Duma i gniew. Spisek - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Duma i gniew. Spisek ebook i audiobook

Joanna Jax

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Miłosz Rastawicki z powodu oskarżeń o popełnienie zbrodni zmuszony jest do ucieczki zagranicę. Nie wiedzie jednak życia banity, ale wykonuje ważne zadania dla Rzeczpospolitej. Aleksandra Łubieńska zaś znajduje się w sytuacji bez wyjścia i wychodzi za mąż za dużo starszego mężczyznę. Wciąż jednak nie może zapomnieć o ukochanym i marzy, by pewnego dnia się z nim związać.

Tymczasem rozpoczął się Sejm podczas którego zapadają kluczowe dla kraju decyzje a w 1791 zostaje uchwalona Konstytucja. Nie wszystkim rodom magnackim się to podoba i postanawiają zawiązać konfederację przeciwko nowym porządkom w kraju. Jednak nie tylko wewnątrz Rzeczpospolitej czai się wróg, ale przede wszystkim poza jej granicami. W tym kluczowym momencie Miłosz Rastawicki postanawia opuścić ogarniętą rewolucją Francją i wrócić do ojczyzny. Nie spodziewa się jednak, że niebawem będzie musiał wyruszyć z powrotem do Paryża...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 9 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
4,5 (244 oceny)
158
58
22
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Grotka

Dobrze spędzony czas

Powieść z historią w tle, trzyma w napięciu, choć czasem trochę męcząca.
10
DossosD1

Dobrze spędzony czas

hmm..... dziwny koniec książki.... jakby miała być następna część......
00
ag1ata

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna świetna część tej serii, skończyła się w takim momencie, że czekam na kolejny tom 😊
00
EvaMargaretBrown

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze, autorka nigdy nie zawodzi. Gorąco polecam. Nie można się oderwać.
00
nelam464

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca. Czekam na kolejną część.
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Se­we­ryn-Sa­kie­wicz
Ko­rektaDo­rota Ho­nek-Sac
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Jo­anna Jax, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Jo­anna Jax, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83297-92-7
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K.K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

Pa­ryż, 1789

Mo­ment, który wy­brał Sta­ni­sław Au­gust, by wy­słać z mi­sją Mi­ło­sza Ra­sta­wic­kiego i za­in­te­re­so­wać Fran­cję spra­wami Pol­ski, był naj­gor­szym z moż­li­wych. Lu­dwik XVI oraz jego dwo­rza­nie i mi­ni­stro­wie mieli zu­peł­nie inne pro­blemy na gło­wie, a Rzecz­po­spo­lita była naj­mniej­szym z nich. Klę­ski ży­wio­łowe, które na­wie­dziły kraj, ro­snąca bieda i dys­pro­por­cje w po­zio­mie ży­cia miesz­kań­ców spra­wiły, że życz­li­wość wo­bec króla i jego mał­żonki ma­lała z każ­dym dniem.

Pod­dani wy­ra­żali swoją nie­chęć w licz­nych i nie­kiedy obrzy­dli­wych pam­fle­tach, krą­żą­cych po Pa­ryżu oraz pod­czas spon­ta­nicz­nych wy­stą­pień co bar­dziej świa­tłych lu­dzi. Nie było chyba ka­wiarni w mie­ście, w któ­rej Mi­łosz nie na­tknąłby się na ja­kie­goś try­buna, który w ostrych sło­wach po­tę­piał rządy króla i na­wo­ły­wał do re­be­lii.

Trzeba przy­znać, że naj­bar­dziej ob­ry­wało się Ma­rii An­to­ni­nie, nie­gdyś ulu­bie­nicy Fran­cu­zów, i nie tylko za to, iż sza­stała pie­niędzmi w cza­sie, gdy inni nie­mal gło­do­wali. Za­rzu­cano jej ma­łost­ko­wość, wy­nio­słość, roz­wią­złość i tak zwaną przy­pa­dłość nie­miecką, czyli skłon­ność do wła­snej płci. Mi­łosz nie wie­dział, dla­czego aku­rat mi­łość cie­le­sną po­mię­dzy ko­bie­tami okre­ślano tym mia­nem, tak samo jak nie znał po­cho­dze­nia na­zwy „przy­pa­dłość wło­ska”. A ta ozna­czało sto­sunki sek­su­alne po­mię­dzy męż­czy­znami. Jed­nak bez względu na okre­śle­nia plotki na ten te­mat, jak wiele in­nych do­ty­czą­cych Ma­rii An­to­niny, były wy­ssane z palca. Cor­nélia twier­dziła, że owe okre­śle­nia czyn­no­ści wsty­dli­wych i god­nych po­tę­pie­nia nie mo­gły w żad­nym ra­zie być fran­cu­skie i je­śli się po­ja­wiły, po­cho­dziły z państw ościen­nych i pod­stęp­nie prze­nik­nęły do spo­łe­czeń­stwa fran­cu­skiego.

Lu­dwika XVI bar­dziej oszczę­dzano, jed­nak uwa­żano go nie tylko za ro­ga­cza, ale także za czło­wieka sła­bego i nie­udol­nego, co dla każ­dego króla by­łoby po­twa­rzą. Liczne ar­ty­kuły pra­sowe na te­mat władcy roz­prze­strze­niały się po mie­ście i nikt z dworu nie wsz­czy­nał z tego po­wodu alarmu. Po pro­stu para kró­lew­ska już chyba na­wy­kła do nie­chęci, którą da­rzyli ją pod­dani, i nie re­ago­wała na oszczer­stwa rzu­cane pod jej ad­re­sem.

Cor­nélia uwa­żała, że Ra­sta­wicki nie­po­trzeb­nie za­biega o spo­tka­nie z któ­rymś z mi­ni­strów lub bli­skich dwo­rzan Lu­dwika XVI, po­nie­waż pro­ro­ko­wała, iż nie­ba­wem ktoś inny bę­dzie bar­dziej się li­czył we Fran­cji.

– Sta­wiasz na nie­wła­ści­wego ko­nia. Prze­czu­wam, że lu­dzie długo nie wy­trzy­mają i doj­dzie do ja­kichś po­waż­nych roz­ru­chów – po­wie­działa mu pod­czas ko­la­cji.

Ciem­no­zie­lona atła­sowa suk­nia do­sko­nale kon­tra­sto­wała z jej ja­sną cerą, ob­fi­cie ob­sy­paną pu­drem. Fry­zura, zgod­nie z modą, miała z pół me­tra wy­so­ko­ści i tym ra­zem przy­ozdo­biona zo­stała li­śćmi w ko­lo­rach je­sieni, mimo że wio­sna za­go­ściła w Pa­ryżu na do­bre.

– Mu­szę coś ro­bić – wes­tchnął Mi­łosz. – Sie­dzę w Pa­ryżu zu­peł­nie bez­czy­nie, ko­rzy­sta­jąc z hoj­no­ści króla, a on ocze­kuje ode mnie kon­kret­nych dzia­łań. Nie mogę cze­kać, aż doj­dzie do ja­kichś za­mie­szek, Lu­dwik ab­dy­kuje, a wła­dzę nad kra­jem obej­mie ktoś inny.

Od­wró­ciła wzrok, jakby się czuła winna ca­łej sy­tu­acji. Obie­cała Mi­ło­szowi, że uła­twi mu sto­sunki z jed­nym z mi­ni­strów i dwoma dy­plo­ma­tami, a tym­cza­sem tego nie uczy­niła.

– Cor­nélio? – za­py­tał ci­cho, gdy jego ko­chanka mil­czała przez dłuż­szy czas. – Co się dzieje? Je­śli masz ja­kieś kło­poty...

Prze­rwała mu w pół zda­nia:

– Nie mam. – Uśmiech­nęła się smutno.

– Za­tem o co cho­dzi?

Zdo­łał po­znać Cor­nélię na tyle do­brze, że po­tra­fił od­gad­nąć jej na­strój. Na­wet je­śli za­pew­niała go, że jej ży­cie to pa­smo ra­do­ści i szczę­ścia, wi­dy­wał w jej oczach smu­tek, a może ra­czej za­wód. Nie wie­dział tylko, czy to on się do tego przy­czy­nił, czy ja­kieś nie­sprzy­ja­jące oko­licz­no­ści.

– Do­brze – po­wie­działa sta­now­czo. – Zor­ga­ni­zuję ci to spo­tka­nie i po­sta­ram się, aby od­było się ono w Wer­salu, cho­ciaż sam wiesz, jak trudno się tam do­stać, je­śli nie ma się wła­ści­wego po­cho­dze­nia.

– Mó­wisz tak, jak bym cię do cze­goś zmu­szał. Je­śli z ja­kichś po­wo­dów nie mo­żesz lub nie chcesz się w to an­ga­żo­wać, spró­buję po­roz­ma­wiać z hra­bią Kos­sa­kow­skim. Prze­bywa w Pa­ryżu od dawna i ma sze­ro­kie kon­takty. Nie chcia­łem an­ga­żo­wać w całą sprawę swo­ich ro­da­ków, bo moja mi­sja jest tajna, a ni­gdy nie wia­domo, kto stoi po stro­nie ca­rycy, a kto jej nie­na­wi­dzi.

Ra­sta­wicki na­prawdę chciał dzia­łać, a Cor­nélia je­dy­nie go zwo­dziła. Nie ro­zu­miał dla­czego. Je­śli wy­zna­łaby mu, że pewne progi są dla niej zbyt wy­so­kie, nie miałby żalu.

– Mi­łosz, po­wiedz mi, kim dla cie­bie je­stem – wy­pa­liła, a w jej oczach po­ja­wiły się łzy.

Nie chciał uży­wać słowa „ko­chanka”, po­nie­waż uzna­wał je za ob­raź­liwe, jed­nak prawda była taka, że Cor­nélia wła­śnie nią była. Lu­bił ją, ba­wiło go jej to­wa­rzy­stwo, a go­rące noce, które nie­kiedy ra­zem spę­dzali, spra­wiały, że prze­sta­wał my­śleć o Alek­san­drze Lau­dań­skiej, jed­nak o głęb­szym uczu­ciu do po­nęt­nej Fran­cuzki nie mo­gło być mowy. Nie tylko z uwagi na ko­bietę, która za­wró­ciła mu w gło­wie, ale nie wy­obra­żał so­bie, by miał być jed­nym z wielu. A Cor­nélia miała ad­o­ra­to­rów na pęczki. Nie­kiedy za­sta­na­wiał się na­wet, czy ob­co­wa­nie z taką ko­bietą nie jest zbyt ry­zy­kowne z uwagi na sze­rzące się cho­roby we­ne­ryczne, ale jak do­tych­czas nic złego mu się nie przy­tra­fiło.

– Je­steś moją ser­deczną przy­ja­ciółką – po­wie­dział cie­pło. – Je­dyną, którą mam w Pa­ryżu.

– Przy­ja­ciółką? – prych­nęła. – Za­wsze to le­piej brzmi niż me­tresa.

– Czego ty wła­ści­wie ode mnie ocze­ku­jesz? – Mi­łosz się zi­ry­to­wał. – Wie­dziesz wspa­niałe ży­cie, dzięki swoim licz­nym i do­brze usto­sun­ko­wa­nym aman­tom, i za­pewne każdy z nich wy­znaje ci mi­łość. Mam być ko­lej­nym?

Spu­ściła wzrok. O pew­nych spra­wach nie roz­ma­wiało się ani pod­czas wy­twor­nej ko­la­cji, ani w za­ci­szu al­kowy, a słowa Mi­ło­sza za­brzmiały wręcz bez­czel­nie.

– Je­steś bar­dzo... zu­chwały – wy­du­kała.

– Wy­da­wało mi się, że je­ste­śmy ze sobą na tyle bli­sko, iż mo­żemy roz­ma­wiać zu­peł­nie szcze­rze.

– Tak, mia­łam licz­nych ko­chan­ków. Za­równo ary­sto­kra­tów, jak i po­cho­dzą­cych z bur­żu­azji. Łą­czyły ich dwie rze­czy: mieli pie­nią­dze i ża­den z nich ni­gdy by się ze mną nie oże­nił. Uro­dzi­łam się na wsi. Moi ro­dzice ciężko pra­co­wali, ale co z tego, je­śli więk­szość za­ro­bio­nych pie­nię­dzy od­da­wali wiel­kiemu panu. Na­wet nie wiesz, ile jest we Fran­cji po­dat­ków. Nie­długo każą pła­cić tym bie­da­kom na­wet za po­wie­trze, któ­rym od­dy­chają. Ta­ille od grun­tów i za­bu­do­wań, ca­pi­ta­tion na cele wo­jenne i, oczy­wi­ście, ten w po­staci pracy na rzecz wła­ści­cieli ziem­skich. Je­dy­nym ka­pi­ta­łem, który otrzy­ma­łam od ro­dzi­ców, była uroda. Gdy za­czę­łam doj­rze­wać, nie za­sta­na­wia­łam nad tym, czy je­stem ładna, czy wręcz prze­ciw­nie, ale spodo­ba­łam się hra­biemu, który żył wy­staw­nie dzięki pracy ta­kich lu­dzi jak moi ro­dzice, a po­tem rów­nież ja. Mia­łam nie­spełna czter­na­ście lat, gdy wziął mnie do łoża. Na­wet nie wie­dzia­łam, co ze mną robi, ale gdy od niego wy­cho­dzi­łam, wrę­czył mi pięć­dzie­siąt liw­rów. Wów­czas zwy­kły ksiądz otrzy­my­wał pen­sję stu dwu­dzie­stu liw­rów mie­sięcz­nie. Dla mnie to była ogromna kwota. Po­my­śla­łam wtedy, że je­śli mogę zdo­być taką for­tunę za roz­kła­da­nie nóg, nie mam sensu, bym ha­ro­wała w polu i umarła przed czter­dzie­stymi uro­dzi­nami jako ste­rana bez­zębna ko­bieta. Ja­cques był ob­le­śnym dzia­dem, ale bar­dzo mi po­mógł. Wy­na­jął miesz­kanko w Pa­ryżu, żeby we wsi nie wy­ty­kano mnie pal­cami, a po­tem na­wet po­słał na pen­sję, bym na­uczyła się ma­nier. Wkrótce prze­stał być moim ko­chan­kiem, a stał się kimś w ro­dzaju strę­czy­ciela. Chwa­lił się mną na sa­lo­nach i za­po­znał z wie­loma wpły­wo­wymi ludźmi. Wła­ści­wie to on wy­brał dla mnie ży­ciową drogę. Od­kła­dam pie­nią­dze na czas, kiedy prze­stanę ku­sić swoją urodą i będę mu­siała żyć skrom­niej. Obie­ca­łam so­bie jed­nak, że nie zdechnę w bie­dzie i po­ni­że­niu, jak moi ro­dzice.

Cor­nélia wy­rzu­cała z sie­bie słowa, jak by Ra­sta­wicki był cze­muś winny. Ni­gdy się nie skar­żyła na swój los, a na­wet uwa­żała, że miała wię­cej szczę­ścia niż inne ko­biety, po­nie­waż los ob­da­rzył ją nie­tu­zin­kową urodą i wdzię­kiem, który przy­cią­gał męż­czyzn. I to nie byle ja­kich.

– To przy­kre, że twoje ży­cie się tak po­ukła­dało – wy­mam­ro­tał. Na­prawdę nie wie­dział, co po­wi­nien po­wie­dzieć po ta­kim wy­zna­niu ko­chanki.

– Za­pewne się za­sta­na­wiasz, dla­czego ci o tym mó­wię, je­śli za­wsze je­stem w do­brym na­stroju i wciąż się uśmie­cham. Na­uczy­łam się tego i na­wet gdy jest mi bar­dzo źle, po­tra­fię roz­ta­czać wo­kół sie­bie taką aurę, jak­bym uro­dziła się w jed­nej z tych uprzy­wi­le­jo­wa­nych ary­sto­kra­tycz­nych ro­dzin. – Cor­nélia nieco się uspo­ko­iła, a jej głos zro­bił się ła­god­niej­szy.

Do­tknął jej dłoni.

– Po­wiedz, co cię trapi, moja droga. Ze mną mo­żesz po­roz­ma­wiać o wszyst­kim. Wła­ści­wie je­dyne, co mogę, to cię wy­słu­chać. – Mi­łosz sta­rał się być czuły i miły, po­nie­waż osoba, którą bar­dzo po­lu­bił, wy­raź­nie była przy­gnę­biona.

Je­dli ko­la­cję w jed­nym z tych miejsc, do któ­rych wpusz­czają tylko za­moż­nych miesz­kań­ców. I obo­wią­zy­wały tu pewne re­guły, jak choćby ugrzecz­nione kon­wer­sa­cje.

– Od­wieź mnie do domu.

– Zro­bi­łem coś złego? – Mi­łosz nie bar­dzo ro­zu­miał za­cho­wa­nie Cor­nélii.

– Nie, ale nie wy­pada, bym wy­bu­chła szlo­chem w ta­kim miej­scu – wy­ce­dziła.

Nie za­py­tał już o nic, do­póki nie zna­leźli się w ele­ganc­kim, cho­ciaż dość ma­łym miesz­ka­niu Cor­nélii. Ko­bieta usia­dła na szez­longu, dzwo­necz­kiem przy­wo­łała służkę i na­ka­zała jej, by ta przy­nio­sła dzba­nek wina.

– Te­raz mi po­wiesz? – za­py­tał ci­cho, gdy Cor­nélia wy­chy­liła trzeci kie­li­szek na­pitku.

– Kur­ty­zana musi pa­mię­tać o dwóch waż­nych kwe­stiach... Musi za­dbać, by nie za­cho­ro­wać na ja­kąś pa­skudną cho­robę i ni­gdy się nie za­ko­chi­wać.

– Dla­czego? – Uśmiech­nął się. – Gdy­byś się za­ko­chała i wy­szła do­brze za mąż, mo­gła­byś skoń­czyć z dolą me­tresy. Nie mu­sia­ła­byś także się mar­twić o przy­szłość, gdy nie bę­dziesz już tak młoda i po­wabna, a kto wie, może na­wet za­kosz­to­wa­ła­byś roli matki.

– Ary­sto­kraci nie że­nią się z ko­bie­tami z ni­zin. A bur­żu­azja... No cóż, oni aspi­rują do wyż­szego stanu, chcą mieć wpływ na rzą­dze­nie kra­jem, więc wolą ko­biety, w któ­rych od wie­ków pły­nie wła­ściwa krew, na­wet je­śli ich ro­dziny są za­dłu­żone po uszy. A poza tym, Mi­łosz, nie je­stem dziec­kiem. Nikt nie ze­chce mieć żony, która w swo­jej al­ko­wie miała wię­cej męż­czyzn niż oni wło­sów na gło­wie. A jed­nak po­peł­ni­łam błąd. Straszny... Fa­talny i nie­wy­ba­czalny...

Prze­łknął ślinę, po­nie­waż od razu wy­obra­ził so­bie me­dyka, który kręci ze współ­czu­ciem głową i in­for­muje go, że oto wła­śnie na­ba­wił się sy­fi­lisu.

– Po­wi­nie­nem się mar­twić? – za­py­tał ze ści­śnię­tym gar­dłem.

– Nie, nie na­leżę do ko­biet, które rzu­cają się z mi­ło­ści pod pę­dzący po­wóz. – Wy­dęła usta, a do Mi­ło­sza do­piero do­tarło, że Cor­nélia się za­ko­chała, w do­datku w nim. To była straszna wia­do­mość, po­nie­waż Ra­sta­wicki nie czuł tego sa­mego i oba­wiał się, że ni­gdy nie po­czuje.

– Cor­nélio, je­śli ci to w czymś po­może, zniknę z two­jego ży­cia na­tych­miast – jęk­nął. Nic mą­drzej­szego w tym mo­men­cie nie przy­szło mu do głowy.

– Jacy wy je­ste­ście głupi! – syk­nęła – Mi­łosz, wiem, że mnie nie ko­chasz i nie po­ko­chasz. Zdaję so­bie sprawę, że gdzieś da­leko ist­nieje ko­bieta, za którą sko­czył­byś w ogień. Pro­blem w tym, że od­kąd zo­sta­li­śmy ko­chan­kami, nie po­tra­fię cho­dzić do łóżka z kimś in­nym. Od­pra­wi­łam swo­ich ko­chan­ków, żyję z oszczęd­no­ści i cze­kam, aż mi przej­dzie za­uro­cze­nie tobą. Ty jed­nak wciąż mnie na­ga­bu­jesz o kon­takty z ludźmi, któ­rzy mo­gliby coś wskó­rać u króla. Mogę to zro­bić, ale nie wy­świad­czą mi przy­sługi, za­nim nie wpusz­czę ich z po­wro­tem do al­kowy. Czy te­raz wy­ra­zi­łam się wy­star­cza­jąco ja­sno, byś zro­zu­miał moje roz­terki?

– Mo­głaś od razu mi po­wie­dzieć – żach­nął się. – Nie za­mie­rzam i ni­gdy nie za­mie­rza­łem zo­stać twoim su­te­ne­rem.

– Nie w tym rzecz... Po pro­stu je­steś bar­dzo nie­cier­pliwy i w do­datku do­ko­na­łeś złej oceny sy­tu­acji. Na­wet je­śli bę­dziesz kon­wer­so­wał z waż­nymi ludźmi na sa­lo­nach czy w ogro­dach Wer­salu, ni­czego nie osią­gniesz, bo król i jego świta bar­dziej się mar­twią o swoje przy­wi­leje ani­żeli o tar­ganą we­wnętrz­nymi kon­flik­tami Rzecz­po­spo­litą – od­parła, wciąż na­dą­sana.

Za­bo­lało go, że nie­mal na­zwała go głup­cem. Ni­gdy się nie za­sta­na­wiał nad tym, że za­nim Cor­nélia uła­twi mu doj­ście do wpły­wo­wych osób, naj­pierw bę­dzie mu­siała ro­bić rze­czy, na które nie miała naj­mniej­szej ochoty. Poza tym zdru­zgo­tała go in­for­ma­cja, że ko­bieta się w nim za­ko­chała. Wie­dział, że te­raz, po ta­kim wy­zna­niu, już nie bę­dzie jak kie­dyś. Nie chciał ra­nić Cor­nélii, a jed­nak bę­dzie mu ciężko z niej zre­zy­gno­wać, cho­ciażby dla­tego, że dzięki niej nie czuł się w Pa­ryżu tak bar­dzo sa­motny.

– Chyba już pójdę – po­wie­dział stra­piony. – I już ni­czego mi nie uła­twiaj. Nie chcę, że­byś się dla mnie po­świę­cała albo miała wy­rzuty su­mie­nia. Szkoda tylko, że nie po­wie­dzia­łaś mi o pew­nych spra­wach wcze­śniej. Gdy­bym wie­dział, po­pro­sił­bym o po­moc pol­skich ary­sto­kra­tów, któ­rzy upodo­bali so­bie to mia­sto. Może uda­łoby mi się ja­koś wy­wieść ich w pole, by się nie do­my­ślili, po co tu przy­je­cha­łem.

– Tak, Mi­ło­szu, idź już – od­parła ci­cho.

Wra­cał do sie­bie w pod­łym na­stroju. Żal mu było Cor­nélii, a jed­no­cze­śnie nie był w sta­nie jej po­móc. Tak jak w pew­nych kwe­stiach nie po­tra­fił po­móc so­bie. Alek­san­dra miała te­raz męża, jak wielka pani żyła w pod­wi­leń­skim ma­jątku i stała się dla niego nie­osią­galna. Nie miał już złu­dzeń, że z tej mi­ło­ści wy­kluje się coś wię­cej, a tego wie­czoru stra­cił także przy­ja­ciółkę, po­wier­nicę i słodką ko­chankę. Je­śli za­koń­cze­nie tej zna­jo­mo­ści w czym­kol­wiek po­może Cor­nélii, był go­tów jej uni­kać jak dia­beł świę­co­nej wody. Z wła­snego do­świad­cze­nia wie­dział jed­nak, że na nie­wiele się to zda.

***

Kilka dni póź­niej otrzy­mał bi­le­cik. Cor­nélia po­in­for­mo­wała go, że w na­stępną so­botę uda­dzą się do Wer­salu i spo­tkają jed­nego z waż­niej­szych dy­plo­ma­tów, z któ­rego zda­niem Lu­dwik XVI bar­dzo się li­czył. Pa­trzył na sta­ranne pi­smo i za­sta­na­wiał się, czy po­wi­nien się ucie­szyć z otrzy­ma­nych wie­ści, czy po­grą­żyć się w wy­rzu­tach su­mie­nia, że za­ko­chana ko­bieta mu­siała od­dać swoje wdzięki ko­muś, kto być może jest dla niej od­py­cha­jący.

2.

Oko­lice Wilna, 1789

Przy łożu Ka­zi­mie­rza Lau­dań­skiego ze­brała się nie tylko cała fa­mi­lia, ale także jego bli­scy zna­jomi. Przy wez­gło­wiu stały dwie grom­nice, a za­żywna ko­bieta w śred­nim wieku, którą Alek­san­dra wi­działa po raz pierw­szy w ży­ciu, za­wo­dziła ża­łobne pie­śni. W sy­pialni było duszno, a licz­nie po­roz­sta­wiane świece za­bie­rały resztki po­wie­trza.

Alek­san­dra, ubrana w suk­nię z czar­nej krepy, stała naj­bli­żej łoża, po­dob­nie jak dwaj sy­no­wie Lau­dań­skiego, Mi­chał i Fe­liks. Od czasu do czasu młoda wdowa wy­su­wała z rę­kawa białą jak śnieg chu­s­teczkę i przy­ty­kała ją to do oczu, to do nosa, aby przy­byli go­ście nie po­są­dzili jej o brak wraż­li­wo­ści. Nie­stety, nie po­tra­fiła ro­nić łez ani też nie wpa­dła w hi­ste­rię po śmierci mał­żonka, acz­kol­wiek nie była pewna swo­jego losu. Ka­zi­mierz, co prawda, aż do ostat­niego dnia swo­jego ży­wota za­pew­niał ją, że pra­wie cały ma­ją­tek za­pi­sał wła­śnie jej, ale jak na ra­zie no­ta­riusz tego nie po­twier­dził. Gdyby za­pis dla niej był oczy­wi­sty, dwaj utra­cju­sze, któ­rymi byli Fe­liks i Mi­chał, z pew­no­ścią nie sie­dzie­liby tyle mie­sięcy w ma­jątku, psu­jąc jej krew do­cin­kami i knu­ciem in­tryg. Po­cząw­szy od umi­zgów, a na wy­zwi­skach koń­cząc.

Pa­trzyła na za­pad­nięte po­liczki nie­bosz­czyka i za­częła się za­sta­na­wiać, ile bę­dzie ją kosz­to­wał po­grzeb. Tego typu uro­czy­sto­ści, zwane pompa fu­ne­bris, w Rzecz­po­spo­li­tej od­by­wały się z roz­ma­chem i dia­bel­nie drogą oprawą. Co prawda, Ka­zi­mierz nie na­le­żał do ma­gna­te­rii, ale był na tyle za­moż­nym i zna­nym w oko­licy szlach­ci­cem, że jego ostat­nie po­że­gna­nie nie mo­gło wy­glą­dać jak u bie­doty. Pra­gnęła jak naj­prę­dzej po­grze­bać mał­żonka, ale na­le­żało się przy­go­to­wać do ce­re­mo­niału, by nie dać po­żywki do ko­lej­nych plo­tek. A za­tem mu­siała za­mó­wić bo­gato rzeź­biony ka­ta­falk do ko­ścioła, za­ku­pić ak­sa­mit do ozdo­bie­nia świą­tyni, a także kil­ka­set, je­śli nie kilka ty­sięcy świec, które swoim bla­skiem pod­kre­ślą te­atral­ność na­bo­żeństw ża­łob­nych. Poza tym na­le­żało zor­ga­ni­zo­wać noc­legi dla go­ści i or­szaku, przy­go­to­wać stypy, a nade wszystko opła­cić księży i ka­no­ni­ków. Za­sta­na­wiała się, czy wy­sto­so­wać za­pro­sze­nie do bi­skupa, i od razu za­częła ra­cho­wać, jak wiele za­in­ka­suje du­chowny o ta­kiej po­zy­cji. Po­dobno ar­cy­bi­skup lwow­ski wziął pięt­na­ście ty­sięcy pol­skich zło­tych za udział w po­grze­bie Fran­ciszka Sa­le­zego Po­toc­kiego. Tego sa­mego, który na­ka­zał uto­pić cię­żarną sy­nową w prze­rę­blu.

Na samą myśl, jaką kwotę po­chłoną uro­czy­sto­ści po­grze­bowe, za­krę­ciło jej się w gło­wie. Za­chwiała się i oparła o ra­mię Mi­chała.

– Słabo mi – szep­nęła.

– Wyjść z tobą na po­dwó­rze? – za­py­tał cie­pło.

– Po­szu­kam Ma­tyldy, ty zo­stań przy ojcu – od­parła.

Była prze­ko­nana, że Mi­chał wo­lałby te­raz wdy­chać rześ­kie wio­senne po­wie­trze, a nie du­sić się w wy­peł­nio­nej ludźmi sy­pialni, ale nie chciała da­wać zgro­ma­dzo­nym ża­łob­ni­kom po­wo­dów do snu­cia ja­kichś cho­rych do­my­słów. I tak po oko­licy krą­żyły krzyw­dzące plotki, ja­koby ro­man­so­wała z braćmi Lau­dań­skimi. To z jed­nym, to z dru­gim, a kto wie, czy nie z oboma na­raz.

Prze­szła do sieni i za­wo­łała słu­żącą.

– Ma­tyldo, wyjdź ze mną przed dom! Ja­koś mi się nie­do­brze zro­biło.

– Sie­kierę tam można po­wie­sić i po­woli za­czyna cuch­nąć jak w ko­sza­rach – prych­nęła.

– Nie wiem, ni­gdy nie by­łam w żoł­nier­skich kwa­te­rach. – Uśmiech­nęła się i do­dała: – Wy­szła­bym sama, ale za­czną plot­ko­wać, że wcale mi się słabo nie zro­biło, tylko nie chcę się mo­dlić za du­szę mał­żonka.

– A jak jest na­prawdę?

Ma­tylda się za­śmiała, a po chwili spo­waż­niała, ujęła Alek­san­drę pod rękę i po­woli wy­pro­wa­dziła do ogrodu, gdzie przy­cup­nęły na jed­nej z że­liw­nych ła­wek, które Alek­san­dra na­ka­zała po­sta­wić. Lu­biła spę­dzać czas na ło­nie na­tury, ale na­uczona do­świad­cze­niem, nie od­da­lała się sa­mot­nie do lasu, a je­dy­nie spa­ce­ro­wała lub prze­sia­dy­wała na te­re­nie ma­jątku.

– Prze­raża mnie koszt po­grzebu. Nie­jed­nego taka im­preza wpę­dziła w długi. Jesz­cze się okaże, że po opła­ce­niu du­chow­nych i tych wszyst­kich zbyt­ków po­zo­sta­nie mi tylko dom, bo go­to­wi­zna prze­pad­nie – wy­rzu­ciła z sie­bie roz­złosz­czona. – Nie ro­zu­miem tych wszyst­kich ce­re­mo­nia­łów, które swoją wy­staw­no­ścią nie­kiedy prze­bi­jają na­wet śluby. Prze­cież ta­kiemu umar­la­kowi wszystko jedno, czy leży na go­łych de­skach, czy na zło­co­nym ka­ta­falku, z któ­rego po­tem nie ma żad­nego po­żytku. Niby wszy­scy je­ste­śmy równi wo­bec śmierci, tylko bo­gaci są nieco rów­niejsi.

– Niech pa­nienka Alek­san­dra nie bluźni. A wy­stawny po­grzeb trzeba zor­ga­ni­zo­wać, żeby lu­dziom za­mknąć usta. Cho­ciaż nie wiem, czy to coś po­może – wes­tchnęła Ma­tylda.

– Te­raz im się w końcu gęby za­mkną. Zwłasz­cza że za­mie­rzam po­wie­rzyć ma­ją­tek eko­no­mowi, a sama prze­nieść się do War­szawy.

– Albo jesz­cze bar­dziej się im otwo­rzą. Już sły­sza­łam co nieco, mimo że ciało hra­biego jesz­cze do­brze nie osty­gło.

– Co sły­sza­łaś? – Alek­san­dra aż się pod­nio­sła z ławki.

– Żeś, pa­nienko, po­mo­gła mał­żon­kowi prze­nieść się na tam­ten świat.

– Prze­cież to bzdura! Ka­zio cho­ro­wał od kilku ty­go­dni. Od kiedy z wy­soką go­rączką po­wró­cił z po­lo­wa­nia. Nie miał żad­nych pro­ble­mów ga­strycz­nych, a z od­dy­cha­niem. Było u niego sze­ściu le­ka­rzy i każdy z nich orzekł, że wdało się za­pa­le­nie płuc i są marne szanse, by z tego wy­szedł. Przy­wo­zi­łam me­dy­ków z Wilna, a na­wet je­den przy­był z Kra­kowa, in­ka­su­jąc przy tym tyle, ile ci przez cały rok płacę. – Alek­san­dra była co­raz bar­dziej po­iry­to­wana.

– Zna­czy się, że pa­nienka mi za mało płaci. – Za­chi­cho­tała.

– Płacę ci le­piej, niż inni by to zro­bili. Wiem, że znowu żarty się cie­bie trzy­mają, ale sama po­wiedz, co ja tym wszyst­kim lu­dziom zro­bi­łam... Oni mnie nie­na­wi­dzą, cho­ciaż sta­ra­łam się być przy­kładną żoną. W po­rów­na­niu z nie­któ­rymi łaj­dacz­kami po­win­nam od razu po śmierci zo­stać okrzyk­nięta świętą.

Młoda wdówka na­prawdę nie mo­gła zro­zu­mieć, skąd brał się ten brak sym­pa­tii do niej. Ow­szem, z War­szawy do­tarły plotki na jej te­mat, a bra­cia Lau­dań­scy za­pewne bar­dzo chęt­nie je roz­po­wszech­niali, ale ro­biła wszystko, by oko­liczni miesz­kańcy prze­stali w nie wie­rzyć. Na po­czątku trwo­niła pie­nią­dze Ka­zi­mie­rza na stroje, po­wozy i nowe me­ble do dworku, ale po­tem prze­stała to czy­nić, by nie da­wać pre­tek­stu do dy­wa­ga­cji na jej te­mat. Oka­zało się, że wszystko na nic.

Usia­dła z po­wro­tem na ławce, po­nie­waż od­no­siła wra­że­nie, że po sło­wach Ma­tyldy już cał­ko­wi­cie opa­dła z sił.

– Pa­nienka się nie trapi. Na­wet gdyby pa­nienka na gło­wie sta­nęła i tak będą ga­dać. Młoda, piękna, a te­raz ma­jętna... Więc o kimże mają plot­ko­wać? – Ma­tylda sta­rała się uspo­koić Alek­san­drę. Mimo że ta już od wielu mie­sięcy była mę­żatką, wierna służka i tak na­zy­wała ją pa­nienką.

Z od­dali uj­rzały, że z domu wy­cho­dzi Mi­chał Lau­dań­ski. Ro­zej­rzał się i ru­szył w ich stronę.

– A ten czego tu le­zie, za­miast od­pra­wiać mo­dły za du­szę ojca? – burk­nęła Ma­tylda.

– Nie wiem – jęk­nęła. – Chyba chce, żeby jesz­cze wię­cej o mnie mó­wiono.

Męż­czy­zna pod­szedł do nich i po­pro­sił Ma­tyldę, by zo­sta­wiła ich sa­mych. Wdo­wie nie spodo­bał się ten po­mysł, ale nie chciała wsz­czy­nać awan­tur dzień po śmierci mał­żonka.

– Jak się czu­jesz? – za­py­tał z tro­ską Mi­chał. – W po­koju zro­bi­łaś się blada jak kreda.

– Już le­piej. Tam nie ma czym od­dy­chać – po­wie­działa ci­cho.

– To prawda. – Uśmiech­nął się de­li­kat­nie. Po chwili jed­nak spo­waż­niał i po­wie­dział ci­cho: – Wiem, że nie ko­cha­łaś mo­jego ojca.

Roz­zło­ściła się na do­bre.

– Sza­no­wa­łam go, by­łam mu wierna i sta­ra­łam się być do­brą żoną. Czego ty jesz­cze ode mnie chcesz? – syk­nęła.

– Że­byś za mnie wy­szła – od­parł.

– Mój mąż, a twój oj­ciec zmarł za­le­d­wie wczo­raj. Mu­szę mu wy­pra­wić na­leżny jego po­zy­cji po­grzeb i za­sta­no­wić się, co da­lej, a ty masz czel­ność w ta­kiej chwili pro­sić mnie o rękę? – burk­nęła, po czym pod­nio­sła się z ławki i ru­szyła w stronę domu.

Do­go­nił ją i za­py­tał nie­mal roz­pacz­li­wie:

– Nie chcesz mnie, bo je­stem biedny, a ty bo­gata?

– Nie wiem, czy je­stem bo­gata, a ty je­steś biedny. To było... po pro­stu... nie­sto­sowne – za­częła się ją­kać.

Nie po­tra­fiła roz­gryźć Mi­chała. I to od dnia, kiedy go po­znała. Z Fe­lik­sem sy­tu­acja była prost­sza. Na każ­dym kroku oka­zy­wał jej wro­gość i na­wet nie krył się z tym, że za­mie­rza na­kło­nić ojca do zmiany te­sta­mentu na ko­rzyść swo­ich sy­nów. Mi­chał zaś nie­kiedy by­wał zło­śliwy, cza­sami za­cho­wy­wał się jak wspa­niały i od­dany przy­ja­ciel, a zda­rzało się na­wet, że jaw­nie ją ad­o­ro­wał, jak by za­du­rzył się w niej bez pa­mięci. Ni­gdy jed­nak się nie od­wa­żyła, by za­dać mu wprost py­ta­nia o jego uczu­cia do niej. Te­raz, gdy się jej oświad­czył, także nie wie­działa, czy zro­bił to z uwagi na ma­ją­tek, który po­dobno miała odzie­dzi­czyć po Ka­zi­mie­rzu, czy ko­chał się w niej po­ta­jem­nie i w końcu nada­rzyła się oka­zja, by mógł się do tego przy­znać.

– Wiem, że to nie­wła­ściwe w tych oko­licz­no­ściach, ale nie chciał­bym, abyś kie­dy­kol­wiek po­my­ślała, iż uczy­ni­łem to z nie­wła­ści­wych po­bu­dek. Ani ja, ani też Fe­liks, a na­wet ty, nie wiemy, jaka była ostat­nia wola ojca... – za­czął.

– Za­tem po­wiedz: ja­kie są twoje po­budki? – za­py­tała z iro­nią w gło­sie.

– Sza­leję za tobą. Uwiel­biam w to­bie wszystko. Twoje oczy, drobne dło­nie i do­łeczki w po­licz­kach, gdy się uśmie­chasz. Ko­cham twój głos, śmiech, który w pew­nych krę­gach ucho­dzi za ple­bej­ski, i to, jak się zło­ścisz, gdy do­cie­rają do cie­bie ko­lejne plotki roz­sie­wane przez tu­tej­sze ma­trony – wy­rzu­cił z sie­bie.

Mu­siało go to du­sić i uwie­rać, a jed­nak do­póki żył Ka­zi­mierz, ni­gdy nie od­wa­żył się na po­dobne wy­zna­nie. Mimo że nie spodo­bało się jej okre­śle­nie śmie­chu jako ple­bej­ski, sta­rała się być uprzejma.

– Mi­chał... Ale ja nie wiem, co do cie­bie czuję. Na­wet nie wiem, czyś jest dla mnie przy­ja­cie­lem czy wro­giem. Nie raz i nie dwa za­cho­wy­wa­łeś się wo­bec mnie ob­ce­sowo albo lek­ce­wa­żąco – od­parła, zdu­miona wy­zna­niem.

Naj­gor­sze było to, że nie wie­działa, czy po­winna ufać jego sło­wom. Na wszelki wy­pa­dek po­sta­no­wiła od­pra­wić go w spo­sób de­li­katny. Nie­po­trzebny był jej ko­lejny wróg. Prze­ciw­nie, w tej nie­rów­nej walce z oko­licz­nym to­wa­rzy­stwem po­trze­bo­wała sprzy­mie­rzeńca. A te­raz, po śmierci Ka­zi­mie­rza, gdy za­częto już szep­tać, że po­mo­gła mał­żon­kowi zejść z tego świata, bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek mu­siała mieć czy­jeś wspar­cie.

– By­łem zły... Co ja mó­wię, by­wa­łem wręcz wście­kły i cho­ro­bli­wie za­zdro­sny. O każdą noc, którą spę­dza­łaś w jed­nym łożu z moim oj­cem – po­wie­dział prze­pra­sza­jąco.

– Przez cztery ty­go­dnie twój oj­ciec był ciężko chory. Uwierz, ostat­nie, o czym my­ślał, to fi­gle z żoną – prych­nęła, cho­ciaż do­sko­nale wie­działa, że Mi­cha­łowi wcale nie cho­dziło o czas cho­roby Ka­zi­mie­rza.

– Więc jak bę­dzie? Otrzy­mam czarną po­lewkę czy się za­sta­no­wisz? – za­py­tał nie­mal bła­gal­nie.

– Obie­cuję, że to prze­my­ślę. Ale nie te­raz. Mu­szę zor­ga­ni­zo­wać po­grzeb, spo­tkać się z no­ta­riu­szem i ad­wo­ka­tem Ka­zi­mie­rza, po­roz­ma­wiać z pro­bosz­czem, zna­leźć ka­mie­nia­rza i za­mó­wić mnó­stwo róż­nych rze­czy – wes­tchnęła. – Mam na­dzieję, że mi po­mo­żesz.

– Oczy­wi­ście, Alek­san­dro. Mo­żesz na mnie li­czyć – od­parł szar­mancko. – Le­piej, że­by­śmy po­wró­cili do nie­bosz­czyka osobno.

Ski­nęła je­dy­nie głową i mach­nęła dło­nią, da­jąc mu tym sa­mym do zro­zu­mie­nia, żeby już so­bie po­szedł. Nie za­mie­rzała wy­cho­dzić za Mi­chała, po­nie­waż nie ko­chała go ani tro­chę. Co prawda nie była pewna, czy jest już bo­gatą wdową, ale wie­rzyła, że mąż nie po­zo­sta­wił jej z ni­czym i nie bę­dzie mu­siała de­spe­racko po­szu­ki­wać ko­lej­nego za­moż­nego fa­ty­ganta. Z głodu na pewno nie umrze, bo we­dle prawa na­le­żała się jej renta po mężu, ale mo­gła to być za­równo bar­dzo za­cna kwota, jak i marna. Nie chciała pa­lić za sobą mo­stów, mimo że miała bar­dzo kon­kretny plan. A po­wstał on w jej gło­wie w chwili, gdy przy­były z ko­lej­nymi me­dy­ka­men­tami le­karz po­twier­dził zgon Ka­zi­mie­rza Lau­dań­skiego. Po­sta­no­wiła, że za­raz po po­grze­bie wy­je­dzie do War­szawy i spró­buje od­zy­skać uko­cha­nego. Była go­towa udać się za nim na­wet na ko­niec świata i ko­lejny raz go bła­gać, by choć tro­chę ją po­ko­chał. O swoim po­my­śle opusz­cze­nia dworku pod Wil­nem po­in­for­mo­wała je­dy­nie Ma­tyldę, ale sło­wem nie wspo­mniała, że robi to z mi­ło­ści do Mi­ło­sza Ra­sta­wic­kiego. Do­sko­nale wie­działa, co usły­szy od swo­jej służki, bo ta za­wsze była szczera, nie­kiedy na­wet ry­zy­ku­jąc utratę po­sady.

W nie­któ­rych ro­dach ma­gnac­kich uro­czy­sto­ści po­grze­bowe od­by­wały się kilka ty­go­dni po śmierci, a cza­sami kilka mie­sięcy czy na­wet lat. Oczy­wi­ście wią­zało się to z przy­go­to­wa­niami do hucz­nej i peł­nej prze­py­chu ce­re­mo­nii, ona jed­nak nie za­mie­rzała tak długo cze­kać. Pra­gnęła jak naj­szyb­ciej za­pa­ko­wać swoje ku­fry do po­wozu i wy­ru­szyć do sto­licy. Od­kąd wy­szła za Ka­zi­mie­rza, znowu cie­szyła się wzglę­dami ciotki Au­gu­styny i wie­rzyła, że ta uła­twi jej wy­na­jem nie­wiel­kiego i nie­dro­giego miesz­ka­nia, a za­nim ta­kie znaj­dzie, po­zwoli się jej za­trzy­mać w swoim pod­war­szaw­skim pa­ła­cyku.

Miała w no­sie re­ak­cję ro­dzi­ców, ani tro­chę nie przej­mo­wała się obec­no­ścią w War­sza­wie ro­dzeń­stwa Barsz­czew­skich i za­le­żało jej wła­ści­wie tylko na tym, by się do­wie­dzieć, gdzie obec­nie prze­by­wał Mi­łosz. Ani razu nie przy­szło jej do głowy, że uko­chany mógł już dawno o niej za­po­mnieć, oże­nić się z wła­ściwą jego po­zy­cji panną, a może na­wet do­ro­bił się już po­tom­stwa. Była go­towa zgo­dzić się na każdy układ, na­wet na to, by zo­stać po­ta­jemną ko­chanką Ra­sta­wic­kiego. Tak, dla Mi­ło­sza była go­towa na wszystko.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki