Wilczy apetyt - Emilia Jabłonowska - ebook + audiobook

Wilczy apetyt ebook i audiobook

Emilia Jabłonowska

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Amanda, córka dyrektorki obozu dla zarażonych niebezpiecznym wirusem, za rok kończy szkołę i musi podjąć decyzję, co zrobić ze swoją przyszłością. Coraz częściej myśli o tym, by spróbować dostać się do obozu i poznać na własne oczy realia życia przebywających tam zarażonych, które są utajnione przez rząd. Amanda wie jedynie, że w tym owianym tajemnicą miejscu przebywa jej zarażony tata. Kiedy w końcu udaje jej się wejść do obozu dzięki pomocy zaprzyjaźnionego chłopaka, okazuje się, że wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż do tej pory jej wmawiano…

Co zmieni w życiu Amandy prawda, którą wkrótce odkryje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 13 min

Oceny
3,4 (13 ocen)
4
2
4
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izzat

Całkiem niezła

Początek ciekawy ale całość przekombinowana. Reasumując słabe.
00
fabiaszatan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!
00

Popularność




– Witaj, moje małe słoneczko. – Patrzę w te wielkie oczy i znowu czuję lęk. On za to uśmiecha się i okrąża mnie, bacznie mi się przyglądając. – Pamiętasz mnie? Miałaś być moja! – krzyczy, a mi zbiera się na płacz. – Moja!

1.

Czuję, że jest mi zimno. Widzę w oddali migotanie lampki, ale nie mogę do niej podejść, coś blokuje moje nogi.

– Mama cię szuka, powinnaś do niej iść. – Rozglądam się, nikogo koło siebie nie widzę, próbuję ruszyć nogą, ale jakaś maź mnie powstrzymuje. – IDŹ! – krzyczy głos za mną, a ja się wzdrygam i upadam.

Budzę się.

Znowu to samo, ciarki przenikają moje ciało. Zakrywam się cała, nie chcę, żeby ktoś usłyszał, jak ciężko oddycham. Wiem, że nie powinnam denerwować mamy, rano ma zawsze dużo roboty. Wyjmuję rękę spod koca i patrzę na zegarek. Zostały mi dwie godziny do szkoły. Robi mi się duszno, ale do wschodu słońca daleko.

Zamykam oczy.

– Kochanie, kochanie, obudź się, znowu spóźnisz się do szkoły. – Mama puka do drzwi. Zrywam się z łóżka.

– Niech to szlag! – Zegarek wskazuje 7.30, a dobrze pamiętam, że ustawiałam go nad ranem. – Nie moja wina, mój budzik znowu nie działa – mówię, chociaż mama i tak mnie nie usłyszy, bo zajmuje się Tomkiem.

To mój młodszy brat, ma dopiero dziewięć miesięcy. Jest słodkim i dosyć spokojnym szkrabem. Zazwyczaj, gdy wstaje, nawet nie płacze, dlatego mama musi ciągle do niego zaglądać. Ma brązową bujną czuprynę i duże zielone oczy. Uwielbiam go za to, że – chociaż jest małym bobasem – ma niesamowity spokój w oczach. Zawsze mnie uspokaja, gdy spędzam z nim czas.

Zakładam szybko mundurek i schodzę na śniadanie. Słyszę, jak Tomek się śmieje, biorę tosty i wychodzę, nie chcę znowu iść na piechotę. Ostatnio zdarzało się to dosyć często. Należę do osób, które długo śpią. Zarzucam kurtkę i biorę torbę. Nie zdążę się pożegnać z mamą, autobus już stoi na przystanku.

Biegnę w jego stronę.

– Wsiadać! – krzyczy Kornelia, gdy drzwi do autobusu się otwierają. – Amanda, chyba się nie wyspałaś.

Widzę w lusterku, jak tragicznie wyglądają moje włosy. Poprawiam je.

– Jak co dzień.

Idę na lewą stronę autobusu i pochylam głowę na oparcie. Już czuję się wykończona.

Nienawidzę tego, codziennych lekcji w tej małej, ciasnej szkole. Grzebię w torbie i szukam swojej opaski. Każdy z nas musi nosić ją na ręce. Żaden uczeń nie może jej zdejmować, nikt bez niej nie wejdzie na teren szkoły. Są specjalnie skanowane przed budynkiem, nawet nauczyciele mają swoje. Wymyślono je dosyć niedawno – gdy byłam mała, opaski jeszcze nie istniały.

Mama opowiadała, że za jej czasów nie było takiej ochrony. Zdarzały się sytuacje, że młode osoby wiedziały o swoim zarażeniu. Nie informowały o tym nikogo, próbowały się dostosować, co nie jest najlepsze dla innych. Lepiej się do takich ludzi nie przywiązywać. Tak mówi mama.

Teraz opaski są pomocne, zwłaszcza gdy dochodzi do sytuacji zaginięcia kogoś lub zarażenia na terenie szkoły. Jeśli jeden z uczniów zrobi coś złego, to jego numer wychwycą kamery. Chociaż jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś popełnił wykroczenie.

Opaski są dość dziwnie skonstruowane. Materiał przylepia się do skóry i stapia z nią, ale numer i tak jest widoczny, nawet jak narzuci się marynarkę. Oczywiście gdy wracam do domu, zdejmuję swoją opaskę i odkładam na miejsce. Nie jest potrzebna poza szkołą. Gdy jednak na jej terenie ktoś zdejmie opaskę, zaczyna ona intensywnie świecić na czerwono. Tak jakby uaktywniał się jakiś alarm. Łatwo to zauważyć, ponieważ czerwień widać nawet wtedy, gdy próbuje się ją ukryć.

Nie wiem, co się stanie, gdy jeden z uczniów wyrzuci taką bransoletkę. Sądzę, że to by nic nie dało, są w niej zapisane wszystkie dane. Zarówno nasze, jak i informacje dotyczące naszych rodziców. Tak dla bezpieczeństwa. Opaska wygląda jak z jakiegoś koncertu. Ma gumową strukturę, w dotyku jest gładka i miękka.

– Proszę położyć torbę obok – mówi do mnie ochroniarz.

Zdejmuję torbę z ramienia i przechodzę przez bramkę. Czasami się zastanawiam, po co nam tyle zabezpieczeń. Spuszczam wzrok, moja bransoletka błyszczy, gdy przechodzę dalej. Wszystko idzie według planu dyrekcji szkoły.

Mamy oddzielnie zajęcia. Dziewczyny skręcają w lewo, do swoich klas, a chłopcy w prawo, chociaż ten podział nie jest aż tak surowo przestrzegany. Możemy jeść razem lunch i przesiadywać na przerwie. Czasami zdarza się, że zamieniamy się salami i słyszymy grupę chłopców uczących się w klasie obok. Mama mi opowiadała, że za jej czasów nie było podziałów. Są one dopiero wprowadzane i udoskonalane. Nie wszystko idzie perfekcyjnie, ale dyrektor szkoły się stara.

– Gdy ja byłam mała, w naszej klasie było tyle samo dziewczyn, co chłopców. Uczyliśmy się razem, co, przyznam teraz, nie było takie złe – westchnęła pani Margaret, nasza nauczycielka od historii. – Każde dziecko może wnieść coś innego do lekcji, gry i zabawy. Było wesoło.

Patrząc na nas, zdawała sobie sprawę, że nie wiemy zbyt dużo o tym, co było kiedyś. Teraz uczy się nas, że podział jest najlepszy, że przed dojrzewaniem nie możemy się przywiązywać do płci przeciwnej. Chociaż niektórym to słabo wychodzi.

– Może nie jest to takie złe, dzięki temu skupiamy się na naszej przyszłości.

– Masz rację, ale każdy medal ma dwie strony – mówiąc to, patrzyła jakby w dal.

– Jak to dokładnie wyglądało? Czy też były takie zasady jak u nas? Za pani czasów oczywiście.

Nie tylko mnie to zainteresowało, Aurelia z ostatniej ławki aż się przechyliła. Każda z nas wie, że ma chętkę na Janusza z ostatniej klasy.

Pani Margaret wierciła się na krześle i widać, że zastanawiała się, co może nam powiedzieć, a czego nie. Nie tylko my, uczniowie, musimy się dostosowywać do zasad.

– Nie różniło się to tak bardzo. Teraz istnieją podziały, byście się nie rozpraszali na zajęciach. Kiedyś po prostu nie dzielili nas ze względu na płeć. Jednak po epidemii i dalszym rozwoju choroby podjęto odpowiednie kroki. Dlatego chłopcy nie żenią się z młodszymi ani starszymi partnerkami.

– Teraz też jest to prawdopodobne, prawda? – spytała Aurelia. Było aż słychać żal w jej słowach.

– Jeżeli pytasz o małżeństwa, to tak. Jest to prawdopodobne, jeśli partner, który nam się podoba, jest niewiele starszy. – Pani Margaret uśmiechnęła się do Aurelii, która z zadowoleniem pochyliła się na oparcie swojego krzesła. – Lecz weźcie pod uwagę to, że został wam rok, aż zaczniecie się rozglądać za partnerem. Więc teraz nie możecie myśleć o TYCH sprawach. Chyba że ktoś was zaprosi na bal. – Nauczycielka z uśmiechem odwróciła się do tablicy. – Dobrze, zabieramy się za lekcje, drogie panie. Niedługo zaczynają się egzaminy, a sporo materiału przed nami.

Otwieram podręcznik. Historia mija mi szybko, jak zawsze. Dobrze sobie radzę w szkole z wszystkim oprócz matematyki. Staram się od czasu, kiedy mama przyszła na zakończenie roku. Zaskoczyła mnie, był to pierwszy raz, kiedy się zjawiła, odkąd uczyłam się w szkole średniej. Dostałam wtedy wyróżnienie z języków. Ale ta sytuacja więcej się nie powtórzyła, nie widziałam jej na innym zakończeniu. Wcześniej bywała babcia, ale jej już nie ma. Bardzo słabo ją pamiętam. Potem gosposia.

Gdy autobus zatrzymuje się na moim przystanku, oddalam tę myśl i przyśpieszam kroku. Chyba będzie padać, bo przeszedł mnie chłód, a niebo pociemniało.

– Mamo, już jestem.

Wchodzę do domu, ale nie słyszę odpowiedzi. Pewnie znowu została dłużej w pracy. Od kiedy jest dyrektorem oddziału badań i zarządcą szkoleń w obozie, to nie przebywa za często w domu. Cały wolny czas spędza w biurze.

Obóz został wybudowany zaraz po wybuchu pierwszej epidemii, jaka miała miejsce w naszej małej miejscowości. Okazało się, że w naszym DNA mogą zajść zmiany po ukończeniu siedemnastego roku życia. Wtedy może się uaktywnić choroba, która nas zmienia. Nie wiem o niej za dużo, nie mamy również kontaktu z zarażonymi. Nie chcą nas martwić, jak to mówi mama. Osoba, która choruje, staje się agresywna dla innych i nie myśli racjonalnie. Jakby zapomina się o całym życiu, które się prowadziło, a wszystkie nasze wspomnienia zanikają.

Osoby zarażone z czasem stają się powolne i trzeba się nimi zajmować. Nie mają siły i bywają uciążliwi dla swoich rodzin. Jednak trzeba na nie uważać, komórki w ich ciałach mutują przez całe życie. Zarażeni są uczuleni na zapach ludzi. Uaktywnia to u nich coś, co nazywamy odruchem zwierzęcym. To przez niego szaleją, są jakby maszynami do zabijania ludzi. Do tej pory nie było takiego przypadku, ale dla bezpieczeństwa nas ostrzegają. To dość okrutne, że ktoś bliski może stać się takim potworem. Moja mama powiedziała mi kiedyś, że to właśnie ze względu na chorobę mojego ojca pracuje w obozie. On tam przebywa.

Nigdy go nie poznałam, tylko osoby pracujące mają kontakt z zarażonymi. Ze względu na szok, jaki mógłby powodować widok naszych bliskich po zarażeniu, nie możemy się z nimi spotykać. W środku obozu są sekcje, chorzy są podzieleni ze względu na wiek i płeć. Z opowieści wiem, że pokoje wyglądają jak małe kawalerki. Znajduje się tam mała łazienka i sypialnia.

Nasza rada miasta zapewnia wszystkich, że izolacja jest konieczna. Środki uspokajające hamują dopływ zapachu ludzkiego ciała. Dzięki temu są spokojni i bezpieczni dla otoczenia. Nasza woń powoduje u nich agresję, dlatego są tak niebezpieczni na samym początku. Po kilku miesiącach w wyniku braku witamin i prawidłowej diety mięśnie zarażonych wiotczeją.

Obóz znajduje się na obrzeżach miasteczka. Jest otoczony strażą i lasami. Wygląda ponuro. Wzniesiono go z szarej cegły, która tworzy kopułę. Miejsce, w którym go zbudowano, jest specyficzne. To ogromny spadek, z którego nie widać całkowitej wielkości budynku, dlatego to perfekcyjne miejsce.

Jedyny dojeżdżający tam transport to autobus dowożący strażników pod same drzwi. Nikt z nas nie zapuszcza się w te rejony, chociaż obok znajduje się duży i słoneczny park. Byłam tam kilka razy na pikniku, ale przez dużą bramę słabo widać, co tak naprawdę jest w środku. Jedyne, co można dostrzec, to drzewa, szczególnie gęsto posadzone przy bramie. Dzięki temu obóz znajduje się poza miastem i nie rzuca się w oczy, a ludzie są spokojniejsi.

Do pracy przyjmują tylko osoby, które zdadzą egzaminy z wysokim wynikiem. Kiedyś, gdy byłam mała, marzyłam o tym, żeby tam pracować. Jednak gdy opowiedziałam o tym mamie, to kategorycznie mi zabroniła. Wygłosiła wtedy godzinny wykład o tym, że ta praca jest dość skomplikowana i trzeba być w niej ostrożnym. Nie rozumiałam, czemu sama tam pracuje, a mi tego kategorycznie zabrania.

Uważa, że zasługuję na lepsze życie niż ona. Takie, w którym nie poświęcę się całkowicie pracy, a rodzinie. To był ostatni raz, kiedy rozmawiałyśmy o tym pomyśle, mama już nigdy nie chciała poruszać tego tematu, a nawet zabroniła mi zadawać pytania. W wychowywaniu jest surowa, ale mimo to ją kocham. Wiem, że robi to dla mojego bezpieczeństwa.

Rozglądam się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

– Jest tu kto?

Słyszę Kamila, chłopaka mojej mamy. Mama została sama ze mną, gdy mój tata zachorował. Trudno jej było się przywiązać do kogoś nowego. Nawet teraz, gdy są parę lat razem i mają dziecko, utrzymuje dystans. Nie spędza całego wolnego czasu z nami. Poświęca się całkowicie pracy. Kamilowi to nie przeszkadza, ma do mojej mamy niesamowitą cierpliwość.

Gdy przyglądałam się zawartości lodówki, usłyszałam uchylane drzwi i płacz małego.

– Tomek ciągle płacze. – Jak na zawołanie słyszę cichy pisk mojego młodszego braciszka. – Nie zdążyłem nic ugotować. – Robi zbolałą minę.

– Nie ma jeszcze mamy, pewnie jest nadal w pracy. Co się stało Tomciowi? – Podchodzę do niego i biorę go na ręce, malutki uśmiech pojawia się na jego buźce. – Przygotuję mu coś, a ty zadzwoń po jedzenie. – Z wielkim uśmiechem zgadza się na moją propozycję, a ja z małym obciążeniem wracam do kuchni. – I co, malutki, co dziś zjemy?

Małe rączki sięgają w dół, na podłodze leży duża ośmiornica. Ukochana zabawka Tomka. Każdy bok ma otwór na klocki o różnych kształtach. Bawi się nią na okrągło.

Mamę usłyszałam dopiero późnym wieczorem. Nie wiem, jak można pracować tyle godzin. Obudziłam się tylko, kiedy otulała mnie do snu, i czułam, gdy pocałowała mnie w czoło. Kiedyś zawsze tak robiła przed snem, kiedy jeszcze nie mogłam zasnąć, a mama nie miała pracy.

Odwróciłam się do ściany. Po chwili usłyszałam dzwonek komórki.

– Halo – szeptała na korytarzu, nie chcąc zapewne obudzić nikogo. – Badam to…

Zeszła na dół i domyślam się, że ciężka noc przed nią. Pewnie spędzi ją w gabinecie.

2.

– Przejrzałaś już potencjalne aplikacje?

Od tygodnia słyszę to samo, mama zadręcza mnie, żebym wreszcie się zastanowiła i podjęła jakąkolwiek decyzję związaną z moją przyszłą pracą i dalszym życiem.

– Wiesz co, zastanawiam się nad jedną, ale gdy przeglądałam dzisiejsze propozycje twoich aplikacji, to nie mogę jej wśród nich znaleźć.

– Przepraszam, ale nie uwzględniłam aplikacji związanych z wywozem śmieci czy sprzątaniem.

– Wiesz dobrze, o co mi chodzi.

Patrzę na mamę, ale nie widzę żadnego grymasu na jej twarzy. Zazwyczaj gdy zaczynam ten temat, to bardzo się denerwuje.

– Nie wiem. Za to dobrze pamiętam, że jeśli nie uwzględnisz trzech propozycji do końca roku, to aplikacja zostanie wysłana do mnie. Wtedy ja zajmę się twoją przyszłością. Obie wiemy, że nie będę miała najmniejszego problemu z wybraniem dla ciebie odpowiednich propozycji – mówiąc to, wstała, podeszła do mnie i mocno przytuliła. – Kochanie, chcę dla ciebie jak najlepiej. Pamiętaj o tym.

– Wiem, mamo. – Słyszę płacz Tomka. – Jednak do swojego przyszłego życia chciałabym wnieść coś sama.

Idę za mamą do salonu. Nie chcę zawracać jej głowy, ale powinna zrozumieć, że to ja mam być zadowolona. Zerkam na braciszka, ostatnio jest niespokojny.

– Wczoraj był na szczepieniu i nóżka nadal go boli. Zaraz obudzę Kamila, zajmie się nim. Ja nie mam zbyt dużo czasu, śpieszę się do pracy.

– Kiedy będę mogła z tobą porozmawiać?

– Wyślij mi swoje propozycje, może znajdziemy kompromis.

– Wolałabym porozmawiać.

– Och… – Kieruje wzrok na zegarek. – Postaram się dziś wrócić wcześniej.

Mija mnie w korytarzu, a ja idę po małego i wkładam go do krzesełka. Macha małymi pulchnymi nóżkami, a rączką odgarnia kosmyk włosów. Jego pochmurna minka wskazuje, że cały jego dzień będzie marudny. Poliki są aż zaróżowione od płaczu.

– Biedaczek.

Pochylam się nad nim i chcę go pocałować, ale wkłada rączkę pomiędzy moją dłoń i czoło. Uśmiecham się i głaszczę jego nóżkę. Jest zabawny, gdy się złości, zawsze nadyma policzki i łapie się za nóżki. Jakby robił przestrzeń przed przytulasami.

Słyszę, jak mama rozmawia z Kamilem. Nie czekam, aż zejdzie na dół. Widzę tylko, jak Kamil schodzi zaspany, mamy z nim nie ma.

– Wychodzę – krzyczę i zabieram broszury ze stołu.

Muszę się poważnie zastanowić nad wyborem swoich zgłoszeń. Siadam w stołówce i rozkładam formularze. Z końca sali macha mi Janina. Jest bardzo bystrą i przyjacielską dziewczyną, zazdroszczę jej tego, że jest jedną z nielicznych, które będą mogły pracować w obozie. Ma do tego zapał i jedne z lepszych ocen w klasie. Nie wiem, jak to robi, ale patrząc na nią i jej osiągnięcia, zazdroszczę jej.

– Widzę, że wszystko masz już załatwione. – Wskazuję na jej aplikację. – U mnie dopiero wybór tego, co jest najlepszą propozycją.

Uśmiecha się.

– Nie jest tak źle. W poprzednim tygodniu miałaś ich ze dwadzieścia, teraz trzymasz nie więcej niż pięć.

Obie wiemy, że nie ja wywaliłam większość z nich. Mama surowo podchodzi do mojego planu. Czasami jej nadopiekuńczość mnie przytłacza.

– Powoli zbliżam się do celu.

– Mogę ci pomóc albo złożysz tam, gdzie ja. – Pochyla się w moją stronę i uśmiecha się szeroko. Wiem, że żartuje.

– Chodź, może jak będziemy pierwsze pod salą, pozwolą nam być w parze.

– Kochana, ja to załatwię.

– Dobre oceny dają ci przywileje.

Janina unosi ramiona do góry i kieruje się w stronę nauczyciela. Zawsze potrafiła postawić na swoim.

Nigdy nie rozumiałam, dlaczego mamy chodzić na zajęcia samoobrony. To ciągłe bieganie albo uniki przed ciosami. Chociaż częściej było więcej zabawy niż walki. Trener też był w porządku, nie zwracał uwagi, jeśli ktoś się wygłupiał, ale też uważał na nasze bezpieczeństwo. Maty były dość wysokie, a sprzęt czasami za ciężki na takie dziewczyny jak my. Ćwiczyłyśmy w parach, sala jest dość duża, ale samo układanie sprzętu dość pracochłonne, dlatego zajmowali się tym chłopcy. Zajęcia miałyśmy po nich, więc wszystko było już gotowe.

Kilka razy w roku oglądałyśmy filmiki, co jest najważniejsze, gdy grozi nam niebezpieczeństwo. Wolałam to niż same zajęcia. Rozsiadałyśmy się wygodnie na matach i całą godzinę słuchałyśmy, co dokładnie mamy zrobić, gdy osoba zarażona znajdzie się w naszym otoczeniu. Nauczyciel w tym czasie wychodził, słuchanie tego cały dzień musiało być męczące.

– Pamiętajcie, że nie możecie czuć strachu, to wy powinniście decydować o waszym życiu. – Trener okrążał nas i głosił swoje dopingujące mowy. Jest to jedna z nielicznych lekcji, na których jesteśmy tak rozluźnione.

– Uważaj! – krzyczy dziewczyna po drugiej stronie sali. Jedna z koleżanek wywraca się na plecy z leciutkim brzdękiem.

Maty, na których ćwiczymy, są dość śliskie.

– Co tu się stało? – pyta trener.

– Wszystko jest dobrze, po prostu się poślizgnęłam. – Wstaje i na jej kolanie widać dość sporego siniaka.

– Dlatego proszę was o ochraniacze, w szkole nie mamy najnowszego sprzętu. A ty, młoda damo, idziesz ze mną, nie chcemy, żeby na moich zajęciach jakaś panna nabawiła się kontuzji. Marsz do pielęgniarki.

Drzwi zatrzaskują się za nimi, a ja zdyszana siadam na macie. Chociaż chwila wytchnienia. Nie jestem najlepsza z ćwiczeń. Zazwyczaj unikam jakiegokolwiek sportu. Leniwa ze mnie osoba.

– Myślisz, że jak będę pracować w obozie, to te ćwiczenia mi w czymś pomogą? – pyta mnie Janina i się przysiada.

– Tak, żeby zaganiać staruszków do cel – mówię i obie wybuchamy śmiechem.

– Masz rację. Przecież to chorzy ludzie. Gdy ja jestem chora, nie mogę się ruszać z łóżka. – Pochyla głowę nisko. – Coraz częściej myślę, że to zły pomysł. Jednak mama uważa inaczej. Więc, żeby jej nie niepokoić, wysłałam jeszcze jedną aplikację.

– Czemu się tak przejmujesz obozem?

Zdziwiła mnie tym, zazwyczaj to ja jestem panikarą. Zawsze opowiadała o tej pracy z takim entuzjazmem. To od niej zaraziłam się chęcią pracy w obozie, chciałam również zobaczyć, jak naprawdę wygląda mój tata. Tę wiadomość zatrzymałam dla siebie. Wiem, że nie mogłabym go zobaczyć. Już od dziecka wszyscy mi to powtarzali.

– Sama nie wiem. Dużo osób mówi, że nie przypominają ludzi, że są jak zwierzęta. Przecież osoby tam zatrudnione nie mogą się wypowiadać na temat pracy w obozie. Po prostu boję się, że zrezygnuję jak inni.

Pochyla się jeszcze niżej. Wstaję i siadam po turecku na podłodze naprzeciwko niej. Gdy siedzi na macie, jest wyższa ode mnie. Ma smukłą sylwetkę i długie, jasne włosy. Wiem, ile ćwiczyła, żeby osiągnąć taką figurę. Zaczyna się garbić, a końcówki jej włosów dotykają podłogi. Kiedy już ciężko oddycha, jej twarz przyjmuje wyraźne rysy, a skóra zapada się, ukazując dołeczki w policzkach. Od tego zaczyna nabierać rumieńców. Jest naprawdę ładna.

– Tak samo jak ja wiesz, że ta praca jest stworzona dla ciebie. – Szturcham ją. – Uwielbiasz wyzwania. Jeśli są straszni i szybcy, to po co niby ćwiczysz samoobronę? – zadaję zaczepne pytanie i już widzę uśmiech na jej twarzy. Nie wiem, komu kiedykolwiek przydałyby się zajęcia pana Szymona, ale są jednymi z ciekawszych w tej szkole. – Nawet nie masz się czym martwić, czeka cię to dopiero w przyszłym roku. Całe te szkolenia. – Opieram się ramionami o matę. – Obie wiemy, że to, co mówi się o obozie, to plotki. Możesz zawsze podpytać moją mamę.

– Masz rację, jeśli nie spróbuję, to będę żałować. Ale lepiej, jak nic mnie nie zdziwi na wstępnych przygotowaniach. A co do twojej mamy, to się zastanowię.

Janina z uśmiechem wraca na matę i zaczyna ćwiczyć z większą intensywnością. Ja się kładę. Z jednej strony cieszę się, że nie mam takiego wyboru, mimo że chciałam pracować razem z Janiną. O mojej przyszłej pracy będę wiedziała wszystko, nawet to, że będzie nudna.

– Proszę o niewiercenie się, egzamin kończy się dopiero za dziesięć minut.

Spoglądam na boisko, miałam szczęście, że byłam dość szybko pod klasą i mogłam zająć miejsce pod oknem. Skończyłam już pisać test z matematyki, te kilka minut będę musiała spędzić, patrząc w okno. Zerkam na odpowiedzi i wiem, że poszło mi tragicznie. Chyba muszę coś z tym zrobić.

Gdy patrzyłam na ulicę i przejeżdżające samochody, rozległ się słaby pisk. Po chwili słychać dźwięk radia. Każdy w klasie się poprawia.

– Dzień dobry, za chwilkę dyrektor naszej szkoły ogłosi komunikat. Proszę o szybkie uporządkowanie swojego miejsca siedzącego oraz poprawienie numerków, przepaski mają być widoczne. Dziękuję.

Po sygnale następuje minuta ciszy, każda z nas poprawia swoją opaskę i mundurek. Potem wydobywa się buczenie, które informuje, że za chwilę na ekranie pojawi się dyrektor. Nigdy nie widziałam go osobiście, zazwyczaj nie bierze udziału w apelach. Ma okrągłą twarz i duże oczy, które są skierowane wprost na nas. W jego czarnych włosach widać siwe pasemka. Ramiona ma wyprostowane. Kamera go nie zawstydza, mówi donośnym tonem. Wyglądem przypomina prezentera wiadomości, jest nad wyraz spokojny.

– Witam. Niestety muszę przerwać zajęcia z ważnego powodu. Uczeń 201 jest proszony o stawienie się samemu lub pod nadzorem nauczyciela prowadzącego zajęcia do sali 0. Niestawienie się będzie groziło wezwaniem władz i zamknięciem całego terenu szkoły. Proszę nie wywoływać paniki, rada szkoły ma wszystko pod kontrolą. Dziękuję wszystkim i proszę wrócić do zajęć.

Siedzimy prosto. Słyszę dźwięk zamykanych drzwi, nasza nauczycielka wstaje i z zamkniętej szafki wyjmuje skaner. Procedury nakazują, że teraz muszą być zeskanowane wszystkie osoby przebywające w sali. Numerki na uczniowskich rękach to jedna wielka kartoteka naszego całego życia. Gdyby ktoś był zarażony, byłaby poinformowana cała rodzina. Pani dociera do mnie, gładzi numer i przykłada do niego urządzenie.

Wzdrygam się.

Przyrząd jest zimny i generuje nieprzyjemne buczenie. Nawet gdy jest pewne, że osoba o podanym numerze nie znajduje się wśród uczniów, to i tak skanowanie musi się odbyć.

– Dziękuję, możecie wracać do egzaminu.

Nie czekałam nawet pięciu minut, gdy rozległ się dzwonek. Egzamin skończony.

Przechodzą mnie ciarki, gdy docieram do przystanku. Słyszę, jak jedna z dziewczyn szepcze do drugiej obok.

– Myślisz, że długo jest zarażony? Ciekawe, czy należy do najstarszej klasy.

– Nie wiem, ale mój starszy brat opowiadał, że takie osoby są agresywne. Nie da się ich złapać bez walki – mówi druga. – Nie chciałabym tego widzieć.

Ja też nie, myślę. Nie pamiętam takiej sytuacji w naszej szkole. Zazwyczaj proszone są osoby, które wszczęły bójkę na boisku albo które grożą młodszym. Sala 0 jest przeznaczona tylko dla zarażonych. Wiem od mamy, opowiadała mi o tym.

Dość często na samym początku istnienia obozu osoby były przetrzymywane w sali 0, aż ktoś z władz się zjawił. Nie odbywało się to tak sprawnie jak teraz, każdy mógł wyjść z terenu szkoły, także osoby zarażone. Było sporo zamieszek. Dopiero później władze przystąpiły do numerowania uczniów. Uważają, że jeśli nie wiadomo, kim dana osoba się stanie do pełnoletności, to lepiej, żebyśmy nie przywiązywali się do siebie nawzajem.

W każdym z nas może istnieć zaraza. Nie ma randek czy zaproszeń na bale. Czytamy o tym tylko w książkach. Za to po ostatniej klasie mamy przyjęcie. Wtedy możemy się poznać, dobrać w pary i utworzyć związek. To dość rzadkie, że osoba po dziewiętnastym roku życia choruje. Rzadkie, a jednak prawdopodobne. Niektórzy czekają na swoją miłość, spotykają się w pracy albo żyją razem, poznając siebie nawzajem. Nie wiem, jakie to uczucie, ale nieraz zazdrościłam mamie, że ma przy sobie kogoś takiego jak Kamil. Kogoś, kto akceptuje ciebie i twoje wady.

– Jak wracasz? – pytam Aurelii i staję obok. Ta jednak jest zapatrzona w Janusza stojącego grupkę dalej i patrzy, jak on śmieje się z innymi chłopakami.

– Eh, nie wiem. – Potrąca kamień, szturchając go nogą. – Pewnie piechotą. A ty czekasz na kogoś? – Patrzy na mnie.

– Coś ty, mama wczoraj skończyła bardzo późno. Nie ma mowy, żeby teraz była w domu.

– Jakbyś mieszkała bliżej mnie, tobym się z tobą przeszła. – Uśmiecha się. Potem zerka za mnie i macha do kogoś.

Odwracam się. Na chodniku stoi starszy od nas o co najmniej trzy lata mężczyzna, niższego wzrostu. Ma włosy w kolorze mysi blond. Pochyla się nad telefonem i uśmiecha się do siebie. Dopiero gdy podnosi wzrok, widać, że jest podobny do Aurelii.

– Jednak mój brat po mnie przyszedł, uczeń 201 jeszcze się nie znalazł, podobno nawet go nie było na terenie szkoły. Dlatego tak długo nie mogą go znaleźć.

Patrzę się na nią i nic nie mówię. Wolałabym, żeby już było po wszystkim.

– To do jutra.

Macham jej i idę w swoją stronę. Mnie nie ma kto odprowadzić. Janina już dawno siedzi w domu, codziennie przyjeżdża po nią mama. Odkąd Janina się urodziła, to pracuje tylko jej tata, a jej mama zajmuje się domem i rodziną. Również dziadek u nich mieszka. Uwielbiam jego historie. Pamięta czasy, gdy ludzie nie wiedzieli, czym jest zaraza. Sądzi, że teraz jest gorzej. Nie podoba mu się ta cała kontrola, zamykanie chorych i coraz to nowsze zasady.

– Pamiętam… – Pochyliłyśmy się z Janiną w stronę jej dziadka. Mówił cicho, żeby nikt nie usłyszał. Rodzice Janiny nie pochwalali tego, że opowiada nam historie. – Jak byłem młody, ale starszy od was, miałem może tak z siedemnaście lat… – Pochylił się na krześle i odłożył gazetę. – Zaprosiłem wtedy twoją babcię na potańcówkę.

– Co takiego? – Janina zaczęła chichotać.

– To takie tańce, nie praktykują już tego w tych czasach, a szkoda. Jednak najbardziej brakuje mi pisania.

Siedziałam po turecku i nic nie mówiłam.

– Przecież możesz pisać, dziadku. – Janina wstała i zaczęła mnie okrążać. Zerknęłam w jej stronę i obie zaczęłyśmy się śmiać.

– Moje dziecko, mam na myśli artykuły. Za młodu pisałem gazetki, byłem reporterem. Badałem różne sprawy i to naprawdę kochałem.

– Mama mówiła, że pracowałeś w kopalni.

– To później. Jak wycofali gazety.

– Ma pan jakąś? – Zaciekawiły mnie artykuły, od zawsze kochałam czytać. Jednak książki, które zostały, były mało interesujące.

– Kiedyś ci pokażę. – Macha do mnie i powoli wstaję z dywanu. Czuję, jak Janina zawiesza mi się na szyi. – Mam dziennik z moimi dawnymi zapiskami, jak dorośniecie, to wam oddam, a teraz idźcie się pobawić.

Mam dobrą pamięć. Uwielbiam to w sobie.

Idę w stronę przystanku, ale na autobus musiałabym sporo czekać. Aż tak się nie boję wracać sama. Gdyby nie to, że zajęcia przedłużyły się prawie 40 minut przez zaginionego ucznia, to zdążyłabym. Wiem, że mama będzie niezadowolona. Nie lubi, jak nie wracam na czas. Mało uczniów mieszka tam, gdzie ja. Jest to spokojne osiedle, godzinkę drogi piechotą od centrum miasta, na moje nieszczęście kawał drogi. Mama kupiła dom zaraz po moich narodzinach. Nie słychać samochodów, jest cicho i bezpiecznie. Osiedle liczy tylko dziesięć domków. Większość mieszkańców to starsze osoby.

Janina mieszka najbliżej mnie. Odkąd pamiętam, to panuje u niej rodzinna atmosfera i zawsze pachnie słodkimi wypiekami. Dlatego uwielbiam ją odwiedzać, jestem łasuchem. Mama pilnuje, czy nie jem zbyt dużo słodyczy.

Aby być szybciej w domu, wybieram skrót pozwalający ominąć park przy szkole, jestem dość głodna. Zwłaszcza że rozmyślam o słodyczach. O tej porze powinnam być już po obiedzie.

Idąc prosto chodnikiem, rozglądam się i skręcam w uliczkę na tyłach domów. Kilka razy nią wracałam, jest wąska. Ludzie przetrzymują na niej śmieci i zbędne meble. Gdyby było ciemno, to nigdy bym się nie skusiła na spacer tym skrótem. Czasami można tutaj spotkać bezdomne zwierzęta albo nawet ludzi.

Budynki rzucają cień. Nie widzę ani jednej żywej duszy. Omijam potłuczone szkło i jestem już w połowie drogi, gdy słyszę jakieś skomlenie. Jakby coś rozrywało albo szarpało. Jeszcze tego mi brakowało, żebym napatoczyła się na jakieś dzikie stworzenie. Nigdy nie miałam podejścia do zwierząt.

Gdy byłam mała, mieliśmy małego kotka. Jednak ciągle mnie drapał, gdy próbowałam się z nim bawić. W końcu doszło do tego, że nie chciałam wychodzić z pokoju, gdy on był w salonie. Mama oddała go sąsiadce. Od czasu do czasu widzę, jak siedzi na murku kilka domów dalej. Tłuściutki i szczęśliwy, leży i wygrzewa się na słońcu. Teraz nie wygląda tak groźnie.

Odwracam się, nie chcę marnować ani chwili i się cofać, więc postanawiam, że to zwierzę ominę. Chcę przejść niezauważona, więc lekko się garbię. Przeciskam się, skradając pomiędzy domkami. Widzę we wnęce między większymi mieszkaniami cień, który rzuca jakiś pochylony zwierz. Odgradza nas stosik wystawionych starych mebli. Przechodzę nad kanapą i zamierzam jednym susem pokonać fotel. Wtedy szybko przedostanę się do głównej ulicy. Gdy przymierzam się do skoku, to z czystej ciekawości mój wzrok skręca do zaułku.

To błąd. Okazuje się, że nie jest to zwierzę, lecz człowiek. Pochyla się nad czymś i szarpie, wydobywając warkot ze swojego gardła. Nie widziałam jeszcze nikogo takiego. Ramiona ma uniesione, a za małe ubranie opina się na jego barkach. Przypomina ono mundurek mojej szkoły. Zafascynowany swoją wyżerką nie wyczuwa mnie. Pochylam się, jest jakieś sześć metrów ode mnie. Jego numerek połyskuje na ramieniu. Jest zakryty, ale dostrzegam go z daleka. 201…

Zapatrzona w towarzysza, nie zauważam, jak kot przebiega mi drogę i przewraca puszkę, wywołując hałas. On się prostuje. Nie wiem, co mam teraz robić. Chłopak się napina. Pochylony zamiera w bezruchu. Unosi swoje ciało i najbardziej jak może się prostuje. Wydaje się teraz olbrzymi, rękawki marynarki ma podniesione i widać jego intensywnie owłosione ręce. Odwraca się. Dopiero teraz dostrzegam, co przykuło wcześniej jego uwagę.

CZŁOWIEK. Tam leży człowiek.

Zakrwawiona twarz i brudne ubranie wtapiają się w ciemny zaułek. Dostrzegam, że pożarł już znaczną część prawego ramienia i klatki piersiowej. Mój wzrok pada na jego pochyloną głowę. Podnosi oczy. Nie czekam, aż całkowicie się mną zainteresuje. Odwracam się i zaczynam uciekać.

To był on, poszukiwany uczeń.

Nie zatrzymuję się aż do świateł. Jestem już poza alejką. Gdy czekam na zielone światło, odwracam się. Widzę cień, ale nie jestem pewna, czy to on stoi i mi się przygląda, czy to tylko moja wyobraźnia. Idę szybkim krokiem do domu, nie zwalniam nawet na chwilkę. Wchodzę do środka. Oddycham ciężko. Plecami opieram się o drzwi. Zdejmuję buty i idę w stronę kuchni. Widzę, jak mama razem z Tomkiem siedzą na podłodze.

– Ty w domu? – Patrzę na nią zdziwiona.

– Oczywiście. Mamy mały problem w obozie.

No co ty nie powiesz, myślę.

– Jaki? – pytam, chociaż nie sądzę, że mama mi wszystko opowie. Serce nadal mi niemiłosiernie bije. Siadam na kanapie.

– Zasypują mnie papierami jak zwykle. A co ty tak późno jesteś? – Patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. – I czemu masz podartą kurtkę?

Patrzę na swoje ramię. Rzeczywiście kurtka jest podarta i wystaje z niej kawałek jakiegoś pręta. Wyjmuję go. Sama nie wiem, kiedy mi się zaczepił.

– Nie wiem.

Kieruję się do kuchni. Mama odkłada Tomka do łóżeczka i podchodzi do mnie.

– Słyszałam, że coś się stało w szkole.

– Jakiś uczeń został zgłoszony do sali 0. Dlatego nas przetrzymali dłużej.

– A kurtka? – Podchodzi do niej i wyjmuje z niej pozostałości śmieci. – Gdzie ją tak podarłaś?

– Chciałam być szybciej i wróciłam skrótem.

– Wiedziałam, że chodzenie tą ścieżką przysporzy ci jakichś problemów, przecież tam są tylko śmieci. Dobrze, że nie spotkałaś żadnego przybłędy. Lepiej, jakbyś mnie słuchała i nie wracała tamtędy. Dzwoń od razu, jeżeli będą takie opóźnienia, albo wracaj autobusem. – Słyszę telefon dzwoniący z jej gabinetu. – Mam nadzieję, że rozumiesz.

Wychodzi z kuchni i zamyka się u siebie.

Chciałam jej powiedzieć, że spotkałam kogoś gorszego, osobę, która podobno jest chora, ale zachowuje się inaczej. Przecież zarażeni są osłabieni, nie mają tyle siły, co my. Nie słyszałam o tym, że jedzą ludzi. Dużo jest historii, że zarażeni mogą nas zaatakować. Mama zawsze mi mówiła, że oni z czasem stają się powolni. Ta cała zaraza może się szybko rozprzestrzenić, dlatego są izolowani. Nie myślą racjonalnie. Z upływem czasu ich organizmy się wyniszczają, ale on nie wyglądał jak człowiek. Był wyrośnięty, masywny i owłosiony. Nie powiem jej na razie o tym. Nic mi się nie stało. Może po prostu wszystko mi się przywidziało, to był tylko przerośnięty pies.

W mundurku i z numerkiem, dobre sobie, myślę.

Jeszcze tego brakuje, nie mogę udawać, że to był ktoś inny. Idę się położyć. Ramię mnie boli i czuję się padnięta. Szybko się kładę.

– Tato, tato!

Leżę na łóżku, ale nie mogę się ruszyć. Słyszę, jak drzwi do mojego pokoju się otwierają. Jest ciemno, więc nie zobaczę, kto wszedł. Porusza się cicho, moje łóżko jest blisko drzwi, więc prawie od razu materac ugina się pod czyimś ciężarem.

– Już jestem – odzywa się jakaś osoba. Jest to męski głos. Wyciąga rękę w moją stronę i głaszcze mnie po głowie. Jednak jest w niej coś dziwnego, nie wygląda na ludzką.

Budzę się. Znowu to samo, nie prześpię pół nocy. Myślę o tym, że chcę zejść po szklankę mleka. Gdy byłam mała, odganiało to moje koszmary. Ciepły uścisk mamy i gorące mleko. Obracam się na łóżku w stronę okna i widzę kogoś siedzącego pod płotem. Wstaję i cichutko podchodzę, chowając się za firanką. Serce bije mi mocno i boję się, że ktoś mnie usłyszy. Podchodzę bliżej, mój policzek dotyka szyby. Jakby ona mogła mnie ochronić przed zdemaskowaniem. Na szczęście ta osoba jest odwrócona. Postać jest mała i prawie schowana pod drzewem, patrzy na coś, jakby obserwuje. Wzdrygam się. Ten ktoś wstaje. Odwraca się, a ja szybko odchodzę od okna. Widzę, jak idzie w stronę naszego mieszkania. Mam ochotę krzyknąć, ale boję się, że to ten uczeń. Jednak gdy jest przy drzwiach, a twarz oświetla lampka, dostrzegam, kim ten ktoś jest.

To moja mama.