Wyspa nie z tego świata - Krzysztof Jacek Hinz - ebook
NOWOŚĆ

Wyspa nie z tego świata ebook

Krzysztof Jacek Hinz

0,0

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Królestwo Faustyna Wirkusa, potomka polskich emigrantów

Czasem nie wiadomo, gdzie kończy się prawdziwa opowieść, a zaczyna legenda...

Wokół historii Faustyna Wirkusa – sierżanta piechoty morskiej USA i króla haitańskiej wyspy La Gonâve – już za jego życia narosło wiele mitów. Według rodzinnej legendy ojciec Faustyna był pochodzącym z Kaszub krewnym autora książki, który w tej publikacji podąża śladami Wirkusa w poszukiwaniu prawdy.

Czy był despotą, czy sprawiedliwym władcą dla swoich poddanych?

Jak naprawdę sprawował rządy?

Ta niewiarygodna – a jednak prawdziwa – historia została opowiedziana przez samego Faustyna w powieści autobiograficznej „The White King of La Gonâve”. Jej fragmenty po raz pierwszy ukazują się w języku polskim właśnie w „Wyspie nie z tego świata”, co pozwala stworzyć opowieść o człowieku, który – choć został królem – nigdy nie przestał być żołnierzem piechoty morskiej.

Tak jak Antyle istniały w wyobraźni Europejczyków przed ich odkryciem, tak wyobrażenie Gonawy istniało w głowie Faustyna, zanim jeszcze ją poznał. Ale droga do pełnego poznania była długa, bo – jak przyznaje Wirkus – „musiałem zajść niewiarygodnie daleko, o wiele dalej, niż kiedykolwiek marzyłem, poza świat, który znałem”. Bo ta wyspa była nie z tego świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Krzysztof Jacek Hinz

Wyspa nie z tego świata

Pamięci mojego Ojca i naszych Kaszub

Ci, co wiedzieli,

o co tutaj szło,

muszą ustąpić miejsca tym,

co wiedzą mało.

I mniej niż mało.

I wreszcie tyle co nic.

Wisława Szymborska

Wyspa nie z tego świata

Któż z nas nie chciałby zostać królem karaibskiej wyspy, którego łączą więzi przyjaźni z jej mieszkańcami? Albo wcielić się w pozaziemską istotę, zdolną wpływać na losy innych? Cóż za kusząca perspektywa w czasach, kiedy cywilizacja nas przytłacza. Taki sen wydaje się nierealny. Chyba tylko w dziecięcej wyobraźni wszystko jest możliwe. Nie ma sprzeczności między przebywaniem tu i teraz i jednocześnie gdzieś tam, w odległych zakątkach świata. Nie istnieją granice w czasie i przestrzeni. Odczuwałem to wyraźnie, kiedy ojciec opowiadał mi różne historie rodzinne.

W jego opowieściach Kaszuby nabierały baśniowego wymiaru, nawet króla mogły dać światu. Bo oto – jak mówił – Gochy, kraina kaszubska pełna piaszczystych ziem z kamieniami morenowymi, porośnięta niemal w całości lasami; po kaszubsku zwana Gòchë. Dzisiaj stanowi część powiatów: bytowskiego, chojnickiego i człuchowskiego. Stamtąd wywodzi się nasza rodzina i pokrewne rody kaszubskie. Z Gochów właśnie ruszył kłusem na odsiecz Wiednia oddział konnicy pod sztandarami króla Jana Sobieskiego. Powrócili stamtąd już jako szlachcice zaściankowi rozmaitych herbów: „Świątek”, „Bastian”, „Spyciak”, „Żmuda”, i wielu było odtąd Brzezińskich, a Brzeźno, skąd na wojnę pociągnęli, na Brzeźno Szlacheckie zostało przemianowane.

Dwieście lat później z tych samych Gochów wyruszył w daleką podróż „za chlebem” jeden z Wirkusów. Nasz przodek dotarł do Ameryki, a jeden z jego synów, Faustyn, będąc sierżantem amerykańskiej piechoty morskiej, został królem haitańskiej wyspy o dźwięcznej nazwie La Gonâve.

I oto niespodziewanie znane mi przecież rodzinne Kaszuby stały się częścią ogromnego świata, który teraz zdawał mi się tak bliski. W mojej dziecięcej wyobraźni Gonawę i Kaszuby z czasów moich pradziadków, dwie baśniowe dla mnie krainy, połączyła więź szczególna.

Nic mnie tak nie poruszyło, jak opowieść o przodku, który był królem na haitańskiej wyspie. Stało się to dla mnie czymś bliskim, na wyciągnięcie ręki.

– Naprawdę mieliśmy w rodzinie króla na Haiti?! – dopytywałem z wypiekami na twarzy mojego ojca.

Długo nie mogłem zasnąć. Jak to możliwe, że gdzieś tam, tysiące kilometrów od Polski, Faustyn rządził na „czarnych” Antylach? Też chciałem się tam znaleźć. A jednocześnie czułem się strażnikiem jakiejś rodzinnej tajemnicy, bo przecież nigdy wcześniej o tym nie słyszałem.

Był 1966 rok. Mój ojciec właśnie wrócił z Paryża, gdzie przesiadywał w Bibliotece Narodowej Francji, zgłębiając filozofię oświeceniową. Przy okazji niejako „odkrył” książkę z 1931 roku, którą zapewne przeczytał w wersji francuskiej. Jej tytuł brzmiał: Le roi blanc de la Gonave. Le cult de Vaudou en Haïti, 1915–1929 [Biały król Gonawy. Kult wodu na Haiti, 1915–1929][1]. Na okładce widniało nazwisko autora: porucznik Faustin Wirkus. Zapis imienia jest zgodny z jego angielską, a także francuską pisownią. Tak pisanym imieniem Faustyn posługiwał się na co dzień.

Nie mogę wykluczyć, że mój ojciec dotarł do oryginału w języku angielskim, którym to językiem też nieźle władał. Podtytuł tej książki w tłumaczeniu na polski brzmiał: Prawdziwa historia sierżanta piechoty morskiej, który stał się koronowanym królem wyspy wodu[2].

Dopiero po latach zacząłem zadawać sobie pytanie, jak to możliwe, że mój ojciec odnalazł tę książkę pośród milionów bibliotecznych wolumenów w czasach, kiedy nie było cyfrowych katalogów księgozbiorów. Skąd mógł przypuszczać, że znajdzie coś pod hasłem Wirkus? Czy było to przypadkowe odkrycie, czy też słyszał wcześniej o białym królu Gonawy? Ojca zapytać o to już nie mogę.

Równie intrygujący jest dla mnie fakt, że chociaż od publikacji niezwykłej opowieści Faustyna upłynęło ponad dziewięćdziesiąt lat, nigdy nie została ona przełożona na język polski, mimo polskiego pochodzenia bohatera tej historii. Wydaje się ona nieprawdopodobna, choć wydarzyła się naprawdę. Tylko Faustyn Wirkus mógł nam o tym wiarygodnie opowiedzieć. Dlatego jemu przede wszystkim oddaję głos.

Cóż za historia nie z tego świata – czarni obwołali białego swoim królem! I nie było w tym żadnej przypadkowości, przygodowej intrygi czy zuchwałej uzurpacji. To było wzajemne uznanie człowieczeństwa w najprostszej postaci, wolnego od uprzedzeń rasowych i kulturowych.

Według opowieści ojca moja prababcia Wiktoria z domu Wirkus, żona Józefa Hinza, miała stryjecznego brata Jakuba. Oboje pochodzili z miejscowości Swornegacie. Po wojnie francusko-pruskiej z lat 1870–1871 nastąpił exodus Pomorzan do Niemiec i Ameryki, i Jakub wyemigrował w latach 80. „za chlebem” do Pensylwanii, gdzie spłodził sześcioro dzieci. To właśnie jeden z jego młodszych synów – Faustyn – został później królem na Haiti.

Idąc tym tropem, postanowiłem wyjaśnić do końca zawiłości genealogii, którą znałem tylko z opowieści ojca. Zacząłem jednak natrafiać na coraz to nowe przeszkody. Okazało się, że wszystkie fakty z życia Faustyna od czasu zaciągu do piechoty morskiej po śmierć są prawdziwe, choć wydają się niewiarygodne, ale pierwsze lata jego życia pozostają owiane trudną do zgłębienia tajemnicą. Nie ma pewności co do daty i miejsca urodzenia, liczby rodzeństwa, a nawet tożsamości jego rodziców. Historia Faustyna już za jego życia obrastała legendą, która jak śnieżna kula nabierała coraz większych rozmiarów.

Część I

Opowieść króla Gonawy

Królestwo Faustyna na Gonawie odkrył w 1928 roku William Seabrook podczas swojej podróży na Haiti[3]. Przebywał w tym kraju już kilka miesięcy, kiedy dotarły do niego w Port-au-Prince przedziwne pogłoski o sierżancie amerykańskiej armii, który sprawuje władzę królewską na największej satelickiej wyspie Haiti. Myślał o tym, kiedy w pogodne dni widział jej błękitne grzbiety górskie oddalone o około 50 kilometrów na północny zachód od stolicy. Gonawa, o powierzchni niemal takiej samej jak Dominika i znacznie większej od Grenady czy Barbadosu, przyciągała swoją tajemniczością. Była to jedyna część haitańskiego terytorium, na której nie powstały nigdy osady kolonizatorów. W czasach kolonialnych mieli tam swoje bazy piraci. Tam też chronili się zbiegli niewolnicy. Od ponad stu lat rząd niepodległego Haiti usiłował, na ogół bezskutecznie, ściągać podatki od potomków zbiegów z plantacji. Wyspa w zasadzie była niczyja. Rządziły tutaj gildie dawnych niewolników, niepodporządkowujące się władzy z Port-au-Prince. Z relacji amerykańskiego pisarza dowiadujemy się, że mimo bliskości stolicy Haiti był to najbardziej dziewiczy, nietknięty przez cywilizację obszar Indii Zachodnich.

Przygotowując się do spotkania z Wirkusem, przy butelce haitańskiego rumu, Seabrook usiłował dowiedzieć się czegoś więcej od majora Davisa i kapitana Pressleya, bezpośrednich zwierzchników sierżanta, który w hierarchii haitańskiej żandarmerii wojskowej miał stopień porucznika. Było czymś niezwykłym, że Wirkus, który od czterech lat pełnił w zasadzie samotnie funkcję zarządcy wyspy, nie odczuwał na wysuniętym posterunku samotności i nie zgłaszał żadnych potrzeb. Nie używał tytoniu ani alkoholu, nie odmawiał tylko słodyczy. Nie chciał się ruszać z Gonawy, czuł się tam jak w domu. „Tam, na wyspie pełnej rumu, czarnych dziewek i niewymagających troski gajów kokosowych, pozostał twardy jak skała. Zbudował sobie strzelnicę, na której sam ćwiczy. Kiedy nie pracuje, jeździ konno, poluje i łowi ryby. Goli się każdego ranka. Skonstruował na swój użytek lepszy prysznic, niż my mamy tutaj w klubie. Moczymorda mający w głowie tylko rum albo leniuch zwariowałby tam, ale jemu to odpowiada i wydaje się, że zadowoleni są z tego tubylcy. Pomógł im na wiele sposobów, a wcześniej nikt im nie pomagał, i oni myślą, że jest Bogiem Wszechmogącym. Słyszałeś, jak sądzę, że koronowali go na króla czy coś w tym rodzaju”[4] – mówił przy szklaneczce rumu kapitan Pressley.

Wirkus doskonale się sprawdzał w roli administratora wyspy, więc jego zwierzchnicy nie przejmowali się tym, że podobno czarni mieszkańcy Gonawy obwołali go królem. Nie traktowali tego poważnie, raczej jako dosyć zabawną historię, coś w rodzaju nieszkodliwego dowcipu z pozytywnym przesłaniem, bo poddani muszą przecież króla słuchać.

Następnego dnia samolot z Seabrookiem na pokładzie wylądował na Gonawie. Wtedy dziennikarz po raz pierwszy zobaczył Wirkusa. Miał około metra osiemdziesiąt wzrostu, jasne blond włosy i oczy szaroniebieskie. Gładko ogolony, z opaloną twarzą stwarzał wrażenie zadbanego i czystego. Patrząc na niego, niemal czuło się zapach mydła do kąpieli. Był dobrze zbudowany, miał sylwetkę zawodnika wagi półciężkiej. Wprawdzie była dopiero siódma trzydzieści rano, ale Wirkus najwyraźniej już pracował. Jego kombinezon w kolorze khaki był zatłuszczony, a ręce były czarne od oleju i smaru.

