Wojna żydowska - Józef Flawiusz - ebook + książka

Wojna żydowska ebook

Józef Flawiusz

0,0

Opis

Klasyczny tekst w nowoczesnej formie ebooka. Pobierz go już dziś na swój podręczny czytnik i ciesz się lekturą!

W pustynię zmieniona ziemia palestyńska, runęła w gruzy stołeczna Jerozolima, po wspaniałej świątyni Heroda Wielkiego została góra popiołów. Gdzież świadkowie historyczni tych wstrząsających zdarzeń? Gdzie śpiewacy ruin, opłakujący okropny los zabitych i stokroć okropniejszy los żywych, których pognano w niewolę? (...) Nie ma ich, wszyscy przepadli, wszystkich zasypał pył wieków, kamień na kamieniu nie pozostał, żaden szmat pergaminu. I oto nad ruiną ojczyzny palestyńskiej i nad ruiną stolicy ukazuje się jedyny świadek, jedyna twarz, jedyne oblicze, utkane z najsprzeczniejszych rysów. (...) Józefie, synu Mateusza, rzymski Flawiuszu, ironia dziejów jest niezgłębiona! (Fragment z Przedmowy tłumacza).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 741

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




JÓZEF FLAWIUSZ

Wojna żydowska

ISBN: 978-83-7991-508-8 Licencja: Tekst z domeny publicznej Źródło: Fundacja Nowoczesna Polska Zdjęcie na okładce: Domena publiczna. Licencja CC0. Opracowanie ebooka: © Masterlab  MASTERLAB www.masterlab.pl

Przedmowa tłumacza

W pustynię zmieniona ziemia palestyńska, runęła w gruzy stołeczna Jerozolima, po wspaniałej świątyni Heroda Wielkiego została góra popiołów. Gdzież świadkowie historyczni tych wstrząsających zdarzeń? Gdzie śpiewacy ruin, opłakujący okropny los zabitych i stokroć okropniejszy los żywych, których pognano w niewolę? Gdzież Mikołaj z Damaszku i pisma jego, z których może dałoby się wyłowić pierwszą nić zdrajczą, jaka się snuła między Jerozolimą a Rzymem? Gdzież Justus z Tyberiady, który w swej kronice już ostatnie dni pogromu opisał, co jeszcze w wieku dziewiątym ery naszej czytał Focjusz? Gdzież głosy tych, którzy zapalali pochodnię wojny przeciw Rzymianom, i głosy tych, którzy ją z rąk im wyrywali, a cisnąć chcieli do płytkich wód Kedronu? Nie ma ich, wszyscy przepadli, wszystkich zasypał pył wieków, kamień na kamieniu nie pozostał, żaden szmat pergaminu. I oto nad ruiną ojczyzny palestyńskiej i nad ruiną stolicy ukazuje się jedyny świadek, jedyna twarz, jedyne oblicze, utkane z najsprzeczniejszych rysów. Na tym obliczu wszystkie uczucia, złe i piękne, wszystkie prawdy, wszystkie fałsze. Z jednej strony od tego oblicza odwraca się z gniewem, żalem i pogardą skołatany lud żydowski, z drugiej strony szereg wieków zbliża się do niego, bada je, osłania starannie od ciosów, chce je zachować, bo to oblicze już jedyne i oblicze niepospolite. Nie koniec tragedii. Oto sam lud ów skołatany, lud żydowski, staje w swoim męczeńskim pochodzie, obraca się, pogląda na onego świadka i musi wysłuchać jego opowieści. On go będzie słuchał i sądził; sądził, ale i słuchał. Ale jakże to on go sądzić będzie? Na podstawie świętej tradycji, której skarbnica w łonie, w umyśle, w sercu? Nie — mówi sumienie skołatanego ludu — nie będziesz go sądził wedle tej tradycji, bo długie, a mozolne wieki tyle z tego łona wyjmowały, tyle nowizn w to łono kładły, bo epoki tak zmieniały umysł i tak przebudowały komory serca, że nawet tradycje uległy zmianom, że nawet świętości pieczęć wielka bywała wyciskana na całkiem nowym kruszcu myśli. Tradycja nie będzie sędzią temu tajemniczemu świadkowi i chyba sędzią mu będzie jeden żal, żal…

Ale do kogo żal? Do niego żal? Do tego jedynego świadka żal? Za to, że nie przepadł, gdy wszystko przepadło, za to, że sam pozostał, zbiorową winę weźmie na siebie? „Za królów, którzy zawinili”, jak rozlega się do dziś dnia tren religijny pod siwym szczątkiem świątyni jerozolimskiej, odpowiadać będzie Józef Flawiusz? „Za kapłanów, którzy pobłądzili”, przed sądem stanie Józef Flawiusz? Za całe pokolenia zdrajców, którzy woleli widzieć w Jerozolimie rzymskiego prokuratora niż znienawidzonego rywala w królewskim diademie, przeklęty będzie Józef Flawiusz? Tak woła żal, tak pieni się tradycja, tak niekiedy nawet błądzi nauka, bo i ją robią ludzie, a ludzie cierpią i bywają ślepi.

Mów, Józefie, synu Mateusza, mów ty rzymski Flawiuszu, jakim sposobem ocalałeś jako świadek, a pisma twoje nie poginęły razem z pamiętnikami rzymskich cezarów? Zagniewany na ciebie naród nie byłby ich przechował. Cywilizacja imperatorów także runęła, a żadna straż pretoriańska archiwów od pożogi nie uchroniła. Chrześcijaństwo? Tak. Ale jakim sposobem? Chrześcijaństwo to odłam twego narodu. Wszelako chrześcijaństwo wierzyło w Chrystusa, a ty, jak zaświadcza Orygenes, pisząc Przeciw Kelsosowi (I, 35), „nie wierzyłeś, iż Jezus był Chrystusem”, co się wykłada „Mesjaszem”. Ale ty opisałeś, jako to rzeczywiście kamień na kamieniu nie został, jako to przyszedł dzień sądu, jako spełniło się wszystko, co było powiedziane w „Objawieniach” i „Listach”, a potem co było we wszystkich „Dobrych nowinach” i wedle tego, jak je wykładano z linii Mateusza i z linii Marka, i z linii Łukasza, i z odrębnej całkiem linii Jana. A potem, gdy Euzebiuszowe nastały czasy, gdy przepisywacze jęli mnożyć teksty, mylić się i poprawiać, gdy w twoich Starożytnościach poczęła się kształtować interpolacja jedna o Mesjaszu w XVIII, III, 3 i wtóra interpolacja o Jakubie „bracie Pana” w XX, IX, 2, gdy w nich postać Jana Esseńczyka zamieniła się na Jana Chrzciciela (XVIII, V, 2), gdy Euzebiusz w swojej Historii Kościoła (I, 11) uznał to wszystko za słowa twoje, stałeś się rzekomym świadkiem innej sprawy, świadkiem ważnym jak Tacyt (Roczniki XV, 44), choć jak Tacyt rzekomym. Oto jednak pomost, po którym wyszedłeś z grobu, w jakim legły całe narody, całe cywilizacje, a tym samym całe biblioteki.

Runął w Rzymie twój pomnik, o którym mówi nam Euzebiusz (Historia Kościoła II, 9), prac ręką twoją pisanych nie zostawiły nam zazdrosne, a burzliwe wieki, najstarszy odpis pochodzi gdzieś z dziesiątego stulecia, a na podstawie tych rękopisów już nie sam lud żydowski sądzić cię będzie, ale lud badaczy, lud uczonych, którzy wygrzebią, odcyfrują i zestawią ze sobą jakieś trzydzieści jeden tych odpisów i jeszcze ekscerptów i przekładów, i ułomków przekładów. Powstanie cała literatura twego tekstu, krytyki tekstu, monografii o tobie, o twej filozofii, o twej teologii, o stosunku twoim do Biblii, o twojej geografii, o źródłach, z których czerpałeś; a ponieważ wyjawiłeś, że pierwszy tekst Wojny został napisany w „języku ojczystym”, powstanie cały szereg traktatów, czy językiem tym był aramejski, język Jezusa, czy hebrajski, na ów czas już umarły. Potem stawią przed trybunałem twój charakter i twoją prawdomówność, o ile nią jest i o ile nią nie jest. Sąd się rozpocznie, ale zakończony nie będzie, świadku tajemniczy, bo każdy twój sędzia inne wygłosi zdanie, bo uznając twoją własną Autobiografię za dzieło tendencyjne i polemiczne, niewarte uwagi historycznej, całą historię swoją na tym dziele opierać będzie, bo każdy niemal spomiędzy uczonych sędziów twoich z polityką dzisiejszej ulicy nic wspólnego nie mając, będzie ci zarzucał, żeś się z ówczesną ulicą nie łączył, bo gdy irredenta zarzucała ci, żeś był ugodowcem, ugoda pienić się nad tobą będzie, żeś nie był irredentystą…

Józefie, synu Mateusza, rzymski Flawiuszu, ironia dziejów jest niezgłębiona!

Ale i nie koniec jej. Cudzoziemcy, którzy spokojniej sądzą cię, gdy w Rzymie z portyku Oktawii przypatrujesz się pochodowi tryumfalnemu trzech cezarów i strąceniu ze Skały Tarpejskiej wodza żydowskiego Szymona bar Giory, uznali twoją Wojnę za kwiat pisarskiej działalności. Twoi współwyznawcy, którzy tego spokoju mieć nie mogli, za taki kwiat uznali Starożytności. Uczeni uważali cię za swoją podsądną własność. Przeznaczony dla tłumów, zamknięty byłeś w bibliotekach przed tłumami. Ludzie, którzy żyjąc w Polsce, myślą są ciągle w rzekomej Jerozolimie, a zawinąwszy do prawdziwej Jerozolimy, rzekomą Polską ją sobie całkiem przysłaniają, którzy wszystko, co na ten temat wiedzą, zawdzięczają tobie, niemal nawet z imienia ciebie nie znają. Ze sprzeczności powstałeś, sprzecznością byłeś, sprzeczności głosiłeś, sprzeczności działy się z tobą przez dziewiętnaście kolejnych wieków i — najnowsza sprzeczność, pierwszy polski tłumacz, który sięgnął do twego oryginału greckiego i który jakieś jedno całe dzieło twoje chce podać publiczności, będąc z natury irredentystą, uważa za doniosły fakt oświatowy, jeżeli ciebie, ugodowcze, wiernie, cierpliwie i z entuzjazmem na polskie, jakby powiedział Słowacki, „wytłumaczy”…

*

Od stu lat źle działo się w państwie żydowskim. Rzym obrócił na nie potężne oko i rękę na jego stosunkach położył. A fatalna to była ręka i na fatalne trafiła charaktery. W Jerozolimie nie Hyrkan słaby królował, nie Herod potężny, nie arystokracja lub demokracja, ale panowała Świątynia, panował Zakon, panowała Religia. Kto tedy umiał osadzić się w Świątyni, kto umiał Zakon wytłumaczyć na swoją korzyść, kto zdołał otoczyć się Religią jak murem ochronnym, ten nie tylko głosił, że posiada słuszność za sobą, ale głosił to z wściekłością na twarzy i z odwoływaniem się, do kogo tylko odwołać się dało, czy do Jehowy w niebie, czy do cezara w Rzymie. Polityka staje się wrząca, staje się namiętna, odwołuje się bezustannie do religijnych idei kierowniczych. Polityka woła, że jest tradycją ojców, że jest jedyną wiarą, że jest jedynym wytłumaczeniem Zakonu, że zamach na nią będzie świętokradztwem. A zawsze, ilekroć usta ogłoszą sprawy praktyczne za zagadnienia moralne, ręce gdzieś w ciemności sięgają do matactwa i zdrady. Judea nie mogła się ukształtować społecznie, a przeto i urządzić politycznie. Jeżeli dawniej, wciśnięta między Asyrię i Egipt, dusiła się, to zyskawszy nareszcie oddech na krótką chwilę, dostała się między ród Machabeuszów i Idumejczyków, o ile za cały ród nie starczył Idumejczyk jeden, Herod Wielki, który wszelkich już pretendentów do korony wytępił, Palestynę urządził niby swoją posiadłość i niby wyłącznie dla siebie, nie licząc się zupełnie z przyszłością, z charakterem ludu, z jego potrzebami. Toteż gdy zamknął powieki, spieszą do Rzymu całe gromady nowych, a z niego już idących pretendentów, gromady zawistne, zgorączkowane, chciwe, a tak zacięte, iż wolą widzieć w Jerozolimie prokuratora rzymskiego niż swojskiego rywala (Wojna II, II, 3).

Więc już do Rzymu udaje się każdy. Obywatele jerozolimscy przyjmują tytuł obywatelstwa rzymskiego, do Świątyni płyną dary imperatorów, na urzędach i stanowiskach wojskowych państwa rzymskiego pojawiają się Żydzi. Przyjaźń wymaga przyjaźni wzajemnej, usługi usług. Za królami, którzy wchodzą w układy z Rzymem, idą ludzie wybitnych rodów, za wybitnymi rodami wszelkie wybitniejsze jednostki. Rzym daje wpływy, Rzym daje bogactwa, zaszczyty, stanowiska. Rzym uznaje grecką kulturę, Rzym mówi po grecku; garnący się do świata Żydzi mówią i piszą także po grecku. Jeszcze prokuratorem Judei jest Żyd, choć duszą już Rzymianin; w Jerozolimie będzie się nawet zasługiwał Żydom; pójdzie potem do Aleksandrii i będzie tam już jako rzymski arabarcha tłumił rozruchy żydowskie; a gdy tyle uszedł, ujdzie i resztę drogi, podąży nawet za Tytusem oblegać Jerozolimę, zostanie głównym wodzem, bo Tytus młodzik, młodzik przyjaciel, a przyjacielowi się pomaga…

Ten palestyński Paskiewicz będzie się zwał: Tyberiusz Aleksander, nie byle kto, bo synowiec wielkiego Filona z Aleksandrii.

Będzie Agryppa, król, na ziemiach swych niespokojny, że Żydzi rwą się do powstania i że jemu może się popsuć cała polityka. Więc „dla dobra” Żydów, dla ich „uspokojenia” pośle pod Jerozolimę posiłki młodemu Tytusowi, także „przyjacielowi”…

Więc gdy zdrada stanie się czymś całkiem normalnym, czymś powszednim, czymś ogólnym, gdy Jerozolima zamieni się w przedmieście Rzymu, gdy kobiety najwybitniejszych rodów będą wychodziły za rzymskich prokuratorów albo zostaną kochanicami cezarów rzymskich, jak świadczy już nie Józef, ale Tacyt i Swetoniusz (Tacyt, Dzieje II, 2; Swetoniusz, Żywot Tytusa VII), gdy narodowa organizacja zgryziona zostanie zgnilizną do cna, gdy wszystko, co się dzieje i jak się dzieje, będzie się zwało wolą bożą, karą bożą, rozporządzeniem bożym nieodmiennym, spełni się ostatnia rzecz, intelekt żydowski przejdzie na stronę Rzymu, nowy intelekt, mózg narodu i upadek ostateczny stanie się już nieuchronny.

Reprezentantem tego intelektu może będzie — Józef Flawiusz?

Tyberiusz Aleksander — organizacja wojskowa, Agryppa — organizacja państwowa, Józef Flawiusz — organizacja umysłowa. Może.

A cóż się dzieje w dole? Lud walczy o wolność? Ale jak on walczy? Niech Schuerer wszystkich przez Józefa nazywanych „rozbójników” poda za ludzi znakomicie znających rzemiosło wojenne, niech Graetz nazywa ich patriotami, niech oni, walcząc o wolność, nawet nie grabią, jak im to srodze przymawia nasz niedający się skontrolować świadek, ale jakie idee kierownicze tej wolności? Odrębność, niepodległość — tak. Ale pod jakim kątem politycznego spojrzenia? Rozruchy o signa rzymskie? Protest przeciwko płaceniu podatków w świętych didrachmach, Bogu tylko jako jedynemu Panu składanych? Więc jeśli cezar rzymski żąda podatku, to podaje się za Pana? I oto takie zagadnienia polityczno-ekonomiczne zapalają umysły ogniem obrazy religijnej; już nie ruch, ale odruch, już nie polityczna walka, ale emeuta, nie rewolucja, ale zamieszki.

Naród żydowski, rozpadły w sobie, chcąc uczynić rewolucję na zewnątrz przeciw Rzymianom, musiał ją pierwej wszcząć na wewnątrz u siebie przeciwko ugodzie rzymskiej. Ale i ta rewolucja mogła tylko przybrać charakter emeuty, formę zamieszek. Stara organizacja narodu żydowskiego przegniła, nowa nie zdołała się wytworzyć; rewolucja wewnętrzna odbywała się na oczach Rzymian. Francja dwa razy w ciągu jednego niemal wieku dokonała takiego wysiłku zwycięsko; Judea w jednym takim wysiłku legła. Ale też Niemcy nie były państwem rzymskim, ani też Paryż Jerozolimą, szyderczy liberalizm francuski nie krępował się fanatycznymi doktrynami szafarzy „świętej oliwy i świętych pierwocin”. Działo się raczej to i tak się działo, jak nad Wisłą i Niemnem, co wyrozumiał wydawca skrótu Józefowej Wojny pod nagłówkiem Sława dawney Jerozolimy przy zburzeniu swoim y całey Żydowskiey ziemi spustoszeniu w własnychże popiołach y ruinie od Rzymskiey potencyi zagrzebiona, wydana w Supraślu roku 1725 kosztem Jerzego Krakiewicza, obywatela wileńskiego, który też w przedmowie zwraca się do czytelnika słowy: „starożytności zważywszy upadek, krwawymi zalewaj się łzami nad strapioną ojczyzną naszą w podobnej zostającą toni”.

*

Więc któż to jest Józef Flawiusz? Co nam powie jego kłamliwa, a w obronie własnej napisana Autobiografia? Co nam powiedzą jego dzieła? W jakim stosunku staną te dzieła do całego piśmiennictwa żydowskiego? Flawiusz-kapłan, Flawiusz-strateg galilejski, Flawiusz-historyk, który, jak chce rosyjski tłumacz Henkel, tworzy historyczną literaturę sam i od razu jedyną na dziewiętnaście wieków, a tylko dlatego, aby się usprawiedliwić? Przed kim? Przed Rzymianami? Wystarczyłaby skromna Autobiografia. Przed Żydam? Wystarczało wsiąść na okręt i pojechać do Italii, machnąwszy ręką. Flawiusz uczy się i pisze, walczy i pisze, zdradza i pisze. Gdzież jest to tertium charakteru? Flawiusz pisze.

Tak. Flawiusz to nie Ziethen lub Chłopicki, to nie Wielopolski nawet, jak chciał jakiś Szwajcar. To pisarz. To typ literacki.

To nawet nie historyk. To po prostu pisarz. Już Hausrath zauważył, że on tylko w Galilei „bawił się” w generała. Organizując i ćwicząc wojsko galilejskie, zakładając tam synhedrion, więc lewym okiem patrząc na Rzym, prawym na Jerozolimę, robi literaturę. Temat porywa go. Wybacza sykariuszowi w Masadzie całe „rozbójnictwo”, bo ten daje mu wspaniałą scenę tragicznego wymordowania się całej załogi i pisze za niego mowę o nieśmiertelności duszy, mowę tak piękną, że Eleazar, gdyby jej był dożył, może rzuciłby mu się na szyję, o ile bohaterowie mogą w ogóle mieć czucie dla pieśni, które ich opiewają. Flawiusz posłany do Galilei celem organizowania powstania, organizuje je. Graetz sądzi, że porwał go ruch ogólny, ale że potem wytrzeźwiał. Nie. Flawiusz ciągle robi literaturę, a gdy zbliżają się Rzymianie, cofa się, bo to już jest życie. Gdy jednak owi Rzymianie zamknęli go w Jotapacie, a Żydzi nie pozwolili mu uciec, z konieczności robi literaturę wojny, literaturę obrony twierdzy, wpada na znakomite, wprost epickie pomysły. Potem, gdy musi wraz z innymi skryć się przed zdobywcami do zbiornika, gdy mu śmierć samobójcza zagląda w oczy, znowu robi literaturę i poczyna do fanatyków „filosofein”. Pisze scenę, jakiej mógłby mu pozazdrościć Niemirycz-Danczenko, szczęśliwszy od Józefa, bo dzięki zróżnicowaniu się już tylko pisarz, a nie strateg-pisarz. Powstańcy zamknięci w zbiorniku nie dali się jednak „przefilozofować”. Żądają, by Józef umarł razem z nimi. Ciągnijmy losy — woła Józef. Ciągną losy. Józef chce żyć, on ma jeszcze coś do powiedzenia światu, to literat, to człowiek słowa. Jemu samemu się zdaje, czy nie zdaje, że ma coś powiedzieć Wespazjanowi, jakieś proroctwo, jakąś wróżbę o przyszłym wydźwignięciu się na tron rzymskich cezarów. Nie. To psychologiczny pozór. Józef ma powiedzieć światu Wojnę, Starożytności, Przeciw Apionowi, Autobiografię. On, może całkiem bez uświadomienia i na pewno bez uświadomienia, chce żyć nie jakieś jeszcze lat trzydzieści, ale dwa tysiące lat, trzy tysiące lat. Póki będzie istniało słowo pisane i póki je ludzie czytać będą.

Więc „z woli bożej”, jak się wyraża, idzie do Rzymian, towarzyszy Tytusowi w czasie oblężenia Jerozolimy, a nawet w czasach tych okropnych… żeni się ku wielkiemu zgoryczeniu profesora Graetza. Ale gdyby profesor Graetz udał się do profesora Krafft-Ebinga i zapytał go o „życie seksualne” wrażeniowców, czy po rozmowie z nim byłby istotnie w dalszym ciągu tak bardzo zgoryczony? Czy „Hochzeit” albo „weselisko” są nazwami właściwymi dla stanów psychicznych owych bujnych, nieposkromionych, niespokojnych natur, do jakich niezawodnie zaliczyć wypada naszego historyka? I czy sąd nasz w ogóle będzie trafny, jeżeli za podstawę weźmiemy fakt Flawiusza wyjaśniony psychologią Graetza, a nie psychologię Flawiusza uwydatnioną faktami skrzętnie zebranymi przez Graetza? Ba, czy sądzić można takich ludzi już nie na podstawie etyki naszej, ale etyki jego rówieśnych? Czy nie wypada go sądzić wedle jego własnej etyki?

Jak to, etyka i Flawiusz?

Tak, etyka i Flawiusz; tylko nie ta, od której roi się w jego mowach, w jego odezwach i uwagach. To jest doktryna, nie etyka. Etyka Flawiusza wypływa z jego uczuć, z jego wzruszeń. Uczucie ma swoją logikę, której ogniwa brakujące w tekście mogą być dopełnione przez znawców dusz. Flawiusz, kłamiąc, cierpiał, Flawiusz, kłamiąc, gniewem starał się siebie oszołomić, ale Flawiusz nigdy nie kłamał na zimno. Flawiusz upadał jako człowiek, ale człowiekiem pozostał; tymczasem ze zwykłych charakterystyk, jakie znamy, wypadałoby, że Flawiusz był zwierzem. Czy zwierz dałby taki opis gorejącej świątyni? Czy napisałby taką mowę dzieciobójczyni dzieciożerczej? Niekiedy zachowanie się Flawiusza jest straszne, jest nie do zrozumienia, ale też i samo życie stało się wtedy jakimś bezsensem.

*

Flawiusz typem literackim?

Flawiusz śród proroków, sybillistów, objawieńców, psalmistów?

Ależ to miał być historyk.

Jeżeli historyk, to już typ nowy, nie na Judeę, nie na Jerozolimę. Byli historycy, byli kronikarze, ale w ciągu stu ostatnich lat zaszła taka zmiana stosunków, że albo można było istnieć jako rynkowy wykładacz pisma, albo jechać — przez Aleksandrię do Rzymu lub przez Rzym do Aleksandrii.

W Rzymie jest cezar i oświata grecka, w Aleksandrii oświata grecka i namiestnik rzymski. Tylko właściwie namiestnik rzymski, bo oświata grecko-żydowska.

Filon nie wyżyłby w Jerozolimie ani jako człowiek, ani jako myśliciel. Spojrzałby z pogardą na wykwintnego saduceusza, z gniewem na zaciętego faryzeusza. Faryzeusz z owym pieniążkiem w ręku, pytający: czy płacić podatek ziemskiemu panu? — ten faryzeusz popsułby mu cały pobyt w mieście ojczystym. A saduceusz? Chłodny, wykwintny, ironiczny, który z ledwie dostrzegalnym uśmiechem bąkał może, iż wie, kto jest autorem strasznej satyry na króla Heroda, która się zwie Kohelet, czyli, jak u nas tłumaczą, Kaznodzieja Salomonowy (p. Wojna II, VIII, 2, 14, uwaga), ten nie ująłby sobie myśliciela, pragnącego odkryć łącznik między Stwórcą a Stworzeniem, którym to łącznikiem Logos. A co jest Logos Filona Żyda? Izrael wojujący. Faryzeusz? Saduceusz??

Więc miał w Jerozolimie wytrwać Józef Flawiusz? Prorok, nebi, to był trybun ludu, to był rzecznik gminu; nebi mówił, nie pisał; kto inny spisywał jego słowa płomienne. Prorok nie był stylistą, nie kochał się w pięknych obrazach, nie pisał powieści, bo sam bywał nieraz straszliwą powieścią. W krainie proroków, sybillistów, objawieńców rodzi się nowy typ człowieka, zjawia się modernista i od razu cały w swoim stylu, zjawia się człowiek, który nie słowem zaklina czyny, lecz z czynów stara się uszczknąć prześliczne wieńce słów.

Krytyka historyczna napiętnowała Flawiusza mianem zdrajcy. Napiętnowała charakter jego mianem przewrotności. Odjęła mu wszystko. Uczyniła z niego wstrętnego świadka jakiegoś skandalicznego procesu kryminalno-politycznego. A jednak Flawiusz stoi, stoi niewzruszony. Więc krytyka mówi: nie istnieje on dla mnie jako człowiek, tylko jako pisarz, jako źródło. To dialektyka. Nie możemy odłączyć człowieka od pisarza, nie możemy posiadać rzeki bez źródła, ustawicznego źródła. Musi dla nas istnieć człowiek. Musi być w tym człowieku obok zdrad i fałszów coś cennego, coś niespożytego, coś wieczystego, coś nieśmiertelnego, coś — ach, ostatnie słowo — coś wielkiego, jeżeli mimo zabójczych faktów z jego życia, człowiek ten istnieje, człowiek ten świadczy i wieki całe świadectwa tego człowieka słuchają.

To był nie tylko człowiek, ale intelekt. To był zaczątek cywilizowanej organizacji umysłowej narodu żydowskiego. To była alfa, ale i na alfie się skończyło.

Opowieść o pogromie ojczyzny, nie psalm, nie elegię, nie tren, nie apokalipsę, ale historyczną opowieść tak modernistyczną, że przydatną dla umysłów wszystkich ludów i wszystkich epok, mógł dać tylko jakiś całkiem nowy człowiek. Psychologię narodu zdenerwowanego i przez cierpienia doprowadzonego niemal do monomanii teokratycznej, mógł dać tylko człowiek całkiem innej psychologii, całkiem innej struktury psychicznej. A Józef znał psychologię swego ludu, której tragiczną cechą było to, że zaledwie z jednych wyszedł nieszczęść, już następnych gorączkowo szukał. To jego własne słowa (Wojna III, IX, 6).

Flawiusz od dziecka jest literatem. Studiuje po kolei wszystkie trzy sekty, trzy lata spędza nawet u pustelnika Banusa. Majer Bałaban nazywa to przerzucaniem się z partii do partii. Więc koniecznie szukać tylko mamy złych pobudek? Flawiusz tłumaczy się z tego, mówiąc, że pchał go żar wiedzy. Wiedza została rychło nakarmiona, ale wiedza była tylko formą treści tego umysłu. Treścią była odtwórcza wyobraźnia. Flawiusz tak plastycznie maluje nam ludzi, że dochodzimy do wniosku, iż on nie tylko mówiących mistrzów słuchał, ale i na mówiących patrzył. Flawiusz ogromnie umiał patrzeć.

On widzi wszystko, co opisuje. Widzi linie, bryły, barwy; widzi okolice i przesuwające się jak w kalejdoskopie postaci. Flawiusz jest artystą.

Pisze nie greczyzną Platona lub Arystotelesa, lecz językiem współczesnych (ἡ κοινὴ διάλεκτος), w wielu wypadkach pod względem form podobnym do języka ewangelii, ale tylko zewnętrznie, bo nie posiada bynajmniej jego surowości; jest barwny, kwiecisty, „powiada wszystko, co zamyśli głowa”, a czasem jest „jak piorun jasny, prędki”, to znowu „smutny jak aniołów mowa” i istotnie niemal „wszystko przelatuje ducha skrzydłem”, choć niekiedy płaszczy się stylem dworaka, wywierając wrażenie, że z historyka żydowskiego przedzierzga się w historyka rzymskiego.

Bo ten artysta, ten pierwszy artysta jerozolimski, miał od razu zostać czymś, czym w żaden sposób zostać nie mógł. Miał zostać bohaterem.

A kto wtedy nie mógł zdobyć się na bohaterstwo, ten musiał popaść w tortury zawikłań, z których się wychodziło pomalowanym na nikczemnika. Bohaterem był i ten, który ginął w powstaniu, bohaterem był i ten, którego jako przeciwnika powstania rewolucjoniści zabili. Tylko taki, który chciał żyć, upadał moralnie, czy wobec moralności. Flawiusz chciał żyć i dlatego życie to wikłało się. Przeżył Jerozolimę, więc okrzyczano go za nie-Żyda; pisze w obronie Żydów Przeciw Apionowi, więc jest Żydem; pisze Autobiografię w obronie przeciw delatorom, co donosili, że to niby on zapalił żagiew buntu przeciw Rzymianom; wypiera się tego, więc nie jest Żydem. Tak, ale Flawiusz miał może żydowskiemu narodowi za czasów jego państwowości dać kulturę piśmienniczą? Nie dał, nie zaszczepił. Do Flawiusza Biblia, od Flawiusza Talmud. Dla Flawiusza w dawnej państwowości żydowskiej miejsca nie było.

Ale naród żydowski nie przepadł razem z potrójnym murem jerozolimskim. Po wiekach i czasach wszedł na drogę kultury umysłowej. Snuje swoje beta, gama, delta. Ogląda się — brak alfy? Pójdź, Józefie, synu Mateusza! Po Biblii i Talmudzie od ciebie zacznie się historia, czy w ogóle modna kultura Nowego Syjonu.

Ale modna kultura nie zna ekskluzywizmów nacjonalistycznych. Józef, syn Mateusza, nie należy dziś już tylko do Żydów. On stał się własnością całego świata.

*

Lecz u nas trzeba go wydrzeć bibliotekom i uczonym. Oni trzymali go zazdrośnie w swych pracowniach i najwyżej robili na nim wiwisekcje przed kolegium uniwersyteckich słuchaczy. Z tej niewoli, z tego więzienia naukowego trzeba go wyprowadzić, trzeba uderzeniem młota rozbić kajdany archiwalne, w które zakuto jego dzieła. Zdało się nam, że wrócić go może tłumom najwłaściwiej taki, który się uczył do onych tłumów przemawiać. Uczony przemawia do specjalistów lub specjalizujących się. Do tłumów przemawia literat. Uczony mówi definicjami, literat obrazami. Językiem obrazowym pisał Józef Flawiusz, filologowie tłumaczyli go językiem definicji.

Flawiusza trzeba rzeczywiście tłumaczyć. Trzeba tłumaczyć nie tylko słowa, ale i myśli, nie tylko myśli, ale i uczucia, nie tylko uczucia, ale i aluzje, nie tylko aluzje, ale i jego specjalny — ton.

Tłumacz Flawiusza musi znać nie tylko greczyznę, ale i Palestynę; musi nie tylko zwiedzić ją dokładnie, ale wróciwszy, gdy siądzie przy biurku, widzieć ją przed sobą. Musi także znać kulturę żydowską i mieć dla niej czucie; musi stanąć w piątek wieczorem pod olbrzymim szczątkiem Muru Zachodniego zburzonej świątyni jerozolimskiej i słuchać płaczu Żydów nad utraconą wielkością ojczyzny swojej. Musi zatem do swej pracy wprowadzić pierwiastek subiektywizmu, czego jak ognia boi się współczesny uczony.

*

Autor niniejszego przekładu, czując całą powagę zadania i odpowiedzialność przed sumieniem i czytelnikiem, starał się uczynić zadość możliwie wszystkim warunkom, jakie wedle jego mniemania były niezbędne. Wybrał najpoprawniejsze wydanie tekstu dokonane przez Justyna Destinona i Benedykta Niesego na podstawie siedmiu za najlepsze uznanych rękopisów, a z uwzględnieniem dwudziestu czterech pozostałych. Następnie, niezależnie od całego krytycznego materiału dodanego do tej edycji, tłumacz sprawdził tekst klasycznego do niedawna wydania Dindorfa z owym wydaniem najnowszym Niesego i Destinona. Dalej sprawdził tekst oryginału greckiego z przekładem łacińskim podanym u Dindorfa, prócz tego z najnowszym przekładem niemieckim dokonanym przez dra Henryka Clementza i z jedynym przekładem rosyjskim, a bardzo świeżym H. H. Henkla. Wreszcie tę część Wojny, która odpowiada Starożytnościom, sprawdził jeszcze z polskim przekładem Starożytności dokonanym przez Jana Lippomana. Następnie uwzględnił wszystkie uwagi Graetza tyczące tekstu Wojny. Posługiwał się znakomitymi słownikami dra W. Papego i tegoż słownikiem greckich imion własnych. Miał wciąż pod ręką Gustawa Boettgera Topograficzno-Historyczny Leksykon, Biehma Handwoerterbuch des biblischen Alterthums, Fryderyka Luebkera Reallexikon des klassischen Alterthums etc., mapy F. W. Putzgera, Kieperta etc., dzieła Tacyta, Swetoniusza, Herodota, Pliniusza Starszego etc., Biblię we wszystkich polskich przekładach, w różnych wydaniach hebrajskiego oryginału, Septuagintę (LXX), grecko-łacińskie wydanie Nowego Testamentu Tauchnitza, apokryfy etc., szereg dzieł nowszej literatury naukowej orientalnej. Zwiedził też cały Wschód, stojący w związku z Flawiuszem i z oną cywilizacją, co uczynił dość systematycznie: Włochy, Grecję, Turcję (Konstantynopol), Krym i dalej również takim pasem Egipt, Palestynę i Syrię aż do Baalbeku. A ponieważ powiadają, że Renan uczył się pisać na Flawiuszu, przeto tłumacz i tę szansę posiadł, gdyż miał już poza sobą przekład jego podstawowego dzieła Żywot Jezusa, co mu się przy pracy nad Flawiuszem rzeczywiście przydało.

Zdaje się tedy, że w kierunku przygotowawczym tłumacz uczynił wszystko, co było w jego ułomnej mocy. Następnie, siadłszy do roboty, starał się poznać tradycję przekładu Wojny, a raczej tradycję rozumienia tekstu i następnie ustalić zasady, które go zmuszają do odstępstw od tej tradycji. Ponieważ jednak wszelkie odstępstwa mogą być słuszne i niesłuszne, uznane przez krytykę lub nieuznane, przeto aby nie zacierać za sobą śladów, tłumacz wszędzie w odsyłaczach stanowisko swe odrębne zaznaczył i wedle możności uzasadnił, wobec czego nawet prawdopodobne błędy jego dla czytelnika niebezpieczne nie będą, gdyż krytyk zdoła je dość łatwo poodznaczać. Sam na krytykę, i to surową wystawiony, tłumacz jednak nie wahał się poddać krytycznym uwagom trzy sprawdzone przez siebie przekłady; zdawało mu się bowiem, że będzie to poniekąd sprawdzianem jego własnego przekładu, materiałem należytym do osądzenia jego wniosków, przypuszczeń, zapatrywań. Miejsca, w których tekst został popsuty, czy to przez czas, czy przez przepisywaczy, tłumacz starał się oddać w odpowiednio ułomnym stanie, wbrew zdaniu Marcina Lutra, który taką zasadę potępił. Tłumacz ślepo trzymał się edycji greckiej Niesego i Destinona, używając edycji Dindorfa i całego aparatu krytycznego tylko w tym celu, aby tamtą edycję lepiej zrozumieć. Jeżeli zatem polski przekład pod względem szczegółów rzeczowych i pod względem stylu różni się nieraz znacznie od tradycji przekładów, to powodem tego z jednej strony charakter edycji Niesego i Destinona, z drugiej zaś strony poczucie językowe, konieczna literackość, charakter kulturalnej polszczyzny, która także ma swoją duszę, a na szczęście bardzo plastyczną. Tu warto by raz jeszcze wspomnieć Marcina Lutra, który w sprawie zniemczenia Biblii pisał: „Nie ma się co pytać łacińskich liter, jak się powinno gadać po niemiecku, co czynią osły, ale trzeba się pytać matki w domu, dzieci na ulicy, prostego człowieka na rynku i wszystkim im patrzeć na gębę, jak gadają, a wedle tego tłumaczyć, to i oni potem wymiarkują, że się z nimi po niemiecku gada”. Jest w tym dużo słuszności. Ale Flawiusz był Żydem, pisał po grecku, greczyzna jego ma być spolszczona. Sprawa tedy nie jest tak prosta. Przekład musi być — stylizowany.

*

Edycja tekstu greckiego dokonana przez Benedykta Niesego i Justyna Destinona, którą w uwagach zwykle oznaczam „Niese”, albo „N”, jest pracą pomnikową, a dla tłumacza niesłychanie ważną z powodu całego szeregu drobnych poprawek tekstu, wszelako niekiedy zmieniających sens całych zdań. Nowa interpunkcja, usunięcie w różnych miejscach niepotrzebnych przecinków, wypaczających myśl, uporządkowanie tekstu, że nieraz końcowe zdanie przeszło do ustępu następnego albo wstępne zdanie do ustępu poprzedniego, korekta pisowni imion własnych, odznaczenie krzyżykami miejsc, w których tekst uległ zepsuciu, i gwiazdkami, gdzie rękopis został przez czas uszkodzony, oto szereg innowacji, które rzeczywiście w całym rozmiarze tylko tłumacz należycie ocenić i błogosławić potrafi. Wszystko to zostało dość szczegółowo omówione w odsyłaczach. Edycja ta nie daje zwykłych streszczeń na początku poszczególnych ksiąg, rozdziały są oznaczone tylko liczbami, nigdy oratio obliqua nie jest ujęta w cudzysłów, jak się to zdarza u Dindorfa, przy transkrypcji imion własnych popełniono według naszego zdania jedynie omyłkę tradycyjną, a mianowicie w VI, V, 1 biorąc περαία (zarzecze) za imię własne; w tym wypadku wydawcy poszli nie za rękopisami, które mieli przed sobą, a w których nie ma dużych liter, i nie za editio princeps Arlenii, gdzie dużych liter użyto tylko na początku rozdziałów, ale za jakąś późniejszą, a mylną tradycją drukowania tego ustępu, aczkolwiek w III, X, 10 u nas już imię własne, w edycji Niesego i Destinona zostało całkiem słusznie wydrukowane literą małą. Mówimy o tym szczegółowo w odnośnej uwadze. Niektóre poprawki, jakie np. Graetz przewidywał, znalazły się również w tej edycji. Wypada tylko zaznaczyć, że w Indeksie korekta pisowni imion własnych nie jest tak staranna i że z tego powodu lepiej jego pisownię za każdym razem sprawdzać z pisownią samego tekstu. Indeks jest dziełem Benedykta Niesego. Swoją drogą należy go nazwać znakomitym, a tłumaczowi służył do pewnego stopnia za wzór przy obmyślaniu i układaniu skorowidza polskiego.

Pomnikowa ta edycja Flavii Josephi opera omnia drukowana była kilka lat, tom za tomem, w Berlinie. Wojnę zawiera tom szósty, który się ukazał 1894 roku, a ogólny indeks, obejmujący tomik siódmy, w roku następnym. Zrobiono od razu dwa wydania, jedno z samym tekstem, drugie z dodaniem całego aparatu krytycznego.

Tekst został opracowany na podstawie zestawienia siedmiu następujących, a za najlepsze uznanych rękopisów:

1) rękopis paryski nr 1425 (tekstów greckich), pochodzący z X albo XI wieku.

2) rękopis mediolański, znajdujący się w Bibliotheca Ambrosiana, a nazwany przez wydawców „przyrodnim bratem” poprzedniego.

3) rękopis wenecki Biblioteki św. Marka nr 383 (tekstów greckich), która to biblioteka roku 1903 została przeniesiona do słynnej, przez Sansovina 1536 roku zbudowanej Mennicy (Zecca).

4) rękopis florencki z Bibliotheca Lauremiana (Codex Laurentianus plutei 69 cod. 19), który wraz z poprzednim (weneckim) pochodzi z XI albo XII wieku.

5) rękopis biblioteki watykańskiej nr 148 (tekstów greckich), pochodzący prawdopodobnie z XI wieku.

6) rękopis drugi tejże biblioteki (Codex Romanus bibliothecae Vaticanae Palatinus gr. nro 284), pochodzący z XI albo XII wieku.

Wreszcie:

7) rękopis trzeci tejże biblioteki (Codex Urbinas bibliothecae Vaticanae inter Urbinates gr. nro 84), pochodzący z XI wieku.

Prócz tych siedmiu podstawowych tekstów sprawdzono, zestawiono i uwzględniono jeszcze 24 innych, przekłady łacińskie i syryjski przekład księgi szóstej, pochodzący wedle wszelkiego prawdopodobieństwa z VI wieku.

Teksty, które niemal przez tysiąc lat były zdane na łaskę i niełaskę najróżnorodniejszego gatunku przepisywaczy, musiały ulec zepsuciu i dziwić się tylko trzeba, że stosunkowo tak małemu. Jeżeli sam Józef w Starożytnościach (I, VI, 1) powiada, że dla „rozkoszy” Greków hellenizował zgodnie z „wdzięczną” Greków mową „nieodmienne” imiona własne Żydów, to przepisywacze, żadną nie krępując się filologią czy lingwistyką, mieli tu zaiste wolne i żyzne pole do wprost nieobliczalnych przekręcań, a w wielu wypadkach żadną miarą dociec nie można, jak mogło brzmieć pierwotnie dane imię własne, a nawet z jakiego pochodziło języka, gdy w dodatku sami Żydzi imiona swoje chętnie hellenizowali. Feliks czy Chelkiasz (V, I, 1)? Tolemeusz czy Ptolemeusz (I, XVI, 5)? Neos czy Ananiasz (II, XX, 4)?

Wojna nie posiada właściwie tytułu ustalonego. Pełny tytuł naszego przekładu Dzieje Wojny Żydowskiej przeciwko Rzymianom pojawia się po raz pierwszy w edycji Niesego i Destinona. W wydaniu Dindorfa tytuł brzmi jeszcze: O wojnie żydowskiej, czyli historia żydowska o pogromie. W najlepszym rękopisie greckim paryskiej Biblioteki Narodowej (nr 1425) tytuł Dzieje wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom widnieje dwa razy. Tytułu tego używał wielokrotnie sam Józef (Starożytności, wstęp 1, 2; XVIII, I, 2; XX, XI, 1 etc.), aczkolwiek gdzie indziej posługuje się także tytułem skróconym: Żydowska historia itp. (Starożytności XIII, III, 3; V, 9; X, 6). Ale ów tytuł pełny jest najwłaściwszy; używali go, pisząc o Wojnie, tacy pisarze, jak Euzebiusz (Historia Kościoła I, v, 6; II, vi, 4), Teofil Antiocheński, Stefan Bizantyjski, aczkolwiek Euzebiusz tytułował Wojnę także krótko Historią (III, viii, 1), a Porfiriusz Historią żydowską w siedmiu księgach zawartą. W różnych rękopisach spotyka się z tytułami Żydowska historia o pogromie, albo krótko O pogromie etc. Na łacińskim rękopisie Watykanu znajduje się tytuł Historiarum Josephi libri numero VII.

Za różnicami, jakie się z biegiem czasu ujawniły w tytule tego dzieła wiekopomnego, wylęgły się różnice w samych tekstach. „Ari, Simon” zamienia się na „Arsimon”, „Murkos” miesza się z „Markos”, „Ana” i „Kana”, końcowe „n” jednego wyrazu dostaje się na początek wyrazu następnego, tworząc z czysto żydowskiego „Ain” (źródło) jakieś „Nain”, „Idumea” (II, XII, 2) zamienia się na wyraz „Judea”, „Kaisennios” miesza się z „Kestios”, dwa słowa „Betharamin” i „entha” łączą się się w jedno „Betharaminentha”, „Bentidios” plącze się z „Kyintos Didios”, z „Didios” nawet z „kaididios”, „Rhesa” i „Thresa”, „Chabulon” i „Zabulon”, „Ina” i „Jamnea”, „Gomorra” i „Somorra”, „Ginnabris” i „Dennabris”, „Gionos” (drugi przyp.) z „Simonos”, „Kalouarios” i „Kerealios”, „Kaatha” z „Klatha” i „Kathla”, „Bethega” z „Baithela” i „Bethela”. Następnie κάπί γής zamienia się na καί πηγῆς, λῃστρικοί na λειτουργοί, φυγαῖς na ψυχαῖς, θυγάτηρ na μήτηρ, μικρά na μακρά, Περαιων na πεζῶν, a nawet παίδων, πυρί καθαροῦντες na περικαθαιροῦντες, ὑμῶν na ἡμῶν, βαρβάρων na ὑτερβάλλοντες, ἁυτῶν na αὐτῶν, προάστειον na προσάρκτιον, πόλις δ' ἐστίν na πρόσεστιν ἡ πόλις, co geograficznie nie jest wszystko jedno, ἑν σκότῳ i ἑν κοντῷ κάκεῖνοι δίχα φρίκης ἠλείφοντο καὶ ἔπινον zamienia się i otrzymuje dodatek φρίκης πλέον τοῦ ἳν albo ἴ, nie mówiąc już o przekręcaniu liczb jak np. ἑπτακόσιοι na πεντακόσιοι, δισχιλίους na τρισχιλίους albo πεντακισχιλίους, niekiedy nawet ἑβδομήκοντα na διακοσίους, albo τι χιλίους na τρισχιλίους, czy odwrotnie τριςμυρίους na τοὺς. Niekiedy przez pomyłkę przepisywacz zdanie jakieś dwa razy z małą zmianą przepisał, albo chciał może w jedną zgodną całość dwa rękopisy stopić, jak np. ἀλλὰ πᾶς λιμοῦ νεκρὸν εἶχεν ἢ στάσεως i zaraz potem καί πεπλήρωντο νεκρῶν ἢ διἁ στάσιν ἢ διἁ λιμόν απολωλότων, co też zarówno u Dindorfa, jak i w edycji Niesego-Destinona, zostało ujęte w nawias jako „niepewne”, a czego w naszym przekładzie wcale nawet nie tłumaczyliśmy (zakończenie VI, VII, 2). Jasne zdanie z IV, IX, 10 κάν τούτοις επίνοιᾳ κακών και τόλμῃ τό σύνταγμα τῶν Γαλιλαίων διέφερεν zamieniło się na całkiem niezrozumiałe, gdy jeszcze w edycji Dindorfa po kropce czytamy: Κάν τούτοις επίνοια κακών και τόλμα τό σύνταγμα τῶν Γαλιλαίων διέφθειρε, co Graetz w swoim czasie znakomicie wyświetlił (Geschichte der Juden, III, 515, uwaga).

*

Trzy przekłady, o których wyżej wspomnieliśmy (a jest ich ogółem przeszło sto), są wierne, ścisłe w znaczeniu naukowym, ale nie oddają barwy stylistycznej oryginału. Przekład łaciński jest dobry, wierny, profesorski. Przekład niemiecki jest „robiony” ściśle według niemieckiej akademickiej recepty: es muss deutsch klingen. Więc prześliczne okresy Flawiusza zostały pokawałkowane na zdania małe, aczkolwiek sama natura języka niemieckiego tak się do okresów nadaje! Tonu Flawiusza tam nie ma. Ale natomiast jest inna rzecz. Dr Clementz „wiedział”, że Flawiusz lubi o sobie wyrażać się pochlebnie, że uchodzi za pyszałka; tedy w odpowiednich miejscach wcale się nie krępował, brutalizując wykwintniejsze samochwalstwo greckie na samochwalstwo krzyżackich potomków, na czym traci ogromnie autocharakterystyka Józefa. Dr Clementz jest nawet niekiedy niedbały, nie stara się o styl, nie zestawia różnych wątpliwych ustępów celem ich wyjaśnienia; o tych wszystkich usterkach znajdzie czytelnik szczegółowe wzmianki w uwagach. Indeks (Namenregister) szczupły, korekta jego pozostawia wiele do życzenia. Jest to rzekomo wydanie popularne, prawie bez odnośników, popularne, o ile pojęcie takie nie jest zasadniczo błędne. Wedle naszego zdania bowiem takie przekłady dosłowne, takie przekłady przecinek za przecinkiem, których idealnym wzorem może być Eberharda Nestlego tłumaczenie syryjskiego tekstu Historii Kościoła Euzebiusza, mogą interesować tylko specjalistów. Dla szerokich mas czytelniczych powinno się dawać przekłady możliwie idealne pod względem stylu i tonu, bo inaczej publiczność zostanie po prostu błędnie poinformowana o pisarskiej wartości danego autora.

Najsłabiej pod względem wydawniczym przedstawia się przekład rosyjski, umieszczony w „Woschodzie”, a dokonany przez Henkla i może Izraelsona, albowiem w książce, którą tłumacz miał do dyspozycji, brak karty tytułowej. Tłumacz szukał jej, gdzie tylko mógł, ale nadaremnie, a uprzejma redakcja „Woschodu” na listy widocznie z zasady nie udziela odpowiedzi. Wnioski tedy co do autorstwa przekładu opieram na studium Henkla Józef Flawiusz, umieszczonym w tymże „Woschodzie”, w książeczce dodatkowej za listopad 1899 r. Zdaje się jednak, że J. I. Izraelson do spółki z H. H. Henklem tłumaczył tylko Przeciw Apionowi. Przekład Wojny w języku rosyjskim nie posiada żadnego stylu; tłumacz bez najmniejszych skrupułów używa współczesnych określeń wojskowych, wywierających nieraz bardzo komiczne wrażenie, jak oficer, szwadron (eskadron), awangarda, korpus itp. W tekście pozwala sobie umieszczać nawiasy ze swymi uwagami, zamiast przenosić je do odnośników, które to nawiasy mieszają się z nawiasami tekstu oryginału. Następnie gdzie tylko może zamienia wszelką oratio obliqua na oratio recta. Zarzucano przecież Flawiuszowi, że zbyt wiele mów tych napisał; rosyjski tłumacz mnoży je do nieskończoności. Tłumacz, nie oddawszy indywidualności pisarskiej Flawiusza, wycisnął natomiast na tekście naszego historyka indywidualność stylistyczną swoją, co np. bardzo razi w mowie Antypatra, I, XXIII, 3. Talentu odgadywania charakterów tłumacz widocznie nie posiada, przeto wszystkie postaci, tak różnie przez Flawiusza odmalowane, w przekładzie są pociągnięte jednym pokostem jakiegoś żargonu rosyjskiego, pełnego anachronizmów, boć słowa mają swoje wieki, swoje epoki, swoje podłoża kulturalne. Niepodobna językiem armii napoleońskiej, przetłumaczonym utylitarnie na wojskowość rosyjską, oddawać języka legionów rzymskich lub powstańczych gromad żydowskich. Skorowidz jest również skąpy, jak u dra Clementza bez żadnych objaśnień. Na ogół biorąc jest to robota pilna, uczciwa, ale bez duszy.

*

W języku polskim nie posiadaliśmy dotąd ani jednego dzieła Flawiusza, które byłoby przełożone z oryginału greckiego i w całości. Mamy wprawdzie tłumaczenie Starożytności Jana Lippomana, wydane w trzech tomach w Warszawie 1829 r. nakładem i drukiem N. Gluecksberga, ale tłumaczenie to jest przede wszystkim skrócone, a następnie dokonane z przekładu rosyjskiego (co sam Lippoman zaznacza, Uwiadomienie III, w. 4), przekład rosyjski z francuskiego, francuski z łacińskiego, a ten dopiero z greckiego. Jest to zatem jeśli nie dziesiąta, to co najmniej piąta woda po kisielu. Pisownia imion własnych przerażająca, Wiryta zamiast Berot albo Berytos, Mathia zamiast Mateusz, Kipr zamiast Kypros, Abranitida zamiast Auranitis etc. Niemal ani jedno zdanie z tekstem greckim się nie zgadza, przekładu specjalista nie doczyta do końca, a dla zwykłego czytelnika byłby on po prostu stekiem najbłędniejszych informacji. Styl pełen najordynarniejszych rusycyzmów. Ilekroć pragnęliśmy zacytować Starożytności w tym przekładzie, trzeba było każde zdanie sprawdzać z greckim oryginałem.

Ale Flawiuszem interesowano się u nas już począwszy od XVI wieku. Estreicher w swej bibliografii podał wykaz dość jak na nasze stosunki pokaźny przekładów (właściwie przeróbek) Wojny, czy to jako Historii Józefa starego dziejopisa żydowskiego o wojnie ostatniej, Kraków 1555, Kraków 1588, Wilno 1595, w Lubczu 1617, Kraków 1619, czy też jako Sława dawnej Jerozolimy przy zburzeniu, Wilno 1725. W bibliotekach warszawskich (uniwersyteckiej, Zamojskich, Krasińskich) nie umiano nam pokazać ani jednego z tych wydawnictw, aczkolwiek w czasie spotkania się w Lublinie z profesorem Hieronimem Łopacińskim usłyszeliśmy, że w bibliotece Krasińskich znajduje się egzemplarz edycji krakowskiej z r. 1555, który to egzemplarz prof. Łopaciński miał w ręku, gdyż interesował go dodany tam rysopis „postawy” Jezusa. Następnie prof. Łopaciński objaśnił nas, że jeszcze jeden egzemplarz znajduje się w księgozbiorze p. Tarnowskiego w Dzikowie (w Galicji, naprzeciwko Sandomierza) i egzemplarz niekompletny u p. Józefa Lipińskiego w Strzałkowie pod Stopnicą. W lwowskiej bibliotece uniwersyteckiej nie znaleźliśmy ani jednego egzemplarza, natomiast w bibliotece Ossolińskich Historię Józefa, Kraków 1555, i Sławę dawnej Jerozolimy, w Supraślu 1725 (więc nie w Wilnie), a w Krakowie w bibliotece jagiellońskiej jeden kompletny egzemplarz Historii Józefa z r. 1595 i drugi niekompletny tejże samej edycji, tylko tytułowa karta pochodzi prawdopodobnie z edycji r. 1555.

Historia Józefa i Sława dawnej Jerozolimy to dosłownie (z drobiuchnymi gdzieniegdzie odmianami) jeden i ten sam tekst, tylko pod różnymi tytułami, z tymi samymi dodatkami w odmiennym jedynie układzie, no i naturalnie z różnymi przedmowami. Wobec tego w ciągu czterech wieków zdobyliśmy się na jedną przeróbkę Wojny i na jeden skrócony i z czwartej ręki pochodzący przekład Starożytności. Pod słowem „Józef” Estreicher mylnie zanotował książeczkę Oblężenie i zburzenie Jerozolimy według opisu Józefa Flawiusza, zeszyt I, II i III z 2 kart, Lwów, wydanie K. Pillera i H. Stupnickiego; sam zaznacza, że jest to przekład z tłumaczenia francuskiego, uskutecznionego przez Delepsa w 1787 r. Informacja ta nie jest ścisła. Deleps nic nie przetłumaczył, tylko własnymi słowami skrócił księgę piątą i szóstą Wojny, tak przynajmniej sądzimy, w niektórych tylko wypadkach trzymając się bliżej tekstu Flawiusza, gdy już nie było nic do skrócenia. A więc polskie Oblężenie i zburzenie Jerozolimy (druk Korn. Pillera, Lwów 1856) nie ma nic wspólnego z autorstwem Flawiusza, uchodzić może tylko za więcej lub mniej szczęśliwą obróbkę francuską w przekładzie polskim, uwaga zaś Estreichera do tego stopnia myli, iż nas solennie zaręczano, jakoby istniał rzeczywisty przekład Wojny, dzięki czemu dużo czasu straciliśmy na poszukiwania po bibliotekach, antykwarniach, zbiorach prywatnych, aby się w końcu dowiedzieć, że nie będziemy mieli w dziedzinie prawdziwych polskich przekładów Flawiusza ani jednego poprzednika.

*

Historia Josepha starego Dzieiopisa Żydowskiego w dwoie księgi rozdzielona. Pierwsse. O woynie ostatniey y zepsowaniu ziemie żydowskiey. Wtore. O oblężeniu i zborzeniu miasta Jeruzalem y o zniewoleniu ludu y ziemie ich przez Rzimiany Vespasiana i Titusa, oto tytuł wydania Wojny z r. 1555. Następuje przedmowa do Beaty księżnej Ostrogskiej. Data: „Kraków dnia świętego Sebastiana 1554 roku”. Podpis: „Leonarth z Urzędowa”. Z kolei idzie przedmowa do samego dzieła, w której pod koniec autor powiada: „nie każdy jest tak dołożny, aby mógł mieć wielkie księgi Józefowe, w których wszystke historia żydowska, począwszy od początku świata aż do zepsowania Jerozolimskiego wypisuje, widziała mi się rzecz niezdrożna, abych część historyey jego, która niedawno z żydowskiego w łaciński przełożona jest na Polski przełożił”. Zatem p. Leonarth z Urzędowa mniemał, iż oryginał tekstu Flawiusza istnieje w języku „żydowskim”. Po przedmowie tej wtórej następuje zestawienie miesięcy żydowskich z polskimi. Dalej osobny ustęp: O postawie Krystusowej czasów Oktawiana Augusta etc. „Niektóry Lentulus ymieniē w stronach żydowskiey ziemie Heroda króla maiącz urząd Senatora, y wssythkiey radzie Rzimskiey, o Krystusie tako napisał”. Tu następuje dokładny opis postaci Jezusa. A wreszcie podany jest apokryficzny list Piłata „starosty jerozolimskiego o dziwiech y śmierci y o zmartwychwstaniu pana Jezusowym ku Klaudiussowi Tyberiussowi posłany” o umęczeniu przez Żydów Jezusa, z dopiskiem: „Then Pilath był Francuz z miasta Lugdunu”. Następuje właściwa „Historia”. Druk całości szwabachą, od „Historii” poczyna się numeracja kartami, nie stronicami, przedmowa całkiem nienumerowana zawiera kart dwanaście, tekst kart 170 i jedną dodatkową. Treść rozpoczyna się od rzezi dokonanej przez „Pilusa” w Jerozolimie, przyjazdu „Beroniki” „na nabożeństwo” i wstawienia się jej nadaremnego za Żydami. Mowa Agryppy krótka, mało podobna do tej, którą czytelnik u nas pozna. Agryppa wygłasza ją „przed kościołem w obecności biskupa Ananiasa”. Kończy się ona powszechnym płaczem Agryppy, Rady, mędrszych ludzi, „biskupa Ananiasa”, prócz Eleazara, za którym była młódź i żołnierstwo. Józef broni się w „Jorpacie” (Jotapacie). Pierwsza księga kończy się ucieczką Jana do Jerozolimy. Tu następują wtręty z Mateusza i Łukasza o „upominaniach i proroctwach pana Cristusowych na Jeruzalem”. Księga wtóra rozpoczyna się od zamieszek jerozolimskich i od przyjścia „Edomczyków ” (Idumejczyków). Powstańcy są nazywani „zwaycami”. Data spalenia świątyni jest tak określona: miesiąca piątego dnia dziewiątego. W „Caput 33” jest podana część mowy Eleazara wygłoszonej w Masadzie. „Historia” kończy się wiadomością o śmierci Tytusa. Dodatek zawiera słynny ustęp ze Starożytności, poczynający się od słów: „Był tedy na ten czas Jesus mąż mądry, ieśli go słuszno zwać mężem” etc. Na końcu edycji: „Drukowano w Krakowie u dziedziców Marka Szarffenberga 1555 roku”.

*

Sława dawney Jerozolimy, przy zburzeniu swoim y całey Żydowskiey ziemi spustoszeniu, w własnych że popiołach y ruinie od Rzimskiej potencyi zagrzebiona. Od Józefa Syna Goryonowego Dziejopisa Żydowskiego opłakana. A teraz znowu z przydanym tak Jerozolimy, jako i ziemi Świętej opisaniem spod pras drukarskich na świat wystawiona kosztem Jerzego Krakiewicza, Obywatela Wileńskiego, W Supraslu, w drukarni W. W. O. O. Bazylianów Unitów Roku 1725. Przedmowy stron 10, tekstu stron 362 (nie kart, jak w wydaniu 1555 r.). W przedmowie do czytelnika jest wzmianka o podobieństwie stanu Jerozolimy do stanu Polski. Po przedmowie następuje znowu rzecz O postawie Jezusa Chrystusa. Podajemy to w transkrypcji współczesnej:

„Ukazał się czasów tych naszych i jeszcze jest Człowiek wielkiej mocy, któremu imię Jezus Chrystus, który rzeczon jest od ludzi prorok prawdy, a uczniowie jego zowią go Synem Bożym: wzbudza umarłe, a uzdrawia niemocne. Człowiek jest postawy wysokiej, krasnej i wdzięcznej, oblicze mając poczciwe, iż którzy nań patrzą, mogą go miłować i bać się; włosy ma barwy orzecha laskowego dojrzałego, gładkie, niemal aż do uszu, a od uszu na dół promienie kędzierzawe, nieco złotsze i jaśniejsze, po plecach się roztaczające, przedział mając pośród głowy, podług obyczaju Nazarejczyków: czoło gładkie a bardzo jasne, twarz też niezmarszczona i bez żadnej zmazy, którą rumianość mierna krasi. Nosa i ust żadna owszeki nie jest przygana, brodę mając gęstą a wdzięczną, włosom w barwie podobną, nie długą, a pośrodku rozdwojoną, wzrok mając prosty a stateczny. Oczu poczesnych żółtych, a rozmaicie jasnymi bywających, w strofowaniu groźny, w upominaniu łaskawy, miły i wesoły, zachowując poważność, którego nigdy nie widano, aby się śmiał, ale płacze często, w postawie ciała wysoki a prosty, ręce i ramiona mając ku widzeniu rozkoszne, w wymowie poważny, rzadki i mierny, a między syny ludzkimi najkraśniejszy”.

Następuje list Piłata:

„Poncjusz Piłat Klaudiuszowi Tyberiuszowi zdrowia.

„Przydało się niedawno, czegom i sam doświadczył, że Żydowie przez nienawiść siebie i swoje potomki srogim zasądzeniem zatracili. Albowiem gdy ich ojcowie mieli obietnicę, że im Bóg ich miał posłać z nieba swojego Świętego, który by królem ich słusznie był nazwan. Tegoż według obietnice między nas posłał, z Panny narodzonego. Mnie zaiste w Żydowskiej ziemi Starostą będącym, ślepe oświecał, trędowate oczyściał, opuchłe uzdrawiał, diabły z ludzi wyganiał, umarłe wskrzeszał, wiatrom rozkazował, suchymi nogami po wodach morskich chodził i wiele innych dziwnych cudów uczynił. A gdy wiele z ludu Żydowskiego tego Synem Bożym być wierzyli, nienawiścią przeciw jemu Xsiążęta Ofiarnickie zapalili się i Mistrzowie Faryzeuszów, a uchwyciwszy go, dali mnie Staroście, a lżąc go, czarnoksiężnikiem zwali i przeciwnym Zakonowi. Ja ich słowom uwierzywszy, na ich wolą onego ubiczowanego wydałem. Tedy oni go na drzewie ukrzyżowali, a umarłego pogrzebszy, strażą dworu mego żołnierze postawili, a zapieczętowawszy grób, odeszli. Ale on trzeciego dnia Zmartwychwstał. I tak bardzo złością pałali Żydowie, iż straży mej dali pieniądze, rzekąc: mówcie, że ciało jego Uczniowie w nocy ukradli. Lecz oni żołnierze, choć pieniądze wzięli, wżdy tego zamilczeć nie mogli, co się było stało, ale iż z grobu powstał, świadczyli, a iż od Żydów wzięli pieniądze, aby przeciw temu mówili. Przeto objawiam tobie królowi, aby żaden tobie prawdę wiedzącemu inaczej nie opowiadał, abyś też nie mniemał, abym wierzył płonnym powieściom żydowskim, gdyż te wszystkie cuda i rzeczy, które się działy z Jezusem na ratuszu moim, znajome czynię przez teraźniejsze pisanie. Z Jeruzalem”.

Następuje cytata (kwestionowana) ze Starożytności XVIII, III, 3:

„Tego czasu był Jezus, mąż mądry, jeśli go słusznie zwać mężem, albowiem był sprawcą wielkich cudów i nauczycielem onych wszystkich ludzi, którzy radzi przyjmują rzeczy prawdziwe, a wiele ich, tak z żydów, jako i z poganów do niego przystawało. Ten był Chrystusem. Którego z oskarżenia naszych starszych, gdy go Piłat skazał na śmierć krzyżową, nie opuścili ci, którzy go przedtem przyjęli byli i umiłowali. Albowiem się im trzeciego dnia żyw ukazał, tak jako to o nim Prorocy Duchem Świętym natchnieni i inne niezliczone cuda przyszłe przepowiadali. Ale i do tego czasu Rodzaj i imię Chrześcijanów trwa, którzy tymże imieniem od niego Chrześcijanami są przezwani”.

Po liście Piłata następuje zestawienie miesięcy żydowskich z polskimi.

Teraz dopiero idzie tekst właściwy, będący dosłownym przedrukiem (czcionkami łacińskimi) Historii wydania 1555 roku lub wydań następnych.

Przedmowa do wydania 1595 roku jest podpisana przez Jana Kozakiewicza.

*

Mimo całej naiwności traktowania przedmiotu, formy obróbek itp. wydania te, dość liczne jak na nasze stosunki, dowodzą, że się interesowano Józefem i samym przedmiotem. Rozglądamy się tedy w nich nie bez pewnego rozrzewnienia i przyznać im musimy, że zadanie swoje ówczesne spełniły.

Tłumacz dzisiejszy, przystępując do przekładu, znalazł się w położeniu korzystniejszym niż tłumacze niemieccy, rosyjscy etc., bo miał do dyspozycji lepszy tekst i zebrany w jedną księgę aparat krytyczny.

Pozostaje u nas jednak wiecznie otwartą kwestia pisowni imion własnych starożytności. Właściwie w Galicji już powszechnie zgodzono się na to, żeby imiona własne łacińskie pisać i wymawiać w ich brzmieniu łacińskim. Nasza kultura łacińska przeniosła to nawet na imiona własne greckie. Wszelako tyczy to głównie prac naukowych, a nie literatury pięknej. Tu bowiem autorzy po staremu polszczą antyczne imiona własne i ze względów artystycznych niepodobna mieć im tego za złe. Tłumacz Wojny długo się nad tym głowił, a także wielu specjalistów pytał o radę, jakiej winien by trzymać się metody, gdyż Wojna to znowu całkiem specjalny wypadek. Nie jest to dzisiejszy traktat naukowy; jest to raczej epos. Żyd Józef pisał po grecku, hellenizował imiona łacińskie i żydowskie, a w wielu wypadkach nawet dociec niepodobna, jak dane imię pierwotnie brzmiało po łacinie, po hebrajsku czy po aramejsku. Po długich wahaniach tłumacz zdecydował się ze względów dźwiękowych i ułatwionej deklinacji imiona własne polszczyć, o ile się da, o ile poczucie tego wymaga, o ile to wypadnie wedle jego ucha dobrze, chodziło bowiem o możliwe zachowanie kolorytu pierwowzoru greckiego. Nieraz tłumacz sięgał do Wujka, czerpał pełnymi rękami z tradycji, korzystał z tego, co Polska już w tym kierunku zrobiła. Żeby jednak wzorem Lippomana nie popełnić przeistoczeń, żeby czytelnika zabezpieczyć przed wszelkimi możliwymi nieporozumieniami, tłumacz w skorowidzu przy każdym imieniu własnym podaje brzmienie greckie w greckiej pisowni. Jest to może aż do przesady posunięta drobiazgowość, ale inaczej niepodobna się było zabezpieczyć ani przed sobą samym, ani przed krytyką. W dopiskach oprócz nazw greckich znajdzie czytelnik także, jak dane imię własne brzmiało w hebrajszczyźnie, jak w klinach, co jest choćby z tego względu ciekawe, iż wykazuje starożytność owych nazw. Tłumacz posługiwał się materiałem przez naukę powszechnie przyjętym albo co najmniej przez naukę rozważanym, sam w dociekania się nie zapuszczał, mając jedynie na celu popularyzację tych wiadomości. Jedynie w tych wypadkach, w których dzięki podróżom inne nasunęły mu się myśli, występuje z własnymi zapatrywaniami. Wszelkie możliwe błędy niechaj krytyka prostuje, ale w ten sposób, aby literatów od podobnych prac nie odstraszała, lecz przeciwnie, gorąco do nich zachęcała, bo według naszego zdania tylko literaci mogą dawać dobre przekłady, czego dowodem pomnikowy przekład Tacyta, dokonany przez literata Naruszewicza.

Przekład ten kosztował nas wiele mozołu. Nieraz nie nad jednym zdaniem, ale nad jednym słowem siedziało się noc całą, aż ranek jął ściany bielić. Flawiusz jest pełen aluzji, domyślników; Flawiusz w dziedzinie wiadomości historyczno-filozoficznych stał bezwarunkowo na wysokości swych czasów. A więc w takich wypadkach trzeba było dokładnie zapoznać się z owymi czasami. Ale w dziedzinie wiadomości przyrodniczo-lekarskich Flawiusz myśli jak prostak zabobonny. Toteż przekład np. opisu choroby Heroda przedstawiał ogromne trudności, trzeba się było wystrzegać określeń ścisłych, wyrażać się tak trochę z chłopska, coś w rodzaju „bolało go na wnętrzu”, „miał palenie w sobie”. Inni tłumacze, scientyfikując, że się tak wyrazimy, styl Flawiusza w tych wypadkach, przypinali niejako kwiatki do kożucha. Wypadało także strzec się językowych anachronizmów; trudno żmiję „aspis” zwać „okularnikiem”, gdy o żadnych okularach w dobie Józefa nie słyszano. Spolszczone nazwy wojskowości rzymskiej zostały przeważnie zachowane, a wyrażenia takie, jak „chiliarcha”, „strateg” etc. czytelnik wybaczy, jak „muezzinów”, „minarety” etc. wybaczył naszym romantykom, którzy dzięki temu wydobywali barwę. Tłumacz starał się zachować wszystkie okresy Flawiusza, lecz nadać im tę lekkość, jaką posiadają w oryginale. Trzeba było styl w przekładzie nieco archaizować, ale nie formami gramatycznymi, to byłoby brutalnie i naiwnie, czytelnik poznawałby polski wiek XI, XII, XIII, XIV, XV, XVI, a nie grecko-żydowski wiek pierwszy. Więc trzeba było tylko archaizować składnię, a tu mamy już tradycję, mamy Wujka, mamy innych. Chodziło też o nową archaizację, boć to nie Biblia, boć to dzieło świeckie, boć to właściwie historia w formie eposu pisanego prozą.

Plan Jerozolimy i świątyni narysował na podstawie źródeł i wzorów powszechnie przyjętych artysta-malarz Jan Bukowski, co czytelnikowi bezwarunkowo pomoże do zorientowania się należytego w opisach Flawiusza.

Księga pierwsza Wojny i początek drugiej zawierają istny labirynt postaci należących do rozgałęzionej rodziny Heroda. Aby czytelnik nie zgubił się w tym labiryncie, umieściliśmy na końcu książki w Dodatkach drzewa rodu Hasmonejczyków, linii idumejskiej i domu Heroda, uzasadniając je cytatami.

*

Nie będziemy też stereotypowo powtarzali w przedmowie wszystkiego, co się zazwyczaj pisze w takich razach o życiu i dziełach Józefa Flawiusza. Czytelnik, którego ta rzecz zainteresuje, zajrzy do Historii Żydów Graetza, która, choć w skróceniu, już ukazała się po polsku, a której tytuł powinien właściwie brzmieć Historia Judejczyków (Geschichte der Judaeer), ale sam tłumacz Wojny raz tylko w całym przekładzie nazwy tej ze względów ścisłości użył, gdy chodziło rzeczywiście o mieszkańców Judei, a nie np. Galilei. Wreszcie czytelnik może zajrzeć do pracy najnowszej Majera Bałabana Josephus Flavius, charakterystyka człowieka i historyka na tle współczesnych wypadków, Lwów 1904, pracy treściwej, 32 stron mającej. Praca ta jest użyteczna, bo czytelnika zaznajamia z różnymi ważnymi, a skrzętnie zebranymi szczegółami. Nowego poglądu na „człowieka i historyka” szanowny autor dać nie zamierzał. Charakterystyka Graetza, który jest pisarzem świetnym, będąc świetnym uczonym, jest przerażająca. Graetz jak prokurator ściga na każdym kroku Flawiusza i mimo woli chciałoby się spytać pana profesora, jak się on też zapatruje na białostocko-łódzkich Achtesów? Nam osobiście zdaje się, że jeżeli nawet nauka niekiedy Judasza bierze w obronę, który przecież po sobie nic prócz smutnej pamięci ohydnej zdrady nie zostawił, to przecież i na duszę Flawiusza można by nareszcie bodaj raz z innej strony spojrzeć, zwłaszcza że klątwa nad nim ciążąca jemu osobiście już nie szkodzi, a natomiast umysły mniej liczące się z nauką od jego dzieł odstrasza, jak rzeczywiście odstraszała. I gdy polscy Żydzi posiedli Biblię w kilku przekładach, gdy nawet samego profesora Graetza już w polskim mają tłumaczeniu, dokument dziejowy, Wojna, epos o zburzeniu ojczystej Jerozolimy, pamiątka narodowa, jedyne dzieło w swoim rodzaju, leżało w niezdobytej dla tłumów warowni wiedzy, nieznane, nieczytane, powiedzmy nawet przez szerokie masy lekceważone. Skoro zaś uczeni nasi nie poczuli się do obowiązku spopularyzowania tego arcydzieła, interesującego ze wszech miar i z wszelakich względów zarówno Żydów nacjonalistów, jak i Żydów-Polaków, Polaków katolików i po prostu Polaków, wziął się do rzeczy literat i z prawdziwą radością stwierdził, iż w tej chwili wśród publiczności znaleźli się wydawcy, nie wydawcy zawodowi, wcale ich nie trzeba było szukać, nie instytucje naukowe, można je było całkiem pominąć, ale po prostu — obywatele, którzy po zapoznaniu się z treścią arcydzieła Flawiuszowego oświadczyli tłumaczowi: pracuj, a będzie wydane. Jeżeli tedy ów „literat”, mówiąc językiem ewangelicznym, tu lub tam „z niepełności wiedzy” pobłądził, niechaj „uczeni” trochę siebie winią, że „z pełności wiedzy” — milczeli.

*

Żadna może praca literacka tak nie porwała autora niniejszego przekładu, żadnej może tyle trudu i zapału nie poświęcił i żadnej chyba w tak trudnych nie dokonał warunkach. Rozpoczął pracę w kraju, gdzie każdą książkę specjalną kupić sobie potrzeba, bo jej w żadnej bibliotece nie dostanie, gdzie ludzie sztuki i nauki wciąż sobie pytanie stawiać muszą: śniadanie czy słownik? albo: obiad czy atlas? W połowie pracy wzburzyło się polityczne życie, zakipiało dokoła, autor żył życiem podwójnym, przestała istnieć noc, przestał istnieć wprost ludzki spoczynek. A w końcu trzeba było z całą podręczną biblioteczką wałęsać się z miasta do miasta, z kraju do kraju. Czy jakiś pracownik niemiecki, francuski lub angielski dokonał czegokolwiek w podobnych warunkach? Czy bodaj o takich warunkach słyszał? Czy mu los porywał wszystkie książki, a potem w nieładzie oddawał? Nie. Ale tego się nie mówi dla ujęcia sobie krytyki. Bynajmniej. Praca w takich warunkach jest dla człowieka jeszcze droższa, on ją kocha, on musi ją osłaniać przed niebezpieczeństwami. A potem zacina się i powiada sobie: a ja i tak zrobię. I zrobi.

*

Józefie, synu Mateusza, ty rzymski Flawiuszu! Gdziekolwiek jesteś, „jeśliś jest”, powiedz, czy irredentysta ciebie, ugodowcze, dobrze, jakby powiedział Słowacki, na polskie wytłumaczył?

Czy słusznie pojął, że twoje mowy są czymś więcej niż popisami retorycznymi dla wykazania, że i Żydzi mówić pięknie umieją, ale że są skarbnicą ówczesnych mniemań, wyobrażeń, wierzeń, aczkolwiek zdarzało ci się, że jedną i tę samą mowę w dwóch dziełach całkiem inaczej napisałeś? Mowy te to coś więcej niż oracje. To jakiś głos publiczny, który z drugim głosem publicznym toczył walkę; mowy te są tak konkretne, tak dźwięczne, że gdy umilkniesz, a człowiek wsłucha się w przeszłość, słyszy mimowolnie mowy „dopełniające”, jak silna barwa po zapadnięciu powieki jest w stanie wywołać widzenie jej dopełnienia. Dlatego twoje mowy są tak prawdziwe mimo swej jednostronności; jest w nich namiętność, jest w nich to, co cały Wschód dawny za bezwzględną prawdę uważał, jest w nich indywidualność.

Dziwne, jak po latach i czasach księga jakaś, z prochu bibliotecznego wydobyta, może posiadać znaczenie aktualne!

Dziwne, jak przeszłość przyszłości przydać się może! Dziwne, jak na scenie dziejów powtarza się w maskujących odmianach owe przysłowiowe „trzydzieści sześć sytuacji dramatycznych”.

Ukochanie przeszłości i ukochanie teraźniejszości zawiodło tłumacza do ciebie, rzymski Flawiuszu, żydowski Józefie!

Dałeś prócz historii psychologię rodaków. Czy poznają oni siebie w twoim zwierciadle? Jeżeli spojrzą tylko uważnie, może odnajdą niejeden rys wieczysty, niejedną linię trwałą, niejedną cechę godną zatarcia, niejedną zasługującą na wskrzeszenie.

Taki „upadek” Masady może rzeczywiście „podźwignąć” niejednego potomka Eleazarowego narodu.

Księga, której przekład wręczamy dziś publiczności, wywoła entuzjazmy, wywoła zgrzyty. Wiemy o tym. I dlatego ją właśnie podajemy. Książka dziś nie powinna człowieka kołysać, ale nim wstrząsnąć i bodaj do głębi.

Oby ten przekład, o ile na to zasługuje, znalazł się w każdej bibliotece, w każdej czytelni, w każdym księgozbiorze szkolnym, w każdym prywatnym domu narodu, który rozważając słowa Psalmisty w Wujku, w Kochanowskim, zdobył się w pewnym modlitewniku klasztornym na wiersz następujący:

Jeruzalem, Jeruzalem, biedna ziemio ty,

Jeśli tobie nie poświęcę każdej mojej łzy,

Jeśli cię nie okupię moim żalem,

To mnie przeklnij i zapomnij, matko Jeruzalem!

Księga pierwsza

Wstęp

1. Gdy wielu już kusiło się opisać wojnę Żydów z Rzymianami, i to wojnę nie tylko największą spomiędzy tych, na które współczesność patrzyła, ale zarazem najsroższą, jaką kiedykolwiek toczyły ze sobą państwa i ludy, wszelako pisarze ci albo nie byli naocznymi świadkami i zbierając tylko bałamutne, a sprzeczne o tej wojnie wieści, zadanie swoje pojmowali czysto retorycznie, albo wreszcie świadkami byli, lecz chcąc Rzymianom schlebić, a nienawiść swą ku Żydom okazać, o prawdę się nie troszczyli, że pisma ich są raczej zbiorem oskarżeń i pochlebstw niż wiernym obrazem historycznym, przeto ja, Józef, syn Mateusza, jeruzalemczyk, kapłan, z początku do zbrojnego wystąpienia przeciwko Rzymianom należący, a potem dalszych wypadków przymusowy świadek, postanowiłem dać dzieje tej wojny w obrobieniu greckim, jak to już pierwej byłem uczynił dla cudzoziemców pozostających pod panowaniem rzymskim, w ich mowie ojczystej.

2. W chwili, kiedy się na te ważne ruchy zanosiło, a państwem rzymskim wstrząsały różne burze wewnętrzne, ta część Żydów, która zawsze myślała o przewrocie istniejących stosunków, zaczęła wierzyć, iż nastała stosowna pora do wzniecenia powstania, zwłaszcza że nie brakło ni rąk, ni środków; wszelako w rozruchu powszechnym jednych zapalała nadzieja zawładnięcia Wschodem, drugich właśnie nękała trwoga z powodu możliwości całkowitej jego utraty; jednakowoż w końcu utwierdziło się pośród Żydów mniemanie, że jeśli chwycą za oręż, to natychmiast powstaną zamieszkałe po drugiej stronie Eufratu pokrewne im plemiona, że Rzymianie będą zajęci nie tylko sąsiednimi Galami, lecz że również pochłoną ich uwagę wiecznie niespokojni Celtowie, zgon zaś Nerona do reszty wszystko zaburzył, albowiem natychmiast wysunął się cały szereg ramion, sięgających łapczywie po koronę, wojsku zaś, czującemu przedsmak podarunków, zmiana taka jako zawsze była również po myśli. Skoro tedy wskutek mych piśmienniczych usiłowań z prawdziwym stanem rzeczy mogli się zaznajomić Partowie, Babilończycy, najodleglejsze plemiona Arabów i nasi współrodacy zza Eufratu, skoro dowiedzieli się o przyczynach powstania, zmiennych kolejach wojny i ostatecznym jej wyniku, zdało mi się niewłaściwym, aby Grecy i ci spomiędzy Rzymian, którzy udziału w wojnie nie brali, pozostawać mieli dłużej w nieświadomości, albo też zmuszeni byli sięgać do źródeł zanieczyszczonych przez kłamstwa czy pochlebstwa.

3. Ośmielają się bowiem pewni pisarze nadawać tytuł historii pracom, które nie tylko kuleją pod względem treści, ale według mego zdania całkiem chybiają celu. Starając się wywyższyć Rzymian, ukazują potęgę Żydów jako nikłą i wzgardy godną. Nie widzę, aby pogromcy tak słabego wroga pozór wielkości zyskiwali. Pisarze ci nie biorą pod uwagę tego, że wojna trwała długo, że wojska rzymskie ponosiły dotkliwe straty, obniżają wielkość ich wodzów, bo na to według mnie wyjść musi, jeżeli się nie wykaże, że niesłychanie mozolne zdobywanie Jerozolimy było po prostu świetnym czynem wojennym.

4. Ale bynajmniej nie chcę iść o lepsze z chwalcami Rzymian i z kolei wynosić czyny moich rodaków, tylko pragnę dokładnie przedstawić działania jednej i drugiej strony, trzymając na wodzy osobiste uczucie z powodu nieszczęść, które gromem w ojczyznę moją uderzyły. Bo grom ten sprowadziły na głowę naszą wewnętrzne rozterki, bo nie kto inny, tylko wichrzyciele ludu żydowskiego wtykali w ręce rzymskie te żagwie, które zamieniły świątynię naszą w górę popiołów, czego świadkiem sam cezar Tytus; on to w czasie całej wojny litował się nad tym ludem, wodzonym przez wywrotowców, on to umyślnie przedłużał oblężenie i odkładał jako ostateczność zburzenie miasta, aby dać winnym czas do namysłu. A jeżeli mnie ktoś zechce ganić, że bolejąc nad upadkiem ojczyzny, głosem oskarżyciela odzywam się o tych tyranach wichrzycielskich i o ich rozbójniczych gromadach, niechaj cierpieniom moim odda hołd, a wini prawa, którym podlega historyk; albowiem żadne z miast przez Rzymian ujarzmionych nie doszło do takiego rozkwitu i żadne też tak okropnego nie doczekało się upadku. Z wszystkich nieszczęść, jakie kiedykolwiek spadły na ludzkość, największe stało się udziałem Żydów i to mnie właśnie tak niesłychanie boli, że nie obcy ściągnęli je na nas, ale wyłącznie swoi. A kto będzie tak nieubłaganym sędzią, iż zakamienieje dla wszelkiego współczucia, niechaj historię sądzi wedle zdarzeń, a historyka wedle jego biadań.