Więzień namiętności - Monika Magoska-Suchar - ebook + książka

Więzień namiętności ebook

Magoska-Suchar Monika

4,3

Opis

Przebywający w więzieniu były agent służb specjalnych, Thomas Anderson otrzymuje od swojego dawnego szefa propozycję nie do odrzucenia – ułaskawienie w zamian za szpiegowanie milionera, zakulisowo rządzącego polską polityką. By wykonać misję, Thomas wciela się w rolę ochroniarza córki bogacza.

Młoda, ponętna i bardzo niezależna dziewczyna szybko zawraca mu w głowie. U boku ukochanej mężczyzna odkrywa brudne interesy jej ojca, a przy okazji znajduje odpowiedzi na dręczące go od lat pytania dotyczące własnej przeszłości. Tylko czy płomienne uczucie przetrwa, gdy zaczęło się od kłamstwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 511

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (863 oceny)
508
198
101
42
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Więzień namiętności. Monika Małgoska - Suchar @mmsuchar_autorka Wydawnictwo Jaguar @wydawnictwojaguar Więzień namiętności czyli historia inne niż wszystkie. Anderson-niebezpieczny więzień, były agent BOR, skazany za zabójstwo ministra sprawiedliwości. Morderca na zawołanie z duszą romantyka. Wrr zapowiada się niesamowicie. I Ona - Ella córka milionera, skromna dziewczyna próbująca żyć na własnych warunkach. Piękna blondynka o twarzy anioła z seksownym chochlikiem w oczach. Jest jeszcze on. Bernard Dembowsky, biznesmen, najbogatszy człowiek w Polsce, ham i prostak. Szara eminencja polskiej polityki trzęsącą wszystkim stołkami. Kochani koniecznie musicie sięgnąć po książkę Moniki @mmsuchar_autorka Cięty język. Żartobliwe dialogi. Płynnie skonstruowaną akcja to jest to co lubię najbardziej. Do tego szczypta ( a nawet i więcej) seksu i mamy bestseller. Moniko @mmsuchar_autorka Gratuluję z całego serca ❤️. Brawo. Jestem zachwycona ❤️
10
Anna19711

Całkiem niezła

niby dobry pomysł, ale dziecinne teksty, aż wstyd było czytać...na stronie 230 poleciałam na sam koniec, żeby sprawdzić zakończenie
00
asia2409

Nie polecam

Tragedia, a nie romans. Tylko początek był ok. A potem im dalej, tym gorzej. Szkoda czasu
00
Monika1215

Z braku laku…

🤔
00
Natalia16W

Całkiem niezła

Gdy pokochałam agenta Kelly od pierwszych stron to po tę książkę sięgnęłam jak po pewniaka ale trochę mnie rozczarowała. Akcja tak naprawdę zaczyna się na 100 stron przed końcem, wcześniej sporo przewijałam. Ani Thomas ani Ella szczególnie nie zdobyli mojej sympatii.
00

Popularność




Redakcja: Karolina Wąsowska

Korekta: Aneta Szeliga, Elżbieta Śmigielska

Skład i łamanie: Robert Majcher

Copyright © Monika Magoska-Suchar, Warszawa 2021

Fotografia autorki: Klaudia Ostapkiewicz

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © AS Inc/Shutterstock

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-7686-968-1

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Waliłem w worek jak szalony. Boks mnie odprężał. Sprawiał, że nagromadzone we mnie napięcie uwalniało się. Żal i gniew ustępowały, a po treningu byłem zbyt zmęczony, by znów się na nich skupiać. Cały dzień czekałem na ten moment. Po południu zostawiali mnie samego w prowizorycznej siłowni urządzonej w dawnym pomieszczeniu bibliotecznym. W więzieniu nikt nie czytał, więc zagospodarowanie tej niewykorzystanej przestrzeni było słusznym krokiem ze strony dyrekcji placówki. I choć czujne oko kamer nadal śledziło każdy mój ruch, przebywając w tym miejscu, miałem namiastkę prywatności. Podczas ćwiczeń wyobrażałem sobie, że naprawdę walczę. Zadawałem ciosy pięściami i stopami. Przed oczami miałem twarze wielu osób, które spotkałem w życiu, a którym z chęcią skopałbym tyłek. Szkoda tylko, że tej, na której najbardziej mi zależało, nie pamiętałem. Zamazał ją czas, a ja byłem bezradny. To była jedyna rzecz, której żałowałem. Nie udało mi się znaleźć parszywego mordercy i pewnie już nigdy nie zemszczę się za to, co zrobił.

Zadawałem ciosy coraz szybciej. Za każdym razem, gdy myślałem o tym mężczyźnie, czułem uderzenie adrenaliny. Ogarniała mnie furia. Przestawałem myśleć racjonalnie. Od tylu lat tłumiłem to w sobie i trzymałem w ryzach swoją wściekłość. Ale złość wciąż się we mnie tliła i wiedziałem, że dopóki nie zrealizuję planu zemsty, w każdej chwili może wybuchnąć. Jak chociażby podczas mojej ostatniej misji. Straciłem kontrolę, ale nawet teraz, po półtora roku odsiadki, nie czułem skruchy. Zrobiłem to, czego nie zrobiłby system. Znajomości i pieniądze oczyściłyby śmiecia, którego załatwiłem, a on nadal powtarzałby swój proceder. Jak w takim razie mógłbym żałować, że pociągnąłem za spust? Dostałem dwadzieścia pięć lat i nie zapowiadało się, bym dostał zwolnienie warunkowe. Nie byłem posłuszny, stanowiłem zagrożenie dla innych więźniów, nie poddawałem się resocjalizacji. Nie szukałem tu przyjaciół, wolałem, by wszyscy się ode mnie odwalili, gdyż moje złość i żałość mogły obrócić się przeciw nim. Szybko uzyskałem to, czego chciałem. Współwięźniowie omijali mnie szerokim łukiem, nie kazano mi integrować się z grupą, a także chodzić na durne spotkania z więzienną psycholog, która uważała się za alfę i omegę i oferowała remedium na każdą bolączkę. Miałem z nią do czynienia tylko raz. Na szczęście nikt mnie nie zmuszał, bym to powtórzył. Psychologia na nic się bowiem zdawała w obliczu tego, co przeszedłem. Nie zamierzałem wzbudzać w sobie poczucia winy, jak tego oczekiwano, gdyż było mi ono zbędne. Nie chciałem działać wbrew sobie. Mój czyn był aktem sprawiedliwości i nie umiałem myśleć o nim inaczej. Sprawiedliwe byłoby także definitywne załatwienie mordercy, który mi się od tylu lat wymykał, ale szansę na to zaprzepaściłem, lądując w kiciu.

W pewnym momencie usłyszałem zwolnienie elektrycznego zamka w drzwiach siłowni. Nie przestawałem boksować worka. Było za wcześnie na koniec mojego treningu i nie musiałem nawet patrzeć na zegar umieszczony nad wejściem, by to wiedzieć.

– Anderson, pójdziesz ze mną – rozkazał strażnik, ale zignorowałem jego głos. Nadal wyżywałem się na worku.

– Anderson. Idziesz ze mną, do cholery. Rozumiesz? – powtórzył.

– Zostało mi jeszcze pół godziny – warknąłem, kontynuując boksowanie. – Za pół godziny pójdę, gdzie zechcesz.

– Ruszaj dupę, Angolu. Albo ci ją skopię.

Mężczyzna ruszył w moim kierunku. Wystarczyłby jeden cios i facet nakryłby się nogami. Byłem agentem. Trenowałem od lat. Znałem sztuki walki. Ten koleś nie miał ze mną szans. Dobrze, że choć częściowo odreagowałem nagromadzone stresy, bo całkiem możliwe, że bym go zaatakował. Przerwałem boksowanie i odwróciłem się w jego stronę. Był niższy ode mnie o głowę. Jeden cios. Wystarczyłby jeden cios…

Tylko co by to dało? Jedynie pogorszyłoby to moją sytuację. Znów mnie zleją pałkami, porażą paralizatorami albo gorzej – na dłuższy czas uniemożliwią przychodzenie na siłownię. Bolałoby mnie to bardziej niż fizyczne ciosy. Już parę razy tak zrobili, gdy kilku strażników ostro ode mnie oberwało. Chcieli mnie tym złamać i prawie im się to udało. Moje szaleństwo wymykało się wtedy spod kontroli. Nie chciałem znów na to pozwolić. Lepiej, by cierpiał worek treningowy niż służba więzienna.

– Gdybym był Angolem, nie odsiadywałbym wyroku w zapyziałej Polsce – odgryzłem się.

– Gdybyś był Polakiem, kochałbyś swój kraj, a nie działał na jego niekorzyść – syknął strażnik.

– A skąd wiesz, że nie kocham? – zapytałem buńczucznie.

– Nie mamy o czym gadać. Zabiłeś ministra sprawiedliwości. To nie jest patriotyczny czyn. A teraz dawaj łapska.

Choć bardzo mnie korciło, by mu przygrzmocić, podałem mu ręce. Błyskawicznie skuł mi nadgarstki kajdankami.

– A skąd pewność, że minister sprawiedliwości kochał Polskę? – zakpiłem. – Może dokonałem aktu patriotyzmu, pozbawiając go życia?

– Stul pysk. Idziemy! – krzyknął ze złością mężczyzna i popchnął mnie, bym szedł przodem.

Wiedziałem, że moje słowa go poruszyły. Wiele osób plotkowało po śmierci ministra Nowaka o jego niegodnych praktykach. Choć próbowano zamieść wszystko pod dywan, a mój proces toczył się za zamkniętymi drzwiami, moje zeznania wypłynęły do opinii publicznej. I dobrze. Skurwiel powinien smażyć się w piekle. To, czego się dopuszczał, korzystając ze swojej pozycji, było parszywe, a ja zadbałem, by nie pozostało bezkarne.

– Dokąd się wybieramy? – zapytałem jak gdyby nigdy nic, kiedy wyszliśmy z siłowni na więzienny korytarz pomalowany ohydną żółtą farbą. – Oby nie do tej cizi, psycholożki. To będzie gorsza kara niż przerwanie moich ćwiczeń – zaśmiałem się.

– Nie bądź taki ciekawski, bo zamiast na spacer odmaszerujesz do celi – odburknął strażnik i by podkreślić swoją nadrzędną pozycję, szturchnął mnie w ramię, bym przyspieszył.

Zaintrygowało mnie, dokąd idziemy. Moje życie w więzieniu było koszmarnie nudne. Prócz treningów pozostawała mi jeszcze lektura książek, które uratowałem z przerobionej na siłownię biblioteki. Gdy była ładna pogoda, wychodziłem na spacerniak, jednak ze względu na to, że wyrobiłem sobie wśród współwięźniów opinię niebezpiecznego, strażnicy zawsze wypuszczali mnie samego. Pasowało mi to, bo nie zamierzałem się z nikim bratać. Poziom współosadzonych był żenujący. Tylko momentami żałowałem, że nie mam się do kogo odezwać. Zmiany w codziennej rutynie były więc dla mnie niczym powiew świeżego powietrza, dlatego bez wdawania się w dalszą dyskusję posłusznie maszerowałem przed siebie.

Przeszliśmy cały labirynt korytarzy i zamykanych na elektryczne zamki drzwi, aż dotarliśmy do schodów. Tej części mojego bloku nie znałem. Chyba nigdy tu nie byłem. Moje podejrzenie szybko przerodziło się w pewność, gdy wartownik doprowadził mnie do piwnic budynku.

To było dziwne. Musiałem być czujny. Może znów chcieli skopać mi tyłek? Strażnicy praktykowali bicie więźniów poza zasięgiem kamer i bez wiedzy przełożonych. Dotyczyło to głównie tych skazanych, których się bali i którzy byli im nieposłuszni. Ja niewątpliwie należałem do tej krnąbrnej grupy. Stawiałem się, byłem opryskliwy, okazywałem im pogardę i wyższość. Wiedzieli, że ich przeszkolenie było byle jakie w porównaniu z moim. Ja kształciłem się w Anglii i w Polsce pod okiem najlepszych agentów, komandosów, żołnierzy. Oni mogli o tym jedynie pomarzyć. Czasem więc potrzebowali sobie na mnie odreagować. W sumie była to też jakaś forma rozrywki dla mnie. Coś się działo. No i miałem okazję wykorzystać swoje mięśnie. Z takich spotkań nie tylko ja wychodziłem poobijany, bo choć zawsze miałem skute ręce, nadrabiałem wiedzą bojową, zwinnością i znajomością sztuk walki. Czyżbym zatem i dziś miał brać udział w podobnej bijatyce?

Ku mojemu zaskoczeniu strażnik rozkuł mi dłonie, a potem otworzył zamknięte na rygiel, odrapane drzwi i wepchnął mnie do środka. Sam został na zewnątrz. Usłyszałem zgrzyt zasuwy. Znajdowałem się teraz w pomieszczeniu, w którym panowała całkowita ciemność.

– Co, do kurwy…

Przez moment stałem bez ruchu, masując nadgarstki i starając się wypatrzeć coś w zupełnym mroku. Bezskutecznie. Za plecami miałem zamknięte drzwi. Przede mną roztaczała się nieprzenikniona czerń. W zatęchłym powietrzu dało się wyczuć wilgoć. Mimo niekomfortowej sytuacji nie zamierzałem walić w drzwi i błagać o pomoc. To nie leżało w mojej naturze. Adrenalina mnie napędzała. Czułem podniecenie przed nieznanym. Zupełnie jakbym właśnie zostawiał parszywą przeszłość, bo przede mną pojawiło się coś nowego, coś, co miało wyrwać mnie z tego grajdoła, w którym utknąłem, starając się naprawić i tak już zjebany świat. Dlatego zamiast panikować i histeryzować, bez wahania ruszyłem naprzód.

Rozłożyłem szeroko ramiona i dłońmi zacząłem szukać czegoś, co dałoby mi wiedzę na temat tego, gdzie się znalazłem. Ostrożnie stawiałem kroki, aby na nic nie wpaść. Szybko natrafiłem na ściany. Były umieszczone przeciwlegle i dzieliła je niewielka odległość. Dotarło do mnie, że to korytarz. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak przekonać się, dokąd prowadzi. Brodząc w ciemnościach, zastanawiałem się, czy nie była to przypadkiem zabawa strażników. Jakaś nowa forma znęcania się nad niewygodnym więźniem. Zaraz jednak uznałem, że to stanowczo zbyt wyrafinowana kara jak na tutejsze służby. Wartownicy nie przejawiali aż takiej finezji. Lubili prostotę – w stosowanych środkach represji również.

Korytarz zdawał się nie mieć końca. Gładkie, otynkowane ściany szybko zmieniły się w lite cegły, a betonową podłogę zastąpiła glina. Czułem konsternację. O co w tym chodziło? Oby przerwanie treningu było warte tego, co czekało mnie na końcu tunelu.

W pewnym momencie wpadłem na ścianę. Dotarłem do ślepego zaułka. A jednak czułem, że nie trafiłem tu bez przyczyny. Ktoś miał cel w tym, bym błądził po tej zatęchłej piwnicy.

Przesuwałem palcami po ścianie. I nagle tuż nad głową poczułem coś zimnego i twardego. Bingo! W ścianę wmurowane były pręty metalowej drabiny. Bez wahania podciągnąłem się na rękach, by się na nią wdrapać. Zacząłem się wspinać. Robiłem to coraz szybciej, jakby od tego miało zależeć moje życie. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale lubiłem ryzyko. Wreszcie jakieś wyzwanie, które przerwało marazm i nudę, w których tkwiłem. Byłem człowiekiem czynu. Bez działania wariowałem. Wreszcie szykowała się przygoda. Może potrwa zaledwie chwilę, ale przynajmniej na moment odmieni moją rzeczywistość.

Na samym końcu drabiny znajdowała się metalowa pokrywa. Popchnąłem ją. Była cholernie ciężka, ale gdy zaparłem się całym sobą, ustąpiła. Zsunąłem ją z włazu. Oślepiło mnie jaskrawe światło słońca. Nieprzyzwyczajone do jasności oczy łzawiły i piekły, mimo to wyczołgałem się na zewnątrz i wtedy usłyszałem nad sobą nieznany mi głos:

– Na kolana i łapy do góry, Anderson.

Otoczyła mnie grupa odzianych w czarne garnitury mężczyzn. Mierzyli do mnie z broni. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, przyjrzałem się im uważnie. Nie byli pracownikami więzienia. Wyglądali zbyt schludnie, zupełnie jak agenci Biura Ochrony Rządu, w którym pracowałem, zanim mnie przyskrzynili. Rozejrzałem się dookoła, by na szybko ocenić sytuację. Znajdowaliśmy się na dziedzińcu opuszczonej kamienicy pamiętającej jeszcze czasy przedwojenne. Bez świadków. Naliczyłem ośmiu uzbrojonych i dwóch bez broni, a więc uznali mnie za niebywale niebezpieczny cel. I mieli rację. Byłbym w stanie ich rozgromić. Może wyszedłbym z tego z raną postrzałową, ale powaliłbym ich wszystkich. Miałem ku temu odpowiednie przeszkolenie. Choć samoobrona bardzo mnie kusiła, uznałem, że lepiej się poddać.

Komuś najwyraźniej bardzo zależało na spotkaniu ze mną, skoro zadał sobie tyle trudu, by wyciągnąć mnie z więzienia. Nie sądziłem też, by była to zemsta rodziny zabitego przeze mnie ministra. Raczej za nim nie tęsknili po moich obciążających go zeznaniach i dowodach, jakie zebrali prokuratorzy.

Posłusznie wykonałem rozkaz. Podniosłem ręce i położyłem je na karku, potem uklęknąłem przed mężczyznami. Jeden z uzbrojonych przeszukał mój więzienny kombinezon.

– Nie ma broni, szefie – oznajmił stojącemu na uboczu osiłkowi.

To, że nie miałem przy sobie pistoletu, nie oznaczało, że byłem bezbronny, ale tę wiedzę wolałem zachować dla siebie.

– Doskonale. W takim razie czas na wycieczkę, Anderson – poinformował mnie przywódca grupy.

– Coś dużo tych wycieczek jak na jeden dzień. Odzwyczaiłem się. Uważajcie, bo jeszcze wam padnę na serce od nadmiaru wrażeń – zakpiłem.

– Lepiej dla ciebie, wesołku, byś dotarł cały i zdrowy do naszego pracodawcy. Masz to szczęście, że choć jesteś patałachem, ktoś się tobą zainteresował i chce ci pomóc. A teraz ruszaj dupsko.

Czyli jednak. Nie myliłem się. Na końcu podziemnego korytarza miał nastąpić punkt zwrotny mojego obecnego życia. Powinienem czuć strach, a zamiast tego ledwo powstrzymywałem euforię. Moim celem było wydostanie się z więzienia. Ciekawe, co kierowało moim tajemniczym wybawcą. Mogłem się jedynie domyślać. Agentów takich jak ja było niewielu. Moje umiejętności były bezcenne, a ja kiblowałem w kiciu, zamiast je wykorzystywać. Ktoś ważny to dostrzegł i postanowił odmienić mój los. Gdybym był człowiekiem wiary, w tym momencie dziękowałbym Bogu za tę szansę.

Gdy wstałem, nałożono mi na głowę płócienny worek. Najwyraźniej nie chciano, bym wiedział, dokąd się udajemy. Nie skuto mi rąk, co potwierdzało pokojowe zamiary mojego wybawcy. Nie wdawałem się więc w dalszą dyskusję z jego ludźmi, tylko posłusznie pozwoliłem się wieźć w nieznane. Dwóch mężczyzn trzymało mnie za ramiona i prowadziło w sobie tylko znanym kierunku.

– Powstaniec wyszedł z kanału bez szwanku, proszę pana – dotarły do mnie słowa, jakie szef grupy kierował do kogoś, z kim rozmawiał przez komórkę. – Przejęliśmy go i zaraz go do pana przetransportujemy.

Opuściliśmy dziedziniec i znaleźliśmy się na ulicy. Mężczyźni pomogli mi wsiąść do stojącego tuż pod wyjściem z kamienicy auta, po czym zajęli miejsca po obu moich stronach. Najwyraźniej bali się, że im ucieknę. Tylko po co miałbym to robić? Jedynym pewnikiem w moim życiu było więzienie, a tam nie zamierzałem wracać, skoro już nadarzyła się okazja, by je opuścić. Pragnąłem tylko znów zaznać wolności. Zakładałem, że osoba, która płaciła za mój konwój, była bogata i najwyraźniej nie miała wobec mnie złych intencji. Ruszyliśmy na rozkaz przywódcy. W milczeniu jechałem wraz z obstawą w nieznane, wierząc, że to moje przeznaczenie albo po prostu cholerny łut szczęścia, który odmieni moje życie na dobre. Nadzieja, jak mawiano, jest matką głupich, ale czasem warto było ją mieć.

Po pewnym czasie auto się zatrzymało. Usłyszałem dobiegający z zewnątrz zgrzyt otwieranej bramy. Potem samochód wjechał na wysypaną żwirem drogę i ponownie stanął – zapewne na podjeździe jakiejś rezydencji. Silnik zgasł. Moja podróż dobiegła końca. Dwóch członków obstawy wprowadziło mnie do budynku. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Panowała niezmącona cisza. Słychać było jedynie stukot eleganckich butów prowadzących mnie goryli. Po tym odgłosie stwierdziłem, że podłoga była wyłożona drogim kamieniem. Zapewne marmurem. Byliśmy w jakimś pałacu, czyli – tak jak przeczuwałem – trafiłem do luksusowej oazy bogacza, który mnie uratował. Podobało mi się to. Po tak długim czasie spędzonym w zapyziałej celi marzyłem o odprężeniu się w godnych warunkach. Już sama kąpiel w wannie z ciepłą wodą stanowiłaby dla mnie spóźniony bożonarodzeniowy prezent.

Weszliśmy po schodach na piętro. Przed nami otworzyły się drzwi jakiegoś pomieszczenia. Wepchnięto mnie do niego, po czym zmuszono, bym usiadł na krześle. Trwałem w napięciu kilka minut, aż w końcu usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju, okrąża mnie i siada nieopodal.

– No, no, Anderson. Myślałem, że zostały z ciebie jedynie skóra i kości, tymczasem ty nie próżnowałeś. Co za muskulatura – odezwał się niski męski głos, a ja poczułem, jak cała radość z niespodziewanego uwolnienia ulatuje ze mnie niczym powietrze z balonika.

Znałem go! Znałem skurwiela, który do mnie mówił. Chuj zasłużył na niezły łomot.

Bez namysłu zerwałem worek z głowy. Naprzeciwko mnie w skórzanym fotelu siedział Adrian Krzykowski – ostatni szef, dla którego pracowałem na wolności. Nieco przytył przez półtora roku i wyłysiał na skroniach, ale bez problemu go poznałem. Dumny jak paw, w tych swoich za małych okularkach w rogowej oprawce.

Jego obecność natychmiast podniosła mi ciśnienie. Kutas powinien zapłacić za to, co zrobił! Rozsierdzony, rzuciłem się na niego. Dzieliło nas wielkie antyczne biurko, ale miałem to gdzieś. Byłem tak szybki, że nawet stojąca przy wejściu ochrona nie zdążyła zareagować, gdy dopadłem gnoja. Chwyciłem mężczyznę za jedwabny krawat i mocno pociągnąłem.

– Ty jebany fiucie! Ty zdrajco! – wrzasnąłem i zacząłem walić głową Krzykowskiego o blat. – Zabiję cię, skurwysynie!

Ogarnęła mnie furia. Nie miałem nic do stracenia. Chciałem jedynie rozjebać mu łeb. Ludzie Adriana dopiero po chwili zareagowali. Wycelowali we mnie swoje pistolety, lecz ich szef wycharczał do nich ustami pełnymi krwi:

– Nie strzelać. Wynocha! Zostawcie nas.

Ich posłuszne wyjście nieco ostudziło moje zamiary. Jednak nie zamierzałem puszczać Krzykowskiego i wciąż przypierałem go do biurka.

– Czego ode mnie chcesz, skurwielu? Po co ta szopka z ucieczką z więzienia? Myślisz, że zapomniałem, jak mnie zdradziłeś w sądzie? Zasługujesz na śmierć, gnido! – Znów walnąłem jego głową o blat.

Ten człowiek wzbudzał we mnie odrazę i złość. Że też akurat właśnie on okazał się moim wybawicielem. Nie chciałem łaski z jego strony. Wolałem wrócić do celi, niż znów się z nim zadawać.

– Thomasie… Na litość boską, zabijesz mnie…

– I dobrze. Giń, zdradziecki chuju!

Już miałem powtórzyć uderzenie, gdy Krzykowski wyjęczał:

– Wtedy nie dowiesz się, co mam ci do zaoferowania. Teraz jestem ministrem. Mam dojścia. Rządzę krajem…

– Ministrem, powiadasz?! – wrzasnąłem. – Tym bardziej mam ochotę wysłać cię na tamten świat. Gdy ty awansowałeś, ja gniłem w pierdlu. Podaj mi choć jeden powód, dla którego powinienem zachować cię przy życiu, jebany chuju!

– Jeśli mnie zabijesz, nie będę mógł załatwić ci ułaskawienia. Naprawdę tego nie chcesz? Półtora roku odsiadki ci nie wystarczy? Nie marzysz o wolności? Chcesz jeszcze wydłużyć swoją niewolę, pozbawiając życia kolejnego polityka? Przecież miałeś misję! Chciałeś odnaleźć mordercę rodziny. Aż tak ci odbiło w kiciu, że całkiem zrezygnowałeś z tego celu? Zemsta już cię nie nęci?!

Mimo wściekłości, która trzęsła moim ciałem, powstrzymałem się przed dalszym uderzaniem głową Krzykowskiego o biurko. Miał rację. Zapomniałem o celu. Był ktoś, kogo nienawidziłem bardziej niż jego. Śmierć tej osoby uwolniłaby mnie od demonów przeszłości. Byłem to winny bliskim. Krzykowski znał mój słaby punkt i wykorzystał go w idealnym momencie.

– Teraz i ty jesteś na mojej liście do utylizacji. Mów, gnido! Dlaczego zeznawałeś przeciwko mnie? – wysyczałem. – Obiecałeś mi pomóc, tymczasem twoje oszczerstwa tylko wydłużyły mój wyrok do dwudziestu pięciu lat! Dwudziestu pięciu, skurwysynie! Byłeś moim zleceniodawcą, miałeś dowody rzeczowe, a jednak nie przedstawiłeś ich sądowi, by mnie obronić. Wpakowałeś mnie za kratki, choć sam kazałeś mi zabić Nowaka. Wiedziałeś, co robi z tymi dziećmi! Wykonałem rozkaz, a ty wpakowałeś mnie do więzienia, choć twierdziłeś, że zatuszujesz całą sprawę! Zrobiłeś ze mnie kozła ofiarnego, a ja cię kryłem. Nie puściłem o tobie farby. Byłem wiernym, lojalnym agentem, a ty odpłaciłeś mi zdradą. Myślałem, że mnie uwolnisz, tymczasem ty pozwoliłeś mi tkwić za kratami półtora roku! I jak niby teraz miałbym ci zaufać? Jesteś dla mnie skreślony, rozumiesz? Zaraz rozjebię ci głowę i na tym skończy się nasza znajomość. Już współczuję sprzątaczkom pracującym w tym pałacu, bo jatka, jaką tu urządzę, zamieni to miejsce w krwawą łaźnię!

– Spokojnie, Thomasie… Gdy działasz impulsywnie, nie myślisz nad konsekwencjami – wydyszał Krzykowski. – Tak samo było z Nowakiem. Owszem, zleciłem ci, byś się go pozbył, ale nie w ten sposób i nie w tamtym momencie. Bardziej dyskretnie. Miałeś licencję na zabijanie, a i tak to schrzaniłeś. Dałeś się złapać. Strzeliłeś do niego w jego biurze, przy świadkach. Nie działałeś zgodnie z instrukcjami i rozkazem. Narobiłeś tylko niepotrzebnego zamieszania. Poniosły cię emocje. Długo musiałem sprzątać po tobie tamten bałagan. To było bardzo nieprofesjonalne jak na ciebie i niepotrzebne. Gdyby cień zarzutu padł wtedy na mnie, teraz nie byłbym w stanie ci pomóc. Gdybyś wykonał zadanie po cichu…

– Wówczas nikt nie dowiedziałby się, że Nowak to pedofil! Zboczony staruch wykorzystujący niewinne dzieci. Nie mogłem bezczynnie siedzieć, sam dobrze wiesz, co działo się w jego willi. Miałem dość biernego przyglądania się gwałtom. Skurwiel poniósł karę, której nigdy nie otrzymałby od państwa, z czego doskonale zdajesz sobie sprawę. Chroniłby go immunitet lub wykorzystałby znajomości, by ukryć się przed wymiarem sprawiedliwości. Dlatego ja mu ją wymierzyłem. Sprawiło mi przyjemność odstrzelenie mu kutasa. Patrzyłem, jak się wykrwawia i skomle o litość. Czułem radość. Szaleńczą, wariacką radość, że to już koniec. Koniec rządów tej gnidy i cierpienia dzieci. Teraz zamierzam znów poczuć to samo, patrząc, jak ty zdychasz w podobnych męczarniach, nielojalny skurwielu!

– Wiem, że przez wzgląd na swoją przeszłość jesteś wyczulony na nieszczęście niewinnych dzieci i chowasz do mnie urazę, ale na Boga, wysłuchaj mnie, zanim coś mi zrobisz – wykrzyknął błagalnie mężczyzna. – Naprawdę wiele mnie kosztowało, by cię tu dziś sprowadzić. Wiele dla ciebie ryzykuję. Uwierz mi, że przez ostatnie półtora roku przygotowywałem się do tej chwili. Nie mogłem tego zrobić wcześniej. Czekałem, aż całe to medialne gówno wokół ciebie ucichnie. Teraz mam większe wpływy niż wtedy, gdy pełniłem funkcję szefa Biura Ochrony Rządu. Jestem kimś znaczącym. Liczą się ze mną. I to poniekąd dzięki tobie.

– O tak – przerwałem mu. – Z całą pewnością dzięki mnie i pokazówce, jaką odstawiłeś na sali sądowej. A po tym, w jaki sposób chełpisz się wpływami i władzą, wnioskuję, że po śmierci Nowaka zrobiłeś wszystko, by zająć jego miejsce. Jesteś ministrem sprawiedliwości. Nie mylę się, prawda?

Krzykowski milczał przez chwilę, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia. W końcu oznajmił z rozbawieniem:

– Thomas Anderson. Pół Anglik, pół Polak. Najlepszy agent RP. I ja miałbym pozwolić gnić takiej perle w więziennej celi? Mam władzę, która może sprawić, że będziesz wolny. Jesteś mi potrzebny, a ja tobie. Pozwól mi zaprezentować swoją ofertę. Gwarantuję ci, że jest warta uwagi.

Nie miałem pewności, ile było w tym gry, a ile prawdy, ale nic nie stało na przeszkodzie, abym wysłuchał tego, co miał do powiedzenia. Zabić go mogłem w każdej chwili. Puściłem Krzykowskiego i usiadłem na krześle naprzeciwko niego.

– Mów zatem – rozkazałem. – Zamieniam się w słuch.

Mężczyzna poprawił się w fotelu i przyłożył satynową chusteczkę do rozbitej skroni, by zatamować krwawienie.

– Mam znajomości, pieniądze – powtórzył.

– Nudzisz – przerwałem mu. – Streszczaj się!

– Jestem w stanie załatwić akt łaski u prezydenta. To mój bliski znajomy, znamy się ze studiów. Zresztą zapłacę mu za ten papier. Wyczyszczę twoje akta. Odzyskasz wolność, a twój życiorys będzie nieskazitelny i będziesz mógł kontynuować poszukiwania mordercy…

– Za jaką cenę? – znów mu przerwałem.

– Potrzebuję cię…

– Już to mówiłeś i brzmi to żałośnie. Wal. Co niby miałbym dla ciebie zrobić, byś mi to załatwił?

– Bernard Dembowsky. Kojarzysz? – Adrian wlepił we mnie czujne spojrzenie szarych oczu.

Wiedziałem, że mnie sprawdza. Owszem, na półtora roku wypadłem z gry, ale to nie oznaczało, że nagle straciłem pamięć i gdzieś uleciała mi wiedza, jaką zdobyłem, gdy przebywałem na wolności.

– Pół Polak, pół Amerykanin – wyrecytowałem. – Czyli mieszaniec, jak ja. Biznesmen. Jeden z najbogatszych obywateli Polski…

– Obecnie najbogatszy – wszedł mi w słowo rozmówca.

– No proszę. – Zagwizdałem z uznaniem. – W każdym razie Dembowsky to magnat finansowy. Ma udziały w większości spółek Skarbu Państwa i znaczących giełdowych przedsiębiorstwach. Należą do niego największe zakłady sprzętu ciężkiego. Prowadzi też własną firmę deweloperską. Po co ci on do szczęścia? Skoro masz układy i jesteś przy kasie – wskazałem na wyposażone w antyki i dzieła sztuki wyszukane wnętrze gabinetu – umów się z nim na drinka lub partyjkę golfa, a mnie w swoje machlojki nie mieszaj. Nie jestem biznesową swatką!

– Tylko widzisz, Thomasie, drinki i partyjki golfa, na które już od dawna chodzę z Dembowskym, nie załatwią mi tego, czego potrzebuję. I tu właśnie pojawia się rola dla kogoś takiego jak ty.

– Jeśli chcesz, bym go zabił jak Nowaka, odpada! – Skrzyżowałem ramiona na piersi. – Drugi raz nie pójdę siedzieć za twoje porachunki. Możesz od razu rozkazać swoim gorylom, by mnie odwieźli do więzienia. Oczywiście jeśli ci życie miłe i nie chcesz podzielić losu poprzedniego ministra sprawiedliwości.

– Emocje, ach, te emocje. – Krzykowski pokręcił głową z niezadowoleniem. – Targają tobą, dlatego podejmujesz decyzje, nim poznasz szczegóły. Nie chcę, byś go zabijał, a był moimi uszami i oczami u jego boku.

– Masz masę ludzi do takiej misji. Czemu chcesz właśnie mnie? – zapytałem, nie kryjąc zdumienia.

Coś tu śmierdziało.

Kiedyś poszedłbym za tym człowiekiem w ogień, dziś sam byłem gotowy go wepchnąć w płomienie. Nie ufałem mu i miałem wrażenie, że czegokolwiek by ode mnie nie zażądał, było w tym drugie dno.

– Ja jestem spalony – kontynuowałem. – Jak on się dowie, kim jestem…

– Nie dowie się. Załatwię ci nie tylko ułaskawienie, ale też nową tożsamość. Mam już odpowiednie papiery.

