Wojna żydowska - Józef Flawiusz - ebook

Wojna żydowska ebook

Józef Flawiusz

0,0

Opis

Gdy państwem rzymskim wstrząsały różne burze wewnętrzne, ta część Żydów, która zawsze myślała o zmianie istniejących stosunków, zaczęła wierzyć, iż nastała pora do wzniecenia powstania, zwłaszcza że nie brakło ani rąk, ani środków. Jednych zapalała nadzieja zawładnięcia Wschodem, drugich nękała trwoga z powodu możliwości zerwania z nim kontaktów; jednak w końcu utwierdziło się pośród Żydów mniemanie, że jeśli chwycą za oręż, to natychmiast powstaną zamieszkałe po drugiej stronie Eufratu pokrewne im plemiona, a Rzymianie będą zajęci nie tylko Galami, lecz że również pochłoną ich uwagę wiecznie niespokojni Germanie...

"Wojna żydowska" to dzieło napisane przez Józefa Flawiusza, żydowskiego historyka i żołnierza, który żył w I wieku naszej ery.

Książka ta opowiada o konflikcie między Żydami a Rzymianami, zwłaszcza w latach 66–73 n.e.

Mimo że niektóre szczegóły mogą być dyskusyjne z perspektywy współczesnych historyków, "Wojna żydowska" Józefa Flawiusza jest ważnym źródłem informacji o tamtych wydarzeniach zarówno dla badaczy, jak i czytelników zainteresowanych tym okresem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 595

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Księga pierwsza

I

1. Kiedy Antioch Epi­fa­nes wal­czył z Pto­le­me­uszem VI o pano­wa­nie nad całym obsza­rem Syrii, powstały mię­dzy moż­no­władz­twem żydow­skim spory o wpływy, którą to chwilę wyzy­skał jeden z arcy­ka­pła­nów imie­niem Oniasz i wypę­dził z Jero­zo­limy synów Tobia­sza. Ci, schro­niw­szy się do Antio­cha, pro­sili go, aby wkro­czył do Judei, a im powie­rzył dowódz­two nad woj­skiem. Król, który już od dawna nosił się z podob­nymi zamia­rami, przy­stał na to chęt­nie, ude­rzył ze znacz­nymi siłami na Jero­zo­limę, wziął ją sztur­mem, wymor­do­wał znaczną ilość stron­ni­ków Pto­le­me­usza, oddał mia­sto na pastwę żoł­nier­stwa, a nawet zra­bo­wał świą­ty­nię, zawie­siw­szy na trzy lata i sześć mie­sięcy skła­da­nie ofiar. Wtedy arcy­ka­płan Oniasz zbiegł do Pto­le­me­usza, a ten pozwo­lił mu w obwo­dzie helio­po­li­tań­skim zbu­do­wać mie­ścinę niby drugą Jero­zo­limę oraz świą­ty­nię na jero­zo­lim­skiej wzo­ro­waną.

2. Antio­chowi wsze­lako nie wystar­czyło ani tak nad­spo­dzie­wane zaję­cie mia­sta, ani splą­dro­wa­nie, ani nawet okrutna rzeź, lecz msz­cząc się jesz­cze za trudy oblę­że­nia i pusz­cza­jąc wodze przy­ro­dzo­nej swa­woli, nie pozwa­lał Żydom obrze­zy­wać nowo­rod­ków, czym naru­szył zakon żydow­ski, oraz zmu­szał ich do skła­da­nia na ołta­rzu ofiar z wie­przo­winy. Prze­ciw temu zawrzał ogół, ale naj­zna­ko­mitsi oby­wa­tele zostali stra­ceni. W dodatku nazna­czony przez Antio­cha dowódca załogi jero­zo­lim­skiej imie­niem Bak­chi­des, bar­dziej krwio­żer­czy niż jego pan i dzięki natu­rze swo­jej dalej jesz­cze od niego we wszyst­kim idący, brał na tor­tury po kolei wszyst­kich zna­ko­mit­szych oby­wa­teli, gro­żąc im codzien­nie zbu­rze­niem mia­sta, aż wresz­cie nad­miar tych krzywd tchnął w prze­śla­do­wa­nych żądzę zemsty.

3. I wtedy to Mate­usz, syn Hasmo­ne­usza, jeden z kapła­nów wsi Mode­ein, uzbro­iw­szy sie­bie i synów, a miał ich pię­ciu, zabił Bak­chi­desa. Natych­miast potem, oba­wia­jąc się licz­nej załogi, uszedł w góry. Ale gdy sku­piła się dokoła niego liczna rze­sza, nabrał odwagi, wyszedł z ukry­cia, pobił wodzów Antio­cha w wal­nej bitwie i wygnał cie­mięż­ców z kraju. Wdzięczni oby­wa­tele za to zrzu­ce­nie obcego jarzma obrali go władcą swoim; on zaś, umie­ra­jąc, zdał rządy naj­star­szemu synowi imie­niem Juda.

4. Ten tedy, przy­pusz­cza­jąc z góry, że po takim obro­cie rze­czy Antioch by­naj­mniej nie będzie spo­czy­wał, zebrał woj­sko z oby­wa­teli i zawarł z Rzy­mia­nami pierw­sze przy­mie­rze, a gdy Epi­fa­nes wtar­gnął do kraju, odparł go, zadaw­szy mu poważną klę­skę. Ośmie­lony tym powo­dze­niem, rzu­cił się na prze­by­wa­jącą dotąd w Jero­zo­li­mie załogę i wyparł ją z Gór­nego Mia­sta do Dol­nego, które zwano Akra; następ­nie zajął świą­ty­nię, oczy­ścił cały jej obszar, opa­sał murem, na miej­sce zbez­czesz­czo­nych sprzę­tów litur­gicz­nych posta­rał się o inne, zbu­do­wał nowy ołtarz i przy­wró­cił skła­da­nie ofiar. Zale­d­wie jed­nak Żydzi ode­tchnęli i zale­d­wie tro­chę się nacie­szyli przy­wró­ce­niem świę­tego obrządku, umiera Antioch, a dzie­dzi­cem jego tronu i jego nie­na­wi­ści wzglę­dem Żydów zostaje jego syn, rów­nież zwany Antioch.

5. Ten na czele pięć­dzie­się­ciu tysięcy pie­choty, pię­ciu tysięcy kon­nicy i osiem­dzie­się­ciu słoni wkra­cza do Judei, posu­wa­jąc się w stronę gór. Zdo­byw­szy mia­steczko Bet­su­ron w pobliżu Bet­sa­cha­rii, natyka się na Judę i jego woj­sko. Nim jed­nak przy­szło do bitwy, brat Judy Ele­azar, doj­rzaw­szy olbrzy­miego sło­nia, dźwi­ga­ją­cego wielką wieżę i ozdo­bio­nego zło­ci­stym rzę­dem, mnie­ma­jąc, że na nim jedzie sam Antioch, prze­dziera się przez sze­regi nie­przy­ja­ciel­skie i dobiega do owego sło­nia. Nie mogąc się­gnąć orę­żem domnie­ma­nego króla, płata sło­niowi brzuch, ten zaś, pada­jąc, przy­gniata go na śmierć swoim ciel­skiem, czym wła­ści­wie ów Ele­azar niczego nie doko­nał, tylko, poświę­ca­jąc życie dla sławy, padł ofiarą zuchwa­łego przed­się­wzię­cia. Na sło­niu zresztą sie­dział pro­sty żoł­nierz; a gdyby nawet znaj­do­wał się na nim przy­pad­kowo sam Antioch, napad ów nie dawał śmiał­kowi żad­nych innych wido­ków prócz gło­śnej śmierci. Dla brata jego było to nie­jako wska­zówką, jaki obrót weź­mie bitwa; Żydzi bowiem dość długo i dość męż­nie czoło sta­wiali, ale nie­ba­wem prze­chy­liła się szala szczę­ścia wojen­nego na stronę zastę­pów kró­lew­skich, które będąc w prze­wa­ża­ją­cej sile, zadały Judzie straty cięż­kie i zmu­siły go, że z nie­do­bit­kami cof­nął się do topar­chii Gofna. Antioch zaś ruszył na Jero­zo­limę, którą jed­nak z powodu braku żyw­no­ści po kilku dniach opu­ścił, zosta­wia­jąc w niej wedle swego mnie­ma­nia dosta­teczną załogę, sam zaś z resztą woj­ska podą­żył na leże zimowe do Syrii. 6. Po odda­le­niu się króla Juda nie spo­czął, lecz zebraw­szy gar­ną­cych się do niego licz­nie oby­wa­teli oraz nie­do­bit­ków walki ostat­niej, natarł powtór­nie pod wsią Ake­dasa na wodzów Antio­cha, wsze­lako, choć wal­czył świet­nie i zadał nie­przy­ja­cie­lowi poważne straty, legł na polu bitwy.

II

1. Po Judzie nastą­pił jego brat Jona­tes, który wszyst­kie sprawy swo­ich roda­ków zała­twiał z wielką ostroż­no­ścią, zawarł przy­mie­rze z Rzy­mia­nami, czym sta­no­wi­sko swoje wzmoc­nił, wresz­cie pogo­dził się z mło­dym Antio­chem. Ale i to nie zabez­pie­czyło go dosta­tecz­nie. Tyran Try­fon, opie­kun mło­dego Antio­cha, nasta­jąc na życie tegoż i chcąc przede wszyst­kim zgła­dzić jego przy­ja­ciół, napadł pod­stęp­nie na Jona­tesa, gdy ten z nie­licz­nym orsza­kiem udał się do prze­by­wa­ją­cego w Pto­le­ma­idzie Antio­cha, wziął go w nie­wolę, a następ­nie ruszył z woj­skiem prze­ciwko Żydom. Ale Szy­mon, brat uwię­zio­nego, pobił go. Roz­ją­trzony Try­fon kazał Jona­tesa zgła­dzić.

2. Wtedy Szy­mon chwy­cił rządy w dzielne ręce, zdo­był pobli­ską Gazarę, Joppę i Jam­neę, zbu­rzył Akrę, a załogę jej wziął do nie­woli. Potem sprzy­mie­rzył się z Antio­chem prze­ciwko Try­to­nowi, któ­rego ten przed wyru­sze­niem na Medów obległ w Dor. Ale choć Szy­mon pomógł Antio­chowi oba­lić Try­fona, nie zdo­łał ujść jego chci­wo­ści; Antioch wysłał nie­ba­wem woj­sko pod wodzą Ken­de­ba­josa celem spu­sto­sze­nia Judei i poj­ma­nia Szy­mona. Ale ten pomimo sędzi­wego wieku chwy­cił za oręż jak mło­dzie­niec; wysław­szy na Ken­de­ba­josa synów z siłami głów­nymi, sam na czełe reszty zaszedł wroga z tyłu; poczy­niw­szy w górach różne zasadzki i prze­ciąw­szy wszyst­kie drogi, odniósł świetne zwy­cię­stwo, a lud natych­miast wybrał go na arcy­ka­płana. Tym spo­so­bem wyba­wił Żydów spod pano­wa­nia Mace­doń­czy­ków, które trwało sto sie­dem­dzie­siąt lat.

3. Ale i Szy­mon został pod­stęp­nie zabity na uczcie przez wła­snego zię­cia Pto­le­me­usza, który prócz tego wtrą­cił do wię­zie­nia jego żonę z dwoma synami, na trze­ciego zaś Jana, zwa­nego także Hyr­ka­nem, nasłał skry­to­bój­ców. Mło­dzie­niec jed­nak w porę uprze­dzony podą­żył do Jero­zo­limy, licząc na to, że lud przez pamięć dla nie­spo­ży­tych zasług ojca weź­mie go w obronę przed Pto­le­me­uszem. Ten pospie­szył także do Jero­zo­limy i chciał wkro­czyć do mia­sta przez drugą bramę; wsze­lako lud, który się już o wszyst­kim dowie­dział i sta­nął po stro­nie Hyr­kana, nie wpu­ścił go do mia­sta. Wtedy Pto­le­me­usz udał się do twier­dzy Dagon, która razem z sze­re­giem innych twierdz góruje nad Jery­chem; Hyr­kan zaś, objąw­szy po ojcu god­ność arcy­ka­płana i zło­żyw­szy Bogu ofiarę, wyru­szył pospiesz­nie na Pto­le­me­usza, aby wyrwać z jego rąk matkę i braci.

4. Ale cho­ciaż przy­stą­pił do oblę­że­nia twier­dzy na czele prze­wa­ża­ją­cych sił, Pto­le­me­usz umiał go w okrutny spo­sób obez­wład­nić. Ile­kroć bowiem czuł, że wsku­tek naporu wojsk zastępy jego się chwieją, spro­wa­dzał na mury matkę i braci Hyr­kana, kazał ich chło­stać do krwi w obli­czu wojsk i samego Hyr­kana, krzy­cząc w dodatku, że strąci ich z muru, jeżeli Hyr­kan natych­miast nie zanie­cha oblę­że­nia. W tak sro­gich chwi­lach wszelki gniew ustę­po­wał z duszy Hyr­kana; serce jego tar­gał ból i okropny lęk. Ale matka, któ­rej nie zdo­łały prze­ła­mać ani chło­sty, ani pogróżki nie­chyb­nej śmierci, wycią­gała z murów ręce do syna, zakli­na­jąc go, aby nie dawał się zmięk­czyć wido­kiem jej bole­ści, aby nie ustę­po­wał potwo­rowi i wywarł na nim pomstę za pohań­bie­nie całej rodziny, bo wtedy śmierć z ręki Pto­le­me­usza będzie dla niej słod­sza niż nawet nie­śmier­tel­ność. Ile­kroć tedy Jana zagrzało boha­ter­stwo matki i jej zaklę­cia, rzu­cał się na mia­sto niby mio­tany sza­łem; skoro jed­nak roz­po­czy­nało się ponow­nie chło­sta­nie jej na murach, tra­cił ducha, zawie­szał bój i tarzał się z bole­ści. W ten spo­sób oblę­że­nie prze­cią­gało się, a tym­cza­sem nastał rok ugorny, to jest ów siódmy rok, który Żydzi tak święcą jak siódmy dzień w tygo­dniu. Woj­sko oble­ga­jące musiało ustą­pić, a Pto­le­me­usz, zabiw­szy matkę i braci Jana, schro­nił się do Zenona Koty­lasa, tyrana Filadelfii .

5. Tym­cza­sem Antioch, wciąż jesz­cze wście­kły z powodu klę­ski, zada­nej mu przez Szy­mona, wkro­czył do Judei i obległ Hyr­kana w Jero­zo­li­mie. Ten jed­nak, się­gnąw­szy do grobu Dawida, naj­bo­gat­szego spo­mię­dzy kró­lów, jacy kie­dy­kol­wiek byli, dobył stam­tąd prze­szło trzy tysiące talen­tów, za trzy­sta skło­nił Antio­cha do ustą­pie­nia, a za resztę zgro­ma­dził woj­ska najemne – a był pierw­szym Żydem, który to uczy­nił.

6. Gdy następ­nie Antioch wyru­szył prze­ciwko Medom, nada­rzyła się Hyr­ka­nowi sto­sowna chwila do zemsty; napadł bez­zwłocz­nie na mia­sta syryj­skie, które, jak słusz­nie przy­pusz­czał, nie były strze­żone przez załogi. Zajął Medabę, Samagę, wraz z sąsied­nimi mia­stami, potem Sykimę i Arga­ri­zein, opa­no­wał także Chu­taj­czy­ków, miesz­ka­ją­cych dokoła świą­tyni, zbu­do­wa­nej na wzór jero­zo­lim­skiej. Zdo­był także wiele miast idu­mej­skich, mię­dzy innymi Ado­reos i Marysę.

7. Następ­nie pocią­gnął do Sama­rii, gdzie obec­nie stoi zbu­do­wane przez króla Heroda mia­sto Seba­ste; oto­czyw­szy je ze wszyst­kich stron, zdał dowódz­two nad oblę­że­niem dwom synom swoim, Ary­sto­bu­lowi i Anty­go­nowi. Ci przy­ci­snęli mia­sto tak sil­nie, że nie­ba­wem bra­kło tam żyw­no­ści, a ludzie jedli z głodu, co popa­dło pod rękę. Oblę­żeni wezwali na pomoc Antio­cha Aspen­diosa, który wpraw­dzie chęt­nie pospie­szył na odsiecz, ale został przez Ary­sto­bula pobity. Bra­cia ści­gali go aż do Scy­to­po­lis; on im jed­nak uszedł; więc wró­cili do Sama­rii, oble­gli mia­sto powtór­nie, zdo­byli, zbu­rzyli, a miesz­kań­ców sprze­dali w nie­wolę. Nie spo­czy­wa­jąc po tych powo­dze­niach, ruszyli z woj­skiem pod Scy­to­po­lis, zbu­rzyli to mia­sto i spu­sto­szyli cały kraj aż po górę Kar­mel.

8. Lud jed­nak począł zawist­nym okiem patrzyć na zwy­cię­stwa Jana i jego synów. Jęły się zbie­rać gro­mady i wystą­piły nawet do otwar­tej walki, ale zostały pobite. Resztę dni swo­ich Jan prze­żył w nie­za­mą­co­nym szczę­ściu: umarł po trzy­dzie­stu trzech latach świet­nego pano­wa­nia, pozo­sta­wia­jąc pię­ciu synów, praw­dziwy wybra­niec losu, który nie zaznał ni­gdy sro­gich jego prze­ciw­no­ści. Jan złą­czył w sobie trzy naj­wyż­sze zaszczyty: god­ność władcy, arcy­ka­płana i pro­roka. A tak go sobie Bóg upodo­bał, że taj­nie przy­szłych zda­rzeń ni­gdy nie były jego oczom zakryte, gdyż nawet dwom naj­star­szym synom prze­po­wie­dział, iż nie będą się długo cie­szyli pano­wa­niem. Tra­giczny ich koniec warto opi­sać choćby dla wyka­za­nia, jak różne szczę­ście może przy­świe­cać ojcu i jego potom­stwu.

III

1. Po śmierci Hyr­kana star­szy z braci, Ary­sto­bul, objąw­szy rządy ogło­sił się kró­lem, a był pierw­szym Hasmo­nej­czy­kiem, który skroń swą przy­ozdo­bił dia­de­mem. Stało się to w czte­ry­sta sie­dem­dzie­siąt jeden lat i trzy mie­siące po powro­cie ludu z nie­woli babi­loń­skiej i osie­dle­niu się w tych stro­nach. Ary­sto­bul, kocha­jąc Anty­gona, obcho­dził się z nim jak z rów­nym; innych braci nato­miast kazał wtrą­cić do wię­zie­nia. Ponie­waż ojciec zdał rządy wła­ści­wie nie jemu, lecz matce, i ponie­waż z tego powodu miał z nią różne zatargi, przeto obszedł się z nią jesz­cze gorzej, bo nie tylko ją uwię­ził, ale kazał zamo­rzyć gło­dem.

2. Takie postę­po­wa­nie nie wyszło mu jed­nak na dobre i los sro­dze się na nim zemścił. Anty­gon, któ­rego bar­dzo kochał i który razem z nim spra­wo­wał rządy, stał się pastwą oszczerstw, mio­ta­nych przez nie­cnych dwo­ra­ków. Ary­sto­bul z początku nie wie­rzył oszczer­com, bo kochał brata i mnie­mał, że dwo­ra­kami kie­ruje zawiść. Ale razu pew­nego zda­rzyło się, że gdy Anty­gon wró­cił ze świet­nej wyprawy w samo święto, kiedy lud sta­rym oby­cza­jem ku czci Boga sta­wia namioty, Ary­sto­bul był wła­śnie obłoż­nie chory. Anty­gon tedy udał się z prze­pysz­nym orsza­kiem przy­bocz­nych swo­ich hopli­tów do świą­tyni, aby z głębi serca pomo­dlić się za brata. Z chwili tej sko­rzy­stali oszczercy, weszli do króla, donie­śli mu o zbroj­nym pocho­dzie Anty­gona do świą­tyni, zwra­cali mu uwagę na zbyt pyszne zacho­wa­nie się brata, nie­li­cu­jące ze sta­no­wi­skiem zwy­kłego wła­ści­wie oby­wa­tela, w końcu zaś wręcz oświad­czyli, że Anty­gon przy pomocy tego orszaku chce go zamor­do­wać, albo­wiem przy­krzyły mu się wspólne rządy i pra­gnie wła­dzę zagar­nąć wyłącz­nie dla sie­bie.

3. Tym pod­szep­tom z wolna, acz nie­chęt­nie uległ Ary­sto­bul; nie chcąc się zdra­dzić ze swo­ich podej­rzeń, a pra­gnąc się swoją drogą na wszelki wypa­dek zabez­pie­czyć, roz­ka­zał straży przy­bocz­nej sta­nąć w pod­ziem­nym kruż­ganku twier­dzy, zwa­nej pier­wot­nie Baris, a w cza­sach póź­niej­szych Anto­nia, w któ­rym miesz­kał, do brata zaś posłał wezwa­nie, aby natych­miast sta­wił się przed nim bez broni; straży pole­cił prze­pu­ścić go, o ile rze­czy­wi­ście zjawi się bez uzbro­je­nia, w prze­ciw­nym razie usiec go. Teraz kró­lowa z wro­gami Anty­gona z nie­sły­chaną prze­bie­gło­ścią uło­żyła taki pod­stęp: pod­mó­wiono posłań­ców kró­lew­skich, aby prze­krę­cili roz­kaz króla i oświad­czyli Anty­go­nowi, iż król sły­szał, jakoby on przy­wiózł z Gali­lei wspa­niałą zbroję, któ­rej król z powodu cho­roby nie mógł dotąd obej­rzeć, że skoro Anty­gon nie­ba­wem na nową podąża wyprawę, nie­chaj spełni gorące życze­nie brata i natych­miast przed­stawi mu się w tej zbroi.

4. Anty­gon, który dotąd nie miał ni­gdy naj­mniej­szego powodu do podej­rze­wa­nia brata o nie­życz­li­wość, ruszył bez­zwłocz­nie do króla w ową zbroję odziany niby na popis woj­skowy. Zale­d­wie jed­nak wszedł w ciemny chod­nik baszty, zwa­nej Wieżą Stra­tona, straż przy­boczna króla obsko­czyła go i usie­kła, co dowo­dzi sta­rej prawdy, że potwarz umie potar­gać naj­sil­niej­sze więzy natury i przy­jaźni, a zawiść pode­ptać naj­szla­chet­niej­sze uczu­cia.

5. Tu zaiste zdu­mie­nie ogar­nia z powodu nie­ja­kiego Judy, esseń­czyka, któ­rego prze­po­wied­nie ni­gdy nie chy­biały, a który ujrzaw­szy Anty­gona kro­czą­cego z orsza­kiem przez świą­ty­nię, ode­zwał się w te słowa do licz­nych, a zaufa­nych uczniów swo­ich: „Biada mi, że żyję, gdy prawda przede mną umarła, a jedna z prze­po­wiedni moich kłam­liwą się oka­zała! Wszakże to oczy moje widzą Anty­gona, który dziś prze­cież miał umrzeć! Wedle losu, jaki mu przy­padł, winien był dziś polec z ręki skry­to­bój­czej około Wieży Stra­tona, a ta leży stąd o sześć­set sta­jań, tym­cza­sem jest już godzina czwarta. Zaiste, rze­czy­wi­stość urąga pro­roc­twu!”. Po tych sło­wach sta­rzec zapadł w długą, a gorzką zadumę, gdy nie­ba­wem roze­szła się wieść o zamor­do­wa­niu Anty­gona w pod­zie­miu baszty, zwa­nej jak nad­mor­ska Ceza­rea Wieżą Stra­tona. To wła­śnie zmy­liło owego wróż­bitę.

6. Skru­cha, jaka po speł­nie­niu tej hanieb­nej zbrodni ogar­nęła cho­rego Ary­sto­bula, pogor­szyła stan jego zdro­wia, a zgry­zoty sumie­nia tak go żarły, że w końcu pękła mu jakaś żyła i dostał sil­nego krwo­toku. Gdy jeden z nadwor­nych pacho­li­ków, który go doglą­dał, krew tę wyno­sił, potknął się jak gdyby z boskiego zrzą­dze­nia wła­śnie w miej­scu, gdzie zgi­nął Anty­gon, a krew mor­dercy prze­lała się na ślady krwi zamor­do­wa­nego.

Świad­ko­wie tego zda­rze­nia, mnie­ma­jąc, iż pacho­lik uczy­nił to umyśl­nie, krzyk­nęli ze zgrozy. Król, posły­szaw­szy wrzawę, zażą­dał wyja­śnie­nia; lecz nikt mu go nie chciał udzie­lić. Wsze­lako im bar­dziej się wyma­wiano, tym król usil­niej nale­gał, aż wresz­cie zagro­ził, że użyje przy­musu. Gdy mu naresz­cie prawdę wyznano, jął wzdy­chać i lejąc łzy rzę­si­ste, szep­tał gło­sem sła­bym: „Nie ukryły się zbrod­nie moje przed prze­ni­kli­wym okiem Boga i rychło spo­tyka mnie kara za pomor­do­wa­nie krew­nych. Dopó­kiż będzie to ska­lane ciało wię­ziło duszę, potę­pioną za to, co uczy­niłem z matką i bra­tem? Mamże im odda­wać jako zadość­uczy­nie­nie kro­plę po kro­pli krwi mojej? Nie­chaj ją biorą od razu i nie­chaj bóstwo dłu­żej nade mną się nie pastwi, otwie­ra­jąc czę­ściowo żyły moje na prze­lew ofiarny za umar­łych!”. To powie­dziaw­szy, wydał ostat­nie tchnie­nie. Pano­wał zale­d­wie rok jeden.

IV

1. Wdowa wypu­ściła braci z wię­zie­nia i ogło­siła kró­lem Alek­san­dra, bo był naj­star­szy i odzna­czał się umiar­ko­wa­niem. Ten jed­nak, objąw­szy wła­dzę, kazał natych­miast zamor­do­wać jed­nego z braci, zdra­dza­ją­cego ochotę do pano­wa­nia, pozo­sta­wia­jąc nato­miast w spo­koju dru­giego, który się do spraw publicz­nych nie mie­szał.

2. Wnet potem wyru­szył zbroj­nie na Pto­le­me­usza Latu­rosa, który zajął mia­sto Azo­chis; lecz choć mu wielu wojow­ni­ków ubił, prze­cież w końcu poniósł porażkę. Gdy jed­nak Pto­le­me­usz musiał przed pości­giem matki swej Kle­opa­try ucho­dzić do Egiptu, Alek­san­der wziął sztur­mem Gadarę, a także Ama­tus, naj­waż­niej­szą twier­dzę za Jor­da­nem, w któ­rej były zło­żone nie­zmierne skarby Teo­dora, syna Zeno­no­wego. Nie­spo­dzia­nie jed­nak spada z woj­skiem Teo­dor, odbija swoje skarby, zagar­nia nawet tabory kró­lew­skie i kła­dzie tru­pem około dzie­się­ciu tysięcy Żydów. Alek­san­der dźwi­gnął się nie­ba­wem po tej porażce i ruszyw­szy nad morze zajął Gazę, Rafię i Ante­don, które to mia­sto póź­niej przez króla Heroda zostało nazwane Agry­piadą.

3. Nagle pod­czas pew­nego święta powstał prze­ciwko niemu bunt wśród Żydów; tam w ogóle wszel­kie roz­ru­chy powstają zazwy­czaj w cza­sie świąt. Alek­san­der nie byłby stłu­mił tego powsta­nia bez najem­nego żoł­nie­rza. Roz­po­rzą­dzał Pizy­dami i Cyli­cyj­czy­kami; Syryj­czy­ków do zaciągu nie brał z powodu ich dzie­dzicz­nej nie­na­wi­ści do narodu żydow­skiego. Zasław­szy pole tru­pem prze­szło sze­ściu tysięcy bun­tow­ni­ków, wpadł do Ara­bii, zajął jej obszary, a prócz tego zie­mie Galaad i Moabit, na które nało­żyw­szy haracz, podą­żył znowu na Ama­tus. Te powo­dze­nia wystra­szyły Teo­dora z twier­dzy, którą też Alek­san­der bez prze­szkód zajął i z zie­mią zrów­nał.

4. Zaraz potem musiał sto­czyć bitwę z arab­skim kró­lem Oba­idą, który pod Gau­laną wpę­dził go w zasadzkę i przy­pra­wił o stratę całego woj­ska, bo wepchnięte w wąwóz zostało stra­to­wane przez gnane w wiel­kiej licz­bie wiel­błądy. Uciekł tedy do Jero­zo­limy, gdzie wsze­lako z dawna nie­na­wi­dzący go naród, a teraz ogro­mem jego klę­ski ośmie­lony, powstał prze­ciwko niemu. Ale i tym razem Alek­san­der wziął górę, wal­czył z powstań­cami lat sześć i ubił w ciągu tego czasu pięć­dzie­siąt tysięcy Żydów. Zwy­cię­stwo, osła­bia­jące tak dotkli­wie jego kró­le­stwo, nie mogło go cie­szyć, chciał tedy pogo­dzić się z naro­dem, a dal­szego boju zanie­chać. Ale nie­wiele wskó­rał na tej dro­dze; naród nie­na­wi­dził go jesz­cze bar­dziej, a gdy naresz­cie spy­tał o powód tej nie­na­wi­ści i chciał, aby mu powie­dziano, co powi­nien uczy­nić dla prze­jed­na­nia Żydów, odpowie­dziano mu bez ogró­dek: „Powi­nie­neś umrzeć”. Ale potem wszyst­kim, co zaszło, nawet śmierć nie byłaby go z ludem pogo­dziła. Żydzi wezwali na pomoc Deme­triu­sza Akaj­rosa. Ten, licząc na poważne korzy­ści, przy­był z woj­skiem chęt­nie, a pod Sykimą Żydzi przy­łą­czyli się do swo­jego sojusz­nika.

5. Ale i ze zdwo­jo­nym w ten spo­sób prze­ciw­ni­kiem Alek­san­der pod­jął walkę, mając obok tysiąca jeźdź­ców osiem tysięcy pie­szego najem­nika, prócz tego stało po jego stro­nie jesz­cze do dzie­się­ciu tysięcy przy­chyl­nych mu Żydów. Siły prze­ciw­ni­ków skła­dały się z trzech tysięcy kon­nicy i z czter­na­stu tysięcy pie­choty. Zanim jed­nak przy­szło do bitwy, każdy z kró­lów sta­rał się przez pośred­ni­ków prze­cią­gnąć woj­ska prze­ciwne na swoją stronę, Deme­triusz najem­ni­ków Alek­san­dra, a Alek­san­der Żydów Deme­triusza. Ale zarówno Żydzi stali twardo przy swoim, jako też i Grecy wier­nymi się oka­zali; przeto nie pozo­stało nic innego, tylko zdać się na miecz. Bitwę wygrał Deme­triusz, acz­kol­wiek najemne woj­ska Alek­san­dra biły się męż­nie i dziel­nie. Po bitwie zaszła dla obu stron rzecz cał­kiem ocze­ki­wana. Bo acz­kol­wiek sami Żydzi przy­zy­wali Deme­triusza prze­ciwko Alek­san­drowi i ten go rze­czy­wi­ście pobił, nie wytrwali w wier­no­ści dla swego sojusz­nika; a cho­ciaż Alek­san­der musiał po prze­gra­nej chro­nić się w góry, mimo to z lito­ści nad jego nie­szczę­ściem sześć tysięcy Żydów prze­szło na jego stronę. Taki obrót rze­czy odjął odwagę Deme­triuszowi. Mnie­ma­jąc, że Alek­san­der ma znowu cały lud za sobą i będzie dalej wal­czył, cof­nął się ze swoim woj­skiem.

6. Pomimo odej­ścia sił sprzy­mie­rzo­nych jątrzyła się w dal­szym ciągu wielka rana nie­zgody. Alek­san­der musiał sta­czać cią­głe walki, póki nie wytę­pił więk­szo­ści swych prze­ciw­ni­ków, a reszty nie zapę­dził do mia­sta Beme­se­lis, a po zbu­rze­niu tego mia­sta nie osa­dził ich w lochach jero­zo­lim­skich. Teraz gniew jego nie znał miary i kusił go do czy­nów wprost nie­ludz­kich. W samym środku mia­sta naka­zuje roz­piąć na krzy­żach ośmiu­set więź­niów, a ich żony i dzieci wyrżnąć na ich oczach. Sam zaś w cza­sie tego wido­wi­ska hula i pije ze swymi nałoż­ni­cami. Lud ogar­nia takie prze­ra­że­nie, że z nasta­niem nocy osiem tysięcy jego prze­ciw­ni­ków ucieka z naj­dal­szych nawet krań­ców Judei i odważa się wró­cić dopiero po jego śmierci. W ten spo­sób późno wpraw­dzie, zapro­wa­dziw­szy w pań­stwie swoim spo­kój, składa oręż.

7. Ale raz jesz­cze wyrywa go ze spo­czynku brat Deme­triu­sza Antioch Dio­ni­zos, ostatni z rodu Seleu­cy­dów. Gdy ten bowiem wyru­szył z woj­skiem na Ara­bów, Alek­san­der kazał od gór pod mia­stem Anty­pa­tris aż do wybrzeża pod Joppą wyko­pać głę­boką fosę i dźwi­gnąć przed nią mur z drew­nia­nymi wie­ży­cami, aby z tej strony utrud­nić wszelką napaść. Nie zdało się to jed­nak na wiele, gdyż Antioch pali wie­życe, zawala fosę i prze­dziera się z woj­skiem naprzód, prze­biega całą Judeę, wsze­lako zemstę nad Alek­san­drem odkłada na póź­niej, a nato­miast dąży prze­ciwko Ara­bom. Król arab­ski, zająw­szy dogod­niej­sze sta­no­wi­sko, nagłym zwro­tem w dzie­sięć tysięcy kon­nicy naciera na niego, nim ten zdo­łał usta­wić woj­sko swoje w szyk bojowy. Wywią­zuje się zacięta walka. Ara­bo­wie nacie­rają zacie­kle; woj­sko Antio­cha sta­wia męż­nie opór, wsze­lako dopóty, dopóki wódz żyje, a wódz ten nie cofał się ni­gdy przed naj­więk­szym nie­bez­pie­czeń­stwem i rzu­cał się śmiało w wir bitwy tam, gdzie trzeba było zachwiane sze­regi pode­przeć; gdy tedy poległ, woj­sko jego rzuca się do ucieczki, więk­szość w popło­chu ginie, reszta zaś, dotarł­szy do Kany, pada z wycień­cze­nia i głodu.

8. Tym­cza­sem miesz­kańcy Damaszku, znie­na­wi­dziw­szy Pto­le­me­usza, syna Men­na­josa, wezwali prze­ciw niemu Areta i oddali mu pano­wa­nie nad Cele­sy­rią. Aret ruszył na Judeę, pobił Alek­san­dra, ale po zawar­ciu rozejmu wraca. Alek­san­der zaj­muje Pellę, osa­cza potrój­nym murem oblęż­ni­czym Gerazę i łako­miąc się na ukryte tam skarby Teo­dora, bie­rze mia­sto sztur­mem. Zbu­rzyw­szy Gau­lanę, Seleu­cję i tak zwany Antio­chowy Jar, zdo­bywa silną warow­nię Gamalę, a ponie­waż na Deme­triu­sza, dowódcę wpro­wa­dzo­nej przez niego załogi, lud zanosi skargi liczne, przeto składa go z urzędu, wresz­cie po trzech latach nie­ustan­nych bojów wraca do Judei. Lud, olśniony tymi zwy­cię­stwami, wita go z unie­sie­niem. Zale­d­wie Alek­san­der ode­tchnął nieco po tru­dach obo­zo­wych, zapada na zdro­wiu. Co cztery dni trzę­sie go zim­nica; mniema, że się jej pozbę­dzie, jeżeli się porwie do nowego czynu. Ale pod­jął wyprawę w porze nie­sto­sow­nej, stra­cił rychło resztę sił w nie­zwy­kłych tru­dach bojo­wych i umarł. Śmierć zasko­czyła go w chwili, kiedy wrzał dokoła zamęt bojowy. Pano­wał dwa­dzie­ścia sie­dem lat.

V

1. Rządy zdał w ręce swej mał­żonki Alek­san­dry w przy­pusz­cze­niu, że Żydzi będą jej słu­chali chęt­niej niż kogo­kol­wiek bądź, bo wystę­pu­jąc zawsze prze­ciwko jego okru­cień­stwom i bez­pra­wiom, zyskała sobie rze­czy­wi­ście przy­chyl­ność ludu. Nadzieje te nie były złudne; kobieta dzięki roz­gło­śnej poboż­no­ści zdo­łała sil­nie usa­do­wić się na tro­nie. Pil­nie strze­gła sta­rego oby­czaju i zaraz w począt­kach swego pano­wa­nia zło­żyła z urzędu wszyst­kich, któ­rzy popeł­nili różne wykro­cze­nia. Mając po Alek­san­drze dwóch synów, star­szego Hyr­kana uczy­niła arcy­ka­pła­nem, zarówno ze względu na jego wiek, jak i gnu­śne jego uspo­so­bie­nie; przy­pusz­czała bowiem, że nie zechce się mie­szać do spraw publicz­nych. Dru­giego zaś syna, Ary­sto­bula, bar­dziej krew­kiego, odsu­nęła cał­kiem od publicz­nego życia.

2. Za jej rzą­dów doszli do wiel­kiego zna­cze­nia fary­ze­usze, jedna z sekt żydow­skich, ludzie bar­dzo nabożni i bar­dzo bie­gli w Zako­nie. Bogo­bojna Alek­san­dra darzyła ich nie­po­mier­nie swymi wzglę­dami. Ludzie ci, oba­ła­mu­ciw­szy umysł kobiecy, po nie­ja­kim cza­sie sami wła­ści­wie rzą­dzili i kogo chcieli, ska­zy­wali na wygna­nie lub z wygna­nia odwo­ły­wali, wię­zili lub wypusz­czali na wol­ność. Cała roz­kosz wła­dzy im się w rze­czy­wi­sto­ści dostała, gdy tym cza­sem wła­dzy tej cię­żary i przy­kro­ści spa­dały na Alek­san­drę. Była to zresztą kobieta, która istot­nie doro­sła do sta­no­wi­ska, jakie los jej wyzna­czył; zwra­cała baczną uwagę na pomno­że­nie siły zbroj­nej, zdwo­iła ją, sku­piła znaczne zastępy najem­ni­ków, czym nie tylko wzmoc­niła bojową odpor­ność ludu, ale zara­zem trzy­mała na wodzy wład­ców ziem sąsied­nich. Ona rzą­dziła wszyst­kimi, a fary­ze­usze nią.

3. Dla­tego też ich należy obar­czyć odpo­wie­dzial­no­ścią za śmierć nie­ja­kiego Dio­ge­nesa, męża zna­ko­mi­tego, a przy­ja­ciela zmar­łego Alek­san­dra. Wedle oskar­żeń fary­ze­uszów miał on namó­wić króla do ukrzy­żo­wa­nia owych ośmiu­set. Skło­nili też kró­lową do uka­ra­nia śmier­cią jego i wszyst­kich innych, któ­rzy w spra­wie tej ręce uma­czali. Nabożna kró­lowa we wszyst­kim im ule­gała; oni zaś ska­zy­wali na śmierć każ­dego, kto im zawa­dzał. Ci, któ­rym ze strony fary­ze­uszów gro­ziło nie­bez­pie­czeń­stwo, udali się ze sprawą do Ary­sto­bula, a ten nakło­nił matkę, aby nie sza­fo­wała w podobny spo­sób życiem oby­wa­teli i win­nych co naj­wy­żej ska­zała na wygna­nie. Nastę­puje uła­ska­wie­nie, a wygnańcy roz­pra­szają się po kraju. Teraz Alek­san­dra pod pozo­rem, że Pto­le­me­usz wciąż jesz­cze uci­ska Dama­szek, posyła woj­sko na to mia­sto i zaj­muje je bez szcze­gól­nych trud­no­ści. Gdy Tigra­nes, król Armeń­czy­ków, obległ w Pto­le­ma­idzie Kle­opa­trę, mocą ukła­dów i podar­ków stara się go nakło­nić do ustą­pie­nia; ten jed­nak nie­ba­wem sam to czyni wsku­tek zamie­szek, jakie powstały w Arme­nii przez wtar­gnię­cie Lukul­lusa.

4. Tym­cza­sem Alek­san­dra roz­cho­ro­wała się, a młod­szy jej syn Ary­sto­bul, uwa­ża­jąc, iż nade­szła pora wła­ściwa, przy pomocy licz­nej dru­żyny, którą pocią­gała jego ogni­sta natura, zaj­muje wszyst­kie warow­nie, rabuje ich skarbce, za te pie­nią­dze wer­buje najem­ni­ków i ogła­sza się kró­lem. Gdy Hyr­kan z tego powodu zaczyna sze­rzyć skargi, litu­jąca się nad nim matka każe żonę i dzieci Ary­sto­bula uwię­zić w Anto­nii; była to twier­dza warowna, przy­ty­ka­jąca od strony pół­noc­nej do świą­tyni, zwana daw­niej Baris, a póź­niej za pano­wa­nia Anto­niu­sza prze­zwana jego imie­niem. Zanim jed­nak Alek­san­dra zdo­łała wziąć się do ści­ga­nia Ary­sto­bula za wydar­cie berła bratu, umarła po dzie­wię­ciu latach pano­wa­nia.

VI

1. Wła­ści­wym następcą był Hyr­kan, któ­rego matka jesz­cze za życia na to wyzna­czyła, ale Ary­sto­bul prze­wyż­szał go dziel­no­ścią i rozu­mem. Gdy bra­cia sto­czyli ze sobą pod Jery­chem walkę o pano­wa­nie, wielu stron­ni­ków opu­ściło Hyr­kana i poszło za Ary­sto­bulem. Hyr­kan ze swoim zastę­pem chroni się do Anto­nii, gdzie chwyta zakład­ni­ków, któ­rymi były dzieci Ary­sto­bula i jego żona. Nim jed­nak przy­szło do dal­szych groź­nych zatar­gów, Hyr­kan poro­zu­miał się z bra­tem w tym duchu, że zrzek­nie się tronu na rzecz jego, byle mu odda­wano honory kró­lew­skiego brata. Bra­cia zawarli ze sobą zgodę, uści­skali się w świą­tyni na oczach ludu i zamie­nili miesz­ka­nia; Ary­sto­bul spro­wa­dził się do pałacu kró­lew­skiego, a Hyr­kan do domu Ary­sto­bula.

2. Tak nie­spo­dziane wynie­sie­nie się na tron Ary­sto­bula zanie­po­ko­iło wszyst­kich jego prze­ciw­ni­ków, a zwłasz­cza Anty­pa­tra, który go z dawna nie­na­wi­dził. Anty­pa­ter pocho­dził z Idu­mei, a wsku­tek rodu, majątku i oso­bi­stych przy­mio­tów był pierw­szą osobą w naro­dzie. Pod­mó­wił tedy Hyr­kana, aby celem wzno­wie­nia walki o tron schro­nił się do Areta, króla Ara­bii; Areta zaś pro­sił, aby go przy­jął gościn­nie i w tej walce wspo­mógł; by zaś na Araba sku­tecz­niej podzia­łać, odma­lo­wał mu w nader ciem­nych bar­wach cha­rak­ter Ary­sto­bula. Gdy już w obu te myśli zasiał, opusz­cza nocą Jero­zo­limę razem z Hyr­ka­nem i zdąża pospiesz­nie do twier­dzy, zwa­nej Petra; była to sto­lica Ara­bii. Sta­nąw­szy w niej szczę­śli­wie, oddaje Hyr­kana pod opiekę Areta, ujmuje go sobie gład­kimi sło­wami oraz kosz­tow­nymi podar­kami i wresz­cie dopro­wa­dza go do tego, iż ten daje Hyr­ka­nowi woj­sko dla odbi­cia zagar­nię­tego tronu; woj­sko to skła­dało się z pięć­dzie­się­ciu tysięcy pie­choty i kon­nicy. Takiej sile Ary­sto­bul nie mógł spro­stać; zaraz też w pierw­szej bitwie został poko­nany i zapę­dzony do Jero­zo­limy. Byłby nawet wpadł w ręce wro­gów, gdyby nie rzym­ski wódz Skau­rus, który w chwili wła­ści­wej natarł na jego prze­ciw­ni­ków i unie­moż­li­wił im oblę­że­nie Jero­zo­limy; cią­gnął on bowiem z Arme­nii do Syrii na roz­kaz Pom­pe­ju­sza Wiel­kiego, toczą­cego wojnę z Tigra­nem; przy­byw­szy do Damaszku, zaję­tego wła­śnie przez Metel­lusa i Lol­liusa, któ­rych wysłał następ­nie w inne strony, dowia­duje się o zaj­ściach w Judei i natych­miast tam podąża.

3. Zale­d­wie też tam przy­był, a już każdy z braci zwraca się do niego o pomoc. Wsze­lako bar­dziej niż jakie­kol­wiek wywody słusz­no­ści podzia­łało na niego trzy­sta talen­tów, ofiarowanych mu przez Ary­sto­bula; otrzy­maw­szy je, zaraz zaczął przez posłów stra­szyć Hyr­kana i Ara­bów Rzy­mia­nami oraz samym Pom­pe­ju­szem, jeżeli nie odstą­pią od oblę­że­nia. Zgnę­biony Aret opusz­cza Judeę i udaje się do Filadelfii, a Skau­rus powraca do Damaszku. Ary­sto­bu­lowi jed­nak nie wystar­czyło, że uszedł tak szczę­śli­wie nie­woli, lecz z całym woj­skiem swoim podą­żył za wro­gami i pobił ich pod Papy­ro­nem, kła­dąc tru­pem sześć tysięcy wojow­ni­ków, mię­dzy innymi Faliona, brata Anty­pa­tra.

4. Hyr­kan i Anty­pa­ter, pozba­wieni tym spo­so­bem pomocy Ara­bów, posta­no­wili teraz rachuby swe oprzeć na Pom­pe­ju­szu, który w pocho­dzie przez Syrię zatrzy­mał się w Damaszku. Udają się do niego z proś­bami, ale już bez poda­run­ków, posłu­gu­jąc się jedy­nie argu­men­tami, któ­rymi dzia­łali na Areta, żeby wystą­pił prze­ciwko gwał­tom Ary­sto­bula i osa­dził na tro­nie tego, który ze względu na star­szeń­stwo i zalety oso­bi­ste jest do tego powo­łany. Ale i Ary­sto­bul nie zasy­piał sprawy; ruszył także do Damaszku, licząc na pomoc prze­ku­pio­nego Skau­rusa i roz­ta­cza­jąc prze­pych iście kró­lew­ski. W dro­dze jed­nak roz­wa­żyw­szy, iż byłoby z jego strony rze­czą nie­godną czy­nić podobne zabiegi i tak się uni­żać, od Dios-Helio­po­lis zawraca.

5. Taki postę­pek Ary­sto­bula ubódł Pom­pe­ju­sza, a ponie­waż wszy­scy wsta­wiali się do niego za Hyr­ka­nem, przeto natych­miast ruszył w pochód prze­ciwko Ary­sto­bu­lowi, pro­wa­dząc całą siłę rzym­ską i licz­nych sojusz­ni­ków syryj­skich. Skoro obszedł­szy Pellę i Scy­to­po­lis przy­był do Korei, gdzie się roz­po­czyna zie­mia żydow­ska, otrzy­mał wie­ści, że Ary­sto­bul schro­nił się do Alek­san­dre­jonu, twier­dzy na górze leżą­cej i dosko­nale zaopa­trzo­nej. Każe mu tedy wyjść z twier­dzy. Ary­sto­bul by­naj­mniej nie miał ochoty usłu­chać tego despo­tycz­nego roz­kazu i wolał przy­jąć raczej, co los da; widząc wsze­lako, że na oto­cze­nie jego pada trwoga, oraz roz­wa­żyw­szy rady przy­ja­ciół, któ­rzy zwra­cali mu uwagę na miaż­dżącą potęgę Rzy­mian, zmie­nia zamiar. Wycho­dzi z twier­dzy, staje przed Pom­pe­ju­szem, wyta­cza wszyst­kie swoje prawa do tronu, ale następ­nie do twier­dzy wraca. Na prośbę brata przy­był raz jesz­cze, poro­zu­mie­wał się z nim i znowu wró­cił do warowni, nie doznaw­szy ze strony Pom­pe­ju­sza jakich­kol­wiek prze­szkód. Tar­gany nadzieją i obawą sta­rał się nakło­nić Pom­pe­ju­sza nawet proś­bami do uzna­nia jego żądań; dla pozoru jed­nak, iż by­naj­mniej nie zrzeka się swych praw, wra­cał do twier­dzy. Ale po tym wszyst­kim Pom­pe­jusz sta­now­czo zażą­dał zda­nia w jego ręce warowni i wypi­sa­nia odno­śnego roz­po­rzą­dze­nia dowódcy twier­dzy, który miał pole­ce­nie speł­niać tylko piśmienne roz­kazy nie­obec­nego króla; Ary­sto­bul rad nie­rad zasto­so­wał się do woli Pom­pe­ju­sza, wsze­lako sil­nie wzbu­rzony cof­nął się do Jero­zo­limy i tam jął się goto­wać do walki z nim.

6. Ten zaś, nie pozo­sta­wiw­szy mu na to ani chwili czasu, ruszył za nim w tropy, wieść zaś o zgo­nie Mitry­data, która go doszła pod Jery­chem, jesz­cze go bar­dziej w tym przed­się­wzię­ciu umoc­niła. Oko­lice Jery­cha sta­no­wią naj­żyź­niej­szą część Judei, obfitując w palmy i krzewy bal­sa­mowe. Dla otrzy­ma­nia bal­samu nacina się krzew ostrym kamie­niem i zbiera sok wycie­ka­jący z nacięć. Pom­pe­jusz stał tu obo­zem noc jedną, a naza­jutrz wcze­snym ran­kiem ruszył na Jero­zo­limę. Ary­sto­bul, widząc zbli­ża­jące się woj­sko, prze­stra­szył się, wyszedł naprze­ciw Pom­pe­jusza i bła­ga­niami, obiet­ni­cami zło­że­nia okupu oraz goto­wo­ścią zda­nia się na łaskę i nie­ła­skę uśmie­rzył gniew Pom­pe­jusza. Wsze­lako potem żad­nej z tych obiet­nic nie docho­wał; bo gdy Gabi­nius został wysłany po odbiór okupu, ludzie Ary­sto­bula nawet go do mia­sta nie wpu­ścili.

VII

1. Takie postę­po­wa­nie obu­rzyło do żywego Pom­pe­ju­sza, pil­nie strzegł Ary­sto­bula w zamknię­tym ze wszyst­kich stron mie­ście, a pod­cią­gnąw­szy bli­żej, jął roz­pa­try­wać się za miej­scem, na które byłoby dogod­nie szturm przy­pu­ścić; zauwa­żył jed­nak, iż rzecz pój­dzie bar­dzo trudno, gdyż mury były silne, a ponie­waż dźwi­gały się nad stro­mym spa­dem kotliny, przeto nie­mal nie do zdo­by­cia.

2. Gdy to Pom­pe­jusz czas jakiś roz­wa­żał, wybu­chły mię­dzy oby­wa­te­lami mia­sta nie­sna­ski i lud podzie­lił się na dwa stron­nic­twa, z któ­rych jedno, oddane Ary­sto­bu­lowi, oświad­czyło się za wojną i obroną króla, dru­gie zaś, sprzy­ja­jące Hyr­ka­nowi, doma­gało się otwo­rze­nia bram i wpusz­cze­nia Pom­pe­jusza; strach zaś, który udzie­lił się tłu­mom na widok świet­nie wyćwi­czo­nych wojsk rzym­skich, nie­mało się do tego przy­czy­nił, że stron­nic­two dru­gie zaczęło brać górę nad pierw­szym. Tedy zwo­len­nicy Ary­sto­bula, zauwa­ży­szy, iż sta­no­wią mniej­szość, prze­szli do świą­tyni, zerwali most wio­dący do mia­sta i posta­no­wili bro­nić się do osta­tecz­no­ści. Stron­nic­two Hyr­kana nato­miast oświad­czyło się z goto­wo­ścią wpusz­cze­nia Rzy­mian i wyda­nia pałacu kró­lew­skiego. Pom­pe­jusz tedy wysłał tam jed­nego ze swych stra­te­gów imie­niem Pizon, daw­szy mu silny oddział, a ten obsa­dził mia­sto. Ponie­waż zaś nie udało się ani jed­nego spomię­dzy stron­ni­ków Ary­sto­bula prze­ko­nać dobrym sło­wem, przeto roz­po­częto regu­larne oblę­że­nie świą­tyni.

3. Pom­pe­jusz kazał woj­sku zasy­pać od strony pół­noc­nej fosę i całą kotlinę. Była to praca nie­zmier­nie uciąż­liwa zarówno z powodu znacz­nej głę­bo­ko­ści kotliny, jako też i prze­szkód, które sta­wiali Żydzi; i byliby może Rzy­mia­nie sobie z tym nie pora­dzili, gdyby Pom­pe­jusz nie był naka­zał, aby każ­dego siód­mego dnia w tygo­dniu, kiedy reli­gia zabra­nia Żydom pra­co­wać, zupeł­nie zanie­chano walki wyłącz­nie zaj­mo­wano się powięk­sza­niem nasypu; albo­wiem napa­dać w sza­bat reli­gia Żydom nie dozwala, ale w razie napa­ści bro­nić się nie wzbra­nia. Po zasy­pa­niu kotliny Pom­pe­jusz kazał na gro­bli wybu­do­wać wyso­kie wie­życe i usta­wić spro­wa­dzone z Tyru machiny oblęż­ni­cze, któ­rymi też natych­miast spró­bo­wano tłuc mury, gdy rów­no­cze­śnie pro­ca­rze sta­rali się spę­dzić z murów tych, co robo­cie owej prze­szka­dzać chcieli. Wieże były zbu­do­wane pięk­nie i sil­nie, przeto wytrzy­mały długo.

4. Acz­kol­wiek Rzy­mia­nie w cza­sie tego oblę­że­nia wiele zno­sić musieli, Pom­pe­jusz bar­dzo spra­wie­dli­wie wyra­żał swój podziw nad wytrwa­ło­ścią Żydów, a zwłasz­cza nad tym, że pomimo wciąż pada­ją­cego gradu poci­sków i strzał nie zanie­dby­wali służby bożej; codzien­nie bowiem odby­wały się oczysz­cza­nia, codzien­nie skła­dano Bogu ofiary, niczego nie pomijając. Czy­niono to nawet przed samym zdo­by­ciem świą­tyni, kiedy codzien­nie dokoła ołta­rza ofiarnego pię­trzył się wał pole­głych. Dopiero w trze­cim mie­siącu oblę­że­nia, kiedy Rzy­mia­nom udało się z wiel­kim tru­dem zbu­rzyć jedną z wież, wtar­gnięto do świą­tyni. Pierw­szy, który sta­nął na murach, był syn Sulli Fau­stus Kor­ne­lius, za nim wtar­gnęli dwaj cen­tu­rio­no­wie Furiusz i Fabiusz ze swymi oddzia­łami, oto­czono Żydów ze wszyst­kich stron, część wymor­do­wano po krót­kiej walce, a resztę w cza­sie cofa­nia się do Przy­bytku.

5. I oto kapłani, gdy nie­przy­ja­ciel z doby­tymi mie­czami ich ota­czał, stali nie­ulęk­nieni, lejąc obiaty i paląc ofiary. Nie myśląc zupeł­nie o ratunku, zajęci wyłącz­nie odda­wa­niem czci Bogu, zostali wymor­do­wani. Więk­szość zresztą oblę­żo­nych padła pod cio­sami wła­snych roda­ków, nale­żą­cych do stron­nic­twa prze­ciw­nego; wielu rzu­cało się z murów do prze­pa­ści, inni z roz­pa­czy wznie­cali w budyn­kach pożary i szu­kali śmierci w pło­mie­niach. W ten spo­sób padło dwa­na­ście tysięcy Żydów, gdy tym­cza­sem straty Rzy­mian były nie­znaczne, nato­miast zna­la­zła się duża ilość ran­nych.

6. Ale teraz lud doznał sro­giego ciosu: wróg wtar­gnął do miej­sca zwa­nego Święte Świę­tych. Pom­pe­jusz bowiem na czele swego orszaku wkro­czył do tej czę­ści Przy­bytku, do któ­rej miał prawo wstę­po­wać tylko jeden arcy­ka­płan. Tu bacz­nie wszystko oglą­dał, świecz­nik, lampy, stół, czary liba­cyjne, kadziel­nice, wszystko wyro­bione z szcze­rego złota; oglą­dał także wielki zapas kadzi­dła oraz skar­biec, zawie­ra­jący około dwóch tysięcy talen­tów. Wsze­lako żad­nego z poświę­co­nych sprzę­tów nie tknął ręką, prze­ciw­nie, zaraz naza­jutrz po zwy­cię­stwie kazał świą­ty­nię wła­ści­wej służ­bie oczy­ścić i skła­da­nie ofiar przy­wró­cić. Następ­nie mia­no­wał ponow­nie Hyr­kana arcy­ka­płanem, czym chciał mu się odpła­cić za udzie­loną pomoc w cza­sie oblę­że­nia, co wszakże uczy­nił jesz­cze i celem uspo­ko­je­nia ludu, który już tu i ówdzie rwał się do obrony Ary­sto­bula. Zatem, jak przy­stało na praw­dzi­wego stra­tega, pod­bił lud nie postra­chem, lecz wyro­zu­mia­ło­ścią. Głów­nych wino­waj­ców tej wojny kazał Pom­pe­jusz ściąć; Fau­stusa i walecz­nych jego towa­rzy­szy hoj­nie nagro­dził, na Jero­zo­limę zaś i na cały kraj nało­żył poda­tek.

7. Z kolei ogra­ni­czył wpływy Żydów do ich wła­snych ziem, odbie­ra­jąc im mia­sta, jakie zajęli w Cele­sy­rii, i odda­jąc je pod zarząd ówcze­snego legata rzym­skiego. Wyjął spod wła­dzy Żydów wszyst­kie te mia­sta, któ­rych nie zdą­żyli zbu­rzyć, a które były poło­żone w głębi kraju, wresz­cie mia­sta nad­brzeżne jak Gaza, Joppa, Dora oraz mia­sto zwane daw­niej Wieżą Stra­tona, które póź­niej król Herod prze­bu­do­wał i nazwał Ceza­reą. Wszyst­kie te mia­sta zwró­cił pra­wym oby­wa­te­lom, przy­łą­cza­jąc je do epar­chii syryj­skiej. Następ­nie cały ten obszar wraz z Judeą i zie­miami cią­gną­cymi się z jed­nej strony do Egiptu, a z dru­giej strony aż po Eufrat, oddał pod zarząd Skau­rusa, któ­remu zosta­wił dwa legiony, sam zaś przez Cyli­cję pospie­szył do Rzymu, upro­wa­dza­jąc w cha­rak­te­rze jeń­ców wojen­nych Ary­sto­bula z rodziną, która skła­dała się z dwóch synów i dwóch córek. Star­szy syn, imie­niem Alek­san­der, zbiegł w dro­dze, młod­szy zaś Anty­gon został wraz z sio­strami prze­wie­ziony do Rzymu.

VIII

1. Skau­rus tym­cza­sem wkro­czył do Ara­bii, a choć z powodu nie­do­stęp­nych gór nie zdo­łał zająć Petry, spu­sto­szył pra­wie całą oko­licę. Wsze­lako w końcu zna­lazł się w cięż­kim poło­że­niu. Woj­sko jego cier­piało wielki nie­do­sta­tek. W tym poło­że­niu pospie­szył mu z pomocą Hyr­kan, przy­sy­ła­jąc przez Anty­pa­tra żyw­ność, a ponie­waż Anty­pa­ter przy­jaź­nił się z Are­tem, przeto Skau­rus pole­cił mu namó­wić go do zło­że­niu okupu i uwol­nie­nia się w ten spo­sób od wojny. Arab dał się prze­ko­nać, zapła­cił trzy­sta talen­tów, a Skau­rus opu­ścił z woj­skiem jego kraj.

2. Teraz niby zmora zawisł nad Hyr­ka­nem syn Ary­sto­bula Alek­san­der, który Pom­pe­ju­szowi umknął z drogi, zebrał silne woj­sko, pusto­szył Judeę, dotarł do Jero­zo­limy, jął napra­wiać zbu­rzony przez Pom­pe­ju­sza mur, aż wresz­cie Gabi­nius, który po Skau­ru­sie rzą­dził Syrią, mąż dzielny i wypró­bo­wany, wyru­szył na niego. Zatrwo­żony Alek­san­der powięk­sza swoje siły do dzie­się­ciu tysięcy pie­choty i tysiąca pię­ciu­set kon­nicy oraz umac­nia sze­reg miast, jak Alek­san­dre­jon, Hyr­ka­nię, Machero, poło­żone w górach arab­skich.

3. Gabi­nius z czę­ścią wojsk wysyła przo­dem Marka Anto­niu­sza, sam zaś podąża zanim z głów­nymi siłami. Do zastę­pów Anto­niu­sza przy­łą­czyły się zaraz dobo­rowe hufce Anty­pa­tra oraz reszta zbroj­nej siły Żydów pod dowódz­twem Mali­cha i Pito­la­osa; ruszyli wszy­scy razem na Alek­san­dra. Nie­ba­wem też nad­cią­gnął sam Gabi­nius. Z taką potęgą nie mógł się mie­rzyć Alek­san­der; począł się więc cofać. Ale zasko­czony pod Jero­zo­limą, musiał przy­jąć bitwę, w któ­rej stra­cił sześć tysięcy ludzi; z tych połowa padła, a połowa dostała się do nie­woli. Alek­san­der chroni się z nie­do­bit­kami do Alek­san­dre­jonu.

4. Gabi­nius, dążący na zdo­by­cie tej warowni, natyka się w pobliżu jej na znaczny obóz Żydów; obie­cuje im, że wszystko puści w nie­pa­mięć, jeżeli ustą­pią bez walki. Gdy jed­nak prze­ko­ny­wa­nia te nie odnio­sły żad­nego skutku, dał znak do natar­cia, zadał im klę­skę, a resztę roz­bi­tych zastę­pów wepchnął do warowni. W cza­sie tej bitwy bły­snął nie­zwy­kłym męstwem zawsze boha­ter­ski Marek Anto­niusz. Gabi­nius zosta­wia część siły na miej­scu dla zdo­by­cia warowni, a na czele reszty rusza dalej, aby mia­sta, które wsku­tek wojny ucier­piały, odbu­do­wać, a zbu­rzone dźwi­gnąć z ruin.

5. Potem Gabi­nius powró­cił pod Alek­san­dre­jon i tak oto­czył mia­sto pier­ście­niem oblęż­ni­czym, że zroz­pa­czony Alek­san­der pro­sił go przez posłów o prze­ba­cze­nie, otwo­rzył mu bramy Hyr­ka­nii, Machero, a wresz­cie i samego Alek­san­dre­jonu. Wszyst­kie te mia­sta Gabi­nius kazał zbu­rzyć, idąc za radą matki Alek­san­dra, która lęka­jąc się o los zagna­nego do Rzymu męża i dzieci, przy­była do obozu Gabi­niusa, aby go dla sprawy swo­jej dobrze uspo­so­bić. Gabi­nius wpro­wa­dził Hyr­kana do Jero­zo­limy, powie­rzył świą­ty­nię jego pie­czy, rządy zaś mia­sta zdał w ręce naj­wy­bit­niej­szych oby­wa­teli. Cały kraj podzie­lił na pięć okrę­gów: Jero­zo­limy, Gadary, Ama­tusu, Jery­cha i gali­lej­skiego Sefforis. Lud się cie­szył, że nie pod­le­gał już jedy­no­władz­twu i że zastą­piły je rządy ary­sto­kra­tyczne.

6. Nie­ba­wem jed­nak powstały nowe zamieszki, gdyż i Ary­sto­bul uszedł z Rzymu, zbie­ra­jąc dokoła sie­bie liczne zastępy wywro­tow­ców oraz daw­nych stron­ni­ków. Przede wszyst­kim zajął Alek­san­der­jon i sta­rał się tę miej­sco­wość na nowo obwa­ro­wać. Skoro jed­nak posły­szał, że Gabi­nius wysłał na niego trzech stra­te­gów, Syzennę, Anto­niu­sza i Ser­wia­nusa, cofa się do Machero. Zatrzy­mał przy sobie tylko ludzi zbroj­nych, któ­rych było około ośmiu tysięcy, mię­dzy nimi zaś Pito­laos, legat jero­zo­lim­ski, który na czele tysiąca ludzi zbiegł do Ary­sto­bula. Rzy­mia­nie kro­czyli jed­nak za nim trop w trop; przy­szło do bitwy, woj­sko Ary­sto­bula wal­czyło męż­nie, zostało wsze­lako przez Rzy­mian poko­nane, pięć tysięcy legło, około dwóch tysięcy schro­niło się na pobli­ską górę, z ostat­nim zaś tysią­cem Ary­sto­bul prze­bił się przez sze­regi Rzy­mian i zbiegł do Machero. Pierw­szej nocy obo­zo­wał w ruinach, ale następ­nie obwa­ro­wał się. Przez dwa dni odpie­rał z nie­ludz­kim wysił­kiem napady Rzy­mian; w końcu wraz z synem Anty­go­nem, który swego czasu zbiegł także, został ujęty, skrę­po­wany i ponow­nie wysłany do Rzymu. Senat kazał go wtrą­cić do wię­zie­nia, nato­miast dzie­ciom jego pozwo­lił wró­cić do Jero­zo­limy, a to na sku­tek listow­nego żąda­nia Gabi­niusa, który pisał, iż przy­rzekł to mał­żonce Ary­sto­bula w zamian za wydane twier­dze.

7. Gabi­nius zamie­rzał teraz wyru­szyć na Par­tów, ale sta­nęła mu na prze­szko­dzie sprawa Pto­le­me­usza, musiał od brze­gów Eufratu wra­cać do Egiptu i tam ponow­nie go osa­dzać, w któ­rym to przed­się­wzię­ciu oka­zali mu pomoc Hyran i Anty­pa­ter, zwłasz­cza ten ostatni nasy­łał pie­nią­dze, broń, zboże, żoł­nie­rza, a nawet wymógł na Żydach, któ­rzy pod Pelu­zjum obsa­dzili drogi, że Gabi­niusa prze­pu­ścili. Gabi­nius zanie­po­ko­jony wie­ściami o roz­ru­chach, opusz­cza pospiesz­nie Egipt, posyła Anty­pa­tra do wybit­niej­szych bun­tow­ni­ków, sku­tecz­nie ich przez niego uspa­kaja; wsze­lako Alek­san­dra ota­cza jesz­cze trzy­dzie­ści tysięcy ludzi, któ­rych trzeba znieść. Gabi­nius wyru­sza prze­ciwko tej sile, Alek­san­der zaś, rów­nież nie zwle­ka­jąc, dąży na spo­tka­nie. I oto pod górą Tabor zawrzała bitwa, w któ­rej pole­gło dzie­sięć tysięcy Żydów; reszta roz­bie­gła się w popło­chu. Gabi­nius dąży teraz do Jero­zo­limy i zapro­wa­dza tam rządy wedle wska­zó­wek Anty­pa­tra. Potem zwraca się prze­ciwko Naba­tej­czy­kom, bije ich w polu.

8. Po nim rzą­dził Syrią Kras­sus. Ten, potrze­bu­jąc pie­nię­dzy na wojnę z Par­tami, zagar­nął ze świą­tyni jero­zo­lim­skiej wszystko, co tylko było zło­tem, a prócz tego dwa tysiące talen­tów, na co się nawet sam Pom­pe­jusz nie ważył. Zale­d­wie jed­nak dotarł do Eufratu, sam zgi­nął i zatra­cił całe woj­sko.

9. Po śmierci Kras­susa Par­to­wie usi­ło­wali wtar­gnąć do Syrii, gdzie ich jed­nak pobił Kasjusz, który się był schro­nił do tej epar­chii. Ten, umoc­niw­szy swoje sta­no­wi­sko w Syrii, sunie do Judei, zdo­bywa Tary­cheę, prze­szło trzy­dzie­ści tysięcy miesz­kań­ców zaprze­daje w nie­wolę i ska­zuje Pito­la­osa na śmierć za to, że uknuł bunt z Ary­sto­bu­lem; to mu znowu dora­dził Anty­pa­ter. Co się zaś tyczy tego ostat­niego, to był on żonaty z Arabką imie­niem Kypros, kobietą wybit­nego rodu, z któ­rej miał czte­rech synów, Faza­ela, Heroda, póź­niej­szego króla, Józefa i Fero­rasa, a prócz tego córkę imie­niem Salome. Złą­czył się z wszyst­kimi oko­licz­nymi wład­cami węzłami przy­jaźni, a dzięki mał­żeń­stwu swemu nawią­zał wyjąt­kowe nie­mal sto­sunki z kró­lem Ara­bów; jego też opiece powie­rzył dzieci, gdy wybu­chła wojna z Ary­sto­bu­lem. Kasjusz zaś, znie­wo­liw­szy Alek­san­dra do zacho­wy­wa­nia się spo­koj­nie, dąży ponow­nie nad Eufrat, aby bro­nić Par­tom przej­ścia przez tę rzekę.

IX

1. Gdy Pom­pe­jusz wraz z sena­tem uszedł za Morze Joń­skie, Cezar został panem Rzymu, wypu­ścił Ary­sto­bula z wię­zie­nia, dał mu dwa legiony i chciał go jak naj­ry­chlej posłać do Syrii w mnie­ma­niu, że zaj­mie łatwo i ją, i Judeę. Ale zawiść zni­we­czyła wszel­kie zamiary Ary­sto­bula i nadzieje Cezara. Ary­sto­bul został przez stron­ni­ków Pom­pe­jusza otruty. Ciało jego, zabal­sa­mo­wane mio­dem, długo cze­kało na pogrzeb w ziemi ojczy­stej; dopiero Anto­niusz posłał zwłoki Żydom, które pocho­wano w gro­bach kró­lew­skich.

2. Alek­san­drowi, synowi Ary­sto­bu­lo­wemu, był także rychły zgon pisany. Za wszystko, co prze­ciw Rzy­mia­nom był zdzia­łał, Scy­pio kazał go w Antio­chii osą­dzić i ściąć. Rodziną jego zaopie­ko­wał się Pto­le­me­usz, syn Men­na­josa, władca Chal­kidy, poło­żo­nej u stóp Libanu, spro­wa­dziw­szy ją do Aska­lonu przez syna swego Fili­piona. Ten Anty­gona z sio­strami wyrwał z rąk matki, wdowy po Ary­sto­bulu, i zdał ojcu swemu Pto­le­me­uszowi. Zako­chaw­szy się w młod­szej sio­strze, Alek­san­drze, pojął ją za mał­żonkę. Ale z tego powodu został zabity przez wła­snego ojca. Pto­le­me­usz bowiem zastą­pił syna i sam się z Alek­san­drą oże­nił, ota­cza­jąc życz­liwą opieką jej rodzeń­stwo.

3. Po śmierci Pom­pe­ju­sza Anty­pa­ter prze­szedł się od razu na stronę Cezara, a gdy Mitry­da­tes, król Per­gamu, dążąc z woj­skiem do Egiptu i nie mogąc się prze­bić około Pelu­zjum, zatrzy­mał się pod Aska­lo­nem, Anty­pa­ter pod­mó­wił Ara­bów, aby Mitry­data poparli, sam też z trzema tysią­cami Żydów pospie­szył mu na pomoc. W dal­szym ciągu zyskał dla Mitry­data popar­cie ze strony syryj­skich poten­ta­tów oraz osia­dłego na Liba­nie Pto­le­me­usza, a także Jam­bli­cha, któ­rych wpływ znowu spra­wił, że i mia­sta tej oko­licy przy­obie­cały mu pomoc. Wzmoc­niony dzięki tym zabie­gom Anty­pa­tra Mitry­da­tes rusza na Pelu­zjum, a gdy mu wzbro­niono prze­mar­szu, obległ mia­sto. W cza­sie szturmu Anty­pa­ter okrył się sławą; pierw­szy zdo­łał zro­bić w murze wyłom i pierw­szy też na czele swego oddziału wtar­gnął do mia­sta.

4. Pelu­zjum padło. Woj­ska spo­tkały się jed­nak z nowymi prze­szko­dami w okręgu Onia­sza, gdzie wystą­pili zbroj­nie Żydzi egip­scy. Ale i na tych umiał Anty­pa­ter wpły­nąć, że nie tylko zanie­chali oporu, lecz nawet zaopa­trzyli woj­ska w żyw­ność. Dzięki temu zda­rze­niu miesz­kańcy oko­licy Memfis także nie pod­nie­śli ręki na Mitry­da­tesa, lecz prze­ciw­nie, przy­łą­czyli się do niego. Mitry­da­tes obszedł Deltę Nilu i starł się z pozo­stałą resztą sił egip­skich w miej­sco­wo­ści zwa­nej Obo­zem Żydow­skim. Tu w cza­sie bitwy prawe jego skrzy­dło zostało sil­nie zagro­żone; Anty­pa­ter, dążąc wzdłuż rzeki, wspo­mógł Mitry­data, roz­biw­szy przed­tem nie­przy­ja­ciół za pomocą odda­nego mu pod komendę lewego skrzy­dła wojsk. Natarł na tych, któ­rzy przy­ci­snęli Mitry­data, zadał im klę­skę, ści­gał ich upo­rczy­wie, a nawet zagar­nął ich obóz. W bitwie tej utra­cił zale­d­wie osiem­dzie­się­ciu żoł­nie­rzy, gdy tym­cza­sem Mitry­da­tes w cza­sie odwrotu utra­cił ich prze­szło osiem­set. Toteż Mitry­da­tes, tak nad­spo­dzie­wa­nie przez Anty­pa­tra wyba­wiony, zdał sprawę Ceza­rowi o wszyst­kich jego czy­nach bar­dzo spra­wie­dli­wie.

5. Cezar obsy­pał Anty­pa­tra pochwa­łami i roko­wał mu duże nadzieje, jeżeli w dal­szym ciągu będzie sobie tak męż­nie poczy­nał. Pod­nie­ciło to nie­zmier­nie zapał Anty­pa­tra; nie bacząc na żadne nie­bez­pie­czeń­stwa, ważył się na czyny naj­śmiel­sze, skut­kiem czego całe jego ciało pokryło się zaszczyt­nymi bli­znami, świad­czą­cymi chlub­nie o jego męstwie. Po uspo­ko­je­niu Egiptu i powro­cie do Syrii otrzy­mał od Cezara tytuł rzym­skiego oby­wa­tela; prócz tego Cezar zwol­nił go od pono­sze­nia wszel­kich cię­ża­rów podat­ko­wych, co wzbu­dziło powszechną zazdrość. Anty­pa­ter zaś wymógł swymi wpły­wami, by Cezar zatwier­dził Hyr­kana na sta­no­wi­sku arcy­ka­płana.

X

1. Zda­rzyło się, że Anty­gon, syn Ary­sto­bula, który prze­by­wał u Cezara, jesz­cze się ze swej strony w szcze­gólny spo­sób przy­czy­nił do wynie­sie­nia Anty­pa­tra. Zamiast bowiem, żeby ten młody czło­wiek odwo­ły­wał się do spra­wie­dli­wo­ści Bożej za śmierć ojca, otru­tego, jak powszech­nie przy­pusz­czano, przez Pom­pe­ju­sza, żeby pod­niósł krzyk na Scy­piona za okrutne obej­ście się z bra­tem, żeby się sta­rał nie o powszechną nie­na­wiść, ale o powszechne współ­czu­cie, wystą­pił jaw­nie jako oskar­ży­ciel Hyr­kana i Anty­pa­tra, że go w nie­godny spo­sób wyzuli z ojczy­zny, naród nik­czem­nie skrzyw­dzili i oszu­kali, w woj­nie zaś egip­skiej poma­gali Ceza­rowi nie dla jakiejś ule­gło­ści, ale ze stra­chu, aby nie wykryły się ich daw­niej­sze prze­ciw niemu kno­wa­nia i przy­ja­zne uczu­cia dla Pom­pe­ju­sza.

2. Wtedy Anty­pa­ter obu­rzony roz­darł szaty i uka­zaw­szy liczne bli­zny, krzyk­nął, że pra­wo­myśl­ność jego wzglę­dem Cezara nie potrze­buje na swoją obronę słów; usta mogą mil­czeć, gdy mówią bli­zny. Dziwi go tylko zuchwa­łość mło­dzika, który będąc synem rzym­skiego zbiega i bun­tow­nika, staje się żywym obra­zem swego ojca, zdra­dza­jąc ducha tak nie­spo­koj­nego i taką żądzę waśni, że zamiast Bogu dzię­ko­wać, iż w ogóle żyje, ośmiela się przed władcą rzym­skim innych napa­stli­wie oskar­żać. A z pew­no­ścią nie cho­dzi mu o jakieś krzywdy, które mu rze­komo wyrzą­dzono, ale bie­rze go chętka pod­bu­rze­nia Żydów, by potem, gdy zyska jakąś wła­dzę, użyć jej prze­ciwko tym, któ­rzy by mu ją dali.

3. Gdy rzecz doszła do uszu Cezara, natych­miast oświad­czył, iż tym milej widzi Hyr­kana na sta­no­wi­sku arcy­ka­płana; Anty­pa­trowi zaś roz­ka­zał wybrać urząd, jaki by tylko zechciał. Ale gdy ten samemu roz­dawcy zaszczy­tów uzna­nie wła­ści­wej miary pozo­sta­wił, Cezar mia­no­wał go namiest­ni­kiem Judei. Odno­śny dekret posłał do Rzymu, aby go wyryto na spiżu i usta­wiono na Kapi­tolu jako dowód jego spra­wie­dli­wo­ści, a zasług Anty­pa­tra.

4. Gdy następ­nie opusz­czał Syrię, Anty­pa­ter towa­rzy­szył mu aż do gra­nic, sam zaś udał się do Judei. Naj­pierw zabrał się do odbu­do­wa­nia murów jero­zo­lim­skich, zbu­rzo­nych przez Pom­pe­ju­sza; następ­nie ruszył na objazd kraju, aby zdrową radą, a gdy trzeba pogróżką uspo­koić umy­sły. Gło­sił, że każdy, kto uzna Hyr­kana, będzie mógł żyć spo­koj­nie i szczę­śli­wie, cią­gnąc wszel­kie korzy­ści z powszech­nego pokoju; komu zaś głowę oba­ła­mucą pod­szepty pod­że­ga­czy, mają­cych zawsze tylko cele oso­bi­ste na wzglę­dzie, ten w nim znaj­dzie nie opie­kuna, ale sro­giego pana, w Hyr­ka­nie nie króla, ale tyrana, w Rzy­mia­nach zaś i w Ceza­rze nie kie­row­ni­ków i przy­ja­ciół, ale wro­gów; bo jeżeli Rzy­mia­nie dali Hyr­ka­nowi wła­dzę, to mu jej także ode­brać nie pozwolą. Sam wedle swego uzna­nia kie­ro­wał spra­wami kraju; Hyr­kan bowiem, był zbyt tępy i nie­do­łężny. Naj­star­szego syna swego Faza­ela mia­no­wał pre­fek­tem Jero­zo­limy i jej okręgu; dru­giego, Heroda, bar­dzo jesz­cze naów­czas mło­dego, posłał na podobne sta­no­wi­sko do Gali­lei .

5. Herod, z natury bar­dzo przed­się­bior­czy, natych­miast zna­lazł sobie robotę. Albo­wiem ujął herszta roz­bój­ni­ków Eze­chia­sza, który znaczną część Syrii napa­dami swymi nie­po­koił; kazał go razem z wielu jego ban­dy­tami zgła­dzić. Syryj­czycy byli mu za to praw­dzi­wie wdzięczni; po wsiach i mia­stach wiel­biono go jako stróża pokoju i mie­nia. To zwró­ciło na niego uwagę Sek­stusa Cezara, krew­niaka wiel­kiego Cezara, zarządcy Syrii. Fazael, rywa­li­zu­jąc szla­chet­nie ze swym sław­nym bra­tem, chciał rów­nież pozy­skać sobie umy­sły oby­wa­teli, a cho­ciaż był nie­mal samo­wład­nym panem w Jero­zo­li­mie, nie pozwo­lił sobie ni­gdy na naj­mniej­szy wybryk. Stało się tedy, że naród czcił Anty­pa­tra niby króla i jego wła­ści­wie uwa­żał za głowę kraju.

6. Wsze­lako ostrze zawi­ści sięga naj­szczę­śliw­szych nawet ludzi. Hyr­kan już od dość dawna patrzył nie­chęt­nym okiem na sławę owych dwóch mło­dzień­ców; szcze­gól­niej zaś draż­niły go dzielne czyny Heroda, które roz­trą­biono na wszyst­kie strony. Pod­le­gał też pod­szep­tom dwo­ra­ków, któ­rym rozumne postę­po­wa­nie Anty­pa­tra i synów mie­szało plany. Zaczęli oni przed­kła­dać Hyr­kanowi, że wła­ści­wie całe rządy zdał Anty­pa­trowi i jego synom, sam zaś zacho­wał sobie tylko czczy tytuł króla i że jest zupeł­nie obez­wład­niony. Jak długo chce żyć w fatal­nej złu­dzie, pia­stu­jąc na łonie żmije, które mu kie­dyś zada­dzą jado­wite uką­sze­nie? Nie są to już jacyś urzęd­nicy, ale praw­dziwi pano­wie i władcy, któ­rzy go mają za nic. Wszak Herod bez uzy­ska­nia jakiej­kol­wiek sank­cji znaczną ilość Żydów po pro­stu wymor­do­wał. Ale nie jest to jesz­cze król, tylko dopiero kró­lew­ski peł­no­moc­nik, któ­rego należy pocią­gnąć przed sąd za naru­sze­nie prawa, nie­po­zwa­la­ją­cego nikogo zabijać bez wyroku.

7. Z wolna tedy zapa­lał się pożar w gło­wie Hyr­kana, aż wresz­cie, w przy­stę­pie naj­wyż­szego gniewu, kazał Hero­dowi sta­wić się na sprawę. Ten, namó­wiony przez ojca, prze­ko­nany zresztą, że ma słusz­ność za sobą, udaje się do Jero­zo­limy, roz­ło­żyw­szy przed­tem załogi po całej Gali­lei. Prócz tego wziął ze sobą silną straż przy­boczną, zbyt wpraw­dzie nie­liczną, by mogła zagro­zić Hyr­ka­nowi, wsze­lako dosta­teczną, by trzy­mać na wodzy zawist­ni­ków. Zanie­po­ko­jony o mło­dzieńca Sek­stus Cezar, bo mógł był tam łatwo wpaść w sidła wro­gów, posyła Hyr­ka­nowi roz­kaz, aby sprawę o rze­kome zabój­stwo umo­rzono.

8. Herod mnie­ma­jąc, że król uwol­nił go od odpo­wie­dzial­no­ści nie wła­sno­wol­nie, ale pod napo­rem, zbiegł do Damaszku do Sek­stusa Cezara i powie­dział sobie, że drugi raz na podobne wezwa­nie już się nie stawi. Znowu jęli owi ludzie zawistni pod­ju­dzać Hyr­kana, tłu­ma­cząc mu, że Herod odje­chał w wiel­kim wzbu­rze­niu i że gotuje mu nie­spo­dzianki. I znowu król uległ tym pod­szep­tom; czu­jąc wsze­lako, że prze­ciw­nik jest sil­niej­szy, nie wie­dział, co począć. A kiedy Sek­stus Cezar oddał Hero­dowi zarząd nad Cele­sy­rią i Sama­rią, ogar­nęło Hyr­kana zupełne przy­gnę­bie­nie. Już nie cho­dziło mu o to, że przy­chyl­ność ludu jest po stro­nie mło­dzieńca, ale wprost ocze­ki­wał, że ów mło­dzie­niec lada dzień z woj­skiem na niego ruszy.

9. I nie omy­lił się. Herod obu­rzony, że chciano go zgu­bić, zebrał woj­sko i ruszył na Jero­zo­limę, aby Hyr­kana strą­cić z tronu. Byłby też uczy­nił, jak zamie­rzał, gdyby nie ojciec i brat, któ­rzy pospiesz­nie do niego przy­byw­szy, jęli go uspa­ka­jać i zakli­nać, aby powścią­gnął żądzę zemsty, króla zaś oszczę­dzał, pod któ­rym zresztą doszedł do nie­by­wa­łego zna­cze­nia; jeżeli go jątrzy pamięć owej sprawy, to prze­cież powi­nien być zado­wo­lony z jej zakoń­cze­nia, a jeżeli mu się rze­czy­wi­ście nic nie stało, to z jakiego powodu chce się wła­ści­wie mścić? Zresztą losem każ­dej wojny kie­ruje Bóg. Herod ustą­pił, gdyż osta­tecz­nie wystar­czyło mu zupeł­nie, iż mógł poka­zać przed ludem swą siłę i dowieść, że z nim należy się liczyć.

10. Tym­cza­sem wybu­chły pod Apa­meą mię­dzy Rzy­mia­nami zamieszki i istna wojna domowa, gdyż Cecy­liusz Bas­sus, stron­nik Pom­pe­ju­sza, zamor­do­wał skry­to­bój­czo Sek­stusa Cezara i zagar­nął jego woj­ska. Wsze­lako inni wodzo­wie Cezara celem pomsty ruszyli na niego. Zaraz też Anty­pa­ter posłał im na pomoc obu synów z woj­skiem, co był uczy­nił zarówno ze względu na zamor­do­wa­nego Cezara, jak i na żyją­cego. Wojna się prze­cią­gała, a tym­cza­sem na miej­sce Sek­stusa przy­był z Ita­lii Mur­kus,

XI

1. Prócz tego wszyst­kiego spa­dła na Rzym wielka wojna z powodu pod­stęp­nego zamor­do­wa­nia Cezara przez Kasju­sza i Bru­tusa. Cezar dzier­żył wła­dzę w swych rękach zale­d­wie przez trzy lata i sie­dem mie­sięcy. Zda­rze­nie to spo­wo­do­wało nie­sły­chane pod­nie­ce­nie umy­słów; Rzym roz­pada się na stron­nic­twa, każdy zaś z ludzi wpły­wo­wych sta­rał się przy­łą­czyć do tej par­tii, która mu roko­wała naj­więk­sze korzy­ści oso­bi­ste. Kasjusz, mając na uwa­dze woj­sko, sto­jące pod Apa­meą, wybrał się do Syrii. Tu, pogo­dziw­szy Bas­susa z Mur­ku­sem i zwa­śnione ze sobą legie, uwal­nia Apa­meę od oblę­że­nia, następ­nie cią­gnie z tymi woj­skami przez kraj i nakłada wszę­dzie sro­gie podatki.

2. Skoro i Żydom nało­żył daninę wyso­ko­ści sied­miu­set talen­tów, Anty­pa­ter, przy­party pogróż­kami i koniecz­no­ścią, powie­rza zbie­ra­nie tych pie­nię­dzy synom i kilku innym krew­nym, mię­dzy któ­rymi zna­lazł się także nie­przy­chylny mu Malich. Naj­ry­chlej uwi­nął się z zebra­niem przy­pa­dłej na niego czę­ści Herod, przy­wo­żąc Kasju­szowi w krót­kim sto­sun­kowo cza­sie sto talen­tów z Gali­lei, czym go sobie bar­dzo zjed­nał. Kasjusz zarzu­cał innym w spo­sób bar­dzo obe­lżywy, że się biorą do rze­czy bar­dzo nie­dbale, przy tym jął napa­dać na różne mia­sta. Oby­wa­teli Gofny, Ammaus i dwóch pomniej­szych miast zaprze­dał w nie­wolę. Mali­chowi gro­ził nawet śmier­cią. Ale zarówno Mali­cha, jak i resztę miast wyba­wił z cięż­kiego poło­że­nia Anty­pa­ter, pła­cąc pospiesz­nie Kasju­szowi sto talen­tów.

3. Po odstą­pie­niu Kasju­sza Malich by­naj­mniej nie odpła­cił się Anty­pa­trowi wdzięcz­no­ścią, choć go ten wie­lo­krot­nie rato­wał; prze­ciw­nie, prze­my­śli­wał tylko nad tym, jak go zgu­bić; Anty­pa­ter bowiem pil­no­wał go i uda­rem­niał różne jego matac­twa. Anty­pa­ter licząc się z wpły­wami i prze­wrot­no­ścią tego czło­wieka, udał się za Jor­dan, aby tam zebrać odpo­wied­nie siły dla zapo­bie­że­nia zamy­słom Mali­cha. Ten, przy­ła­pany w sidła, które był na kogo innego zasta­wił, z całą bez­czel­no­ścią poczyna jed­nać sobie względy synów Anty­pa­tra. Faza­ela, czu­wa­ją­cego nad Jero­zo­limą, oraz Heroda, dowo­dzą­cego siłą zbrojną, omo­taw­szy zręczną gada­niną i zaklę­ciami, dopro­wa­dza do tego, że godzą go z ojcem. Co wię­cej, gdy Mur­kus, który wów­czas rzą­dził w Syrii, chciał Mali­cha za różne kno­wa­nia ska­zać na śmierć, Anty­pa­ter znowu się za nim wsta­wił i urato­wał mu życie.

4. Gdy następ­nie zawrzała wojna pomię­dzy Kasju­szem i Bru­tu­sem z jed­nej strony a mło­dym Ceza­rem i Anto­niu­szem z dru­giej strony, wtedy Kasjusz i Mur­kus, wer­bu­jąc w Syrii woj­sko i poznaw­szy spraw­ność Heroda, uczy­nili go namiest­ni­kiem całej Syrii, oddali do jego roz­po­rzą­dze­nia pewną ilość kon­nicy i pie­choty, a Kasjusz obie­cy­wał mu nawet, że gdy się wojna zakoń­czy, zrobi go kró­lem Judei. Za to wynie­sie­nie się syna Anty­pa­ter zapła­cił życiem. Malich bowiem prze­ku­pił pod­cza­szego króla, a ten otruł go w cza­sie uczty. Tak wsku­tek szel­mostw Mali­cha padł ów nie­zwy­kły mąż, sprę­ży­sty i rozumny, który nie tylko pomógł Hyr­ka­nowi w odzy­ska­niu wła­dzy, ale także w jej utrwa­le­niu.

5. Lud, podej­rze­wa­jąc Mali­cha o ten czyn haniebny, począł się burzyć, ale ten po pro­stu wyparł się wszyst­kiego. Tym­cza­sem zbie­rał woj­sko. Przy­pusz­czał, że Herod będzie chciał szu­kać na nim pomsty za śmierć ojca. Herod istot­nie przy­był na czele swego woj­ska. Ale Fazael nie radził mu otwar­cie wystę­po­wać prze­ciw Mali­chowi, aby ten znowu żagwi buntu mię­dzy lud nie rzu­cił. Herod tedy, wysłu­chaw­szy uspra­wie­dli­wień Mali­cha i uda­jąc, że nie żywi żad­nych podej­rzeń, zajął się pogrze­bem ojca.

6. Potem udał się do Sama­rii cią­głymi bun­tami wstrzą­sa­nej i zapro­wa­dził w niej porzą­dek. Stąd pospie­szył z woj­skiem do Jero­zo­limy na święta. Hyr­kan, nakło­niony przez Mali­cha, wysłał naprze­ciw niego posłów, aby nie wpro­wa­dzał do mia­sta ludzi obcych z powodu doko­na­nych już oczysz­czeń przed­świą­tecz­nych. Herod jed­nak nie uwzględ­nił ani woli Hyr­kana, ani poda­wa­nych przez niego powo­dów, lecz do mia­sta wkro­czył porą nocną. Zaraz też zja­wił się u niego Malich i wywo­dził żale z powodu śmierci Anty­pa­tra. Herod kipiał wpraw­dzie, ale w dal­szym ciągu uda­wał, że mu wie­rzy. Rów­no­cze­śnie jed­nak wysłał list do Kasju­sza, który i tak przy­chylny Mali­chowi nie był, wyta­cza­jąc skargę o zamor­do­wa­nie ojca. Kasjusz natych­miast go powia­do­mił, iż może się pomścić na mor­dercy, a pod­wład­nym jego try­bu­nom przy­ka­zał, aby mu przy wymia­rze spra­wie­dli­wo­ści wszelką pomoc oka­zali.

7. Wła­śnie Kasjusz zajął Laodi­keę, a gdy ze wszyst­kich stron napły­wali możni z darami i wień­cami, Herod osą­dził, że chwila ta będzie naj­od­po­wied­niej­sza dla doko­na­nia aktu zemsty. Malich poczuł nie­bez­pie­czeń­stwo, a że wła­śnie bawił w Tyrze, gdzie syn jego prze­by­wał jako zakład­nik, posta­no­wił go tajem­nie upro­wa­dzić i zbiec razem z nim do Judei. W roz­pacz­li­wym poło­że­niu wpa­dał na sza­lone pomy­sły. Kasjusz, wmó­wił sobie, jest zaplą­tany w wojnę z Anto­niu­szem, lud da się łatwo pod­bu­rzyć prze­ciwko Rzy­mia­nom; więc wydrze berło Hyr­ka­nowi i sam się obwoła kró­lem.

8. Ale z tych rojeń zadrwił los. Herod, który przej­rzał na wskroś jego zamy­sły, zapra­sza go wraz z Hyr­ka­nem na ucztę. Następ­nie wysyła jed­nego ze sług swo­ich rze­komo dla poczy­nie­nia przy­go­to­wań do uczty, w rze­czy­wi­sto­ści zaś z roz­ka­zem do try­bu­nów, aby się ukryli w zasadzce. Ci, mając w pamięci pole­ce­nie Kasju­sza, gro­ma­dzą się za mia­stem na wybrzeżu, trzy­ma­jąc broń w pogo­to­wiu. Malich nad­jeż­dża; rzu­cają się na niego ze wszyst­kich stron i licz­nymi ranami okryw­szy, powa­lają. Towa­rzy­szący Mali­chowi Hyr­kan mdleje z prze­ra­że­nia, a gdy z wolna przy­szedł do sie­bie, pyta Heroda, kto zabił Mali­cha. Jeden z try­bu­nów odpo­wiada: „Roz­kaz Kasju­sza”. Hyr­kan zawo­łał: „Tedy Kasjusz wyba­wił mnie i ojczy­znę, bo ten czło­wiek na mnie i na nią nasta­wał”.

XII

1. Zale­d­wie Kasjusz pocią­gnął do Syrii, wybu­chły w Jero­zo­li­mie nowe zamieszki z powodu Heliksa, który zebraw­szy garść woj­ska, nacie­rał na Faza­ela, aby na nim jako na bra­cie Heroda pomścić śmierć Mali­cha. Herod bawił wła­śnie w Damaszku u stra­tega Fabiu­sza; chciał ruszyć na odsiecz, ale prze­szko­dziła mu cho­roba. Lecz tym­cza­sem Fazael sam dał sobie radę z Helik­sem; pobiw­szy go, gorz­kie czy­nił wyrzuty Hyr­ka­nowi, że jest nie­wdzięczny, że z Helik­sem trzy­mał i że pozwo­lił cały sze­reg twierdz zagar­nąć bratu Mali­cha, zwłasz­cza naj­po­tęż­niej­szą ze wszyst­kich Masadę.

2. Ale ten ostatni sile Heroda spro­stać nie mógł. Herod bowiem, przy­szedł­szy do zdro­wia, ode­brał mu zagar­nięty łup; z Masady jed­nak puścił go swo­bod­nie. Następ­nie wyparł z Gali­lei Mariona, tyrana mia­sta Tyr, który w tam­tej oko­licy już był trzy twier­dze zajął. Herod wszyst­kich wzię­tych do nie­woli Tyryj­czy­ków przy życiu zosta­wił, nie­któ­rych zaś, odsy­ła­jąc do mia­sta ojczy­stego, nawet obda­ro­wał, czym zjed­nał sobie przy­chyl­ność tyryj­skich oby­wa­teli, a tym więk­szą nie­na­wiść tyrana. Acz­kol­wiek Marion otrzy­mał był swoją tyra­nię od Kasju­sza, który całą Syrię na takie tyra­nie podzie­lił, mimo to z nie­na­wi­ści ku Hero­dowi popie­rał Anty­gona, syna Ary­sto­bu­lo­wego, tym bar­dziej iż ten prze­ku­pił także Fabiu­sza, aby mu uła­twił powrót do wła­dzy.

3. Herod ruszył prze­ciwko tym prze­ciw­ni­kom i pobił ich u gra­nic Judei, a wypę­dziw­szy Anty­gona, wkro­czył do Jero­zo­limy, witany przez lud­ność z zapa­łem z powodu tych zwy­cięstw.

4. Gdy Kasjusz poległ pod Filippi, Cezar udał się do Ita­lii, a Anto­niusz do Azji, pośród poselstw, jakie wtedy różne mia­sta wysy­łały do Anto­niusza, bawią­cego w Bity­nii, zja­wiła się także dele­ga­cja wybit­nych oby­wa­teli żydow­skich, skar­żąc się, że Herod i Fazael zagar­nęli całą wła­dzę, a Hyr­ka­nowi pozo­sta­wili tylko tytuł zaszczytny. Ale i Herod umiał trafić do Anto­niusza za pomocą podar­ków, skut­kiem czego prze­ciw­ni­ków jego nawet nie dopusz­czono do słowa i musieli z niczym odje­chać.

5. Przy­była jed­nak druga dele­ga­cja Żydów, zło­żona ze stu naj­wy­bit­niej­szych oby­wa­teli, tym razem do Dafne pod Antio­chią, kiedy Anto­niu­sza już cał­kiem pochło­nęła miłość dla Kle­opa­try. Wybraw­szy spo­mię­dzy sie­bie zara­zem naj­zna­ko­mit­szych oby­wa­teli i zara­zem naj­lep­szych mów­ców, jęli braci oskar­żać. Sprawy tych ostat­nich bro­nił Mes­sala, wspie­rany przez samego Hyr­kana, obec­nie krew­nego oskar­żo­nych. Anto­niusz wysłu­chał wszyst­kiego cier­pli­wie, a potem spy­tał Hyr­kana, kto wedle jego mnie­ma­nia naj­bar­dziej się nadaje do spra­wo­wa­nia rzą­dów. Ten odpo­wie­dział, że Herod i jego brat.

Anto­niusz był z tej odpo­wie­dzi bar­dzo zado­wo­lony, bo gdy swego czasu przy­był z Gabi­niu­sem do Judei, zna­lazł gościnne przy­ję­cie u ojca oskar­żo­nych Anty­pa­tra. Mia­no­wał tedy obu braci tetrar­chami i powie­rzył im rządy nad całą Judeą.

6. Gdy dele­ga­cja zaczęła z tego powodu ujaw­niać nie­za­do­wo­le­nie, Anto­niusz kazał pięt­na­stu uwię­zić, mając nawet zamiar ska­zać ich na śmierć, resztę zaś w dość obe­lżywy spo­sób wygnał od sie­bie. Na to zawrzała cała Jero­zo­lima. Wysłano nową dele­ga­cję, zło­żoną tym razem aż z tysiąca głów, która odszu­kała Anto­niusza w Tyrze, gdy w dro­dze do Jero­zo­limy tam się był zatrzy­mał. Kiedy dele­ga­cja zbli­żała się, pod­nio­sła nie­sły­chaną wrzawę; Anto­niusz wysłał naprze­ciw niej archonta Tyru z roz­ka­zem poło­że­nia tru­pem każ­dego, kogo tylko schwyci, aby w ten spo­sób usta­lić wła­dzę zamia­no­wa­nych przez sie­bie tetrar­chów.

7. Herod i Hyr­kan, widząc, na co się zanosi, udali się na wybrzeże do dele­ga­tów i poczęli do nich prze­ma­wiać, aby sie­bie samych nie gubili. Lecz dele­gaci jesz­cze się bar­dziej zacie­kli. Wtedy nad­bie­gli wysłani przez Anto­niu­sza hoplici, któ­rzy wielu wysie­kli i wielu pora­nili. Hyr­kan zajął się pogrze­bem pole­głych i pie­lę­gno­wa­niem ran­nych. Ale ci, któ­rzy uszli cało, zaczęli pod­bu­rzać oko­licz­nych miesz­kań­ców, skut­kiem czego Anto­niusz wpadł w taki gniew, że kazał wszyst­kich poj­ma­nych wymor­do­wać.

XIII

1. Kiedy po upły­wie dwóch lat Baza­fra­nes, satrapa Par­tów, i Pako­ros, syn króla Par­tów, rzą­dzili Syrią, wtedy Liza­niasz, który objął wła­dzę po ojcu swym Pto­le­me­uszu, synu Men­na­josa, namó­wił satrapę, obie­cu­jąc mu tysiąc talen­tów i pięć­set nałoż­nic, aby Hyr­kana strą­cił z tronu i osa­dził na nim Anty­gona. Pako­ros ze swej strony także się na to zgo­dził i ruszył brze­giem morza, wysy­ła­jąc Baza­fra­nesa przo­dem w głąb kraju. Z miast nad­mor­skich Tyr zamknął przed Pako­rosem bramy, tym­cza­sem oby­wa­tele Pto­le­ma­idy i Sydonu wpu­ścili go do sie­bie. Pako­ros oddaw­szy część kon­nicy pod dowódz­two jed­nego z pod­cza­szych kró­lew­skich, będą­cego jego imien­ni­kiem, kazał mu wkro­czyć do Judei, zba­dać sta­no­wi­ska nie­przy­ja­ciel­skie i w miarę potrzeby poma­gać Anty­go­nowi.

2. Gdy oddział ten pusto­szył w pocho­dzie oko­lice Kar­melu, zbie­gło się wielu Żydów u Anty­gona, oświad­cza­jąc, iż chcą wziąć udział w najeź­dzie. Ten wysłał ich do miej­sco­wo­ści zwa­nej Dry­mos, aby zajęli tę oko­licę. Ci tedy pobili prze­ciw­ni­ków, ści­gali ich, wtar­gnęli do Jero­zo­limy, w pocho­dzie przez mia­sto liczba ich rosła usta­wicz­nie, aż dotarli do kró­lew­skiego pałacu. Ale tu Herod i Fazael ude­rzyli na nich znacz­nymi siłami, wywią­zała się na Rynku bitwa, Herod wyparł ich i zamknął w świą­tyni, roz­sta­wiw­szy po przy­le­głych domach sześć­dzie­się­ciu żoł­nie­rzy, aby ich pil­no­wali. Lud tym­cza­sem, zbun­to­waw­szy się prze­ciwko bra­ciom, spa­lił te domy wraz z żoł­nie­rzami. Herod wpadł w gniew, natarł na tłum i posiał śmierć. Tak tedy dzień i noc sze­rzyły się mordy.

3. Tym­cza­sem nade­szły święta zwane Pięć­dzie­siąt­nicą. Dokoła mia­sta i świą­tyni zebrała się wielka liczba oko­licz­nego ludu, prze­waż­nie uzbro­jo­nego. Fazael pil­no­wał murów; Herod zaś z nie­liczną garstką strzegł pałacu kró­lew­skiego. Stąd też spa­dał do przed­mie­ścia na tłumy bez­ładne, poło­żył tru­pem wielu. Nagle Anty­gon wystę­puje z prośbą, aby wpusz­czono do mia­sta Pako­rosa w cha­rak­te­rze pośred­nika. Fazael zga­dza się na to, podej­muje gościn­nie Parta wraz z pię­ciu­set jego jeźdź­cami, choć ten tylko uda­wał, że cho­dzi mu o uśmie­rze­nie zatargu, w isto­cie bowiem miał na myśli wyłącz­nie cele Anty­gona. Nama­wia Faza­ela, aby udał się jako poseł do Baza­fra­nesa w spra­wie zakoń­cze­nia wojny. Herod gwał­tow­nie bratu odra­dza, ostrze­ga­jąc go przed pod­stę­pem, do któ­rego bar­ba­rzyńcy już z natury skłon­ność mają; raczej niech zgła­dzi go, niżby się dał wziąć na lep jego prze­wrot­no­ści. Lecz Fazael mimo to wybiera się razem z Hyr­ka­nem. Dla uśmie­rze­nia budzą­cych się podej­rzeń Pako­ros zosta­wia część jeźdź­ców, zwa­nych „wol­nymi”, z resztą zaś towa­rzy­szy Faza­elowi i Hyr­ka­nowi.

4. Przy­byw­szy do Gali­lei zastają cały kraj pod bro­nią. Miesz­kańcy knują z satrapą prze­ciw nim zdradę, którą satrapa pokrywa czu­ło­ściami, a nawet darami. Gdy w dro­dze powrot­nej przy­byli do nad­mor­skiego mia­sta Ekdippa, czują już wyraź­nie, że są usi­dleni. Docho­dzą ich słu­chy o tym, że Anty­gon obie­cał satra­pie tysiąc talen­tów i pięć­set kobiet, które w dodatku mają się skła­dać prze­waż­nie z ich wła­snych żon, że pra­wie każ­dej nocy goto­wano na nich zasadzki, że wresz­cie byliby już dawno poj­mani, lecz chciano pier­wej ująć w Jero­zo­li­mie Heroda, któ­rego mogłyby spło­szyć wie­ści o ich losie.

5. Cały ten plan odkrył Faza­elowi Ofe­lios, który dowie­dział się o wszyst­kim od Sara­malli, naj­bo­gat­szego na owe czasy Syryj­czyka. Ofe­lios bła­gał Faza­ela, aby się rato­wał ucieczką. Lecz ten nie chciał opu­ścić Hyr­kana. Nato­miast udał się wprost do satrapy, wyrzu­cał mu w oczy całą zdradę i owej zdrady pobudki, pole­ga­jące wyłącz­nie na nie­po­skro­mio­nej chci­wo­ści; wresz­cie ofiarował mu za swoją wol­ność wię­cej niż Anty­gon za pomoc do zaję­cia tronu. Lecz prze­wrotny satrapa udał nie­zmierne zdzi­wie­nie, przy­się­gał się, że o niczym nie wie i rze­komo dla wyja­śnie­nia sprawy udał się do Pako­rosa. Zaraz potem pozo­stali Par­to­wie na pod­sta­wie otrzy­ma­nego roz­kazu poj­mali Faza­ela i Hyr­kana.

6. Rów­no­cze­śnie wysłano do Heroda pod­cza­szego, aby go wywa­bił za mury i ujął. Ale Herod od samego początku nie ufał bar­ba­rzyń­com. W dodatku dowia­duje się, że ci prze­jęli jakieś pismo, które miało go powia­do­mić o ich zdra­dach. Nie ruszał się tedy z miej­sca. Pako­ros kazał go zapew­nić, że żad­nego listu nie prze­jęto, że jeżeli o jakiś list cho­dzi, to chyba od Faza­ela, który mu z drogi pisze o sobie; może tedy śmiało ruszyć naprze­ciw dążą­cego posłańca. Herod jed­nak już się był skąd­inąd dowie­dział o uwię­zie­niu brata; prócz tego przy­była do niego Mariamme, córka Hyr­kana, bar­dzo prze­ni­kliwa nie­wia­sta, radząc mu, aby się ni­gdzie nie uda­wał.

7. Gdy Pako­ros obra­do­wał ze swo­imi, jakby pod­stęp­nie ująć Heroda, bo jaw­nie rzu­cić się na niego nie czuł się na siłach, Herod, myląc ich, ucieka nocą ze swoją rodziną do Idu­mei. Par­to­wie, dowie­dziaw­szy się o tym, rzu­cają się zanim w pogoń. Herod wysyła przo­dem matkę, braci, narze­czoną z jej matką i naj­młod­szym bra­tem, sam zaś, osła­nia­jąc ich ucieczkę, sta­cza z bar­ba­rzyń­cami potyczki, wielu z nich zabija, aż wresz­cie cofa się do Masady.

8. Pod­czas tego odwrotu bar­dziej od bar­ba­rzyń­ców dawali mu się we znaki Żydzi, któ­rzy bez­u­stan­nie na niego nacie­rali, a nawet na sześć­dzie­siąt sta­diów przed mia­stem sto­czyli z nim zażartą i długą potyczkę. Ale Herod pobił ich i porząd­nie w krwi spła­wił. Na pamiątkę odnie­sio­nego zwy­cię­stwa zbu­do­wał póź­niej w tym miej­scu mia­sto z silną warow­nią i pysz­nymi pała­cami, które według swego imie­nia nazwał Hero­de­jon. Swoją drogą w cza­sie owego odwrotu przy­łą­czały się do niego codzien­nie gro­mady przy­chyl­nych mu ludzi. Toteż gdy przy­był do Rezy w Idu­mei, dokąd wyru­szył na spo­tka­nie jego brat Józef, idąc za radą tegoż, więk­szą część owych ludzi odpra­wił, albo­wiem Masada nie byłaby mogła pomie­ścić takich gro­mad. Było ich z górą dzie­więć tysięcy. Herod star­szych wie­kiem ode­słał do róż­nych oko­lic Idu­mei, zaopa­trzyw­szy ich w pie­nią­dze, z ludźmi zaś dziel­niej­szymi, któ­rych przy sobie zosta­wił, wkra­cza do warowni. Prze­wi­du­jąc oblę­że­nie, zosta­wia dla ochrony kobiet załogę zło­żoną z ośmiu­set ludzi, sam zaś udaje się do Petry w Ara­bii.

9. Teraz Par­to­wie plą­drują Jero­zo­limę, wpa­dają do domów zbie­głych nie­przy­ja­ciół, do pałacu kró­lew­skiego, oszczę­dzają tylko skar­biec Hyr­kana, w któ­rym się co prawda zale­d­wie trzy­sta talen­tów znaj­do­wało. Łupy zawio­dły ich nieco. Spo­dzie­wali się, że znajdą wię­cej. Herod bowiem, z dawna prze­wi­du­jąc, co mu bar­ba­rzyńcy mogą zgo­to­wać, znacz­nie wcze­śniej wysłał do Idu­mei wszystko, co tylko więk­szą war­tość przed­sta­wiało, a to samo uczy­nili jego stron­nicy. Po splą­dro­wa­niu Jero­zo­limy Par­to­wie posu­nęli się tak daleko, iż bez jakie­go­kol­wiek wypo­wie­dze­nia wojny zalali cały kraj, pusto­sząc wszystko; zamie­nili w kupę gru­zów Marysę i nie tylko osa­dzili na tro­nie Anty­gona, ale mu jesz­cze przy­wie­dli w wię­zach Faza­ela i Hyr­kana, aby się nad nimi pastwił. Hyr­ka­nowi Anty­gon odgryzł uszy, aby w razie korzyst­nych nawet dla niego prze­wro­tów nie mógł już pia­sto­wać god­no­ści arcy­ka­płana, od któ­rej wszy­scy kalecy byli wyłą­czeni .

10. Nad Faza­elem jed­nak w podobny spo­sób pastwić się nie mógł, bo ten, mając ducha nie­złom­nego, sam ze sobą skoń­czył. Nie posia­da­jąc mie­cza, nie wład­nąc zresztą spę­ta­nymi rękami, roz­trza­skał sobie czaszkę o kamie­nie. Czy­nem tym istot­nie dowiódł, że był praw­dzi­wym bra­tem Heroda. Hyr­kan wobec tego zda­rze­nia jesz­cze mar­niej wyglą­dał. Zresztą takim Fazael był zawsze. Dziel­nie żył, dziel­nie umarł. Nie­któ­rzy powia­dają, że wtedy na miej­scu się nie zabił, lecz odzy­skał przy­tom­ność i że przy­słany przez Anty­gona lekarz, rze­komo dla rato­wa­nia go, zalał mu ranę tru­ci­zną. Jak­kol­wiek rze­czy się miały, w każ­dym razie to śmiałe tar­gnię­cie się na swoje życie było czy­nem świet­nym. Powia­dają rów­nież, że przed wyda­niem ostat­niego tchnie­nia dowie­dział się za pośred­nic­twem jakiejś kobiety, że Herod uszedł. Miał tedy jesz­cze wyrzec: „Umie­ram spo­koj­nie, bo żyją ci, któ­rzy mnie pomsz­czą”.

11. Taki był koniec Faza­ela. Cho­ciaż więk­szość nie­wiast, o które Par­tom naj­bar­dziej cho­dziło, zdo­łała ujść, mimo to osa­dzili Anty­gona w Jero­zo­li­mie, a Hyr­kana powle­kli w pętach do swego kraju.

XIV

1. Herod, nic nie wie­dząc o śmierci brata, spie­szył do Ara­bii, o ile tylko mógł, aby wydo­stać pie­nią­dze od króla, ów jedyny śro­dek, za pomocą któ­rego można było chci­wego bar­ba­rzyńcę łagod­nie wzglę­dem brata uspo­so­bić. Na wypa­dek zaś, gdyby Arab nie­po­mny przy­jaźni, jaka go łączyła z ojcem Heroda, tak brudny się miał oka­zać, iżby mu tych pie­nię­dzy dać nie chciał, posta­no­wił poży­czyć je od niego i zosta­wić mu jako zakład­nika sied­mio­let­niego synka Faza­ela, któ­rego w tym celu zabrał z sobą. Zde­cy­do­wał się dać za wol­ność brata trzy­sta talen­tów i użyć pośred­nic­twa Tyryj­czy­ków. Strzała losu wyprze­dziła jed­nak jego szla­chetną gor­li­wość. Fazael już nie żył.

2. Gdy Herod prze­ko­nał się, że zamiast spo­dzie­wa­nej przy­jaźni zastał u Ara­bów uspo­so­bie­nie wro­gie, skie­ro­wał się do Egiptu. Pierw­szą noc w kraju tym spę­dził w jed­nej z wiej­skich świą­tyń, gdzie go też dopę­dził jego orszak. Dnia następ­nego przy­był do Rino­ku­rury. Tu otrzy­mał wia­do­mość o śmierci brata. Choć przy­gniótł go ból, prze­cież mniej mu on dole­gał niż poprzed­nia cią­gła nie­pew­ność. Arab tym­cza­sem zaczął żało­wać swego postępku i znowu wysłał goń­ców za obra­żo­nym, aby go z drogi nawró­cili. Ale Herod był już w Pelu­zjum. Tu na wszyst­kich okrę­tach odmó­wiono mu prze­prawy. Udał się tedy do wła­dzy miej­sco­wej. Ta, widząc przed sobą sław­nego i zna­ko­mi­tego męża, uła­twia mu prze­jazd do Alek­san­drii. Kle­opa­tra przyj­muje go z nie­sły­chaną gościn­no­ścią; goto­wała się bowiem do wojny i chciała mu powie­rzyć dowódz­two nad woj­skami. Ale Herod nie przy­stał na prośby kró­lo­wej i nie zwa­ża­jąc ani na porę burz­liwą, ani na zamieszki ital­skie, pły­nie do Rzymu.