Więcej serca niż rozumu - Klaudia Bianek - ebook + książka

Więcej serca niż rozumu ebook

Klaudia Bianek

4,2

Opis

Autorka znakomitych powieści New Adult powraca z historią o sile miłosnych uniesień.

Krystian jest strażakiem, któremu niestraszny żaden pożar. W pracy potrafi okiełznać płomienie, ale jest też ekspertem w wywoływaniu żarliwego pożądania w swoich nowo upatrzonych obiektach miłości. Jednym z nich jest pewna pociągająca dziewczyna, z którą idzie do łóżka. Nie wie, że już nigdy nie będzie w stanie o niej zapomnieć.

Marta stara się odnaleźć siebie. Żyje chwilą, a świat wydaje się nie mieć dla niej granic. Kiedy poznaje owianego złą sławą Krystiana, myśli o nim stają się coraz bardziej natrętne. Okazuje się, że pod fasadą niegrzecznego chłopca skrywają się sekrety, o których tylko ona będzie miała szansę usłyszeć.

Czy dziewczynie uda się powstrzymać powracające w głowie chłopaka krzyki z przeszłości i poskładać kawałki jego serca? Czy oboje będą w stanie przezwyciężyć dumę, a ich uczucie pokona budowane przez lata mury?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (80 ocen)
42
19
12
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Woj_2006

Nie oderwiesz się od lektury

szkoda ,że książki nie są opisane seriami , jest ich kilka.Czytaĺbym je w innej kolejności .Książki polecam ciekawi,skomplikowani bohaterowie, jak to w książkach P.Klaudii Bianek .Znakomity zmysł obserwacji.Książki aż się proszą o ekranizację.Serdecznie pozdrawiam Autorkę i proszę o więcej.
00
NikaSztangierska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, jak każda w tej serii
00
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
DominikaM28

Nie oderwiesz się od lektury

Super, lekka książka.
00
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Początek trochę wnerwia ale potem to już super.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Klaudia Pankowska-Bianek, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Damian Pawłowski, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Joanna Pawłowska

Korekta: Marta Akuszewska, Robert Narloch, Damian Pawłowski

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Zdjęcia na okładce:

© irin-k | shutterstock.com

© Westend61 | gettyimages.com

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66657-40-3

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci,

miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki.

Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych

jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeden pocałunek można uznać za wypadek. Dwa to już tarapaty.

~ Ilona Andrews

 

 

 

 

 

 

Marta

 

 

 

 

 

Nienawidzę Krystiana Sobczaka. To największy palant, jakiego widział świat! Zapatrzony w siebie, arogancki i głupi jak but od lewej nogi! Nie mam zielonego pojęcia, jak on przeszedł te wszystkie testy sprawnościowe na strażaka. A tym bardziej jakim cudem ukończył Szkołę Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że ten cholerny buc jest najlepszym przyjacielem mojego najlepszego przyjaciela. A Aleks to dawny narzeczony mojej siostry. Sytuacja między nim a Sandrą była kuriozalna, przez co ja znajdowałam się w naprawdę trudnym położeniu. Rozeszli się w złości i bólu. Łudziłam się, że dam radę być lojalna wobec obojga, w praktyce okazało się to jednak bardzo trudne, bo między nimi zrodziło się zbyt wiele goryczy i wzajemnych pretensji. Kiedy myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy, właśnie wtedy w moim życiu pojawił się Krystian Sobczak.

Kilka tygodni temu poszłam do klubu z koleżankami ze studiów. Sama impreza była świetna, bo wreszcie się wyluzowałyśmy po wszystkich stresach związanych z nauką. Szalałyśmy właśnie na parkiecie do jednej z popularnych klubowych melodii, gdy obok mnie pojawił się on. Byłam pod wpływem alkoholu, bo zdążyłam wypić już trzy drinki, i dlatego uznałam, że gość jest wybitnie przystojny. Zaczęliśmy tańczyć i szło mu naprawdę niesamowicie dobrze. Pozwoliłam się prowadzić i obejmować, upatrując chwili zapomnienia w jego ramionach. Po zejściu z parkietu poprowadził mnie do baru i zaproponował drinka.

– Czego się napijesz?

– Wódki z sokiem pomarańczowym – odpowiedziałam, unosząc lekko jedną brew. Chłopak oblizał usta i przesunął po mnie pociemniałym wzrokiem.

Skinął na barmana, a ten przytaknął i zapytał, czy sok ma być świeżo wyciśnięty z owoców. Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy mój towarzysz się odezwał:

– A myślałeś, że z kartonu?

Może i nie był najmilszym osobnikiem na świecie, ale w tamtej chwili pożerałam wzrokiem jego bardzo krótko ścięte ciemne włosy i tajemnicze, zielone oczy. No i usta… Tak piękne, o niesamowicie wyraźnych konturach. Rysy twarzy też miał niezwykłe, a do tego apetyczną, nieprzesadnie umięśnioną sylwetkę. Te szerokie barki, wąska talia, wzrost… Było na czym oko zawiesić.

– Krystian jestem – przedstawił się niskim, lekko schrypniętym głosem.

– Marta. – Uścisnęłam jego dużą, ciepłą dłoń.

Barman postawił przed nami drinki, a my zaczęliśmy ze sobą flirtować. Nie ukrywaliśmy tego, że wpadliśmy sobie w oko. Ja byłam kokieteryjna, a on okazywał mi swoje zainteresowanie. Czasem jego dłoń opadła na moją talię, innym razem na biodro. Z chwili na chwilę odległość między naszymi ciałami się zmniejszała, oddechy zaczęły się mieszać, a wreszcie doszło do pierwszego kontaktu. Jego apetyczne wargi opadły na moje i sprawiły, że wszystko wokół zniknęło, jak gdyby pochłonięte przez jakąś czarną dziurę.

Wylądowaliśmy w moim mieszkaniu pół godziny później. Nie miałam w zwyczaju sprowadzania facetów do siebie, lecz to była sytuacja wyjątkowa i absolutnie awaryjna. On mieszkał dalej od klubu niż ja, więc zgarnęłam go do taksówki i podałam kierowcy mój adres. Liczyłam na to, że tego wieczoru Maksa nie będzie, chociaż nawet gdyby był, to nic nie mogło mnie powstrzymać przed tym, żeby znaleźć się w łóżku z Krystianem.

Okazało się, że Maks spał już swoim bardzo mocnym snem i nie obudziła go nawet nasza szamotanina w korytarzu. Dostaliśmy się do pokoju z trudem, bo nie byliśmy w stanie oderwać od siebie rąk i ust. Opadliśmy na łóżko i wtedy oboje po prostu popłynęliśmy.

To był najlepszy seks w moim życiu.

Cała sympatia odeszła w niepamięć, gdy obudziłam się rano i zobaczyłam, że zniknął; on i wszystkie jego porozrzucane po podłodze ubrania. Bez śladu. Nie zostawił żadnej kartki, numeru telefonu, po prostu nic. Był i się zmył.

W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że przystojny Krystian bez nazwiska trafia na czarną listę facetów, którzy nie zasługują na to, żebym obdarzyła ich kiedykolwiek jeszcze chociaż jedną myślą. I tego zamierzałam się trzymać.

Nie przewidziałam tylko, że pewnego dnia natknę się na niego w mieszkaniu mojego najlepszego przyjaciela. I że Aleks też się z nim przyjaźni! Jak on w ogóle mógł się kumplować z kimś takim?

W świetle dnia już nie wydawał mi się przystojny, za to nadal tak samo głupi… Czułam, jak wzmaga się we mnie potrzeba prychania niczym wkurzona kotka, gdy stał w mieszkaniu Aleksa i patrzył na mnie z arogancko wykrzywionymi wargami.

Niestety, od tego czasu miałam nieprzyjemność regularnego widywania się z nim. Niespodziewanie znaleźliśmy się w jednej ekipie, często razem wychodziliśmy, a ja musiałam nauczyć się ignorować jego obecność, głupkowate uśmieszki i natarczywe spojrzenia.

Naprawdę cieszyłam się na urodzinowe ognisko dziewczyny Aleksa. Ja i Klara miałyśmy dość niezręczne początki, bo ona doskonale wiedziała, że jestem siostrą Sandry. Nie do końca umiała do mnie podejść, była przez pewien czas nieśmiała i wycofana, lecz gdy wreszcie zaczęłyśmy gadać, to naprawdę nie mogłyśmy przestać!

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie obecność Krystiana. On ostatnimi czasy psuł mi wszystkie imprezy i wyjścia. Mierził samą swoją obecnością i nic, absolutnie nic nie byłam w stanie na to poradzić.

Aleks zorganizował niesamowitą niespodziankę dla Klary. Zgadał się z Alanem, żeby wszystko mogło odbyć się w Lasach Groszkowickich, czyli tam, gdzie mieszkali on i jego dziewczyna, Lena. Dotarliśmy na miejsce, gdy słońce było jeszcze na niebie, a następnie rzuciliśmy się do składania życzeń, gdy Klara i Aleks przyjechali prawie jako ostatni. Dziewczyna uśmiechała się szeroko, patrząc na nas oczami pełnymi niedowierzania. Wyściskałam ją i wręczyłam prezent, po czym udałam się za Bartkiem – kolegą Aleksa ze straży – do stolika z alkoholem i przekąskami. Sięgnęłam po kolorowego drinka w szklanej butelce i upiłam łyk, czując, jak słodko-gorzka mieszanka wódki i soku rozlewa mi się na języku.

– Fajna z nich para, co nie? – zagadnął Bartek, wskazując ruchem głowy na Klarę i Aleksa.

– Pewnie, że fajna. Cieszę się, że im się udało – odparłam, kiwając głową z uśmiechem.

– Wiesz, po tym, co odwaliła twoja siostra, to ja już traciłem nadzieję, że coś się w jego życiu zmieni – mruknął pod nosem Bartek, a ja raptownie się napięłam, zaciskając usta.

Wszyscy doskonale wiedzieli, co się wydarzyło. Sandra była zaręczona z Aleksem, a ich związek wydawał się niemal idealny. Jednak wszystko zmieniło się pod wpływem jednej impulsywnej decyzji, gdy podczas pożaru domu jednorodzinnego Aleks wbiegł do środka bez odpowiedniego przygotowania, bo chciał ratować kilkuletniego chłopca przed śmiercią. To właśnie wtedy zawalił się na niego strop, a on ochronił Patryka własnym ciałem. Został dotkliwie poparzony, stracił nogę w wyniku amputacji, a gdy obudził się ze śpiączki w szpitalu, moja siostra w bezduszny sposób powiedziała mu, że od niego odchodzi, bo nie będzie w stanie żyć z kaleką.

Miałam prawo jej za to nienawidzić i po części tak właśnie było. Aleks całkowicie się załamał, bo Sandra była jego wielką, prawdziwą miłością. Przez długie miesiące zamykał się przed światem i życiem, lecz niespodziewane spotkanie z Klarą było dla niego jak pierwszy głęboki oddech i promienie słońca na skórze.

– Wiesz, że ja nie miałam na to wpływu… – wyjaśniłam spokojnie Bartkowi, zdając sobie sprawę, że wszyscy kumple Aleksa mieli o Sandrze jak najgorsze zdanie. Mnie akceptowali tylko dlatego, że byłam jego przyjaciółką.

– Tak, teraz już wiem. – Przytaknął. Upił łyk piwa i odchrząknął znacząco, patrząc gdzieś ponad moją głową. – Sobczak właśnie cię obczaja… I nawet się z tym nie kryje.

Zacisnęłam usta i przewróciłam oczami.

– Byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdyby się w końcu odwalił. Zdobył mój numer i już dzwonił kilka razy… Natręt – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, biorąc dwa szybkie łyki drinka.

– Nieźle się na ciebie uwziął, co?

– Totalnie! A tak w ogóle… ty wiesz, jak się poznaliśmy? – zapytałam, patrząc na Bartka spod rzęs.

Zaśmiał się pod nosem, zagryzając lekko dolną wargę.

– Wiem. Krystian nie ukrywa tego, że uciekł z twojego łóżka po wspólnie spędzonej nocy – odpowiedział szczerze, patrząc na mnie z rozbawieniem igrającym w oczach.

– Świetnie… – wycedziłam przez zęby, kręcąc głową z zażenowaniem. Ten człowiek to moje przekleństwo.

– Uważaj, właśnie tutaj idzie…

Poczułam, jak cała się spinam. Wzięłam głęboki oddech i jednym haustem wypiłam drinka do końca, po czym odstawiłam ją na stół i rzuciłam płochliwe spojrzenie Bartkowi. Uśmiechał się w typowy dla siebie sposób. Taki właśnie był, zawsze złośliwy i ironiczny, a ja mimo wszystko go lubiłam.

– Zmywam się.

Ruszyłam w kierunku Klary, która rozmawiała przy ognisku z jakąś nieznaną mi dziewczyną, lecz niemal natychmiast poczułam na nadgarstku uścisk dłoni, a całe moje ciało już wiedziało, kto naruszył moją przestrzeń osobistą.

Od razu się najeżyłam i spojrzałam przez ramię z mordem w oczach.

– Nie dotykaj mnie – warknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku.

– Dlaczego uciekasz? – zapytał z głupkowatym uśmieszkiem.

Prychnęłam.

– Inteligencją to ty nie grzeszysz, wiem o tym – odparłam chłodno, zakładając ramiona na piersi.

Najgorsze było to, że ja gotowałam się ze złości, a ten patrzył na mnie, jakbym była jego długo oczekiwanym rajem. Co za idiota! Jak ja w ogóle mogłam go kiedykolwiek tknąć chociażby palcem? A przecież… Boże, dotykaliśmy się wszystkim!

– Skarbie, lubię, jak jesteś taka zadziorna… – Uśmiechnął się szelmowsko z błyskiem w oku.

Parsknęłam bez rozbawienia.

– Skoro już mam tę nieprzyjemność cię oglądać, to chcę ci powiedzieć, że żądam, byś usunął mój numer. Masz przestać do mnie wydzwaniać! – krzyknęłam, cofając się gwałtownie, gdy znów próbował mnie dotknąć.

– To się ze mną umów – odparł lekko, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

– Nie umówię się z tobą, natręcie! Słyszysz? Nie umówię się! – powiedziałam głośno i dobitnie, o mały włos nie tupiąc nogą.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam ze złością przed siebie. Ten idiota zdobył mój numer, a jedyną osobą, od której mógł go dostać, był Aleks. Powinnam się solidnie wściec na mojego przyjaciela, bo nie miał prawa tego robić. Tym bardziej że dobrze wiedział, jak alergicznie reagowałam na Krystiana Sobczaka.

– Marta, wdech i wydech. – Głos Aleksa rozbrzmiał przy moim uchu, gdy zatrzymałam się po krótkiej chwili marszu, wkurzając się w środku do szaleństwa.

– Dlaczego podałeś mu mój numer? – zapytałam, patrząc przyjacielowi w oczy.

– Obiecał, że zadzwoni, żeby przeprosić za to, jak się wtedy zachował…

– A ty, naiwny, mu uwierzyłeś! – Wyrzuciłam ręce do góry i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Faceci to jednak są durni!

Tak się cieszyłam na to ognisko, bo uwielbiałam tego typu przyjęcia… Pod gołym niebem, z szumem wiatru w tle, cykaniem świerszczy i przyjemnie ciepłym powietrzem. Niestety, Sobczak skutecznie zatruwał atmosferę swoją obecnością, więc nie było szans, żebym mogła cieszyć się dzisiejszym wieczorem.

– Przepraszam, Marta. Zablokuj go, a ja zadbam, żeby usunął ten numer – obiecał Aleks z pokornym wyrazem twarzy, próbując za pomocą swojego uśmiechu wywołać mój własny.

Zacisnęłam usta, ale w końcu kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze. Wyciągnęłam telefon z niewielkiej torebki i popatrzyłam ukradkiem na Aleksa.

– Właśnie teraz go blokuję – poinformowałam, dodając numer Krystiana do czarnej listy.

W tym samym momencie dobiegł nas głośny śmiech. Spojrzeliśmy w kierunku ogniska. Zobaczyliśmy, jak kumple naśmiewają się z Krystiana, wskazując go palcami. Niemal czułam, jak oblewa mnie cudowne uczucie satysfakcji. Wreszcie odniosłam wrażenie, że w tej naszej idiotycznej walce to ja jestem górą, a nie on.

Widziałam, jak kurczył się z niezręczności, lecz kompletnie nie było mi go żal. Zamiast tego poczułam, jak przepełnia mnie lepszy humor niż dotychczas. Spojrzałam na Aleksa, uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku stolika z alkoholem, gdzie sięgnęłam po kolejną butelkę z drinkiem i sączyłam napój z zadowoleniem, rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia z Bartkiem, który wydawał się najbardziej rozbawiony z całego towarzystwa.

Złośliwiec jeden. Przynajmniej był szczery i nie krył się z tym, że ma ubaw z innych ludzi.

Drugi drink przyniósł rozluźnienie, którego potrzebowałam. Zaczęłam kołysać się lekko w rytm lecącej z głośników muzyki. Patrzyłam w obsypane miliardami gwiazd niebo i wdychałam pełną piersią spokojne, letnie powietrze. Ludzie kręcili się wokół z kiełbaskami nadzianymi na patyki, rozdawali sobie jednorazowe talerzyki i częstowali się przygotowanymi sałatkami. Ja nie czułam głodu, ukojona przyjemnym alkoholowym oszołomieniem.

– Czyżbyś bawiła się nieco lepiej? – zagadnął Bartek, przysiadając obok mnie na ławeczce przy ognisku.

– Dużo lepiej – przyznałam z uśmiechem. Patrzyłam, jak unosi butelkę piwa do ust i pociąga dwa solidne łyki.

– Sobczak chyba postanowił zalać swoją kompromitację alkoholem – stwierdził, wskazując ruchem głowy na miejsce po drugiej stronie ogniska, które uparcie omijałam wzrokiem.

Rzuciłam okiem w tamtym kierunku i od razu dostrzegłam, że ten idiota był w obecnej chwili totalnie zalanym idiotą.

Wzruszyłam ramionami, podziwiając języki ognia wzbijające się do nieba.

– Zatańczysz? – zagadnął znów Bartek, a ja popatrzyłam na niego z uniesioną brwią i po chwili powoli przytaknęłam.

– Jasne, czemu nie.

Wstaliśmy z ławki i przeszliśmy kawałek dalej, krocząc wśród źdźbeł trawy, które łaskotały nas po kostkach. Leciała właśnie jakaś fajna, rytmiczna piosenka, której tytułu nie znałam, ale dałam się poprowadzić Bartkowi, który okręcał mnie z lekkością. Nie było szarpania i męczarni, jaką nieraz trzeba przechodzić, gdy tańczy się z nowym partnerem. Nieznajomość ruchów drugiej osoby zawsze stwarza pewne zagrożenie dla pełnych niezręczności zderzeń, deptania po palcach i szarpania. Przeżyłam miłe zaskoczenie, że z Bartkiem tańczyło mi się tak lekko i dobrze.

Wokół nas pojawiły się inne pary, a im więcej alkoholu każdy z nas wypił, tym bardziej byliśmy wyluzowani. Zdałam sobie sprawę, że dobrze bawię się w towarzystwie Bartka. Śmieszyły mnie jego ironiczne żarty, chętnie przyjmowałam kolejne drinki, które mi przynosił, i słuchałam z zainteresowaniem jego opowieści o akcjach ratowniczych, w których brał udział.

Był facetem z głową na karku, nie to, co ten zalany w trupa gość, który siedział na ławce przy ognisku i śledził każdy nasz ruch spod ociężałych powiek. Wzrok miał zamroczony alkoholem, a gdy któryś z kumpli go zagadywał, nie reagował.

– Chyba musiało być mu z tobą dobrze, skoro tak się na ciebie uparł – powiedział nagle Bartek, gdy zauważył podczas naszego kolejnego tańca, że patrzę w kierunku upojonego Sobczaka.

Prychnęłam, śmiejąc się bez wesołości.

– Tak mu było dobrze, że uciekł, zanim się obudziłam – odparłam z niechęcią i nutą goryczy.

Przed Krystianem spałam z dwoma chłopakami. Nie było to nic zobowiązującego, bo w moim dotychczasowym życiu nie pojawił się jeszcze nikt tak wyjątkowy, żebym zdecydowała się na związek. Swój pierwszy raz przeżyłam z licealnym kolegą po studniówce. Mój drugi partner studiował ze mną na tej samej uczelni. Z całej tej trójki tylko Sobczak zachował się jak świnia i uciekł z mojego łóżka bez pożegnania.

Nie byłam wzorem. Uchodziłam za twardą i pewną siebie dziewczynę – taka się czułam, tak chciałam być postrzegana – ale czasami przychodził moment, gdy zamykałam się w pokoju i zalewałam łzami. Płakałam za miłością, za utraconymi pierwszymi razami, za bliskością i szacunkiem. Nikt o tym nie wiedział i nikt nie miał się nigdy dowiedzieć. To był mój zapłakany sekret, który chciałam zabrać do grobu.

Ale mimo wszystko naiwnie wierzyłam, że może kiedyś gdzieś pojawi się facet, który przewróci moje życie do góry nogami, będzie takim nieokrzesanym i zdecydowanie niewymuskanym księciem na niekoniecznie białym koniu.

Będzie kimś, kto odda mi swoje serce i zaopiekuje się moim.

– A jednak dostał na twoim punkcie lekkiej obsesji… – powiedział cicho Bartek wprost do mojego ucha.

Czułam na sobie wzrok Sobczaka i byłam niemal pewna, że ta bliskość ze strony towarzyszącego mi chłopaka nie była przypadkowa.

– To nie obsesja, tylko frustracja, która wynika z tego, że nie ściągam dla niego majtek przez głowę. Czy jakaś dziewczyna kiedykolwiek mu odmówiła? – zapytałam, patrząc na Bartka z powątpiewaniem.

– Z tego, co wiem, to nie.

– No właśnie. Ja też mu nie odmówiłam za pierwszym razem, ale na wszystkie kolejne usłyszał słowo „nie”, więc pewnie dlatego tak się narzuca – odparłam, krzywiąc się z niesmakiem.

Bartek zaśmiał się lekko, ochryple i obrócił mnie efektownie w tańcu, jak gdyby chciał coś udowodnić swojemu kumplowi.

A może tylko mi się wydawało.

Kwadrans później popijałam kolejnego drinka w towarzystwie Bartka, czując, że lekkie upojenie przekształciło się w mocniejsze nawalenie. Obserwowałam ogień, czując na twarzy bijące od niego ciepło. W którymś momencie oparłam głowę na ramieniu siedzącego obok chłopaka, dostrzegając parę pociemniałych, zamglonych oczu po drugiej stronie ogniska.

Krystian Sobczak nie spuszczał ze mnie wzroku.

Nagle obok mnie pojawiła się Klara. Przysiadła na skraju ławki.

– Mam wrażenie, że kolega topi dziś smutki – stwierdziła ze znaczącym uśmiechem, wskazując delikatnym ruchem głowy w kierunku, w który chwilę temu się wpatrywałam.

– Nie obchodzi mnie to – odparłam, wzruszając ramionami.

– Aleks zaraz chce go odwieźć do domu, bo nie wygląda to dobrze. Wypił bardzo dużo.

– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam, prostując się. Zmarszczyłam lekko brwi.

– Bo wydaje mi się, że wasza kłótnia i twoja dzisiejsza bliskość z Bartkiem mogły się do tego przyczynić – odpowiedziała spokojnie Klara i posłała mi uspokajający uśmiech.

Zacisnęłam usta, żeby nie powiedzieć czegoś chamskiego.

Dziewczyna jak gdyby wyczuła mój nastrój, wzięła głęboki oddech i wstała.

A kilka minut później przyjaciele rzeczywiście zapakowali Krystiana do samochodu, żeby zawieźć go do domu. Słowa Klary nie były oskarżycielskie, ale ja gdzieś w głębi serca tak je odebrałam. Alkohol mieszał mi w głowie, zaburzając odbiór rzeczywistości.

Miałam ochotę stanąć na pieńku – tak jak jakiś czas temu zrobił Alan, gdy namawiał nas do wspólnego śpiewania piosenek ludowych – żeby ogłosić wszystkim jasno i wyraźnie, że darzę Krystiana Sobczaka najczystszą formą nienawiści i naprawdę nie obchodzi mnie to, co się z nim dzieje i dlaczego zalewa się w trupa jak jakiś gimnazjalista.

Tamtego poranka, gdy obudziłam się w pustym łóżku, a po Krystianie nie było śladu, moja głęboko ukryta, wrażliwa część poczuła się wykorzystana. Oboje chcieliśmy tego samego i oczywiście, że nie liczyłam na żadną głębszą relację z nim, ale inaczej bym się czuła, gdyby jednak był obok mnie o poranku. A on się po prostu zmył, przez co miałam wrażenie, że zostałam wykorzystana, chociaż przecież wcale tak nie było.

 

 

 

 

 

 

Krystian

 

 

 

 

 

Auć. Moja. Cholerna. Głowa.

Boli.

Bardzo mocno boli.

Dlaczego tak boli?

Czułem się, jak gdyby ktoś przez pół nocy obijał mi łeb kijem bejsbolowym. Wiedziałem, że nie to było przyczyną, bo olbrzymia suchość w ustach przypomniała o przerażającej ilości alkoholu, którą wlałem w siebie wczorajszego wieczora, patrząc z wściekłością na Bartka, jak ten…

Zdrajca cholerny, obłapiał Martę na moich oczach, chociaż wiedział, że mnie to wkurwi. Ale on zawsze był złośliwy i lubił kopać leżącego. Tylko że ta dziewczyna była moim słabym punktem, a ten złamas doskonale zdawał sobie z tego sprawę! Działał z premedytacją, ale to żadna nowość.

Usiadłem na łóżku po kilku minutach wewnętrznego użalania się nad sobą, po czym jęknąłem przeciągle i złapałem się za głowę, siedząc tak bez ruchu przez kolejną chwilę. Nie po raz pierwszy skatowałem się w ten sposób, a zawsze po tego typu akcjach obiecywałem sobie, że to na pewno będzie już ostatni raz.

Tak, jasne.

Wczoraj, działając na pełnej wściekłości, wlewałem w siebie kolejne kieliszki, a za każdym razem, gdy powtarzałem sobie, że teraz już zwolnię i się opamiętam, zerkałem w kierunku Marty i kręcącego się przy niej Bartka, po czym szybko nalewałem sobie następną kolejkę i wychylałem bez popijania.

Ta dziewczyna doprowadzała mnie do szaleństwa. Poznaliśmy się w klubie. Właściwie, cholera jasna, jak tylko tam wszedłem, od razu wpadła mi w oko. Była niewiarygodnie seksowna. Nie wpasowywała się w modę na szkielety obciągnięte skórą. Miała kształty i sam najlepiej wiedziałem, jak piękne. Krągłe biodra, wydatny tyłek, no i piersi… Cholera, zdecydowanie miała czym oddychać. Ciemne włosy opadały jej falami na ramiona, a oczy… Chryste, takie głębokie i brązowe. Wtedy w klubie miała na ustach czerwoną szminkę, którą starłem jej pocałunkami. Nie dbaliśmy o to. Nie było czasu.

To, co przeżyliśmy razem w łóżku, było niewiarygodne. Nastąpiło jakieś idealne dopasowanie, obopólne zrozumienie, chyba mógłbym też z powodzeniem doszukać się w tym wszystkim odrobiny romantyzmu i magii. I, oczywiście, wszystko koncertowo zepsułem, gdy obudziłem się o wschodzie słońca i najpierw przez kilka minut leżałem, wpatrując się czule w śpiącą obok Martę, a następnie zdałem sobie sprawę, jak bardzo to jest dziwne i jak cholernie do mnie nie pasuje. Dlatego wyplątałem się z pościeli, ubrałem niemal bezgłośnie i wyszedłem z jej mieszkania, nie zostawiając śladu swojej bytności.

Gdyby ktoś mi powiedział, że spotkam jeszcze tę dziewczynę, to pewnie śmiałbym się do rozpuku. Takie rzeczy mi się nie zdarzały. Spędzałem z laską jedną noc, rozchodziliśmy się i więcej na siebie nie trafialiśmy – Groszkowice były małe, a jednak dość duże, bym nigdy jeszcze nie musiał się mierzyć z ponownym spotkaniem mojej jednorazowej przygody.

Aż do dnia, gdy przyszedłem do mieszkania mojego najlepszego przyjaciela, a ona tam była.

Powiedzieć, że nie ucieszyła się na mój widok, to jakby nie powiedzieć nic. Była wściekła i chłodna, zaciskała te swoje pełne usta i wywracała oczami. A ja tonąłem w mieszaninie zaskoczenia i ekscytacji.

W końcu kiedyś musiał być ten pierwszy raz, prawda? Spotkanie z dziewczyną, która była tak niesamowita, a ja od niej uciekłem…

Bo zawsze tak robiłem, po prostu. Z pewnością te poprzednie laski też były na mnie wściekłe, ale nie miałem szansy się o tym przekonać.

A z Martą od początku było jakoś inaczej.

Niechby to szlag.

Ten jeden raz jeszcze bym przeżył, ale totalnie zdębiałem, gdy okazało się, że ona jest przyjaciółką mojego najlepszego przyjaciela. Z tego względu pierwsze spotkanie po wspólnej nocy pociągnęło za sobą kolejne. A ona zdawała się nienawidzić mnie coraz bardziej.

Była pierwszą, która tak jawnie okazywała mi niechęć.

Ależ mnie to kręciło. Jeszcze nigdy nie miałem okazji gonić króliczka, a z Martą wreszcie się takowa nadarzyła. Wiedziałem, że jeśli ją zdobędę, to stracę zainteresowanie i skupię uwagę na kimś innym, jednocześnie uwalniając się z matni tej brązowookiej ślicznotki.

No właśnie, ale najpierw musiałem ją zdobyć. Nie zapowiadało się, że będzie łatwo, bo Marta najwyraźniej miała na mnie alergię. Nie mogłem się do niej uśmiechnąć, bo prychała. Nie mogłem na nią patrzeć, bo odwracała wzrok. Nie mogłem jej dotykać, bo wpadała w szał.

A im bardziej mnie odpychała, tym mocniej jej pragnąłem. Na jeden wieczór, na randkę, dla samego faktu zdobycia. Nie zamierzałem sobie odpuścić. Nigdy nie odpuszczałem.

Droga z pokoju do łazienki była niczym wspinaczka na Mount Everest. Ledwie się tam doczłapałem, z ogromnym trudem się ogarnąłem i wyszedłem. Od razu zauważyłem mojego czworonożnego kumpla czekającego cierpliwie na balkonie, aż otworzę mu drzwi.

Świerszczyk był szaroburym, pręgowanym dachowcem, który żył, jak chciał, chodził własnymi ścieżkami i miał w sobie mnóstwo miłości dla człowieka. Rok temu po raz pierwszy pojawił się na moim balkonie, gdy za oknem szalała burza, a deszcz zacinał w szyby. Był zmoknięty, zziębnięty i przerażony. Wpuściłem go do środka, okryłem ręcznikiem, a po osuszeniu i rozgrzaniu jego ciałka poszedłem do sklepu po karmę, którą następnie zjadł ze smakiem. Nazwałem go Świerszczyk, bo pod wieczór, gdy zwinął się w kłębek na fotelu w pokoju gościnnym, przez otwarte okno dobiegło mnie głośne cykanie świerszczy. Popatrzyłem na kocura, uśmiechnąłem się i stwierdziłem, że tak będzie miał na imię.

Od tamtego deszczowego poranka byliśmy przyjaciółmi. On wychodził na przechadzki, a gdy wracał, wskakiwał mi na kolana i lizał zawzięcie po palcach, okazując miłość. Mruczał głośno i ocierał się, stęskniony nawet wtedy, gdy nie widzieliśmy się tylko jeden dzień. Wiedział, że w mojej lodówce zawsze czeka na niego coś dobrego. Stworzyliśmy całkiem udany team: Krystian i Świerszczyk.

To był naprawdę nieprzeciętny kot. Jego inteligencja już nie raz mnie zaskoczyła, lecz nie dowierzałem własnym oczom, gdy pewnego dnia wkroczył na strażnicę tym swoim spokojnym, niemal leniwym krokiem i rozejrzał się, a gdy mnie dostrzegł, jego ogon od razu się uniósł i w mgnieniu oka kocur pojawił się na moich kolanach, ignorując to, że byłem właśnie w trakcie robienia brzuszków.

Od niespełna trzech lat byłem strażakiem. Ukończyłem dwuletnią Szkołę Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie razem z Aleksem. Miałem mnóstwo ukończonych kursów, a praca w groszkowickiej Straży Pożarnej była moim marzeniem od dziecka. Służyłem ze stopniem młodszego aspiranta, a awansować mogłem dopiero po trzech latach służby, więc po cichu liczyłem na to, że niebawem to się stanie. Mieszkałem bardzo blisko strażnicy, właściwie wystarczyło wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć budynek.

Podszedłem do drzwi balkonowych i otworzyłem je, a Świerszczyk wszedł leniwym krokiem do środka i popatrzył na mnie swoimi ogromnymi, zielonymi oczami, miaucząc na powitanie.

– Cześć, kocie – powiedziałem z uśmiechem, przykucając i drapiąc zwierzaka za uchem. On od razu położył mi łapkę na palcu i polizał opuszkę. Zawsze tak robił.

Poszliśmy do kuchni, gdzie wypełniłem miseczkę Świerszczyka karmą. Kocur od razu zabrał się do jedzenia, mrucząc przy tym głośno. Wydawało mi się, że w taki sposób okazywał wdzięczność, chociaż mogłem się mylić.

Fajny był z niego zwierzak. To jeden z tych, których naprawdę nie sposób było nie lubić.

Kilka minut później, gdy razem z najedzonym kocurem umościliśmy się na kanapie, żeby raczej bez zaangażowania obejrzeć jakiś program telewizyjny, mój telefon piknął krótko, sygnalizując nadejście wiadomości.

Stary, jesteśmy już na lotnisku. Klara jeszcze nie wie, gdzie się wybieramy. Jest bardzo podekscytowana. Trzymaj kciuki, żeby wszystko się udało!

Wiadomość od Aleksa sprawiła, że uśmiechnąłem się lekko pod nosem, wyobrażając sobie jego dziewczynę i jej zrozumiałe podekscytowanie. Już miałem coś odpisać, gdy przyszła druga wiadomość.

A ty jak się trzymasz? Żyjesz?

Cóż, ledwie, ale jednak.

Niemal natychmiast przyszła trzecia wiadomość.

Co, do cholery?

Zapomniałbym… Nie dzwoń do Marty, zablokowała twój numer.

Otworzyłem szerzej oczy. Że co?!

Od razu przeszedłem do kontaktów i wybrałem numer Marty. Wmawiałem sobie, że z pewnością tego nie zrobiła, ale zdroworozsądkowo mogłem mieć pewność, że w końcu mnie zablokuje. Tym bardziej że podstępem zdobyłem do niej kontakt.

Rzeczywiście, zrobiła to.

Cholera jasna.

Miłego lotu! Skąd wiedziałeś, że mnie zablokowała? – szybko wystukałem wiadomość do Aleksa.

Wczoraj zrobiła to w mojej obecności. Odpuść, stary, bo mi przyjaciółkę wykończysz – odpisał, a ja zacisnąłem usta i odłożyłem telefon, patrząc w zamyśleniu przed siebie.

Ubodło mnie to bardziej, niż powinno, bo po raz kolejny udowodniła, że jej niechęć jest szczera, a nie podyktowana chęcią zwrócenia na siebie mojej uwagi. Naprawdę sobie u niej nagrabiłem i nie zapowiadało się, żebym mógł cokolwiek w naszej relacji zmienić. Marta żywiła do mnie szczerą nienawiść.

Każdy normalny facet by sobie odpuścił i skupił uwagę na kimś innym, ale ja… Cóż, prawdopodobnie nie byłem normalny, bo jej opór wydawał mi się seksowny i bardzo mnie kręcił. Chciałem zobaczyć, jak daleko mogę się posunąć. Chciałem udowodnić samemu sobie, że mogę ją mieć.

 

 

Przez większość niedzieli spałem na kanapie, a zwinięty w kłębek Świerszczyk obok mnie. Nie miałem apetytu, za to wodę wypijałem w naprawdę sporych ilościach. Na myśl o jutrzejszej służbie dostawałem dreszczy, lecz z drugiej strony wiedziałem, że następnego dnia znów obudzi mnie to znajome, cudowne uczucie podekscytowania.

Dni strażaka na służbie nigdy nie były takie same, więc nie było mowy o jakiejkolwiek monotonii. Dziennie odbieraliśmy od kilku do kilkunastu zgłoszeń, a akcje też zawsze miały inny charakter. Zdarzały się trudne momenty, często ocieraliśmy się o śmierć, a tragedia ludzka nie była nam obca. Każdego dnia pracowaliśmy nad naszą psychiką, żeby być odpornymi na takie wezwania, których finału nie dało się już zmienić.

Przez prawie trzy lata zdążyłem przywyknąć do systemu zmianowego. Pełniłem dwudziestoczterogodzinną służbę, po czym przysługiwało mi czterdzieści osiem godzin wolnego. Czasem miałem tyle szczęścia, żeby uszczknąć chociaż godzinę snu w środku nocy, lecz były dni, gdy jedno wezwanie goniło kolejne i przez całą dobę nie było nawet możliwości, żeby zjeść w spokoju śniadanie czy jakikolwiek inny posiłek.

Na jednej zmianie zawsze było piętnastu strażaków. Służbę zaczynaliśmy o szóstej rano i kończyliśmy o tej samej godzinie następnego dnia, bez względu na to, czy był to zwykły dzień, niedziela czy święta. W zeszłym roku spędziłem Wigilię w strażnicy, a w trakcie jedzenia wieczerzy musieliśmy rzucić wszystko, bo dostaliśmy wezwanie do wypadku drogowego. Wtedy na szczęście nie stało się nic groźnego, ale i tak posiłek dokończyliśmy dopiero dwie godziny później, gdy wszystko już było zimne.

Dziesięć miesięcy temu zrobiłem sobie drugi tatuaż w życiu. Pierwszym były skrzydła ciągnące się od barków przez łopatki aż do lędźwi, co miało symbolizować opiekę mojego Anioła Stróża. Tym razem wybrałem sobie miejsce na przedramieniu. Były to tylko cztery krótkie słowa, które dla mnie znaczyły bardzo wiele:

minuta

służba

adrenalina

strach.

Po otrzymaniu wezwania zawsze mamy tylko minutę, żeby dotrzeć do szatni, przebrać się i wyjechać na akcję – niezależnie od tego, czy śpimy, jemy, czy jesteśmy akurat w toalecie. Nigdy nie używaliśmy słowa „praca” dla określenia tego wszystkiego, za co otrzymujemy wynagrodzenie. Dla nas to służba, tylko i wyłącznie. Z kolei adrenalina to nieodłączny element naszej codzienności. Towarzyszy nam na każdej akcji, napędza, sprawia, że robimy rzeczy, które ludziom wydają się niemal niewiarygodne. A wreszcie strach. Tak często spotykamy się ze słowem „nieustraszony” określającym nasze życie, codzienność, obowiązki. Nic bardziej mylnego. Jesteśmy tylko ludźmi i strach jest wpisany w nasz kod genetyczny. Boimy się śmierci, straty przyjaciela, konsekwencji podejmowanych działań. Boimy się, że na miejscu wypadku wyciągniemy z auta ciało dziecka. Boimy się rozpaczy ludzi, łez, bezsilności. Boimy się ciągle, ale ten strach nas nie blokuje, tylko w przedziwny sposób napędza. Dlatego to, co niemożliwe, dla nas staje się możliwe.

Z zadumy wyrwało mnie krótkie i energiczne stukanie do drzwi. Świerszczyk uniósł głowę i popatrzył na mnie sennie, a ja wstałem powoli, nie chcąc go ruszyć.

Otworzyłem bez zerkania przez przeziernik.

– Siema, stary!

Na progu stał rozbawiony Bartek. Od razu zmarszczyłem brwi, patrząc na niego wilkiem.

– Cześć – mruknąłem. Odsunąłem się z przejścia i wpuściłem go do środka.

Nie wiem, czy ten gość zdawał sobie sprawę, że od wczoraj widniał na szczycie mojej czarnej listy.

– Widzę, że ledwo żyjesz, przyjacielu – zadrwił, rozsiadając się wygodnie przy stole kuchennym. Stanąłem w wejściu i oparłem się ramieniem o framugę, zakładając ręce na klatce piersiowej.

– Po co przyszedłeś? – zapytałem wprost, mrużąc lekko oczy. Tępy ból ponownie zapulsował mi w skroniach.

– Pogadać, a po co innego? – żachnął się ironicznie.

– Tak, w sumie jestem ciekaw, co masz mi do powiedzenia po wczorajszym wieczorze. – W moim głosie pobrzmiała złowroga nuta.

Bartek odchylił się na krześle z cwaniackim wyrazem twarzy, po czym cmoknął znacząco.

– Powiem ci po znajomości, że zjebałeś sprawę z Martą. To jest naprawdę świetna laska. W życiu bym takiej z łóżka nie uciekł – stwierdził z przekąsem, rzucając mi spojrzenie pełne politowania.

Miałem ochotę mu przypierdolić tak, żeby spadł z tego krzesła.

– I doszedłeś do takich wniosków po jednym wieczorze obmacywania jej? – warknąłem wściekle, chociaż starałem się panować nad głosem, żeby nie dać mu satysfakcji.

Nie wyszło.

– Taniec z dziewczyną nazywasz obmacywaniem? – zadrwił, unosząc lekko jedną brew.

– Stary, nie mogłeś przestać jej dotykać. Nie rób ze mnie idioty. – Wkurzyłem się.

Z gardła Bartka wydobył się ochrypły śmiech. Przestał bujać się na krześle.

– To ty sam robisz z siebie idiotę.

– Dobra, wypad stąd, jeśli nie chcesz za chwilę zgubić zębów – warknąłem i wskazałem mu drzwi.

Wstał z ociąganiem, a ja patrzyłem na niego wściekle, zastanawiając się, dlaczego w ogóle należał do naszej paczki. Wiem, że całkiem dobrze dogadywał się z Aleksem, chociaż jego sposób bycia nie zachęcał do bliższych relacji. Był dobrym strażakiem, a podczas służby zmieniał się w poważnego i skoncentrowanego na celu człowieka. Po zdjęciu munduru znów był tym samym złośliwcem, który czerpał radość z czyichś niepowodzeń.

Minął mnie w wejściu do kuchni, a następnie irytująco powolnym krokiem podszedł do drzwi frontowych. Złapał za klamkę i zatrzymał się, patrząc na mnie przez ramię.

– Nie martw się, nie zamierzam do niej podbijać. Chciałem cię tylko trochę wkurwić, bo widzę, że ta laska jest twoim słabym punktem – stwierdził, puszczając do mnie oko. – Nie sądzę, żebyś miał u niej szanse, no ale… Aż taką świnią nie jestem, żeby zabierać ci ją sprzed nosa. A dobrze wiesz, że bym mógł.

– Jakiś ty, kurwa, łaskawy… – mruknąłem chłodno, mierząc go spojrzeniem.

Bartek zaśmiał się ochryple i wyszedł z mojego mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Zacisnąłem zęby, a mięśnie na mojej szczęce zadrgały. Po chwili wróciłem do salonu i położyłem się w poprzednio zajmowanym miejscu. Świerszczyk od razu przytulił się do mojego brzucha i zaczął lizać po palcach, jak gdyby wyczuł, że potrzebuję odrobiny wsparcia z jego strony.

Koszmarnie się zapętliłem, jeśli chodziło o tę dziewczynę. Rzeczywiście zaczęła stanowić mój słaby punkt, a najgorsze, że wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Początkowo zbyt chętnie opowiadałem wszystkim o początkach naszej znajomości, próbując wzbudzić podziw wśród kumpli. Przestało być śmiesznie, gdy Marta dołączyła do naszej paczki poprzez znajomość z Aleksem, a wszyscy od razu pokojarzyli fakty, gdy tylko pierwszy raz zobaczyli nas razem. Jej nienawiść była aż nazbyt wymowna.

Minęło już trochę czasu, odkąd ostatni raz miałem w łóżku jakąś dziewczynę. Abstynencja seksualna tylko wzmagała idiotyczne myśli o Marcie. Musiałem sobie kogoś poszukać, i to jak najszybciej, żeby nie popaść w obłęd albo, co gorsza, nie zostać jakimś porąbanym stalkerem.

Chryste… Chyba naprawdę zaczynałem dostawać na głowę.

 

 

Zameldowałem się na strażnicy dokładnie o piątej czterdzieści pięć. W szatni przebrałem się w tak zwany mundur koszarowy i zabrałem ze sobą uzbrojenie osobiste, po czym razem z kumplami stawiliśmy się na rozruchu porannym, który zawsze trwa równe czterdzieści pięć minut. Dziękowałem w duchu, że udało mi się wczoraj zwalczyć tego gigantycznego kaca, bo dziś jak nic musiałbym robić karne pompki, gdyby przełożony zauważył, że nie daję sobie rady.

Zgodnie z planem dnia po zakończeniu rozruchu porannego zabraliśmy się do codziennych prac operacyjnych, technicznych i porządkowych. Przygotowywaliśmy sprzęt do służby, czyściliśmy samochody i dbaliśmy o to, żeby w trakcie wezwania wsiąść w wóz i jechać na miejsce zdarzenia, nie tracąc czasu na poszukiwanie brakujących elementów ekwipunku.

Od ósmej do dziewiątej przełożony rozdzielał nam zadania. Każdy otrzymywał prace do wykonania i nikt nigdy się nie nudził. W straży pożarnej, tak jak i w innych służbach mundurowych, nie było miejsca dla leni. Tutaj ciągle się coś robiło, cały czas uczyliśmy się czegoś nowego. W Polsce to właśnie straż pożarna cieszyła się największym poważaniem wśród obywateli, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, ile pracy musieliśmy wkładać każdego dnia w to, żeby podtrzymać zaufanie, którym nas darzono.

Kilka minut po godzinie dziewiątej rozpoczynaliśmy szkolenia: czasem teoretyczne, a innym razem praktyczne. W naszej jednostce (a wiedziałem, że w innych także) kładziono mocny nacisk na doskonalenie zawodowe. Niemal do znudzenia powtarzaliśmy pierwszą pomoc, uczyliśmy się zasad bezpieczeństwa, przerabialiśmy kolejność podejmowanych działań podczas wypadków drogowych, analizowaliśmy najczęstsze błędy przy akcjach gaśniczych.

Pierwsze wezwanie na akcję miało miejsce o trzynastej pięćdziesiąt dwie.

Wszyscy zerwaliśmy się z krzeseł i pobiegliśmy do szatni, gdzie przebraliśmy mundury koszarowe na tak zwane strażackie ubrania bojowe i wsiedliśmy do samochodu. Ja byłem kierowcą, bo swojego czasu zrobiłem uprawnienia na pojazdy kategorii C.

Wyjechaliśmy na sygnale, a znajomy zastrzyk adrenaliny wypełnił moje żyły.

– Pożar w lesie, pewnie znowu zapaliły się śmieci – powiedział Leszek z tylnego siedzenia. Był starszy ode mnie o dwa lata, ale służbę rozpoczęliśmy w tym samym czasie.

– Lato upalne, to wiele nie potrzeba, żeby coś się zaczęło dymić – wtrącił Marek, który siedział na miejscu pasażera i rozmawiał z dyspozytorem przez CB-radio.

Niewielki pożar wybuchł na samym skraju Lasów Groszkowickich. Topola paliła się wysokim płomieniem, wyrzucając tumany dymu w gorące, parne, ciężkie powietrze. Wyskoczyliśmy z wozu i rozwinęliśmy węże. Działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna, a każdy z nas wiedział, co ma robić w danej chwili. Była to jedna z najmniej ryzykownych akcji, a ogień został ugaszony w zaledwie kilka minut.

Tomek przeszedł się po wypalonej ściółce leśnej, szukając przyczyny niewielkiego pożaru. Nie znalazł nic, co mogłoby go wywołać, więc tak naprawdę mógł to być samozapłon suchych źdźbeł trawy, bo i takie rzeczy się zdarzały przy tak niewiarygodnych upałach.

Czułem, jak ciało oblewa mi pot, gdy sprawnie i szybko zwijałem węże, zabezpieczając je w komorach. Samochód leśniczego zaparkował za naszym wozem, a zaniepokojony mężczyzna około pięćdziesiątki podbiegł do moich kolegów, pytając, czy wszystko już w porządku.

Uspokajanie zdenerwowanych ludzi również było częścią naszej służby.

Wróciliśmy do strażnicy w ciągu godziny od jej opuszczenia, zdaliśmy raport przełożonemu i udaliśmy się na stołówkę, bo nadszedł upragniony czas posiłku, który mieliśmy nadzieję zjeść w spokoju, bez kolejnego wezwania.

Do długiego stołu przysiadł się Bartek, który dzisiaj został oddelegowany do przeprowadzenia przeglądu sprzętu i przygotowania wykazu rzeczy do uzupełnienia.

Przywitał się i usiadł obok mnie. Dziś nie był cynikiem. Znów miałem obok siebie dobrego i rzetelnego kumpla ze straży.

Cholerny kameleon.

– Lekka akcja na rozruch, co nie? – zagadnął siedzących naprzeciwko kolegów.

– Gdyby tylko takie się zdarzały… – odparł Tomek, pakując do ust widelec z kawałkiem kotleta schabowego.

– Słyszeliście, że urząd miasta szykuje dla nas dofinansowanie na sprzęt? – zapytał Maciek, odzywając się z prawego końca stołu. Byliśmy w tym samym wieku i mieliśmy dobry kontakt, chociaż był raczej mało rozgadanym facetem.

– A skąd to niby wiesz? – Popatrzyłem na niego znad talerza.

– Coś tam usłyszałem, gdy pucowałem podłogę pod biurem komendanta – odpowiedział z zadowoleniem, śmiejąc się.

– O, czyli ploty… A jakże – zadrwił Marek, kręcąc głową z zażenowaniem.

W ciągu mojej dotychczasowej służby zdążyłem już poznać kolegów ze zmiany na tyle, by wiedzieć, jaki każdy z nich jest i na ile można sobie z nimi pozwolić. Faceci ze starszej gwardii mocno stąpali po ziemi, natomiast młodsi, jak na przykład ja, jeszcze wielu rzeczy musieli się nauczyć. Chociaż w szkole aspirantów nie raz i nie dwa przeklinałem podjętą decyzję, to zdobyte tam doświadczenie pozwoliło mi zacząć pracę z odpowiednim zapleczem. Miałem już sporo umiejętności, które chciałem doskonalić. Zrobiłem kilka kursów i prawo jazdy na ciężarówki, a to sprawiło, że byłem niemal wymarzonym kandydatem do straży pożarnej. Zaliczenie testów przez długi czas spędzało mi sen z powiek, bo chociaż w szkole radziłem sobie świetnie, to historia znała przypadki, że podczas zaliczeń odpadali najlepsi. Niczego nie mogłem być pewien, a jednocześnie czułem tak ogromną motywację, jak nigdy wcześniej.

Pierwszy dzień w pracy zawodowej był drogą przez mękę. Starsi koledzy przeczołgali mnie tak, że po powrocie do domu z pierwszej zmiany spałem równe dwadzieścia godzin. Bolało mnie wszystko. Nawet myślenie wydawało się zadaniem niemal niewykonalnym.

Przetrwałem i od tej pory darzyli mnie szacunkiem.

Po zjedzeniu posiłku każdy z nas poszedł w swoją stronę, bo z racji tego, że nie mieliśmy wezwań, a zadania rozdzielone rano przez przełożonego zostały wykonane, mogliśmy wykorzystać czas wedle uznania.

Oczywiście niemal wszyscy skierowali się do salki z bilardem i stołem do ping-ponga. Tylko ja ruszyłem w kierunku siłowni, bo miałem ochotę trochę poćwiczyć.

Pomieszczenie nie było duże, ale mieściło najistotniejsze sprzęty, które dawały radę wyciszyć nieco nasz zapał. Przebrałem się w luźniejsze ubrania, po czym zacząłem od bieżni, by rozgrzać się na niej przez jakieś dziesięć minut.

Lubiłem wysiłek fizyczny, a jeszcze bardziej to, gdy mięśnie zaczynały palić mnie pod skórą. Wtedy wiedziałem, że to, co robię, przynosi zamierzony efekt. Nie byłem leniwy i czerpałem przyjemność ze stawiania sobie poprzeczki za każdym razem wyżej.

Po bieżni wykonałem serię kilkudziesięciu brzuszków w różnych konfiguracjach, a gdy padłem na matę, przez chwilę oddychałem ciężko, patrząc na byle jak wyszpachlowany sufit. Podniosłem się po kilku sekundach i wyszperałem ze stosu ubrań telefon. Podłączyłem go do głośników i wybrałem z playlisty piosenkę, którą usłyszałem jakiś czas temu w samochodzie Antka. Ten utwór niesamowicie mnie napędzał.

Siłownia wypełniła się gitarowymi dźwiękami Outta My Head zespołu Daughtry.

Podszedłem do drążka i zdjąwszy przepoconą koszulkę przez głowę, rzuciłem ją na podłogę. Zacisnąłem palce na metalowej rurce i podciągnąłem się po raz pierwszy.

Reguluj oddech… Reguluj oddech…

Zacząłem napinać mięśnie ramion i podciągać się, a dźwięki piosenki wypełniały mi uszy, motywując do większego wysiłku.

Drugie podciągnięcie…

Trzecie…

Dziesiąte…

Palące uczucie w bicepsach przyjąłem z niemałą satysfakcją, a kolejne powtórzenia wykonywałem szybciej i intensywniej. Oddychałem głęboko, zaciskałem oczy, żeby wydobyć z siebie więcej siły, a krople potu spływały mi po plecach, wsiąkając w gumkę spodenek do treningu.

Nie usłyszałem, że drzwi siłowni otwierają się. Ćwiczyłem dalej, kompletnie nieświadomy, lecz krzyk któregoś z kumpli w korytarzu sprawił, że puściłem drążek i opadłem twardo stopami na podłogę, oglądając się przez ramię.

W wejściu do pomieszczenia stała elegancko ubrana blondynka w okularach na nosie i z teczką pod ręką. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, lecz tak naprawdę nic nie byłem w stanie z nich wyczytać. Dopiero lekkie rozchylenie jej ust uświadomiło mi, że najwyraźniej była pod wrażeniem.

Zlustrowałem ją spojrzeniem od czubka jasnowłosej głowy aż po stopy w czerwonych butach na cienkiej szpilce. Poczułem, jak na usta wypływa mi uśmieszek, gdy jej pierś zaczęła unosić się pod wpływem szybszego oddechu.

Drobna i urocza – tak mogłem ją określić.

Odchrząknąłem, obserwując, jak jej oczy śledziły spływające po moim brzuchu krople. Podobało mi się to spojrzenie.

– Och… – sapnęła płochliwie, poprawiając okulary na nosie. Również odchrząknęła. – Chyba pomyliłam pomieszczenia… Ja… szukam gabinetu komendanta – wyjaśniła cienkim głosem, nagle na tyle speszona, że nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy.

Uśmieszek flirciarza zdążył już zagościć na moich ustach.

Sięgnąłem po koszulkę i szybko włożyłem ją przez głowę, przystępując do akcji.

–