– I nie boisz się, że spieprzę na nich z kraju? – zaśmiałem się sarkastycznie. – Jak tylko dostanę nowy dowód i paszport, wsiadam w pierwszy samolot i…

– Doskonale wiesz, że będę cię miał na oku – zgasił mnie Adrian. – Każda służba graniczna natychmiast doniesie mi o twojej próbie wyjazdu. Moi ludzie cię przejmą, a potem… A potem bang, bang i pozamiatane. Raczej nikt nie będzie tu za tobą tęsknić.

– Tylko cię sprawdzałem – odpowiedziałem z cynicznym uśmiechem na ustach. – Nadal jednak nie pojmuję, czemu chcesz to zlecić właśnie mnie. Masz na usługach najlepszych agentów. Weź któregoś z nich, a mnie zostaw w spokoju.

– Problem polega na tym, że w czasie twojej odsiadki Bernard Dembowsky zaczął zakulisowo rządzić tym krajem. Ma wszędzie wtyki. Nawet w moim resorcie i wśród moich ludzi. Nie bardzo wiem, komu mogę ufać, a ty obecnie jesteś, że się tak wyrażę, dziewiczy…

– To sobie wybrałeś sojusznika – zakpiłem.

– Prawda jest taka, że masz czystą kartę. Role na politycznej scenie się zmieniły. Nie znasz ludzi jak kiedyś, przez co jesteś anonimowy. Do tego masz odpowiednie przeszkolenie i umiejętności do roli mojego szpiega u boku Dembowsky’ego.

– Po co ci szpieg u boku milionera? – drążyłem.

– Widzisz, Thomasie – Adrian zaczął czyścić swoje okulary, co zwykł robić zawsze, gdy przedstawiał plan działania – dzięki pieniądzom ten bogacz ma wpływ na wszystko w Polsce. Steruje naszą gospodarką, obsadza urzędy. Ba. Ostatnio zaczął się mieszać do spraw partyjnych. Na jesieni czekają nas wybory. Niestety z nieoficjalnych źródeł wiem, że Dembowsky pomaga opozycji. To do nich idzie zastrzyk jego pieniędzy. Ich kampania już teraz robi wrażenie. Władze mojej partii obawiają się, że nie przetrwamy starcia z konkurencją właśnie przez zakulisowe działania Dembowsky’ego. Szara eminencja ma haka na każdego polityka. Podobno trzyma w szachu samego premiera. Tak dłużej być nie może. Dostałem zadanie, by znaleźć coś, co go skompromituje lub zniszczy. I ty mi w tym pomożesz.

– I jak to sobie niby wyobrażasz? Kogo niby miałbym odegrać, by wejść w jego otoczenie? Taki człowiek z całą pewnością jest dobrze strzeżony…

– Nie aż tak dobrze. – Mój były szef uśmiechnął się znacząco.

– To znaczy? – Zdumiony uniosłem brwi.

– Wiem z wiarygodnego źródła, że Dembowsky ma poważne kłopoty. Od miesiąca dostaje pogróżki.

– Takim jak on zdarza się to często. Co w tym dziwnego? Bogactwo przyciąga oszołomów. – Wzruszyłem ramionami.

– To, że dotyczą one jego córki. Ktoś grozi jej śmiercią. – Mówiąc to, Adrian wyciągnął teczkę z szuflady biurka i przesunął ją w moim kierunku. – Ella jest jego oczkiem w głowie. To jedynaczka, trzymana pod kloszem. Córeczka tatusia. Gdyby choć włos spadł jej z głowy, Bernard by zwariował. Ma tylko ją…

Otworzyłem leżącą przede mną teczkę. W środku znajdowały się akta sprawy. Wśród nich znalazłem zdjęcie dziewczyny, o której mówił Krzykowski. Nie byle jakiej dziewczyny. Może to kwestia tego, że przez odsiadkę dawno nie miałem do czynienia z płcią piękną i byłem wyposzczony niczym mnich, ale nie mogłem oderwać od niej oczu. Wow. Co za laska. Platynowa blondynka o chabrowych oczach. Niby niewinna, a jednak w jej spojrzeniu dostrzegłem coś, co burzyło obraz słodkiego aniołka. Były w nim dzikość i wyzwanie. Do tego nosiła niewielki diamentowy kolczyk w nosie. Raczej nie jest to atrybut grzecznych dziewczynek. Może więc i wychowywali ją pod kloszem, ale z całą pewnością Ella lubiła ten klosz opuszczać.

– Widzę, że cię zainteresowała – mruknął Adrian, uśmiechając się do mnie znacząco. – Wcale się nie dziwię. Niezła z niej szprycha.

– Jestem na głodzie. Wezmę, co mi podstawią – odparłem, starając się zachować pokerową twarz, choć piękność ze zdjęcia nęciła mnie swoim uśmiechem i niegrzecznym błyskiem w spojrzeniu. Na oko mogła mieć ze dwadzieścia lat. Nigdy nie gustowałem w młódkach, ale ta dziewczyna naprawdę robiła wrażenie. W rzeczywistości musiała być powalająca. Chciałbym ją poznać.

– Oj, już ty mi tu nie udawaj. Nie zwiedziesz mnie. Przyznaję. Mi też staje na jej widok, ale nie w tym rzecz – zaśmiał się Krzykowski. – Jej tatuś szuka dla niej ochroniarza.

– Nie ma ludzi, którzy mogliby się nią zająć? – zapytałem zdumiony. – Bogacz na pewno ma prywatną ochronę, po co mu ktoś z zewnątrz?

– Ona stara się być samodzielna. Od jakiegoś czasu próbuje zerwać się tatulkowi z łańcucha. Chyba się z nim o coś poprztykała, bo z dnia na dzień wyprowadziła się z domu. Nie chce nikogo od ojca. Stwierdziła, że sama sobie wybierze ochroniarza. Bernard, rzecz jasna, ma to w dupie, ale by ją udobruchać, obiecał, że da jej wolną rękę, pod warunkiem że ochraniać ją będzie ktoś, kto przejdzie jego test.

– Chcesz, bym został jej ochroniarzem? – zapytałem wprost.

W sumie ten pomysł nie był taki głupi. Byłbym wolny i miałbym u boku bogatą pannicę, która wyglądała niczym Miss World. To lepsze od dalszego niekreatywnego kiblowania w kiciu bez nadziei i kobiet w otoczeniu.

– Wiem, że dasz radę. – Adrian uśmiechnął się. – Twoje umiejętności spodobają się Bernardowi, a wygląd córeczce. No i z pewnością przejdziesz jego test. Dla ciebie to pestka!

– Co mam zrobić?

Wiedziałem, że muszę spróbować, czymkolwiek by to nie było.

– Za dwa dni w budynku starej Gazowni Warszawskiej odbędą się zawody MMA. Ma przyjść wiele znanych osób. Ja też się wybieram. Niby chodzi o zakłady i sportową rywalizację, ale prawda jest inna. Dembowsky jest głównym sponsorem tej zabawy i będzie tam szukał potencjalnego pracownika. Zwycięzca zgarnie sporą nagrodę pieniężną, ale i etat. Jego córka też tam będzie. Wiem, że dasz radę wygrać i zrobisz na nich odpowiednie wrażenie.

– Chyba mnie przeceniasz. Nie walczyłem prawie dwa lata… – Próbowałem się opanować, choć mentalnie już stałem na ringu.

– Ale wiem od moich szpicli, że w więzieniu codziennie trenowałeś. Wyglądasz imponująco. Zero tkanki tłuszczowej, same mięśnie. Inny w tych okolicznościach by się zapuścił, tymczasem ty zrobiłeś prawdziwy postęp, dlatego jestem o ciebie spokojny. Na pewno dasz radę. A potem wejdziesz w otoczenie Dembowsky’ego i poczekasz na dalsze instrukcje. – Uśmiechnął się szelmowsko.

Chciałem móc wtedy wstać i powiedzieć Krzykowskiemu, by mnie cmoknął w sam środek tyłka. Był zdrajcą, oszustem. Już raz mnie wydymał. Jego zainteresowanie mną było w tej sytuacji podejrzane. Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Jednak wizja wakacji od więzienia, i to w towarzystwie takiej laski, sprawiła, że nie mogłem mu odmówić.

– Rozumiem, że już mnie wkręciłeś w te walki.

Ponieważ mężczyzna wymownie milczał, wiedziałem, że trafiłem w dziesiątkę.

– W takim razie niech twoi agenci zawiozą mnie do jakiegoś wypasionego hotelu. Moje służbowe mieszkanie na pewno zajmuje teraz jakiś twój nowy przydupas, a ja z chęcią wypocznę wreszcie w godziwych warunkach – oznajmiłem, napawając się chwilą władzy nad znienawidzonym mężczyzną. Skoro mnie aż tak bardzo potrzebował, że zorganizował ucieczkę z więzienia oraz udział w zawodach MMA, mogłem żądać od niego, czego tylko chciałem. – I ciuchy. Chcę te zarówno eleganckie, z najlepszych sklepów, jak i sportowe. Żadnej chińszczyzny. Do tego wszystkie dokumenty o Bernardzie Dembowskym, jego interesach oraz seksownej córci. Z kim sypia, co lubi robić, gdzie chodzi imprezować oraz co wiadomo o jej potencjalnych przyjaciołach i wrogach. Dostarczcie mi też scenariusz postaci, w którą mam się wcielić na czas zadania, gadżeciarskie autko i broń. Wiesz, co lubię.

– Już stawiasz żądania, co? – zakpił Adrian. – Znasz mnie. Jestem przygotowany na wszystko. Już dawno zadbałem o twoje wygody, garderobę i sprzęt.

– To nie koniec. – Pokręciłem głową. – Nie będzie tak łatwo. Pozostają jeszcze dwie kwestie.

– Jakie? – Krzykowski nie krył rozbawienia. Rozparł się w swoim skórzanym fotelu, wspierał brodę na splecionych dłoniach i patrzył na mnie z ciekawością zmieszaną z szyderstwem. Jednak mi nie było do śmiechu.

– Kasa, kolego – powiedziałem poważnie. Adrianowi wyraźnie zrzedła mina, dlatego uprzedziłem swojego rozmówcę, gdy ten chciał zaprotestować: – Dużo kasy. Chcę regularną pensję. Masz mi wypłacać wynagrodzenie bez względu na to, ile zapłaci mi tatuś tej dziewczyny za moje usługi. Coś mi wisisz, dlatego finansowo także powinieneś zapłacić za swoją zdradę. Wszystko ma być legalne. Jestem czysty, znów mam licencję na zabijanie, a ty mnie zatrudniasz jako agenta. Nie zgodzę się na zakulisowe zagrywki.

– Widzę, że nieufność będzie od teraz podwaliną naszej współpracy – westchnął z rezygnacją Krzykowski. – Odmrożę twoje konta, gdy tylko otrzymasz ułaskawienie i zaczniesz działać u Dembowsky’ego. Nie zamierzam ci za nic płacić.

– Sam sobie zapracowałeś na tę nieufność. – Wzruszyłem ramionami. – Została ostatnia sprawa.

– Słucham – odpowiedział, tym razem bez głupiego uśmieszku błąkającego się na wargach.

– Akt ułaskawienia. Chcę go najpóźniej przed walką – oznajmiłem. – Nie zamierzam uciekać, a potrzebuję gwarancji, że jestem bezpieczny i żadne służby nie depczą mi po piętach. Gdy skończę misję, nasze drogi na zawsze się rozejdą. Wracam do Anglii. Do służby u Jej Królewskiej Mości niczym agent 007 – zakpiłem. – Nie będziesz miał do mnie żadnego prawa. Żadnych roszczeń. Na tym kończymy naszą znajomość. Zrozumiano?

– Jasno i klarownie, Thomasie. Ale będę się targował. Akt ułaskawienia otrzymasz po walce. Gdy będę miał pewność, że Dembowsky cię zatrudnił. W tym świecie nie ma nic za darmo. Zapomniałeś? – Adrian rozłożył ręce, udając bezradność.

Miałem ochotę znów mu przywalić.

– A teraz odpoczniesz i przygotujesz się do walki życia – oznajmił. – Moi ludzie odwiozą cię do hotelu Hilton. Masz tam zarezerwowany pokój. – Nacisnął ukryty pod blatem biurka guzik dzwonka i wezwał swoją ochronę.

Szyderczy uśmieszek na jego ustach oraz podejrzanie szybka zgoda na moje warunki nie wróżyły nic dobrego. Czułem, że coś tu śmierdzi, ale nie chciałem tego do siebie dopuszczać. Byłem zmęczony i marzyłem o odpoczynku w wypasionym pokoju hotelowym. Łóżko z czystą, pachnącą pościelą stanowiło dla mnie prawdziwy luksus. No i łazienka – czysta, z ciepłą wodą i stuprocentową intymnością. Marzyłem o niej tyle miesięcy i wreszcie to marzenie miało się ziścić. Nie zamierzałem psuć tej chwili niepotrzebnymi podejrzeniami. Krzykowskim zajmę się, gdy dojdę do siebie i wypocznę.

Opuściłem gabinet wraz z ludźmi Adriana. W saloniku obok czekało na mnie sportowe ubranie – koszulka i dres. W więziennym kombinezonie wyglądałbym podejrzanie, dlatego bez dyskusji przebrałem się w przygotowane dla mnie ciuchy. Potem moi towarzysze znów założyli mi worek na głowę. Widać ich szefowi bardzo zależało, bym nie znał miejsca jego pobytu. Nadal się mnie bał. Dopiero w połowie drogi zdjęto mi zasłonę z twarzy. Wyjrzałem przez okno. Jechaliśmy przez skąpaną w wiosennym słońcu Warszawę. Nigdy nie uważałem tego miasta za piękne, ale w tym momencie wydało mi się zjawiskowe. Chłonąłem przestrzeń, błękit nieba, zieleniące się drzewa, a nawet komunistyczne blokowiska. To były niedostępne widoki w więzieniu. Myślałem, że nieprędko będzie mi dane znów ujrzeć coś więcej niż zatęchłe, odrapane z farby więzienne ściany. Warszawa przytłoczyła mnie rozmiarem i pogodą. Niezwykłe uczucie – zobaczyć to, co było zakazane i niedostępne przez tyle długich dni i nocy.

Do hotelu dotarliśmy późnym południem. Czekał na mnie zarezerwowany pokój na jednym z najwyższych pięter budynku. Zatrzasnąłem drzwi przed nosami moich goryli i rozejrzałem się dookoła. Pomieszczenie było jasne i spore. Wielkie małżeńskie łóżko umieszczono na wprost zajmujących całą ścianę okien, z których roztaczał się widok na Pałac Kultury i Nauki. Na wyłożonej dyskretną beżową tapetą ścianie wisiała ogromna plazma, a po prawej stronie za szklanym przepierzeniem znajdowała się łazienka. Niewiele myśląc, zrzuciłem ciuchy i ruszyłem w jej kierunku. Wszedłem pod prysznic i odkręciłem wodę. Ciepły strumień spadł na moją głowę niczym letni deszcz, a ja czułem, jak moje spięte w wyniku dzisiejszych wydarzeń mięśnie rozluźniają się pod jego wpływem. Co za uczucie. Czysty relaks i przyjemność. Rozkoszowałem się kąpielą kilkanaście minut. W końcu wyszedłem spod prysznica i stanąłem przed umieszczonym naprzeciwko brodzika lustrem. W więzieniu nie było luster. Nie pamiętałem już, jak prezentowałem się kiedyś, nim trafiłem za kratki, a mój obecny wygląd był dla mnie tajemnicą.

Przyjrzałem się swojemu odbiciu. Krzykowski miał rację. Nie było ze mną źle. Podczas gdy inni więźniowie popadali w marazm albo lenistwo, ja starałem się zrekompensować sobie brak wolności treningiem. Dawałem z siebie wszystko, by rozładować stresy i napięcia, a to przyniosło efekt. Zawsze dbałem o formę. Tego wymagała ode mnie niebezpieczna praca, jakiej się podjąłem. Nigdy jednak nie wyglądałem tak dobrze, jak teraz. Byłem napakowany, jakbym miał zamiar brać udział w zawodach dla kulturystów. Moje tatuaże pięknie prezentowały się na napiętej skórze. Jedyne, do czego bym się przyczepił, to jej bladość. Tak bardzo brakowało mi słońca… Poza tym włosy zdecydowanie wymagały interwencji fryzjera. Były tak długie, że nosiłem je związane wysoko na czubku głowy. No i zarost. Zdecydowanie nie pasowała mi tak długa broda. Przypominałem dzikusa z dżungli. Musiałem zmienić swoją aparycję troglodyty.

Na marmurowym blacie z umywalką leżała saszetka zawierająca męskie przybory kosmetyczne. Wśród nich znalazłem kolczyki intymne, które odebrano mi wraz z chwilą, gdy trafiłem do aresztu. Od razu je założyłem. Co prawda chwilę mi to zajęło, ale na szczęście obyło się bez wizyty w salonie piercingu. Potem odszukałem golarkę. Musiałem przyznać, że Krzykowski pomyślał o wszystkim. Z zadowoleniem nałożyłem piankę na policzki i szybko pozbyłem się irytującego zarostu. Otarłem ręcznikiem gładką twarz. No. Teraz nie tylko ciało miałem niczego sobie. Prosty nos, idealnie wystające kości policzkowe i dołek w brodzie – spodobam jej się! Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że myślę o dziewczynie z akt Adriana.

Ella Dembowsky zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To mi się nie zdarzało. Kobiety traktowałem jak przygody, a że lubiłem adrenalinę, stały związek zdecydowanie nie był dla mnie. Zaliczałem laski i znikałem, bo nie chciałem zobowiązań. Moja praca wymagała ode mnie samotności. Nie zamierzałem nikogo narażać. Nigdy też nie rozmyślałem o tych pięknych dziewczynach, które przewinęły się przez moje życie czy łóżko. Nie miałem sentymentalnej natury. Chyba byłem gruboskórny, bo romantyzm kompletnie mnie nie kręcił. Jednak w tym wypadku było inaczej. Nie wiem, jakim cudem, ale ta blondynka przyciągała mnie niczym magnes. Chciałem ją poznać i dlatego zgodziłem się na pracę dla Krzykowskiego. Ułaskawienie, a co za tym idzie, wizja zemsty na poszukiwanym przeze mnie od lat mordercy również były powodem mojej decyzji, ale zdjęcie Elli ostatecznie mnie w niej utwierdziło.

Owinąłem biodra puszystym białym ręcznikiem opatrzonym logiem hotelu Hilton i ruszyłem do pokoju. W wąskim korytarzu tuż przy drzwiach wejściowych znajdowała się szafa. Otworzyłem harmonijkowe drzwi i zajrzałem do wnętrza. Na wieszakach wisiały ubrania. Były tu markowe garnitury, piękne koszule, ale też sportowe podkoszulki i dresy. Idealnie. Krzykowski nie zawiódł moich oczekiwań – stwierdziłem, czytając metki: Armani, Vistula, Joop!, Hugo Boss… Przymierzyłem jedną z marynarek. Jej rozmiar dobrano idealnie do mojej sylwetki. Adrian musiał mieć dobrych informatorów. Odwiesiłem ubranie i już miałem zamknąć drzwi szafy, gdy zauważyłem metalową skrzynkę leżącą na jej dnie. Przykucnąłem i zajrzałem do pojemnika. Wewnątrz znalazłem kilka rodzajów pistoletów oraz amunicję. Nim zdążyłem się nią nacieszyć, rozległo się pukanie. Schowałem broń, poprawiłem ręcznik na biodrach i otworzyłem drzwi. Na progu stały dwie kobiety w strojach pokojówek hotelowych. Jedna z nich trzymała srebrną tacę z zakrytym kloszem jedzeniem, druga wiaderko z lodem i szampanem.

– Kolacja, proszę pana. Z pozdrowieniami od ministra sprawiedliwości – odezwała się ponętna blondynka i oblizała znacząco pomalowane różową szminką, nabotoksowane usta.

Miała tlenione włosy upięte w dobierany warkocz, sztuczne rzęsy i długie tipsy. Jej koleżanka była farbowaną szatynką i wyglądała niczym lustrzane odbicie swojej towarzyszki. Spódniczki kobiet były tak krótkie, że łatwo można było dostrzec koronkę zdobiącą gumkę ich czarnych pończoch. Obie założyły niebotycznie wysokie, lakierowane szpilki, a ich koszule o bardzo głębokich dekoltach z trudem mieściły potężne piersi – niewątpliwie dzieło tego samego chirurga plastycznego.

Nie przepadałem za dziwkami. Byłem przystojny. Miałem wzięcie u kobiet. Raczej nie potrzebowałem substytutów. Korzystanie z ich usług stanowiło ostateczność. Jednakże tym razem nie zamierzałem gardzić takim kąskiem. Byłem tak wyposzczony, że przedmuchałbym nawet plastikową lalkę. Było mi obojętne, z kim mam do czynienia.

– Ministrowi się nie odmawia. – Uśmiechnąłem się szeroko, po czym odsunąłem się od drzwi i gestem zaprosiłem kobiety do środka.

Weszły do pokoju. Kręciły przy tym biodrami tak kusząco, że od razu poczułem płomień w dole brzucha. Mój penis zareagował natychmiastowo. Jednak masturbacja nigdy nie zastąpi prawdziwego seksu – przeleciała mi przez głowę ta wielce odkrywcza myśl.

Moje towarzyszki odstawiły tace i wiaderko na stojący pod oknem stół. Blondynka zdjęła wieko zasłaniające talerz. Okazało się, że zamiast kolacji leżało na nim pudełko prezerwatyw oraz żel nawilżający. Uśmiechnąłem się szeroko. Podczas gdy jasnowłosa kobieta zajęła się nalewaniem trunku do kieliszków wziętych z hotelowego barku, jej towarzyszka ruszyła w moją stronę. Widziałem zadowolenie na jej twarzy. Taki klient jak ja nie zdarzał się często. Zapewne obsługiwały bogatych spaślaków w stylu Adriana – mężczyzn, którzy mieli już wszystko, więc wygląd modela był im zbędny. Robiły to jedynie dla pieniędzy i nie czerpały z tego żadnej przyjemności. Stanowiłem więc dla nich wyjątek i prawdziwy rarytas.

Szatynka stanęła przede mną i dotknęła dłońmi mojego torsu. Była zafascynowana. Nawet tego nie kryła, gdy z lubością przesuwała palcami po moich piersiach. Wyraźnie zaintrygowały ją kolczyki w moich sutkach i zrobione tuż nad nimi tatuaże przedstawiające dwa zwrócone do siebie rewolwery. Potem przeniosła wzrok na mój brzuch, na którym znajdował się wizerunek orła z rozpostartymi do lotu skrzydłami. Wodziła po nim dłońmi. Zdawała się kontemplować to, co widziała i czuła. Moje mięśnie były niczym stal. Twarde i majestatyczne, prężyły się pod idealnie obciągającą je skórą. Nie musiałem ich napinać, by prezentowały się zjawiskowo. Prostytutka na pewno zorientowała się, że tatuaże maskują blizny, ale nie wydawała się zbyt przejęta tym faktem, gdyż bez dalszej zwłoki sięgnęła do ręcznika i szybko zsunęła go z moich lędźwi. Gdy tylko opadł na podłogę, kobieta uklękła przede mną. Jej koleżanka podeszła do mnie z szampanem w ręku. Stuknęliśmy się kieliszkami, podczas gdy szatynka objęła mojego penisa palcami. Chwilę przyglądała mu się z zadowoleniem, po czym językiem zaczęła pieścić jego czubek. Najwyraźniej spodobał jej się fakt, że był przekłuty. Lubiłem silne bodźce, także w seksie.

Pospiesznie wypiłem alkohol. Musująca ciecz paliła mnie w gardle, a narastające pożądanie sprawiało, że miałem ochotę eksplodować. Tyle miesięcy czekałem na tę chwilę. Wstrzemięźliwość zdecydowanie nie była dla mnie. Kochałem seks. Jednak po tak długim okresie bez niego nie miałem ochoty na delikatne pieszczoty. Pragnąłem ostrego, niczym nieskrępowanego rżnięcia. Romantyzm zdecydowanie nie był dla mnie. Obudził się we mnie pierwotny zwierzęcy instynkt.

Odrzuciłem pusty kieliszek na dywan i przyciągnąłem głowę prostytutki bliżej mojego krocza.

– Weź go do ust – rozkazałem.

Szatynka posłusznie objęła wargami mojego członka i zaczęła wsuwać go do gardła. Dobra była. Mój kutas nie był mały, a ona łyknęła go w całości. Aż jęknęła z wysiłku. Byłem zachwycony. Wplotłem palce w jej włosy i zacząłem posuwać ją w usta z mocą, która wyrażała całą moją tęsknotę za kobiecym ciałem. W tym czasie ponętna blondynka sączyła drinka i patrzyła z zaintrygowaniem, jak jej towarzyszka robi mi loda. Po chwili odstawiła kieliszek na stolik. Stanęła w rozkroku przede mną i zaczęła wodzić dłońmi po swoim dekolcie. Gdy rozpięła guziki białej koszuli, jej biust wyrwał się na wolność. Kobieta zrzuciła koszulę, po czym rozpięła koronkowy stanik. Szybko się go pozbyła, odsłaniając przede mną widok godny filmów porno. Jej piersi były wielkie i nabrzmiałe. Przypominały dojrzałe melony. Biła od nich sztuczność, ale miałem to gdzieś. Gapiłem się na nie, wyobrażając sobie, że z impetem wbijam w rowek między nimi swojego penisa. Tylko twarz blondynki została zmodyfikowana i w mojej fantazji zastąpiła ją piękna buźka niegrzecznej córki Bernarda Dembowsky’ego.

Na wspomnienie ponętnej Elli moim ciałem wstrząsnęła fala przyjemności. Zalałem gardło prostytutki nasieniem. Kobieta natychmiast je połknęła i odsunęła się z uśmiechem. Choć powinno ogarnąć mnie spełnienie, czułem niedosyt. Zbyt długo trzymano mnie bez dostępu do kobiet i ich walorów. Dopiero się rozkręcałem. Ten wytrysk stanowił jedynie preludium prawdziwej przyjemności.

Ruszyłem w stronę blondynki. Miałem na nią niewyobrażalną ochotę. Jej biust przyzywał moje wargi. Dopadłem do niej i chwyciłem ustami jeden z jej sutków. Ssałem go i ciągnąłem, obejmując dłońmi potężną pierś. Co za rozmiar i ciężar. Byłem w raju. Tak bardzo mi tego brakowało. Wsadziłem rękę pod kusą spódnicę prostytutki. Nie miała na sobie majtek. Mruknąłem z zadowoleniem. Wsunąłem głębiej dłoń między jej uda. Miała wilgotną cipkę. Podniecałem ją. Bardzo mi się to spodobało. Wciąż miałem swoją moc i działałem na płeć przeciwną. Nie przestając pieścić biustu kobiety, włożyłem palec wskazujący w jej wnętrze. Blondynka westchnęła. Poruszałem nim przez chwilę w górę i w dół, wyzwalając z ust prostytutki coraz głośniejsze jęki. Była bliska orgazmu, gdy ją puściłem. Nie chciałem, by za szybko doszła. Spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem w oczach, ale to ja byłem panem sytuacji. Miało być po mojemu. Zbyt długo na to czekałem, by ktoś narzucał mi wolę w łóżku.

Chwyciłem blondynkę za ramię i pociągnąłem na łóżko. Zmusiłem ją, by klęknęła na jego brzegu i wypięła w moją stronę swój krągły tyłeczek. Cóż to był za widok. Mój penis natychmiast stwardniał i znów sterczał, gotów do działania.

– Zrób to, co ona – nakazałem drugiej prostytutce.

Szatynka posłusznie wykonała moje polecenie.

Miałem przed sobą obie kobiety, które prężyły przede mną swoje pośladki. Stałem przez chwilę nad nimi, kontemplując ten obraz. Potem ruszyłem do stołu. Otworzyłem pudełko prezerwatyw i szybko nałożyłem jedną z nich. Wróciłem do łóżka z żelem nawilżającym. Wycisnąłem lepką substancję na dłonie i równocześnie wtarłem ją w kuszące cipki prostytutek. Potem bez dalszej zwłoki stanąłem za szatynką i zacząłem nadziewać ją na swojego kutasa. Kobieta jęczała, zaciskając dłonie na poszwie kołdry. Gdy wypełniłem ją całą, zadałem pierwszy cios. Wbiłem w nią prącie najdalej, jak się dało. Jej jęki przeistoczyły się w krzyk, gdy powtarzałem ten ruch raz za razem – coraz szybciej i brutalniej, a kolczyk w moim penisie dodatkowo drażnił jej wnętrze. Gdy poczułem się na granicy orgazmu, pospiesznie z niej wyszedłem. Skierowałem się w stronę blondynki. Zająłem miejsce za nią i gwałtownie wtargnąłem w jej wnętrze. Wsparłem jedną nogę o brzeg łóżka i rżnąłem seksowną dziwkę najostrzej, jak umiałem. Chwyciłem ją za włosy i pociągnąłem, zmuszając, by odgięła głowę do tyłu. Ujeżdżałem ją niczym klacz. To było nieziemskie uczucie: wreszcie uprawiać realny seks, o którym myślałem, że nie będzie mi go dane skosztować przez wiele lat.

U kresu wytrzymałości, gdy poczułem, że nie dam dłużej rady wstrzymywać orgazmu, wyszedłem z prostytutki i ściągnąłem prezerwatywę. Stojąc nad kobietami, spuściłem się na ich tyłeczki.

Boże, co za rozkosz. Ogarnęły mnie spokój i senność. Byłem spełniony, wolny, mogłem wszystko. Jak dawno nie czułem niczego podobnego! W tej chwili mógłbym nawet wybaczyć Krzykowskiemu jego zdradę, byleby ten stan trwał już wiecznie. Nie zamierzałem wracać za kraty. Moje miejsce było po ich drugiej stronie. Chciałem znów korzystać z życia, a ten seks stanowił dopiero początek nowych doznań i przygód.

Opadłem na łóżko, a kobiety natychmiast do mnie dołączyły. Przytuliły się do mojego torsu, a gdy chwilę odetchnęliśmy, zaczęły znów pobudzać mojego penisa, pieszcząc go językami na zmianę. Zabawialiśmy się tak jeszcze przez dwie godziny. W końcu je odesłałem. Byłem zmęczony. Podobało mi się to, co robiliśmy, ale uzyskałem chwilowy przesyt i potrzebowałem regeneracji. Łóżko kusiło mnie miękkim materacem i świeżą pościelą. Tak dawno nie spałem w takich warunkach. Za kratami zacząłem doceniać przyziemne rzeczy, na które kiedyś zupełnie nie zwracałem uwagi, bo wydawały mi się oczywistością.

Zjadłem przepyszną kolację, którą przyniosła do pokoju prawdziwa obsługa hotelowa, po czym wsunąłem się pod kołdrę i rozkoszowałem relaksem, o jakim marzyłem przez tyle długich miesięcy. Gdy się obudziłem, było popołudnie. Nigdy nie spałem tak dobrze ani tak długo. No i nie miałem żadnego koszmaru, a to rzadko się zdarzało. To był po prostu kamienny, pozbawiony wizji sen. Czułem się jak nowo narodzony. Przeciągnąłem się, siadając na materacu, gdy coś zwróciło moją uwagę. W nogach łóżka leżały laptop i smartfon, a obok nich czarna teczka, podobna do tej, którą wczoraj pokazywał mi Krzykowski. Natychmiast po nią sięgnąłem i zacząłem wertować jej zawartość. Zawierała dokumenty, o które prosiłem – moje nowe portfolio oraz informacje o Bernardzie i Elli. Sam nie wiem dlaczego, ale w pierwszej kolejności wybrałem te, które dotyczyły dziewczyny. Zupełnie jakby reszta informacji miała charakter drugorzędny. Powinienem przede wszystkim poznać swoją nową tożsamość, tymczasem ja łaknąłem wiedzy na temat córki Dembowsky’ego.

Ludzie Krzykowskiego nieźle się spisali. Było tu sporo przydatnych informacji. Ella miała dwadzieścia jeden lat. Była studentką pierwszego roku na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Choć dostała się także na dziennikarstwo, ostatecznie wybrała prawo. Mieszkała na Powiślu, blisko wydziału, a z dala od mieszczącej się w Podkowie Leśnej rezydencji jej ojca. Byłem pewny, że Ella celowo się wyprowadziła. Próbowała wyswobodzić się spod wpływu rodzica. Ten kierunek studiów nie wyglądał na jej wybór. Dziewczyna była redaktorem kilku literackich portali i prowadziła blog dla początkujących pisarzy. Na pierwszy rzut oka widać było, że dziennikarstwo bardziej do niej pasowało niż nudne paragrafy. Czyżby ambicje tatusia zmusiły ją do porzucenia tego, co mogło sprawiać jej prawdziwą radość? Poza tym starała się nie epatować pieniędzmi. Na zdjęciach zrobionych jej z ukrycia prezentowała się jak zwykła dziewczyna. Miała na sobie ciuchy z sieciówek, a nie markowe ubrania kupione w najdroższych warszawskich lub zagranicznych butikach. Jej znajomi także nie wyglądali na dzieci bogaczy. Ot, zwykli studenci, którzy w studiach prawniczych upatrywali szansę na przyszłość. Nie lansowała się z tymi dzianymi. Była normalna, a przez to nadzwyczajna. Stanowiła wyjątek w dzisiejszych zepsutych czasach, gdy pieniądz rządzi ludźmi i ich relacjami. Podobała mi się coraz bardziej… Jedynym przejawem jej „ekstrawagancji” była jazda konna. Miała własną klacz o imieniu Afrodyta, na której kiedyś często brała udział w zawodach jeździeckich. Poza tym bardzo dbała o swoją formę. Popołudniami prowadziła zajęcia fitness w znajdującej się nieopodal jej mieszkania siłowni. Dzięki temu miała bardzo zgrabną sylwetkę. Lubiła ćwiczenia, jak ja. Chciałbym ją zobaczyć w akcji – ćwiczącą jak szalona, z potem spływającym po jej doskonale wyrzeźbionym ciele.

Gdy tylko o tym pomyślałem, poczułem ogień pełgający w okolicach mojego penisa. Powinienem się skupić, tymczasem Ella Dembowsky nie ułatwiała mi sprawy. Myślałem, że to chwilowa fascynacja, wynikająca z długiej wstrzemięźliwości, i po seksie z dziwkami mi minie. Tymczasem urok młodej kobiety nadal działał, a moje ciało nie chciało się spod niego wyswobodzić, mimo iż rozum mówił mi, że to głupie i niebezpieczne.

Przeglądałem jej zdjęcia stanowczo zbyt długo, niż wymagałoby tego poznawanie obiektu mojej misji, ale seksowna blondynka przyciągała mnie do siebie niczym magnes. Kryła tajemnicę, a ja chciałem ją poznać. Dlaczego córka milionera próbowała żyć życiem normalnej dziewczyny? W dobie kultu pieniądza nie korzystała ze swojej schedy, sławy i znajomości tatusia. Bernard Dembowsky z całą pewnością miał obsesję na punkcie kontroli, jak każdy bogacz. Próbował sterować Ellą i trafiał na opór, bo blondynka nie chciała mu się w stu procentach podporządkować. To dlatego sama postanowiła wybrać sobie ochroniarza, o czym mówił podczas naszego spotkania Krzykowski. Intrygowała mnie ta relacja i podświadomie czułem, że by wypełnić zadanie i zyskać pracę u Dembowskych, wcale nie muszę zaimponować Bernardowi, a raczej jego córce.

Przejrzałem pozostałe papiery. Ojca Elli kojarzyłem z mediów. Był przystojnym brunetem, który został rodzicem sporo po czterdziestce. Wcześniej interesowały go jedynie kariera i pomnażanie rodzinnej fortuny. Teraz miał sześćdziesiąt pięć lat i faktycznie rządził Polską. Miał wpływy wszędzie. Każdy polityk, a nawet dziennikarz czy celebryta miał z nim coś wspólnego. Wszyscy coś mu zawdzięczali, a jego kasa trzymała ich w ryzach i posłuchu. Bernard zakulisowo mógł wywierać naciski, na kogo tylko zechciał. A ja wzdychałem do jego córeczki. To sobie wybrałem laskę z górnej półki. Byłem idiotą lub szaleńcem. W każdym razie podświadomie czułem, że znajomość z nią może mnie unicestwić.

Matka Elli zmarła, gdy dziewczynka miała pięć lat. Tak samo jak moja. Łączyło nas więcej, niż myślałem. Z tym że moją zamordowano, podczas gdy jej zginęła w wypadku samochodowym. Po jej śmierci Dembowsky nigdy więcej się nie ożenił. Zmieniał kochanki jak rękawiczki. Miał wiele oficjalnych i nieoficjalnych partnerek, żadna jednak nie gościła u jego boku na dłużej. Być może aż tak kochał swoją żonę, że nie był w stanie zastąpić jej inną kobietą, choć patrząc na ostre rysy jego twarzy i dumne spojrzenie ciemnych oczu, odnosiłem wrażenie, że nie był to człowiek skory do romantyzmu i sentymentów. Choć mogły to być pozory. Czas i doświadczenie życiowe mogły uczynić z niego twardego gracza, który nie okazuje uczuć, gdyż te od razu uznano by za słabość u kogoś z jego pozycją i majątkiem.

Moja nowa tożsamość ciekawiła mnie najmniej. Z westchnieniem odłożyłem akta rodziny Dembowskych. Od teraz miałem się nazywać Aleksander Rowe. Wiek mojej postaci zgadzał się z moją metryką. Miałem trzydzieści sześć lat. Zachowano także moje angielsko-polskie pochodzenie, aby wytłumaczyć mój lekki akcent, gdy mówiłem po polsku. Zmodyfikowano szkoły, w których się kształciłem, oraz moje doświadczenie zawodowe, żeby nie można było mnie powiązać ze skazanym za zabójstwo ministra Thomasem Andersonem. Według dokumentów Krzykowskiego wykształcenie zdobyłem na Wyspach. Odbyłem tam szkolenie wojskowe, a potem pracowałem w najlepszych agencjach ochrony. Ta część życiorysu również była bliska prawdzie. Reszta stanowiła konfabulację. Według akt do Polski przyjechałem wraz z moim wieloletnim szefem – prezesem firmy farmaceutycznej, która od dziesięciu lat rozbudowywała tu swój biznes. Służyłem mu wiernie przez długi czas, a po jego śmierci zacząłem szukać nowego zajęcia. Chciałem się zahaczyć u kogoś na dłużej. Krótkoterminowe zlecenia mnie nie interesowały. Miałem odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie zawodowe, by być idealnym kandydatem do roli goryla Elli. Krzykowski miał podparcie całej tej historyjki. Jego znajomi w każdej chwili byli gotowi wystawić dla mnie sfałszowane referencje, by uwiarygodnić moją osobę w oczach Dembowsky’ego.

Pasowało mi, że mój życiorys nie wyglądał skomplikowanie. Prostota go uwiarygodniała. Do akt dołożono paszport, dowód osobisty oraz kartę kredytową. A więc otrzymałem nie tylko wolność, ale i nowe dane. Nie musiałem zatem tkwić w hotelu i czekać bezmyślnie na rozkazy Adriana. Nie miałem zamiaru siedzieć znów w czterech ścianach. Wystarczająco nasiedziałem się przez ostatnie półtora roku.

Wziąłem szybki prysznic, założyłem koszulkę, dres i adidasy. Zamówiłem obiad do pokoju. Nim mi go dostarczono, uruchomiłem telefon i sprawdziłem interesującą mnie lokalizację. Postanowiłem złożyć wizytę swojej przyszłej podopiecznej. Gdy zjadłem, wyjąłem z szafy sportową torbę i naszykowałem się do wyjścia na siłownię. Otworzyłem drzwi i wyjrzałem na zewnątrz. Na hotelowym korytarzu nie było nikogo. Moi goryle zniknęli, a jednak – w co nie wątpiłem, znając ich szefa – z całą pewnością nadal mnie pilnowali. Ruszyłem do windy, ale wcale nie skierowałem się do hotelowej siłowni. Zjechałem na parter do głównego holu i ruszyłem w stronę wyjścia. Za sobą dostrzegłem nagłe poruszenie. Jakiś mężczyzna w czarnym garniturze, czytający gazetę w fotelu naprzeciwko recepcji, gwałtownie się podniósł i ruszył za mną. Czekałem, aż powstrzyma mnie przed opuszczeniem budynku, nic takiego jednak nie zrobił. Pewnie miał obowiązek mi towarzyszyć i sprawdzać, co robię. Nie zamierzałem utrudniać mu roboty. Krzykowski mi nie ufał. Z wzajemnością.

Na zewnątrz oślepiły mnie promienie słoneczne. Stałem na podjeździe hotelu i mrużąc oczy, chłonąłem otoczenie. Świeże powietrze oraz otwarta przestrzeń na chwilę mnie skołowały. Musiałem wyglądać dziwnie – napakowany olbrzym prawie płacze na widok słońca. Ale nic nie mogłem poradzić na to, że czułem wzruszenie. Tego uczucia nie zrozumiałby nikt, kto nie spędził choć kilku dni w niewoli.

– Panie Rowe… – Z zamyślenia wyrwał mnie głos śledzącego mnie mężczyzny.

Rowe?

Ach, tak… Nowe życie, nowe nazwisko. Dobrze, że go nie poprawiłem. Czas, bym się ogarnął, bo rozkojarzenie nie było wskazane w moim zawodzie.

– Słucham? – Obróciłem się ku niemu, udając zaskoczenie.

– Mam coś dla pana – odparł z uśmiechem, podając mi kopertę, po czym zawrócił i wszedł z powrotem do budynku.

No proszę. A myślałem, że to moja obstawa. Tymczasem on był tylko kurierem.

Otworzyłem list. W środku znajdowały się kluczyki do samochodu opatrzone logiem Porsche oraz dokumenty pojazdu. A więc Krzykowski chciał, abym epatował kasą, jak na ochroniarza bogaczy przystało. Miało to uwiarygodnić mój wizerunek. Bywalec światka milionerów nie mógłby jeździć autem dla przeciętniaka. Wraz z kluczykami znalazłem karteczkę, na której napisano jedynie: A256.

Zawróciłem do hotelu. Przy drzwiach stał boy hotelowy.

– Gdzie znajdę to miejsce garażowe? – zapytałem młodzika, wskazując na kartkę.

– Poziom minus jeden. Od windy na prawo.

Zgodnie z instrukcją zjechałem na parking podziemny. Nie stało w nim za wiele samochodów, więc szybko odnalazłem ten właściwy. Gwizdnąłem na jego widok. No, nieźle. Srebrna karoseria i niskie zawieszenie robiły wrażenie. Sportowe auto idealnie do mnie pasowało. Przejechanie się takim cackiem stanowiło kwintesencję wolności!

Wsiadłem do środka. Tapicerka pachniała nowością. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, a silnik zaryczał przyjemnie. Z piskiem opon wyjechałem z garażu. Tak długo nie mogłem prowadzić, a przecież uwielbiałem to robić. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakowało. Ponieważ było popołudnie, na ulicach panował spory ruch. Nie było mi dane rozwinąć skrzydeł i nieco poszarżować nowym cackiem, choć o tym marzyłem. Nie miałem też czasu, by zrobić wycieczkę za miasto i wypróbować swoją srebrną strzałę. Musiałem się skupić na misji, a już dziś nadarzała się okazja, by coś zrobić w kierunku jej realizacji.

Odległość od hotelu Hilton do Powiśla nie była wielka, ale przez korki dojazd zajął mi prawie pół godziny. Nie byłem zadowolony. Zajęcia już się rozpoczęły, a planowałem być tam wcześniej. Zaparkowałem w bocznej uliczce, tuż obok siłowni Go Form. Pospiesznie wszedłem do środka, opłaciłem wejściówkę i ruszyłem do szatni. Przebrałem się w krótkie sportowe spodenki i koszulkę na ramiączka, po czym wszedłem na salę. O tej porze nie było tu jeszcze wielu klientów. Naliczyłem raptem cztery trenujące osoby. Pomieszczenie, w którym odbywały się zajęcia dla grup, znajdowało się na końcu siłowni. Było oddzielone szybą, przez którą można było oglądać wyczyny kursantów. Dzisiejszą grupę stanowiły same kobiety trenujące pilates.

Zająłem miejsce na atlasie treningowym, który stał dokładnie naprzeciwko szklanego przepierzenia. To był idealny punkt obserwacyjny. Chwyciłem za rączki i zacząłem je ściągać do siebie, pracując nad mięśniami ramion i klatki piersiowej.

Od razu ją zobaczyłem. Była zjawiskowa. Piękniejsza niż na zdjęciach. Nie było w niej żadnej sztuczności. Reprezentowała zdrowie i naturalność. Ella stała na podwyższeniu przed ćwiczącymi i pokazywała kolejne sekwencje ćwiczeń rozciągających. Była w pełni skupiona i zaangażowana. Widać było, że robi to, co kocha. Miała na sobie różowy stanik do ćwiczeń i obcisłe czarne legginsy. Jej ubiór w pełni eksponował wyrzeźbione ciało. Ćwiczyłem jak szalony, nie odrywając od niej oczu. Podziwiałem jej idealnie płaski brzuch, nie za duże, ale i nie za małe piersi wyraźnie rysujące się pod materiałem stanika, opaloną skórę oraz długie, wysportowane nogi. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie jej twarz. Wyglądała niczym anioł, jednak w jej oczach o kolorze pogodnego nieba były dzikość i umiłowanie wolności, czyli to, co uderzyło mnie, gdy zobaczyłem jej zdjęcie po raz pierwszy w gabinecie Krzykowskiego. Miała kolczyk w nosie i pępku oraz kilka diamencików w uszach. Z chęcią obejrzałbym ją z bliska…

W pewnym momencie dziewczyna skrzyżowała ze mną spojrzenie. Musiała zauważyć, że się jej bezczelnie przyglądam. Fakt. Gapiłem się na nią jak jakiś napaleniec, ale to było silniejsze ode mnie. Jej uroda fascynowała mnie i przyciągała niczym magnes. Przez moment patrzyliśmy na siebie wyzywająco. Taksowaliśmy wzrokiem nasze sylwetki. Dostrzegłem uznanie malujące się na jej twarzy na widok moich mięśni. Trwało to jednak zbyt długo, bo chwilowe rozkojarzenie trenerki sprawiło, że jej podopieczne zaczęły się rozglądać, szukając obiektu jej zainteresowania. Gdy mnie dostrzegły, przerwałem ćwiczenia na atlasie. Napiąłem mięśnie klatki piersiowej i bicepsów. Kobiety wyglądały na zachwycone. Kilka z nich podeszło bliżej szyby, aby lepiej widzieć. Podobała mi się ta atencja, ale trenerka nie wyglądała na zadowoloną, że jakiś paker rozwala jej zajęcia. Postanowiłem trochę jej dokuczyć i sprowokować ją, dlatego z szerokim uśmiechem na ustach pomachałem kursantkom. Wyglądały, jakby miały się rozpłynąć. Chwilę zajęło, nim Ella odzyskała posłuch w grupie. Gdy wróciła do treningu, pogroziła mi palcem, żebym jej więcej nie przeszkadzał, jednak lekki uśmiech igrający na jej wargach sugerował, że wcale się na mnie aż tak nie gniewa.

Kontynuowałem ćwiczenia, ale zupełnie nie byłem skupiony na wysiłku fizycznym. Pragnąłem jej. To chore, bo widziałem ją pierwszy raz na żywo i miała być moją podopieczną, a jednak magnetyzm, który roztaczała, był silniejszy od argumentów mojego rozumu. Chyba naprawdę mi odbiło w tym kiciu!

Zajęcia pilates trwały jeszcze kwadrans. Przez cały ten czas nie opuszczałem swojego punktu obserwacyjnego, wciąż ćwicząc na atlasie. Postanowiłem, że nawiążę kontakt z Ellą. Niech zatrudnienie mnie w roli ochroniarza będzie jej decyzją, tak jak tego pragnęła. Zdanie jej ojca w tej sprawie traktowałem jako drugorzędne. Byłem pewny, że gdyby to on przedstawił mnie jako kandydata na jej pracownika, szybko zrezygnowałaby z moich usług. Zrobiłaby to na przekór Dembowsky’emu. Nie chciała, aby ojciec miał jakikolwiek wpływ na jej życie. Pragnęła być samodzielna. Musiałem zatem jej to umożliwić.

Ella skończyła trening i poszła wyłączyć muzykę, a kobiety zaczęły zwijać swoje maty. Na tę chwilę czekałem. Postanowiłem, że odczekam, aż jej podopieczne opuszczą salę zajęć i wtedy ją zaczepię. Całym sobą pragnąłem ją poznać. To była idealna okazja.

Kilka dziewczyn ruszyło w stronę drzwi. Zobaczyłem, jak szarpią za klamkę. Miały problem z wyjściem z pomieszczenia. Ponieważ nie mogły poradzić sobie ze szklaną przeszkodą, zawołały instruktorkę. Ella podeszła do nich, ale także nie dała rady otworzyć zaciętych drzwi.

Cóż za zrządzenie losu! Co za fart. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Oto nadszedł czas, by rycerz w lśniącej zbroi uratował swoją panią i jej bezbronne towarzyszki.

Pospiesznie ruszyłem w stronę sali ćwiczeń. Złapałem za klamkę. Faktycznie trzymała mocno. Musiał zaciąć się zamek. Nie dało się otworzyć drzwi bez użycia siły. Obejrzałem je. Szkło było hartowane. Rozwalenie go nie byłoby łatwe. Czułem na sobie przepełnione nadzieją spojrzenia uwięzionych kobiet. Wśród nich także spojrzenie Elli. Wiedziałem, że nie spuszcza ze mnie wzroku. Liczyła na mnie, jak reszta. Nie mogłem jej zawieść. Podobała mi się rola wybawiciela. Poza tym był to swoisty sprawdzian dla jej przyszłego ochroniarza.

Kątem oka zobaczyłem idącego w naszą stronę chłopaka z recepcji. Nie mogłem pozwolić, by skradł mi show. Chwyciłem za drzwi z obu stron. Napiąłem wszystkie mięśnie i jęcząc z wysiłku, zdjąłem je z zawiasów, wyrywając zamek. Oparłem skrzydło o przezroczystą ścianę. Kursantki były wolne. Zaczęły piszczeć z radości i bić mi brawo. Jedna z nich rzuciła mi się na szyję ze słowami:

– Mój bohater!

Pozostałe klepały mnie po ramieniu i dziękowały za pomoc. Gdy w końcu wszystkie udały się do szatni, wstawiłem drzwi na miejsce, by spławić stojącego mi nad głową gościa z recepcji.

– Widzisz? – zwróciłem się do niego. – Szybka jak nowa. Mienie nie ucierpiało. Możesz już wracać do swojej niezwykle ważnej pracy. Wystarczy kosmetyka ze strony ślusarza.

– Mimo to muszę sprawdzić, czy wszystko w porządku – odezwał się młodzik. – Jeśli coś się zniszczyło, zapłaci pan za…

Chwyciłem go za kołnierz i uniosłem nad ziemię. Wił się w powietrzu, nie mogąc złapać równowagi.

– Już ci mówiłem, chłoptasiu. Wszystko jest w porządku, prócz zamka. A teraz zjeżdżaj, jeśli nie chcesz, bym rozwalił ci te drzwi na łbie. Wtedy faktycznie coś zostanie zniszczone.

Puściłem mężczyznę, a ten, pocierając obolałą szyję, szybko czmychnął za kontuar znajdujący się przy wejściu do siłowni.

– I zadzwoń po ślusarza – krzyknąłem za nim jeszcze. – Jeśli tego nie naprawicie, jeszcze dziś zgłoszę to jako naruszenie przepisów BHP i narażenie na niebezpieczeństwo klientów tego lokalu.

Chłopak zdawał się robić coraz mniejszy. Natychmiast chwycił za słuchawkę telefonu.

– No, no. – Ella zeszła z podwyższenia ze zwiniętą matą w dłoniach i ruszyła w moją stronę. – Model, kulturysta, komandos ratujący damy w opresji oraz groźny inspektor BHP. Co za wszechstronność – zaśmiała się.

Z uśmiechem na ustach wyglądała jeszcze ładniej. Była urocza. Promieniała, a ja miałem ochotę pławić się w jej blasku.

– Masz mnie – odpowiedziałem z uznaniem. – Co do wyglądu, to było proste, ale wszystko pozostałe też się zgadza. Faktycznie byłem w wojsku. Z urzędami również mam wiele wspólnego. Rozgryzłaś mnie. Brawo.

– Wbrew stereotypom nie wszystkie blondynki są głupie. – Wzruszyła ramionami. – Do moich obserwacji dodam jeszcze, że nie pochodzisz z Polski. Mówisz z obcym akcentem.

– Mam podwójne obywatelstwo. Urodziłem się w Anglii, ale większość dorosłego życia spędziłem tutaj. Moja matka była Polką, a ojciec Brytyjczykiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Życie w rozjazdach? Wiem coś o tym – westchnęła. – Mój ojciec jest Amerykaninem polskiego pochodzenia. Całe dzieciństwo spędziłam na walizkach.

– Nie wyglądasz na zadowoloną z tego faktu – stwierdziłem. – Pozwól, że teraz ja cię rozszyfruję.

– Przyjmuję wyzwanie. Z chęcią usłyszę, co można powiedzieć o mnie na podstawie zajęć. – Popatrzyła na mnie zaciekawiona.

Uśmiechnąłem się szeroko. Miałem ułatwioną sprawę. Znałem jej życiorys.

– Jesteś bardzo młoda. Zapewne studiujesz. Siłownia to praca dorywcza?

Pokiwała głową. Kontynuowałem:

– Myślę też, że masz żal do ojca. Twoje słowa zabrzmiały trochę, jakby zmarnował ci dzieciństwo…

Przyglądałem jej się uważnie. Wchodziłem na grząski grunt, ale byłem ciekawy, jak zareaguje. Każda informacja mogła być teraz bezcenna. Postanowiłem nieco przycisnąć Ellę.

– Punkt dla ciebie, Freudzie.

Moje zuchwałe stwierdzenie nie zrobiło na niej większego wrażenia. A więc trudna relacja z ojcem nie była czymś nowym. Trwało to długo i dziewczyna podchodziła do tego z dystansem albo dobrze się kryła ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Postanowiłem więc być jeszcze bardziej bezczelny.

– Jesteś piękna, ale samotna – zawyrokowałem.

– To też wyczytałeś ze sposobu prowadzenia przeze mnie zajęć? – zapytała ze śmiechem.

– Nie. Ze sposobu, w jaki teraz ze mną rozmawiasz, i mowy twojego ciała – odparłem ze znawstwem. – Gdybyś miała faceta, raczej starałabyś się unikać kontaktów z nieznajomymi przystojniakami. Zawsze to pokusa…

– A więc nie tylko Freud, ale też Lew Starowicz! – parsknęła. – Choć z tym przystojniakiem to już przesada.

– Na pewno? – Popatrzyłem jej prosto w oczy. Ella oblała się rumieńcem, po czym spuściła wzrok.

– No dobrze – przyznała cicho. – Jesteś przystojny. Troszeczkę…

Bingo. A więc jej się podobałem. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące.

– Wnioskuję dalej. Skoro jestem choć troszeczkę przystojny, dasz się zaprosić na kawę.

Ella podniosła oczy. Przyglądała mi się przez moment, analizując sytuację.

– Mam napięty grafik, komandosie – powiedziała w końcu.

Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem.

– Czyli dajesz mi kosza? – Uniosłem brwi w zdumieniu.

– Dziś tak…

Ella przeszła obok mnie w stronę drzwi. Na progu obróciła się do mnie i dodała z szerokim uśmiechem:

– Będę jutro na gali MMA w starej Gazowni Warszawskiej. Może wpadniesz?

– To randka?

– Na to pytanie musisz sobie sam odpowiedzieć, Freudzie.

Ruszyła w stronę pomieszczenia służbowego, a ja stałem jeszcze chwilę na środku sali i gapiłem się, jak odchodzi. Pewnie nie miałem w tej chwili zbyt inteligentnego wyrazu twarzy, ale nie zamierzałem ukrywać faktu, że byłem szczęśliwy.

Ella nie miała pojęcia, że i tak wybierałem się na zawody. Przeżyje szok, gdy zobaczy, w jakiej roli wystąpię. Ale może i dobrze, że się tam spotkamy. Lubi mnie, podobam jej się. To, że wybierze mnie na swojego ochroniarza, wydawało się pewne. Wystarczyło tylko, bym poparł swoje kwalifikacje umiejętnościami, i miałem Dembowskych w ręku.

Wracając z siłowni, wstąpiłem do fryzjera. Pozbyłem się długich włosów. Nareszcie wyglądałem przyzwoicie i schludnie. Miałem w tym także i praktyczny cel – po ostrzyżeniu lekko kręcone czarne włosy nie będą mi przeszkadzać podczas walki. Koniec z troglodytą z więzienia.

Gdy wsiadałem do auta, zadzwonił telefon.

– Nawiązałeś kontakt. Gratuluję – odezwał się Adrian. – W naturze lepsza z niej szprycha niż na zdjęciach, co? – zachichotał.

Miałem ochotę znów przefasonować mu gębę. Idiota.

– Czego chcesz? – burknąłem.

– Miłej konwersacji, ale widzę, że nie jesteś w nastroju. Panna nie poleciała na mięśnie? – zakpił Krzykowski.

– Mów, co miałeś mi przekazać. Zmarnowałeś półtora roku mojego życia, nie zniosę ani minuty więcej straty czasu z twojego powodu – warknąłem.

Jego