Wiersze. Tom 1 - Cyprian Kamil Norwid - ebook

Wiersze. Tom 1 ebook

Cyprian Kamil Norwid

0,0

Opis

“Wiersze Tom 1” to zbiór wierszy Cypriana Kamila Norwida, polskiego poety, prozaika i dramatopisarza. Często jest on uznawany za ostatniego z czterech najważniejszych polskich poetów romantycznych.


Jest to pierwszy z trzech tomów wierszy Cypriana Kamila Norwida. Tom ten składa się z ponad 60 wierszy tego wybitnego poety.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 79

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-486-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Wtedy ty, matko...

............

Wtedy ty, matko, przez zrządzenie boże Uprzedzasz wszystkich, drogę znając drugą: I stajesz cicho, gdzie drobne jest łoże, A świecy jasność okrywszy prawicą Cień ręki rzucasz, wielki, jak komnata, Którego palce, szyte błyskawicą, Drżą, i baldakin stąd nad dzieckiem lata... Niemowlę śni coś, a gwiazdy się świécą.

2.

Kiedy zaś uśnie jakie społeczeństwo Organem, który całość uczuć dawa, I niewidzialne nastanie męczeństwo Tego, co czuwa lub co raniej wstawa, I oziębi się wszelkie pokrewieństwo, Choć w okna jasność już zamży bladawa, Sen jeszcze radzi stale bezpieczeństwo I szepta jeszcze, że płonną obawa — Choć czujność stanie się rzemiosłem stróżów, Pieczołowitość nadzorców urzędem, Pewność trwałością niepewnych przedmurzów, Ciepło ogniska gościnności względem... I jednak, choć już słońce, na trzy chłopy Wstawszy, odeszło w safirowe stropy, Sen, niesłychanie podobny do jawu, Trwa, sprzeciwiając się bożemu prawu — Ty wtedy znowu, drogę znając drugą, Nie czekasz, aż się rozmówi gość z sługą, Lecz za dom cały czuwasz niewidzialnie — Ty, społeczeństwa stawszy się zasługą, Kryjesz znów światłość okrutną realnie!

3.

Niechże ci będzie «Cześć», jak jest rzeczono: Nietylko kochaj, lecz miej dla rodziców Układność wdzięku i mowę pieszczoną, Lub przyrodzone uśmiechnięcie liców (Które do łani ma też sarnię młode, Z wymion jej pijąc, jako z dzbanu wodę), Owszem, jak słowa nieodmienne stoją: «Będziesz czcił ojca i czcił matkę twoją!»

A Dorio ad Phrygium

(URYWEK)

 I.

Nie ciebie wzywam ja, o Apollo, któremu na nieśmiertelnej cięciwie Tętnią strzały, gdy z bark otrząsasz włos. Tyś rumieńcem dogmatu młodego ludu, Tyś energji harmonją... Lecz ku tobie wołam, o Apollinie. Którego akademicki ton i postać Wielokrotnie i najróżnotrafniej Pisarz brał i malarz kleił na mur, Nie twe dając ci ciało, nie twe, równe

Ładem linji i barwy harmonją, Nagie zawsze, nigdy rozebrane, Ale ciało męża, co szaty zwlekł, Myślę, że człowieka poczciwego, Z narobionych to widać rąk, z chyłego karku, Z nóg, co zdarły obuwia różny rodzaj. Tak cię nieraz Holender obfitym pendzlem Z dziewięcioma dziewki stawia na płótnie. I nie nudzisz się przecie, lubo Olimp, Przez mieszkańca mokrych kreślony równin, Zielenieje warzywem, a wiatr jest chłodny I nieumiejętnie pannom szarpie suknie. One myślą coś przecie, zacne blondyny, Silne w piersiach i w biodrach szerokie. Koń się pasie zdala biały i tłusty, Admetowy (podejrzewam) pegaz!

 *

Onego ja ciebie niedaremnie Wzywam dziś na wszczęciu Odyssei: — Pchnij mi muzę, rękopisów praczkę! — U spółczesnych ukształconych ludzi Wszak się mówi: «Pchnij z listem człowieka». Człowiek bowiem cóż jest?...  ...Cóż jest człowiek?!

 *

Człowiek jest to ktoś, co sobie idzie Gdzieś przez pole, i ty widzisz jego, Drogą jadąc. Parskają twe konie — «Człek» uchyla czapki i żegna się... Lekkie chmury wyżej, niżej łany Grzywami bujnych kłosów trzęsą — Stoi zdala zamyślony bocian Był w Egipcie, wrócił od piramid; Faraonów nędze znając, duma O robaczka, o wężu... i o człowieku!

 *

Muzo! Bywa, że jedynie bocian Poważnym jest miejsc obywatelem, Gdzie wzywałem był ciebie i kędy Błądzić uważałem za rozsądne... Muzo! Nie ty, dostojna u Hellenów Panno, rozmyślna w pewnej rzeczy, Która, śród dziewięciu zalotności Jednej swoją przyznając podnietę, Czynisz ją poważną i dawasz sobie Osobną stateczność — nie ty, która — Mówią, iż attyckie wiodłaś damy Do niebieskich potęg ziemskiego wdzięku, Lecz ty, córo czasów, tylokrotnie Na kurtynach malowana oper, Na wachlarzach, na pudełkach perfum... Ty gwoli mojemu zejdź wołaniu.

 *

Strony różne, rozliczny obyczaj Poznawając, winienem mieć słowo Kolibrowem skrzące się skrzydełkiem, Ton winienem mieć nie jednotężny: Od cygańskiej drumli, co w zębach wre, Jak zgryzione jestestwo konające, I trzepoce się w wargach, — aż do organu, Swoje długie rozwlekającego brzmienia, Ileż strun, ustrojów ile mam poruszyć, Względów jak niemałą zachować liczbę!

 *

Po trojańskiej wojnie w sporo już czasu, Kiedy nominalny ostatni król Panował w królestwie nominalnem, Jechałem był (pomnę) «borem lasem» — Sosn szeregi za mną i przede mną. Jak chór grecki zbiegały się w epod. Ale koła skrzyp, ale zacięcie bicza, Ale wiatr gdzieś suchą łamiący gałąź, Ale pijanego słodyczą kwiatów bąka Pieśń pijana, z kielicha niesiona w kielich, Ale żaby skrzek w pobliskim bagnie, Lazurową pstrem niezapominką, Zagajały tysiąc podrzędnych tonów, Podchwytujących główny pieśni ustrój. Tak nietylko w romanckich płodach późniejszych Z doryjskiego na frygijskie schodzi Rzecz poety, snując się napozór W barbarzyński i dziwaczny sposób. I lud dawny tak samo, w teatrach Gdy długie go umartwiało patos. Wołał przecież: «Dlaczego nic niema W tych tragedjach gwoli Bachusowi?» — Lud klasyczny więc wchadzał do chóru, Apostrofującym tym wykrzykiem Naglił formę, tok przerywał zrzędny, Oratorstwem grożący na scenie.

Owszem — właśnie, że za dni Nerona Przepis prawa i sam oklask objął. Równo było, metrycznie i sfornie, Arcymiernie było... nie było nic!

 *

Przez las jadąc, myśliłem te rzeczy Za dni epoki «nominalnej», Gdy — jak długie królestwo i szerokie — Było równo... U słupów przy drodze

Mało dbale nie mogłeś się oprzeć, Wszystkie bowiem mokry zwilżał pendzel Kolorami monarszej chorągwi. I to nigdy nie schło: słupy, bramy. Skazodrogi, co cię garną w uścisk, Szubienice... wszystko pendzlem jednym Malowane, na żółto, na czarno... Tak, gdy domu jakiego lub zakładu Właściciele mienią się i zarząd, Przedmiot wszelki nowa przybiera postać, Zawieszona jest czynność gospodarcza, Szyld jaśnieje pod pendzlem i woła ludzi, Odrzwia cieką farbą... Wszystko piękne — Lecz ostrożnie tam idź — lub iść tam nie czas! Tam nic niema, tam jeszcze porządek, Mieszkać tam nie można ani gościć.

W drogę, w drogę, podróżny człowieku! Tobie tylko iść zostawa ówdzie! Nie zatrzymuj się nigdzie, lub ile wielbląd... Tak począłem — cóż było tam począć?...

 II.

W Serjonicach dziś jestem. Serjonice Że poważnym były ongi grodem, Gwagnin pisze, kawaler złotej ostrogi. I kronikarz inny to powtarza; Kronikarze zaś cokolwiek skreślą, Dla mieszkańców starczy — starczy ile? Świadczą o tem baszty, gdzie stopa ludzka Nie zbłądziła od lat niepamiętnych. Cóż dopiero, by miał te ruiny Dotknąć rydel niebaczny i ciekawy, Podejmując pierwszy gmachu abrys. Bywa wszakże (wyznać się to godzi), Że przejezdni drogą budzą woźnicę, Lub woźnica ich budzi — i powstają, Ku szczerbatym poglądając wieżom; Bywa nawet, iż panny stopy lekkiemi Wyskakują z bryk, podbiegną nieco I fijołek uszczkną tam i owdzie.

Na podzamczu Serjonic, także i w karczmie, Nieobojętny jest lud dla dziejów miejsca: Z różnoszybnych gdy poziera okien I dzban chyli, gada coś o duchu...

 *

Serjonicki pan arcy jest znany Pod przezwaniem «Salomon» (herbu «Przyjaciel»); Człowiek zacny i który świat widział, Znan jest w Wiedniu, gdzie u arcyksięcia, Gdy wenecki udawano zapust, Dam dwie było niesłychanie świetnych: Równe miały klejnoty, lecz jeden dowcip, Obie się przebrały za jedną Sabę, Skąd dwie było Sab! Spojrzały na się Okiem strasznem, tak, że arcyksiążę Delegował wtórego Salomona — A to był szambelan serjonicki, Do dziś tak zwan i nie innym umrze. Żony nie ma, nigdy onej nie miał, Córki nie ma, jedno siostrzenicę. Tej ja postać i urok wiewnej postaci Opiewałbym rymem Virgiliusa, Danta rymem jej oczy, Hafiza zwrotką Drżący jej włos na czole...  ...zwano ją Różą — Iż trzeba było nazwać...  ...byłaż nazwana?

 *

Jak gdy kto ciśnie w oczy człowiekowi Garścią fijołków i nic mu nie powié — Jak gdy akacją zwolna zakołysze, By woń, podobna jutrzennemu ranu, Z kwiaty białemi na białe klawisze Otworzonego padła fortepianu — Jak gdy osobie, stojącej na ganku, Daleki księżyc wplata się we włosy, Na pałającym układając wianku Czoło, lub w srebrne ubiera je kłosy — Jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca, Bywa podobną do jaskółek lotu, Który ma cel swój, acz o wszystko trąca, Przyjście letniego prorokując grzmotu, Nim błyskawica uprzedziła tętno — Tak...  ...lecz nie rzeknę nic, bo mi jest smętno.

 *

Nominalny czas dziejów nie trzyma w dłoni Zamaszystej swej kosy, ani jej ostrzem Podchwytuje ludzkość i polny kwiat — On tylko społeczność nominalną Podsuwa pod profile postaci różnych. Tak, gdyby kto etruskie czarne rysunki Na czarne tło przeniósł, znikłyby w tle.

Z niewiasta cóż być ma, gdy społeczność Nominalnie istnieje? — Ta zaś jest czem, Skoro senat w mundurach szambelańskich

Poza ojczyzną — armja gdy w szeregach obcych — Parlament w dziecinniejącej pogawędce — Salony ledwo że modą żywe — A udawającemi zdań zamianę Monologami są rozmowy!...

«Bawić na wsi!» Te dwa tylko słowa Pozostają, jak z okrętu okrzyk: «Ziemia! Ziemia!...» gdy dni wiele i nocy Żagle twoje pękały od wichru. Wielokrotnem popstrzone łataniem, Jak chwiejący się w łachmanie nędzarz, Drżą, te słysząc słowa: «Ziemia! Ziemia!»

Na wsi bawić, dopókąd wieś jeszcze Niezupełnie jest czemś nominalnem! Ziemia bowiem, jakkolwiek pokorna, Tak, że się ja depcze wciąż i depcze, Ziemia nawet uprawianą chce być Ręką wolną! Nienajdłużej ona, Niewolnikom się ścieląc pod łańcuch ich. Wdzięczna chce być — i może!

Dnia jednego, jednej nocy... pewnej chwili Zapomniany zegar, gdzieś na niepomnej wieżycy Jaskółczemi pozornie osklepion gniazdy, Zawróci nagle rdzawe koła I wyjęknie, że czas jest — tylko to rzecze, Nic nie mówiąc więcej, lecz, że «jest czas».

I odepchnie ziemia pług — i nie raczy Chcieć, by ją nierozweselony niczem Oracz tykał, jak błoto kajdaniarz: Sto ma piersi Cybela, karmić gotowa Dzieci wiele, które ssą z uśmiechem!

To mawiałem, gdym podawał strzemię Lewej stopie Róży. — — Jeździliśmy...

 *

O wsi biała w atłasie kwiatów jabłoni I w zwierciadłach księżyca, Jako oblubienica Na ustroni...

Przeszłość twa — zawsze wczora, Przyszłość — ręka dosiężna, U ciebie zawsze — pora! Tyś wczasów księżna...

Tyś u siebie zawsze, jak umysł zdrów. Czy w palmowym kraju posuchy, Czy w zieleni brzóz, w złocie mchów, Jak gajowe rozkoszna duchy.

Tobie, owszem, dziejów wydąża praca, Jako trzoda jałówce blędnéj, Gdy ku tobie i sam pasterz nawraca Tłum nieoględny —

Alić znagla strach milczkiem blisko Przypadł: górne prysnęły lody, Chat stu zgasło ognisko, Jeziorami ogrody!

Dęby płyną, wyrwane z ziemi, Cisza klęski dwakroć przeraża, Fale brudne przez mur cmentarza Biją trumny ciężkiemi —

Lecz o górnych kto myślił lodach, Niskie przecierając szyby? O rumianych prędzej jagodach Lub gdzie się węźlą grzyby — — — — — — — — — — — — — O jagodach!... Tych własnie kwiat bieliźniany Poopadał i, z miękkiemi podmuchy wiatru Zdala skoro igrał, wraz owoce Rumieniły się, mieniąc darń w kobierce. Cicho po nich stąpały konie nasze. Nie pytaliśmy się o drogę, świadomi dróg, Ścieżek, stoków i przez nie płasko rzucanych Głazów, które jak most służą, ustawnie myty Cienkiemi fal szybami — —  — — błądziliśmy Umyślnie i bezbłędnie, Róża i ja, Dwoje tylko, albo w poczcie gości, Zarówno swobodnie zobcowanych.