Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Epicka powieść bestsellerowej pisarki – Joanny Jax – która pokochały czytelniczki; wydawana z okazji 100-lecia Bitwy Warszawskiej.
Poruszająca historia rodziny, w czasach, gdy każdy dzień był niewiadomą.
Rodzina Niemojskich próbuje odnaleźć się w trudnej rzeczywistości 1919 roku. Osiemnastoletnia Wiktoria, po ciężkiej chorobie, wkrótce opuści swoją ukochaną Warszawę i wyjedzie na wieś. Starszy z braci – Fryderyk – po wojnie pozostaje żołnierzem i wiąże swoją przyszłość ze służbą. Młodszy – Gustaw – myśli tylko o dobrej zabawie i hulaszczym trybie życia. Głowa rodu wraca do zdrowia po walce podczas wojny. Matka – Hortensja – udziela się natomiast charytatywnie i dba o domowe ciepło.
Jak potoczy się rodzinna historia? Z jakimi wydarzeniami będą zmuszeni zmierzyć się bohaterowie? Jak losy Polski wpłyną na życie Rodu Niemojskich?
W trudnych czasach… rodzina jest siłą!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 615
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Warszawa, zima 1919
Skrzypnięcie drzwi wyrwało Wiktorię Niemojską ze snu. Otworzyła oczy i powiodła wzrokiem po pokoju, a potem spojrzała na osłonięte ciężkimi zasłonami okno. Przez wąską szparę dostrzegła smugę szarego nieba. Nie miała pojęcia, która może być godzina. Zerknęła na stojący na komodzie zegar, ale w półmroku nie była w stanie zobaczyć jego wskazówek. Jednak po chwili dotarł do jej nozdrzy zapach gotowanych ziemniaków, co pozwoliło jej zorientować się, że właśnie nadeszła pora obiadu. Zsunęła z siebie koc i usiadła na łóżku. Nie miała na sobie koszuli nocnej, ale granatową sukienkę z białym kołnierzykiem, którą zwykle nosiła na zajęcia w pensji Stefanii Tołwińskiej, mieszczącej się przy ulicy Świętej Barbary. A zatem znowu zdrzemnęła się w ciągu dnia. Ostatnio zdarzało jej się to dość często, co mocno ją irytowało.
Od kilku tygodni nie uczęszczała na lekcje, bo wraz z narodzinami nowego polskiego państwa zapadła na ciężkie zapalenie płuc, które o mały włos nie zakończyło jej młodego żywota. Był to efekt szalejącej na całym świecie grypy, zwanej hiszpanką, która zbierała śmiertelne żniwo, nie tylko wśród żołnierzy, ale także cywili. Mogła mówić o dużym szczęściu, bo wielu nie wychodziło z tej choroby obronną ręką. Kiedy jednak minęło najgorsze, a lekarze zaprzestali aplikowania jej coraz to paskudniejszych mikstur, ograniczając się do ziółek, nadszedł czas rekonwalescencji. Choroba pozbawiła ją sił witalnych, co było równie nieprzyjemne, jak smak lekarstw. Ta niemoc, trwająca już czas jakiś, dobijała ją, ponieważ Wiktoria należała do osób, które z trudem potrafiły usiedzieć w miejscu. Nie raz i nie dwa otrzymywała reprymendę, bo potrafiła kręcić się w ławce, jakby ktoś ją szpilkami w siedzenie nakłuwał. To znowu zagadywała koleżankę, namawiając ją na psoty, albo zasypywała nauczycielki gradem bezsensownych pytań, byle tylko rozproszyć nudę. Kiedy więc w ciągu dnia zasypiała, zmęczona jak po pracy w polu, później budziła się rozdrażniona, a do wieczora chodziła osowiała i zła na siebie, że kolejny raz dała się przechytrzyć Morfeuszowi i zmorzyć snem.
Gdy tylko drzwi obok zamknęły się, usłyszała powolne człapanie ojca, urozmaicone rytmicznym stukotem drewnianej laski. Jeszcze rok temu wyszłaby na korytarz, by zaoferować mu pomoc, ale teraz wiedziała już, że podobne propozycje bardzo irytowały Ksawerego Niemojskiego, podobnie jak Wiktorię popołudniowe drzemki. „Nie traktuj mnie jak zniedołężniałego starca – syczał wtedy przez zaciśnięte zęby. – Już niedługo będę maszerował po Alejach Ujazdowskich szybciej niż Brońcia po rynku”. Wiktoria czekała więc, aż ojciec dotrze do jadalni i zasiądzie do stołu, by uniknąć niezręczności albo nie narazić się na jego docinki, bo minęło ponad dwa lata od chwili, gdy został ranny, a wciąż nie doszedł do formy. Nie chciał jednak słyszeć o tym, że w podobnym stanie będzie musiał żyć przez resztę swoich dni na ziemskim padole.
– Jak zwykle Wiktorka zjawia się na końcu – mawiała wówczas matka, Hortensja Niemojska, nalewając parującą zupę.
– Przecież i tak dostaję swoją porcję jako ostatnia – mruczała Wiktoria, nie chcąc zdradzić, że jej drobne spóźnienia nie wynikają z lekceważenia pory obiadowej, ale z sąsiedztwa jej pokoju z gabinetem ojca.
Tego dnia było podobnie. Jeszcze nieco zaspana, Wiktoria wkroczyła do pokoju jadalnego, ucałowała w policzek ojca, a potem matkę i usiadła do stołu. Jej bracia dotykali niecierpliwie łyżek, by jak najszybciej zanurzyć je w ciepłej potrawie.
W domu Niemojskich nie jadało się tak dobrze jak przed wielką wojną. Jedzenia nie brakowało jedynie na wsiach, w zamożnych majątkach, ale i tam oszczędzano żywność, choć nie wiadomo, czy bardziej z chęci solidaryzowania się z tymi, co mieli jej mało, czy szykowano się na kolejne dziejowe zawirowania. U nich było podobnie. Objadanie się w sytuacji, gdy niektórzy warszawiacy mdleli z głodu na ulicy, wydawało się haniebne i niepatriotyczne. Powracający z frontów wycieńczeni żołnierze i ograbieni przez zaborców mieszkańcy Warszawy po prostu nie mieli ani gdzie pracować, ani co jeść. Niemojscy jadali skromnie, podobnie jak wielu innych warszawiaków, niezbyt wyszukane i niekoniecznie syte potrawy, ale musiały one znaleźć się na porcelanowych półmiskach albo w bogato zdobionej wazie i być spożywane srebrnymi sztućcami, które to pani domu wniosła w posagu.
Hortensja Niemojska, z domu Krzemieniecka, której rodzina wciąż posiadała majątek w rejonie między Warszawą a Płockiem, wraz z innymi damami kwestowała na rzecz ubogich i udzielała się w miejskich jadłodajniach dla biedoty, gdy tymczasem we własnym domu ograniczała swoją aktywność do nalewania zupy i szydełkowania. W większości prac wyręczała ją Brońcia, która podążyła z Hortensją do Warszawy, gdy ta wyszła za mąż i pozostała z nią do tej pory. A było to ponad ćwierć wieku temu. Mimo słusznych lat, Brońcia uwijała się niczym pszczółka robotnica, nie skarżąc się nigdy ani na nadmiar obowiązków, ani też na swoje zdrowie. Być może w zaciszu swojej służbówki tudzież na spotkaniach z koleżankami podobnego fachu utyskiwała na swój ciężki los, ale gdy obok byli „państwo”, nie ośmieliła się nigdy na podobne wyznania.
Hortensja złożyła dłonie do modlitwy i powiedziała jedynie:
– Podziękujmy Bogu, że możemy wszyscy razem zasiadać do stołu.
Każdy z domowników wymamrotał coś pod nosem, szybko się przeżegnał i ochoczo zabrał za pałaszowanie zupy, nie zważając, że zbyt łapczywe rzucanie się na jedzenie jest mało eleganckie. Wiktoria od czasu choroby nie miała apetytu i najchętniej w ogóle by nie jadła, jednak zatroskany wzrok matki i ostry ojca sprawiały, że bez słowa pochylała się nad talerzem i sączyła cienką zupę, od czasu do czasu wsuwając do ust niewielki kawałek ziemniaka.
Ojciec Wiktorii i jej starszy brat, Fryderyk, legioniści Piłsudskiego, siedzieli wyprostowani i dumni, młodszy zaś, Gustaw, nazywany pieszczotliwie Guciem, kopał Wiktorię pod stołem i razem chichotali z poważnych min pozostałych domowników. Fryderyk po odzyskaniu niepodległości wciąż pozostawał żołnierzem, jednak trafił do Oddziału VI Informacyjnego przy Sztabie Generalnym. Ksawery zaś dochodził do zdrowia po ranach odniesionych na polu bitewnym. Może dlatego stary Niemojski był nieco zgorzkniały i męczący dla otoczenia, bowiem bezczynność nie leżała w jego naturze.
Gucio nie tak dawno skończył lat dziewiętnaście i cieszył się, że ominęła go wojenna zawierucha. Uczęszczał na wydział medyczny warszawskiego uniwersytetu i korzystał ze wszystkich uroków studenckiego życia i odzyskanej niedawno niepodległości. Nie był może przesadnym hulaką, bo rodzice szczędzili pieniędzy na podobne zbytki, ale często wychodził z domu na rozmaite spotkania towarzyskie, informując z powagą, że oto idzie do prosektorium pastwić się nad martwym ciałem jakiegoś nieszczęśnika. Na te słowa matka wzdrygała się, ojciec jedynie kiwał głową, a Wiktoria zatykała dłonią usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Wiedziała bowiem, że jej brat w istocie szedł pastwić się nad ciałami, ale nie trupów, tylko frywolnych fordanserek i młodych, ale chętnych baletniczek.
– Od jutra wracam do pracy w sztabie – oznajmił nagle ojciec.
– Jakże to, Ksawerku? – Matka uniosła brwi. – Przecież ty ledwie nogami przebierasz.
Ojciec niemal od razu spurpurowiał na twarzy i syknął z wściekłości.
– Mózgu mi nie uszkodzili, tylko nogę. Co prawda, konia jeszcze dosiadać nie potrafię czy dziarsko posługiwać się bagnetem, ale mogę służyć młodej ojczyźnie swoim doświadczeniem, energią i inteligencją. Chyba że uważasz, iż poszkodowany na wojnie oficer nie jest godzien, by wspierać marszałka i jego politykę wojskową. Czasy mamy niespokojne, nie wiadomo, co się wydarzy.
– Nie to miałam na myśli, Ksawerku. Przepraszam – mruknęła zmieszana matka.
Ksawery Niemojski do wszystkich mówił ostro i kategorycznie, również do swojej małżonki, która, słysząc podobny ton, od razu zaprzestawała dyskusji.
– To wspaniała wiadomość, ojcze – powiedział Fryderyk, chcąc złagodzić odrobinę wybuch ojca.
Wiktoria niekiedy żałowała, że Fryderyk jest jej bratem, bowiem nie znała bardziej przystojnego mężczyzny od niego. Nie tylko ona zresztą tak uważała, bo lista panien chcących wyjść za niego za mąż była długa i nader interesująca. Fryderyk jednak ociągał się z ożenkiem, ponieważ skupiał się na wojaczce, awansach i karierze. Niebawem miał opuścić Warszawę, bo wysyłano go na trzymiesięczną misję do Lwowa, której cel owiany był tajemnicą. Tymczasem zamiast cieszyć się, że jeszcze jest w Warszawie i oddawać rozrywkom, wciąż rozprawiał o polityce.
Ksawery Niemojski chrząknął i powiedział:
– Po prostu nasza młoda ojczyzna mnie potrzebuje. Tymczasem na wschodzie musimy wydzierać nasze ziemie po kawałku, bo jak tylko z Ober-Ostu wyjdzie trochę Niemców, zaraz pojawiają się bolszewicy i wprowadzają swoje porządki. A to przecież jest nasze, a nie rosyjskie czy niemieckie. Wszędzie mamy wrogów, bo Niemcy kombinują coś z Rosją, a w najlepszym razie zobojętniałych polityków Zachodu, którzy uważają, że już nic nam nie grozi.
– Zachód wspiera białych, więc najpewniej nie bardzo im się podoba sytuacja w Rosji, zatem nie ignorują zagrożenia ze strony bolszewików. A może po prostu nie wierzą, że Polska długo utrzyma niepodległość. Właściwie nie ma się im co dziwić, w końcu przez tyle lat siedzieliśmy pod cudzym butem. Na północy zaś, gdzie pojawiła się polska administracja, ludzie wciąż się buntują, a niektórzy nawet gotowi są podporządkować się władzy rosyjskiej albo niemieckiej. To głównie wina Żydów, bo ci lgną do bolszewików i wciąż sabotują polską władzę – odparł Fryderyk.
– Ciekawe, co państwa zachodnie zrobią, gdy bolszewicy podejdą pod Berlin. Niemcy są osłabione, biedne i ciągle wybuchają tam jakieś proletariackie zamieszki. Właściwie to już prawdziwa rewolucja. Dobrze, że na razie Polska oparła się podobnym zawirowaniom. Stoimy bolszewikom na drodze i pewnego dnia zechcą nas rozdeptać. Żydów bym nie demonizował, oni poprą tych, którzy zagwarantują im spokojne życie. Jak sytuacja nieco się ustabilizuje, a bieda zniknie, przestaną czule zerkać na bolszewików, bo ci nie tylko im nic nie dadzą, a jedynie mogą wszystko zabrać. – Ksawery machnął z lekceważeniem ręką.
– Francji i Anglii do Berlina jest bliżej niż do Warszawy. Polskę zostawią bolszewikom na pożarcie, a wiadomo, że w razie czego my i tak, z nimi czy bez nich, podejmiemy walkę, więc oni będą mieli mniej roboty z tą czerwoną zarazą – dodał Fryderyk.
– Któż więc nam został? Bo przecież nie Ukraina, która jest teraz z nami w stanie wojny, bo za nic nie chce oddać nam naszych ziem sprzed rozbiorów. – Ksawery był naprawdę strapiony.
– Wszystko okaże się po konferencji w Paryżu. Piłsudski chce zrobić Paderewskiego premierem, co dobrze rokuje. Ten na razie próbuje pogodzić Piłsudskiego z Dmowskim i bardzo słusznie, bo w końcu mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie niż wewnętrzne waśnie – dodał Fryderyk równie dobrze obeznany w sytuacji politycznej kraju jak jego ojciec.
Podobne dyskusje toczyły się przy każdym obiedzie, przy czym ani Gustaw, ani tym bardziej Hortensja czy Wiktoria nie wypowiadali się na podobne tematy. Jakkolwiek wyłączenie z rozmowy kobiet stanowiło coś zupełnie naturalnego, tak brak zainteresowania Gucia tematem budził w ojcu i najstarszym bracie Wiktorii niesmak. Bo jakże to młody mężczyzna mógł nie interesować się polityką czy wojskowością? Szczególnie że ojczyzna niedawno dopiero odrodziła się jako niepodległe państwo. W rodzinie Niemojskich, w której niemal każdy przodek miał swój udział w zrywach niepodległościowych, było to nie do pomyślenia. Gustaw jednak wyznawał zasadę, że gdzie tłuszcza się bije, tam korzystają jedynie wielcy tego świata.
– Chciałabym posłać Wiktorkę do Niepołomic – wypaliła matka, chyba tylko po to, by sprawdzić, czy jej małżonek jest wciąż na nią rozgniewany.
Teraz dla odmiany Wiktoria poczerwieniała ze złości. Kochała Warszawę i nie cierpiała wsi. Co prawda, w Niepołomicach zawsze przebywało dużo gości, w tym zwykle kilku interesujących kawalerów, jednak nudziły ją spokojne łąki i lasy, a zapach obory drażnił, podobnie jak bezkresne przestrzenie i przytłaczająca cisza panująca wokół. Wolała zgiełk miasta, gdzie od rana do wieczora na ulicach kłębiły się tłumy. Chodziła na spacery do parku Ujazdowskiego i ogrodu Saskiego, zachwycała się architekturą stolicy i nawet nie przeszkadzały jej liczne cerkwie, które powstały w czasie zaboru rosyjskiego. Po odzyskaniu niepodległości od razu padały propozycje, by owe budowle, kojarzone z uciskiem zaborcy, wyburzyć, a zwłaszcza dumę Josifa Hurki – Sobór Świętego Aleksandra Newskiego, usytuowany na placu Saskim. Wiktoria uważała, że to głupota, bowiem to nie okazałe cerkwie i cytadele nękały Polaków, ale ludzie, a zaborcy opuszczali już Polskę, powracając, pokonani, do swojej ojczyzny.
Lubiła stukot dorożek, który to najczęściej drażnił mieszkańców, bo warszawscy dorożkarze powozili z ułańską fantazją, robiąc przy tym mnóstwo hałasu i powodując wypadki. Od czasu do czasu natykała się na stare szyldy, pisane cyrylicą i przypominające chwile trwogi, teraz służące do zakrywania piwnicznych otworów na węgiel. Ze wszystkich miejsc poznikały znienawidzone napisy, tak jak znikli wszyscy zaborcy. Wiktora czuła, że w końcu jest naprawdę u siebie. Poza tym zima tego roku była łagodna, więc mogła bez przeszkód chodzić na długie spacery w towarzystwie swoich przyjaciółek z pensji albo z Gustawem, bowiem Fryderyk uważał podobne przechadzki za stratę czasu. Tymczasem matka postanowiła wysłać ją do majątku swoich rodziców.
– Mamo, kiedy mnie już nic nie jest. Jeszcze z miesiąc i będę mogła pomagać ci w jadłodajni czy przy kweście. A po wakacjach wrócić na pensję i zdać maturę.
– Dziecko, jak nic ci nie jest? Popołudniami zasypiasz jak niemowlę, a blada jesteś jak okrutnie. Tam powietrze czystsze, bo dymy z tak wielu kominów nie lecą, ciszej jest i spokojniej, a i jedzenia będziesz miała pod dostatkiem. Na nudę także narzekać nie będziesz, bo niedaleko stacjonuje pułk ułański i oficerowie niekiedy goszczą u Krzemienieckich. Poza tym często przyjeżdżają z wizytą twoje kuzynki i liczna młodzież z okolicznych majątków – zachęcała Hortensja.
– Kiedy ona bez Warszawy się czuje, jakby jej rąk albo nóg brakowało – stanął w jej obronie Gustaw.
Wiktoria była mu za to bardzo wdzięczna. Wiedziała, że lepszy efekt osiągnąłby Fryderyk, z którego zdaniem liczył się nawet ojciec, ale ten milczał jak zaklęty, najpewniej zajęty myślami o kolejnych wrogach Polski.
– Dobrze, zgadzam się. Niech jedzie – powiedział stanowczo Ksawery.
– A zatem postanowione – uradowała się Hortensja Niemojska, najpewniej bardziej dlatego, że małżonek zapomniał już o jej niefortunnej wypowiedzi i nie patrzył na nią z wyrzutem.
Wiktoria zerwała się z krzesła, podziękowała zduszonym głosem za posiłek i wybiegła do swojej sypialni, by dać upust złości. Nie miała co dyskutować, bowiem jeśli ojciec coś postanowił, nie było już odwrotu. Szarpała poduszkę, a potem zapłakała, złorzecząc na cały ród męski, któremu nie wolno się było przeciwstawiać, chociaż sam Piłsudski liczył się z kobietami i obiecał im nawet prawa wyborcze. W ich domu jednak duch feminizmu był kompletnie obcy. No może jedynie Gucio traktował poważnie siostrę, a może raczej pobłażał jej we wszystkim. Fryderyk zaś wciąż uważał ją za dziecko i czasami miała wrażenie, że ma ochotę przełożyć ją przez kolano i dać klapsa, jak niegdyś robił to ojciec.
Słyszała zza ściany ożywioną rozmowę ojca i Fryderyka, ale znów dotyczyła ona polityki, a nią nikt kompletnie się nie przejął. Postanowiła, że owszem, wypełni wolę rodziców, ale postara się zachowywać na wsi na tyle niewłaściwie, że babka odprawi ją z powrotem do Warszawy. Nie miała pojęcia, cóż takiego mogłaby zrobić, żeby narazić się domownikom dworku w Niepołomicach, ale stwierdziła, że na miejscu na pewno coś wymyśli.
2.
Warszawa, zima 1919
Piotrowi Kondratowiczowi wydawało się, że gdy powstanie Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, proletariusze będą pchali się do niej drzwiami i oknami. Tymczasem minął miesiąc od chwili, gdy została powołana do życia w Domu Handlowym przy Zielnej, a robotnicy wciąż patrzyli na nich nieufnie.
Może był zbyt niecierpliwy i chciał, by rewolucja błyskawicznie opanowała cały kraj, tak jak za wschodnią granicą albo chociażby w Niemczech. Uważał, że zmiany są nieuniknione. Dla niego granice mogły nie istnieć, najważniejsze były rządy proletariatu. Najlepiej europejskie, a kto wie, może nawet światowe. Bolszewicka Rosja pokazała im drogę, jaką należy pójść, a to oznaczało koniec burżuazji i wyzysku. A także wciąż szerzącego się antysemityzmu. Nie stał na czele partii, ale nie był też szeregowym jej członkiem, zatem miał wpływ na program. Radykalny i jednoznaczny, co nawet zdziwiło jego towarzyszy z Rosji.
– Jesteś strasznie rozdrażniony – powiedziała jego koleżanka partyjna, Helena Kalitowska.
– Bo sądziłem, że nastąpi jakiś przełom. A tymczasem kiedy nasi agitatorzy trafiają do fabryk i nawołują do ogólnonarodowego strajku, traktowani są co najwyżej jak nieszkodliwi wariaci – warknął.
– Po prostu ludzie nie mogą zrozumieć, że bolszewicka Rosja to nie jest to samo, co ta carska – westchnęła. – Potrzebne jest uświadomienie mas, a to trochę potrwa. Poza tym wciąż pokutuje to pseudoodzyskanie niepodległości. Ich zdaniem Polska pod wpływem innego narodu przestaje być wolna i nie widzą, kto jest ich rzeczywistym wrogiem. Czyli burżuazja. Piłsudski jest niby socjalistą, ale taki z niego socjalista, jak ze mnie caryca Katarzyna.
– Podobno była bardzo rozwiązła i podła. – Piotr w końcu się uśmiechnął.
Helena zarumieniła się. Mimo że nigdy nie przywiązywała wagi ani do stroju, ani też fryzury, w obecności Piotra krygowała się jak panna na wydaniu. Nawet go to trochę śmieszyło, ale w przeciwieństwie do innych przedstawicielek płci pięknej, którym od czasu do czasu wpadał w oko, z nią chociaż mógł wymieniać poglądy. Dotychczas jej guru była Róża Luksemburg, należąca do II Międzynarodówki i nawołująca między innymi do masowych strajków robotniczych, ale odkąd zaczęła krytykować Lenina, straciła nieco w oczach Heleny. Piotr także nie rozumiał zarzutów Róży wobec Lenina, mimo iż tak jak ona również wywodził się z Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, która niegdyś popierała rosyjskich mienszewików. Dla niego Lenin był wzorem do naśladowania i zapewne bardziej radykalny program polskiej partii miał na celu przypodobanie się wodzowi bolszewików. Słowo „wódz” mogło kojarzyć się pejoratywnie, ale przecież musiał być ktoś, kto pokieruje zdezorientowanymi masami i pociągnie je do boju.
– Trzeba zmobilizować aktyw i wewnętrzną milicję oraz nawoływać do strajków. Na masową skalę. Teraz, kiedy państwo jest osłabione, to najlepszy moment, by przejąć władzę – rozmarzył się Piotr, który oczami wyobraźni widział upadek Piłsudskiego, Paderewskiego czy Dmowskiego.
– Ty zawsze z głową w chmurach... – Roześmiała się. – Chodź do mnie. Mam ziemniaki i trochę łoju, usmażę na kolację. W końcu nawet taki ideowiec jak ty musi coś jeść.
Zaburczało mu w brzuchu. W istocie zapominał o jedzeniu, a przecież musiał mieć siły, by jeździć w teren czy wykonywać dorywcze prace księgowe, które zapewniały skromny byt jemu i matce. Niebawem wybierał się do Płocka, gdzie było najwięcej zwolenników komunizmu i chyba dlatego niektórzy pogardliwie mówili o nim „czerwone miasto”.
Złapali tramwaj, siedemnastkę, i wysiedli nieopodal stalowego mostu, od niedawna nazywanego mostem Kierbedzia. Do skromnego mieszkania na Pradze nie mieli daleko, więc postanowili udać się tam piechotą. Zapewne idąc po moście podczas innej pory roku, mogliby podziwiać sunące po wodzie barki, statki parowe czy berlinki, bo był to najpopularniejszy środek transportu do innych nadwiślańskich miast. Mogliby także popatrzeć na zaniedbane nadbrzeże rzeki, gdzie zbierała się biedota i podejrzane towarzystwo, a przede wszystkim ludzie bez perspektyw na lepsze życie. A on bardzo chciał, by to się zmieniło, a robotnik stał się szanowanym członkiem społeczeństwa. Wydawało mu się, że wystarczy w tych ludziach zaszczepić ideę wolności i sprawiedliwości, a wówczas podobne problemy znikną nie tylko z brzegu Wisły, ale także z całego globu.
Pokój Heleny mieścił się w suterenie jednej z kamienic i wyglądał koszmarnie. Po zdjęciu palta Piotr czuł, jak zimno i wilgoć przenikają go na wskroś.
– Załóż z powrotem, dopóki nie rozpalę w piecu – powiedziała Helena, wciąż stojąc w podniszczonym płaszczu, czapce i rękawiczkach.
– Ja napalę – zaproponował. – Robię to często.
– A nie codziennie? Oszczędzasz? – Uśmiechnęła się.
– Mieszkam z trzema kolegami z partii, robimy to na zmianę. Jeśli jednak wypada mój dyżur, każdy, kto wchodzi do mieszkania, mówi: „Od razu wiadomo, kto dzisiaj hajcował”. Tak więc jestem w tym mistrzem. Mieszkając we czwórkę, jakoś dajemy radę rozpalać codziennie. – Wyszczerzył zęby.
– Trzeba iść do komórki po węgiel. I drewno na rozpałkę – wydukała i dodała: – Ja muszę oszczędnie gospodarować opałem. Swoją drogą to straszne... Pracuję po czternaście godzin w fabryce, a zimą muszę oszczędzać węgiel. Na pomoc rodziców liczyć nie mogę, bo wyrzekli się mnie, odkąd zapisałam się do SDKPiL. Nie pochodzą z jakiejś arystokratycznej rodziny, raczej ze zubożałej szlachty, która musiała wziąć się do roboty, by przeżyć, a mnie odmawiają wyznawania własnych idei.
– Może mają nadzieję, że powrócą do sposobu życia, jaki wiedli ich przodkowie.
Piotr zdawał sobie sprawę, że tacy jak oni są nierozumiani. Jego matka, co prawda, nie wyrzekła się go, ale chyba dlatego, że nie miała pojęcia o jego ideach, a świat bez granic pod rządami proletariatu czy równość społeczną i płciową uważała za mrzonki. Ojciec już nie żył i trudno orzec, jak by zareagował ten światły, mądry i spokojny człowiek na jego postępowanie. Dwóch braci zaś zabrała mu wojna, gdy on studiował w Szwajcarii i być może dlatego przyłączył się do ludzi, którzy głosili pacyfistyczne hasła. A potem wciągnął się w to tak bardzo, że nikt i nic nie było w stanie zmienić jego przekonań. Z czasem nawet zapomniał, dlaczego zainteresował się podobnymi ideami, bowiem okazało się, że wojna była nieunikniona. Wierzył jednak, że ta proletariacka położy kres wszystkim innym.
– Nie wiem, co myślą, bo od dwóch lat ich nie widuję. Ojciec zapowiedział, że dopóki z tym nie skończę, nie chce mnie widzieć. Myślę, iż nie idzie im o moje poglądy, ale brak wiary w Boga. To ludzie zaślepieni katolickimi wartościami, a ja już dawno zmiarkowałam, że gdyby Bóg istniał, to inaczej poukładałby ten świat. Nienawidzili Rosjan, mimo iż Polacy robili tam świetne interesy, pracowali przy Kolei Wschodniochińskiej i wydobywali złoto na Syberii. A dzisiaj, kiedy ten kraj dokonał tak wiele, jeszcze bardziej ich nienawidzą. Są obrzydliwymi nacjonalistami, jakby nie widzieli, że burżuazyjna Polska to relikt przeszłości, a teraz niesprawiedliwość będzie równie silna, co za cara, bo Piłsudski niczego nie zmieni. Uważają jednak, że klepanie biedy we własnym kraju się godzi, zaś pod cudzym panowaniem już nie.
Piotr pokiwał jedynie głową i wyszedł z pokoju. Stwierdził, że jeśli teraz wda się w dyskusję ideologiczną z Heleną, zamarzną na kość i w dodatku żołądki przyschną im do kręgosłupów.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że Helena, choć aktywistka, pod zgrzebnym paltem jest tylko kobietą. Pragnie zapewne miłości, małżeństwa i dzieci, jak każda. Nie wierzył, że kobieta może być równa mężczyźnie pod pewnymi względami i zaangażowana w ideę tak samo mocno jak on. Ich kariera zawsze kończyła się z chwilą zakochania i wówczas zapominały o bożym świecie. Znał niejedną, której poglądy wietrzały pod wpływem ogłupiającej miłości, bo wybranek okazywał się mieć inne. Sądził, że z Heleną byłoby podobnie.
Nie odżegnywał się od flirtów, a nawet krótkotrwałych romansów, ale w jego życiu idea stała na pierwszym miejscu i nie miał ani czasu, ani głowy, by zaangażować się w związek z kobietą. Musiałby wtedy zaopiekować się nią, prawić czułe słówka i komplementy, które to dziewczyny uwielbiały, a on nie bardzo widział się w roli trubadura. Poza tym chciał kiedyś przewodzić ruchowi robotniczemu, przyczynić się do tego, by Polska należała do Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Rad pod zwierzchnictwem najważniejszych komunistycznych przywódców. Róża Luksemburg przestrzegała przed zbytnią fascynacją jednostkami i dyktaturą, ale on wierzył, że wraz z nastaniem pokoju i przejęciem władzy przez proletariat znikną autorytety jednostek, a krajem będą rządzić robotnicy. Według niego to był prawdziwy patriotyzm, a nie obrona granic, które wciąż się zmieniały pod wpływem zawirowań dziejowych. Zresztą gdyby one zniknęły, ustałyby także walki o ich obronę, a na świecie zapanowałyby pokój i równość. W tym swoim idealistycznym postrzeganiu rzeczywistości nie chciał widzieć, że w Rosji krew spływała strumieniami, a droga do jego wymarzonego błogostanu jest jeszcze bardzo daleka. Zresztą nawet sam Lenin i Stalin przepowiadali, iż w Europie i Azji dojdzie jeszcze do wielu wojen, zanim komuniści przejmą władzę nad całym światem.
Helena usmażyła ziemniaki i kiedy włożył do ust pierwszy kęs, dopiero poczuł, jak bardzo był głodny. Od rana nie jadł, pochłonięty pisaniem odezw, które miały znaleźć się na ulotkach. Mógł godzinami rozprawiać o wyższości komunizmu nad innymi ustrojami, ale zawrzeć to w kilku zdaniach, tak by ludzie w to uwierzyli, wydawało mu się zajęciem karkołomnym.
– I co teraz? – zapytała Helena, gdy skończyli posiłek.
Nie miał pojęcia, czy pytała o następne minuty, czy kolejne dni, ale zauważył jej powłóczyste spojrzenie. Zatrzepotała nawet swoimi jasnymi rzęsami, co zapewne miało być uwodzicielskie, jednak w jej wykonaniu wyszło po prostu zabawnie.
– Za kilka dni wyjeżdżam do Płocka, by pochwalić tamtejszych działaczy i zachęcić do jeszcze większej aktywności. – Postanowił sprowadzić Helenę na ziemię.
– Szkoda, że muszę iść do pracy, pojechałabym z tobą – westchnęła.
– Ty musisz działać na swoim odcinku – odparł chłodno.
– Tak, oczywiście. I muszę dopilnować, by ulotki zostały na czas wydrukowane. Milicja zaczyna się nami interesować, ale mam nadzieję, że pewnego dnia i oni się do nas przyłączą.
– Wojsko, policja... oni muszą wypełniać rozkazy rządzących. Ważne jest, by te rządy sprawowali właściwi ludzie. Ideowcy – skwitował Piotr.
Dziewczyna przewróciła oczami. Zapewne pragnęła jak najszybciej skończyć rozmowę na ten temat i zająć się flirtowaniem. Być może nawet uciąłby sobie z nią krótki romans, gdyby nie to, że za cholerę go nie pociągała. Jej twarz przypominała jak żywo oblicze mężczyzny, poruszała się również jak oni, do tego kompletnie nie miała biustu, co sprawiało, iż nie potrafił patrzeć na nią z zachwytem. Zdecydowanie wolał przaśne chłopki z szerokimi biodrami, obfitymi piersiami i masywnymi udami. Od razu zrobiło mu się gorąco na myśl, że mógłby wdrapać się na kobietę o podobnych walorach i dać upust swojej żądzy. Jego koledzy twierdzili, iż po zgaszeniu światła pewne rzeczy nie mają znaczenia, ale on jakoś nie potrafiłby sobie wyobrażać mięciutkiego, gładkiego ciała, leżąc na wychudzonej i płaskiej jak deska Helenie. Może spróbowałby takiej kombinacji, ale zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł o niej zapomnieć następnego dnia, bowiem działali razem w partii i widywali się dość często. A jeśli wpadłoby Helenie do głowy, że odwzajemnił jej uczucia, wówczas narobiłby sobie jedynie kłopotów.
3.
Warszawa, zima 1919
W domu Niemojskich poglądy polityczne ukształtowała niechęć do Rosji. Dziad Fryderyka został zesłany na katorgę za udział w powstaniu styczniowym, podobnego losu doświadczał przez lat kilka jego ojciec, gdy w tysiąc dziewięćset piątym podżegał do ogólnonarodowego powstania przeciwko caratowi, licząc, że rewolucja osłabi Rosję, rozprzestrzeni się po całym kraju, a Polska skorzysta z tego i wyrzuci ze swoich terenów znienawidzonego zaborcę. Ksawery Niemojski, podobnie jak Piłsudski i w przeciwieństwie do Dmowskiego, nie wyobrażał sobie paktowania z Rosją, a fakt, że idee socjalistyczne wyznawane przez Piłsudskiego z czasem zmieniły charakter na bardziej narodowy, bardzo mu odpowiadał. Niemojski poszedł za tymi, którzy nie cierpieli ludzi winnych jego uwięzienia, a potem zesłania na Syberię. Rosja, bez względu na to czy carska, czy bolszewicka, była wrogiem i Ksawery nie wierzył, że może się coś w tej materii zmienić.
Pobyt Ksawerego na zesłaniu był trudnym doświadczeniem dla Hortensji Niemojskiej, która pozostała w domu z trójką małoletnich dzieci. Gdyby nie pomoc wciąż jeszcze dość zamożnych rodziców i brata, pewnie nie dałaby sobie rady, bo nie nawykła do pracy. Wciąż czuła pewną wyższość nad tymi, którzy musieli ciężko pracować, choć w pewnym momencie gotowa była uznać, że niższym stanom należy okazywać szacunek większy niż niegdyś.
Fryderyk doskonale pamiętał powrót ojca po ośmiu latach katorgi. Nie rozpoznał go. I nie tylko dlatego, że podczas nieobecności Ksawerego z małego chłopca stał się dorodnym młodzieńcem, ale ojciec w niczym nie przypominał dobrze zbudowanego, eleganckiego mężczyzny z drobnym wąsikiem. Nawet matka miała problem, by rozpoznać swojego małżonka, który wyglądał jak żebrak, a może nawet jak zdziczały człowiek zamieszkujący ostępy. Długa, zaniedbana broda, jak u chasyda, zwisała smutno na przepasanym sznurkiem odzieniu, które dopiero po dłuższej obserwacji można było rozpoznać jako palto.
Kiedy jednak ojciec zażył kąpieli, przyciął okropne kłaki i paznokcie przypominające sępie pazury, a potem starannie się ogolił, nie pozostawiając nawet niewielkiego wąsika, zaczął przypominać samego siebie, choć nieco starszego. Gucio i Wika w zasadzie musieli dopiero poznać ojca, bo z racji wieku nie pamiętali go wcale, zaś Fryderykowi zdawało się, że oto w ich mieszkaniu pojawił się obcy człowiek, jedynie z wyglądu podobny do jego ojca. Hortensja Niemojska chyba również nie mogła przywyknąć do obecności małżonka, bo początkowo po jego powrocie w ich małżeństwie nie działo się najlepiej. Być może było to spowodowane faktem, że Ksawery po odsiadce zamiast zająć się sprawami wychowania dzieci i zdobyciem środków do życia, od razu nabrał chęci na kolejne wojowanie z Rosją. Tym razem w legionach po stronie Austro-Węgier.
– Jakbym wcale męża nie miała – chlipała Hortensja, ocierając oczy delikatną chustką z monogramem Krzemienieckich.
– W takich czasach przyszło nam żyć, droga żono. Trzeba walczyć o niepodległą Polskę, naszą ojczyznę – wygłaszał wówczas patetyczne frazesy ojciec, wymachując jej przed oczami dziełami Sienkiewicza.
– Przecież Polski nie ma, więc o jaką ojczyznę chcesz walczyć? – Załamywała ręce.
– Za tę, którą podarują nam w zamian za walkę pod sztandarami zaborcy – mówił pewnie i przestawał słuchać utyskiwań żony.
Zaniechał jednak podsuwania jej pod nos dzieł Sienkiewicza, gdy okazało się, że Piłsudski, którego wielbił wręcz bałwochwalczo, owego pisarza narodowego nie lubi, wychwala zaś pod niebiosa Wyspiańskiego. Lektury więc uległy zmianie, jednak patos i patriotyczne hasła pozostały.
Fryderyk był wówczas w wieku, gdy kształtują się poglądy, a ojcowie stanowią niepodważalny autorytet. Matka w tamtym czasie uznawała, że i pod carskim zaborem można żyć godziwie, zwłaszcza że jej brat z powodzeniem robił interesy w Moskwie i dopiero bolszewicy ze swoją czerwoną rewolucją przeszkodzili mu w dalszym bogaceniu się. Wrócił jednak z pokaźnym majątkiem do domu i dzięki temu ich rodzina „nie zeszła na psy”, jak to lubiła powtarzać Hortensja. Ksawery jednak zamiast czuć wdzięczność do Alfreda Krzemienieckiego, że ten nie pozwolił jego bliskim zdechnąć z głodu, w pewnym momencie zerwał z nim wszelkie kontakty, bowiem ten ośmielił się popierać Dmowskiego, by to z Rosją dogadać się w kwestii utworzenia polskiego państwa. Nadzieja umarła, gdy wybuchła rewolucja, a Dmowski wyjechał do zachodniej Europy. Dopiero gdy Piłsudski postanowił wyciągnąć rękę do swego konkurenta, Ksawery nieco odpuścił i chyba tylko dlatego zgodził się, by jego jedyna córka przechodziła rekonwalescencję u teściów, gdzie Alfred bywał częstym gościem.
– Ech, gdybyż ci dwaj połączyli siły, mogłoby wtedy co dobrego z tego faktu wyniknąć – powiedział któregoś dnia Fryderyk, który choć był piłsudczykiem, nie żywił niechęci do Dmowskiego. Może dlatego, że poglądy Fryderyka jak żywo przypominały te endeckie i chyba tylko z uwagi na ojca nie zapuścił się w rewiry tej partii. – Dwie silne osobowości.
Ksawery zmarszczył wówczas czoło i zapytał:
– A widział ktoś kiedyś, żeby dwóch królów zasiadało na jednym tronie?
Może w istocie miał rację i chłodne stosunki pomiędzy dwoma politykami wynikały głównie z tego, że żaden nie chciał być zastępcą drugiego.
Tak więc poglądy ojca i jego pobyt na Syberii ukształtowały polityczne poglądy Fryderyka Niemojskiego, choć wpływ matki i jej napuszonej familii także były widoczne. Chłopak od zawsze czuł się lepszy od tych, którzy mieli nieszczęście urodzić się w ubogich rodzinach. Tak jakby szlacheckie pochodzenie dawało mu mandat na mądrość i inteligencję. Świat się zmieniał, ale Fryderyk niekoniecznie. Konserwatysta, niekiedy z silnymi skłonnościami w kierunku nacjonalizmu i niechętnym stosunkiem do Żydów, nie bardzo pasował do obrazu, który próbował prezentować na zewnątrz.
Jego niewiele młodszy brat był zdecydowanie bardziej postępowy i jakkolwiek Fryderyk krył się na przykład ze swoją słabością do baletniczek i tancerek kabaretowych, tak Gustaw nie robił sobie nic z konwenansów. Nie żywił urazy do Żydów, Kościół mu nie przeszkadzał, dopóki nie zaglądał ludziom do łóżek, a obcokrajowców lubił, o ile nie mieli złych zamiarów wobec jego ojczyzny. Polityka zaś nie zajmowała Gustawa wcale, ku rozpaczy ojca, który niekiedy zerkał pogardliwie na młodszego syna i sarkał:
– Od razu widać, że ojca w tym domu brakowało, bo Gustaw zdaje się całkiem zniewieściały.
– On tylko nie interesuje się polityką, co nie oznacza, że pozbawiony jest męskości – próbowała bronić syna Hortensja.
Robiła to jednak dość nieśmiało, bo przywykła do tego, że w młodości musiała być posłuszna ojcu, a potem mężowi. Gdy zaś straciła tego drugiego na osiem długich lat, rolę tę przejął jej starszy brat. On także nie cierpiał politykować, a jedynie liczył procenty od kapitału i gdy tylko miał sposobność, bawił się na całego, nie zważając na szalejącą wojnę. Rzadko się wypowiadał na tematy polityczne, a kiedy już pozwolił sobie na pewne sugestie, te dotyczące Dmowskiego, okazało się to błędem, bowiem na jakiś czas poróżniło go ze szwagrem.
– Nawet to pieszczotliwe zdrobnienie, „Gucio”, klasyfikuje go odpowiednio. Kto wie, może niebawem założy sukienkę i wciśnie perukę na głowę. – Ksawery nie przestawał lżyć młodszego syna.
– Ksawery, jak możesz tak mówić? Czyż mojego brata, Alfreda, który zastąpił Gustawowi ojca, gdy cię nie było, również nazwiesz zniewieściałym? – Głos Hortensji zawsze załamywał się, gdy próbowała przeciwstawić się mężowi.
– Twój braciszek to zupełnie inna para kaloszy. Nie chcę jednak rozwodzić się nad jego przywarami, bo czasu mi szkoda, a zebrałaby się z tego cała litania.
– Czy zarabianie pieniędzy uważasz za coś niewłaściwego?
– Zarabianie pieniędzy jest słuszne i chwalebne, jedynie metody bywają różne. Niemoralnym jest robić interesy z Moskalami, gdy oni nas wysyłają na Sybir.
– Za darmo to nikogo nie wysyłają – mruknęła pod nosem Hortensja, ale nie ośmieliła się wypowiedzieć bardziej stanowczo, bo mogłaby się narazić popędliwemu małżonkowi.
Najwyraźniej matce było wszystko jedno, pod czyim panowaniem żyje, byle tylko czuła się bezpiecznie. Fryderyk nie potrafił powiedzieć, czy tak było zawsze, czy zesłanie męża pozostawiło w niej lęk i doszła do wniosku, że nie ma co się kopać z koniem, należy go jedynie oswoić i czerpać z tego zyski. Oczywiście cieszyła się z możliwości odzyskania swojej ojczyzny, ale wolałaby, żeby odbyło się to bez pomocy jej męża i dzieci, o które bezustannie drżała.
Jedyną osobą w domu, której wybaczano neutralność polityczną, a może brak zainteresowania tym tematem, była jego siostrzyczka, Wiktoria, nazywana w domu Wiką albo Wiktorką. Fryderyk nawet się nie spostrzegł, a ta drobna dziewczynka, zapadająca ciągle na płucne dolegliwości, niebawem skończyć miała osiemnaście lat. Wciąż się nią opiekował, niemal jak własnym dzieckiem, któremu należy mówić, co ma robić, i pomyślał, że w przyszłości to on zapozna ją z odpowiednim kawalerem, by ten przejął nad jego siostrą podobną pieczę. Jej młodzieńcze bunty, zapewne wynikłe ze słuchania sufrażystek, traktował pobłażliwie, bo uważał, że kobiety z natury mają mniejsze zdolności poznawcze, a ich rola na ziemskim padole ogranicza się do dogadzania mężczyznom i rodzenia dzieci. Pokrzykiwania i awantury sufrażystek uznawał za fanaberie i niekiedy pozwalał sobie na niewybredne żarty na ich temat. Nie mógł zrozumieć, jak mężczyzna może pozwolić swojej kobiecie na podobne ekscesy, zamiast pokazać, kto rządzi w domu. Gdyby jego żona brała udział w podobnych wydarzeniach, ośmieszyłaby go i postawiła w niezręcznej sytuacji. Na szczęście na razie nie miał małżonki, więc nie musiał się obawiać podobnych historii.
Owszem, zdarzały się wyjątki i kobiety tak światłe jak Maria Curie czy Róża Luksemburg, ale uznawał, iż są to jakieś dziwne wyjątki. Pomysł Piłsudskiego, by pozwolić kobietom głosować, a nawet zasiadać w sejmie, Fryderyk uznawał za szalony, ale też przebiegły. Uważał bowiem, iż na kobiety i tak nikt nie zagłosuje, a na kartach wyborczych zakreślą to, co nakażą im małżonkowie, ojcowie czy bracia. Nie wyobrażał sobie swojej matki głosującej na kogoś innego, niż wybrał ojciec. Gdyby tak Hortensja opowiedziała się na przykład za komunistami, w domu wybuchłoby coś na kształt trzęsienia ziemi w San Francisco z tysiąc dziewięćset szóstego roku. Oczywiście, myślał o tym w sposób czysto hipotetyczny, bowiem czerwonych jego matka nienawidziła jeszcze bardziej niż on i nawet socjaliści ją przerażali. Nie był to jednak jej własny osąd, ale jej brata, Alfreda Krzemienieckiego, który w pewnym momencie tak się zagalopował, iż opowiedział się za monarchią i po cichu liczył na wprowadzenie Aktu 5 listopada, wynoszącego na tron Polski niejakiego Karola Stefana Habsburga. Powstała też Rada Regencyjna, mająca sprawować władzę do czasu obsadzenia tronu, jednak zamiast nowemu królowi przekazała władzę Piłsudskiemu i mrzonki Alfreda o monarchii legły w gruzach, tak jak sojusz Dmowskiego z carską Rosją.
Na szczęście siostra Fryderyka, zdominowana przez silnego ojca i równie stanowczego starszego brata, w ogóle nie zajmowała się polityką. Pomyślał, że gdy ten czas nadejdzie i Wiktoria zechce wyrobić sobie poglądy, będą one ukształtowane przez męską część rodziny Niemojskich, może z wyjątkiem Gustawa, który poparłby każdego, kto zapewni mu spokój i radosne życie. Ksawery Niemojski łudził się, że wojsko zrobi z jego młodszego syna prawdziwego mężczyznę, ale ten nie palił się do tego, by walczyć. Służba wojskowa w wolnej Polsce na razie była dla ochotników, a potyczki odbywały się z dala od Warszawy, na rubieżach Rzeczpospolitej, więc Gustaw nawet nie myślał o zamianie ciepłego mieszkania z kaflowymi piecami i obiadami podawanymi w porcelanowej zastawie na trudy żołnierskiego życia. Fryderyk traktował wybory brata z obojętnością, chociaż uważał, że to, co uchodziło małej Wice, nie przystawało niemal dwudziestoletniemu studentowi wydziału lekarskiego i synowi legionisty. On był już na polu bitwy i wiedział, co oznacza żywot walczącego żołnierza i gdy niekiedy przymykał oczy i oddawał się wspomnieniom, nie potrafił sobie w podobnej roli wyobrazić Gucia. Wydawało mu się, że gdyby Gustaw doznał jakiejś krzywdy czy został ranny, jak ojciec, zapewne zdezerterowałby, przynosząc tym samym hańbę swojej rodzinie.