Punkt zwrotny - Dorota Schrammek - ebook + audiobook + książka

Punkt zwrotny ebook i audiobook

Dorota Schrammek

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poruszająca opowieść o rodzinie, uczuciach i o tym, że nigdy nie jest za późno by zmienić coś w swoim życiu…

Krystyna i Piotr są emerytowanymi nauczycielami, którzy już dawno temu wychowali dwie dorosłe córki. Szukając dla siebie dodatkowego zajęcia wynajmują zabytkowy dworzec w nadbałtyckim Trzęsaczu, w którym oferują turystom pokoje.

Po sezonie miasteczko pustoszeje, a rodzinne problemy zaczynają narastać. Córki Biernackich zmagają się też ze swoimi kłopotami.

Wkrótce do Trzęsacza trafiają kolejni goście, którzy z różnych powodów szukają w życiu zmian, nowych możliwości i lepszego jutra.

Miejscowość okazuje się być zwrotnicą w ich życiu, przekierowując ich na nowe tory…

Dorota Schrammek zabiera nas w sentymentalną podróż, w której udowadnia, że zmiany są dobre, a czasami nawet konieczne by być szczęśliwym!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 24 min

Lektor:

Oceny
4,6 (50 ocen)
36
8
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bokus

Z braku laku…

To zupełnie inne pisanie niż to.znane z wcześniejszych książek autorki. Nie podoba mi się, że pani Dorota prezentuje w tej książce swoje szpileczki pod adresem obecnego rządu. Chyba bycie politykiem nie służy twórczości.
30
kasiabin

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam nie tylko na letni czas. Bardzo przyjemna pozycja.
01
sezam213

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra książka o dylematach życia
01
karkry

Nie oderwiesz się od lektury

świetna. polecam
01
zaczytanaczmielek

Dobrze spędzony czas

Bardzo mądra i wartościowa książka :) przyjemnie się czytało
01

Popularność




Re­dak­cja i ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia na okładce©Ant/Ado­be­Stock, ©Bre­lena/Ado­be­Stock, ©V11I­lu­gram/Ado­be­Stock, ©Vic­to­ria/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Do­rota Schram­mek, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-85-7
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Ulica Pa­ła­cowa, wio­dąca do dworca ko­lejki wą­sko­to­ro­wej, wy­glą­dała o tej po­rze roku wy­jąt­kowo uro­kli­wie. Spa­da­jące li­ście two­rzyły nie­prze­brany ko­bie­rzec, sze­lesz­czący pod no­gami pod­czas każ­dego sta­wia­nego kroku. Na­tura była tu­taj po­zo­sta­wiona sama so­bie. Nikt nie in­ge­ro­wał w jej piękno i siłę. Do­sko­nały układ. Tylko wprawne oko mo­gło na ka­mie­ni­stej, bru­ko­wa­nej wła­ści­wie dróżce, do­strzec miej­sce, w któ­rym koń­czyła się część użyt­ko­wana przez sa­mo­chody, a za­czy­nał chod­nik. La­tem nie było z tym naj­mniej­szego pro­blemu, wi­dać było wszystko jak na dłoni. Na­to­miast te­raz całą po­wierzch­nię po­kry­wał wie­lo­barwny dy­wan. Choć i tak nie miało to zna­cze­nia. Ruch je­sie­nią był na­prawdę zni­komy, a ostatni spa­ce­ru­jący po Trzę­sa­czu wcza­so­wi­cze czuli się na tyle pewni spo­koju w oko­licy, że cho­dzili po ca­łej sze­ro­ko­ści ulicy.

Ta­kiego za­cho­wa­nia We­ro­nika nie lu­biła. Na­wet nie bar­dzo po­tra­fiła na­zwać, co czuje, gdy skręca z głów­nej ulicy Ka­mień­skiej w ulicę Pa­ła­cową i od razu musi za­trzy­my­wać się lub zwal­niać. Prze­cież droga jest od jeż­dże­nia, a nie od spa­ce­ro­wa­nia. „Wszy­scy tu­ry­ści są jak święte krowy!”. – Wie­lo­krot­nie zży­mała się w my­ślach, choć aku­rat z tu­ry­stami do tej pory nie­wiele miała wspól­nego. Od­kąd ro­dzice prze­nie­śli się na se­zon do Trzę­sa­cza, czyli ja­kieś pół roku temu, była tu za­le­d­wie dwa razy. Te­raz od­by­wała trze­cią wi­zytę. Przy­je­chała na kilka dni, nie­mal od pierw­szych go­dzin przy­wo­łu­jąc na twarz sztuczny uśmiech. Do tej pory nie mo­gła po­jąć, co im strze­liło do głów, że zde­cy­do­wali się na taki krok, kom­plet­nie nie­po­trzebny w ich ży­ciu? Cho­ciaż żeby jesz­cze skon­sul­to­wali z nią tę de­cy­zję!

We­ro­nika zre­du­ko­wała bieg do dwójki, włą­czyła kie­run­kow­skaz i skrę­ciła w lewo. W ostat­nim mo­men­cie wy­ha­mo­wała przed grupą se­nio­rów, sto­ją­cych, na­tu­ral­nie, na środku drogi. Za­klęła pod no­sem, ale jed­no­cze­śnie zmu­siła się do po­ma­cha­nia ręką pani Ha­lince, tu­tej­szej prze­wod­niczce. To wo­kół niej stali lu­dzie. Pani Ha­linka z uśmie­chem od­ma­chała i kon­ty­nu­owała opro­wa­dza­nie. Mimo za­mknię­tych szyb w sa­mo­cho­dzie We­ro­nika sły­szała każde jej słowo. Prze­wod­niczka miała mały mi­kro­fon, ale po­głos niósł się na całą oko­licę.

– Pa­łac w Trzę­sa­czu to dawna re­zy­den­cja wła­ści­cieli tej miej­sco­wo­ści, czyli rodu von Flem­min­gów. – Tu ko­bieta wska­zała ręką w stronę opusz­czo­nej po­se­sji. – Wy­bu­do­wano go tak, aby wej­ście znaj­do­wało się do­kład­nie na prze­dłu­że­niu drogi wio­dą­cej do ko­ścioła – obec­nie ulicy Kli­fo­wej. Jak sami pań­stwo wi­dzie­li­ście, z ko­ścioła zo­stała już tylko jedna ściana. Na­to­miast pierw­sze wzmianki o dwo­rze w Trzę­sa­czu po­ja­wiły się na po­czątku sie­dem­na­stego wieku, kiedy do­szczęt­nie spło­nął. Kilka lat póź­niej von Flem­min­go­wie zbu­do­wali na jego miej­scu nową, więk­szą sie­dzibę. Obecny pa­łac po­cho­dzi z dru­giej po­łowy osiem­na­stego wieku, kiedy od­bu­do­wano go po ko­lej­nym po­ża­rze i tylko czę­ściowo po­sa­do­wiono na obec­nych fun­da­men­tach. W 1667 roku uro­dził się tu­taj naj­wy­bit­niej­szy czło­nek rodu, czyli Ja­kub Hen­ryk Flem­ming, ka­wa­ler naj­wyż­szych od­zna­czeń pań­stwo­wych Pol­ski, Da­nii oraz Ro­sji. Wi­dok pa­łacu z góry uka­zuje usa­do­wie­nie na pla­nie pro­sto­kąta z ry­za­li­tami od strony ogrodu i gan­kiem od frontu. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej na te­re­nie pa­łacu uru­cho­miono szkołę rol­ni­czo-ogrod­ni­czą, a kilka lat póź­niej, gdy po­wstały PGR-y, znaj­do­wał się tu­taj ośro­dek wcza­sowy ofe­ru­jący wczasy w sio­dle. Kilka lat po zmia­nach ustro­jo­wych pa­łac tra­fił w ręce pry­watne. A te­raz przej­dziemy się wzdłuż wie­ko­wego drze­wo­stanu...

Do­piero te­raz, gdy grupa prze­su­nęła się nieco, We­ro­nika mo­gła spo­koj­nie ich wy­mi­nąć. Ale tylko na po­zór spo­koj­nie. Spod jed­nego drzewa na dru­gie bły­ska­wicz­nie prze­bie­gła wie­wiórka, przed którą także mu­siała przy­sta­nąć. Za­raz za nią bie­gła ko­lejna. Tych ma­łych ru­dych stwo­rzo­nek było tu sporo. Wi­działa je za­wsze, gdy wy­no­siła rano śmieci. Te­raz też się po­ja­wiły. Pew­nie mają tu swoje gniazdka, w któ­rych ma­ga­zy­nują po­ży­wie­nie na zimę. A swoją drogą, nie­dawno sły­szała od matki, że zda­rzają się także wi­zyty więk­szych go­ści. Po­dobno w nie­da­le­kim Ja­no­wie, trzy ki­lo­me­try da­lej, a wła­ści­wie w tam­tej­szych la­sach, gra­suje wa­taha wil­ków. Na­to­miast obok dys­kontu w Re­walu lubi so­bie po­bie­gać łoś! Ot, taka gmina.

Pani Ha­linka kie­ro­wała się już w stronę lip, a to zna­czyło, że wszy­scy zmie­rzają w kie­runku dworca. Z in­for­ma­cji, ja­kie po­sia­dała od ro­dzi­ców, jesz­cze ni­gdy nie zda­rzyło się, aby prze­wod­niczka mi­nęła go bez po­ka­zy­wa­nia i za­chę­ce­nia grupy do na­by­cia wy­jąt­ko­wych i nie­po­wta­rzal­nych pa­mią­tek. Za chwilę tu­ry­ści po­ja­wią się na pe­ro­nie. Cie­kawe, czy mama się ich spo­dziewa.

We­ro­nika za­par­ko­wała na pu­stym o tej po­rze roku par­kingu. Od razu się zo­rien­to­wała, że ro­dzi­cielka już czeka, go­towa na przy­ję­cie grupy. Wnę­trze dworca roz­bły­sło świa­tłami, do­sko­nale uka­zu­jąc wszystko, co było w środku. I choć na­dal nie po­pie­rała de­cy­zji ro­dzi­ców o se­zo­no­wej prze­pro­wadzce do Trzę­sa­cza, była jed­nak pod wra­że­niem prze­pro­wa­dzo­nych prac re­mon­to­wych na nie­czyn­nym do tej pory dworcu. Sam fakt po­sta­wie­nia tak oka­za­łego bu­dynku w miej­sco­wo­ści ży­ją­cej tylko przez dwa mie­siące w roku z tu­ry­stów, a po­tem nie­mal za­po­mnia­nej, wy­da­wał się ab­sur­dalny i po­zba­wiony lo­giki. No bo po co?! Dla kogo?! Umy­sły lo­kal­nych po­li­ty­ków wy­da­wały się cza­sem ob­sza­rem nie do zba­da­nia. Prze­cież od wrze­śnia do maja lu­dzi od­wie­dza­ją­cych Trzę­sacz można było po­li­czyć na pal­cach jed­nej ręki. W trak­cie se­zonu, ow­szem, prze­ta­czały się tu nie­prze­brane tłumy tu­ry­stów, chęt­nych na prze­jazd czynną je­dy­nie w okre­sie let­nim ko­lejką wą­sko­to­rową. Z tego, co opo­wia­dali ro­dzice, drzwi dworca nie za­my­kały się wtedy od rana do wie­czora.

We­ro­nika po­krę­ciła głową. Jak można chcieć ta­kiego ży­cia na za­słu­żo­nej eme­ry­tu­rze? Po spę­dze­niu wielu lat w szkole – pra­co­wali całe ży­cie jako na­uczy­ciele – po­winni być złak­nieni spo­koju, ci­szy i kon­taktu z na­turą. Tym­cza­sem wpa­dli na po­mysł pro­sto z ko­smosu! Gdy usły­szała o nim po raz pierw­szy, kilka mie­sięcy temu, uznała, że to żart.

– Po­wa­rio­wa­li­ście, prawda? – Córka spoj­rzała na oby­dwoje ro­dzi­ców. Po­in­for­mo­wali ją, że zde­cy­do­wali się wziąć w dzier­żawę nie­czynny do tej pory dwo­rzec ko­lejki w Trzę­sa­czu. Gdy zro­zu­miała, że mó­wią po­waż­nie, za­py­tała: – Po cho­lerę wam to?!

– Wiesz do­sko­nale, że mamy skromne na­uczy­ciel­skie eme­ry­tury – za­częła matka. – Po opła­ce­niu wszyst­kich ra­chun­ków i rat zo­staje nam nie­zbędne mi­ni­mum na prze­ży­cie do końca mie­siąca. Żadne z nas nie spo­dzie­wało się ta­kiej sy­tu­acji po nie­mal czter­dzie­stu la­tach pracy. Do­szli­śmy do wnio­sku, że do­póki je­ste­śmy jesz­cze w pełni sił, to znaj­dziemy so­bie do­dat­kowy za­ro­bek, aby móc coś odło­żyć na czarną go­dzinę. Wielu na­szych daw­nych zna­jo­mych tak zro­biło. Prze­cho­dzili na eme­ry­turę, a la­tem zjeż­dżali nad Bał­tyk, aby po­pro­wa­dzić budę z go­frami, ro­żen czy wę­dzar­nię. Wszystko, nie­stety, dro­żeje, od pro­duk­tów w skle­pach po raty kre­dy­tów. A my mu­simy coś za­ro­bić i jesz­cze odło­żyć. Da­rii też za parę mie­sięcy trzeba bę­dzie po­móc. Do po­rodu co­raz bli­żej, po­trzebna bę­dzie wy­prawka dla nie­mow­laka na po­czą­tek, bo mło­dzi każde za­ro­bione pie­nią­dze prze­zna­czają na urzą­dza­nie miesz­ka­nia. Trzeba ku­pić wó­zek, łó­żeczko, ma­te­rac, prze­wi­jak, wa­nienkę...

Mama mo­gła tak wy­mie­niać i wy­mie­niać bez końca, choć zna­jąc ją, miała przy­go­to­waną i szcze­gó­łowo roz­pi­saną li­stę rze­czy do ku­pie­nia. Kry­styna Bier­nacka była znana z tego, że od za­wsze two­rzyła li­sty za­dań albo za­ku­pów, a po­ra­nek za­czy­nała od za­pi­sa­nia planu dnia. Naj­bliżsi wie­dzieli, że naj­lep­szym pre­zen­tem dla niej bę­dzie ko­lejny no­tat­nik, ze­szyt lub ter­mi­narz, w któ­rym mo­głaby opi­sy­wać za­mie­rze­nia co­dzienne, co­ty­go­dniowe, co­mie­sięczne i roczne. Ba! Za­pi­sy­wała tam nie tylko swoje plany, ale ca­łej ro­dziny! Do pew­nego mo­mentu było to na­wet do­bre, gdyż przy obu pra­cu­ją­cych oso­bach – a wia­domo, że by­cie na­uczy­cie­lem to praca przez dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę – oraz przy do­ra­sta­ją­cych cór­kach or­ga­ni­za­cja czasu była na wagę złota. Roz­pi­sy­wała więc za­ję­cia po­za­lek­cyjne, ter­miny sprzą­ta­nia, wy­no­sze­nia śmieci, my­cia wspól­nej z są­sia­dami klatki scho­do­wej, no­to­wała, kiedy bę­dzie wy­jazd na wa­ka­cje czy week­end na działce – Kry­styna Bier­nacka była mi­strzy­nią pla­no­wa­nia.

Prze­stała nią być w mo­men­cie, gdy córki do­ro­sły i za­częły pro­wa­dzić wła­sne ży­cie. Pierw­sza wy­ła­mała się We­ro­nika. Matka za­pla­no­wała, że dziew­czyna bę­dzie stu­dio­wać po­lo­ni­stykę, ale córka miała inne ma­rze­nia. Wy­brała in­for­ma­tykę, kie­ru­nek ko­ja­rzący się bar­dziej z męż­czy­znami niż ko­bie­tami. Do­piero w po­ło­wie stu­diów matka nieco oswo­iła się z jej wy­bo­rem, choć ni­gdy w pełni się z nim nie po­go­dziła.

Gdy wy­da­wało się matce, że od­zy­skała już wła­dzę nad cór­kami, po­ja­wił się pro­blem z Da­rią, cztery lata młod­szą od We­ro­niki. Ich spo­kojny i ci­chy do tej pory dom aż hu­czał od krzy­ków.

– Jak można chcieć za­koń­czyć edu­ka­cję na szkole śred­niej? – grzmiała matka na wia­do­mość, że Da­ria za­mie­rza wy­je­chać do pracy przy ko­niach w Ho­lan­dii, za­miast pójść na stu­dia.

– Nie wszystko jest moż­liwe do za­pla­no­wa­nia – od­po­wia­dała młod­sza córka. – Poza tym stu­dia to twój po­mysł, a mój jest inny. Ja wcale nie mam za­miaru stu­dio­wać.

– Na­prawdę? Chcesz spę­dzić ży­cie na wy­bie­ra­niu koń­skich od­cho­dów, kar­mie­niu ich i zmie­nia­niu im ściółki? Gdy­bym wie­działa, że tak chcesz pra­co­wać w ży­ciu, ni­gdy bym nie za­brała cię do stad­niny!

– Je­stem ci ogrom­nie wdzięczna, że mnie tam za­bra­łaś. Po­zwo­li­łaś mi od­kryć pa­sję, z którą chcę te­raz zwią­zać ży­cie za­wo­dowe. Od stu­diów nie od­że­gnuję się zu­peł­nie. Chcę jed­nak sama zde­cy­do­wać, jaki kie­ru­nek wy­biorę. A do tego jest mi po­trzebny rok prze­rwy od na­uki i spró­bo­wa­nie cze­goś in­nego, a może i po­peł­nie­nie błędu. Czy na­prawdę chcesz mi tego za­bro­nić? Chcesz za­bro­nić mi sa­mo­dziel­nego de­cy­do­wa­nia o wła­snym ży­ciu, chcesz ode­brać mi prawo do po­my­łek i ucze­nia się na nich? Prze­cież nie ma lep­szej na­uki ży­cia!

Ar­gu­men­ta­cję Da­rii po­pie­rała We­ro­nika oraz oj­ciec. Oboje stwier­dzili, że matka nieco za­ga­lo­po­wała się w urzą­dza­niu świata in­nym, po­zo­sta­jąc przy te­ma­cie koń­skiej ter­mi­no­lo­gii.

– W po­rządku, wszystko ro­zu­miem. – Wy­po­wie­dziane to zo­stało spe­cjal­nym to­nem Kry­styny Bier­nac­kiej. Ro­dzi­cielka ob­no­siła się z fo­chem przez do­bry ty­dzień, ale póź­niej od­pu­ściła. Co nie zna­czy, że za­prze­stała ma­rzeń o jak naj­lep­szym – w jej mnie­ma­niu, oczy­wi­ście – urzą­dze­niu ży­cia cór­kom. Nie wy­po­wia­dała swo­ich my­śli jed­nak gło­śno, bo­jąc się ko­lej­nej ne­ga­tyw­nej re­ak­cji z ich strony. Zde­cy­do­wała, że przyj­mie me­todę ma­łych krocz­ków, czyli de­li­kat­nymi dzia­ła­niami i tak do­pro­wa­dzi do osią­gnię­cia swo­jego celu. Ma­rzyło się bo­wiem Kry­sty­nie Bier­nac­kiej, aby każda z có­rek miała do­bry fach w ręku. „Od­po­wiedni dla ko­biety” – do­da­wała w my­ślach. A ta­kim wy­da­wał się jej je­dy­nie za­wód na­uczy­ciela. Dwoje ro­dzi­ców pe­da­go­gów, to córki też po­winny wy­brać ten kie­ru­nek! Jed­nak to, co było oczy­wi­ste dla Kry­styny, nie było już ta­kie oczy­wi­ste dla jej có­rek. We­ro­nika skoń­czyła in­for­ma­tykę i jesz­cze bę­dąc na stu­diach, pod­jęła pracę w ame­ry­kań­skiej fir­mie zaj­mu­ją­cej się pro­jek­to­wa­niem stron in­ter­ne­to­wych i two­rze­niem opro­gra­mo­wań dla przed­się­biorstw. Do­sko­nale so­bie ra­dziła, z roku na rok awan­su­jąc, otrzy­mu­jąc w końcu sta­no­wi­sko kie­row­nika do spraw in­for­ma­tyki. Nie prze­szka­dzało jej, że pra­cuje głów­nie z sa­mymi męż­czy­znami i przez wiele go­dzin po­ru­sza wy­łącz­nie tech­niczne te­maty, a po przyj­ściu do domu na­dal zaj­muje się pracą i koń­czy ko­lejne kursy do­szka­la­jące.

Praca była dla We­ro­niki wszyst­kim. Za­stę­po­wała jej także zwią­zek. Po trzech nie­uda­nych pró­bach, ko­bieta za­prze­stała zaj­mo­wa­nia umy­słu czymś ta­kim jak mi­łość. Umy­słu, gdyż mimo paru prób jej serce jesz­cze nie po­znało, czym jest uczu­cie mi­ło­ści. Wszystko do tej pory działo się w jej gło­wie i było ra­cjo­nal­nie uza­sad­niane, jak na in­for­ma­tyczkę przy­stało. Zwią­zek trak­to­wała ni­czym pro­gram kom­pu­te­rowy – trzeba stwo­rzyć taki, który bę­dzie stu­pro­cen­towo nie­za­wodny. Taki, gdzie obie osoby będą ze sobą kom­pa­ty­bilne, a sama re­la­cja mię­dzy nimi nie bę­dzie się za­wie­szać. We­ro­nika chciała mieć part­nera, który bę­dzie miał choćby ni­kłe po­ję­cie o tym, dla­czego Bu­il­der jest lep­szy od Vi­su­ala, który bę­dzie wie­dział, co zna­czy „za­pę­tlić pro­gram”, bę­dzie znał in­nego Phy­tona niż wąż Be­nek, na­le­żący do ko­le­żanki z aka­de­mika, a Pas­cal nie bę­dzie ko­ja­rzony przez niego wy­łącz­nie z fa­ce­tem, który do­brze go­tuje. Jed­nak i tak za­wsze naj­waż­niej­szy był dla niej je­den, je­dyny test, który We­ro­nika prze­pro­wa­dzała na po­czątku każ­dej zna­jo­mo­ści, ma­jący na celu spraw­dze­nie, czy to na pewno ten. I choć do tej pory pod­jęła trzy związ­kowe próby, to ża­den z part­ne­rów nie prze­szedł po­myśl­nie jej te­stu. Ża­den nie za­czy­nał od­li­cza­nia od zera! A prze­cież to spraw­dzian praw­dzi­wej in­te­li­gen­cji! Ża­den in­for­ma­tyk nie za­cznie wy­mie­nia­nia ciągu od je­dynki, skoro przed nią jak byk stoi zero! Zero!!! Poza tym, już dawno mi­nęły czasy ro­man­tycz­nych pod­cho­dów, za­lo­tów, ran­dek, ko­la­cy­jek i tym po­dob­nych rze­czy. We­ro­nika ocze­ki­wała od part­nera kon­kre­tów, a nie pier­dół, typu wyj­ście na ro­man­tyczną ko­la­cję, spa­cer po mie­ście pod­czas pełni księ­życa, cze­ko­ladki w pre­zen­cie, se­ans z fil­mem o mi­ło­ści... To wszystko ją nu­dziło, iry­to­wało i spra­wiało, że miała wra­że­nie straty czasu. Nie po­tra­fiła też roz­ma­wiać o pracy z żad­nym z do­tych­cza­so­wych part­ne­rów. To zna­czy, po­tra­fiła, tylko oni nic z tego nie ro­zu­mieli. No i chyba przez to, że była zbyt prze­siąk­nięta na­le­cia­ło­ściami z domu ro­dzin­nego, dwóch męż­czyzn, z któ­rymi była do tej pory zwią­zana, byli na­uczy­cie­lami, na­to­miast trzeci – bi­blio­te­ka­rzem. Z żad­nym z nich nie wy­trzy­mała wię­cej niż kilka mie­sięcy. Oni byli zwy­czaj­nie nudni. Na szczę­ście, były to krót­kie związki. Kilka mie­sięcy nic nie­wno­szą­cych w jej ży­cie. Choć matka miała o tym nieco inne zda­nie.

– Prze­bie­raj tak, prze­bie­raj, aż wresz­cie wszy­scy po­rządni męż­czyźni znajdą swoje to­wa­rzyszki ży­cia, a ty bę­dziesz ska­zana na resztki lub fa­ce­tów z od­zy­sku. Prze­stań wy­brzy­dzać, tylko na­ucz się, że praw­dziwy zwią­zek to je­den wielki kom­pro­mis ze strony ko­biety i męż­czy­zny. Głów­nie ko­biety – pod­kre­ślała Kry­styna Bier­nacka, wzdy­cha­jąc pod­czas po­wta­rza­nia ostat­niego zda­nia i zer­ka­jąc wy­mow­nie w stronę męża. Obie sio­stry wie­działy, że su­ge­ruje tym po­no­sze­nie zde­cy­do­wa­nie więk­szych kosz­tów kom­pro­misu niż oj­ciec.

Gdy We­ro­nika skoń­czyła trzy­dziestkę, matka prze­stała po­dej­mo­wać ja­ką­kol­wiek roz­mowę na te­mat za­ło­że­nia ro­dziny, po­sia­da­nia part­nera i dziecka, tylko pod­czas skła­da­nia ży­czeń świą­tecz­nych czy uro­dzi­no­wych głę­boko wzdy­chała i nie­zmien­nie po­wta­rzała:

– Ty wiesz, có­reczko, czego ci ży­czę, a ży­czę ci na­prawdę do­brze. – Ro­niła przy tym kilka łez dla pod­kre­śle­nia głę­bo­ko­ści swo­ich prze­żyć, a po­tem cały wie­czór sie­działa jak struta.

Da­ria miała wię­cej szczę­ścia, a tym sa­mym spo­koju. Z opo­rami, bo z opo­rami, ale ro­dzi­cielka przy­jęła do wia­do­mo­ści fakt, że i ta córka nie pój­dzie na wy­brane przez nią stu­dia, tylko jesz­cze go­rzej! Wy­je­dzie za gra­nicę pa­sać ko­nie – jak zwy­kła ma­wiać. Ale Da­ria miała tę wyż­szość nad We­ro­niką, że od końca szkoły śred­niej była szczę­śli­wie i z wza­jem­no­ścią za­ko­chana. W do­datku Mi­chał po­dzie­lał jej za­in­te­re­so­wa­nie końmi i to on w za­sa­dzie za­su­ge­ro­wał wy­jazd do pracy za gra­nicę. Po­cząt­kowo po­trak­to­wany zo­stał wrogo, zni­we­czył bo­wiem plany edu­ka­cyjne Kry­styny Bier­nac­kiej wzglę­dem młod­szej córki, z bie­giem czasu jed­nak co­raz bar­dziej był lu­biany i trak­to­wany ni­czym czło­nek ro­dziny.

Mi­chał oka­zał się sza­leń­czo za­ko­chany w Da­rii, do tego nie­zwy­kle opie­kuń­czy wzglę­dem niej. Świata poza nią nie wi­dział. Mimo ro­dzi­ciel­skich obaw, otrzy­mał zgodę na za­bra­nie uko­cha­nej do pracy w stad­ni­nie koni w Ho­lan­dii. Oczy­wi­ście, wiesz­czyli, że po mie­siącu mło­dzi będą wra­cać z po­wro­tem do Pol­ski, nie do­ce­nili jed­nak de­ter­mi­na­cji za­ko­cha­nych w so­bie pa­sjo­na­tów koni. Oboje za­częli pracę od naj­gor­szych sta­no­wisk, czyli czysz­cze­nia stajni i koń­skich bok­sów. Ale i temu za­ję­ciu od­da­wali się z ogromną pa­sją i po­świę­ce­niem. Oboje wie­dzieli, że to ko­lejna ce­giełka pod pod­wa­liny ich dal­szego wspól­nego związku. Da­ria i Mi­chał nie wy­obra­żali so­bie już ży­cia bez sie­bie. Od­kąd pod ko­niec trze­ciej klasy li­ceum spo­tkali się w cza­sie po­ma­ga­nia przy im­pre­zie hu­ber­tow­skiej, wie­dzieli, że są dla sie­bie stwo­rzeni. A każdy dzień ich tylko w tym utwier­dzał. Mi­łość przy­bie­rała na sile, nie­za­leż­nie od tego, czy spę­dzali czas na przy­go­to­wy­wa­niu się do ma­tury, czy – jak póź­niej – sprzą­ta­jąc koń­skie łajno. Uczu­cie, któ­rego do­świad­czali, było czy­ste i szczere, w du­szy za­zdro­ściła im tego także We­ro­nika. Tym­cza­sem na emi­gra­cji każda odło­żona suma na kon­cie przy­bli­żała ich do speł­nie­nia ma­rze­nia o ślu­bie i na­by­ciu wła­snego gniazdka. Po­trze­bo­wali pię­ciu lat pracy za gra­nicą, na­by­wa­nia do­świad­cze­nia, awan­so­wa­nia z funk­cji sta­jen­nego do roli za­rzą­dza­ją­cych staj­nią, aby wresz­cie zre­zy­gno­wać z do­tych­cza­so­wego za­ję­cia i wró­cić do Pol­ski. Oczy­wi­ście, ro­bili to z bó­lem serca. Zżyli się z ho­len­der­skimi pra­co­daw­cami, współ­pra­cow­ni­kami, miesz­kań­cami domu, w któ­rym byli za­kwa­te­ro­wani. De­cy­zja o ich po­wro­cie do kraju była jed­nak nie­od­wra­calna i po­dyk­to­wana eko­no­mią. Przez kilka lat odło­żyli nie­złą kwotę, która po­zwo­liła im na za­kup miesz­ka­nia w sta­nie su­ro­wym. Na wy­re­mon­to­wa­nie go i urzą­dze­nie po­trze­bo­wali już kre­dytu. Oboje zna­leźli w Pol­sce pracę, choć mocno po­ni­żej do­tych­cza­so­wego pu­łapu fi­nan­so­wego oraz ich wła­snych ocze­ki­wań.

W tym cza­sie pole do po­pisu miała Kry­styna Bier­nacka, która przy każ­dej moż­li­wej oka­zji de­li­kat­nie wy­po­mi­nała im, że gdyby mieli ukoń­czone stu­dia, za­ra­bia­liby na pewno wię­cej. A tak mu­sieli mę­czyć się jako zwy­kli pra­cow­nicy fi­zyczni. Mi­chał do­stał po­sadę na bu­do­wie, na­to­miast Da­ria w skle­pie spo­żyw­czym. Wy­da­wali się tym nie przej­mo­wać, trak­tu­jąc te za­ję­cia jako swego ro­dzaju prze­ryw­nik w dro­dze do dal­szej „kon­nej” ka­riery. Obojgu bo­wiem ma­rzyło się po­sia­da­nie wła­snej, choćby nie­wiel­kiej stad­niny. Ma­rze­nie odło­żone jed­nak zo­stało w cza­sie, po­nie­waż wszystko po­to­czyło się nieco ina­czej. Gdy wy­ka­ra­skali się z pierw­szej czę­ści re­montu, oka­zało się, że Da­ria jest w ciąży. Nim brzu­szek stał się wi­doczny, wzięli ślub cy­wilny, na któ­rym obecni byli wy­łącz­nie ro­dzice, te­ścio­wie, naj­bliż­sza ro­dzina i przy­ja­ciele. Ty­dzień po uro­czy­sto­ści Da­ria zmu­szona była do wzię­cia zwol­nie­nia le­kar­skiego z pracy. Opie­ku­jący się nią gi­ne­ko­log do­pa­trzył się przed­wcze­snego roz­war­cia i na­ka­zał za­ło­że­nie spe­cjal­nego krążka. Do tego ci­śnie­nie jej tro­chę ska­kało. Pa­cjentka miała dużo wy­po­czy­wać i oszczę­dzać się do dnia po­rodu. Mi­chał zo­stał sam – z pracą na gło­wie, roz­grze­ba­nymi ro­bo­tami bu­dow­la­nymi w miesz­ka­niu i my­ślami krą­żą­cymi cią­gle wo­kół zdro­wia cię­żar­nej żony. Ich plany, a tym sa­mym plany naj­bliż­szej ro­dziny, mu­siały ulec zmia­nie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki