Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Porywająca historia rodziny, osadzona w okresie międzywojennym!
Po zakończonej wojnie polsko-bolszewickiej rodzeństwo Niemojskich oraz Piotr Kondratowicz powracają do Warszawy. Gustaw kontynuuje studia medyczne, Fryderyk czeka z niecierpliwością na unieważnienie ślubu Izabeli, a Wiktoria przygotowuje się do ślubu z Piotrem. Tymczasem nad prawie całą rodziną zbierają się czarne chmury. Jakie zawiłości losu czekają na rodzinę Niemojskich w zmieniającej się Polsce i Europie? Z jakimi wyzwaniami przyjdzie im się zmierzyć? Czy miłość i siła rodzinnych więzów zwyciężą?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Warszawa, 1921
Cała Polska żyła wygraną wojną i podpisanym z Rosjanami traktatem ryskim. Jak w wielu kwestiach, tak i w tej ostatniej polskie społeczeństwo podzieliło się w swoich opiniach dokładnie na połowę. Jedni nazywali traktat zdradą i hańbą, inni uważali go za optymalny. Jednak co do jednej sprawy wszyscy byli zgodni – wojna z bolszewikami była sukcesem Polaków i należało cieszyć się z osiągniętego w końcu pokoju.
Ojciec Wiktorii Niemojskiej i jej starszy brat Fryderyk nie zaprzestali, oczywiście, żarliwych politycznych dyskusji przy posiłkach, próbując wciągnąć do rozmowy nawet ją. Chyba uznali, że nie jest już głupiutkim dziewczęciem i ma prawo wypowiadać się na podobne tematy. Wiktoria jednak żyła w tym momencie zupełnie czymś innym. Własnym ślubem.
Nie wychodziła za mąż po raz pierwszy, ale teraz towarzyszyły jej zupełnie inne uczucia niż wtedy. Była gotowa zapisać duszę diabłu, byle tylko jej małżeństwo było udane i trwało do końca jej żywota. W tym celu postanowiła nawet zrobić coś, do czego za nic w świecie nie chciała się przyznać. Otóż zamierzała udać się do kamienicy usytuowanej na rogu ulic Nowowiejskiej i Śniadeckich, gdzie mieszkała i przyjmowała klientów wróżka Mira. I chociaż nawet Józef Piłsudski korzystał z usług słynnego jasnowidza Stefana Ossowieckiego, ona nie miała zamiaru się chwalić wizytą w podobnym przybytku.
Nie chciała poznać swojego losu, bo chyba kompletnie by się załamała, gdyby owa kobieta przepowiedziała jej jakąś życiową tragedię, ale oczekiwała od niej rady. Kiedy powinna się pobrać, co na siebie włożyć, a wreszcie jakie rytuały odprawić, by żyli z Piotrem Kondratowiczem długo i szczęśliwie. Oczywiście wiedziała, że ślub nie może się odbyć trzynastego, deszcz nie ma prawa padać, czarne koty przebiegać przez drogę, a ona powinna mieć na sobie coś nowego, coś starego i coś pożyczonego. Jednak pragnęła wybrać idealną datę i sprawdzić, czy nie sprowadzi na swoje małżeństwo nieszczęścia, jeśli zawrze je w tym samym miejscu co poprzednie, czyli w dworku swojego wuja, w Niepołomicach.
Oboje z Piotrem mieli do tej okolicy sentyment, to tam się bowiem w sobie zakochali na zabój, nawet nie przeczuwając, jak długą drogę będą musieli przebyć, by w końcu stanąć na ślubnym kobiercu.
Zaraz po poobiedniej herbacie założyła kapelusz, wzięła torebkę i oznajmiła, że idzie na majowe do kościoła. Rodzice pokiwali jedynie głowami, ale Fryderyk spojrzał na nią podejrzliwie, jakby nie dowierzał, że udaje się na nabożeństwo zamiast do ukochanego. Zanim więc zatrzasnęła drzwi ich mieszkania przy Alejach Ujazdowskich, wybiegł z salonu i zapytał z troską w głosie:
– Jak on się czuje? Gustaw mówi, że rehabilitacja potrwa kilka miesięcy... Może poczekacie z tym ślubem?
– Wczoraj czuł się dobrze, nie wiem, jak dzisiaj – odparła.
Prędzej przyznałaby się Fryderykowi, że zamierza odwiedzić narzeczonego i oddawać się grzesznym pieszczotom, aniżeli do tego, iż pragnie skorzystać z usług wróżki.
– Wika... – wydukał Fryderyk. – Muszę powiedzieć rodzicom o Izabeli... A sprawa z tym unieważnieniem jej małżeństwa ciągnie się niemiłosiernie.
– Daj spokój. – Wiktoria machnęła ręką. – Rodzice wiedzą, że Osmańscy się rozchodzą. Cała Warszawa wie.
– Ale nie mają pojęcia, że to z mojego powodu, a Izabela jest moją kochanką. W każdym razie nie wierzą krążącym po mieście plotkom – wymamrotał.
– Przyprowadź ją na nasz ślub. – Zachichotała, bo jej starszy brat, który nie obawiał się nawet żołnierzy z armii Budionnego, trząsł się jak osika na samą myśl, że będzie musiał w końcu wyznać rodzicom prawdę.
Starszy z Niemojskich przeżegnał się i przewrócił oczami.
– Jeden skandal wystarczy.
– Nie rozumiem... – zdziwiła się.
– To, że wychodzisz za komunistę, także jest skandalem, moja kochana siostrzyczko – prychnął.
– Ty też tak uważasz? – zaperzyła się. – Sądziłam, że pogodziłeś się z pewnymi faktami i zaakceptowałeś Piotra.
Cmoknął ją w policzek i zapytał z westchnieniem:
– A miałem inne wyjście?
– Ty nie wierzysz, że się zmienił...
– Wierzę, że już nie ciągnie go jak niegdyś do braci Moskali, ale w sercu to on do końca życia pozostanie komunistą.
– Dam sobie z tym radę. – Uśmiechnęła się półgębkiem.
– Miłość jest ślepa – odparł wyniośle Fryderyk.
– Przyganiał kocioł garnkowi – burknęła Wika i wyszła z mieszkania.
Jak na maj było dość chłodno i mocno wiało, więc co rusz musiała przytrzymywać kapelusik, by nie porwał go wiatr. Kiedy jednak dochodziła do placu Zbawiciela, nie zdołała zareagować na czas i jej okrycie głowy pofrunęło wprost pod nadjeżdżający tramwaj. Pomyślała, że to zły znak, ale nie zdążyła się nad tym zastanowić, bo nagle ujrzała młodego mężczyznę, który wbiegł na tory, chwycił kapelusz i zwinnie przebiegł na drugą stronę, nie zważając ani na krzyczących przechodniów, ani też na wygrażającego pięścią motorniczego. Stanęła, zszokowana nadmierną brawurą młodzieńca, bo kto to widział, żeby narażać życie z powodu kapelusza. Nawet tak ładnego jak ten, który miała tego popołudnia na głowie.
Kilka chwil później ów odważny człowiek podszedł do niej i wręczył jej zgubę. Podziękowała grzecznie, a potem dodała:
– Niepotrzebnie pan się narażał. Przecież to tylko kapelusz. – Starała się mówić stanowczo, ale głos jej drżał. Onieśmielił ją gest tego mężczyzny, a poza tym wszyscy gapili się na nich, zapewne snując domysły o ich ewentualnym romansie.
– Ale sądzę, że smutno byłoby mu bez pani. I zginąć w taki sposób? To nie jest piękna śmierć dla kapelusza – odparł ze śmiechem. Był chyba cudzoziemcem, bo słyszała twardy akcent, gdy wypowiadał niektóre słowa.
Sytuacja była poważna, w końcu człowiek mógł stracić przez nią nogi albo ręce, a może nawet zginąć, ale mimowolnie uśmiechnęła się, bo rozbawiło ją to, co powiedział.
– Dziękuję. – Zmrużyła oczy i ruszyła przed siebie.
Zawieranie znajomości na ulicy było nader niestosowne i uchodziło jedynie pannom lekkiego prowadzenia, więc nie zamierzała czekać, aż mężczyzna się przedstawi. Wówczas i ona musiałaby to zrobić, tym samym narażając się na docinki stojących na przystanku tramwajowym ludzi.
– Odprowadzę panią – zaproponował.
– Przecież nie wie pan, dokąd idę. Może bardzo daleko? – powiedziała niepewnie.
– Nieważne, i tak będę pani towarzyszył – upierał się.
– A może ja nie mam takiego życzenia? – fuknęła, bo mężczyzna zaczynał ją irytować. Owszem, była mu wdzięczna za uratowanie kapelusza, ale chciała, by już zostawił ją w spokoju i sobie poszedł.
– Przecież nie zjem pani. – Kolejny raz usłyszała jego dźwięczny śmiech.
– Nie przedstawił się pan nawet – prychnęła, prąc do przodu i starając się nie patrzyć na idącego obok mężczyznę.
Na Nowowiejskiej przystanęła, odwróciła głowę i jęknęła płaczliwie:
– To miłe, co pan zrobił, ale, u licha, dlaczego pan za mną idzie?
– Nie idę za panią, jak bandzior, który chce ukraść pani torebkę, ale obok, jak pani towarzysz. Nazywam się Friedrich Wagner i jestem pracownikiem niemieckiego przedstawicielstwa. Jak zapewne pani wie, mieści się ono w Alejach Ujazdowskich. Często panią widuję na tej ulicy, więc nie jest mi pani tak zupełnie nieznana.
Wiktoria była przekonana, że widzi młodzieńca po raz pierwszy w życiu, ale wyciągnęła dłoń i przedstawiła się. Uznała najwyraźniej, iż mężczyzna nie jest groźny i zapewne jest dżentelmenem, który odczepi się od niej, gdy tylko bardziej stanowczo wyrazi takie życzenie. Może jedynie się łudziła, jak do tej pory bowiem przystojny Friedrich ani myślał rezygnować z jej towarzystwa.
– Zatem już się znamy i może pani bez skrępowania pozwolić się odprowadzić.
Westchnęła i stwierdziła, że do mieszkania wróżki Miry jest na tyle blisko, iż jakoś zniesie towarzystwo Wagnera.
– To tutaj – powiedziała, zatrzymując się przed kamienicą. – Dziękuję za kapelusz i odprowadzenie.
– O, widzę, że pani także korzysta z usług nieocenionej Miry. – Uśmiechnął się.
Wika, dla odmiany, się zmieszała, bo nagle jej tajemnicę odkrył zupełnie obcy człowiek. Po chwili jednak doszła do wniosku, że nie wyśmieje jej, jak zrobiliby to bracia, ponieważ najpewniej sam bywał u słynnej wróżki.
– Skąd ten pomysł? – zapytała niepewnie.
– Bo pod ten adres chodzi się tylko w jednym celu. – Friedrich nie przestawał się szczerzyć.
Podobne zachowanie nie bawiło jej ani trochę. Wagner wściubiał nos w nie swoje sprawy. Wika zaniepokoiła się nawet, że jeszcze gotów jej towarzyszyć i wysłuchać, co ma do powiedzenia Mira w kwestii jej zamążpójścia.
– Mniejsza o to – odparła chłodno. – Żegnam pana.
Odwróciła się na pięcie i nie czekając, co odpowie mężczyzna, zniknęła w bramie kamienicy.
Incydent z kapeluszem, a potem rozmowa z nieznajomym pracownikiem niemieckiego przedstawicielstwa sprawiły, że zapomniała o lęku, jaki jej od rana towarzyszył. Nie chciała wiedzieć niczego złego o swojej przyszłości, jedynie wysłuchać rad na temat małżeństwa doskonałego, ale wcale nie była pewna, czy wróżka spełni jej życzenie. W końcu mogła sama zacząć snuć ponure wizje, nie zważając, czy jej klientka ma na to ochotę.
Mira zaprosiła ją do niewielkiego pokoju, wskazała krzesło przy stole, a potem poczęstowała lurowatą herbatą i tanimi ciasteczkami. Później dotknęła opuszek jej palców i przymknęła powieki. Wiktoria Niemojska chciała właśnie oznajmić, czego oczekuje od wróżki, ale nie zdążyła wypowiedzieć słowa, bo ta zaczęła mówić pierwsza:
– Kocha cię mężczyzna. Jasnowłosy, cierpiący fizycznie na jakąś przypadłość. Ale pokocha cię także inny, który okaże się twoim przekleństwem.
Wiktoria przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, a nawet niespecjalnie interesowało ją, czy ktoś inny zapała do niej płomiennym uczuciem. Dla niej najistotniejszy był fakt, że kocha ją Piotr Kondratowicz. Bo kogóż innego mogłaby mieć na myśli wróżka, mówiąc o niedomagającym jasnowłosym mężczyźnie? W sierpniu dwudziestego roku Piotr został postrzelony w ramię i do tej pory zmagał się z niedowładem lewej ręki. Lekarze mówili, że z czasem powróci do dawnej sprawności, ale dotąd wciąż miał problem, by podnieść rękę albo utrzymać w niej kubek z herbatą.
– Wychodzę niebawem za tego jasnowłosego mężczyznę i chcę wiedzieć, kiedy mam zaplanować ślub i co zrobić, by moje małżeństwo było udane. – Wiktoria postanowiła przejść do rzeczy.
– A ten drugi mężczyzna cię nie interesuje? – Mira uniosła brwi.
– Nie – stanowczo odparła Wika.
– A powinien, bo on może kiedyś złamać ci serce – grobowym tonem obwieściła wróżka.
Nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Serce mógł jej złamać jedynie Piotr, bo to właśnie jego pokochała całą duszą. Nie chciała słuchać, kim miałby być ten drugi człowiek ani jak zakończy się spotkanie z nim. Pragnęła jedynie wiedzieć, w jaki sposób zatrzymać przy sobie mężczyznę, na którym jej zależało. Nie obawiała się, że pokocha inną, jej rywalką od zawsze była idea komunizmu, którą jej narzeczony zdawał się wyssać z mlekiem matki, chociaż ta nigdy podobnych poglądów nie miała.
Mira chyba się zreflektowała, że nie może na siłę wyjawiać przed dziewczyną tego, czego ta sobie nie życzy usłyszeć, i przystąpiła do wyliczania idealnej daty ślubu, dokonując skomplikowanych działań matematycznych, których Wiktoria nawet nie próbowała zapamiętać. Na koniec nakazała zaś, by dziewczyna zawiązała na nadgarstku czerwony sznureczek bądź czerwoną nitkę, co miało ją uchronić przed rzucaniem na nią uroków. Wiktoria pomyślała, że akurat z tego talizmanu będzie zmuszona zrezygnować, bo jakże miała kroczyć w eleganckiej sukni i pantofelkach z przewiązaną na przegubie dłoni czerwoną nitką. Stwierdziła, że szybciej obwiążę nią rękę powyżej łokcia, ale wtedy będzie musiała coś zmyślić, gdy przyszły małżonek zdejmie z niej suknię ślubną i zapyta o dziwaczny sznurek. Nie mogłaby wyznać mu prawdy, bo Piotr nie wierzył w takie zabobony i z pewnością wyśmiałby jej talizman, podobnie jak jej bracia.
Część wskazówek zapisała sobie w notesie, nawet datę ślubu, gotowa upierać się ze wszystkich sił, by odbył się właśnie tego dnia. Sama nie rozumiała, dlaczego przywiązywała tak wielką wagę do słów wróżki Miry, która mogła okazać się zwykłą oszustką czerpiącą profity z ludzkiej naiwności i podać jej pierwszą z brzegu datę, która wpadła jej do głowy, ale przekonała ją słowami o jasnowłosym cierpiącym narzeczonym.
Wyszła z kamienicy Miry lekko oszołomiona. Na szczęście wiatr ucichł i nie musiała zważać, czy przypadkiem nie zgubi znowu kapelusza. Rozejrzała się jeszcze nerwowo, jakby obawiała się, że Friedrich Wagner nagle pojawi się obok niej i zaproponuje swoje towarzystwo. Na szczęście młodego Niemca nie było w pobliżu, więc ruszyła w stronę Alei Ujazdowskich. Miała do domu niecałe półtora kilometra, ale z przerażeniem stwierdziła, że zabawiła na mieście o wiele dłużej, niż gdyby w istocie udała się na nabożeństwo majowe. Na poczekaniu wymyśliła kłamstewko, że postanowiła zostać jeszcze na mszy, i weszła do mieszkania. Jednak rodzice o nic nie zapytali. Może sądzili, podobnie jak Fryderyk, że wcale nie zamierzała pójść do kościoła, tylko odwiedzić narzeczonego.
Udała się do swojego pokoju, podeszła do okna i bezwiednie przyglądała się ludziom przemierzającym Aleje Ujazdowskie. W pewnej chwili ujrzała znajomą sylwetkę. Mężczyzny, który z narażeniem życia ratował jej kapelusz i nosił takie samo imię jak jej brat. Nawet trochę go przypominał z wyglądu, chociaż ze sposobu wypowiadania się podobny był bardziej do Gucia. Po chwili zganiła się za myślenie o zupełnie obcym człowieku, w dodatku dość nachalnym. Już miała odejść od okna, gdy Friedrich Wagner w pewnej chwili zatrzymał się, zadarł głowę, a potem najnormalniej w świecie jej pomachał. Momentalnie odskoczyła od okna, chociaż mężczyzna nie miał prawa jej widzieć. W pokoju panował półmrok, bo nie zapaliła lampy, i w dodatku ich mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze. Jak więc, u licha, mógł stwierdzić, że Wiktoria właśnie się w niego wgapia? Przerażona nadludzkimi zdolnościami młodzieńca, postanowiła, że już nigdy więcej nie wyjrzy przez okno.
2.
Warszawa, 1921
Kondratowicz nie cierpiał bezczynności. Odkąd sięgał pamięcią, był w ciągłym ruchu, a nawet jeśli zmuszano go, by przez jakiś czas pozostawał w jednym miejscu, zajęty był myśleniem o czymś szalenie ważnym. Wysiłek intelektualny także był pracą i przynosił rozmaite efekty, kiedy więc pewnego dnia nie musiał podejmować żadnych działań, czuł się dziwnie i nieswojo. Przede wszystkim nie miał pojęcia, co powinien zrobić ze swoim życiem. A ono nie kręciło się tylko wokół jego miłości do Wiktorii, to byłoby zbyt proste. Poza tym nawet jeśli skupiłby się jedynie na swoim uczuciu do narzeczonej, czułby się tak, jakby marnował swój potencjał. Jednak on niczego nie mógł zrobić, a jedynie czekać na rozwój wypadków.
Wciąż ciążył na nim zarzut ucieczki z więziennej kibitki, kiedy to jego koleżanka partyjna wydała go władzy. Oskarżono go o planowanie zamachu na angielskiego dyplomatę. Fryderyk i Gustaw obiecali, że mu pomogą, ale Piotr nie miał pojęcia, jak długo to potrwa i w jaki sposób bracia Niemojscy zamierzają to zrobić. Domyślał się, że Gucio opowie o swojej sytuacji pod Dokszycami i tym, jak Kondratowicz ratował życie jego, siostry i dwustu żołnierzy, narażając własne. Nie miał pojęcia, jaki będzie finał tych starań i czy go zrehabilitują, ale dopóki cała sprawa się nie zakończy, musiał siedzieć bezczynnie w domu i zajmować się jedynie własnym zdrowiem.
Rozczarowanie bolszewizmem bolało go bardziej niż rana odniesiona na plebanii w Wyszkowie. Może dlatego, że idea komunizmu wciąż była mu bliska, i uważał, iż nie istnieje żaden bardziej sprawiedliwy ustrój. Jednak sposób, w jaki go wprowadzano, już do niego nie przemawiał. Uznał go za zbyt brutalny. On chciał przekonywać ludzi, a nie ich zmuszać. Pragnął, by mu ufali i wierzyli w jego słowa, a nie drżeli ze strachu przed konsekwencjami. Sądził, że to jedyna droga, by na świecie zapanowały ład, porządek i sprawiedliwość. Zdawał sobie sprawę, że ci, którzy nawykli do innego stylu życia, będą się buntować, ale cała reszta biednych i maluczkich powinna pójść za ideą, która pozwoli wyrównać niesprawiedliwość społeczną.
Być może był naiwny, ale naprawdę wierzył w mądrość ludu pracującego. Jednak przestał ufać tym, którzy chcieli posiąść władzę. Takich jak on było niewielu, reszta myślała jedynie o tym, by zagarnąć jak najwięcej dla siebie, nie zważając na to, że robotnikom czy chłopom wcale nie polepsza się byt i są tak samo biedni jak za cara, tylko teraz oddają wszystko innej władzy. Partyjnym kacykom żyło się nieźle. Zawsze coś ukradli, pokombinowali czy zmusili kogoś, by dobrowolnie oddał swoje dobra. A przecież ci na górze powinni świecić przykładem i w tej kolejce po jedzenie, ubranie czy pracę ustawić się na samym końcu. Polacy nie chcieli komunizmu, bo kojarzył im się z kolejnym uzależnieniem od obcego mocarstwa. Tym razem od Rosji bolszewickiej, a nie carskiej. Przekonanie ich, że to zupełnie inne państwo, a tym bardziej do idei internacjonalizmu, zapewne zajęłoby całe lata, ale agresja zawsze budziła agresję, a siła – opór.
Czasami zastanawiał się, czy nie powinien założyć własnej partii. Tłumaczyć ludziom procesy ekonomiczne oraz snuć wizję dostatniego życia dla każdego pracującego uczciwie człowieka. Potem dochodził do wniosku, że nie zebrałby wokół siebie odpowiedniej liczby ludzi, którzy myślą podobnie do niego. Idealistów zadowalających się skromnym życiem i pragnących zmian dla całego społeczeństwa, a nie tylko dla siebie. Poza tym straciłby Wiktorię, która nie uwierzyłaby, że jego działalność różniłaby się od tej, którą prowadził dotychczas. Dla niej wyrocznią był Fryderyk, a ten zaakceptował go chyba tylko dlatego, że przyrzekł nie bratać się więcej z komunistami.
Usiłował postrzeloną ręką podnieść szklankę herbaty, ale zaledwie zdołał ją chwycić, ta przewróciła się, potłukła i gorący napój rozlał się na obrus.
– Zaraz to posprzątam – powiedziała udręczonym głosem matka. – Nie mógłbyś poćwiczyć z pustymi naczyniami? I to najlepiej nietłukącymi?
– Przepraszam, mamo – odparł. – Sądziłem, że mi się uda.
– Uda ci się, synku. Może nie dzisiaj i nie jutro, ale pewnego dnia zrobisz to bez trudu i bez wyrządzania szkód. – Uśmiechnęła się i ucałowała Piotra w czoło, jakby miała wyrzuty sumienia, że zwróciła mu uwagę.
– Wolałbym pójść do ślubu ze sprawną ręką – westchnął.
– Zapewne nastąpi to za kilka miesięcy, a wtedy nawet nie będziesz pamiętał o swojej ranie. – Pogłaskała go po policzku.
– Lekarze też tak mówią, ale im nie wierzę. No, może oprócz Gucia.
– Z Gucia taki lekarz, jak ze mnie baletnica. Musi się jeszcze wiele nauczyć, zanim zostanie prawdziwym doktorem.
– Mamo, on wyciągnął mi kulę i uratował życie. A rękę to już na pewno – odparł trochę zniesmaczony Piotr, bo chociaż Gustaw rzeczywiście nie posiadał dyplomu i kiedy się poznali, ledwie rozpoczął naukę w fachu medyka, praktykę miał już przeogromną i Kondratowicz szybciej jemu powierzyłby swoje życie aniżeli zacnym profesorom.
– Nie chodziło mi o to, nie chciałam go obrazić. – Kondratowiczowa chyba się zawstydziła. – Jednak trudno nazywać lekarzem kogoś, kto studiował medycynę zaledwie dwa semestry. A on co mówi?
– Mówi, że może być różnie, ale zawsze jest nadzieja.
Piotr doceniał szczerość Gustawa Niemojskiego. Wolał przygotować się na najgorsze, czyli życie z bezwładną ręką, niż karmić się złudzeniami. Zresztą Gucio sam pewnego dnia został kaleką i – jak twierdził – najpewniej pozostanie nim do końca życia. Nie przeszkadzało mu to jednak w uwodzeniu panien, które szalały za nim równie mocno jak wówczas, gdy obie nogi miał sprawne. To pocieszało Piotra, chociaż nie zamierzał stać się casanovą, a jedyną kobietą, którą nieustannie miał ochotę uwodzić, była Wiktoria.
Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Matka poszła otworzyć, a jemu serce podskoczyło z radości, bo był przekonany, że za chwilę ujrzy w progu swoją ukochaną. Po chwili jednak mina mu zrzedła, bo do pokoju wszedł jego dobry kompan z partii komunistycznej. Przywitał się z nim, a potem zaczął niepewnie rozglądać i dukać:
– Jak się czujecie, towarzyszu?
– Już dobrze. O mały włos nie pożegnałem się z życiem, ale teraz muszę myśleć jedynie o odzyskaniu sprawności ręki – odparł niepewnie Piotr i spojrzał na matkę.
Ta, usłyszawszy, w jaki sposób mężczyzna zwraca się do jej syna, zacisnęła jedynie zęby i wyszła z pokoju, nawet nie proponując gościowi herbaty, co czyniła zawsze. Najpewniej obawiała się, że przemiana Piotra jest krótkotrwała i ten za chwilę znowu wda się w jakieś polityczne awantury.
Przybyły z wizytą Maciej Załęski chyba odetchnął z ulgą, gdy matka wyszła z pokoju, bo niemal natychmiast pochylił się w stronę Piotra i zaczął mówić konspiracyjnym szeptem:
– Za trzy dni przyjedzie do Warszawy Oleg Diakonowicz. Możemy zorganizować wam przerzut do Moskwy.
– Nie wyjadę stąd – powiedział stanowczo Piotr.
– Wiecie, co wam tutaj grozi? Długoletnie więzienie, może nawet śmierć...
– Wiem, co mi grozi, ale zaryzykuję – westchnął Kondratowicz. – Na razie panuje tu taki bałagan, że nikt nawet się mną nie interesuje.
– Ale pewnego dnia zaczną... – Załęski kolejny raz ściszył głos.
– Nie będę się martwił na zapas. Posłuchajcie, towarzyszu... Mam tutaj kobietę, narzeczoną. Kocham ją i zamierzam się z nią ożenić. A potem zobaczymy, co dalej.
– Porozmawiam z kim trzeba i tę waszą pannę także zabierzemy do Moskwy.
Piotr uśmiechnął się kwaśno. Jego kamrat nie miał pojęcia, co mówi. Owszem, może Wiktoria zgodziłaby się na wyjazd do Rosji, ale tylko wówczas, gdyby miała zadźgać bagnetem Lenina albo Trockiego.
– To niemożliwe – odparł Piotr, dając tym samym do zrozumienia Załęskiemu, że rozmowa na temat jego ewentualnego wyjazdu jest właściwie zakończona.
– Zejdziecie do podziemia i zorganizujecie tutaj nowe struktury? – Mężczyzna nie dawał za wygraną.
– Na razie muszę wyjść z tego. – Piotr wskazał palcem na obandażowane ramię i temblak.
– W Moskwie dostaniecie najlepszą opiekę medyczną. Kon mówił, że zostaliście w Wyszkowie na pewną śmierć i chcieliście sami stawić czoła burżujom. Aż dziw, że was nie zabili – powiedział Załęski, jednak nie było słychać w jego głosie żadnej podejrzliwości.
Dla swoich kompanów z partii i Polrewkomu Kondratowicz wciąż był bohaterem. Nie mógł wykrzyczeć Maćkowi prosto w twarz, że się mylą, bo on jest tchórzem, a nie żadnym gierojem. A teraz zamierza wżenić się w burżujską rodzinę i zapomnieć o swojej przeszłości. Obawiał się, że gdyby jego słowa dotarły do Moskwy, to nie tylko odwołaliby zaproszenie, lecz także wysłali odpowiednich ludzi, by ci zamordowali go w jakimś ciemnym zaułku Warszawy.
– Tutaj jest moje miejsce i miejsce mojej walki – powiedział tajemniczo, nie chcąc, by kolega zanadto ciągnął go za język.
– Przekażę, a tymczasem, towarzyszu, podam wam adresy, pod którymi nas znajdziecie. Liczę, że przyjdziecie, gdy tylko wydobrzejecie. – Załęski poklepał go po plecach i zapytał: – Matka nie wie o waszej działalności?
– Nie – skłamał. – I lepiej, żeby tak zostało. Będzie się martwić.
– Słusznie, słusznie – wymamrotał pod nosem Załęski i kilka minut później opuścił mieszkanie Kondratowiczów.
Matka niemal natychmiast zjawiła się ponownie w pokoju i zapytała z irytacją w głosie:
– Czego chciał ten obrzępała? Gdybym wiedziała, że czerwony, ze schodów bym prędzej zepchnęła, niż za próg domu wpuściła...
– Chciał, żebym uciekł do Moskwy przed polskim wymiarem sprawiedliwości – powiedział cicho.
– Synu, błagam, nie popełniaj drugi raz tego błędu, nawet jeśli cię zamkną. Lepsze polskie więzienie niż bolszewickie salony. – Miał wrażenie, że matka za chwilę wybuchnie płaczem.
– Uspokój się, mamo. Nigdzie się nie wybieram. Masz rację, nawet jeśli mnie zamkną, lepiej żebym trafił tutaj do więzienia niż w Moskwie przed pluton egzekucyjny. No chyba że uznają mnie w Polsce za zdrajcę...
– Nie mów tak, Niemojscy ci pomogą – jęknęła Kondratowiczowa.
– Nie wiem, czy zdołają. Fryderyka zdegradowano, Gucio był jedynie sanitariuszem, podobnie zresztą jak Wika. Ale tak czy inaczej, na pewno na razie nie wyjadę do Rosji – pocieszył ją Piotr.
– Ale jeśli cię oczyszczą z zarzutów, przyrzeknij mi teraz, że nigdy więcej nie spotkasz się z tymi ludźmi – zażądała.
Nie mógł jej tego przyrzec. Z prostego powodu – być może będzie musiał jeszcze przez jakiś czas udawać żarliwego działacza partyjnego z czysto praktycznych względów. Władza w Polsce może mu wybaczy, Czeka na pewno nie. Jeśli nagle odetnie się od tego środowiska i w dodatku nie pójdzie do więzienia, zaczną podejrzewać go o zdradę, a, kto wie, może nawet o współpracę z polskim kontrwywiadem. Wtedy to będzie jego prawdziwy koniec. Nie mógł jednak wyznać tego matce, bo nie chciał, by ta znowu zamartwiała się o niego. I tak przez jego wybryki postarzała się o kilkanaście lat, a na włosach pojawiły się pasma siwych włosów. Z Wiktorią także nie mógł na ten temat porozmawiać. Obawiał się, że nie uwierzyłaby mu i kolejny raz posądziła o działalność komunistyczną.
Został sam ze swoim problemem i czuł się, jakby wpadł w sidła, z których nikt nie jest w stanie go wyswobodzić. Gdyby nie Wiktoria, sprawa nie wyglądałaby tak tragicznie. Po prostu uciekłby za granicę. Znał języki, nie bał się żadnej pracy, więc zakotwiczyłby w jakimś urokliwym miejscu, gdzie nikt go nie zna, i pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się jego przeszłością. Jednak zdawał sobie sprawę, że Wiktoria jest bardzo zżyta ze swoją rodziną i nie zechce opuścić kraju. A nawet jeśli poświęci się dla niego, by nie poszedł do więzienia, to ją unieszczęśliwi. Tutaj miała rodziców, braci, stryjów i przyjaciół. Tam miałaby tylko jego, a on nie byłby w stanie zastąpić ich wszystkich.
Pewnego razu zapytał:
– Wiktorio, a jeśli któregoś dnia okaże się, że muszę iść do więzienia? Co wtedy zrobisz? Poczekasz na mnie?
– Nie chcę już na ciebie czekać. Jeśli zrobi się niebezpiecznie, uciekniemy za granicę. Może do Francji albo Belgii – stwierdziła.
– I byłabyś gotowa na takie poświęcenie?
Patrzył, jak zmienia się wyraz jej twarzy, a oczy wypełniają łzami. Przełknęła ślinę, jakby nie chciała rozpłakać się na dobre i oznajmiła:
– Jestem gotowa. Ale...
– Ale?
– Wolałabym zostać w Polsce. To moja ojczyzna. Wiesz, w końcu mamy własny dom. Polskę. O mały włos nie oddałam za nią życia, a teraz miałabym ją opuścić? To straszna wizja, ale kocham cię i jestem gotowa, by wyjechać, jeśli miałoby ci grozić tutaj jakieś niebezpieczeństwo. Ty jesteś dla mnie najważniejszy.
Wierzył jej. Ona także była dla niego najważniejsza. Dlatego postanowił lawirować i oszukiwać, byle tylko jego ukochana nie musiała opuszczać swojej ojczyzny. Wiedział, że gdyby tylko wspomniał jej o wizycie Załęskiego i o tym, iż jego partyjni koledzy dobrze wiedzą, gdzie jest, zapewne nakazałaby mu spakować walizkę, a potem udać się w miejsce położone jak najdalej od Warszawy. Później zaś płakałaby w poduszkę z tęsknoty za braćmi, którzy zawsze byli dla niej najważniejsi na świecie.