Wild Reverence. Dziedzictwo bogów - Rebecca Ross - ebook + książka

Wild Reverence. Dziedzictwo bogów ebook

Rebecca Ross

0,0
47,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa wciągająca opowieść z uniwersum Divine Rivals

Matilda, bogini urodzona w oświetlonym ogniem świecie Podziemia, obdarowana skromną magią posłańca, przenosi między światami listy i tajemnice, w tym jedną własną: znajomość z chłopcem-śmiertelnikiem, którego zna wyłącznie ze snów…

Dziesięć lat temu Vincent Beckett napisał do Matildy w najmroczniejszą noc swego życia: błagał o pomoc boginię, z którą zaprzyjaźnił się w snach. Jednak modlitwa pozostała niewysłuchana, a on ostatecznie odwrócił się od bogów…

...aż do chwili, w której Matilda przybywa do niego z listem i obietnicą przyszłości wykraczającej poza sny, przyszłości, która miałaby zmienić mroczne i krwawe zwyczaje bogów… lub położyć im kres.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 663

Data ważności licencji: 3/7/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Wild Reverence

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł-Kulesza, Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa)

Jacket design by Ellie Game/HarperCollinsPublishers Ltd

Jacket illustration © Kelley McMorris/Shannon Associates

Endpaper art © Tara Phillips

Interior art © Gorbash Varvara/Shutterstock

Drogi Czytelniku/Droga Czytelniczko!

Ta książka porusza tematy i zawiera zachowania, które mogą urazić odbiorców bądź wywołać niepokój, zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.

Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, żałoba, przemoc.

© 2025 by Rebecca Ross LLC. All rights reserved.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Ewa Skórska

ISBN 978-83-287-3813-3

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz

Wszystkim tym, którym przyszło się rozstać z kimś, kogo kochali

OSOBY DRAMATU

ŚWIAT ŚMIERTELNIKÓW

Vincent Beckett, lord Wyndrift

Nathaniel Beckett, młodszy brat Vincenta

Edric, kapitan straży

Lady Hyacinthe, rycerka Wyndrift

Alyse, seneszal zamku

Gwenda, zamkowa uzdrowicielka

Grimald Beckett, baron Englewood

Hugh Delavoy, lord Drake Hall, sojusznik Wyndrift

Adria, królowa poetka

James, Lara i Tristan, dzierżawcy pól Wyndrift

Henriette, siostra Jamesa

Darian, rzemieślnik Wyndrift

ŚWIAT UNDERLINGÓW

Zenja, bogini zimy, ognia* i przebiegłości*

Alva, bogini snów i koszmarów

Phelyra, bogini zabawy i monet*

Bade, bóg wojny

Dacre, bóg uzdrawiania, władca Underlingów

Hem, kowal i śmiertelny, sługa boga wojny

Xan, bóg żelaza

Orphia, bogini śmierci, matriarchini Underlingów

ŚWIAT SKYWARDÓW

Warin, bóg wiosny, żelaza* i rzek*

Thile, bóg zmierzchu, przysiąg* i lata*, władca Skywardów

Luz, bogini żniw i deszczu*

Shale, bóg wiatru

Enva, bogini muzyki

Rowena, bogini przeznaczenia, matriarchini Skywardów

Demi, bogini jesieni

BOGOWIE NALEŻĄCY DO WIELU ŚWIATÓW

Matilda, heroldka bogów

Strażniczka Pustkowia

*oznacza skradzioną magię

BOSKIE DWORY, określone przez gwiazdy i horoskopy

DWÓR NISKI: BOGOWIE URODZENI Z MAGIĄ, KTÓRĄ MOŻNA NARYSOWAĆ JAKO:

konstelacje 3-punktowe i mniejsze

konstelacje 4-punktowe

konstelacje 5-punktowe

DWÓR ŚRODKOWY, CZYLI BOGOWIE URODZENI Z MAGIĄ, KTÓRĄ MOŻNA NARYSOWAĆ JAKO:

konstelacje 6-punktowe

konstelacje 7-punktowe

konstelacje 8-punktowe

DWÓR WYSOKI, CZYLI BOGOWIE URODZENI Z MAGIĄ, KTÓRĄ MOŻNA NARYSOWAĆ JAKO:

konstelacje 9-punktowe

konstelacje 10-punktowe

konstelacje 11-punktowe i większe

AKT PIERWSZYKoniec tworzy początek

{I}Śmierć i jej horoskop

MATILDA

Dawno temu wierzyłam, że moim ojcem jest bóg wojny – dlatego, że gdy się urodziłam, to on pierwszy wziął mnie na ręce. Szaty miał splamione krwią śmiertelników, płaszcz podarły na pasy miecze i gwiazdy, skóra zaś, rozgrzana wiosennym słońcem, pachniała solą i słodkim dymem. Przybył do komnat mojej matki, położonych w ciemnej ciszy głęboko pod ziemią, by prosić o radę w sprawie bitwy, i stał się świadkiem moich narodzin.

Przyszłam na świat tak szybko, że nie zdążył wychylić wina i odejść, jak zamierzał, by powrócić na pole walki i uniknąć wszelkich spraw związanych z narodzinami. Mówi, że przyszłam na świat z krzykiem, który mógłby powalić stuletnie drzewa, rozgromić burzowe chmury i zmusiłby do pokłonu śmiertelnych królów. Że mój głos bez wątpienia rozbrzmiewał echem w każdym podziemnym korytarzu.

– Weź ją – poleciła moja matka, zdyszana, z rumieńcami na policzkach, a on tak właśnie zrobił, przyciskając mnie niezdarnie do swojej poplamionej krwią piersi. Bóg wojny, o sercu niczym z kwarcytu, był jedynym synem bogini śmierci i bez żalu kosił dusze całymi setkami.

– Jak ją nazwiesz? – zapytał Bade, podtrzymując moją głowę. Jego ręka była wystarczająco wielka i silna, by mnie zmiażdżyć, lecz on trzymał mnie ostrożnie, jak istotę kruchą i delikatną. Boskie dziecko, stworzone ze skrzydeł ważki, ze snów i pajęczyn.

Moja matka przestała na chwilę wycierać z nóg złotą krew. Powietrze pachniało zielenią i przyprawami, świeżo zebraną szałwią i rozlanym winem z tarniny.

– Nie wiem – odpowiedziała.

– Jej ojciec…?

– Nie. Utrzymam ją w tajemnicy; w każdym razie przez pierwsze kilka dziesięcioleci. Niech moc w niej dojrzeje, nim się spotkają.

– Bardzo rozsądnie – rzekł Bade i patrzył na mnie w zamyśleniu, nadal pokrytą krwią mojej matki. – Ale mała bogini nie może rosnąć bez imienia, które poprowadziłoby ją przez życie.

Ciszę, która zapadła, zakłócał jedynie trzask ognia w palenisku.

To nie jest moje wspomnienie, ale słyszałam je tyle razy, że wydaje mi się, jakbym rzeczywiście je pamiętała.

Moja matka przechyliła głowę, czarne lśniące włosy spadały na jej ramiona niczym oglądany nocą wodospad, na czole pojawiła się zmarszczka. Wydawała się zmartwiona, choć nie rozumiałam dlaczego.

– Imię kształtuje boską istotę tak samo jak gwiazdy – powiedziała w końcu, gładząc moje jedwabiste blond włosy. Nie płakałam, ale marszczyłam brwi i mrugałam, oczy przywykały do mgły nowego świata. – Może powinnam zaczekać i zobaczyć, co powie horoskop. Dać jej imię dopiero po zdefiniowaniu jej magii.

– Nie czekałbym na to, Zenju.

– Dlaczego?

– A jeśli się okaże, że jej magia jest słaba? Jeśli to bogini podatków, cierpliwości, pokoju czy innego nudziarstwa?

– A jak ty byś ją nazwał, gdyby była twoją córką?

– Matilda – odparł bez wahania, jakby od dawna zastanawiał się nad imieniem dla dziecka, choć w swym nieśmiertelnym życiu nie miał żadnego.

– Matilda? – powtórzyła z zaskoczeniem moja matka. – Dlaczego?

– To oznacza: potężna w walce.

– Nie wątpię, że tak właśnie nazwałbyś córkę.

– Nie pasuje?

– Dla dziecka zrodzonego z twojej żądzy krwi? Jak najbardziej.

Bade uśmiechnął się nikle, jego brzydka, pokryta bliznami twarz wyglądała teraz łagodniej. Nieco rozluźniony, wciąż trzymał mnie blisko piersi.

– Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Przysiągłem nie mieć dzieci, chyba że poczną się z miłości. Wolę, żeby się mnie bali, niż żeby mnie uwielbiali.

– Tak jak my wszyscy – przyznała moja matka. – Ale naprawdę tego nie widzisz, stary sojuszniku? Wojna sprawia, że miłość płonie jeszcze jaśniejszym, buntowniczym płomieniem. Zdaje się wyrastać z przelanej krwi, którą za sobą zostawiasz, pojawia się w miejscach najbardziej niespodziewanych. Wykwita z rozdartych szwów świata. Z grobów, udręki i strachu, które wzbudzasz.

– Nie zauważyłem. – Bade nie zdołał ukryć opryskliwości, jego głos brzmiał jak chrzęst żwiru. Ja z kolei zaczęłam się wiercić i nagle głodna znów krzyknęłam. – Proszę, weź ją.

Moja matka wzięła mnie w ramiona i przez długą chwilę patrzyła na mnie z nieukrywaną czułością.

– Matilda – powtórzyła. Imię to zdawało się do mnie pasować, choć nie wiedziała jeszcze, pod jaką konstelacją się urodziłam, jaka magia kryła się w moich żyłach i w którym boskim dworze miało być moje miejsce.

Zaczęła mnie karmić, a gdy piłam złote mleko, Zenja wróciła do udzielania rad bogu wojny odnośnie do zbliżającej się bitwy, jakby moje narodziny były pospolitym, z lekka tylko zakłócającym zwykły tryb życia wydarzeniem.

A jednak, jak się później okazało… Od tamtej pory wśród Podziemnych i Podniebnych nie narodziło się żadne boskie dziecko.

Zenja ukrywała mnie w swojej jaskini przez trzy dni, ignorując pukanie do drzwi i zaintrygowane głosy, docierające przez kamienne ściany. Klan Underlingów był ciekawy moich narodzin, mojej nieokreślonej magii, mojego nieznanego horoskopu, a przede wszystkim tego, kim był mój ojciec, ponieważ podziemny dwór wiedział: musiał być wrogiem. Musiał należeć do wyniosłych i przebiegłych Skywardów.

W końcu jednak ciekawość matki zwyciężyła i Zenja opuściła swoje komnaty, i zaniosła mnie, owiniętą w błękitny aksamit, krętymi, spowitymi mgłą podziemnymi korytarzami do Orphii, bogini śmierci i matriarchini klanu. Zabieranie noworodka do Śmierci może się wydać dziwne, jednak prawda jest taka, że życie mierzymy jego końcem lub też, w przypadku nieśmiertelnych, brakiem takiego zakończenia. Poza tym Orphia była jedną z najstarszych i najmądrzejszych pośród bogów i potrafiła czytać horoskopy, a Zenja bardzo chciała dowiedzieć się o mnie czegoś więcej.

– Połóż ją tutaj – poleciła Orphia, wskazując miejsce szybkim gestem żylastej dłoni. Nie śmiała wziąć mnie na ręce, jak uczynił to bóg wojny, i moja matka przyjęła to z wdzięcznością. Położyła mnie na kawałku owczej skóry, blisko paleniska, na kamieniach ogrzanych ogniem.

Trzeba jednak powiedzieć kilka rzeczy o siedzibie Orphii, bogini śmierci.

Niełatwo znaleźć jej drzwi, a komnaty zdają się przypominać plaster miodu. Sklepienia są wysokie i podtrzymują je wyrzeźbione w marmurze straszliwe bestie. Jest tam palenisko, w którym ogień nigdy nie gaśnie, a z krokwi wysoko w górze zwisają długie, ciemne szaty. Stoi tam wielkie krosno z niekończącym się gobelinem, a w kamiennym sklepieniu znajduje się szczelina, przez którą wpada strumień niebiańskiego światła: prosto na stół i umieszczone na nim wróżebne zwierciadło. To tutaj Orphia obserwuje konstelacje i sporządza horoskopy, gdy nocne niebo odbija się w owalnym kawałku obsydianu. Zenja podeszła do zwierciadła z pewnym niepokojem, lecz matriarchini przywołała ją do ognia, gdzie w miedzianym rondlu z deszczówką zanurzyła bukiet białych kwiatów. Para się unosiła, gdy płyn stygł na kamieniu paleniska, pachniało, bardzo delikatnie, pieprzem i miodem.

Śmierć szykowała miksturę, wygotowując z trujących kwiatów samą esencję. Kwiaty zebrano w świecie śmiertelników i moja matka miała się napić tego wywaru.

– Proszę, Zenju. – Orphia nalała jej niewielką szklankę; płyn był przejrzysty niczym woda. – Jeśli mam przepowiedzieć przyszłość twej potomkini, to, jak wiesz, twoje odpowiedzi muszą być szczere.

Trucizna nie zabije boskiej istoty, nie wywoła nawet bólu brzucha, lecz i tak ulegamy jej mocy. Dopóki trujący wywar płynie w naszych żyłach, możemy mówić prawdę i tylko prawdę. Kłamstwo spaliłoby nam język, głos zamieniło w dym.

Moja matka się zawahała. Jej twarz, piękną i bladą jak zimowy poranek, zrosił pot. Miała swoje sekrety, a jednak wzięła kubek z płynem i wypiła, krzywiąc się, gdy poczuła gorycz na języku.

– Moje serce jest otwarte. – Spojrzała Orphii prosto w oczy. – Proszę. Chcę wiedzieć, jakie miejsce przypadło mojej córce. Czy dorośnie bezpieczna i niedostrzeżona, czy też muszę nauczyć ją zabijać, żeby mogła się chronić.

– I tak będziesz musiała wpoić jej czujność, niezależnie od konstelacji, pod jaką się urodziła. – Orphia podeszła do stołu ze zwierciadłem. – Zaczynajmy. Musisz odpowiedzieć na każde pytanie, jakie ci zadam, zrozumiałaś?

Zenja skinęła głową, drżącymi dłońmi ściskała brzegi peleryny.

– Kiedy została poczęta? – spytała Orphia, patrząc w zwierciadło. Nie przeglądała się w nim jej kanciasta, biała jak księżyc twarz, lecz ciemność i migoczące gwiazdy, jakby budziła je o zmierzchu.

– To było latem – odpowiedziała moja matka. – Właśnie zebrano pierwsze owoce. Oliwki zmiażdżono na oliwę, owce ostrzyżono. Po deszczach, które właśnie ustały, rzeki były wezbrane. Słońce zaszło, a księżyc wschodził malejącym sierpem.

– Opisujesz świat śmiertelników.

– Tak, to tam doszło do naszego zbliżenia.

– I kto jest ojcem?

Moja matka zawahała się i przygryzła wargę.

– Orphio, nie mogę tego powiedzieć. Gdy się rozstawaliśmy, wymógł na mnie przysięgę. Jeśli wygłoszę jego imię, nawet głęboko pod ziemią, gdzie nie dociera słońce i gdzie on nigdy nie postawił stopy, on i tak je usłyszy i mnie znajdzie.

– Aby znów złączyć się z tobą w miłości czy chcąc cię zabić?

Zenja milczała chwilę.

– Kiedyś mnie kochał. Byłam jego sekretem, ale nasz romans nie trwał długo, a nasze rozstanie nie było miłe.

Oczy Orphii, niebieskie i ostre jak wyrwany ze skały szafir, lśniły mocno, gdy wpatrywała się w zwierciadło. W ciemności pojawiały się kolejne gwiazdy.

– A więc potwierdź mi, że jest Podniebnym.

– To prawda.

Uwzględniając wszystko, co powiedziała moja matka – lato, przysięgi, księżyc, wrogi Skyward – Orphia domyśliła się, kim był mój ojciec, choć jego imię nie wybrzmiało w cieniach podziemi.

– Przypuszczam, że nie masz nic, co należało do…

– Mam – odparła Zenja, wyjmując z wewnętrznej kieszeni peleryny kosmyk ognistoczerwonych włosów. – Obcięłam je, kiedy spał, w czasie naszego ostatniego spotkania.

Orphia uśmiechnęła się zadowolona.

– To wystarczy. – Wzięła włosy i rzuciła je na taflę zwierciadła. Zniknęły, zostawiając fale na rozgwieżdżonym obsydianie.

To może wydawać się dziwne, lecz włosy mają niewyobrażalną moc. Obcięcie kosmyka śpiącemu bogu to potężny ruch, moja matka mogła zażądać za jego włosy, czego tylko chciała: byłby upokorzony, że w czasie, kiedy ona była przytomna, on leżał pogrążony we śnie, całkiem bezbronny. Jednak miast wysuwać żądania, Zenja wykorzystała jego włosy do sporządzenia mojego horoskopu – w ten sposób ominęła imię, którego nie mogła wypowiedzieć.

Następnie moja matka nakłuła swój palec i na lustro spadła kropla krwi.

A potem obie boginie czekały w milczeniu i niepewności, aż konstelacja zapłonie, jaśniejsza niż wszystkie inne, w odbiciu nocnego nieba.

– Hmm… – Orphia postukała długimi paznokciami w złocony brzeg zwierciadła. Na każdym jej palcu lśnił srebrny pierścień w kształcie małej kości.

– Co to jest? – Moja matka, choć nie potrafiła wróżyć, nachyliła się nad zwierciadłem. – Co widzisz?

– Konstelację złożoną z sześciu punktów.

Zenja milczała, lecz jej umysł pracował na pełnych obrotach, próbując ustalić moją pozycję w boskim dworze.

– W takim razie należy do Środkowego Dworu, najniższy szczebel.

– Jesteś niezadowolona?

– Nie. Czuję ulgę. Brak mocy powinien ją ochronić.

– Miejmy nadzieję, że tak będzie – powiedziała przeciągle Orphia, z całą pewnością myśląc o tym, że moja matka należała do Wysokiego Dworu wyłącznie dlatego, że zabiła dwie inne boskie istoty, zdobyła kolejne punkty konstelacji i awansowała w tej hierarchii.

– A jej magia? – nalegała Zenja.

– We dwoje stworzyliście herolda.

– Herolda?

– Wydajesz się rozczarowana.

– Ja… nie,jestem tylko zaskoczona. – Zenja zamilkła, na pewno czując pieczenie trucizny na języku, która mogłaby wydrzeć z niej prawdę. Pomyślała jednak o podatkach, cierpliwości i pokoju oraz wszystkich innych nudziarstwach, które mogły stać się moim udziałem. Herold wydawał się zbliżony i zaczęła obgryzać paznokcie. – Czym zajmuje się herold?

– Twoja córka będzie posłańcem, przenoszącym słowa, wieści i proklamacje między światami.

– Między światami? – Niezadowolenie Zenji stało się oczywiste. – Nie chcę, żeby Matilda przemieszczała się między światami, nie chcę nawet, żeby odwiedzała świat śmiertelników! Jej miejsce jest tu, na dole, ze mną i naszym klanem. Tu byłoby bezpieczniej.

– Jeśli naprawdę martwisz się o Matildę, to właśnie ruch zapewni jej bezpieczeństwo – odpowiedziała Orphia, chociaż chciała powiedzieć coś innego: wiem, że nie chcesz, by twoja córka poznała ród swego ojca, tam, w górze.

– On nawet nie wie, że poczęliśmy dziecko.

– Ale dowie się, Zenju. Zobaczy ją i pojmie, że to jego córka, a jego gniew na ciebie stanie się jeszcze gorętszy.

– A niby kiedy ją zobaczy? – Moja matka machnęła zirytowana lewą dłonią. Wsunięty na jej kciuk pierścień z kamieniem księżycowym pochwycił blask ognia, jakby chciał potwierdzić jej słowa. – Upłynie wiele lat, nim to nastąpi, a czas, wino i kochanki, jak to zwykle bywa w przypadku bogów, stępią jego pamięć. Będzie znana jako Matilda Underling i…

– Nie może przyjąć imienia naszego klanu – westchnęła Orphia. – Tak samo jak nie może nosić imienia Skyward.

Zenja zamrugała, jej szyję okrył rumieniec.

– Musi mieć imię klanu. Musi mieć dom. Kotwicę i przywiązanie. Sojuszników, którym będzie mogła zaufać.

Obecność przybyłej zaczęła męczyć Orphię, znowu zajrzała do zwierciadła. Nie sposób było patrzeć na boginię śmierci i nie dojrzeć jej piękna – jej syn, Bade, nie odziedziczył nawet odrobiny – ale była urodziwa tak jak żaden z Underlingów. Niczym światło księżyca na krawędzi miecza, niczym ocean w czasie przypływu. Ulotna, okrutna i zimna. Żelazo pokryte szronem.

Jej twarz prawie nigdy nie zmieniała wyrazu, niezmiennie strzeżona; Śmierć pokazywała tylko to, co chciała, jednak w tej chwili zdradziła zaskoczenie. Jej oczy rozszerzyły się, nabrały ciemności księżyca w nowiu. Palce stały się białe jak kość, gdy chwyciła krawędź zwierciadła i pochyliła głowę, by studiować konstelacje gwiazd płonące w atramentowej czerni.

– Orphio? – spytała moja matka z lękiem w głosie. Usłyszałam to i zakwiliłam, lecz Zenja nie zauważyła. – Zobaczyłaś coś jeszcze?

W tej samej chwili wszystko się skończyło.

Bogini śmierci wyprostowała się, twarz znów miała spokojną, dłonie przestały ściskać brzeg lustra.

– Zdawało mi się, że widziałam coś niepojętego – powiedziała i ruszyła do krosna. W ten sposób zwykle odprawiała gości. Spojrzała na gobelin i kolorowe nitki od razu przykuły jej uwagę. W zależności od wzoru i stopnia trudności irytowała się lub zachwycała.

– Inną konstelację? – Zenja była pełna nadziei. – Większą niż herold?

Śmierć nie odpowiedziała.

Podniosła czółenko, ale zamiast przyglądać się wątkom i osnowie, spojrzała na mnie, wciąż leżącą na owczej skórze przy palenisku.

Przycichłam. Nawet ja wiedziałam, że lepiej nie denerwować Śmierci.

Jednak tamtego dnia Orphia powiedziała prawdę.

Ruch miał się stać moją zbroją.

Nie byłam w pełni Underlingiem, nie byłam czystej krwi Skywardem. Byłam jednym i drugim, a to jeszcze nigdy się nie zdarzyło.

Byłam Matildą.

Matildą znikąd, pozbawioną klanu.

Miałam stać się heroldką bogów, ku wielkiemu niezadowoleniu mojej matki. A bogini śmierci rzeczywiście ujrzała w moich gwiazdach coś niepojętego.

{II}Przymierze soli

MATILDA

Rosłam szybko, bo tak właśnie robi boska istota, jeśli chce przetrwać.

Matka nauczyła mnie wcześnie, że istnieją bogowie, którzy – choć pojawienie się dziecka wśród boskich to cud, który nieczęsto się przydarza – zabiliby mnie, by skraść sześć punktów mojej konstelacji. Pochłonęliby moją magię, nawet jeśli heroldowanie wydawało się niepozorne, i skazaliby mnie na wieczną mgłę, pozbawiwszy mocy i godności.

Nie ma nic bardziej druzgocącego dla boga niż utrata potęgi i nieśmiertelności, zapomnienie jego imienia i rozpłynięcie się w wiecznej hańbie.

Z powodu tego ciągłego zagrożenia najbliżsi sprzymierzeńcy mojej matki stali się moimi sojusznikami.

Bade, bóg wojny.

Phelyra, bogini zabawy i monet.

Oraz Alva, bogini snów i koszmarów.

Pamiętam, jak często wszyscy czworo spotykali się w jaskini mojej matki przy jej kamiennym stole, pili wino, dyskutowali, doradzali sobie i knuli przy ogniu. Mając za sobą dwanaście zim, słuchałam, o czym mówią, dolewając im wina, choć większość rozmów była dla mnie zbyt niejasna i zawiła, żebym mogła w pełni je zrozumieć. Zagadywali do mnie, śmiali się i czochrali mi włosy z rodzinną serdecznością. Kiedy napełniałam ich kubki winem – alkohol i trujące kwiaty były jedynymi rzeczami, których pragnęliśmy z targów śmiertelników – Alva potajemnie wsuwała mi w dłoń jeden ze swoich maleńkich zwojów i mrugała do mnie, a potem zupełnie zapominali, że z nimi jestem.

Byłam tylko heroldem, boskim dzieckiem o delikatnej skórze.

Szybko jednak pojęłam, że Bade był uwikłany w dylemat wojenny, o którym nigdy nie mówił w obecności sojuszniczek. Czekał, aż Phelyra i Alva odejdą, i dopiero gdy zostawał sam z moją matką, prosił ją o radę.

– Jest mi cierniem w boku – wyznał, przeczesując dłonią popielate włosy. Nigdy nie słyszałam takiego smutku w jego głosie. Leżałam nieruchomo na łóżku w pobliskiej wnęce, ściskając w dłoniach zwój ze spisanymi snami śmiertelników. Bałam się, że jeśli się poruszę, to Zenja przypomni sobie, że tu jestem, i mnie odprawi.

A jak tak strasznie chciałam się dowiedzieć, kto był tym cierniem.

– Rozumiem, że po raz kolejny przechytrzyła śmiertelnego króla – westchnęła Zenja i napełniła puchar Bade’a letnim wytrawnym winem. – Powiedz mi, jak ma na imię. Nigdy o niej nie wspominałeś.

– Adria – wypluł z siebie. – Nazywają ją królową poetką. Wywodzi się z niczego, z brudu i błota śmiertelnej społeczności, jednak tak zręcznie posługuje się słowami, poprawiając nasze mity i poruszając serca zarówno tych niepiśmiennych, jak i kamienne serca lordów, że ogłosili ją swoją władczynią, żeby obalić króla. Zbiera modlitwy i hołdy, jak nieśmiertelna. Kradnie mi wiernych i moja moc słabnie. Jeśli czegoś z nią nie zrobię, wojna dobiegnie końca. Wygrała trzy ostatnie bitwy i w armii króla z każdym dniem narasta chaos.

Wychylił wino; spływało mu po brodzie, spadało na szkarłatną szatę niczym klejnoty. Moja matka milczała, stukając paznokciami w blat stołu. Znak, że coś knuła.

Odwiedziłam świat śmiertelników ledwie parę razy, z Zenją, wyłącznie po to, by mogła mi pokazać ukryte drzwi do podziemi. Nasz świat ze światem ludzi łączyły ukryte przejścia i musiałam je poznać, jeśli chciałam pewnego dnia swobodnie się przemieszczać między nimi. Jednak wojna między królem, którego chciano obalić, a królową poetką trwała już kilka lat i widziałam jej ślady: spalone lasy, przez które szłam z matką, stratowane pola, zburzone zamki i świeże groby. W powietrzu stale unosił się dym.

Zniszczenia zdawały się rozciągać aż po horyzont, znacząc ziemię bliznami, i zastanawiałam się, jak Bade, którego kochałam niczym ojca, mógł czerpać przyjemność z takiego spustoszenia.

– Problem polega na tym, że jest poetką – stwierdziła w końcu Zenja. – A nie na tym, że jest królową.

Śmiertelni poeci, bardowie i pisarze często przysparzali bogom problemów. Odwiedzały ich sowy losu, uzyskiwali wgląd w nasze legendy, mity i nasze życie. Jakże łatwo każdy, kto miał pióro i atrament, mógł zapisać na nowo nasze opowieści, dostosować je do własnych przekonań, nieważne, zmyślonych czy prawdziwych.

– A więc muszę ją zabić – stwierdził Bade.

– I uczynić męczennicą? – skontrowała moja matka.

– Jej pióro zamilknie, a jej śmierć podsyci ogień wojny, przedłuży ją o kilka lat – mruknął bóg.

– Tak, ale wtedy modlitwy, kiedyś kierowane do ciebie, trafią do niej.Śmierć zmienia serca ludzi w sposób, którego nie pojmujemy. Powinieneś to wiedzieć, skoro wychowała cię sama matriarchini.

– Więc co mam zrobić? – Bade skrzyżował na piersi muskularne ręce; rubin w jego prawym uchu pochwycił światło. – Król wkrótce się podda i zapanuje długotrwały pokój, ponieważ, jak na ludzkie standardy, królowa jest młoda. Będę się nudził, smucił i próżnował.

– A na to nie możemy przecież pozwolić – powiedziała moja matka.

Bade mocniej zmarszczył brwi.

– Żartujesz sobie ze mnie?

– Skądże.

– A więc powiedz mi, Zenju. Poradź, co mam robić. Jesteś zarówno zimą i chłodem, jak i ogniem i przebiegłością, i potrzebuję twojej rady.

Patrzyłam spod oka, jak moja matka wstaje. Czarna suknia mieniła się w ruchu, siateczka z kamieniami księżycowymi lśniła na ciemnych, rozpuszczonych włosach jak spadające gwiazdy. Matka podeszła do kominka i wyjęła sztylet ukryty za świecznikami.

– Słyszałam, co mówią o tej królowej poetce – zaczęła. – Wręcza członkom swej rady złote diademy, które wyglądają jak korony i symbolizują szacunek oraz władzę. Dają głos i prestiż tym, którzy je noszą, nawet jeśli to zwykli, prości ludzie.

– Tak, i co z tego? – Bade się niecierpliwił. – Co mi z tej wiedzy?

– A to, przyjacielu, że będziesz musiał zasłużyć na taki diadem.

– Nigdy niewręczyłaby go bogu. Otrzymują je wyłącznie członkowie jej rady, których uważa za dobrych, bezinteresownych i gotowych umrzeć za jej sprawę. A ja nie jestem dobry i bezinteresowny, a już na pewno nie oddałbym swojej nieśmiertelności za ludzką kobietę.

– Taki jesteś pewien?

Zapadła gęsta, pełna napięcia cisza.

– Tak czy inaczej, uważam, że powinieneś spotkać się z tą Adrią – podjęła moja matka. – Sam na sam, w jej namiocie wojennym.

– Mówiłaś chyba, żebym jej nie zabijał.

– Zgadza się. Masz z nią pomówić, twarzą w twarz, i musisz ją zdobyć.

Twarz Bade’a stężała w szoku, jakby Zenja obudziła swoją zimową magię i dotknęła jego ręki, zamroziła ją. I zaraz potem roześmiał się tak głośno i wesoło, że nie dało się, słuchając tego śmiechu, nie poczuć go w swojej piersi. Zacisnęłam wargi, lecz chciałam powstrzymać nie śmiech, a cisnące mi się na usta wątpliwości i pytania.

– Nie chcę dzielić z nią łoża – wykrztusił w końcu Bade, ocierając załzawione od śmiechu oczy. – Spałem już z wieloma śmiertelniczkami, które były od niej dużo ładniejsze.

– Nie chodzi o łóżko – odparła moja matka ostrym głosem. – Chodzi o to, byś zdobył jej miłość i zaufanie, zmiękczył jej serce. Jeśli ci się to uda, uzyskasz wpływy i władzę, będziesz mógł nią kierować i siać niezgodę pośród jej doradców. Rozproszysz jej uwagę i zniszczysz dwór, co w znacznym stopniu wydłuży wojnę.

Bade spoważniał, a ja patrzyłam na nich szeroko otwartymi oczami, nie próbując nawet udawać, że nie podsłuchuję. Obserwowałam, jak bóg wojny przełknął ślinę.

– Spójrz na mnie, Zenju – szepnął ochryple. – Jestem brzydki. Mam blizny. Umiem władać mieczem, nie słowem, a ta królowa jest poetką. Nie ma szans, żebym w jedną noc zdobył jej miłość.

– To potrwa dłużej niż jedną noc – odparła łagodniej. – Musisz być sprytny.

– Spryt nigdy nie był moją mocną stroną.

– W takim razie użyj strategii. – Matka podała mu sztylet. – Pomogę ci w czasie pierwszych waszych rozmów, użyczę ci mojej przebiegłości. Na trzy dni. Dzięki temu będziesz wiedział, co powiedzieć królowej. Po zachodzie słońca trzeciego dnia, jeśli będziesz potrzebował więcej mojej magii, musisz tu wrócić i ponownie zostać naznaczony.

Bade wyciągnął rękę, by wziąć sztylet. Nigdy wcześniej nie widziałam zaklęcia użyczania; większość boskich istot nie chce tego robić – jesteśmy bardzo samolubni i podejrzliwi – więc wyprostowałam się na łóżku, by lepiej widzieć. Wtedy bóg znieruchomiał, przypatrywał się światłu tańczącemu na stali.

– Jak miałbym zapłacić za tę pożyczkę? – spytał. – Skoro tak hojnie udzielasz mi swojej magii, rozumiem, że cena jest wysoka.

Wtedy właśnie Zenja spojrzała na mnie.

Spłonęłam rumieńcem i spuściłam wzrok na pergamin snów, który zaczęłam zwijać, zalana gorącym poczuciem winy. Matka nie wiedziała, że Alva pożycza zapisane przez siebie zwoje…

– Matildo? Chodź tutaj.

Wstałam i ukryłam zwój pod kocem, zaschło mi w gardle. Podeszłam jednak do kamiennego stołu, a ciepło ognia pieściło moją twarz, lizało ramiona. Bądź dzielna, pomyślałam, choć pragnęłam skulić się w poczuciu winy.

Bóg wojny odwrócił się na krześle, by na mnie spojrzeć, brwi miał mocno ściągnięte, czoło stało się mapą głębokich linii. Zapomniał, że gdzieś tu jestem, skryta na uboczu. W jego oczach – bardziej zielonych niźli szmaragdy rosnące w najciemniejszych zakamarkach świata podziemi – pojawiło się tyleż miłości, co wahania. Gdybym nie wiedziała już, że nie jest moim ojcem, poczułabym się zraniona.

– Zenju? – spytał Bade, patrząc to na nią, to na mnie.

– Zawrzesz z moją córką przymierze soli – powiedziała. – Staniesz się jej lojalnym sojusznikiem i nigdy jej nie zdradzisz, nawet jeśli ty i ja zwrócimy się przeciw sobie. Nawet jeśli kosztowałoby cię to życie, będziesz jej pomagał, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie, w potrzebie. Nauczysz ją, jak walczyć i jak się bronić.

Bade zacisnął szczęki, wydawało się, że zgrzyta zębami.

– Prosisz o wiele – przemówił po długiej ciszy, rzucając mojej matce gniewne spojrzenie.

– Czyżby?

Westchnął ciężko i spojrzał na mnie. W jednej chwili płomienie gniewu w nim przygasły i wyciągnął rękę. Niepewnie ją ujęłam. Nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego ściska mi się gardło i dlaczego w oczach nagle mam łzy. A jednak czułam w sobie ból, który narastał z każdym oddechem.

Żyłam w świecie, w którym ojcowie często zabijali swe córki, a córki ojców, by skraść magię – i mimo to pragnęłam mieć ojca. I żałowałam, że nie będzie to Bade, nawet mimo jego krwiożerczości. Żałowałam, że się zawahał, gdy matka powiedziała mu o zapłacie.

Pragnęłam, żeby ktoś uznał mnie za swoją.

– Chodzi o to, Matildo – zaczął – że trudno jest dotrzymać takiej przysięgi. Jesteś młoda; nie wiemy jeszcze, kim się staniesz. A może dorośniesz i zaczniesz mnie nienawidzić? Może wtedy nie będziesz mnie chciała za sojusznika? Albo staniesz się boginią, która pragnie pokoju i do niego dąży? Na co wtedy taki sojusznik?

– Rozumiem. – Mój głos był stłumiony, zupełnie jakby dobiegał przez skrawek materiału. – Nie chcę, żebyś składał trudną przysięgę.

To była kolejna rzecz, jakiej nauczyła mnie matka. Przysięgi są wiążące. Nie przyjmuj ich i nie składaj, jeśli nie masz pewności, że nie są pułapką. Przysięgi małżeńskie często stają się takim zagrożeniem.

Bade ścisnął mi dłoń, trochę na pocieszenie, a trochę w ramach przeprosin, i przeniósł wzrok na moją matkę.

– Jest za miękka – zawyrokował.

– A więc uczyń ją twardą jak żelazo. – Zniecierpliwiła się. – W przeciwieństwie do nas nie będzie miała długiego, leniwego dzieciństwa. Musi szybko dorosnąć.

Bade znów spojrzał na mnie.

– Tego właśnie byś chciała?

Skinęłam głową, chociaż nie miałam żadnej pewności, czego chcę i z czym będę musiała się zmierzyć. I wtedy pomyślałam: Jeśli stanę się silna, nie będę dłużej żyła w strachu przed unicestwieniem i stratą magii. Będę mogła bezpiecznie podróżować między światami. Będę mogła odwiedzać podniebne sale, świat mego ojca. Nigdy nie wyznałabym tego matce, ale miała rację w tych dwóch sprawach: potrzebowałam własnego sojusznika i nie mogłam sobie pozwolić na miękkość.

– Dobrze więc – rzekł Bade, kapitulując, i puścił moją rękę. – Przynieś mi pióro, kałamarz i pergamin.

Czym prędzej pobiegłam do półek wyciosanych w ścianie nad moim łóżkiem. Nim wróciłam, matka zdążyła uprzątnąć stół, a ja położyłam wszystko przed Bade’em, ciekawa, co będzie dalej.

– Napiszę swoją przysięgę dwa razy – wyjaśnił, zanurzając pióro w atramencie. – Wygłoszę ją, a potem zjem jedną część, a ty drugą.

– Jak modlitwę? – spytałam.

– Tak, tylko nie będzie ani słodka, ani gorzka. Nie dasz wiary, jak okropnie smakują niektóre modlitwy.

– A jaki smak będzie miała ta przysięga?

Bade na chwilę przerwał pisanie.

– Będziesz musiała poczekać i zobaczyć.

Tak też zrobiłam, przyglądając się, jak zapisuje swoją przysięgę na skrawkach pergaminu. Jego pismo było prawie nieczytelne, pojawiały się kleksy, Bade przeklinał, ale kiedy mrużyłam oczy, udawało mi się rozczytać słowa.

– Proszę, ta jest dla ciebie – rzekł szorstko.

Wzięłam pergamin za krawędź.

Śmiertelnicy, którzy czcili Underlingów, zapisywali atramentem swoje modlitwy i zakopywali. Wtedy docierały one do nas, do podziemi, tak jakby zmierzały w głąb ciemności wraz z korzeniami drzew. Złożony pergamin rozkwitał następnie przez szczeliny w naszych jaskiniach albo pęknięciach wielkiej sali, albo obok pnączy pod sklepieniami korytarzy. Widziałam już wcześniej, jak moja matka zjadała takie modlitwy – przyciągała błagających tak, jak miska miodu przyciąga muchy – a jej modlitwy zawsze docierały przez szczelinę obok paleniska. Teraz czekały tam dwie, ale nie spieszyła się, by na nie odpowiedzieć.

– Gdy zacznę mówić, patrz na przysięgę na swoim skrawku – wyjaśnił Bade. – Żebyś miała pewność, że cię nie oszukuję i wygłaszam ją poprawnie i w całości.

Skinęłam głową, nie mogłam wydusić słowa.

– Ja, Bade Underling, bóg wojny, zawieram przymierze soli z Matildą, heroldem bogów. Przysięgam być jej lojalnym sojusznikiem i nigdy jej nie zdradzić. Pomagać jej, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie albo w potrzebie. Będę ją uczył walczyć i stawać w swojej obronie, aż stanie się twarda jak żelazo. Jeżeli złamię tę przysięgę, będzie miała prawo odebrać mi nieśmiertelność i okryć hańbą moje imię.

Wypowiedział całą przysięgę, słowo w słowo.

On zjadł swój kawałek pergaminu, ja zjadłam swój; przysięga smakowała jak morze. Jak noc pełna łez. Jak krople potu wyciśnięte bezlitosnym południowym słońcem.

Zmarszczyłam nos, pergamin rozpływał się na moim języku. Poza lekkim dreszczem czułam się dokładnie tak samo jak przed zawarciem przymierza. Odgarnęłam za ucho kosmyk włosów i zarumieniłam się z rozczarowania.

Bade musiał wyczytać to z mojej miny, bo prychnął i powiedział:

– Ostrzegałem cię, że nie będzie słodka.

Przysięga została przełknięta i raz jeden moja matka była usatysfakcjonowana.

Ujęła kościaną rękojeść sztyletu i nacięła swoją dłoń. Na jej skórze pojawiła się krew, stopione złoto, gęste i połyskliwe. Spokojnie zanurzyła w niej palec i czekała, aż Bade wyciągnie własną dłoń.

Narysowała na niej dziewięć punktów i połączyła je liniami. Była to konstelacja sprytu – magii, którą ukradła, zabijając innego boga. Jego imienia nikt już nie wymawiał, jego nieśmiertelność zgaszono jak płomień świecy.

Bade wpatrywał się w narysowaną konstelację, krew wysychała. Zamknął dłoń, skrywając złoty blask, i skłonił głowę przed moją matką.

– Znak będzie widoczny przez trzy dni – powiedziała Zenja. Rana na jej dłoni już się zasklepiała i wiedziałam, że nie zostawi żadnej blizny. Położyła sztylet niedaleko żaru paleniska. – Nie pozwól, by królowa poetka zobaczyła go na twojej dłoni: zrozumie wtedy, że posługujesz się magią.

Zaklęcie użyczenia dobiegło końca.

Bade wstał i poszedł do wyjścia, lecz zatrzymał się w progu i zwrócił do mnie:

– Trzy dni, Matildo – rzekł. – Wtedy wrócę. Szykuj się na trening.

– Tak będzie – odpowiedziałam, czując, że moje serce przyspiesza, gotowe na wyzwanie. Zaczekałam, aż zamknie za sobą drzwi, i dopiero po chwili spytałam matkę: – Dlaczego mówi się na to przymierze soli?

Nie spieszyła się z odpowiedzią, spokojnie podsycając ogień swoją magią. Do rogów komnaty zakradło się światło w kolorze miedzi, pająki mrugały ze swoich pajęczyn wysoko w górze. W jedną z nich wpadła ćma i szamotała się rozpaczliwie, chcąc wyrwać się śmierci.

– Mówi się tak – powiedziała matka – ponieważ wymaga wysiłku, a często wielkiego poświęcenia.

Gdy tego wieczoru matka udała się na dwór, ja zwinęłam się w kłębek przy kominku i doczytałam do końca zwój, który wcześniej podsunęła mi Alva.

Był to jeden z jej wielu zapisów marzeń sennych śmiertelników, obejmujących wszystko, co tylko mogłam sobie wyobrazić. Sny były absurdalne, zabawne, spokojne i przerażające. Dzięki magii Alva odwiedzała sny śmiertelników i patrzyła, co dzieje się w ludzkich umysłach. Później zapisywała te sekwencje z najdrobniejszymi szczegółami.

To nasza tajemnica, pomyślałam, coś tylko dla mnie. Nawet moja matka nie znała tych snów… Wtedy właśnie zaczęłam uważać Alvę za moją sojuszniczkę, nawet bez przymierza soli.

W tym konkretnym zwoju było dużo snów i koszmarów; jeden z nich czytałam wiele razy w dogasającym ogniu. Był tam chłopiec o włosach czarnych jak skrzydła kruka i oczach szarych jak zimowe morze. Był jak na swój wiek wysoki i szczupły, kanciasty, miał zapadnięte policzki, a w sobie cichy smutek. Wydawał się niespokojny i głodny, lecz mimo trudów wyrósł niczym chwast przebijający spękany wapień. Przeżył w swoim dziwnym, okrągłym pokoju dzięki oprawionym w skórę księgom i słońcu, które tak hojnie świeciło w świecie śmiertelników.

Nagle ściany wokół niego rozpłynęły się w dymie i znalazł się na dziedzińcu; sen rozmazywał się na krawędziach.

– Czekajcie! – wołał, goniąc dwóch mężczyzn na koniach. – Finnian, Marcher, czekajcie, chcę jechać z wami! Chcę walczyć za królową poetkę!

Ale kiedy sięgnął po rękojeść przy boku, pochwa sztyletu była pusta. Gdy spojrzał w dół, bose stopy krwawiły, ubranie miał w strzępach. Był bezbronny. Zadrżał.

Jeden z jeźdźców – młody, szeroki w barach, z rudawymi włosami i oczami o barwie matowego złota – obejrzał się i zaśmiał.

– Jesteś za młody, Vincencie. Zaczekaj tutaj. Niedługo wrócimy.

Nie zaczekał.

Gonił konie, aż znalazł się po kostki w rzece. Woda była lodowata, prąd ciągnął go jak uporczywe ręce, ściągając go na kolana, sięgając mu aż do twarzy.

– Nie zostawiajcie mnie! – krzyknął po raz ostatni, a potem woda wypełniła mu usta, zalała płuca.

Tonął. Chciał zawołać i nie mógł, a Finnian i Marcher nie oglądali się za siebie, nie widzieli jego walki, a on tonął jak kamień…

Zapis Alvy kończył się w tym miejscu.

Widocznie chłopak obudził się z koszmaru.

Vincent, pomyślałam, próbując w umyśle jego imię.

Odłożyłam zwój, lecz sen pozostawił po sobie chłód. Może chodziło o rozpacz porzuconego Vincenta, a może o wzmiankę o królowej, a może o wrażenia tonącego? Tak czy inaczej, pomyślałam o bogu wojny i dziewięciu punktach nakreślonych złotem na jego dłoni. Z zamkniętymi oczami rysowałam na własnej dłoni konstelację przebiegłości, gwiazdki o skomplikowanych kształtach, ułożone w strzałę napiętą na łuku łucznika. Pomyślałam o przysiędze, jaką mi złożył, i o tym, że smakowała łzami. Pomyślałam o królowej poetce, którą poszedł uwieść i oszukać, i zastanawiałam się, jak to jest mieć cierń w boku.

– Vincent – szepnęłam do ognia.

{III}Słabe punkty i wątpliwości

MATILDA

Moja magia, choć czekałam na nią z taką niecierpliwością, pozostawała w uśpieniu. Była we mnie jak szkielet, ukryta pod moją skórą, przepełniająca szpik kostny nieużywaną mocą. Nadal nie miałam kontroli nad moją magią herolda, którą przepowiedziały gwiazdy. Była zagadką i jej nieuchwytność zaczęła mnie niepokoić.

Byłam boginią należącą do Środkowego Dworu, w dodatku najniższej rangi, wiedziałam więc, że nie będę taka jak moja matka, Bade, Phelyra czy Alva. Oni wszyscy należeli do Najwyższego Dworu: albo ich konstelacje urodzeniowe były bogatsze i gęściej usiane gwiezdnymi punktami, albo zdobyli większą moc i prestiż, zabijając innego boga. Ja nie chciałam nikogo okradać.

Czułam jednak, że trening, który Bade obiecał mi w swojej przysiędze, zdoła wydobyć ze mnie moją magię.

Jak się okazało, zarówno miałam rację, jak i się myliłam.

Minęły trzy dni nieobecności Bade’a, długie jak lata.

Zenja przygotowała mi wełnianą tunikę, sandały z rzemykami sięgającymi aż pod kolana i pasek z zamrożonej pajęczyny. Przebiła moje płatki uszu trzema małymi kamieniami księżycowymi i ten krótki ból tak jakby przebił skorupę mojego dzieciństwa, teraz byłam gotowa z niej wyjść. Zręcznymi palcami zaplotła mi włosy, aż opadły na plecy jak twarda lina.

– Myślisz, że Bade dostał diadem od królowej poetki? – spytałam.

– Myślę, że wkrótce się dowiemy – odparła, ale bez przekonania.

Gdy Bade przyszedł, przywitałam go uśmiechem.

Nie wszedł, stał na progu i krzywił się, jakby poczuł jakiś nieprzyjemny zapach. Nie miał diademu na czole i serce mi zamarło; pomyślałam, że nie zechce mnie szkolić. Spojrzał na moją matkę.

– Porozmawiamy później – prawie warknął. A potem, już łagodniej, zwrócił się do mnie: – Chodź, Matildo.

Pobiegłam za nim przez mgłę wirującą na korytarzach. Tak mierzymy czas tutaj, pod ziemią, bo niebo oglądamy tylko w zwierciadle Orphii. Gdy mgła w korytarzu opada i ściele się wokół naszych kostek, wiemy, że w świecie śmiertelników zapadła noc. Gdy mgła się unosi, wtedy zbliża się świt, aż w południe stoi wysoko i otula nas chłodem, muska nasze ramiona. Dlatego większość Underlingów prowadzi nocny tryb życia – uczestniczy w nadwornych uroczystościach i biesiadach i działa podczas nocy śmiertelników, gdy mgła jest najniżej. Kiedy jest wysoka, odpoczywamy.

Cieszyłam się, że w tej chwili mgła sięgała nam tylko do kostek, bo inaczej zgubiłabym Bade’a. Prowadził mnie labiryntem korytarzy, do których nigdy wcześniej nie zaglądałam, po krętych schodach, oświetlonych pochodniami, i pod skalnymi łukami ze szlachetnymi kamieniami. Powietrze stało się przenikliwie zimne, a potem cudownie ciepłe, gdy podążaliśmy za odległym dźwiękiem metalicznych uderzeń.

Gdy się zatrzymaliśmy, dyszałam ciężko. Ku mojemu zdumieniu dotarliśmy do kuźni.

– Zostaw nas, Hem – rozkazał Bade śmiertelnikowi, który pracował miechami.

Hem, blady mężczyzna o srebrnych włosach i prawie tak wysoki jak bóg wojny, przerwał pracę, skłonił się i wyszedł bocznymi drzwiami. Odprowadziłam go spojrzeniem, mrugając z zaskoczenia. Widziałam wielu śmiertelników w wielkiej sali, kiedy zbierały się trzy dwory, ich obecność w naszym królestwie nie była niczym niezwykłym; podawali wino i jedzenie. Czasami tańczyli i dołączali do naszych zabaw, zapewniając rozrywkę, ale nigdy nie widziałam ich pracujących za zamkniętymi drzwiami.

Było to dla mnie zaskakującym przypomnieniem, że ludzie, którzy przebywają w naszym świecie, są nam poddanymi. Niektórzy z nich po śmierci zdecydowali się zamieszkać na naszych dworach, obawiając się ryzyka i osądu mgły zaświatów. Byli też tacy, którzy wciąż żyli, gdy opuszczali świat śmiertelników, i przybyli do nas, związani wieczną przysięgą, która mogła zostać złamana tylko z naszej strony.

– Masz poddanego? – spytałam, a te słowa brzmiały jak oskarżenie.

Naprawdę musiałam być odważna, skoro spytałam o coś takiego boga wojny, który najwyraźniej przeżył trzy ciężkie dni w świecie śmiertelników.

Bade stanął. Szedł do ściany z bronią, gdzie na żelaznych hakach wisiały miecze, morgensterny, topory, włócznie i sztylety. Zwłaszcza jeden miecz zwrócił moją uwagę: miał złotą rękojeść z rubinem i długie ostrze z błyszczącego obsydianu. Był piękny.

Bóg stanął przede mną z ponurą miną i nasze spojrzenia się spotkały. Płomienie z kuźni malowały brązem jego bladą twarz, podświetlając każdą bliznę.

– To pytanie godne śmiertelnika, Matildo. Nie spodziewałem się usłyszeć go od ciebie.

Splotłam palce za plecami, czując narastające oburzenie.

– Dlaczego?

– Dlaczego co?

– Dlaczego masz poddanego?

– Bo chciałem. To wystarczy?

– Czy on żyje?

– Czy wyglądał jak cień?

– Nie. – Zamilkłam. Wiedziałam przecież, że martwych śmiertelników w podziemnym królestwie otacza leciutka poświata. Ale wciąż jeszcze uczyłam się rozróżniać takie rzeczy na podstawie samego wyglądu. I chciałam zapytać o coś jeszcze. – Co Hem dla ciebie robi?

– Jest kowalem. To wszystko – Bade wskazał ścianę z bronią – jego dzieło. Nikt nie dorównuje mu umiejętnościami, nawet bogowie. Jeśli potrzebuję zaklętej broni, zlecam to jemu.

Sunęłam wzrokiem po stali i żelazie, nie potrafiąc dostrzec ich szczególnej wartości, a potem znów spojrzałam na obsydianowy miecz.

– Czy on w ogóle stąd wychodzi? Czy ma rodzinę, którą…

– Nie ma rodziny, ale tak, czasami wyrusza ze mną do świata śmiertelników – przerwał Bade. – Przyszedł tu z własnej woli i dobrze mu się wiedzie. A nawet gdybym zmusił go do służby, miałbym do tego prawo: jestem bogiem.

Myśli przemykały przez moją głowę niczym ławica rybek. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam usta, by zadać jeszcze jedno pytanie, lecz Bade uciszył mnie uniesieniem dłoni.

– Myślisz jak śmiertelniczka. – Pokręcił głową niezadowolony. – Skąd ci się to wzięło? Na pewno nie od twojej matki.

Jak śmiertelniczka…? Przygryzłam dolną wargę i z zaskoczeniem przypomniałam sobie chudego chłopca o kruczoczarnych włosach. Jaki był zmarznięty, głodny i zdesperowany, gdy biegł za mężczyznami, których w myślach uznałam za jego starszych braci.

Szpony grozy wbijające się w jego pierś, gdy tonął.

Vincent.

To pewnie wpływ śmiertelnych snów, otrzymywanych od Alvy, które tak lubiłam czytać i nie mogłam się od nich oderwać.

– To po prostu ciekawość – odparłam niedbale. – Moja matka nie ma poddanych.

– Cóż, musisz odrzucić to słabe myślenie.

– To, że pytam o śmiertelników, to słabość?

– To, że im współczujesz – poprawił.

Zmusiłam się do milczenia i patrzyłam, jak zdejmuje tarczę ze stojaka. Usłyszałam, jak mruknął pod nosem: kuźnio, dopomóż, gdy wracał z mieczem w jednej ręce i drewnianą tarczą w drugiej.

– Chcesz być kochana czy budzić strach? – spytał.

Zaskoczył mnie tym pytaniem i odpowiedziałam po zastanowieniu:

– Budzić strach.

– Nie poczułem się przekonany.

– Chcę budzić strach – powiedziałam, odsłaniając zęby.

– Dobrze. – Bade przyglądał mi się dłuższą chwilę. – Chcesz zostać zapomniana, chcesz, by twoje imię zostało zhańbione i wymazane z pamięci zarówno bogów, jak i śmiertelników, czy chcesz, żeby cię pamiętano?

– Chcę, żeby mnie pamiętano.

– W takim razie przede wszystkim musisz pragnąć stać się groźna i silna, tak by żadna inna boska istota nie odważyła się sięgnąć po twoją magię i twoją nieśmiertelność. Weź tarczę. Kiedy do niej przywykniesz, przejdziemy do broni.

Przyjęłam tarczę i jej ciężar mnie zdumiał: prawie pociągnęła mnie na podłogę. Moje chude ramię napięło się, gdy wsunęłam dłoń w skórzane pętle i uniosłam ją przed siebie, w nadziei, że wygląda to bojowo.

– Podnieś wyżej, trzymaj stabilnie. Tak, dobrze. – Bade przesunął trochę tarczę, by jej brzeg zasłaniał mi usta, a dolna krawędź chroniła żebra.

– Dziwne uczucie – wyznałam.

– Skoro już mówimy o słabościach – powiedział, ignorując moją uwagę – są dwa miejsca, które musisz fizycznie chronić i każde z nich może położyć kres twej nieśmiertelności: twój umysł i twoje serce. Od ciebie zależy, które z nich stanie się twoim słabym punktem. Twoja klęska zależy od tego, jak dobrze zna cię twój wróg i czy uderzy prawidłowo. – Bade stuknął w tarczę tuż nad moją szyją, a potem jeszcze raz, nad sercem. Drewno zadrżało, a ja wzdrygnęłam się, trzymając tarczę z całej siły.

– Jak myślisz, co jest twoim słabszym miejscem, Matildo? Umysł czy serce?

Chciałam powiedzieć umysł, bo wydało mi się to mniej krępujące. Ale słowo utknęło mi w gardle; przełknęłam je i czując, jak pali mnie w piersi, odpowiedziałam:

– Serce.

– Hmm. – Długi pomruk zabrzmiał jak grzmot, ale była w nim aprobata. – Jak myślisz, co jest moją?

– Umysł.

– Na pewno?

– Tak. Jesteś bogiem wojny.

– A więc w konflikcie nie ma serca? Żadnych uczuć, emocji?

Te pytania mnie skonsternowały. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc już, co myśleć.

– Jeśli planujesz mnie zabić i odebrać mi magię – kontynuował – lepiej, żebyś wiedziała, co jest moją słabością, ponieważ przewagę zaskoczenia wykorzystasz tylko jeden raz.Dobrze,przygotuj tarczę i broń się przede mną.

Uderzył mieczem i choć wiedziałam, że zada cios, nie byłam przygotowana.

Odrzuciło mnie w tył, straciłam równowagę i upadłam z hukiem na kamienne płyty. Tarcza uderzyła w golenie, ale trzymałam ją mocno i skuliłam się pod jej osłoną.

– Wstań. – Bade podał mi rękę. – Spróbuj jeszcze raz.

Podniosłam się z jego pomocą, znów zrobił zamach mieczem. Tym razem ustałam na nogach, ale on i tak pokręcił głową.

– Chronisz tylko serce.

– To przecież mój słaby punkt – zaprotestowałam.

– Tak, więc jeśli chronisz tylko jedno, to ja wiem, gdzie leży twoja słabość. Chroń jedno i drugie, szyję i pierś. Tak żebym miał wątpliwości, żebym się zastanawiał. Trzymaj tarczę wyżej. Wyżej,Matildo.

Próbowałam, ale trzymanie jej na wysokości ust męczyło, a Bade, choć jego ciosy były niezbyt mocne i łatwe, pozostawał nieustępliwy. Wkrótce rozlany w powietrzu zapach gorącego żelaza i dym kuźni ustąpiły miejsca słodyczy, jakby pod naszymi nogami leżały rozgniecione dojrzałe owoce.

Spojrzałam w dół.

Kolana miałam zdarte po częstych upadkach, łydki podrapane. Krew spływała po nich wolnymi strumyczkami, plamiła sandały. Kamienną podłogę znaczyły złote ślady stóp.

– Masz dosyć? – spytał Bade. – To wszystko, na co cię stać?

Zacisnęłam prawą pięść i paznokcie, długie, spiczaste i lekko niebieskawe, wbiły się w spocone wnętrze dłoni.

Gdyby wcześniej były jakieś wątpliwości odnośnie do tego, co jest moją słabością, teraz by zniknęły. W przypływie emocji cisnęłam tarczę do jego nóg. Lśniąca od potu skóra paliła żarem, oczy płonęły mi jak węgle. Odwróciłam się i wybiegłam na korytarz, prosto w mgłę, która teraz sięgała mi do pasa.

Musiały minąć godziny, skoro podniosła się tak wysoko. Godziny, w czasie których zmagałam się, stawiałam opór i czułam się taka słaba za ciężką tarczą.

Bade zawołał mnie raz, drugi. Z początku wydawał się rozbawiony, potem, kiedy zatroskany biegł za mną, jego głos brzmiał jak uderzenia bębna.

Uciekałam, biegłam w górę po krętych schodach. Biegłam pod łukami z kamieni szlachetnych, podążałam za rubinami, które ustąpiły miejsca oliwinom. Klejnoty nigdy nie kłamały, nigdy nie zmieniały swojego położenia, a wyłuskane ze skały odrastały. Wyznaczały granice klanu Underlingów i chociaż biegłam przez nieznane mi korytarze, znałam mapę kamieni. Oliwin był klejnotem zachodu, który przechodził w klejnot północno-zachodni, czyli topaz, ten zaś w kamień księżycowy, który oznaczał mój dom na północnych krańcach podziemi.

Pojęłam, że nigdy wcześniej nie byłam sama w tych korytarzach, i poczułam euforię.

Wolność upajała jak wino, śmiałam się głośno, gdy dotarłam do komnat mojej matki. Kamienie księżycowe w nadprożu powitały mnie delikatnym blaskiem, jakby cieszyły się na mój widok. Zaczarowany zamek poznał moją dłoń, gdy dotknęłam żelaznej klamki i drzwi otworzyły się z cichym szmerem.

Wbiegłam do oświetlonej ogniem komnaty i stanęłam jak wryta.

Moja matka nie była sama.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji