Wiersze. Tom 3 - Cyprian Kamil Norwid - ebook

Wiersze. Tom 3 ebook

Cyprian Kamil Norwid

0,0

Opis

“Wiersze Tom 3” to zbiór wierszy Cypriana Kamila Norwida, polskiego poety, prozaika i dramatopisarza. Często jest on uznawany za ostatniego z czterech najważniejszych polskich poetów romantycznych.


Jest to ostatni tom wierszy Cypriana Kamila Norwida. Tom ten składa się z ponad 60 wierszy tego wybitnego poety.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 60

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-488-3
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Posiedzenie

FRASZKA

Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie

I kurz otarto z krzeseł. — Weszli męże I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże, I ogłosili... cóż?... że są w komplecie!! — I siedzą... siedzą... aż tam gdzieś na świecie Warjat wynajdzie parę, a artysta Podrzędny — promień słoneczny utrwali, A nieuczony jakiś tam dentysta Od wszech boleści człowieka ocali... A akademje milczą... lecz w komplecie.

Post scriptum (Nietylko przyszłość...)

Nietylko przyszłość wieczna jest, nietylko, I przeszłość, owszem, wieczności jest dobą; Co stało się już, nie odstanie chwilką, Wróci ideą, nie powróci sobą.

Przeszłość ma wieczność w wieczystej połowie: Zamknąć, odemknąć zarówno się uczem! Tylko wy dzisiaj, klasyczni mistrzowie, Wiecie też, którym, gdzie poczynać kluczem.

Z tragedji całej klasycznego świata Podziały znacie, a z wymowy style; To, jakby poszedł kto na grobie brata Herboryzować, zioła rwać... to tyle!...

Kartki łacińskie przyczepiać do krzewów, Rozpłakujących się nad ruinami... Nie! Wolę mętne szumy białodrzewów Z bezimiennemi w gwarze ruinami I wolę z bladym srebrnej łzy świecznikiem W podziemia schodzić, niż z waszym słownikiem.

Powiedz im...

Powiedz im, że duch odbrzmiał myśli wiecznéj, Nerwy że poszły palcami na klawisz, Uginający się i niebezpieczny Most nad przepaścią... Oni, że ich bawisz, Szepną, i chrząkną, i krzesly swojemi Stwierdzą, że siedli, i że są na ziemi, I że istnieją na planecie, który Niesie ich rączo, a pono do góry!...

Więc ty im rzeknij, że żywot i słońce Zatrzymał człowiek na włosie pendzlowym. Jako na rzęsach ducha, że w bezkońce Otchłani wziera spojrzeniem takowém. Oni, to słysząc, utrą nos, by jasno Stwierdzić, że czujni są i wraz nie zasną.

A przeto krzyknij już, że w Betlejemie Bóg się narodził... i że więc co roku Cieszą się ludzie — zaś niebici w ciemię Jadają sporo na sianie o zmroku Pod rozżarzonej konstelacji znakiem: Jadają ryby, miód i kluski z makiem! 1875.

Pożegnanie

I z miłości i z pieśni świat się naigrawa. Burzę, co w głębi serca żywot nam pustoszy, Zowią oczarowaniem sławy i rozkoszy; Ot cierniowa to rozkosz! opłakana sława!

B. Z.

Żegnam was, o lube ściany, Skąd, dziecinne strzegąc łoże Chrystus Pan ukrzyżowany Promieniami witał zorze. A i dzisiaj, choć dokoła Pasorzytne pną się zioła, Z ziół i pustek krzyż bronzowy Błogosławi mi na drogę. — Ostatni to sprzęt domowy, Który jeszcze żegnać mogę, Sprzęt domowy i grobowy...

Żegnam także i was, szyby, Tęczowemi lśniące blaski;Do rodzinnej wy siedziby Tak potrzebne jak obrazki I tak święte jak szkaplerze. Przez was pierwszy raz ujrzałem Wieś i niebo, przez was wierzę, I tak wierzę, jak widziałem...

Wieś i niebo, dwa pojęcia, Które ranny brzask umila, Były dla mnie, dla dziecięcia, Jak dwa skrzydła dla motyla. Wsią i niebem żyłem cały, O nich skrzydła mi szumiały. A, kłos złoty biorąc z ziemi I kłos słońca, promień złoty, Wierzchołkami związanemi W tajemnicze wiłem sploty I bujałem nieujęty, I bujałbym tak na wieki, Lecz łza w swoje dyjamenty Zakowała mi powieki I strąciła w przepaść nocy. A ciążyły te okowy I ciążył mi chleb sierocy, Przełzawiony, piołunowy.

Chleb sierocy, smutna dola, Opuszczony dom i rola...

Potem sfinks, nauką zwany, Roztoczywszy obszar skrzydeł, Hieroglifem zapisany, Do zgubniejszych gnał mię sideł. A patrzyłem w skrzydła jego, Jako w zwój pargaminowy: Jak w rozwartą księgę złego, Tajemnemi bitą słowy. I dojrzałem słów ubóstwo Wśród czarnego głosek stada, Co, jak wielkie kawek mnóstwo Boju myśli plac osiada I odleci, a zostanie Blada kość i piasek blady.

Smutne grzechu panowanie, Marna rzecz i marne ślady.

Potem jeszcze świat wesoły, Bo wesołym się być mniema, I ci ludzie, pół-anioły, Gdy aniołów całych niema. Potem jeszcze miłość czysta, Umarłego cień rycerstwa, Za urocza i za mglista, By w nią wierzyć bez szyderstwa. Potem jeszcze przyjaciele Litościwi i oszczerce, Co na złe lub dobre cele Odważają się mieć serce. Ci i tamci równie biedni, Tem nad zwykłą stojąc rzeszą, Że, gdy znudzi świat powszedni, Dokuczają albo cieszą. A to w snach przedpołudniowych Miło widzieć, w snach młodości, Że bez celów rachunkowych Udzielają — chociaż złości. Biedni ludziel! — niech im cnota Rozpromieni noc żywota.

Cóż więc jeszcze dodać mogę, Bym zapłakał, idąc dalej? Spojrzę oto na podłogę: Kędym pełzał, pełza szaléj, Kędym dumał, krzew pamięci Lazurowem błyska okiem, Jak ci młodzi wniebowzięci, Dumający za obłokiem. I krzyż tylko zardzewiały Na wezgłowiu mchów zielonych, I te szczątki, co zostały

Z szyb tęczowo przepalonych, I ta myśl, i te wspomnienia, I weselszych przeczuć tysiąc, Zwitych w tęczę odrodzenia, Którą Twórca raczył przysiąc I zaklinał się na siebie, Że znów góry wyjrzą z głębi — A obłoki stały w niebie, Jak trwożliwy rój gołębi, I świat cały się odradzał, I znów słońce wyszło z chmury, I znów księżyc się przechadzał Łabędziowy, jasnopióry... Gdy zaś, wedle słów Jehowy, Siedmiobarwna niebios wstęga, Jako świt popotopowy, Dotrzymuje, co przysięga — Może również, kto wie, może I ta moich przeczuć tęcza, Wysnowana w imię boże, Uskuteczni, co zaręcza. Może — tak, lecz, jeśli burza, Nim się jasne barwy sprzędą, Wszystkie nieba pozachmurza, Które tylko są i będą? Jeśli nawet sfinks nauki Marnym się okaże płazem: Mamże, w szare strącon bruki, Dla spokoju zostać głazem? Mamże, ojców tłocząc kości, Wołać głosem znikczemnienia:Witaj mi, obojętności, Ideale doświadczenia!

Nie, choć piorun po piorunie Gorejące wstęgi wije, Ja w spienionych walów runie Zakrwawioną pierś obmyję...

Pierś obmyję lub rozbiję..

Nim zaś z czuciem Haroldowem Cisnę się w to groźne morze, Pożegnajcież starem słowem: Szczęść ci Boże!...

Praca

I "Pracować musisz" - głos ogromny woła, Nie z potem dłoni twej, lub twego grzbietu, (Bo prac początek, doprawdy, jest nie tu): "Pracować musisz z potem twego CZOŁA!" " - Bądź sobie, jak tam chcesz, realnym człekiem, Nic nie poradzisz! - twoje każde dzieło, Choćby się z trudów Herkulejskich wszczęło, Niedopełnionem będzie i kalekiem; Pokąd pojęcie pracy, korzeń jeden, Nie trwa, dopóty wszystkie tracą zgoła; Głos brzmi w twej piersi: "Postradałem Eden!" Głos brzmi nad tobą: "Pracuj z potem czoła." - Ekonomistów zbierz wszystkich i nagle Spytaj ich, co jest pracy abecadłem? Zacząć mam z czego ? gdy na skałę wpadłem, Lub wiatr mię zdradził, zerwawszy pierw żagle; Od czegóż zacząć? czy od dłoni potu? Od ramion potu?... gdy brak i narzędzi!... Gdy otchłań wkoło, a ty - na krawędzi... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zacznij... by w głowie nie było zawrotu, Więc głos ogromny znów jak pierwej woła: "Pracować musisz z potem twego CZOŁA!" II Najprostszy cieśla, co robi toporem, Choćby on nie wiem jak był pracowity, Chociażby cieśli tyryjskich był wzorem, Jeżeli w duszy smutek ma ukryty, Lub trumnę robi, gdy dławi go żałość, Łzy własne widząc w żelaza połysku, Wyrobić musi pierw umysłu stałość, Bez której nie ma siły - - nawet zysku! Więc prac początek, prac pierwsza litera, Nie to, co wasza dziś realna szkoła Uczy - zarówno płytka, jak nieszczera. "Pracować musisz zawsze z potem CZOŁA!" - Spustoszonemu mów ty narodowi, Niech się wzbogaci jak można najprędzej, A mając posag resztę postanowi, Do-rychtowawszy do onych pieniędzy: Naucz, by jednym krokiem się przerzucał Z historii-jatek krwawych do warsztatów, Nauczysz, by się tak śmiał, jak zasmucał, Wybawisz naród... lecz automatów! - Będą tam, zamiast rozwinięcia rzeczy, Takie, owakie, fazy gorączkowe - Po tej, co twierdzi, ta druga, co przeczy: Obiedwie warte tyle, ile nowe! I wszystkie razem w tym tylko zdradliwe, Że każdej naprzód zmierzona jest trwałość,