Szlakiem wiodącym przez las namorzynowy Seabrook dotarł z Wirkusem do wioski z chatami krytymi słomą. To było Anse-à-Galets – stolica wyspiarskiego królestwa. Rozciągał się stamtąd widok na morze i góry wyrastające w oddali z masywu głównej wyspy. Jedynymi budynkami, do których budowy nie użyto gliny i słomy, były siedziba Wirkusa – kamienno-betonowy bungalow z dużym, zadaszonym gankiem – oraz kwatera główna żandarmerii, nad którą powiewała haitańska flaga. Wyglądało to jak placówka na skraju dżungli.

Dom Wirkusa wydawał się przytulny. Było tam trochę mebli z USA. W jadalni stał prosty stół, haitańskie krzesła i bujaki. Na półkach kredensu było pełno konserw, na stojaku zawieszono gliniane dzbany na wodę. W oddzielnych pokojach stały metalowe łóżka. W sypialni Wirkusa znajdowały się też szafa z ułożonymi na górze książkami oraz emaliowana miska z dzbankiem i czyste, białe ręczniki kąpielowe. W głównym pomieszczeniu na wieszakach ściennych umocowane były: strzelba, torby, które zakłada się pod siodło, i sprzęt służący do połowu barakud. Z sufitu zwisała ciśnieniowa lampa naftowa. W sypialniach były także świece. Służący dbał o porządek i gotował w wolnostojącej kuchni. Prysznic, osłonięty pnączami i gałęziami, znajdował się na podwórku. Tworzyła go osadzona na słupach wielka beczka z przystawioną do niej drabiną.

Podczas wielu tygodni pobytu na wyspie Seabrook miał okazję poznać biografię Wirkusa i przyjrzeć się z bliska jego działalności w roli amerykańskiego zarządcy i równocześnie króla Gonawy. Według jego relacji Faustyn urodził się w 1894 roku w okręgu górniczym Pensylwanii, w miasteczku Pittston koło Wilkes-Barre. Jego ojciec, którego imienia Seabrook nie podaje, był pochodzenia niemiecko-polskiego, a matka – Anna Wirkus – polsko-francuskiego i była katoliczką. Rodzice nie mogli się zgodzić co do imienia dziecka, więc pozostawili to księdzu, który ochrzcił chłopca imieniem Faustyn.

O ile pochodzenie niemiecko-polskie może pośrednio świadczyć o kaszubskich korzeniach ojca, bo Polska nie istniała wówczas na mapie świata, a Kaszuby należały do zaboru pruskiego, o tyle w przypadku matki Faustyna jej francuskiej proweniencji nijak wytłumaczyć się nie da. W końcu XIX wieku w Europie klasa niższa nie była mobilna i niespotykane były związki małżeńskie między przedstawicielami polskiego i francuskiego chłopstwa. Jedyny ślad „francuskości”, który można odnaleźć w biografii Wirkusa, to nazwa położonej w Pensylwanii miejscowości Dupont, do której Wirkusowie przeprowadzili się z Pittston. Być może stąd się wzięło przekłamanie Seabrooka.

Z jego relacji wynika, że początkowo Haiti nic nie znaczyło dla Wirkusa. „Nie miał najmniejszego zamiaru ani ochoty płynąć na Haiti. Po prostu został tam wysłany. Równie dobrze mógł trafić do Chin, na Filipiny albo stacjonować w Filadelfii”[5].

Wydana przez Williama Seabrooka na początku 1929 roku książka The Magic Island [Magiczna wyspa] była sensacją na amerykańskim rynku wydawniczym. Stało się tak głównie za sprawą czwartej części, rozpoczynającej się od rozdziału Biały król Gonawy. Jak powie później z nutą goryczy amerykański pisarz, głównym celem jego książki było przedstawienie kultu wodu, ale dla ogromnej większości czytelników najbardziej fascynująca była historia Wirkusa.

Czytelnicy nie posiadali się ze zdumienia. Jak to? Amerykański marine, pełniący służbę gdzieś na Haiti, jest królem? W całkowitym szoku były amerykańskie władze. To przecież niebywałe, żeby sierżant wojsk interwencyjnych, których zadaniem jest przywracanie porządku na Haiti, zasiadał tam sobie na tronie królewskim! Nie ulegało wątpliwości, że wbrew intencjom Seabrooka nad monarchią Faustyna zawisły czarne chmury.

Dwa lata później ukaże się The White King of La Gonave [Biały król Gonawy]. Tę autobiograficzną opowieść firmował swoim nazwiskiem nie tylko Faustyn Wirkus, ale również Taney Dudley, żona znanego amerykańskiego dramatopisarza i krytyka teatralnego. Jak wyjaśnia we wstępie do tej książki William Seabrook, Wirkus sporządził rękopis, a utalentowana Dudley pomogła autorowi w sposób rzetelny nadać książce ostateczny kształt. Starając się to zrobić jak najlepiej, spędziła jakiś czas na Haiti, gdzie poznała bliżej Wirkusa i jego ciemnoskórych przyjaciół.

Szczegółowa opowieść Wirkusa o tym, jak dostał się do piechoty morskiej, pozwala wydedukować, że data jego urodzenia różniła się od tej podanej przez Seabrooka.

Mając zaledwie jedenaście lat, zakończył edukację szkolną i zaczął pracować w przykopalnianej sortowni węgla. Wydawało się, że tak jak ojciec i wszyscy dookoła skazany będzie do końca życia na pracę w szybach kopalnianych. Ta wizja go przerażała. Chciał należeć do innego świata. Taką nadzieję dawały punkty rekrutacyjne piechoty morskiej. Plakaty zachęcały: „Przyłącz się do piechoty morskiej i poznaj świat!”. Stanowiły jakby reklamę biur podróży, oferujących wyrwanie się z ponurej, pełnej pyłu węglowego rzeczywistości. To była jego jedyna szansa ucieczki z dzielnicy Dupont w okręgu górniczym Pittston. Zaciąg do piechoty morskiej stał się dla Faustyna obietnicą lepszego, ciekawszego życia.

Kiedy skończył siedemnaście lat, stawił się w punkcie rekrutacyjnym w Scranton, nie wiedząc, że nie jest to punkt werbunkowy piechoty morskiej. Był postawny, nie musiał stawać przed komisją na palcach, żeby sprawić wrażenie wyższego. Przeszedł pomyślnie badania lekarskie, ale na pytanie, w jakim rodzaju wojska chciałby służyć, odpowiedział, że w piechocie morskiej. Został wyśmiany. Oficer rekrutujący wyjaśnił mu, że piechota morska nie należy organizacyjnie do armii amerykańskiej, która rekrutuje ochotników do piechoty, kawalerii i artylerii. Poradził mu jednak, żeby stawił się w punkcie marines w Wilkes-Barre. Faustyn udał się tam następnego dnia, ale na pytanie, ile ma lat, odpowiedział szczerze, że siedemnaście. Był przekonany, że to wystarczy. Usłyszał, że może zgłosić się, kiedy skończy osiemnaście. Był listopad. Po trzech miesiącach, w lutym 1915 roku Wirkus stawił się przed komisją ponownie, pamiętając, że przy pierwszym podejściu nie ujawnił, że osiemnaście lat skończy dopiero za rok. Na pytanie, kiedy były jego ostatnie urodziny, odpowiedział, że 16 listopada 1914 roku. Rekruterzy zanotowali, że skończył osiemnaście lat, i nie zadawali już więcej pytań dotyczących wieku. Wynika z tego pośrednio, że Faustyn urodził się w 1897 roku, trzy lata później, niż podał Seabrook, a do piechoty morskiej dostał się, kiedy nie miał jeszcze ukończonych osiemnastu lat. Z relacji pisarza wynika natomiast, że miał w tym momencie co najmniej dwadzieścia lat. Nie ma powodu, żeby kwestionować szczegółowo opowiedzianą historię zabiegów o przyłączenie się do marines. Po co miałby to zmyślać? Tym bardziej że trudno doszukać się w autobiograficznej opowieści Wirkusa skłonności do fantazjowania. Raczej wolał coś przemilczeć niż skłamać. Z drugiej strony aż trudno uwierzyć, że dociekliwy dziennikarz, jakim bez wątpienia był Seabrook, mógł sobie pozwolić na tak poważny błąd. A jednak chyba tak było, bo jak sam zauważył, Faustyn musiał uciec z domu, żeby wstąpić do marynarki wojennej, co pośrednio wskazuje, że nie był pełnoletni.

Jak relacjonuje Wirkus, po pozytywnym przejściu badania lekarskiego rekruterzy powiedzieli mu, żeby stawił się za trzy dni ponownie w Wilkes-Barre, skąd zostanie wysłany do Filadelfii. O tym, że został przyjęty do piechoty morskiej, Faustyn powiedział tylko jednemu ze starszych braci, prosząc go, żeby nie mówił o tym rodzicom wcześniej niż następnego dnia po jego wyjeździe. Wymknął się z domu w nocy, zabierając ze sobą tylko kilka niezbędnych rzeczy. Ojciec nie zdołał zapobiec wyjazdowi. Przybył do Wilkes-Barre za późno, kiedy jego syn był już w drodze do Filadelfii.

Faustyn w marines poczuł się szczęśliwy. Mógł realizować swój pomysł na życie. Wyraził to w ten sposób: „Byłem na drodze do zobaczenia świata i stania się jego częścią”[6]. Rekrut Wirkus przeczuwał, czym może być dla niego ten inny świat. Musiał go tylko odnaleźć.

Po kilku miesiącach w Norfolk w stanie Wirginia, gdzie znajdował się obóz szkoleniowy rekrutów, rozeszła się pogłoska, że na Haiti coś się dzieje i wkrótce marines tam wyruszą, żeby przywrócić porządek. Nikt nie miał pojęcia, gdzie znajduje się Haiti, chociaż odległość od wybrzeża USA do Port-au-Prince to niecałe 1200 kilometrów. Niektórzy obstawiali, że to gdzieś w grupie wysp Samoa na Pacyfiku, inni, że na południe od Suezu. Ktoś wreszcie rzucił, że Haiti jest ziemią czarnych, że jest tam podobnie jak w Afryce. I Faustyn wiedział już, że musi tam popłynąć, że to jest jego przeznaczenie. Tym bardziej, jak nam opowiada, że „byli tam dziwni, czarni ludzie, których koledzy z Norfolk określali mianem «czarnuchów» i pogardzali nimi z jakiegoś nieznanego mi powodu”[7].

Trudno się u Faustyna doszukać jakichś uprzedzeń rasowych, co było raczej niezwykłe w tamtych czasach. Jego starsi stażem w piechocie morskiej koledzy zapewne chełpili się celnymi strzałami do „czarnuchów”. W USA obowiązywała segregacja rasowa, która zostanie zniesiona dopiero pół wieku później. Czarnoskórzy Amerykanie byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Szczególnie było to widoczne w stanach południowych. W czasie I wojny światowej Stany Zjednoczone wysłały wprawdzie do Francji znaczny korpus ekspedycyjny czarnoskórych, ale jego dowództwo ostrzegło francuskich sojuszników, że czarni żołnierze są „degeneratami stwarzającymi zagrożenie”. Segregacja rasowa w wojsku amerykańskim obowiązywała także później, w trakcie II wojny światowej. Na tym tle stosunek Faustyna do czarnoskórych był od samego początku, zarówno w relacji jego samego, jak i Seabrooka, czymś niezwykłym. Nie mogły go do tego zainspirować ani najbliższe otoczenie, ani zasady obowiązujące w życiu społecznym.

Zanim nadarzyła się możliwość popłynięcia na Haiti, Faustyn mógł zgłosić się na krążownik Brooklyn, który odpływał do Azji, ale w najmniejszym stopniu nie był tym zainteresowany. Czekał ze zgłoszeniem się na ochotnika na swój upragniony nabór, aż wreszcie znalazł się na pokładzie USS Tennessee, który 9 sierpnia 1915 roku odpłynął w kierunku Haiti.

Po sześciu dniach żeglugi można było dostrzec nad ranem kontury Gonawy. Cieszyła się ona ponurą sławą. Sierżant, który zdawał się wiedzieć wszystko, powiedział: „Jeśli masz szczęście, to jest to miejsce, do którego nigdy nie zbliżysz się bardziej niż teraz. Żaden biały człowiek nie postawił stopy na tej wyspie od czasów bukanierów aż do dzisiaj[8]. Mamy tam teraz posterunek. Ale stacjonujący tam ludzie na ogół nie wracają, a jeśli już, to nie nadają się do niczego poza domem dla robaków. To miejsce jest pełne wodu i Bóg wie, czego tam jeszcze”[9].

To, co Faustyn zobaczył, pokrywało się z obrazem zapamiętanym z lektury napisanej niemal sto lat wcześniej przez Michaela Scotta książki Tom Cringle’s Log[10], która poruszyła jego wyobraźnię. Na dowód tego przytaczał nawet opis Gonawy z tej powieści. Zadziwiło go, że mimo upływu lat miejsce to zdawało się niemal niezmienione.

Tak jak Antyle istniały w wyobraźni Europejczyków przed ich odkryciem, tak wyobrażenie Gonawy istniało w głowie Faustyna, zanim jeszcze ją poznał. Ale droga do pełnego poznania była długa, bo – jak przyznaje Wirkus – „musiałem zajść niewiarygodnie daleko, o wiele dalej, niż kiedykolwiek marzyłem, poza świat, który znałem”[11]. Bo ta wyspa była nie z tego świata.

Trudno wytłumaczyć fakt, że znając powieść Scotta, Faustyn nie wiedział, podobnie jak inni rekruci, gdzie leży Haiti. Opisując peregrynacje Toma, Scott wymieniał nazwy portów, wysp i krajów w basenie Morza Karaibskiego, położonego przecież tuż pod bokiem USA. Byłoby to zrozumiałe, gdyby książka trafiła w ręce Faustyna już po tym, jak w Norfolk wszyscy zaczęli mówić o Haiti. Ale działo się to zaledwie kilka tygodni przed wypłynięciem USS Tennessee. Trudno przypuszczać, żeby w tak krótkim czasie Faustyn przeczytał około 500-stronicową powieść, pełną odniesień historycznych, a przez to wymagającą pewnego skupienia. Tym bardziej że niezależnie od obowiązków wojskowych był całkowicie zauroczony i pochłonięty tym, co przesuwało się przed jego oczami – tym innym, wspaniałym światem. Najpierw Filadelfia, potem Portsmouth i wreszcie Norfolk, wszystko tak różne od znanego mu wcześniej zapyziałego okręgu górniczego. W napięciu i euforii czekał na swoje przeznaczenie.

Bliższa prawdy – choć pewnie nigdy nie uda się tego ustalić, podobnie jak trudno rozwiązać wiele innych zagadek życia Wirkusa – wydaje się wersja, że książkę Scotta przeczytał dużo wcześniej. Zafascynowały go przede wszystkim związki Karaibów z czarną Afryką. Nie czuł potrzeby sprawdzania czegokolwiek na mapach, bo swoją niezwykłą podróż odbywał nieustannie w wyobraźni, w której wyspy karaibskie powiązane były z odległą Afryką. Musiały więc znajdować się gdzieś daleko. Być może później książka zatarła się w jego pamięci i pozostało tylko mgliste wspomnienie, które odżyło, kiedy zobaczył Gonawę.

Nie można jednak całkiem wykluczyć, że odniesienia do książki Scotta były pomysłem współredaktorki Białego króla Gonawy, Taney Dudley, która chciała w ten sposób jeszcze bardziej ubarwić historię. Faustyn nie wspomina o innych lekturach, ale trudno przypuszczać, żeby chęć poznania świata wyzwoliły w nim tylko plakaty zachęcające do wstąpienia do piechoty morskiej.

Czytelnik Scotta widział oczami wyobraźni czarnoskórych uderzających rytmicznie w bębny zrobione z kawałków wydrążonych drzew. Inni zadziwiali noszeniem na głowach wszelkich możliwych towarów. To były jeszcze czasy niewolnictwa, ale autor Tom Cringle’s Log nie ukrywał współczucia dla czarnych mieszkańców wysp. Widział z jednej strony niedożywionych, mizernie ubranych czarnoskórych nędzarzy, a z drugiej ich tyranów – panów o szafranowych twarzach, w słomkowych kapeluszach, palących cygara przez cały dzień. Los tych poniżonych wywoływał z pewnością zaciekawienie Faustyna, które później przerodziło się w sympatię. W północno-wschodnim stanie Pensylwania, skąd się wywodził, nie mógł przecież poznać piekła rasizmu z południa USA. Nie był tym obciążony.

Swoją autobiograficzną opowieść Wirkus podzielił na trzy części. W pierwszej, zatytułowanej Sierżant, opowiada o początkach swojej kariery w piechocie morskiej. Druga nosi tytuł Porucznik, gdyż taki miał stopień w żandarmerii haitańskiej, do której był przydzielony w latach 1919–1925. Trzecia wreszcie zatytułowana jest Król, bo stacjonując na Gonawie od 1925 do początku 1929 roku, pełnił funkcję administratora wyspy, ale równocześnie, przez znaczną część tego okresu, był jej królem.

Dyplomacja dolarowa kontra cacos

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] W języku francuskim poprawny zapis nazwy wyspy to La Gonâve. Prawdopodobnie autor przekładu książki na francuski przyjął wersję angielską – La Gonave. W haitańskim nazewnictwie również obowiązuje zapis La Gonâve. Spolszczona nazwa wyspy pojawiała się w polskiej literaturze i publicystyce już w latach 30. XX wieku.

[2] „Wodu” – spolszczona forma haitańskiej nazwy kultu religijnego. Jest ona najbliższa wymowie w języku kreolskim – „vodou” i francuskim – „vaudou” (oba języki oficjalnie obowiązujące na Haiti). Nie ma uzasadnienia dla używania angielskiego terminu „voodoo” (lub jego spolszczonej wersji – „wudu”). Tym bardziej że w amerykańskiej popkulturze odnosi się on najczęściej do czarnej magii, niemającej nic wspólnego z praktykowanym na Haiti kultem. Według znanych antropologów, w tym prof. L. Kolankiewicza, forma „wudu” jest niepoprawna z punktu widzenia afrykanistycznego, językoznawczego, etnograficznego i religioznawczego.

[3] William Buehler Seabrook (1886–1954) – amerykański dziennikarz, pisarz, podróżnik. Autor powieści awanturniczych i reportaży z podróży, w których opisywał m.in. czarną Afrykę i kult wodu na Haiti. Jego najbardziej znaną książką jest nieprzełożona na polski The Magic Island [Magiczna wyspa] z 1929 roku.

[4] W. Seabrook, The Magic Island, Dover Publications, New York 2016, s. 176. Wszystkie cytowane fragmenty tej książki w tłumaczeniu K.J. Hinza.

[5] W. Seabrook, The Magic Island, s. 174.

[6] F. Wirkus, T. Dudley, The White King of La Gonave [Biały król Gonawy], Doubleday, Doran & Company, New York 1931, s. 8. Wszystkie cytowane fragmenty książki w tłumaczeniu K.J. Hinza.

[7] Ibid., s. 13.

[8] Kasta piratów operujących na Karaibach. Ich nazwa pochodzi od słowa „boukan” oznaczającego ruszt stosowany do wędzenia mięsa. Początkowo zaopatrywali oni innych piratów i przemytników w mięso i skóry zwierzęce w zamian za płótno na żagle, narzędzia, broń i proch. Z czasem uznali, że bardziej intratne jest atakowanie statków klientów, i sami się stali piratami.

[9] F. Wirkus, T. Dudley, The White King of La Gonave, s. 3.

[10] Michael Scott (1789–1835) – szkocki pisarz, uważany za jednego z prekursorów przygodowej literatury marynistycznej. Znaczną część życia spędził w Indiach Zachodnich, czyli w regionie Karaibów (1806–1822). Książka Tom Cringle’s Log, która w 1829 roku publikowana była w odcinkach na łamach pisma „Blackwood’s Magazine”, ukazała się w 1834 roku. Doczekała się licznych wznowień.

[11] F. Wirkus, T. Dudley, The White King of La Gonave, s. 4.

Wyspa nie z tego świata

ISBN: 978-83-8373-945-8

© Krzysztof Jacek Hinz i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Agata Sawicka-Korgol

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

AUTOR ZDJĘĆ: Tomasz Wodzyński

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek