Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
Krystyna Malicka jest córką nauczycielki i kierowcy ciężarówki. Od dziecka choruje na cukrzycę. Jej życie i dieta są podporządkowane chorobie. Rodzina do pewnego czasu prowadzi życie na odległość, dopóki rodzice nie zdecydują, że mają tego dość. Za zaoszczędzone pieniądze i kwotę ze sprzedaży mieszkania kupują ośrodek wczasowy w nadbałtyckim Pustkowie. Dorastająca córka pomaga im w tym, przy okazji uczy się "turystycznego" fachu. Na studiach poznaje Tomasza, który także zaczyna angażować się w pracę na ośrodku. Nieoczekiwanie na zawał umiera Zbigniew Malicki, ojciec, dlatego Krystyna jeszcze poważniej musi zaangażować się w pracę ośrodka.
Wszystko toczy się normalnym rytmem, Krystyna i Tomasz kończą studia, planują skromny ślub, gdy nieoczekiwanie kobieta dostaje pierwszych wylewów w oku. Krystyna dochodzi do wniosku, że zaplanowany na sierpień ślub trzeba odwołać. Tłumaczy to narzeczonemu tym, że muszą mieć czas, by odnaleźć się w nowej sytuacji i przemyśleć wszystko - Krystyna nie chce być dla nikogo ciężarem. Daje sobie i Tomaszowi czas na oswojenie, datą graniczną ma być grudzień i Boże Narodzenie.
Jakie decyzje będzie zmuszona podjąć Krystyna, by odnaleźć w życiu szczęście?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ostatni tydzień lipca przyniósł wyjątkowo ciepłą pogodę. Po wielu pochmurnych i deszczowych dniach na niebie pojawiło się słońce, a temperatura błyskawicznie poszybowała do góry. I działo się tak od wczesnych godzin porannych, a nie – jak człowiek by się spodziewał w drugiej połowie lata – dopiero od południa. Wszak od ponad miesiąca, czyli od świętej Anki „chłodne wieczory, zimne poranki” były wyznacznikiem każdego dnia.
Promienie słońca dostawały się przez niezasłonięte szyby, łaskocząc po nosie tych, którzy spali z twarzą zwróconą w kierunku okna. Namawiały do natychmiastowego wstawania, do korzystania z każdej minuty ciepłego dnia i czerpania z niego tego, co najlepsze. Tym, którzy spali odwróceni plecami do okna, słońce tak nagrzewało kołdrę, że nieuchronne było poruszenie, ściągnięcie z siebie pościeli i przeciąganie się. Sierpniowe poranne słońce czyniło prawdziwe cuda.
Krystyna pierwsze jego promienie poczuła na policzku. Długie czarne włosy – przez noc ułożyły się w taki sposób, że uszy całkiem się odsłoniły – wystawione teraz były na ciepło padające z nieba. Poruszyła się delikatnie na łóżku, starając się nie dotknąć śpiącego obok mężczyzny. Zaraz obróciłby się w jej stronę, obejmując ramieniem na tyle silnie, że nie mogłaby się wydostać. Normalnie uwielbiała ten gest, ale dzisiaj była niedziela. To dzień, kiedy musiała wstać najwcześniej, jak się dało. Rzadko korzystała z alarmu ustawionego w telefonie komórkowym, starając się budzić według naturalnego rytmu. Tym razem owym rytmem było słońce i… dzwon kościelny. Zaraz po błądzącym po policzku promieniu odezwał się sygnał z pobliskiej świątyni. Z zamkniętymi oczami naliczyła sześć uderzeń. Najwyższy czas wstawać, choć zawsze się zastanawiała, czy przynajmniej na czas lata proboszcz nie mógłby wyciszyć lub nawet wyłączyć owego dzwonu. Nie wszystkim odpowiadał taki niedzielny budzik.
Kobieta delikatnie przesuwała się po materacu, uważając, by gwałtownym ruchem nie przebudzić swojego towarzysza. Po chwili postawiła stopy na czerwonej wzorzystej wykładzinie, pokrywającej podłogę w całym pokoju. Mimo wpadającego przez okno słońca, wydawało się jej, że w pomieszczeniu panuje mgła. Lustro na ścianie naprzeciw łóżka wyglądało jak zaparowane. Ręką sięgnęła do stojącego obok fotela i namacała szlafrok. Założyła go na siebie i kroczek za kroczkiem, posuwając stopy po podłodze, ruszyła do łazienki. Otworzyła drzwi, nacisnęła włącznik na ścianie i w niewielkim pomieszczeniu nastało coś na kształt jasności. Ale gdy spojrzała w kierunku lustra, nadal widziała siebie jak przez mgłę. Kiedyś przetarłaby powierzchnię zwierciadła ręcznikiem, aż opar by zniknął zupełnie. Tym razem wiedziała, że to nie jest takie proste…
Krystyna wykonała poranną toaletę: wzięła prysznic, umyła zęby i zabrała się do suszenia włosów. Rozczesała je dokładnie szczotką i spryskała mgiełką. Zawsze były jej dumą, długie, ciemne, sięgające niemal pupy. Zapuszczała je od dziecka, a potem tylko podcinała końcówki, ale od pewnego czasu nawet tego nie robiła. Dzięki temu były gęste, błyszczące i wypielęgnowane. Nigdy nie stosowała żadnych markowych kosmetyków czy zabiegów, starając się dbać o urodę w naturalny sposób.
Opuściła łazienkę i skierowała się do szafy, stojącej z lewej strony pomieszczenia. Wiedziała doskonale, że po jednej stronie znajdują się rzeczy z długimi rękawami, a po drugiej – z krótkimi. To w ich kierunku skierowała swoją uwagę. Mgła nadal utrudniała widzenie, ale mimo wszystko dostrzegła ciemnogranatową bawełnianą tunikę, jawiącą się jako ciemna plama. Ściągnęła ją z wieszaka, mając nadzieję, że nie jest zbyt pognieciona. Ufała w tej kwestii Lilce, pokojowej, która pracowała w ich ośrodku wypoczynkowym dobrych kilka lat. Wciągnęła na siebie leżące na oparciu fotela niebieskie dżinsy i wyciągniętą z szafy tunikę. Przejechała po niej palcami, jakby chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma nieproszonych fałdek i zgnieceń. Wydawało się, że nie ma. To był sprawdzony zestaw, w którym czuła się pewnie i swobodnie. Jak dziś pamięta, gdzie go kupiła. Taksówkarz, który wiózł ją w Poznaniu, gdzie wtedy studiowała, chciał ominąć korek w centrum miasta i kluczył bocznymi uliczkami. Przy okazji opowiadał o historii mijanych kamienic i kamieniczek. Słuchała go z uwagą, co bardzo poprawiło nastrój gadatliwemu taryfiarzowi. Widać rzadko trafiał na osoby podzielające jego pasję i znoszące gawędziarstwo. Krystyna pasjonowała się historią od momentu, gdy tylko nauczyła się czytać. Najpierw były to proste legendy i opowieści, idealne wiekowo dla kilkulatki, z biegiem czasu sięgała po dłuższe i trudniejsze opracowania. Imponowała wiedzą na lekcjach historii – najpierw w szkole podstawowej, a potem średniej. Naturalną koleją rzeczy był wybór studiów. Zdecydowała się na Wydział Historii Uniwersytetu w Poznaniu. Była najszczęśliwszą osobą na świecie, gdy dostała się tam z najlepszą lokatą.
Dwa pierwsze lata na uczelni wspomina jako najpiękniejszy czas w życiu. Fascynował ją każdy wykład, każda prelekcja, każda rozmowa z profesorami. Kilkoro z nich namawiało Krystynę do poświęcenia się pracy naukowej i kontynuowania pasji. I ona zapaliła się do tego pomysłu. Intensywnie studiowała w trakcie obu semestrów, a w lipcu i sierpniu pracowała w recepcji ośrodka wypoczynkowego w Pustkowie. Obiekt o dumnie brzmiącej nazwie „Rezydencja” należał do jej rodziców. Nabyli go okazyjnie na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy wiele takich miejsc było prywatyzowanych. Wykorzystali wszystkie swoje oszczędności, zaciągnęli kredyty, pożyczyli pieniądze od rodziny i przyjaciół – wszystko po to, aby zarabiać na swoim, a nie na cudzym – jak wiele razy powtarzali.
Prowadzenie ośrodka wczasowego jawiło się im jako coś nieskomplikowanego. Matka przez wiele lat była nauczycielką w niewielkiej szkole w Wolinie. Z przyjemnością zostawiła pracę z niewdzięcznymi dziećmi – jak raczyła je zawsze nazywać. Ojciec rozwiązał kontrakt z firmą transportową, dla której pracował od wielu lat, jeżdżąc ciężarówkami po całej Europie. Żona i córka widywały go na krótko co półtora miesiąca. Całe dnie spędzały same w niewielkim mieszkaniu. Co z tego, że co miesiąc na rodzinne konto wpływała pokaźna wypłata taty, skoro nie było go podczas wspólnych posiłków, rodzinnych uroczystości i innych ważnych w ich życiu wydarzeń? Zbigniew uważał, że córka powinna mieć maksymalnie wypełniony czas, aby jak najmniej odczuć nieobecność ojca. To on namówił Krystynę na zajęcia z baletu, gimnastyki artystycznej, pływania. Dziewczynka uczęszczała też na warsztaty w bibliotece i na zajęcia malarskie. Teresa lubiła aktywności umysłowe, lecz do fizycznych nie miała przekonania. Uważała, że nie są Krystynie potrzebne. Po co męczyć dziecko jakimiś grupowymi ćwiczeniami z innymi dziećmi, skoro można wybrać spokojniejsze i przydatniejsze w życiu umiejętności.
Zakup ośrodka dawał szansę na unormowanie życia całej trójki. Krystyna pamięta pierwsze miesiące, gdy wszyscy próbowali odnaleźć się w nowej sytuacji. Rodzice rzucili się w wir spraw księgowych i organizacyjnych, początkowo zatrudniając dotychczasowy personel ośrodka. Pracowały w nim wtedy trzy kucharki, dwie kelnerki, cztery pokojowe, konserwator i starsza pani jako recepcjonistka. Załoga ta w komplecie przetrwała zaledwie pół roku. Matka zastąpiła znudzoną kobietę na recepcji, a ojciec wiecznie pijanego konserwatora. Niektórzy pozostali pracownicy także zostali zwolnieni. Ośrodek był całoroczny, ale wiadomo, że od końca września do maja przebywało w nim zdecydowanie mniej gości niż w sezonie. I trzeba było bardzo poważnie wziąć to pod uwagę. W momencie pełnego obłożenia obiekt był w stanie pomieścić sto czterdzieści osób w pięćdziesięciu pokojach, umiejscowionych na pierwszym i drugim piętrze. Oprócz nich było pięć pokoi socjalnych, przygotowanych dla przyjezdnych pracowników i dwupokojowe mieszkanie z niewielką kuchnią i łazienką w lewym skrzydle budynku.
Po dwóch latach od zakupu ośrodka rodzina Malickich zamieszkała na terenie „Rezydencji”, sprzedając zajmowane dotychczas lokum w Wolinie. Niewielka kwota ze sprzedaży została zainwestowana w najpotrzebniejsze remonty i renowację wewnętrznego basenu oraz sauny. Strefa SPA może nie była zbyt duża, ale obiekt przyciągał uwagę gości właśnie ze względu na możliwość kąpania się pod dachem czy relaksu w przyjemnie ciepłym jacuzzi. Pogoda nad polskim Bałtykiem nawet w środku lata bywała kapryśna i nieprzewidywalna, dlatego taki basen okazywał się zbawieniem, szczególnie dla rodzin z dziećmi. Plusem był także fakt, że w Pustkowie tylko dwa obiekty posiadały pływalnię wewnętrzną – w tym właśnie ośrodek Malickich.
Prowadzeniu tego miejsca podporządkowali cały swój czas, energię i finanse. Dorastająca Krystyna także została wciągnięta w obowiązki, każde wakacje spędzała pracowicie i pomagała rodzicom. Na początku były to drobne zadania, głównie porządkowe, z roku na rok pracy jej jednak przybywało. Widziała, ile czasu rodzice poświęcają „Rezydencji” i nie miała sumienia zostawiać ich z tym wszystkim samych. Chociaż była jedynaczką, rodzice nigdy jej nie rozpieszczali, lecz wychowywali ją w poczuciu obowiązkowości i pracowitości. Nie była traktowana wyjątkowo mimo tego, że od dziecka chorowała na cukrzycę. A może właśnie dlatego…
Po początkowym niedowierzaniu i szoku wywołanym informacją o chorobie matka i córka szybko nauczyły się funkcjonować w świecie z glukometrem, trzykrotnymi pomiarami poziomu cukru w ciągu dnia, insuliną i specjalną dietą. Cukrzyca została wykryta, gdy Krystyna miała cztery lata. To chyba był najtrudniejszy moment. Dzieci, które zaczynają chorować tak wcześnie, wszędzie spotykają słodycze: w przedszkolu, w sklepie, na rodzinnej imprezie. Teresa Malicka – bo to na niej spoczął główny obowiązek zajmowania się chorą córką – po pierwszym szoku ruszyła do działania. Przeczytała na temat cukrzycy wszystko, co tylko wpadło jej w ręce. Skontaktowała się z medycznymi fachowcami i grupami rodziców, których pociechy cierpiały na tę chorobę. Wyrobiła sobie własne zdanie, jak postępować, by Krystyna czuła niewielki dyskomfort i nauczyła się żyć z cukrzycą i ją kontrolować. Są trzy typy rodziców takich dzieci. Pierwsi żyją tu i teraz – pociecha nie ma żadnej diety ani zakazów, bo chcą, aby ich dziecko nie czuło się gorsze. Drugi typ to rodzice, którzy kontrolują glikemię, ale jednocześnie pozwalają dziecku na więcej, nie pilnując restrykcyjnie godzin posiłków i poziom cukru wyrównując insuliną. Trzeci typ to rodzic rygorystyczny. I takim stała się Teresa Malicka. Uznała, że dokładne przestrzeganie diety, trzymanie się stałych godzin posiłków i kontrolowanie zdrowia córki co pół roku pozwoli na najlepsze oswojenie choroby. Kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola – to powiedzonko matki niemal weszło im obu w krew. Oczywiste było, że cukrzyca to towarzyszka do końca życia i nie należy jej lekceważyć. Krystyna początkowo reagowała jak każde normalne dziecko, płacząc lub złoszcząc się na brak słodyczy, kolejne kłucia małych paluszków czy odmówienie drugiego kabanosa. Nadzorowaniu choroby pomagał fakt, że Teresa pracowała w szkole, do której córka uczęszczała najpierw do zerówki, a potem na edukację wczesnoszkolną. Determinacją i rygorystyczną opieką doprowadziła do tego, że dziewczynka najzwyczajniej w świecie oswoiła się z cukrzycą. Rozumiała, dlaczego w pierwszych klasach podstawówki na każdej z wycieczek towarzyszy jej mama, podczas gdy rodzice pozostałych dzieci nie jeżdzą z nimi. Gdy zaczęła dorastać, była już na tyle świadomym cukrzykiem, że dawała sobie radę sama.
Szkołę średnią kończyła w niedalekim Kamieniu Pomorskim, codziennie dojeżdżając autobusem na lekcje. Rodzice trochę się martwili, gdy na studia wybrała uczelnię w Poznaniu, co wiązało się z rzadszymi odwiedzinami w domu. Woleli, by wybrała Szczecin. Ale Krystyna nie zmieniła zdania, a rodzice z czasem pogodzili się z jej decyzją. Podczas każdych wakacji pomagała im w pracy w „Rezydencji”, rezygnując z dłuższych wyjazdów czy obozów studenckich. Ciągle powtarzała, że zwiedzać będzie po zakończeniu nauki, w okresie posezonowym, by rodzice jak najmniej tracili na jej nieobecności. Szczególnie martwił ją wtedy ojciec, który w pewnym momencie zaczął dość znacznie tracić siły. Z pełnego werwy mężczyzny stał się nagle zgarbionym i ciągle zmęczonym człowiekiem. Bardzo szybko tracił siły, dyszał, wchodząc po schodach, a prace, które kiedyś wykonywał w ciągu jednego dnia, rozkładał sobie na tydzień. Żona i córka namawiały go, by poszukał nowego konserwatora lub wziął ucznia, którego mógłby przeszkolić i wyuczyć prac naprawczych, ale Zbigniew Malicki nie miał ochoty tego słuchać. Podobnie jak mimo uszu puszczał prośby o wybranie się do lekarza i zrobienie podstawowych badań kontrolnych.
– Lekarz zawsze wynajdzie jakąś chorobę – powtarzał jak mantrę. – A ja jestem tylko trochę zmęczony.
Nie mówił prawdy, bo oprócz zmęczenia zdarzały mu się kłucia w sercu i klatce piersiowej, a z czasem i silniejsze bóle. Nie przyznawał się do nich nikomu, po kryjomu biorąc krople nasercowe, zakupione w aptece. Sam siebie oszukiwał, że pomagają i żadna interwencja medyczna nie jest potrzebna. W dodatku w jego wieku?! Miał przecież zaledwie pięćdziesiąt siedem lat! Wielu mężczyzn przeżywa w tym czasie drugą, a nawet i trzecią młodość, zakochując się na nowo, odnajdując życiowe pasje, poświęcając się hobby, na które do tej pory brakowało albo czasu, albo pieniędzy, albo jednego i drugiego. Zbigniew Malicki był zdania, że wystarczy trochę zwolnić, a dotychczasowy wigor sam powróci. Żona i córka nie muszą wiedzieć, jak naprawdę się czuje.
W pewien poniedziałkowy wieczór, po wielogodzinnych pracach konserwatorskich prowadzonych przy basenowej podłodze, padł zmęczony do łóżka i niemal natychmiast zasnął. Po dwóch godzinach dołączyła do niego Teresa, siedząca jeszcze wieczorem nad miesięcznym bilansem i zamówieniami dla personelu kuchennego. Zawsze robiła je na początku tygodnia, patrząc w systemie na orientacyjną liczbę gości w „Rezydencji”. Zapobiegawczo zakładała, że mogą być nieoczekiwane rezerwacje i zamawiała o dziesięć procent towaru więcej, niż podawała kuchnia. Jeszcze raz zerknęła na przygotowaną na kilka dni rozpiskę obiadową, naniosła na nią pewne poprawki i zamknęła drzwi swojego biura. W niewielkim mieszkaniu pojawiła się pięć minut później. Usłyszała chrapanie męża, nieco mocniejsze niż zwykle. Domyśliła się, że dzień dał mu się we znaki. Pewnie przeforsował się pracą przy układaniu płytek basenowych. Jeszcze w niedzielę stwierdził, że jak nie będzie robił tego szybciej i z większym zaangażowaniem, przyjeżdżająca na weekend pięćdziesięcioosobowa grupa seniorów z Dolnego Śląska będzie niezadowolona i roszczeniowa. Zapłacili za pobyt w ośrodku z basenem – mają prawo żądać przebywania w dobrych warunkach, a nie na jednym wielkim placu budowy. Teresa proponowała mężowi, by dobrał sobie jakiegoś pomocnika, co ułatwiłoby mu pracę, ale Zbigniew nie chciał tego słuchać. Uważał, że nikt tak nie położy płytek jak on. Poza tym ma zbyt mało czasu, by przyuczać kogoś nowego. Wybrał samodzielną robotę. No i efekt był taki, że zamiast skończyć pracę o siedemnastej, siedział na basenie jeszcze dwie godziny dłużej. Prowadził pracę tak, aby nawet przy minimalnej liczbie gości wstęp na pływalnię był nieskrępowany. Wydzielał sobie fragment podłogi znajdujący się z boku, aby korzystający z basenu mieli swobodny dostęp do przebieralni, prysznica czy strefy saun. Natomiast najtrudniejsze prace wykonywał pomiędzy piątą a ósmą rano, czyli przed godzinami otwarcia miejsca.
W ten poniedziałek także pracował, dopóki mógł, a potem położył się spać, nastawiając budzik na czwartą trzydzieści. Pracując tak wcześnie rano, mógł pozwolić sobie na uchylenie bocznych drzwi basenowych, bo praca w niemal tropikalnych warunkach była nie do wytrzymania. Wysoka temperatura powietrza, ogromne zawilgocenie, brak wentylacji – to wszystko sprawiało, że szybko tracił siły. Zupełnie jak dzisiejszego poranka. Nie przyznał się żonie, że w pewnym momencie zrobiło mu się bardzo słabo i niemal upadł na podłogę. Przytrzymał się ściany, dopóki nie ustały mroczki przed oczami. W takim stanie zastała go pokojowa, do której zadań należało sprzątanie strefy basenowej. Podbiegła do szefa, wzięła go za rękę i powoli podprowadziła w stronę bocznego wejścia. Otworzyła je na oścież, wpuszczając solidny podmuch jesiennego wtedy powietrza. To ocuciło Zbigniewa. Zaczął głęboko oddychać, krew żwawiej krążyła, a z twarzy odeszła bladość. Wymógł na pracownicy obietnicę, że nie powie Teresie ani słowa o incydencie na basenie, by jej niepotrzebnie nie straszyć. Ta obiecała milczenie.
Teresa poszła pod szybki prysznic i ostrożnie położyła się obok śpiącego mężczyzny. Jeszcze raz zwróciła uwagę na mocniejsze chrapanie, ale po chwili okryła go szczelniej kołdrą i szybko zapadła w sen. Nie miała świadomości, ile czasu spała. Wydawało jej się, że długo, że całą noc, ale w rzeczywistości, gdy się przebudziła i zerknęła na podświetlaną tarczę zegarka, była dopiero północ. Teresa przez chwilę się zastanawiała, co ją wybudziło. Nie chciała jeszcze zapalać światła, nasłuchiwała w ciemności. Obudziła ją cisza… Przejmująca, dziwnie trwożna, nieoczekiwana. Usiadła na łóżku i potrząsnęła głową, jakby chciała zrzucić z siebie resztki snu. I wtedy coś ją tknęło. Słyszy ciszę i nic poza nią! Błyskawicznie zapaliła nocną lampkę, stojącą na stoliku obok łóżka i wzrok skierowała w stronę męża. Leżał na wznak, ale głowę miał obróconą w przeciwną stronę. Poruszyła się trochę mocniej, aby zareagował. Nic. Nadal cisza. Dotknęła go ręką, aby przebudzić. Normalnie czyniła to w momencie, gdy mocno chrapał, a wtedy natychmiast przestawał i obracał się w drugą stronę, by nie przeszkadzać żonie. Tym razem panowała cisza.
– Zbyszku… – wyszeptała najpierw cicho, a potem podniosła głos. – Zbyszku! Odezwij się! Śpisz?!
Wyrzucała z siebie irracjonalne zdania, z sekundy na sekundę coraz bardziej zdenerwowana. Już nie tylko mówiła coraz głośniej, ale i zaczęła potrząsać ramieniem męża. Nie reagował ani na głos, ani na dotyk. Teresa odrzuciła kołdrę, wyskoczyła na podłogę, by obiec łóżko i błyskawicznie znaleźć się przy mężu. Czuła, że dzieje się coś niedobrego, niepokojącego – coś, co na pewno nie powinno się wydarzyć, szczególnie teraz! Zaczęła szarpać leżącym mężczyzną, potrząsać nim, ciągnąć za ramię – wszystko na nic. Zbigniew nie reagował.
– Nie rób mi tego… Obudź się… Bo śpisz tylko, prawda? Byłeś zmęczony po całym dniu pracy i zasnąłeś jak kamień… – Teresa szeptała cicho, nadal mając nadzieję, że tymi słowami zmobilizuje męża do otwarcia oczu. Po chwili zdała sobie całkowicie sprawę, że wszystko to bez sensu. Przysunęła policzek do ust mężczyzny, ale nie wyczuła oddechu. Sprawdziła tętno na szyi – nie można było go wyczuć. Zbigniew nie żył. Dotarło to do niej z całą mocą i pewnością.
Z oczu kobiety popłynęły łzy. Najpierw ogromne jak grochy, aby po chwili zamienić się w wodospad drobnych słonych kropli. Ani przez chwilę nie wahała się, co robić. Na nowo podeszła do swojej strony łóżka i wsunęła się pod kołdrę, zbliżając się do leżącego obok ciała. Objęła Zbigniewa ramionami i przytuliła mocno do siebie. Wiedziała, że nic mu już życia nie przywróci i że są to ostatnie chwile, które może spędzić w jego obecności.
Obejmowała kurczowo bezwładne ciało, drugą ręką głaszcząc męża po włosach, całując po chłodnym czole i szepcząc do ucha słowa, które szeptała wyłącznie jemu. Wspominała moment, w którym się poznali, ich pierwszą randkę, pierwszy pocałunek, pierwsze zbliżenie… Szeptała mu do ucha o swoich obawach, jakie miała, gdy poprosił ją o rękę i zaczął planować ślub, choć byli goli i bosi, nie mając własnego kąta do zamieszkania. Zbigniew ciągle powtarzał, że będą mieli wszystko, bo mają siebie. Uwierzyła. Szeptała, jak bardzo bała się jego wielodniowych wyjazdów, udając, że doskonale sobie radzi sama. A ona tęskniła tak bardzo, że co wieczór płakała w poduszkę. Odetchnęła z ulgą, gdy stali się właścicielami ośrodka – miejsca, które doprowadziło Zbigniewa do śmierci.
Teresa całą noc spędziła w niezmienionej pozycji – z mężem w ramionach. Około siódmej pocałowała go po raz ostatni, przytuliła jeszcze mocniej i wstała z łóżka. Zrobiła szybką poranną toaletę, ubrała się w czarne spodnie i ciemny podkoszulek. Dopiero gdy to wykonała, chwyciła za telefon. Wybrała numer do córki, która dzień wcześniej pojechała na zajęcia studenckie w Poznaniu.
– Krysiu, tata nie żyje – odezwała się, słysząc zaspane „halo” w słuchawce. Po szumie ze strony rozmówczyni zorientowała się, że młoda kobieta usiadła na łóżka, zdecydowanie przytomniejsza. Kontynuowała zatem to, co chciała powiedzieć. – Wieczorem położył się do łóżka, rano już nie oddychał. Przypuszczam, że zadziało się coś z sercem. Dopiero będę dzwonić po lekarza, on stwierdzi dokładną przyczynę śmierci. Najpierw jednak chciałam powiadomić ciebie.
Mówiła wszystko takim tonem, jakby prowadziła lekcje w klasie: spokojnie, jednostajnie, dokładnie wymawiając każdą literkę. Krystyna nie lubiła tego tonu. Według niej nie zawierał żadnych emocji i nie miała pojęcia, co czuje matka. Czy jej żal, że ojciec nie żyje? A może czuje ulgę z jakiegoś powodu? Córka wolałaby, aby Teresa chociaż pociągnęła nosem. Miałaby wtedy pewność, że śmierć ojca zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Ale nie, to była cała matka, taka belferska do bólu, nieokazująca nigdy uczuć ani tego, co tkwi w głębi jej duszy. Zawsze taka była. Słowa „kocham cię” padały niezwykle rzadko, a jeżeli się zdarzały, były rzucone takim tonem, jakby miały trafić do wszystkich i do nikogo.
Jeszcze tego samego dnia Krystyna wróciła do Pustkowa. Ciała ojca już nie było w domu. Lekarz stwierdził zgon z powodu rozległego zawału serca, wypisał odpowiednie dokumenty i złożył kondolencje. Teresa natychmiast zadzwoniła do domu pogrzebowego. Nim przyjechali, przygotowała ubranie do trumny, składając je tak, aby nie powstały najmniejsze fałdy. Zaskoczony i zasmucony personel ośrodka co chwilę pukał do drzwi jej prywatnego mieszkania, oferując wsparcie i pomoc. Opędzała się jednak od wszystkich jak od natrętnych much. Da sobie radę sama, sytuacja jest pod kontrolą, każdego dnia ktoś rodzi się i ktoś umiera. Gdy w „Rezydencji” pojawiła się Krystyna, wszystko wyglądało tak zwyczajnie i normalnie, jakby śmierci ojca w ogóle nie było.
– Przecież nie zamkniemy ośrodka i nie wyprosimy obecnych gości tylko dlatego, że zmarł jeden z właścicieli – odpowiedziała na widok miny córki, która stanęła w drzwiach biura. To tam przebywała Teresa w zaledwie kilka godzin po śmierci męża, choć Krystyna miała nadzieję, że wraz z matką zaszyją się w prywatnym pokoju, by wspólnie przeżywać odejście najbliższego im mężczyzny. Nic z tych rzeczy! Teresa przywitała córkę krótkim uściskiem, a potem poprosiła, by poszła się przebrać i wróciła do niej jak najszybciej. Muszą ustalić szczegóły pogrzebu.
– Tata zmarł w łóżku, prawda? – spytała cicho Krystyna, kierując się w stronę drzwi. Zawsze czuła żal do siebie, że bez sprzeciwu wykonuje polecenia matki, choć całą sobą jest im przeciwna. Tak jak teraz. Marzyła o tym, by rodzicielka przytuliła ją mocno do siebie, by wybuchnęła ogromnym płaczem, by nawzajem siebie pocieszały – bo tak powinno się robić, gdy umiera ktoś bliski. Zachowanie takie było matce obce. Sama poszła zatem na pierwsze piętro, bezpośrednio do sypialni rodziców.
Małżeńskie łóżko było dokładnie zaścielone. Poszewki z kołder i poduszek oraz prześcieradło już wcześnie rano trafiły do pralki. W pokoju czuć było zapach czystej pościeli i niemal sterylnego porządku. Krystyna się zastanawiała, czy matka sama posprzątała wszystko, czy też pomagała jej któraś z pokojowych. Wydawało się, że sama. Pomieszczenie zostało również dokładnie wywietrzone. Nie było w nim w ogóle czuć zapachu ojca. W przypływie impulsu ruszyła do łazienki. Otworzyła szafkę, w której tata zawsze trzymał swoje kosmetyki. Pusto! Jakby nigdy nic tam nie stało! Posprawdzała inne miejsca, gdzie mogłyby zostać odstawione. Nic! Ponownie wróciła do sypialni i otworzyła bieliźniarkę należącą do Zbyszka. Była pusta. Podobnie jak szafa z jego ubraniami i szuflady z drobnymi częściami garderoby.
– Co z tym wszystkim zrobiłaś?! – Krystyna podbiegła do wchodzącej do pokoju matki i histerycznie zaczęła krzyczeć. – Gdzie są rzeczy ojca?! Tak szybko po nim posprzątałaś, jakby wcale go tu nigdy nie było!
– Uspokój się natychmiast. – Matka odezwała się znajomym belferskim tonem. – Tak będzie łatwiej pogodzić się z jego odejściem. Spakowałam rzeczy do worków foliowych i poprosiłam personel, by ustawił je w magazynku obok basenu. Im szybciej stąd znikną, tym lepiej.
– Ale dlaczego to zrobiłaś?! Nie pomyślałaś, że chcę zostawić sobie coś na pamiątkę? Że chcę poczuć zapach ojca?! A ty od razu wyprałaś pościel, w której umarł! Wywietrzyłaś sypialnię! Jakbyś chciała pozbyć się wspomnień! Tata jeszcze nie ostygł!
Krystyna wyrzucała te słowa z szybkością karabinu maszynowego, gestykulując i nerwowo chodząc po pokoju.
– Jeszcze raz powtarzam: uspokój się, nim z powodu niepotrzebnych nerwów wzrośnie ci poziom cukru i potrzebny będzie lekarz. To głównie z troski o ciebie wyniosłam rzeczy. Nie będziesz ich widziała, szybciej okrzepniesz po śmierci Zbyszka. Życie musi toczyć się dalej. To, że mamy jakiś pogrzeb w rodzinie, nie znaczy, że ma ucierpieć na tym funkcjonowanie ośrodka. Goście muszą czuć się dopieszczeni, by chcieli ponownie do nas przyjeżdżać. To oni dają nam chleb.
Krystyna patrzyła na matkę, jakby pierwszy raz widziała ją na oczy.
– Nie wierzę… Ty jesteś kompletnie bez serca… – wyszeptała bezradnie i usiadła na łóżku. Rzeczywiście odczuła wzrost cukru w organizmie, ale nigdy nie przyzna się do tego matce. Nie da jej tej cholernej satysfakcji.
– Tu serce nie ma nic do rzeczy, potrzebny jest rozum. Idź do swojego pokoju, odśwież się po podróży, a potem zejdź do ośrodkowego biura. Poproszę kuchnię, by przygotowała ci coś dietetycznego do zjedzenia, nim skupimy się na organizacji pogrzebu. Ojcu zawsze marzył się świecki pochówek, więc powinna to być szybka i skromna uroczystość. Omówimy to za pół godziny – ton, którego używała Teresa, wyjątkowo działał córce na nerwy.
– Nie – odważyła się zaprotestować. – Nie! Najpierw chcę zobaczyć tatę! W jakim domu pogrzebowym znajduje się jego ciało?
W Krystynie była taka determinacja, że matka podała jej adres. Gdyby tego nie zrobiła, kobieta gotowa była sprawdzić każdy zakład w promieniu trzydziestu kilometrów. Pojechała tam od razu. Zadzwoniła do drzwi właścicieli domu pogrzebowego. Mieszkali nad niewielkim pomieszczeniem, w którym przechowywane były zwłoki do momentu pochówku. Bez problemów pozwolili jej wejść do środka i pożegnać się z ojcem, sami dyskretnie opuścili salkę. Krystyna najpierw chwyciła ojca za zimną rękę, aby po chwili palcami dotykać chłodnych policzków, czoła i ust, które w dzieciństwie zawsze składały czułe pocałunki na jej głowie. Dopiero zdała sobie sprawę, że to ojciec był tym, który dawał jej czułość i pieszczoty, jak przytulenie, pogłaskanie po włosach, złapanie za rękę podczas spaceru po plaży lub lesie. Matka najchętniej chroniłaby ją przed wszystkim – przed zajęciami dodatkowymi, ruchem i tym wszystkim, co sprawi, że choroba może się zaostrzyć. Pewnie robiła to nieświadomie, tak naprawdę sama zostając z opieką nad Krystyną, gdy tymczasem ojca nie było przez całe tygodnie. Ale dzięki temu mogły godnie żyć. Z każdego wyjazdu Zbyszek przywoził coś dla córki i żony. Jeżeli był w cieplejszych krajach – wracał z nieznanymi owocami i smakołykami, starając się, by były odpowiednie dla diety cukrzycowej. Gdy raz przywiózł cudownie pachnące mango, Teresa zrobiła mu karczemną awanturę. Córka miała wtedy siedem lat i nie bardzo rozumiała, dlaczego mama wyzywa tatę od idiotów i kretynów, którzy chcą zniszczyć zdrowie dziecka i dlaczego krzyczy coś o braku zaufania pod każdym względem. Tata próbował się tłumaczyć, przepraszał żonę, wręczając zakupiony dla niej prezent. Córka jak dziś zapamiętała scenę sprzed lat, w której otrzymany przez matkę flakonik drogich perfum wylądował na płytkach na podłodze, rozbijając się całkowicie. Dźwięk tłuczonego szkła otrzeźwił Teresę, która błyskawicznie zakończyła dyskusję, wyrzuciła mango do śmietnika i zaczęła zbierać resztki flakonu. Zbyszek zabrał wtedy wystraszoną córeczkę do pokoju, przytulił mocno i powiedział, żeby się nie martwiła, bo po każdej burzy wychodzi słońce. Zapachem rozbitych perfum pachniało w mieszkaniu jeszcze przez długie tygodnie.
Krystyna, siedząca nad ciałem ojca, zdała sobie sprawę, że się uśmiecha przez łzy. Miała ze Zbyszkiem niepisane porozumienie i taką swoją specjalną więź, mimo że realnie w jej życiu obecny był dość krótko. Ale każdą chwilę zapamiętała. Tym bardziej nie mogła pogodzić się z tak szybkimi porządkami po ojcu, jakie zrobiła matka. Umarł i tyle. Nie ma człowieka, nie ma potrzeby trzymania jego rzeczy. Żeby choć odczekała kilka tygodni – ale nie, to była cała matka, musiała to zrobić od razu! Zupełnie jak w szkole: ostatniego dnia roku szkolnego dokonywała czystek w szufladach biurka, w szafkach, wyrzucała notatki i skoroszyty. Powtarzała, że robi to, by nie zatruwać sobie niepotrzebnie głowy myśleniem o szkole przez wakacje. Ale to były rzeczy! Krystyna się zastanawiała, czy matka tak samo zrobi ze wspomnieniami po ojcu…
Do tych rozmyślań wróciła w dniu pogrzebu, ukradkiem obserwując rodzicielkę stojącą w pierwszym rzędzie. Córka usiadła w drugim rzędzie, razem z całym ośrodkowym personelem, również towarzyszącym tej smutnej uroczystości. Teresa uroniła raptem dwie łzy, podczas gdy Lila, pokojówka, znajdująca się obok Krystyny, łkała spazmatycznie przez cały czas. Młoda kobieta podawała jej chusteczkę za chusteczką, dziękując w duchu, że nie tylko ona cierpi po śmierci ojca. Zaraz pojawiło się uczucie żalu, że tą osobą nie jest matka.
Córka rozkleiła się na dobre, gdy urna z prochami trafiła na miejsce wiecznego spoczynku. Nic już po ojcu nie zostało, jedynie wspomnienia pielęgnowane w sercu i głowie. Stypy nie było. Po pogrzebie wszyscy wrócili do „Rezydencji”, gdzie obiad został spożyty tak jak zawsze – w ośrodkowej kuchni, przy chybotliwym stole przykrytym kraciastą ceratą. Kucharka postawiła na nim miskę z kotletami schabowymi, drugą z ziemniakami i trzecią – z mizerią. Każdy nakładał sobie na talerz i szedł w kierunku swojego przydzielonego miejsca. Jedynie krzesło, które zajmował Zbyszek, stało puste. Od momentu jego śmierci nikt nie odważył się na nim usiąść.
– Trzeba będzie dać ogłoszenie o zatrudnieniu recepcjonisty i konserwatora – rzuciła Teresa pomiędzy jednym kęsem a drugim.
Personel i sama Krystyna spojrzeli na nią zaskoczeni. Prędzej spodziewali się kilku zdań wspomnieniowych o mężu, pochowanym tego dnia. Ale dla kobiety pogrzeb był już przeszłością.
– Coście tacy zdziwieni? – Wdowa powiodła wzrokiem po zgromadzonych. – Trzeba przecież dokończyć remont podłogi na basenie, wylać papę na dachu, podciąć gałęzie przed zimą i zabezpieczyć płot przed korozją. To najpilniejsze zadania, z którymi zostawił nas Zbyszek.
Powiedziała to w taki sposób, jakby mąż zmarł celowo, byle nie podjąć się dalszych prac konserwatorskich. Krystyna już chciała się odezwać, ale uprzedziła ją Lila, pokojowa.
– Mogę porozmawiać z synem. Ma osiemnaście lat i właśnie zakończył naukę w ukraińskiej szkole. W rozmowie wspominał, że będzie poszukiwał pracy na kilka najbliższych miesięcy – powiedziała łamanym językiem polskim.
Pracowała u nich niemal od momentu, w którym nabyli ośrodek. Była świetną pracownicą, dokładną, czystą, a przy tym niezwykle sympatyczną. Właściwie to była nabytkiem Zbyszka. W momencie, gdy ośrodek z hukiem opuściła jedna osoba z personelu sprzątającego, mężczyzna wspomniał o znajomej Ukraince, pracującej w motelu przy autostradzie w środkowych Niemczech. Często zatrzymywał się tam podczas podróży ciężarówką. Lila marzyła o pracy w Polsce, ale za zachodnią granicą mogła liczyć na większe zarobki. Dopiero propozycja Zbyszka skusiła ją do przyjazdu do Pustkowa. Jej pensja na dokumencie umowy o pracę nie odbiegała od standardowej, czyli najniższej krajowej i od czasu do czasu premiowego uznania. Zbyszek – bez wiedzy żony – zadeklarował jednak Ukraince, że co miesiąc zasili odpowiednią kwotą konto jej syna. O zmianie miejsca zatrudnienia zdecydował również fakt, że to właśnie Malicki będzie jej szefem. Sama praca jawiła się jako zdecydowanie bezpieczniejsza niż sprzątanie w motelu pełnym przypadkowych kierowców z różnych stron Europy. Mało który okazywał się dżentelmenem z klasą, jak pan Zbyszek. Ten zawsze zamienił z nią dwa zdania, zostawiał solidny napiwek w niemal niezabrudzonym pokoju, przywoził słodkości w prezencie. Drobne, ale jakże miłe gesty, które ogromnie radowały Lilę i wywoływały nieczęsty wtedy uśmiech na jej twarzy. Po kilku wizytach mężczyzny w motelu poczuła do niego nie tylko ogromną sympatię. W jego towarzystwie czuła się najzwyczajniej w świecie bezpiecznie. To on odciągnął napastliwego gościa, który pod pozorem zmiany zabrudzonej bielizny pościelowej zwabił kobietę do pokoju i zaczął napastować. Nikt z przechodzących gości nie zareagował na stłumione okrzyki wołania o pomoc. Zrobił to dopiero Zbyszek. Zdecydowanym krokiem wszedł do pokoju natręta i odciągnął go od wystraszonej kobiety. Zagroził zawiadomieniem odpowiednich organów ścigania i ogłoszeniem wstydliwego występku przez radio dla kierowców ciężarówek. Wystraszoną Lilę wziął pod rękę i zaprowadził do służbowego pokoju. Tam kobieta rozkleiła się zupełnie. Nalał jej wody do szklanki, posadził w fotelu i przez długie minuty słuchał o strachu, w jakim ciągle żyje, o byciu złą matką – bo nastoletni syn jest zostawiany ciągle pod opieką starej babci, o potrzebie zarabiania pieniędzy, bo w rodzinie tylko ona może to robić po śmierci męża na ukraińskim froncie. Pozwolił Lilce się wygadać, a potem… potem zaczął opowiadać sam. Zwierzał się, że doskonale rozumie, czym jest strach i samotność, czym jest odpowiedzialność za rodzinę, czym są bóle brzucha wywoływane stresem. Opowiadał o braku zrozumienia ze strony żony i o wiecznych pretensjach. Uśmiech na twarzy pojawiał się dopiero, gdy wspominał o Krystynie. To była jego córeczka, jego prawdziwa miłość.
Lila jeszcze bardziej polubiła Zbyszka. Gdy zaczęła pracę w „Rezydencji”, poznała pozostałych członków jego rodziny, Odnotowała, że wszystko, co mówił o rodzinie, było zgodne z prawdą. Atmosfera pracy w ośrodku była rewelacyjna, dlatego kiedy nadeszła taka potrzeba, bez wahania zaproponowała pomoc swojego syna. Sasza pojawił się w Pustkowie dwa tygodnie później. Przede wszystkim cieszył się z faktu, że będzie razem z matką. Lata wielomiesięcznej rozłąki odcisnęły piętno na całej ich rodzinie i nieoczekiwanie pojawiła się wyśmienita okazja, by to zmienić.
Sasza, mimo młodego wieku, był prawdziwą złotą rączką. Od najmłodszych lat przejawiał zamiłowanie do wszelkiego rodzaju napraw, montaży, ucząc się wszystkiego pod okiem sąsiada, który miał swój warsztat obok ich rodzinnego domu na Ukrainie. To była dla niego forma opanowania tęsknoty za nieobecną matką i strachem przed wojną. Wszystkie umiejętności, jakie nabył, przydały mu się od samego początku pracy w „Rezydencji”. Pierwsze dni upłynęły na przyzwyczajaniu się do nowego miejsca i poznawaniu rozkładu pomieszczeń. Zapoznawał się z mapkami, wyglądem pokoi, narzędziami, jakie zastał w warsztacie. I niemal od razu został rzucony na głęboką wodę. Dwa dni po jego przyjeździe do Pustkowa w „Rezydencji” pojawiła się czterdziestoosobowa grupa seniorów, zamierzająca spędzić weekendowe dni nad morzem. Krystyna uprzedzała Saszę, że grupa zawsze wszystko wynajdzie. Szybko zrozumiał, co miała na myśli. Zaledwie dwie godziny po rozmieszczeniu gości w pokojach młody Ukrainiec otrzymał od szefowej karteczkę z listą zgłoszeń. Pokój 111 – zbyt gorący kaloryfer, kręcenie pokrętłem nie przynosi rezultatów. Pokój 119 – zatkany odpływ w łazienkowej umywalce. Pokój 122B – martwa mewa na dachu widocznym z balkonu, goście czują wstręt i obrzydzenie. Pokój 215 – rozkodowany telewizor i brak polskich kanałów. Pokój 223 – pęknięta słuchawka prysznicowa. Pokój 225 – skrzypiące drzwi. Tych zgłoszeń było niemal tyle co zajętych przez grupę pokoi.
– Tak będzie za każdym razem. – Krystyna szeroko się uśmiechnęła. – Musisz przywyknąć, że gdy przyjeżdża wymagająca grupa, a taką są zazwyczaj starsi ludzie, to będzie naprawdę dużo zgłoszeń. Przyjmuję je jako recepcjonistka, notuję i uśmiecham się przepraszająco. Są tematy, które mogę wykonać od ręki, jak wymiana baterii w pilocie telewizyjnym. Za resztę odpowiadasz ty. Nie martw się, jeżeli nie będziesz czegoś potrafił. Wezwiemy wtedy specjalistę. Z każdej sytuacji jest zawsze jakieś wyjście.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się stojąca w pobliżu Natalia, główna kucharka. To było jej ulubione powiedzenie, stawiane w ciągu dnia na końcu każdej niemal rozmowy, prawie jak amen w pacierzu.
Tymi słowami dodała otuchy i wiary mężczyźnie, że nawet jeżeli nie będzie czegoś potrafił, nie oznacza to końca świata. Krystyna polubiła Saszę od pierwszych chwil i wiedziała, że może być z niego w przyszłości rewelacyjny konserwator. Co nie zmieniało faktu, że intensywnie namawiała chłopaka na kontynuowanie nauki choćby w formie zdalnej. Była gotowa mu w tym pomóc.
Kilka tygodni po młodym Ukraińcu w „Rezydencji” pojawił się Tomasz. Trafił na recepcję jako student trzeciego roku. Miał całkiem niezłe doświadczenie w obsłudze ruchu turystycznego. Zdobył je podczas wakacyjnej pracy w kilku nadbałtyckich hotelach. Okazało się ono zupełnie wystarczające na ośrodek Malickich. Chłopak uczył się pod okiem Krystyny funkcjonowania „Rezydencji”. Każdego dnia spędzali obok siebie po dziesięć godzin – w sezonie recepcja i biuro były czynne od ósmej do osiemnastej. Mieli dużo czasu na rozmowy o rezerwacjach, aktualnych gościach oraz organizacji pracy. Bardzo szybko jednak pojawiły się prywatne wątki w rozmowach. Nowy pracownik studiował w tym samym mieście co Krystyna. Kończył Akademię Wychowania Fizycznego na kierunku turystyka i rekreacja. Miał nadzieję, że kiedyś uda mu się poprowadzić hotel lub kompleks turystyczny. Doskonale dbał o swoje ciało. Codziennie po pracy biegał kilka kilometrów wzdłuż plaży. Zwracał ogromną uwagę na to, co je, regularnie chodził na siłownię. A przy tym był ambitny, inteligentny i z planem na życie.
– Wychowałem się w wielodzietnej rodzinie, gdzie od najmłodszych lat trzeba było myśleć głównie o sobie. Nauczony jestem, że jak sam o siebie nie zadbam, to w przyszłości może być różnie – opowiadał Krystynie podczas któregoś z wieczornych spacerów.
Bo nie dość, że spędzali wspólnie czas w pracy, to coraz częściej zdarzało się im przebywać razem wieczorami. Tomasz był sam, Krystyna także. Spodobała mu się jako kobieta, która już w młodym wieku radzi sobie w życiu, łącząc studiowanie z pomaganiem matce w prowadzeniu ośrodka i poświęcając na to ogrom swojego czasu. Była zupełnie inna od pozostałych studentek. Te każdy weekend spędzały na balangowaniu do rana, odsypiając imprezy przez pół kolejnego tygodnia. Krystyna zaimponowała mu żelazną konsekwencją. Każdą wolną od studiowania chwilę poświęcała na pomoc matce. Jeżeli nie mogła przyjechać na weekend, pomagała zdalnie. Miała w swoim laptopie zainstalowany program rezerwacyjny, dzięki któremu szybciutko wklepywała w system każdego nowego gościa. Od razu odpowiadała na maile lub dzwoniła do rezerwujących, by ustalić i wyjaśnić wszystkie szczegóły pobytu. Pracowita, sumienna, a przy tym piękna i wyjątkowo zgrabna. Krystyna nie zdawała sobie sprawy, jakie wrażenie robi na mężczyznach. Ją interesowała wyłącznie nauka, ośrodek, pomoc mamie, a nie chodzenie na randki czy dyskoteki. Kilku studentów z tego samego roku próbowało zainicjować spotkanie lub rozmowę inną niż o zajęciach, ale każda taka próba spełzała na niczym. Młodej kobiecie nie w głowie były jakieś miłosne podboje. Poza tym, który mężczyzna będzie chciał związać się z nią na poważnie? Chwilowe zauroczenia na pewno miną, gdy potencjalny kandydat na chłopaka dowie się o chorobie, która będzie im obojgu towarzyszyć do końca życia, ograniczając korzystanie z jego uroków. Już dwa razy miała przykład, że została wyśmiana, gdy odmówiła alkoholu lub wspomniała, że o dwudziestej drugiej musi być w domu, by wziąć insulinę. „A co ty stara babcia jesteś? Żartujesz z tą cukrzycą, prawda? Matka mojej matki na to chorowała, ale ona już staruszką była!”.
Wyć jej się chciało, gdy słyszała takie podsumowania. Dlatego nie podejmowała kolejnych prób sprawdzania, jak bardzo choroba obniża jej wartość w oczach płci przeciwnej.
Tomkowi też początkowo nie powiedziała o cukrzycy, bo niby z jakiego powodu miała obnosić się z chorobą?! Sam zorientował się któregoś razu, gdy wszedł po młodej kobiecie do łazienki, z której korzystała przed chwilą. Stanął na środku i pociągnął nosem.
– Brałaś insulinę? – pytanie skierował w stronę Krystyny myjącej ręce nad umywalką. Zamarła na dłuższy moment.
– A bo co? – spytała bezmyślnie. Była zaskoczona i nie przyszła jej do głowy żadna inna odpowiedź.
– Nic. Po prostu wyczułem jej zapach. Moja babcia choruje na cukrzycę.
– Tak, brałam insulinę – uznała, że w takiej sytuacji nie warto niczemu zaprzeczać. – Od dziecka jestem cukrzykiem.
Wyszła z łazienki, dając do zrozumienia, że temat skończony. W recepcji, gdzie zasiedli chwilę później, pogrążeni już byli wyłącznie w zawodowych tematach, co Krystyna przyjęła z wyraźną ulgą. Omówili rezerwacje na najbliższe dwa tygodnie i złożyli zamówienie w hurtowni papierniczej na papier toaletowy, serwetki do jadalni oraz ręczniki dla pracowników kuchni.
– Idziemy na obiad? – Krystyna o siedemnastej podniosła się z miejsca i rozprostowała nogi. Delikatnie rozmasowała miejsce w okolicy prawego kolana.
– Tak. Ale najpierw poprosimy kuchnię o ugotowanie ciemnego ryżu dla ciebie – odezwał się Tomasz.
– Ale po co?
– Wczoraj był kotlet mielony z ziemniakami. Dzisiaj są gołąbki z sosem pomidorowym i puree ziemniaczanym. Dlatego trzeba dokonać zmiany w jadłospisie. Jako cukrzyk nie możesz jeść codziennie tak bogatych w glukozę składników.
– Nie zamierzałam jeść dzisiaj puree. Wzięłabym samego gołąbka. – Młodą kobietę obruszyło wkraczanie mężczyzny w dietę i chorobę, z którą boryka się od dziecka. – Pozwól, że sama zadbam o siebie.
– Dbasz doskonale – przyznał, uśmiechając się. – Wyglądasz świetnie! Ale ja mówiłem to w dobrej intencji. Nie musisz rezygnować z jedzenia pełnego posiłku, wystarczy zamienić ziemniaki na ciemny ryż. A gdy ugotują go więcej, przyrządzę ci na śniadanie sałatkę z kurczakiem i ryżem, o ile mi pozwolisz. Przy babci nauczyłem się gotowania, a na pierwszym roku studiów miałem przez jeden semestr dietetykę.
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. Tomasz nie czekał. W pewnym momencie chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę kuchni. W godzinach pracy zawsze jedli posiłki na zapleczu, nie rzucając się gościom w oczy. Mężczyzna podszedł do Natalii, głównej kucharki, coś do niej szepcząc na ucho. Kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo, mrugnęła okiem i podała mu odpowiedni garnek i ryż. Wrzucił do niego dwie saszetki, zalał wodą i ustawił na średnim ogniu, na bocznej kuchence. Główna używana była wyłącznie do przygotowanie posiłków dla gości. Tomasz zaproponował Krystynie, aby na czas gotowania ryżu usiedli na ławeczce przed kuchnią. Odgrodzona była drewnianą pergolą od tarasu, na którym mogli siedzieć ośrodkowi goście. Młoda kobieta z lubością wystawiła twarz do słońca, pozwalając ogrzać się letnim promieniom. Wyciągnęła nogi w taki sposób, aby i na nie skierowane zostało słoneczne ciepło. Przymknęła powieki, a prawą ręką zaczęła ponownie masować bolące miejsce w okolicy kolana.
– Połóż nogę na moją – usłyszała po chwili.
– Słucham?! – Momentalnie otworzyła oczy.
– Połóż nogę na moją. Od rana co jakiś czas rozmasowujesz sobie to miejsce. Trzeba sprawdzić, czy nie robi się tam jakiś zakrzep. Zbyt dużo czasu spędzamy w siedzącej pozycji, co sprzyja powstawaniu złogów – cierpliwie tłumaczył Tomasz. Nie czekając na reakcję Krystyny, sam podniósł jej stopę i oparł na swoim kolanie. Ściągnął sandał na płaskim obcasie, wytarł dłonią stopę z niewielkiego brudu i zaczął masować. Najpierw delikatnie, zaczynając od palców, a potem kierował się wyżej, w stronę zgięcia. Na jednym z semestrów miał fizjoterapię, jej elementy przydawały się w takich sytuacjach. Masował kobietę i po uśmiechu, jaki pojawiał się na jej twarzy oraz rumieńcu, jaki wypełzł na policzki zrozumiał, że i jej ów dotyk sprawia przyjemność. Nie tylko pomaga, relaksuje, ale i budzi coś, czego Krystyna do tej pory nie czuła – potrzebę dotyku drugiej osoby…
Jeszcze tego samego wieczoru pocałowali się po raz pierwszy. Wybrali się na wieczorny spacer po plaży. Było ciepło, lekka bryza nieco ochładzała powietrze, od czasu do czasu kierując w ich stronę słone krople wody. Przysiedli na plaży, tuż przy samej linii brzegowej, zanurzając stopy w chłodnym morzu. Po kilku falach przypływu mieli je całkowicie zanurzone w mokrym piasku. Dawało to niesamowitą ulgę po dziesięciu godzinach pracy. Tomasz przyglądał się Krystynie, wpatrzonej w odległe miejsce na styku Bałtyku i nieba. Była naprawdę piękną kobietą, ale jakby nie dopuszczała do siebie tej myśli. Długie, gęste włosy wiązała w zwykły koński ogon, zamiast pozwolić im swobodnie opadać na plecy. Niemal dotykały pośladków. I to jakich! Krągłych, apetycznych, przyciągających uwagę każdego mężczyzny. Teraz miała na sobie legginsy, uwypuklające jej zgrabną figurę, na co dzień chowała jednak ciało w zbyt dużych koszulkach i szerokich spodniach. Tomasz się zorientował, że nigdy jeszcze nie widział Krystyny w sukience, która jeszcze lepiej akcentowałaby jej nienaganną figurę. Piękną twarz, zupełnie pozbawioną makijażu, ozdabiały naturalne leciutkie piegi. Kobieta rzadko używała innych kosmetyków niż krem na twarz i emulsja przeciwsłoneczna. Od wielkiego dzwonu robiła pełniejszy make-up, ograniczając go i tak do minimum.
Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, wsłuchując się w odgłosy fal i nielicznych już spacerowiczów, kiedy na policzku Krystyny dojrzał jakiś cień. Niewielki pajączek spuszczał się na niewidzialnej nitce z włosów na ramię kobiety. Nie chciał, żeby wystraszyła się małego intruza, starał się sam złapać go ręką. Poczuła ruch w pobliżu policzka i odwróciła głowę w kierunku Tomasza. Zmieszało go to, chciał odsunąć dłoń, ale Krystyna najzwyczajniej w świecie przytuliła się do niego. Gest ten wyzwolił w nim odwagę i stał się zaproszeniem do dalszej bliskości. Przysunął twarz kobiety do siebie i początkowo niepewnie, a po chwili zachłannie zaczął ją całować. Odpowiadała tym samym, poddając się emocjom chwili. Wiedzieli, że dla nich obojga to początek nowej, wspólnej drogi, nie tylko w pracy, ale przede wszystkim w życiu. I tę datę – pierwszego pocałunku na plaży w Pustkowie – celebrowali potem jako swoją rocznicę.
Redakcja
Beata Gołkowska
Korekta
Bożena Sigismund
Projekt graficzny okładki
Anna Slotorsz
Skład i łamanie wersji do druku
Agnieszka Kielak
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025
© Copyright by Dorota Schrammek, Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
ISBN: 9788383294377
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
WYDAWCA
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2
00-036 Warszawa
tel. 22 416 15 81
www.skarpawarszawska.pl
@skarpawarszawska
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Strona redakcyjna
Spis treści
