Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej. Tom 2 - Janusz Szewczyk - ebook

Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej. Tom 2 ebook

Janusz Szewczyk

0,0

Opis

Niniejsza publikacja jest kolejną pozycją z cyklu „Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej”. Obejmuje czasy średniowiecza i jest naturalnym przedłużeniem tematów zawartych w tomie pierwszym, dotyczącym starożytności. Całość okraszona jest trafnymi, ale nie narzucającymi się uwagami autora, które spinają czas przeszły z obecnym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Marek Szewczyk

Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Tom II Średniowiecze

© Janusz Marek Szewczyk, 2021

Niniejsza publikacja jest kolejną pozycją z cyklu „Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej”. Obejmuje czasy średniowiecza i jest naturalnym przedłużeniem tematów zawartych w tomie pierwszym, dotyczącym starożytności. Całość okraszona jest trafnymi, ale nie narzucającymi się uwagami autora, które spinają czas przeszły z obecnym.

ISBN 978-83-8245-534-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

I coś innego jeszcze wyjawię waszej roztropności,

[a mianowicie] że nie po to podjąłem tę pracę, aby

rzekomo wynosić się ponad innych czy też aby zalecać

siebie jako wymowniejszego w słowach, lecz by unikać

próżnowania i zachować wprawę w dyktowaniu, oraz

by za darmo nie jeść chleba polskiego.

Anonim tzw. Gall, Kronika polska

Bizancjum. Wschodnie Cesarstwo Rzymskie

[…] godność królewska jest bardzo dobrym

całunem pogrzebowym…

cesarzowa Teodora

Królowa miast, ή βασιλίς πόλις, Cesarski Gród lub Bizancjum — tak nazywali swoją stolicę ówcześni pisarze i historycy. Mieszkańcy mówili po prostu Miasto — Poli. Miasto o pięciu nazwach: Lygos, Byzantion, Antonia, Konstantynopolis, Istambul[1].

Cesarz Konstantyn nie tylko przeniósł stolicę z Rzymu do Konstantynopola, ale i za jego czasów cesarstwo rzymskie stało się w pełni monarchią absolutną. Cesarz sprawował władzę za pomocą zaufanej rady — consistorium. Jego główny sekretarz — quaestor sacri palatia — mógł występować w imieniu cesarza. Jedno z najwyższych stanowisk wojskowych zajmował dowódca straży pałacowej, kuropalata. Do jego obowiązków należało między innymi wprowadzanie przed oblicze cesarza ważnych osobistości.

Wyżsi urzędnicy posiadali stopnie wojskowe i byli zorganizowani na wzór wojskowy. Urzędnicy wykonawczy to tak zwani agentes in rebus — „działający w rzeczach”. Sprawy mogły być różne, ale na pewno związane z bezpieczeństwem państwa. Podlegali oni pod magister officiorum, który będąc niejako odpowiednikiem dzisiejszego premiera, zarządzał resortem protokołu, kierował polityką zagraniczną i policją polityczną oraz schola agentium in rebus. Sprawował także dowództwo nad gwardią pałacową. Natomiast pieczę nad dworem miał praepositus sacri cubiculi. Urzędnikami, których właściwie należałoby nazwać agentami tajnej policji, byli tak zwani „ciekawscy” — curiosa[2].

Gdy na zachodzie Europy na gruzach Imperium Romanum wyrastały nowe państwa, Bizancjum zmagało się z najazdami ludów szukających swojego miejsca do osiedlenia się lub dawało odpór rabunkowym atakom. Wśród tych ludów nie zabrakło i Słowian. Posłuchajmy, co odpowiedzieli Bajanowi, władcy awarskiemu, gdy ten zażądał od wodzów słowiańskich pustoszących Grecję pod koniec VI wieku, aby poddali się władzy awarskiej i zaczęli płacić trybut. Daurentios w imieniu wodzów słowiańskich odpowiedział:

[…] jeszcze się taki nie urodził i nie pojawił pod słońcem,

aby potrafił ujarzmić naszą potęgę; myśmy przywykli

do tego, aby panować nad cudzymi ziemiami, a nie,

by kto inny nad naszą; i tego jesteśmy pewni, póki

istnieje wojna i miecze[3].

Dumne i mocne to słowa, z których przebija siła i pewność, ale tacy byli wojownicy ruszający w świat.I jak to w życiu bywa, trafiali się również pośród nich tacy, którzy współpracowali z Bizancjum, a właściwie z jego przedstawicielami. Urzędnikami, oficerami wojska lub agentami wywiadu. Powody współpracy były banalne i stare jak świat — władza, chciwość, chęć zemsty.

Wiosną 596 roku wybuchł kolejny konflikt spowodowany wieścią o łupieżczej wyprawie słowiańskiego wodza Ardagasta. Przeciwko niemu ruszył Priskos, dowodzący jazdą, i Gentzona, dowódca piechoty. Przekroczyli Dunaj i wtargnęli do siedziby Słowian. Zadali im ciężkie straty i zdobyli okazałe łupy. W czasie jednego z rekonesansów do oficera bizantyjskiego Aleksandra zgłosił się pewien Gepida, który prawdopodobnie był chrześcijaninem słowiańskiego pochodzenia. On to przedstawił plan niespodziewanego ataku na Musokiosa, nazywanego przez pobratymców słowiańskich królem — rex. Priskos przystał na plan z radością i wysłał zbiega do wodza Słowian. Ten po przybyciu do Musokiosa poprosił go o łodzie, aby za ich pomocą uratować niedobitków z wojska Ardagasta. Gepida otrzymał sto pięćdziesiąt łódek zrobionych z jednego pnia drzewa i popłynął do ujścia rzeki Paspirios, będącej najpewniej północnym dopływem Dunaju.

Nocą Gepida w tajemnicy przybył do obozu Priskosa, który rozłożył się z wojskiem w umówionym wcześniej miejscu. Otrzymał od Priskosa dwustu ciężkozbrojnych pod dowództwem Aleksandra, którzy podeszli do nieprzyjaciela i zalegli w zasadzce. O trzeciej straży (tj. pomiędzy godziną 24.00 a 3.00) Gepida powtórnie wyszedł z obozu, aby Rzymian bliżej podprowadzić do wroga. Następnie wrócił do obozu i w stosownej chwili zaśpiewał awarską piosenkę, która była hasłem do ataku dla ukrytych żołnierzy Aleksandra. Śpiący wojowie nie mieli szans stawić odpowiedniego oporu i zostali wyrżnięci. Priskos, powiadomiony przez gońca o wydarzeniach, szybkim marszem z trzema tysiącami wybranego żołnierza przybył na miejsce. Obsadził łódki i przeprawiwszy się na drugi brzeg rzeki, ruszył w kierunku obozowiska Musokiosa. Rzymianom sprzyjało szczęście, pijany po stypie Musokios nie stawiał oporu, a jego wojacy wpadli w popłoch. Rzeź trwała całą noc i została przerwana dopiero na rozkaz wodza[4].

Kilkanaście lat wcześniej, latem 550 roku, wojsko Słowian w sile około 3000 wojowników przekroczyło Dunaj i, nie napotykając oporu, rzekę Hebrus (obecnie Marica). Podzielili się na dwa ugrupowania i chociaż osłabieni podziałem i odrębnie zaatakowani przez dowódców rzymskich w Illirii oraz w Tracji, odnieśli nad Rzymianami zwycięstwo.

Naprzeciw jednej z grupy najeźdźców wyruszył z twierdzy Tzurulon, pod dowództwem Asbadema, doborowy konny oddział gwardii cesarskiej, zwany candidati, wyróżniający się białymi tunikami. Był to oddział znakomicie wyszkolony i liczny, ale i tak nie podołał w walce Słowianom. Został rozbity i w większości wycięty w czasie ucieczki. Sam Asbadem wyniósł z bitewnego zamętu cało głowę, jednak później został spalony po uprzednim zdarciu pasów skóry z pleców[5].

Po rozbiciu gwardzistów Słowianie podeszli pod miasto Toperos (obecnie Paradesion w Grecji). Część wojska słowiańskiego ukryła się w pobliżu miasta, wykorzystując ukształtowanie terenu. Inna w małej grupie zbliżyła się do wschodniej bramy w markowanym ataku. Straż miejska na widok nielicznego wroga dokonała wypadu. Słowianie, pozorując ucieczkę, odciągnęli od miasta żołnierzy. Wtedy za plecami ścigających Rzymian pojawili się dotychczas ukryci Słowianie. Wzięci w dwa ognie Rzymianie nie podołali obronie i zostali w pień wycięci.

Miasto pozbawione żołnierzy przez pewien czas skutecznie odpierało ataki wroga. Ale silny ostrzał zmusił obrońców do opuszczenia blanków, co umożliwiło wdarcie się nieprzyjaciela na mury. Zginęło 15 000 mężczyzn, a kobiety i dzieci zostały uprowadzone. Wziętych do niewoli zabijano w sposób później stosowany przez Vlada III Palownika, zwanego też Draculą — Vlad Tepes lub Vlad Drǎculea, hospodara wołowskiego z XV wieku

[…] mocno mocowali w ziemi ostro zakończone

pale i z wielką siłą nadziewali na nie nieszczęśników,

wbijając je między pośladki i wpychając aż do

wnętrzności[6].

Inne sposoby uśmiercania jeńców były nie mniej okrutne. Do czterechkołków wbitych w ziemię przywiązywano ofiarę za ręce i nogi, po czym bito ją pałkami po głowie, aż do śmierci. Tych, których nie zabierano ze sobą, zamykano z bydłem w chatach, które podpalano[7].

Granice Imperium Romanum co rusz wybuchały łunami pożarów. Zmęczone Cesarstwo z każdym dziesięcioleciem co raz trudniej odpierało ataki barbarzyńców. Jednym z cesarzy, którzy czynili to z powodzeniem, był Julian, samodzielnie panujący jako Imperator Caesar Flavius Claudius Iulianus Augustus w całym imperium po śmierci cesarza Konstancjusza II, która nastąpiła w listopadzie 361 roku. W Mowie na cześć Juliana Libianos napisał, że:

[…] spróbuję tedy spełnić swój obowiązek wobec władcy i przyjaciela[8].

Przypomnijmy więc z jego mowy parę zdań charakteryzujących cesarza Juliana jako wodza:

Odtąd jak potok wezbrany pędził, łamiąc ciągle wszelkie

przeszkody; wyprzedzał w zajęciu mostów, zjawiał się

przed śpiącym nieprzyjacielem, zmuszał wrogów do zwrócenia

oczu w inną stronę, a sam zachodził im od tyłu, kazał

spodziewać się innych rzeczy, a podejmował inne[9].

Toczył z powodzeniem wojny z plemionami germańskimi. Zginął śmiercią żołnierza w czasie wyprawy przeciw Persom w kwietniu 363, kiedy to armia rzymska wkroczyła na ziemie perskie. Gdy oddziały maszerowały przez równiny nawadniane kanałami, Persowie pozwolili, żeby woda zalała cały teren. Żołnierze z wielkim trudem pokonali wodną, pełną błota przeszkodę. Po ciężkim oblężeniu zdobyli miasto Maozamalcha, które zostało zrównane z ziemią. Armia rzymska ruszyła w górę Tygrysu z zamiarem rozprawienia się z głównymi siłami nieprzyjaciela. W czasie marszu kolumna wojsk rzymskich była atakowana od czoła i z tyłu. Cesarz stanął w pierwszym szeregu walczących i krzykiem zachęcał do wytrwania. Szeregi wroga zaczęły się chwiać i wolno ustępować pola, gdy niespodziewanie z nieznanego kierunku rzucona dzida przebiła żebra i głęboko utkwiła w wątrobie Juliana. Żołnierze, dając wyraz gniewu i żądzy zemsty, z furią walczyli. Dopiero nadchodząca noc przerwała krwawe zapasy. Po obydwóch stronach straty były ogromne. Późną nocą cesarz zmarł[10].

Bizancjum zagrażali nie tylko Słowianie czy plemiona germańskie, ale również królestwo perskie, które kontynuowało dawną niechęć pomiędzy Wschodem a Zachodem, zapoczątkowaną wojnami persko-greckimi w V wieku p.n.e.

W 530 roku z rozkazu króla perskiego Kabadesa w odległości trzech dni drogi od miasta Teodozjopola został rozbity obóz wojskowy na terenach Persarmenii, to jest na części Armenii zajętej w 387 roku przez Persów.

Dowódcą wojsk w Bizancjum był wówczas Sittas — magister utriusque militiae praesentalis. Wojskiem stacjonującym w Armenii rzymskiej dowodził Dorotheus. Kiedy dowództwo rzymskie otrzymało wiadomość o obozie w Persarmenii i przygotowaniach armii perskiej do ataku, postanowiło zdobyć informacje o całości sił nieprzyjacielskich. W tym celu do obozu wroga wysłano dwóch gwardzistów z misją szpiegowską. Agenci wykonali powierzone im zadanie, ale w drodze powrotnej natknęli się na oddział Hunów. Jeden z wywiadowców imieniem Dagaris został schwytany przez Hunów i wzięty do niewoli. Więcej szczęścia miał drugi wywiadowca, któremu udało się ujść nieprzyjacielowi i cało powrócić do swoich. Otrzymane wiadomości pozwoliły podjąć decyzję o zaatakowaniu przeciwnika. Niespodziewany atak na wroga wywołał popłoch w całym nieprzyjacielskim wojsku, które całkowicie porzuciło myśl nie tylko o ataku, ale nawet o stawieniu jakiegoś oporu. Zwycięstwo Rzymian nie zakończyło jednak wojny. Wkrótce potem nowa armia perska prowadzona przez jednego z ważniejszych wodzów perskich w VI wieku, Mermeroesa (Mir-Miroe) weszła na ziemie rzymskie i rozbiła obóz pod miastem Satala. Z powodu liczebnej przewagi wroga główny dowódca rzymski Sittas z tysiącem żołnierzy ukrył się za jednym z wzgórz otaczających miasto. Natomiast Dorotheusowi polecił z resztą wojska schronić się za murami miasta.

Kiedy wojska perskie zamierzały otoczyć miasto, zobaczyły zmierzające w ich kierunku oddziały Sittasa, a że to była pora letnia 530 roku, maszerujące wojska wzniosły wielkie tumany kurzu. Persowie uznali, że Rzymian jest więcej, niż faktycznie było. Porzucili więc zamiar oblężenia miasta i w pośpiechu przegrupowali wojsko, skupiając się na niewielkiej przestrzeni.

Był to błąd, gdyż w ten sposób niwelowali niejako swą liczebną przewagę. Na cofające się oddziały perskie spod murów miasta uderzył Sittas, podzieliwszy swe siły na dwa ugrupowania. Rozgorzała walka wręcz, do której dołączyli żołnierze z miasta. Dzięki temu Persowie zostali wzięci w dwa ognie i zaczęli ustępować. Wszyscy walczyli konno, więc ataki następowały raz z jednej, raz z drugiej strony. Wtedy dowódca szwadronu jazdy Trak, Florencjusz zaszarżował w centrum nieprzyjaciela. Wydarł sztandar wodza i zniżywszy go jak najbardziej ku ziemi, ruszył ku swoim. I chociaż odważny czyn Florencjusz okupił życiem, to zniknięcie z oczu żołnierzy sztandaru wzbudziło w szeregach perskich wielki niepokój. Wycofali się do obozu i więcej nie podejmowali żadnych działań, a następnego dnia wycofali się na własne ziemie[11].

Przykłady położenia na szali własnego życia, by odnieść zwycięstwo lub zginąć w imię honoru, znajdujemy na kartach historii niejednokrotnie. I za każdym razem należy pochylić czoło nad takim męstwem żołnierza.

Jaudas, przywódca Maurów numidyjskich, zdobył władzę, mordując swego teścia Mefaniasza. W 535 roku najechał i splądrował Numidię, biorąc licznych jeńców. W forcie Centuriach pełnił straż Althias, który postanowił odbić z rąk nieprzyjaciela chociaż część jeńców. Na czele oddziału liczącego 70 Hunów, którzy byli pod jego dowództwem, wyruszył z fortu. Wobec licznego wroga nie mógł przyjąć bezpośredniej walki. Zamierzał więc w dogodnym miejscu zastawić pułapkę. Wybór padł na wielkie źródło wody leżące w bardzo wąskim miejscu. Był przekonany, że spragniony nieprzyjaciel przybędzie do niego, gdyż na płaskiej równinie nie było innego. Plan wydawał się szalony, biorąc pod uwagę dysproporcję sił, ale Althias od niego nie odstąpił i obsadził swymi ludźmi źródło. Wkrótce nadciągnął nieprzyjaciel. Zmęczony upałem i dręczony pragnieniem biegiem rzucił się do wody, ale wnet dostrzegł, że dostęp do źródła jest kontrolowany przez wroga. Nawiązano rozmowy, w których postanowiono, że Jaudas odda jedną trzecią łupów, pod warunkiem że wszyscy Maurowie ugaszą pragnienie.

Althias nie zgodził się, lecz uznał, że należy walczyć o łupy i pojedynek pomiędzy nimi to rozstrzygnie. Przegrana Althiasa zapewniała Maurom dostęp do wody, a ci, widząc jego szczupłą i raczej drobną budowę ciała, z zadowoleniem przyjęli warunki pojedynku. Pewnie podobnie myślał Jaudas, który był dobrze zbudowany i jednym z najbardziej wojowniczych Maurów. Obydwaj walczyli konno i kiedy się zbliżyli do siebie, Jaudas jako pierwszy rzucił oszczepem, który niespodziewanie przechwycił prawą ręką Althias, co wprawiło w osłupienie przeciwnika i pozostałych wojowników. Następnie Althias napiął lewą ręką łuk, gdyż był oburęczny. Wypuszczona strzała zabiła konia Jaudasa. Natychmiast podprowadzono mu następnego wierzchowca i gdy tylko na niego wskoczył, od razu zawrócił i uciekł, pociągając za sobą całe swoje wojsko. W taki sposób przemyślność, męstwo i umiejętność władania orężem pomogły odbić jeńców, wszystkie łupy i przynieść Althiasowi sławę w całej Libii[12].

Podobną umiejętnością przechwytywania rzucanych oszczepów wykazali się żołnierze cezara Juliana w walce z plemionami germańskimi, które wdarły się do Galii w 357 roku. W czasie bitwy cesarscy żołnierze pełni spokoju wychwytywali wrogie oszczepy, czym wywołali przerażenie w nieprzyjacielskich szeregach[13].

Cennym sprzymierzeńcem Persów w walce z Rzymianami został Alamundaras, który zaoferował swoje usługi Kabadesowi. Alamundaras był władcą Saracenów — plemion arabskich. Zmienił on kierunek uderzenia na ziemie leżące za Eufratem i przyległe do Syrii. Opierał się na danych dostarczanych mu przez szpiegów, którzy mówili, że jest to kraj otwarty, pozbawiony dobrze ufortyfikowanych miast i bez silnych garnizonów wojskowych[14].

Alamundaras, posiadając tytuł króla, rządził wszystkimi Saracenami zamieszkałymi ziemię królestwa perskiego. Stąd wynikała liczebność i mobilność jego wojsk. Żaden dowódca rzymski ani przywódca Saracenów, których zwano fylarchami,sprzymierzony z Rzymianami nie był w stanie przeciwstawić się Alamundarasowi[15].

Wyprawa perska w 359 roku, prowadzona przez Króla królów (per. Saansaan), Sapora II, Grumbatesa, króla Chitonów oraz króla Albanów, była śledzona przez wywiad rzymski, którego rozpoznanie pozwoliło opracować plan obrony. Jednak niedbalstwo, a właściwie głupota dowódców dwóch oddziałów konnych liczących razem 700 jeźdźców, którzy przybyli z Iliryku do Mezopotamii na pomoc, zaprzepaściły możliwość skutecznej obrony. Za dnia pełnili oni straż na szlakach wiodących przez Eufrat. Wieczorem, z obawy przed nocnym atakiem lub zasadzką, opuszczali posterunki.

Zauważyli to natychmiast Persowie i wykorzystali. Przeszli niepostrzeżenie na drugą stronę rzeki licznym oddziałem pod dowództwem Tamsapora i Nohodaresa i zapadli w ukryciu pośród wzgórz w pobliżu Amidy. Rankiem, skoro świt wojska ruszyły i wywiązała się walka. Sytuacja dla Rzymian nie przedstawiała się korzystnie, co obrazowo opisał Marcellinus:

Jak to zwykle się dzieje w rozpaczliwej sytuacji,

nie było wiadomo, komu można i należy zabiec

drogę. Pod naporem ograniczającej nas zewsząd

niezmierzonej masy wojska, wszyscy rozproszyliśmy

się tak, jak komu zdało się najstosowniej[16].

Wielu Rzymian zepchniętych w kierunku rzeki ugrzęzło w płytkiej wodzie, inni obciążeni zbroją utonęli. Część znalazła schronienie w górach, pozostali szukali ratunku w ucieczce lub za murami Amidy, która wkrótce była oblegana przez armię perską. Pomimo gęstych straży udawało się zwiadowcom rzymskim przedostać do oblężonego miasta[17].

W pierwszej połowie VI wieku cesarstwo wschodniorzymskie rozpoczęło walki z Gotami o odzyskanie Italii. Ale nim do tego doszło, Rzymianie znacznie wcześniej potykali się zbrojnie z plemionami germańskimi. Jedna z takich bitew, która miała prawdopodobnie miejsce w pobliżu ujścia Dunaju w 386 roku, została poprzedzona ciekawą kombinacją operacyjną. Promotus, dowodzący legionami stojącymi nad brzegiem rzeki, zablokował Grotyngom (synonim Ostrogotów) przeprawę przez rzekę. Nie ograniczył się jednak tylko do działań defensywnych, lecz postanowił wykorzystać sytuację i wciągnąć w pułapkę nieprzyjaciela. Wybrał kilku najbardziej zaufanych ludzi znających język wroga i wysłał ich do niego z tajnym zadaniem. Polegało ono na przekazaniu wodzom Grotyngów, że w obozie rzymskim planowana jest zdrada i jeżeli chcą, by Promotus wpadł im w ręce, to powinni wyłożyć znaczną sumę pieniędzy.

Zgodnie z przyjętą legendą i dla jej uwiarygodnienia wysłannicy nie ustępowali w pomniejszaniu kwoty za rzekomą zdradę. W końcu ustalono jej wysokość i pozostałe warunki przedsięwzięcia. Wywiadowcy o powziętych ustaleniach poinformowali Promotusa, że z nastaniem nocy nieprzyjaciel rozpocznie najlepszymi oddziałami przeprawę łodziami. Po zaatakowaniu śpiących żołnierzy rzymskich w drugim rzucie zostaną przeprawieni pozostali wojownicy i na samym końcu młodzież jeszcze niezdolna do walki.

Promotus swoje statki ustawił rufami do siebie w trzech szeregach, które rozmieścił na jak największej długości rzeki. Noc była bezksiężycowa, kiedy łodzie wypełnione wojownikami ruszyły w kierunku drugiego brzegu. Naprzeciw nich wypłynęły silnie obsadzone okręty Rzymian.

Łodzie wydrążone z jednego pnia drzewa nie mogły się oprzeć atakowi okrętów rzymskich. Wojownicy obciążeni orężem tonęli. Łodzie, które uniknęły ataku, zostały zniszczone przez statki ustawione w linię wzdłuż brzegu. Ci, którzy jakimś cudem dotarli do brzegu, padali od mieczy piechoty. Po rozgromieniu najlepszych oddziałów wroga nastąpił kontratak. W ręce Rzymian wpadły łupy i liczni jeńcy[18]. Sam Promotus padł później ofiarą rozgrywek dworskich. W czasie podróży do Tracji został zabity w zasadzce przez barbarzyńskich najemników[19].

Równie dużą zręcznością operacyjną wykazał się Maksymus, który powrócił do służby wojskowej i otrzymał od Gracjana dowództwo wojsk w Brytanii, w której obwołał się cesarzem wiosną 383 roku. Przeprawił się do Galii i stanął z wojskiem pod Lutecją, naprzeciw armii cesarza Gracjana. Sytuacja nie sprzyjała Gracjanowi, którego powoli opuszczały różne oddziały. Przerażony, że zostanie osamotniony, na czele kilkuosobowego oddziału porzucił obóz w ucieczce. O zakończeniu żywota przez cesarza różnie mówią relacje. Jedna, że wpadł w ręce pościgu w Lugdunum, druga, że został zabity przez jednego z wyższych oficerów. Pewne jest to, że cesarz Gracjan zginął 25 sierpnia 383 roku.

Magnus Maksymus, samozwańczy cesarz uznał, że powinien wziąć pod opiekę małoletniego Walentyniana II, w imieniu którego rządziła jego matka Justyna, kobieta mądra i energiczna. Kiedy jednak z początkiem 387 roku barbarzyńcy zagrozili Panonii, do obozu Maksymusa przybył Domninus z propozycją zawarcia pokoju oraz otrzymania posiłków wojskowych. Maksymus przystał na złożone propozycje. Obdarował posłańca i przydzielił mu część wojska jako posiłki Walentyniana. Kiedy w drogę powrotną wyruszył Domninus, w ślad za nim z resztą wojska podążył Maksymus. W ten sposób nieświadomy Domninus torował mu drogę do Italii. Wzdłuż trasy marszruty Maksymus wysłał straże, które miały dopilnować, aby żadna wiadomość o tym nie dotarła do Domninusa. Po przejściu gór Maksymus szybkim marszem ruszył do Akwilei, w której przebywał Walentynian. Młodociany władca zaskoczony nagłym pojawieniem się uzurpatora z wojskiem wpadł w panikę. Pospiesznie razem z rodziną wsiadł na okręt i odpłynął do Tesalonik.

Z uwagi na powstałą sytuację cesarz Teodozjusz wszczął kroki zaczepne przeciwko Maksymusowi, który doznał kilku porażek w bitwach pod Siskją i Poetovio. Postanowił zatem zaniechać dalszej walki i powierzyć swój los wspaniałomyślności cesarza. Spotkała go jednak sroga niespodzianka, którą jednak powinien przewidzieć. Został zabity przez żołnierzy 28 sierpnia 388 roku[20].

W czasie jednej z pierwszych potyczek w Dalmacji, do której wtargnęli Goci w pobliżu Solony, zginął Maurycjusz, który z niewielkimi siłami wyruszył na zwiady. Gdy nieszczęsna wieść o jego śmierci dotarła do jego ojca Mundusa, ten wiedziony zemstą natychmiast ruszył na wroga. Rozgorzała zacięta bitwa, w której zwycięstwo odnieśli Rzymianie, ale niestety okupili je kolejną śmiercią dowódcy, gdyż w pościgu za nieprzyjacielem padł Mundus.

Prokopiusz nazwał bitwę „kadmejskim zwycięstwem”, bo chociaż Rzymianie zwyciężyli, to zginął ich dowódca. Wtedy także Rzymianie przypomnieli sobie prorocze słowa Sybilli:

Africa capta Mundus cum nato peribit[21].

Miało to oznaczać, że po zdobyciu Afryki zginie świat razem z potomkiem. Ale bitwa z 536 roku, w której zginęli dwaj dowódcy — ojciec i syn, rzuciła nowe światło na wieszcze słowa przepowiedni. Mundus po łacinie oznacza „świat”, jednak w tym przypadku było to imię. Zginął więc „świat” — ojciec i jego potomek — Maurycjusz. W taki sposób przepowiednia sprzed stuleci znalazła swoje rozwiązanie[22].

Myślę, że dobrym mottem do opowiedzenia wojny gockiej są słowa Belizariusza wypowiedziane na odprawie oficerów. Ich merytoryczna wartość świetnie się wpisuje w przemyślenia wielkich strategów starożytności i oddaje chwałę wielkiemu wodzowi.

Wojny nie zwykło się wygrywać dzięki bezmyślnemu

pośpiechowi, lecz zawsze dzięki dobremu planowaniu

i dalekowzroczności w ocenie momentów decydujących,

gdy nadarzają się dogodne okazje[23].

A skoro już mówimy o Belizariuszu, warto dla przypomnienia przytoczyć parę słów charakteryzujących wodza wschodniorzymskiego. Tak oto pisał o nim Prokopiusz z Cezarei, jego sympatyk, co nie umniejsza wagi jego słów.

Do tego wszystkiego był człowiekiem niezwykle bystrym

i nawet w trudnej sytuacji potrafił znaleźć najlepsze rozwiązanie.

W niebezpieczeństwach wojny łączył ze sobą odwagę

z ostrożnością, wielką śmiałość z rozwagą.

W działaniach przeciwko wrogom postępował zawsze stosownie

do potrzeb: albo szybko, albo celowo zwlekając. Ponadto

w sytuacjach krytycznych okazywał optymizm i nie ulegał panice,

w sytuacjach pomyślnych nie wpadał w pychę ani zbytek;

nikt nigdy nie widział pijanego Belizariusza[24].

W 489 roku Goci nad rzeką Isonzo odnieśli zwycięstwo nad wojskami Odoakra, który musiał szukać schronienia za murami Werony. W rok później kolejne zwycięstwo Teodoryka w sojuszu z królem Wizygotów, Alarykiem II, zmusiła Odoakra do zawarcia porozumienia, na mocy którego współrządzącym Italią został Teodoryk. W kilka lat później w marcu 493 roku w czasie uczty Teodoryk własnoręcznie zabił Odoakra. Nie był on pierwszym ani ostatnim monarchą, który nie lubił dzielić się władzą. W roku 497 otrzymał z Konstantynopola ornat królewski[25]. Nastał Pax Gothica, ale to nie znaczy, że władcy Bizancjum pogodzili się z utratą wpływów w Italii. Przeciwnie, ich skrytą myślą polityczną było pozbycie się uzurpatora, za jakiego uważali króla Gotów, Teodoryka Wielkiego. Jego śmierć w 526 roku otworzyła nowy rozdział w dziejach Gotów.

Do walki o schedę po królu przystąpili kandydaci reprezentujący dwie różne orientacje polityczne: probizantyjską na czele z córką Teodoryka i zarazem regentką młodego Atalaryka, Amalasuntą, oraz „narodowo-gocką”. Wewnętrzny konflikt, w wyniku którego została zamordowana Amalasunta, zaowocował interwencją cesarza Justyniana zwanego później Wielkim. Na czele wojsk interwencyjnych stanął Belizariusz, który miał przeciwko sobie Gotów pod władzą Witigesa[26].

Jak to na wojnie bywa, obydwie strony chwytały się różnych sposobów, by szale zwycięstwa przechylić na swoją stronę. Gocki wódz Witiges wobec skutecznej obrony Rzymu spróbował zdobyć miasto podstępem. Przekupił dwóch rzymskich żołnierzy, którzy mieszkali koło sanktuarium Apostoła Piotra. Ich zadaniem było udać się o zmroku z bukłakiem wina do strażników pilnujących pewnego odcinka murów od strony Tybru. Napój podawany strażnikom w kielichu mieli zaprawić środkiem nasennym, który dostali od Witigesa. Gdy już wszystko było gotowe do akcji, jeden z przekupionych żołnierzy z własnej woli udał się do Belizariusza i wszystko mu ujawnił, wskazał również drugiego uczestnika spisku. Ten pojmany na torturach wszystko wyznał. Obcięto mu nos i uszy i tak okaleczony został wysłany na ośle do obozu wroga. Goci zrozumieli, że ich plan został ujawniony i nie mają szansy tym razem na zdobycie miasta[27].

Z braku możliwości technicznych lub z powodu innych utrudnień, które udaremniały wzięcie miasta, pozostawało tak szczelnie je opasać, aby odciąć obrońcom jakiekolwiek dostawy zaopatrzenia.

Człowiek bez jedzenia wytrzyma około trzech tygodni, powoli tracąc zdolność bojową. Natomiast brak wody powoduje, że już po tygodniu praktycznie nie jest zdolny do życia. Dlatego chętnie sięgano przy oblężeniu po te sposoby — odciąć załogę miasta i jej mieszkańców od żywności, a jeszcze lepiej od wody. Z braku właśnie wody mieszkańcy Urbinum poddali miasto Belizariuszowi[28]. Podczas oblężenia Mediolanu z niedostatku pożywienia ludność jadła psy, szczury i inne zwierzęta, których w normalnych warunkach nigdy by nie tknęła[29].

Jedną z metod walki było uniemożliwienie zdobycia żywności przez idące wojska nieprzyjacielskie. Na trasie ich marszu niszczono wszystko, co by mogło im pomóc. Niestety, taktyka spalonej ziemi po odejściu wroga często była przyczyną głodu miejscowej ludności, która na czas nie zdążyła zebrać zboża i paszy. I też z tego powodu w czasie wojny z głodu cierpieli nie tylko oblężeni, ale również okoliczna ludność. Obraz nędzy wywołanej głodem opisał Prokopiusz słowami:

Wraz z dalszym pogorszeniem się stanu ich zdrowia

ciała traciły wszelką wilgoć, a całkowicie wyschnięta

skóra podobna była do wygarbowanej, wyglądając

jakby przyrosła im do kości.

Siny kolor zmieniał się następnie w czarny i ludzie

wyglądali jak całkowicie wypalone pochodnie.

Na ich twarzach cały czas wyrażało się zdumienie,

podczas gdy we wzroku zawsze czaiło się jakieś szaleństwo.

Jedni umierali z braku jedzenia, inni zaś także z przesytu.

Kiedy bowiem zgasło całe naturalne wewnętrzne ciepło,

jeśli ktoś ich nakarmił do syta, a nie powoli jak

nowonarodzone dzieci, nie mogli już wówczas przetrawić

pożywienia i dużo szybciej umierali[30].

Straszny obraz, który niósł jeszcze okrutniejsze sceny:

Niektórzy, zmuszeni przez głód, zjadali ludzi.

Podobno dwie kobiety w jakiejś wsi położonej

w głębi lądu powyżej Arminum, zjadły 17 mężczyzn[31].

Równie dramatycznych przeżyć doświadczyli mieszkańcy Placencji, którym skończyły się zapasy żywności:

[…] zmuszeni przez głód, zaczęli jeść zakazane

pożywienie: mianowicie zjadali siebie nawzajem[32].

Nie lepiej działo się w oblężonym Rzymie. Jedzono wszystko, co nadawało się do zaspokojenia głodu, nie gardzono zdechłymi zwierzętami czy nawet własnymi odchodami[33].

Po odwołaniu Belizariusza do Bizancjum losy wojny z Gotami toczyły się ze zmiennym szczęściem, co wielce niepokoiło cesarza Justyniana II. Dlatego w roku 544 Belizariusz z rozkazu cesarskiego powrócił do Italii, ale niestety w niższej randze jako comes sacri stabuli.

Za przeciwnika miał nowego władcę Gotów, Totilę. Był to zdolny dowódca, który na wieść o przybyciu Belizariusza postanowił wybadać, jakimi siłami może on dysponować. Wykoncypował więc plan tyleż śmiały, co przebiegły, którego nie powstydziłaby się niejedna tęga głowa stratega. W tym samym czasie dowódcą garnizonu w Genui był siostrzeniec Jana, niejaki Bonus. Totila, podszywając się pod niego, napisał list do Belizariusza, w którym prosił go o jak najszybszą pomoc. Następnie wybrał pięciu ludzi o bystrym i dociekliwym umyśle, wręczył im sfingowany list i polecił udać się do obozu Belizariusza. Tam, udając wysłanników Bonusa, mieli za zadanie rozpatrzeć się dokładnie w sile i wielkości wojsk wodza rzymskiego. Po przybyciu na miejsce zostali życzliwie przyjęci przez samego Belizariusza. Kiedy wódz zaznajomił się z treścią listu, polecił oznajmić Bonusowi, że rychło ruszy i przybędzie do niego z całą swoją potęgą. Odprawieni posłowie powrócili do Totili, przekazując mu dokładne wieści o sile wojsk przeciwnika.

W czasie kiedy fałszywi posłańcy przebywali w obozie Belizariusza, kilku mieszkańców miasta Tibur skłóciło się z załogą złożoną z Izauryjczyków, z którymi wspólnie pełnili straż przy bramach miasta. Kiedy nadeszła noc, zwaśnieni mieszczanie otworzyli bramę i wpuścili żołnierzy wroga do środka. Izauryjczycy co prawda spostrzegli zdradę, ale było już za późno, aby jej się przeciwstawić. Uciekli więc wszyscy, pozostawiając na pastwę losu mieszkańców, którzy zapłacili wysoką cenę za kłótnię. Zostali wszyscy wymordowani wraz z biskupem miasta. W ten sposób Goci zajęli nie tylko Tibur, ale także przecięli linię zaopatrzenia wiodącą Tybrem z Tuscii do Rzymu[34].

Wojna to nie tylko męstwo czy tchórzostwo, ale też opieszałość i głupota, a także wierność i zdrada. Belizariusz wysłał oficerów Thurimutha, Rikilasa i Sabiniana z tysiącem żołnierzy, którzy mieli wzmocnić siły Magnusa i oblężonych Rzymian. Niewykryci przez wroga szczęśliwie dotarli do Auximum, skąd zamierzali robić wypady przeciwko Gotom.

Kiedy więc zameldowano im, że w okolicy pojawiła się grupa nieprzyjacielskich żołnierzy, postanowili ich zaatakować. Wyszli z miasta, ale przed walką zamierzali wysłać zwiadowców, by z myśliwych nie stać się samemu zwierzyną. Jednak Rikilas, który akurat był pijany, postanowił, że sam dokona rekonesansu, i popędził konia w kierunku wroga. Napotkał trzech Gotów, którym miał zamiar stawić opór, ale spostrzegł, że jest znacznie więcej nieprzyjaciół. Wobec tego zawrócił i zaczął uciekać. Niestety, koń się potknął i upadł, a nadbiegający Goci zasypali go wraz z jeźdźcem oszczepami. Całe zdarzenie odbyło się na oczach Rzymian, którzy ruszyli natychmiast z pomocą. Odrzucili wroga i unieśli martwego Rikilasa do miasta, co skomentował Prokopiusz:

Tak oto Los przydzielił mu koniec życia,

który był niegodny jego męstwa[35].

Tak to się nazbyt często dzieje, że męstwo podlane winem zamienia się w nieszczęsną brawurę. Dwaj pozostali oficerowie, Sabinian i Thurimuth, po naradzie z Magnusem stwierdzili, że ich dalszy pobyt w Auximum nie ma sensu wobec liczebnej przewagi wroga, a nawet gorzej — bo zużyją skromne zapasy obrońców i w ten sposób tylko przyspieszą upadek miasta i zajęcie go przez Totilę. Uradzili zatem, że nocą wyruszą w dalszą drogę. Na nieszczęście wśród żołnierzy znalazł się zdrajca, który potajemnie zbiegł do Gotów i ujawnił im planowany nocny wymarsz Rzymian. Totila wydzielił znaczne siły i obsadził nimi skrycie drogi w odległości około 30 stadiów od Auximum. Około północy, kiedy Goci dostrzegli maszerujących Rzymian, uderzyli.

Zabili 200 z nich, natomiast reszta pierzchła w mroku nocy z powrotem do miasta. Rzymianie stracili ponadto wszystkie zwierzęta juczne z ładunkiem broni i ubrań oraz służbę[36].

Sprawność i skuteczność wodza ujawniały się nie tylko w wykonaniu działań bojowych, ale co równie ważne — w przedsięwzięciach inżynieryjno-logistycznych. Mając na uwadze zaopatrzenie koni bojowych, jucznych i pozostałego bydła w odpowiednią ilość dobrej paszy, Belizariusz postanowił wykorzystać pastwiska rozciągające się w pobliżu Pisaurum. Problemem jednak było strzeżenie wypasu zwierząt. Było co prawda miasto Pisaurum i Fanum, ale z polecenia Totili mury zburzono do połowy wysokości. Aby temu zaradzić, Belizariusz wysłał nocą zaufanych ludzi, których zadaniem było dokładne wymierzenie każdej bramy. Następnie polecił wykonać do nich solidne wrota okute żelazem, które zostały wyekspediowane rzeką do Pisaurum. W ślad za wrotami ruszyli także żołnierze Sabiniana i Thurimutha. Mieli oni jak najszybciej osadzić wrota w otworach bram i odbudować mury miejskie do właściwej wysokości. Potem jako załoga miasta mieli sprawować w nim straż.

Wieść o udanej akcji Rzymian szybko dotarła do Gotów. Totila natychmiast ruszył z dużymi siłami przeciwko wojsku Belizariusza. Ale po nieudanych próbach odbicia miasta zrezygnowany wrócił pod Auximum[37].

Przykładem wykorzystania wywiadowczego rozpoznania podobnego do opisanego była akcja agentów Belizariusza. Udali oni zbiegów z wojska rzymskiego. Pozwoliło im to dokładnie wymierzyć wysokość wież wybudowanych z polecenia Totili, które osłaniały ewentualne podejście wroga do mostu spinającego dwa brzegi Tybru. Dzięki temu Belizariusz mógł zbudować własną wieżę na połączonym pokładzie dwóch potężnych barek, która górowała nad wieżami przeciwnika. Na szczycie kazał umieścić łódkę wypełnioną smołą, siarką, żywicą i innymi łatwopalnymi materiałami, którą podpaloną zrzucono na jedną z wrogich wież. Ta spłonęła, a wraz z nią gocka załoga na czele z mężnym Osdasem.

Zniszczenie mostu jednak nie powiodło się z powodu niesubordynacji Izaaka, który zignorował rozkazy naczelnego wodza i z obozu ruszył na Gotów. Pojmany przez wroga wprowadził tylko zamęt w planach Belizariusza, który wycofał się z dalszej walki[38].

Przed każdym wodzem wcześniej czy trochę później pojawiał się problem zajęcia wrogiego miasta lub twierdzy. W przypadku najazdu rabunkowego lub dywersyjnego dowodzący z uwagi na szybkość działań mógł sobie pozwolić na pozostawienie za plecami jakiegoś punktu oporu wroga. Jednak w przypadku, gdy chodziło o zajęcie jakiegoś terytorium lub sprawowanie nad nim kontroli, nieodzowne było całkowite unicestwienie nieprzyjaciela.

Chosroes doszedł do wniosku, że nawet gdyby

zdołał zająć inne miasto rzymskie, nigdy nie

byłby w stanie na trwałe ulokować się w środku

pomiędzy Rzymianami, gdyż za plecami pozostałoby

wiele twierdz pod kontrolą wroga[39].

Nie inaczej było w połowie IV wieku w okresie zmagań wojennych persko-rzymskich. Sapor II w zwycięskiej wyprawie zdobył Singarę. Załoga dzielnie stawiała opór, ale gdy taran zburzył wieżę i mury runęły, miasto stanęło otworem dla najeźdźcy. Ludność została wzięta do niewoli i zesłana w odległe zakątki Persji. Spod zdobytego miasta Sapor, ominąwszy Nisibis, ruszył na Bezabde, zwane dawniej Fenichą (Bezabde-Phaenicha). Była to twierdza leżąca na zachodnim brzegu Tygrysu. Broniona była przez trzy legiony: Drugi Flawijski, Drugi Armeński i Drugi Partyjski oraz przez oddziały zabdyceńskich łuczników. Ataki Persów były zaciekłe, ale obrońcy dzielnie odpierali uderzenia szturmujących żołnierzy.

Niemniej z powodu dużych strat obydwie strony odczuwały niepokój przed nadchodzącą przyszłością. W tych okolicznościach do króla Sapora udał się biskup lub jak niektórzy uważają, „naczelnik gminy chrześcijańskiej” (Christianae legis antistes). Podobno w czasie audiencji namawiał perskiego władcę do porzucenia oblężenia i powrotu do domu. Niektórzy współcześni tym wydarzeniom uważali jednak, że biskup ujawnił w tajnej rozmowie słabe punkty w obronie miasta. Było to o tyle prawdopodobne, że później perskie machiny oblężnicze za cel obrały właśnie te miejsca i zasypywały je gradem niszczących pocisków. Winy biskupowi nie udowodniono, ale ponury cień zdrady pozostał[40].

Wojny bizantyjsko-perskie wyczerpywały siły obydwu królestw i obydwie strony potrzebowały do ich prowadzenia olbrzymich środków finansowych. Jednym ze sposobów ich pozyskiwania był handel jedwabiem. Przynosił on krociowe zyski, ale miał pewną wadę. Persowie, którzy pośredniczyli w sprzedaży tego cennego towaru i na którym zarabiali olbrzymie sumy, odsprzedawali go swojemu najgroźniejszemu wrogowi, Cesarstwu Bizantyjskiemu. Wiedzieli, że zarabiają nie tylko oni, ale także cesarstwo, które wysyła jedwab dalej na Zachód. I obydwa państwa zysk przeznaczały na wojnę. I jednym, i drugim marzyło się więc uwolnienie od tych zależności, by więcej nie wzbogacać wroga. Przyjmuję, że był to jeden z najważniejszych powodów wysłania w latach czterdziestych VI wieku na Wschód misjonarzy. Zdobyć tajemnicę wyrobu jedwabiu i wyeliminować pośredników.

Stosowano różne sposoby, które miały na celu poddanie lub przekazanie danego miasta w ręce przeciwnika. Wśród nich było przekupstwo i zdrada, przymus spowodowany głodem czy brakiem nadziei otrzymania pomocy.

W 545 roku Herodian, dowódca załogi w Spolitium, zawarł porozumienie z Totilą, że jeżeli przez 30 dni nie otrzyma żadnej pomocy, to wyda Gotom miasto i podda się z całym garnizonem. Jako rękojmię przyrzeczenia dał swojego syna. Do końca rozejmu żadna odsiecz nie nadeszła, więc miasto zostało wydane Totili.

Goci byli zainteresowani zajęciem nie tylko Spolitium, ale także Asisi, które razem dawały możliwość sprawowania kontroli nad Umbrią i Apeninami Środkowymi. Jednak Sisifrid, dowódca garnizonu w Asisi, nie miał zamiaru się poddać. Niestety, w czasie zbrojnego wypadu stracił większość swoich żołnierzy i sam poległ. Bezradni mieszkańcy przytłoczeni rozwojem wypadków poddali natychmiast miasto.

W niedługi czas potem Totila zażądał przez emisariuszy od Cypriana wydania Peruzji. Emisariusze na przemian a to straszyli go, a to obiecywali mu wielką sumę pieniędzy. Gdy nic nie przekonało Cypriana, Totila przekupił jednego z przybocznych oficerów, niejakiego Ulifusa, aby zdradziecko zabił swojego wodza. Zdrajca wykorzystał sposobną chwilę, zamordował Cypriana i zbiegł do Gotów. Żołnierze pomimo tragicznej śmierci dowódcy nie stracili ducha i obronili miasto. Goci ustąpili[41]. W fikcyjnej przemowie przytoczonej przez Prokopiusza Totila chełpliwie oznajmił:

Cyprian bowiem, który dowodził tamtejszym

garnizonem rzymskim, został usunięty z drogi

zrządzeniem losu i dzięki naszej intrydze…[42]

W czasie obrony Rzymu w Portus stacjonował z garnizonem Innocencjusz, do którego mieli dołączyć Walentyn i Fokas ze swoimi żołnierzami. Wzmocniona załoga miał za zadanie wiązać siły Gotów i wprowadzić zamieszanie w szeregach nieprzyjaciela. Kiedy przygotowywali kolejny wypad, jeden z żołnierzy Innocencjusza zdezerterował do Totili i przekazał mu plany najbliższego wypadu Rzymian z portu.

Totila przygotował w najdogodniejszych miejscach zasadzki. Nieświadomi zdrady Walentyn i Fokas wpadli w pułapkę. Stracili większość żołnierzy i własne życie. Tylko nielicznym udało się ujść śmierci i znaleźć schronienie za murami w Portus[43].

Koleje wojny szybko stały się okazją do zrewanżowania się nieprzyjacielowi. Według planu Belizariusza, który wylądował w porcie Rzymu i oczekiwał na oddziały Jana, który przeprawił się niewykryty przez Gotów do Kalabrii.

W czasie marszu schwytał dwóch gockich zwiadowców. Jednego z nich natychmiast zabito, drugiego zaś zachowano przy życiu, gdyż obiecywał Janowi, że pomoże Rzymianom w ataku na Gotów. Wpierw przekazał, gdzie znajdują się pastwiska dla koni, które schwytali, a następnie dosiedli ich dotychczas piesi żołnierze. Potem wskazał obóz Gotów. Rzymianie galopem ruszyli na nieprzygotowanego i nieuzbrojonego wroga. Większość nieprzyjaciół zginęła na miejscu, tylko nielicznym udało się uciec i dotrzeć do Totili[44].

Dzięki zdradzie Izauryjczyków 17 grudnia 546 roku Totila zajął Rzym. Jednym z uciekinierów opanowanego przez Gotów miasta był Martynian. Zgłosił się do Belizariusza z prośbą o wyrażenie przez wodza zgody na jego udanie się do Gotów jako zbieg z rzymskiego wojska. Obiecał, że w ten sposób bardziej przysłuży się sprawie Rzymian i cesarza.

Po akceptacji planu przez Belizariusza podający się za zbiega Martynian udał się do Totili. Został przyjęty z zadowoleniem przez króla gockiego, który znał męstwo Martyniana. Zwrócił mu żonę i jedno dziecko, drugie nadal zatrzymując w niewoli jako zakładnika. Potem wysłał go wraz z innymi do Spolitium. Mury tego miasta zostały zburzone, ale Goci umocnili amfiteatr jako placówkę garnizonu złożonego z Gotów i zbiegłych żołnierzy rzymskich. Będąc już na miejscu, Martynian zwerbował 15 byłych żołnierzy rzymskich do realizacji swojego planu zaszkodzenia Gotom poprzez zajęcie miasta i powrót do służby cesarskiej. O swoim zamiarze poinformował również Odolgana, Huna z pochodzenia, który objął stanowisko komendanta w Peruzji po zamordowanym Cyprianie, zwracając się z prośbą o posiłki. Odolgan na czele wojska osobiście wyruszył do Spolitium. Kiedy tylko wieść o tym dotarła do Martyniana, ten w odpowiednim czasie wraz z pozyskanymi żołnierzami rzymskimi znienacka uderzył na Gotów. Zabił komendanta i otworzył bramy przed żołnierzami Odolgana. Ocalałych Gotów odesłał do Belizariusza[45].

W 547 roku Totila ruszył ku Rawennie, nie ubezpieczywszy dostatecznie Rzymu, z czego skorzystał Belizariusz, zajmując miasto. W dwa lata później, od jesieni 549 roku Totila ponownie podjął próbę wydarcia Rzymu spod władzy Rzymian, co mu się udało 16 stycznia 550 roku dzięki kolejnej zdradzie nieopłaconych żołnierzy Izauryjskich. Wygłodzony i prawie wymarły Rzym nie był w stanie obsadzić zbrojnymi całości murów. Wykorzystał to Totila, nakazał w porze pierwszej straży nocnej wypłynąć dwóm okrętom w górę Tybru i kiedy znajdą się w pobliżu murów miejskich, dąć załodze w trąby. Spełniły się oczekiwania Gotów. Obrońcy rzucili się na pomoc zagrożonemu w ich mniemaniu atakiem wojsk gockich odcinkowi murów obronnych. W tym samym czasie zdradzieccy Izauryjczycy otworzyli bramy dla oczekujących w pobliżu wrogów. Niedobitki obrońców bezładnie i w panice uciekały innymi bramami. Ci, którzy obrali drogę do Centumcellae, wpadali w zasadzki i ponieśli dodatkowe ofiary[46].

Gdy siła Cesarstwa Zachodniego powoli słabła i chyliła się ku upadkowi w starożytnej formie, jej wschodnia część pomimo różnorakich trudności rosła w siłę. Budziło to zrozumiały niepokój sąsiadów, którzy pragnęli rozszerzyć swoje władztwo o nowe tereny. Walczono głównie orężem, ale teren przyszłego zwycięstwa wykuwano też działalnością szpiegowską. W pracy De administrando imperio, zleconej przez bazyleusa Konstantyna VII Porfirogenetę, znajdujemy ciekawą wzmiankę o takich działaniach agenturalnych. Krikorikios, archont Taronu, który wkradł się w łaski bazyleusa rzymskiego, skrzętnie zbierał tajne plany Rzymian, które następnie wysyłał za pomocą tajnych listów do Syrii do emira Al-umara[47].

W świetle zachowanych zapisków historycznych dużym talentem wojennym wykazywał się Aleksy Komnen, cesarz bizantyjski. Ale nim przyszło mu zasiąść na tronie, spędził wiele czasu na walkach z różnymi przeciwnikami reprezentującymi odmienne sposoby walki. Było to cenne doświadczenie. Po zdławieniu buntu Bryenniona, który ogłosił się cesarzem, jego miejsce w dążeniu do tronu zajął kolejny uzurpator Basilak. Z rozkazu cesarza Aleksy Komnen ruszył z całą armią na niego. Po przybyciu nad rzekę Wardar, która wypływa z gór położonych w pobliżu Mizji i wpada później do Morza Południowego zwanego obecnie Morzem Egejskim, rozbił obóz pomiędzy starym suchym korytem rzeki i nowym, którym płynęła. W ten sposób znalazł się w miejscu naturalne stworzonym do obrony. Polecił żołnierzom odpoczywać, gdyż przewidywał najbliższej nocy atak.

Rozesłał na wszystkie strony zwiadowców i czekał na wynik misji. Wysłał bowiem do Basilaka wybranego żołnierza jako rzekomego zbiega. Zaoferował on pomoc w schwytaniu śpiącego Aleksego, jeżeli tamten napadnie na obóz nocą.

Basilak poderwał wojsko i mylącym tropy marszem ruszył, jak przypuszczał, na niczego się niespodziewającego Aleksego. Wymarsz wojsk nie umknął uwadze wywiadowcom, którzy natychmiast poinformowali o tym domestika scholów, który co rusz wysyłał czujkę za czujką, by mieć pełny obraz ruchów przeciwnika.

Kiedy Aleksy został powiadomiony przez Tatikiosa, że nieprzyjaciel jest już blisko, wydał rozkaz żołnierzom zapalić lampy, świece i pochodnie, aby świeciły całą noc. Niewielką część wojska pozostawił w obozie, natomiast z całą piechotą odszedł z obozu na pewną odległość i ukryty zaległ w gęstym lesie.

Basilak z jazdą i piechotą uderzył nocą na obóz, mniemając, że ma przed sobą bezbronnych, bo śpiących, żołnierzy. Na nieszczęście dla niego leża były puste i nikt nie stawiał oporu, więc z takiej sposobności skorzystali żołnierze Basilaka. Rozbiegli się po obozie w poszukiwaniu łupów. Na to tylko czekał Aleksy i „wykorzystał wszystko do zdobycia zwycięstwa: i miejsce, i czas, i broń[48]”.

Uderzenie Basilaka poza splądrowaniem obozu nic nie dało. Zrozumiał, że został wyprowadzony w pole. Pomimo trwającej grabieży namiotów wywiódł część wojska z obozu i szykował do walki. Wtedy zaatakował Aleksy, prowadząc do boju niezbyt liczny oddział. Przez pewien czas ważyły się losy bitwy, ale w końcu żołnierze Basilaka ulegli. Rozbite oddziały w popłochu zaczęły uciekać z pola bitwy. Sam Basilak, na którego następował Aleksy, znalazł schronienie w Tesalonikach, co słowami Homera można wyrazić:

Mężny ten, co uciekał, mężniejszy, co pędził[49].

W końcu schwytany przez mieszkańców miasta został wydany Aleksemu, od którego przejęli go wysłannicy cesarza, a później oślepili. Działo się to w lecie 1078 roku[50].

Blask korony, splendor władzy, siła rządzenia to wabiki przyciągające wszystkich tych, którzy sądzą, że znajdą w tym szczęście. Faktem jest to, że nim tego dostąpią, sprowadzą dla wielu swoich pobratymców głód, poniewierkę i śmierć. A gdy staną już w chwale majestatu, lepiej poddanym nie będzie.

Tym marzeniom nie oparł się również Norman, Robert Guiscard (1015–1085). Potrzebował tylko pretekstu, aby rozpocząć walkę o władzę. Tajnie wysłał posłańców do Krotony — dzisiejsze Crotone w Kalabrii leżące nad Morzem Jońskim. Ich zadaniem było znalezienie mnicha, który odpowiadałby jego zamierzeniom. Pewnego dnia Robert przebywający w Salerno otrzymał od nich list:

Przybył twój krewny Michał, wypędzony z cesarstwa,

by prosić cię o pomoc[51].

Był nim mnich zwany Rektorem, który według słów Anny Komneny, był człowiekiem szczwanym i niezrównanym w kłamstwie. Robert dostał pretekst do rozpoczęcia wojny w imię łączącego go pokrewieństwa z cesarzem Michałem, którego pozbawiono cesarstwa.

Okazał list ogółowi możnych, którzy poparli jego zamiary. Zwodniczym obietnicom uległ też lud, któremu mnicha Rektora przedstawiono jako cesarza błagalnika. Nastał czas wojny[52].

Nie dziwi przeto fakt, że znający intrygi dworskie i podstęp wojenny cesarz Aleksy śledził ruchy swoich wrogów, starając się wszelkimi sposobami zabezpieczyć się przed niespodziewaną napaścią i tłumić w zarodku rozsiewane przez nieprzyjaciela pogłoski mogące wpływać negatywnie na nastroje mieszkańców Miasta.

Zapobiegliwość cesarza i znajomość rzemiosła wojennego nie zawsze chroniły go przed niepowodzeniem lub wręcz przed klęską wojenną. Ta wzmożona czujność odnosiła się również do spisków, których na dworze cesarskim nie brakowało. Wymagało to od Aleksego „wielookich straży”, gdyż:

Noc bowiem gotowała mu pełno zasadzek, podobnie

jak i środek dnia, wieczór przynosił znowu coś złego,

ranek groził najgorszym — świadkiem tego jest Bóg[53].

Trzeba być niezwykle uodpornionym na natrętne podejrzenia, czy gdzieś tam w cieniu komnat nie rodzi się zamach, by nie zaprzątać nieustannie swojej uwagi myślą,

[…] że otrzymuje więcej ciosów od rodzimych przeciwników

niż ze strony wrogów zewnętrznych…[54]

Nie dziwią więc słowa z Aleksjady, że:

Taki oto był ten człowiek — zwyciężony i zwycięzca,

ścigany i znowu ścigający, ale nigdy nie tracił ducha

i nie wpadał w sieci rozpaczy[55].

A do zalet autokratora jako wybitnego stratega należy dodać jeszcze jedną cechę, a właściwie dwie. Pierwsza z nich to doskonała, wręcz fotograficzna pamięć terenu. Trzeba dodać, że w dawnych czasach przy braku map rozeznanie w terenie było niezwykle cenną umiejętnością. Druga zaleta Aleksego to doskonała znajomość przeciwnika, jego taktyki i sposobu walki, uzbrojenia oraz co nie mniej ważne — zachowania się w czasie wyprawy wojennej[56].

Jego historia zmagań z Turkami czy Scytami albo Robertem Guiscardem i później z jego synem Boemundem jest tego najlepszym świadectwem. Pomimo klęski pod Joanniną w 1082 roku i w niedługi czas potem następnej nie stracił hartu ducha i przemyśliwał, jak pokonać przeciwnika, czy to orężem, czy też podstępem[57].

Wykoncypował fortel udawanej ucieczki, uzupełnionej obejściem wroga i uderzeniem na niego niespodziewanym atakiem od tyłu. Dla odciągnięcia uwagi nieprzyjacielskich zwiadowców od ruchów wydzielonej grupy swoich wojsk wyznaczono pewien oddział rzymski, aby uderzył i związał walką wojsko Boemunda. Zbliżająca się noc rozdzieliła walczących, którzy wycofali się do swoich obozów. Cesarz wraz z wybraną grupą wojsk dotarł również niezauważony na wyznaczone miejsce. Żołnierze zsiedli z koni, położyli się na ziemi, trzymając w dłoniach lejce, i oczekiwali brzasku. Rankiem przeciwnicy rozstawili w szyku bojowym żołnierzy. Rozpoczęła się walka, wkrótce jednak wojska bizantyjskie zgodnie z planem „uległy” i rozpoczęły odwrót, pociągając za sobą żołnierzy Boemunda.

Gdy bazyleus Aleksy uznał, że wojska w pościgu oddaliły się na odpowiednią odległość, uderzył z ukrytym dotąd wojskiem na obóz przeciwnika. Wybił obronę, zebrał łupy i zaczął śledzić ścigających i uciekających. Kiedy uznał, że nadeszła stosowna chwila, polecił zaatakować lekkozbrojnym łucznikom i peltastom część żołnierzy znajdujących się w ariergardzie oddziałów ścigających. Ich zadaniem było zasypanie pociskami nieprzyjaciela z tym, że głównym celem były konie, bez których żołnierze Boemunda wobec atakującego wroga byli bezradni. A to z powodu rozmiarów dużej tarczy, długich ostróg przeszkadzających w normalnym poruszaniu się i ciężkiego, niewygodnego do walki pieszej pancerza.

Zaatakowana jazda zaczęła się kotłować w miejscu, nie widząc we wznieconym kurzu, skąd nadlatują pociski. Starcie trwało długo i był moment, że życie samego Boemunda było zagrożone. W czasie walki wojownik bizantyjski zwany Uzas uderzył włócznią Boemunda i wyrwał mu trzymany w ręku sztandar. Powiewał nim krótką chwilę, po czym pochylił drzewce, czym wprowadził w szeregi nieprzyjacielskie zamieszanie, żołnierze bowiem odczytali pochylenie sztandaru jako znak klęski i zaczęli uchodzić z placu boju, szukając schronienia w ucieczce[58].

Umiejętność przygotowywania taktycznych pułapek pomagała również w opracowaniu i wykonaniu kombinacji wywiadowczych. Po śmierci Sulejmana, który popełnił samobójstwo, wbijając sobie w brzuch miecz, wzrosła pozycja Tutusza, który przyjął pod swoje skrzydła żołnierzy Sulejmana. Zaniepokojony tym faktem wielki sułtan Malik Szach, syn Alp Arslana (1063–1072), wysłał do cesarza Aleksego posła Czausza, Sibt Ibn Al-Dżauzi. Jego zadaniem było złożenie autokratorowi propozycji zawarcia powinowactwa przez zawarcie małżeństwa oraz obietnicy, że w razie zgody usunie on Turków z obszarów nadmorskich.

W czasie rozmowy z Aleksym poseł wielkiego sułtana uległ perswazji cesarza, który zaproponował mu przyjęcie chrztu. Wyraził nadto zgodę na wykorzystanie pisma wielkiego sułtana, które posiadał przy sobie. W liście tym było powiedziane, że w przypadku przyjęcia warunków porozumienia przez cesarza to Czausza na jego podstawie może usunąć wszystkich satrapów z miast nadmorskich. Poseł sułtana nie tylko przystał na propozycję bazyleusa Aleksego, ale w pełni też wywiązał się z uknutej przez cesarza intrygi. Nadmorskie miasta zostały przejęte, a Czausz po powrocie na dwór bazyleusa przyjął chrzest, otrzymał wiele dóbr i podarków z podziękowaniem oraz został mianowany duksem Anchialosu[59].

Do pochwał Aleksego napisanych przez Annę Komnenę trzeba dorzucić jeszcze jedną, która określa go jako

[…] zręczny łowca dusz ludzkich, który potrafił

zmiękczyć nawet kamienne serce…[60]

W roku 1092 po zadaniu klęski Abul-Kasimowi cesarz Aleksy wystosował do niego list z propozycją zawarcia traktatu pokojowego. Ten, czując zagrożenie ze strony rosnącego w siłę Prosucha, który zbliżał się do Nikei, przystał na tę propozycję. Po podpisaniu traktatu został zaproszony przez autokratora do Miasta, gdzie okazano mu wielką życzliwość i ofiarowano znaczne kwoty, by bez ograniczeń zażył doczesnych rozkoszy, jakie mogła mu ofiarować stolica cesarstwa. Aleksy miał w tym ukryty cel, którym było wybudowanie w tajemnicy drugiej twierdzy Civetot nad morzem w czasie, kiedy Abul-Kasim spędzał urocze chwile na przyjemnościach. W ten sposób budowniczowie mieli zapewniony spokój.

Nakazał również, by w czasie wznoszenia twierdzy wszystkim Turkom pojawiającym się w pobliżu budowy okazywać uprzejmość, dając im jednocześnie do zrozumienia, że wszystko odbywa się za wiedzą i przyzwoleniem Abul-Kasima. W ten oto sposób cesarz zręcznymi posunięciami zrealizował swoje zamierzenia, wyprowadzając jakby nie było swojego przeciwnika w pole. A Abul-Kasim, kiedy mu oznajmiono o wzniesieniu twierdzy, „udawał, że niczego nie wie i zachowywał całkowite milczenie”[61].

Ta zręczność w stosowaniu taktycznego podstępu przydała się Aleksemu w zmaganiach ze Scytami. Mając niedostateczną ilość wojska, przyjął taktykę wyprzedzania zamiarów nieprzyjaciela. Mogła ona być realizowana tylko w oparciu o bardzo dobrze działający wywiad i rozpoznanie. Polegała ona na tym, że:

Jeśli dowiadywał się, że Scytowie chcą zająć jakąś

miejscowość wieczorem, opanowywał ją zawczasu z rana.

Gdy tylko nadarzyła się sposobność, ostrzeliwał Scytów

z oddali, zastawiał na nich zasadzki, usiłował przeszkodzić

im w opanowaniu twierdz[62].

Konflikt z wrogiem to nie tylko walka twarzą w twarz, to również zdrada. Boleśniejsza, jeżeli wcześniej wobec zdrajcy była okazywana pobłażliwość. Tuż przed bitwą pod Polybotonem w Tracji za przyzwoleniem cesarza na wzgórze wszedł Neantzes, aby rozeznać się w rozstawieniu szyków scytyjskich. Ale zamiast rozpoznania zaczął w ojczystym języku doradzać Scytom, jaką mają przyjąć taktykę wobec wojsk cesarza Aleksego. Na szczęście wśród żołnierzy rzymskich był jakiś wojak znający język scytyjski i zrozumiał, co Neantzes powiedział do współbraci, i doniósł o wszystkim cesarzowi. Pomówiony Neantzes zażądał dowodu i gdy z szeregu wystąpił świadek i potwierdził zdradę, Neantzes niespodziewanie wyciągnął miecz i ściął głowę świadkowi. I chociaż działo się to wszystko na oczach cesarza, ten nie tylko nie ukarał natychmiast zabójcy, ale nawet go nie uwięził. Dziś po wiekach można się tylko domyślać intencji takiego postępowania. Pewne wskazówki znajdujemy w zdaniu z Aleksjady:

Z miejsca stłumił w sercu gniew i oburzenie,

gdyż nie chciał zawczasu spłoszyć zwierzyny

i wprowadzić zamieszania w wojsku[63].

Słowa Anny Komneny podsuwają pewne dość prawdopodobne hipotezy, świadczące o prowadzonej grze wywiadowczej. Ale to temat do przedyskutowania na inny wieczór.

Umiejętność przyjęcia odpowiedniej taktyki w obliczu przeważającej siły wroga każdemu dowodzącemu wystawia wysoką notę. Do tej nielicznej grupy dowódców śmiało możemy zaliczyć autokratora Aleksego Komnena. I nie są to czcze pochwały spowodowane upodobaniem do osoby, ale realna ocena żołnierza, który co chwila musiał pokonywać trudności i staczać bitwy nierokujące zwycięstwa. Osobisty przykład i odwaga w powiązaniu z wielkim doświadczeniem stratega i pomysłowością taktyka były dla jego ludzi i cesarstwa pewnikiem, że losy żołnierzy, wojny i państwa spoczywały w dobrych rękach.

Bitwa, w której zdradziecko zachował się Neantzes, zakończyła się rozbiciem wojsk rzymskich. Cesarz, nie tracąc ducha, zorganizował nad brzegiem rzeki płynącej koło Rusion obronę. Przybyłe w pościgu wojsko scytyjskie ujrzało ustawione w podwójny szyk oddziały rzymskie i samego autokratora objeżdżającego linię obrony. Karnie stojące szeregi odstraszyły Scytów od natychmiastowego ataku. Wtedy przybył do cesarza Scyta, Tatranes, który kilkakrotnie opuszczał autokratora, by powrócić do swoich i następnie wracać do Aleksego.

Jego działania wskazują, że był zaufanym wywiadowcą cesarza, a potwierdzają to słowa, jakie skierował do współbraci po powrocie do obozu scytyjskiego:

Nie wpadajcie w dumę z powodu klęski, jaką zadaliście

poprzednio autokratorowi, nie miejcie dobrej nadziei i nie

ważcie się na bitwę tylko dlatego, że widzicie, jak mało

jest naszego wojska[64].

Bazyleus Aleksy, idąc za radą Tatranesa, wysłał na tyły wojsk scytyjskich Uzasa i Monasyrasa, aby zagarnęli scytyjskie konie, pozostałe zwierzęta i pilnujących ich pastuchów z chwilą rozpoczęcia walki. O brzasku wyprowadził i ustawił oddziały przed murami Rusion. Tak przygotowany cesarz czekał. O świcie Scytowie przeprawili się przez rzekę i natarli z wściekłością. Szczęście dopisało Rzymianom. Pobici Scytowie ratowali życie w ucieczce[65].

Nie był to jednak koniec zmagań. Po trzech dniach odpoczynku wojsko cesarskie ruszyło do Tzurulu, miasteczka odległego od Konstantynopola około 36 km. Był to taktyczny manewr uprzedzający zamiary nieprzyjaciela, który już wcześniej Aleksy stosował wobec przeważających sił wroga. Kiedy przybyli Scytowie i zorientowali się, że miasteczko zostało już zajęte przez wojska Aleksego, przeszli rzekę Kserogypsos i rozbili obóz między nią a miasteczkiem.

Autokrator wobec przeważających sił wroga, aby w jakiś sposób zmniejszyć tę przewagę, przygotował dla nieprzyjaciela niespodziankę. Postanowił wykorzystać różnicę poziomów terenu. Jego wojska zajmowały zbocze góry, na której leżało miasteczko. Natomiast wojsko scytyjskie ze swym obozem znajdowało się w dole poniżej wzgórza. Polecił z wozów zarekwirowanych mieszkańcom Tzurula wymontować przednie i tylne koła z osiami, które na linach zawiesił na zewnętrznych murach obronnych miasta. Jednocześnie wydał żołnierzom rozkaz, że z chwilą otrzymania sygnału do ataku mają wolnym krokiem ruszyć do przodu, obsypując nieprzyjaciela strzałami, i okrzykami prowokować go do ataku. Kiedy jednak Scytowie ruszą na nich, mają zawrócić niby to w ucieczce. I kiedy tak ustępując przed wrogiem, znajdą się blisko murów, mają się rozdzielić na dwie części i usunąć na boki. W ten sposób powstanie w środku szeregów wolna przestrzeń.

Zakreślony przez cezara plan został sprawnie wykonany i kiedy Rzymianie na podany sygnał usunęli się na boki, żołnierze stojący na blankach murów przecięli sznury, na których były zawieszone pary kół. Te uwolnione potoczyły się po stromym zboczu wprost na rozpędzoną jazdę Scytów. Pędzące koła spełniły swoje okrutne zadanie, które dokończyły strzały, miecze i włócznie żołnierzy cesarskich[66].

Identycznego fortelu, ale znacznie wcześniej, podczas zmagań o Auximum w 540 roku, użyli broniący miasta Goci. Zdjęli z wozów koła z osiami i spuścili je na atakujących żołnierzy Belizariusza. Zamysł był przedni, ale toczące się koła nie wyrządziły podchodzącym Rzymianom żadnej szkody[67].

Taktykę pozorowanej ucieczki stosował cesarz Aleksy niejednokrotnie, jeżeli tylko uznał, że okoliczności topograficzne bądź aktywność wroga są elementem sprzyjającym dla zastosowania tego manewru[68].

Wygląda na to, że cesarz w pełni zasłużył na swoje imię Aleksy. Imię, które pochodzi od greckiego słowa áλέξω, oznaczającego „odpierać” (wroga). Męstwo bazyleusa Aleksego Komnena jest tą jego cechą, do której można odnieść powiedzenie, że należy on do tych wodzów, którzy, zwracając się do swoich żołnierzy, mówią — „za mną”, a nie „naprzód”. Potwierdzają to liczne przykłady jego osobistego męstwa i nadzwyczajnej wytrwałości. Myślę, że jego postawę uwieńczą słowa, którymi się zwrócił do garstki żołnierzy w dramatycznej chwili, w obliczu przeważających sił wroga[69]. Kończąc przemowę zachęcającą żołnierzy do śmiertelnego wysiłku, zacytował Sofoklesa:

Żyć pięknie albo pięknym umrzeć zgonem…[70]

W lutym 1091 roku nadciągnęła kolejna fala wojowniczych Scytów. Wyprzedziła ich wywiadowcza informacja, która wskazywała cel marszu nieprzyjaciela. Było nim miasto Chirowakchi, leżące nad rzeką Melas. W obliczu przeważających sił wroga cesarz swoim zwyczajem taktycznym uprzedził wroga i szybkim marszem wszedł do miasta. Przezornie zabrał klucze od bram i rozkazał strzec, aby poza strażą nikt nie wchodził na mury ani nie próbował rozmawiać z nieprzyjacielem.

Przybyły nieprzyjaciel zajął wzgórze przyległe do murów miasta. Wydzielił sześciotysięczny oddział, który wyruszył na poszukiwanie żywności. Autokrator postanowił wykorzystać chwilowe uszczuplenie głównych sił scytyjskich. Wyszedł bramą od strony jeziora, obszedł wzgórze, na którym rozłożyli się Scytowie, i od tyłu zaatakował wroga.

Odniesione taktyczne zwycięstwo Aleksy postanowił wykorzystać do realizacji improwizowanego podstępu wojennego. Nakazał części swoim żołnierzom przebrać się w ubrania zabitych wrogów i przesiąść się na ich konie. Następnie z rozwiniętymi chorągwiami scytyjskimi ruszył w kierunku, z którego spodziewał się nadejścia Scytów wysłanych po furaż. Tak jak się spodziewał Aleksy, powracający picownicy scytyjscy wzięli stojące oddziały za swoje. Bez obawy podjechali bliżej. Kiedy się w końcu zorientowali, było już za późno. Wielu padło na polu walki, inni dostali się do niewoli[71].

Ciągłe utarczki wojenne zmuszały cesarza do prowadzenia stałego rozpoznania wywiadowczego. Jak bowiem sam twierdził:

[…]dowódca musi być gorliwym strażnikiem i nie tylko

przygotowywać się na doraźne niebezpieczeństwo,

lecz także patrzeć dalej[72].

Była to jedyna gwarancja, że nie zostanie zaskoczony w najmniej odpowiednim czasie, tak więc agenci codziennie dostarczali mu wiadomości o poczynaniach jego przeciwników. Wojska też nigdy nie miał za wiele, dlatego stosował taktykę zasadzek i walki podjazdowej, co sprawiało jego przeciwnikowi ogromne trudności[73].

Wspomnieliśmy wcześniej o spiskach, z którymi musiał radzić sobie Aleksy. Jedne z nich były nader zręcznymi intrygami, inne — gdyby nie tchnienie śmierci, która zazwyczaj towarzyszy takim sprzysiężeniom — budziłyby politowanie swoją nieudolnością.

Jeden z takich spisków został zawiązany przez potomków emira Krety, do których dołączyło kilku wojskowych i senatorów. Spiskowcy na przyszłego cesarza desygnowali senatora Joannesa Salomona. Część spiskowców traktowała go jak marionetkę i po przechwyceniu władzy nie miała zamiaru go obdarzać cesarską purpurą. Albowiem senator Salomon był po prostu bezmyślnym osobnikiem, aż dziw bierze, że został senatorem, a na dodatek, że został wciągnięty do spisku. Jakże bowiem go inaczej oceniać, gdy pewnego razu przybył do niego główny spiskowiec Michał Anemas, zastał senatora na rozmowie z jakimś człowiekiem. Na pytanie, o czym tak rozprawiają, Salomon z rozbrajającą naiwnością odpowiedział:

[…] człowiek ten prosi nas o jakąś godność.

Ponieważ mu ją przyrzekłem, zgodził się

przystać do naszego spisku[74].

Cóż dodać na takie dictum. Tylko tyle, że znalazł się ktoś, kto uprzedził cesarza, i przyznaję, że jakoś mnie to nie zdziwiło.

W roku 1084 pojawił się uzurpator, który twierdził z uporem, że jest Leonem, synem cesarza Diogenesa, tym samym, który zginął trafiony turecką strzałą pod Antiochią. Pojmany został zesłany na Chersones i był trzymany pod strażą. Nawiązał jednak kontakt z Kumanami. Po kilku rozmowach znalazł w nich sojuszników. Skorzystał więc ze sposobności, jaką mu los podsunął. Pewnego dnia po sznurze spuścił się z murów i uciekł do nowych przyjaciół. Dla Kumanów był to doskonały pretekst do rozpoczęcia wojny z cesarstwem pod pozorem osadzenia go na tronie, który należał mu się po zmarłym ojcu[75].

Kumani ruszyli, zdobyli Paristrion, następnie przeprawili się przez Dunaj i skierowali na Adrianopol. Gdy podeszli pod Goloe, mieszkańcy wypowiedzieli posłuszeństwo dowódcy strażników murów, których najpierw związali i uwięzili, a potem wydali Kumanom. W podobnie zdradziecki sposób zachowali się mieszkańcy Diampolis. Stąd wojska kumańskie wraz z samozwańcem ruszyły na Anchialos. Pod miastem stanęli wobec oddziałów rzymskich, których zdecydowana postawa zmusiła ich do zmiany planów. Pod wpływem słów samozwańca Kumani pociągnęli na Adrianopol[76].

Kiedy doszły wieści do cesarza o oblężeniu Adrianopola, postanowił ruszyć na odsiecz obrońcom miasta. Wtedy zgłosił się do niego pewien żołnierz imieniem Alakaseus. W czasie rozmowy z autokratorem powołał się na znajomość swojego ojca z ojcem samozwańca. Postanowił przeto wykorzystać dawną znajomość z uzurpatorem i powtórzyć niejako fortel Zepyrosa, syna Mgabyzosa, satrapy perskiego, który pomógł Dariuszowi I zdobyć Babilon.

Tak jak przyrzekł, tak też uczynił. Ogolił się do gołej skóry, okaleczył i udał się do samozwańca Diogenesa. Został życzliwie przyjęty i wysłuchany, a że jego rady zajęcia twierdzy Putza wydały się słuszne Diogenesowi, zostały przyjęte. Nocą Alakaseus wystrzelił do twierdzy strzałę z przywiązanym do niej listem cesarskim. W liście nakazano posłuszeństwo i wykonanie rozkazów okazicielowi glejtu. Dowódca zastosował się do otrzymanych w tak nietypowy sposób rozkazów.

Rankiem Alakaseus pozorował rozmowę z dowódcą twierdzy, niby to przekonując go do poddania się. Na umówiony znak samozwaniec w gronie nielicznych żołnierzy wjechał do twierdzy. Diogenes i jego towarzysze zostali zaproszeni najpierw do łaźni, a potem na wystawną ucztę. Znużeni obfitym posiłkiem i wypitym winem zasnęli. W czasie snu żołnierze Diogenesa zostali pojmani i zabici. Samozwańca zaś wydano zausznikom matki cesarza i oślepiono. Kariera Diogenesa, samozwańczego cesarza, została zakończona[77].

W 1096 roku ruszyła pierwsza wyprawa krzyżowa, w przeważającej liczbie składająca się z rycerstwa frankońskiego i normańskiego. Nie było to zaskoczeniem dla cesarza Aleksego Komnena. Jego większą obawą była świadomość chciwości zachodniego rycerstwa, która mogła je popchnąć do nieprzewidzianych posunięć, gdyż:

Wiedział, że stają z rozdziawionymi ustami przed bogactwem,

że przy pierwszej sposobności łatwo naruszają zawarte układy[78].

Jak podała w innym miejscu Anna Komnena, cytując werset z Iliady Homera, przerażała Bizantyjczyków również ich liczba. Tej wielości nie łagodziło porównanie do wiosennego kwiecia.

Drży ziemia, gdy stąpają i męże i konie.

Ile kwiatów i liści zdobi wiosny skronie[79].

Chęć zdobycia bogactwa bywa przez większość ludzi zrozumiała i jest akceptowana. O wiele trudniej jest nam pojąć bezmyślne okrucieństwo, nawet gdy weźmiemy pod uwagę inną wrażliwość ówczesnych ludzi.

Część krzyżowców odłączyła się od reszty wojska i rozpoczęła grabienie okolic Nikei. Nie oszczędzali mieszkańców, których okrutnie zabijali. Pastwili się nawet nad niemowlętami, które cięli na kawałki lub nadziewali na rożna i piekli w ogniu. Starszych wiekiem, niedołężnych torturowali. Podobnie zachowali się żołnierze cesarscy, którzy pokonali Turków, i swoje okrucieństwo okazali również niemowlętom, które wrzucali do kotłów z wrzącą wodą[80].

Nieodrodnym synem żądzy bogactwa i władzy był Boemund. Pomimo nie najpiękniejszego charakteru, który mógł więcej przysparzać wrogów niż przyjaciół, nie można mu odmówić racjonalnego myślenia. Według Eurypidesa, którego cytował Plutarch w Moraliach:

Zło i dobro osobno nigdy się nie zdarza,

Lecz tworzą mieszaninę — i tak być powinno[81].

Tak też było z Boemundem, którego wypowiedź warto tutaj przytoczyć. A poznawszy ją, łatwo zrozumieć jego postępowanie.

Nie wszystkie zwycięstwa zsyła Bóg wodzom

za pośrednictwem oręża, nie zawsze dowódcy osiągają

je w walce, ale to, czego bitwa, często osiąga słowo[82].

Mówił to również na podstawie własnego doświadczenia.

W październiku 1097 roku krzyżowcy, idąc tak zwaną Szybką Drogą, która prowadziła wzdłuż dolin rzeki Orontas, dotarli do Antiochii. Było to duże miasto, świetnie położone, bronione przez potężne mury z czterystoma wieżami. Na odcinku murów, które przypadły Boemundowi do oblężenia, na jednej z wież straż pełnił pewien Armeńczyk imieniem Firuz zwany też Pyrrusem lub Zarradem, który często wychylał się za murów. Nie uszło to uwadze Boemunda, który nawiązał z nim kontakt. Pochlebstwami i obietnicami skłonił Armeńczyka do otworzenia bramy i wydania wieży wraz z przyległym odcinkiem murów obronnych.

Prawie w tym samym czasie został uprzedzony przez jakiegoś człowieka, że z Chorosanu nadchodzi odsiecz wysłana przez sułtana pod wodzą Kurpagana (Kerboga). Teraz, gdy był już umówiony ze zdrajcą, zarysował mu się plan, który zamierzał wcielić w życie. Postanowił nie oddawać miast cesarzowi, do czego był zobowiązany przysięgą, ale zatrzymać je dla siebie.

Udał się więc do Tatikiosa, dowódcy wojsk cesarskich, aby nakłonić go do odejścia spod miasta. Przekazał mu to niby jako przyjaciel autokratora, że baronowie wiedzą o zbliżającej się odsieczy Agarenów (Turków) w wielkiej sile. A co gorsza, uważają, że stało się to za namową cesarza. Powinien zadbać więc o bezpieczeństwo własne, jak również podległego mu wojska. Ostrzegawcze słowa Boemunda oraz panujący głód w obozie skłoniły Tatikiosa do załadowania żołnierzy na statki i odpłynięcia na Cypr. Ku zadowoleniu Boemunda jedna część planu została pomyślnie wykonana. Teraz należało przystąpić do następnej.

Na odprawie baronów i dowódców wojsk zaproponował, żeby każdy z nich na podległym sobie odcinku spróbował przekonać obrońców do oddania miasta. A komu pierwszemu to się uda i wedrze się na mury, nagrodą będzie władza nad miastem. Baronowie wyrazili zgodę. Nadszedł czas realizacji obmyślanej kombinacji.

Rankiem 3 czerwca 1098 roku na umówiony znak Armeńczyk otworzył bramę. Boemund z żołnierzami wbiegł na szczyt wieży Dwóch Sióstr, skąd trąbką dał sygnał do ataku. Obrońcy wpadli w popłoch i zaczęli uciekać przez przeciwległą bramę. Antiochia została wzięta[83].

Nie od dziś wiemy, że słowo potrafi ranić, a nawet zabić. Może też sterować postępowaniem człowieka i czynić go bezwolnym i posłusznym. Kunszt argumentacji był użyteczny w różnych okolicznościach. I aż się prosi, by w tym miejscu przypomnieć, co zdziałać może słowo i umiejętność przekonywania. Ta moc była znana już starożytnym, bo nie bez przyczyny w Starym Testamencie znajduje się przypowieść o wężu, co niewiastę przekonał do spożycia rumianego jabłuszka. W taki więc sposób od Lucyfera, którego imię można czytać jako Niosący Światło, obdarzonego darem fechtowania słowem, rozpoczęła się nasza ludzka droga.

Siła sztuki mówienia w pewnych sytuacjach może uratować życie. W wielką moc słowa, zwłaszcza pisanego, wierzyło wiele ludów w starożytności. W Historii rozbitka, z czasów Średniego Państwa, egipski bohater stwierdza:

[…] usta człowieka potrafią go ocalić, (a) słowo jego

zakrywa dla niego twarz (drugiego człowieka)[84].

A Nauki dla Meri-ka-Ra stwierdzają:

Opanuj sztukę mówienia, (abyś) był silny, mocą króla

jest (bowiem) język jego (i) silniejsza (jest)mowa niż

jakakolwiek broń[85].

Około 1070 roku sułtan wysłał przeciwko cesarstwu wojsko w sile dwudziestu pięciu tysięcy żołnierzy, których prowadził emir Kapadocji Asan, o przydomku Głuchy. Jego zgrupowanie skierowało się ku bogatej Medii.

Kuropalata Manuel, dowódca wojsk zachodnich, został ostrzeżony przez swoich wywiadowców o zbliżaniu się dużych sił wroga, na czele których stał Chrysokulos. Zgrupował zatem oddziały i uderzył na nieprzyjaciela, który był zajęty grabieżą. Początkowo odniósł zwycięstwo i w pościgu za wrogiem dotarł pod obóz turecki, w pobliżu którego rozgorzała zacięta walka. Jednak żołnierze rzymscy nie podołali wrogowi i rzucili się do ucieczki. W czasie odwrotu Manuel został otoczony i wzięty do niewoli. W rozmowie w cztery oczy zorientował się, że Chrysokulos jako potomek sułtanów podtrzymuje swoje pretensje do tronu perskiego. Manuel Komnen postanowił wykorzystać ambicje Chrysokulosa i używając różnych argumentów, przekonał go, że u boku cesarza zrealizuje swoje plany.

Tak oto, ten, kto odniósł zwycięstwo, został

pokonany siłą wymowy zwyciężonego[86].

I nie był to odosobniony przypadek. Po zajęciu Nikei 19 czerwca 1097 roku Butumita postanowił w odstępach czasowych wysyłać z miasta małymi grupkami satrapów tureckich do Rodomira i Monastrasa stojących obozem w pobliżu niedużej twierdzy Kyra Georga. Oni zaś pouczeni rozkazem natychmiast odsyłali ich dalej do cesarza Aleksego.

Ale jak to bywa w życiu, osłabili swoją czujność i zaniedbali szybko odsyłać Turków dalej. W ten sposób pozwolili, aby niektórzy z nich pozostali na miejscu. Turcy szybko się zorientowali, że mają liczebną przewagę, więc pewnej nocy pojmali cesarskich namiestników. Po krótkim namyśle postanowili ich nie zabijać, tylko związanych odstawić do sułtana. Na szczęście tamci mówili po turecku, a długa droga sprzyjała częstym rozmowom. Obydwaj perswadowali swoim strażnikom, że źle czynią i dużo ryzykują. Źle robią, bo z własnej woli pozbywają się darów, jakie zgotował im bazyleus za oddanie miasta. A i mogą wpaść w zasadzkę wojsk cesarskich, którą zorganizowało wojsko rzymskie kontrolujące zajęte tereny.

Turcy dali się w końcu przekonać słowom jeńców i po wymianie przysięgi pospieszyli do autokratora[87]. Z tego wynika, że i znajomość języków obcych, a szczególnie znajomość języka wroga to nadzwyczaj pożyteczna umiejętność.

Isangeles (Saint Gilles), wykonując polecenie Cesara, zdał Laodikeę (dzisiejsza Lattakia w Syrii) Andronikowi Tzintzilukesowi i wyruszył do Antarados (dziś Tortosa), którą zajął bez walki. Gdy wiadomość o zajęciu miasta dotarła do atabeka Damaszku, zebrał on znaczne siły i ruszył przeciwko Isangelesowi. Ten w obliczu przeważających sił tureckich i mając zaufanie do mieszkańców, postanowił pozostać ukryty w twierdzy. Poprosił ich również, żeby z chwilą przybycia Atapakasa z wojskiem powiedzieli mu, że uciekł przed nim ze strachu.

Atapakas uwierzył w ucieczkę Isangelesa. Rozbił obóz pod murami miasta. Następnego dnia w samo południe Isangeles i jego czterystu żołnierzy nagle otworzyli bramy i uderzyli na niczego niespodziewających się Turków. Atak z zaskoczenia zakończył się pełnym sukcesem. Większość nieprzyjaciół padła od miecza, tylko nieliczni zostali wzięci do niewoli[88].

O wiele większych trosk przysparzał cesarzowi Aleksemu Boemund, który tylko z konieczności uznawał jego zwierzchność. Ale z chwilą pojawienia się możliwości wyrwania dla siebie części władzy, bez skrupułów porzucał sprawę bazyleusa i stawał się jego zajadłym wrogiem. Zimą 1107/1108 i latem 1108 roku oblegał Dyrrachion. Budował różne machiny oblężnicze, na przykład szopy oblężnicze wyposażone w wieże, tarany, dachy ochronne.

Obrońcy, by osłabić morale przeciwnika i pokazać, że nic sobie nie robią z oblężenia, otworzyli bramy i zapraszali atakujących, mówiąc, że taranem nie wybiją większej dziury, niż daje im brama. Śmiałość mieszkańców Dyrrachion na tyle wpłynęła na atakujących, że ci początkowo z coraz mniejszym zapałem atakowali, aż w końcu zupełnie porzucili machinę, którą później spalili obrońcy[89].

Groźniejszą dla obrońców była zbudowana przez inżynierów Boemunda wieża oblężnicza. Wznosiła się ona na czworokątnej podstawie, a jej wysokość przewyższała mury obronne miasta. W ten sposób atakujący mogli ostrzeliwać obrońców, uniemożliwiając im skuteczną obronę. Natomiast z niższych poziomów wieży można było przerzucić kładki, po których z łatwością żołnierze mogli przedostać się na mury.

Ale obrońcy nie siedzieli bezczynnie. Obliczyli wysokość wrogiej wieży i od swojej strony również zbudowali wieżę, z tym że była ona wyższa i zakryta tylko w swej górnej części. Na jej szczyt wciągnęli naczynia z łatwopalnym płynem, które zamierzali wystrzelić w stronę wieży przeciwnika. Obawiali się jednak, że płomień obejmie tylko zewnętrzne lico machiny, co jej specjalnie nie zaszkodzi. Postanowili więc wolną przestrzeń pomiędzy wieżą a murem baszty miejskiej wypełnić łatwopalnymi materiałami, które obficie oblali oliwą i podpalili. Podmuchy wiatru szybko roznieciły ogromny ogień, który został jeszcze podsycony wystrzelonym płynnym paliwem. Dla żołnierzy siedzących w wieży nastąpił sądny dzień. Ginęli w płomieniach spaleni na popiół lub tracili życie, rzucając się ze szczytu na ziemię[90].

Na poprzednich stronach niejednokrotnie przywoływałem myśli dawnych strategów. Do ich grona możemy śmiało zaliczyć cesarza Aleksego Komnena panującego w latach 1081–1118. Nie pozostawił w spuściźnie pisemnych przemyśleń, ale to, co przekazała nam jego córka Anna, jest wystarczającym świadectwem jego umysłu wybitnego stratega[91].

Umiejętnie siał zamęt w umyśle przeciwnika, łapiąc w lot nadarzającą się sytuację lub ją samemu stwarzając, o czym świadczy zorganizowana przez niego kombinacja operacyjna.

Postanowił poróżnić Boemunda z jego zaufanymi dowódcami. Obmyślił więc ciekawą intrygę. Wręczył kilku wybranym posłańcom sprokurowane listy, niby to odpowiedzi na pisma otrzymane od zaufanych dowódców Boemunda. Dziękował w nich za dotychczasową współpracę i na przyszłość obiecywał życzliwe traktowanie poparte odpowiednimi dobrami. Posłańcy fałszywe listy mieli doręczyć Gidosowi, rodzonemu bratu Boemunda, Koprisianosowi, sławnemu żołnierzowi, Rikarddsowi i Prinkipatosowi.

Po odprawieniu posłańców wysłał jeszcze jednego specjalnego gońca do samego Boemunda. Jego zadaniem było dotarcie do niego jeszcze przed doręczeniem rzekomych odpowiedzi adresatom, przez wydanie posłańców wiozących listy. Inscenizacja urządzona przez cesarza miała za zadanie umożliwić Boemundowi przechwycenie listów i w ten sposób dowiedzieć się o osobach, które naruszyły jego zaufanie i wierność. Drugim zadaniem umyślnego posłańca do Boemunda było uzyskanie od niego poręczenia dla pojmanych posłańców, co mu się udało.

Straże Boemunda pojmały posłańców, a on sam zapoznał się z treścią listów. Przez sześć dni nie opuszczał namiotu rażony wieściami i rozważał, jak ma postąpić. Po dniach pełnych rozterek zachował jednak zaufanie do swoich najbliższych współpracowników. Być może w podjęciu takiej decyzji pomógł mu jego sposób działania i wrodzony charakter intryganta. I pewnie dzięki temu przejrzał w końcu ukryty sens listów[92].

Cechą dobrego wodza jest umiejętność rozróżnienia głównego, strategicznego kierunku od celów drugo- czy trzeciorzędnych. Brak tej umiejętności, na którą nałoży się chciwość, czy też inna przywara, może doprowadzić do tego, że nie tylko utraci zwycięstwo będące już w zasięgu ręki, ale nie uzyska nic w zamian. No chyba że sromotę i klęskę.

W roku 1111 Tyr, będący we władaniu Fatymidów, znajdował się w oblężeniu prowadzonym przez Baldwina. Z trzech pasów murów obronnych dwa znalazły się już w rękach krzyżowców i spodziewano się, że lada moment padnie ostatnia linia obrony.

W tym czasie do Trypolisu przybyło poselstwo od cesarza Aleksego, do którego podążył Baldwin na wieść o pieniądzach, jakie zdeponowano u biskupa trypolitańskiego. Zamiarem Aleksego było pozyskanie Baldwina przeciwko Tankredowi i w znikomym stopniu był zainteresowany zwycięstwem Baldwina.

Sytuację wykorzystali obrońcy Tyru, gdyż oblężenie straciło na impecie, które podtrzymywali rozmowami o rozejmie lub poddaniu miasta. Baldwin mocno zainteresowany zdobyciem cesarskich pieniędzy przedłożył własną chciwość nad energiczne kontynuowanie oblężenia. Przyniosło to opłakane skutki. Pewnej nocy obrońcy Tyru obrzucili machiny oblężnicze glinianymi amforami z płynną smołą. Z rozbitych naczyń rozlała się smoła, na którą rzucono ogień, a następnie kolejne amfory z naftą. Pojmano też sześciu krzyżowców, którym obcięto głowy i wystrzelono w kierunku oblegających.

Ogień, spalone machiny i wystrzelone głowy oraz prawdopodobnie wieść o zbliżaniu się odsieczy wysłanej przez atabega Damaszku — to wszystko było dla żołnierzy Baldwina aż nadto. Wojsko krzyżowców rzuciło się do ucieczki. Na nic się zdało nawoływanie Baldwina. Ogarnięte paniką oddziały szukały schronienia w twierdzy Ake (dzisiejsza Akra)[93].

W 1203 roku krzyżowcy IV krucjaty płynący na statkach weneckich za podpuszczeniem i szantażem doży Dandolo napadli i splądrowali konkurujące z kupcami weneckimi nadmorskie miasto Zara należące do króla węgierskiego. Przebiegły doża miał jednak dużo szersze plany. Wykorzystał nieufność przywódców krucjaty do Bizantyjczyków i namówił ich do dokonania przewrotu w Konstantynopolu. W czerwcu 1203 roku flota wenecka wpłynęła na wody pod Konstantynopolem. Krzyżowcy dokonali przewrotu pałacowego i nałożyli na mieszkańców ciężkie daniny. A gdy ludność im nie podołała, krzyżowcy zrabowali całe złoto i klejnoty, obdzierając nawet krzyże i święte obrazy.

W mieście wybuchł bunt. Został zabity młody bazyleus, a Franków usunięto z miasta. Krzyżowcy jednak wrócili i po tygodniowym oblężeniu, przy wydatnej pomocy spiskujących szpiegów weneckich, zawładnęli miastem. Przez trzy dni było ono łupione i rabowane. Zginęło tysiące mieszkańców[94].

Niechaj w naszej pamięci jako spuścizna po Cesarstwie Bizantyjskim pozostaną słowa urodzonej w purpurze Anny Komneny, bo to zacne, gdy książka nas wzbogaca ku naszej i potomnych nauce.

Moim zdaniem z męstwem mamy do czynienia wówczas,

kiedy ktoś osiąga zwycięstwo przy pomocy mądrości,

gdyż odwaga ducha i energia bez rozumu są zjawiskami ujemnymi;

wtedy stanowią zuchwałość, a nie dzielność.

Męstwo okazujemy w walce z tymi, których możemy zwyciężyć,

zuchwalstwo natomiast przejawiamy wówczas, gdy stajemy

do walki z tymi, których pokonać nie możemy[95].

Podobnie pięć wieków wcześniej mówił Belizariusz (505–565), wódz wschodniorzymski:

Bezrozumna śmiałość prowadzi do zguby, roztropne

zwlekanie zwykło zawsze przynosić ocalenie tym,

którzy się nim posługują[96].