Zatańcz ze mną - Klaudia Bianek - ebook
NOWOŚĆ

Zatańcz ze mną ebook

Klaudia Bianek

4,6

156 osób interesuje się tą książką

Opis

Jeden taniec znaczy czasem więcej niż tysiąc słów.

Wiktoria prowadzi bardzo udane, spokojne życie. Ma cudowną córkę, własną kwiaciarnię i dobre relacje z byłym mężem. Jest szczęśliwa i stara się nie myśleć o tym, kogo straciła przed wieloma laty.

Zaproszenie na bal absolwentów sprawia jednak, że wspomnienia powracają.

Oskar był jej najlepszym przyjacielem, w którym sekretnie się podkochiwała. Nigdy się o tym nie dowiedział, zbyt wpatrzony w swoją licealną dziewczynę. Przyjaźń nie przetrwała, kontakt się urwał, a Wiktoria ma nadzieję, że zdążyła uleczyć swoje serce.

Czy ten jeden wieczór stanie się dla nich nowym początkiem? Czy będą w stanie dać sobie drugą szansę? A może Oskar nadal nie będzie świadomy romantycznych uczuć swojej dawnej przyjaciółki? Czy ze spotkania przeszłości z teraźniejszością może w ogóle wyjść coś dobrego?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 371

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (88 ocen)
62
16
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
milena_em

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna. Super powieść. Jak zwykle nie zawiodłam się na tej autorce.
20
Myyrt

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna pozycja o drugiej szansie na którą nigdy nie powinniśmy się zamykać.
10
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca historia, wzruszająca opowieść o miłości. Polecam serdecznie 💓
10
anitapacion

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie sie czyta. Polecam.
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Klaudia Pankowska-Bianek, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Damian Pawłowski, Magdalena Owczarzak

Skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografie na okładce: © AdamLevy| Depositphotos

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68045-50-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Ty jesteś dziś piękniejsza,

Spójrz tylko na te zdjęcia.

Wpatrzony jestem w ciebie od tylu lat,

Szybko nadróbmy ten stracony czas.

~ „Piękniejsza” K.A.S.A.

 

 

Ale lubię twoje włosy,

Glany, cienkie papierosy,

Małą bliznę na kolanie,

I że nie o wszystkim mówisz mamie.

Lubię, gdy jesteś zawzięta,

Kiedy walczysz o zwierzęta,

Że masz dziary w dziwnych miejscach,

Że się kochasz przy Beatlesach…

~ „Lubię twoje włosy” Manchester

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu Mężowi.

Cieszę się, że zrozumieliśmy nasze uczucia na czas.

Że nie musieliśmy się przekonywać, co by było gdyby…

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

Jest kwadrans po dwudziestej trzeciej, gdy siadam do biurka, otwieram laptopa i zaczynam układać kolejne zamówienie na kwiaty. Mam na sobie piżamę, szlafrok, na głowie zaś turban, bo umyłam włosy. Myślę o tym, jak bardzo chciałabym położyć się do łóżka i zasnąć wreszcie o normalnej godzinie. Brakuje mi odpoczynku.

Wpatruję się piekącymi, zmęczonymi oczami w plik tworzony w Excelu i myślę o tym, że mój kochany dziadek jest naprawdę najmądrzejszym człowiekiem na świecie. Przecież mi mówił, że tak będzie. Ostrzegał do ostatniej chwili, że prowadzenie własnej firmy to orka na ugorze i nienormowany czas pracy, często ponad siły. Tak właśnie jest. Pięć lat temu otworzyłam swoją wymarzoną kwiaciarnię, która obecnie jest najlepiej prosperującą w okolicy, i choć żyję od tego czasu na pełnych obrotach, to nie żałuję, że zdecydowałam się spełnić to pielęgnowane od dawna marzenie.

W międzyczasie zdążyłam wziąć ślub, urodzić córkę i się rozwieść. Całkiem sporo jak na jedną osobę. Niezmiennie cieszy mnie to, że dla dobra Felicji udało nam się zakończyć małżeństwo bez kłótni. Mnie i Wojtka łączą obecnie dobre, wręcz przyjacielskie stosunki. Dogadujemy się w sprawie jego widzeń z córką, wspólnie też podejmujemy wszelkie decyzje, które jej dotyczą. Nadal mam jego wsparcie w prowadzeniu kwiaciarni i pomoc w razie nagłej potrzeby.

Doceniam to, choć skłamałabym, twierdząc, że codzienne samotne rodzicielstwo nie sprawia, że mam ochotę wsiąść w rakietę i polecieć w kosmos. Felcia jest sensem mojego życia, jasne. Kocham ją bezgranicznie i zrobię dla niej wszystko. To jednak nie zmienia faktu, że czasem jest mi trudno. Moja córka to bardzo energiczna i rezolutna dziewczynka, która potrafi być uparta jak nikt inny, kogo znam. Ma dopiero trzy lata, a już jest niesamowicie wygadana, w przedszkolu natomiast często łobuzuje bardziej niż chłopcy.

Teraz śpi spokojnie w swoim pokoiku, a ja siedzę w salonie z katalogiem kwiatów na kolanach i zastanawiam się, które rośliny oraz w jakiej liczbie powinnam zamówić. Po pięciu latach własnej działalności pewne sprawy załatwiam automatycznie, jednak kwestia, która obecnie mnie zajmuje, jest akurat tą, nad którą muszę się dokładnie pochylić. W końcu od tego zależy zainteresowanie moją ofertą klientów, a co za tym idzie, sprzedaż.

Nawet nie wiem, kiedy wybija północ. Chyba trochę przysypiam, gdy nagle się wzdrygam na krótki dźwięk, który wydaje z siebie mój telefon. Chwytam za niego, odblokowuję ekran i marszczę brwi na widok ikonki Messengera, która pojawiła się w lewym górnym rogu.

O co chodzi? Kto pisze do mnie w środku nocy?

Okazuje się, że ktoś dodał mnie do grupy konwersacyjnej o nazwie „Bal absolwentów”. Pierwsza i jak do tej pory jedyna wiadomość jest długa. Administratorka informuje, że w czerwcu bieżącego roku nasze liceum obchodzi setną rocznicę istnienia i przez cały miesiąc ma się odbywać z tego tytułu wielkie świętowanie. W ostatnią sobotę w ramach obchodów organizowany jest bal absolwentów. Władze szkoły wynajęły z tej okazji ogromną salę bankietową w dworku pod Poznaniem, a grupa została założona po to, by dowiedzieć się, kto ma ochotę wziąć udział w takim wydarzeniu.

Pierwsze, co robię po odczytaniu wiadomości, to wchodzę na profil tej kobiety. Okazuje się, że twarz rzeczywiście wygląda znajomo, więc pewnie kiedyś widywałam ją na szkolnych korytarzach. Następnie postanawiam szybko usunąć się z grupy, bo uznaję, że takie głupoty w ogóle nie powinny zaprzątać mojej głowy, ale wtedy nagle pojawia się pierwsza odpowiedź na wiadomość administratorki, którą napisała Agnieszka, moja dawna koleżanka z klasy: „Świetna inicjatywa! Mam nadzieję, że moja klasa dopisze w pełnym składzie!” – tak brzmi wiadomość.

To sprawia, że zamieram i postanawiam jednak pozostać w grupie chwilę dłużej. Oczywiście nie biorę pod uwagę uczestnictwa w balu, bo nie mam na to czasu, to po pierwsze, a po drugie nie jest mi tęskno za szkolnymi latami.

Liceum ukończyłam dwanaście lat temu. Byłam jedną z absolwentek klasy o profilu wojskowym, choć nigdy nawet przez chwilę nie rozważałam związania swojej przyszłości z mundurem. Dlaczego więc zdecydowałam się na coś takiego?

Klasy mundurowe były nowością w naszej okolicy. Sama chciałam raczej uczęszczać do technikum weterynaryjnego, lecz jako mieszkanka małej miejscowości miałam w tej kwestii ograniczone możliwości. Biorąc pod uwagę lepsze połączenie komunikacyjne z miastem, w którym prowadzono liceum wojskowe, zdecydowałam się spróbować, skuszona pozytywnymi opiniami uczniów już tam uczęszczających. Dla nastolatków było to przecież takie atrakcyjne, by chodzić na lekcje w mundurach i często jeździć w różne ciekawe miejsca, o obozach nie wspominając.

Czuję ciekawość na myśl o tym, jak potoczy się dalsza rozmowa na grupie dotyczącej balu – czy oprócz Agnieszki do konwersacji dołączy ktoś jeszcze z mojej dawnej klasy.

Odkładam telefon na stolik kawowy i korzystam z tego, że jestem znów rozbudzona. W ciągu kolejnego kwadransa kończę wypełniać plik z zamówieniem, po czym zapisuję go na ekranie laptopa i wbijam sobie do głowy, by wysłać rano maila do hurtowni.

Kilka minut przed pierwszą w nocy kładę się w końcu do łóżka, otulam kołdrą i zasypiam w zaledwie kilka sekund.

 

 

 

Alicja jest moją o trzy lata młodszą siostrą i część osób uważa, że jesteśmy do siebie bardzo podobne, inne zaś twierdzą, że w ogóle nie wyglądamy jak siostry.

Obie jesteśmy szatynkami i mamy długie włosy, które sięgają nam do połowy pleców. Ja jestem nieco wyższa, Alka niższa, ale z o wiele bardziej kobiecą figurą. Mamy zielone oczy, podobne nosy i zupełnie inne usta. O ile moje przypominają dwie wąskie kreski, o tyle moja młodsza siostra ma je tak pełne i pięknie zarysowane przez matkę naturę, jakby regularnie wypełniała je botoksem, choć tak naprawdę nigdy niczego sobie nie poprawiła.

Felicja przepada za ciocią Alicją, tym bardziej że jest ona też matką chrzestną mojej córki i często nas odwiedza.

Mieszkamy kilkanaście kilometrów od siebie, w sąsiednich miejscowościach.

– Wika, a jak tam Wojtek? Przyjeżdża dziś po małą? – pyta przy kawie, gdy moja córka kolejny już raz biegnie do swojego pokoju, by przynieść do salonu następne maskotki.

– Pisał, że jedzie dzisiaj z kumplem oglądać auto gdzieś za Warszawę, tak że pewnie zobaczą się dopiero jutro, gdy odbierze Felkę z przedszkola – wyjaśniam i biorę łyk kawy.

– Ciocia, zobacz! To Marshall, ale nie ma jednego ucha, zgubiło się.

– Rety! Ale i tak jest śliczny, prawda?

Pucołowata buzia mojego dziecka rozpromienia się w uśmiechu.

– Najpiękniejszy – odpowiada i przytula mocno maskotkę dalmatyńczyka w czerwonym ubranku.

Podbiega do kanapy, na której leży stos pluszaków, i zaczyna się bawić, a my wracamy do rozmowy. Co chwilę jednak zerkam z czułością na tę małą, cudowną dziewczynkę z burzą brązowych loczków na głowie, pucołowatymi policzkami i ogromnymi, zielonymi oczami.

– A słyszałaś, że twoja dawna szkoła szykuje się do hucznego świętowania stulecia istnienia? – zagaja Alka i bierze sobie z patery kawałek szarlotki, którą kupiłam wczoraj w cukierni, gdy wracałam z kwiaciarni do domu.

– Tak. W nocy ktoś założył grupę konwersacyjną na Messengerze i mnie zaprosił. Organizują pod koniec czerwca bal absolwentów w jakimś dworku pod Poznaniem – mówię bez większego zainteresowania.

Alicja patrzy na mnie podekscytowana.

– Ale super! Fajnie będzie tak spotkać starych znajomych z liceum, co nie? – Rozpromienia się.

Patrzę na nią kątem oka, wzruszając ramionami.

– Nie wiem, może i fajnie.

Mojej siostrze natychmiast rzednie mina.

– Zamierzasz pójść na ten bal absolwentów, prawda?

– A po co? – mruczę i upijam kolejny łyk kawy, zagryzając go kawałkiem ciasta.

Słyszę poirytowane westchnienie po drugiej stronie stołu.

– No nie wiem, może po to, żeby wreszcie wyjść do ludzi i się trochę rozerwać? – Unosi brwi i patrzy na mnie tak, jakbym była jakąś kosmitką.

Z mojego gardła wydobywa się cichy śmiech.

– Przypominam ci, że prowadzę kwiaciarnię i codziennie mam kontakt z ludźmi.

– O właśnie! Żyjesz tylko pracą! Chcesz oszaleć?

– Bez przesady. – Wywracam oczami. – Centrum mojego życia jest o tutaj – mówię, wskazując ruchem głowy w kierunku Felicji, która jest bez reszty pochłonięta zabawą.

– Masz dopiero trzydzieści lat, a teraz pojawia się szansa, by odnowić nieco dawne znajomości. – Porusza znacząco brwiami, a ja parskam śmiechem rozbawiona.

– Żadnych facetów! – zaznaczam, unosząc dłonie, jakbym wzbraniała się już nawet przed samymi jej sugestiami.

– Ciężki temat z ciebie.

Choć jesteśmy siostrami, to mamy całkowicie odmienne charaktery. Alicja jest przebojową ekstrawertyczką. Ona i jej narzeczony Tymek co weekend wyjeżdżają gdzieś ze znajomymi, bo nie potrafią usiedzieć w domu. Kilka lat temu, jeszcze zanim poznała swojego ukochanego, dużo imprezowała z koleżankami, co jednak nigdy nie wpłynęło na jej doskonałe wyniki w nauce. Była ambitna już od szkoły podstawowej, i to się nie zmieniło do dziś.

Ja natomiast jestem klasycznym przykładem introwertyczki i marzycielki. Po kilku nieudanych przyjaźniach z dziewczynami zdecydowałam się całkowicie odpuścić sobie ten rodzaj znajomości, bo historia pokazała mi, że po prostu nie mam szczęścia do koleżanek. Odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze miałam lepsze relacje z chłopakami. Już w podstawówce trzymałam się z moim starszym o rok sąsiadem. Później wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się i kontakt się urwał, bo przecież w tamtych czasach nie było komórek, by wymienić się numerami.

W gimnazjum uważałam, że najlepiej będzie wyjść ze swojej strefy komfortu i zrobić wszystko, byle tylko inni mnie lubili, co było jedną z najgorszych decyzji w moim życiu, bo nie potrafiłam udawać. W liceum zaś… lubiłam dziewczyny, które uczęszczały ze mną do klasy, ale moimi najlepszymi przyjaciółmi zostali Oskar i Sebastian, z którymi rozmawiałam na przerwach, siedziałam na lekcjach, szłam na przystanek autobusowy. I te relacje prawie od samego początku były jednymi z najlepszych w moim życiu.

Szkoda tylko, że w pewnym momencie się skończyły. Z przykrością stwierdzam, że sytuacje, które miały miejsce w okolicach studniówki, pozostawiły we mnie tak wiele goryczy, że ostatecznie obiecałam sobie już nigdy nie mieć ani z jednym, ani z drugim nic wspólnego.

Krótka wycieczka we wspomnienia oderwała mnie od rzeczywistości. Dopiero gwałtowne szturchnięcie Alicji sprawia, że otrząsam się z myślenia o tym, co było kiedyś.

– Słyszysz, co do ciebie mówię? – pyta.

– Nie, wybacz. Zamyśliłam się – przyznaję, bo nie ma sensu owijać w bawełnę. Przecież zauważyła, że w ogóle jej nie słucham.

– Jeśli obawiasz się spotkania z dawnymi przyjaciółmi, którzy już nimi nie są, to możesz być spokojna. Kiedyś koleżanka mi wspomniała, że Oskar Zięcik wyprowadził się do Anglii i żyje tam na stałe, a Sebastian Dębicki mieszka na Śląsku z żo-ną i trójką dzieci, więc raczej i on nie przyjedzie specjalnie na bal absolwentów – mówi Alicja, bo najwyraźniej chce mnie uspokoić.

A ja oczywiście nie zamierzam się przyznawać, że myśl o spotkaniu z moimi byłymi przyjaciółmi nie tylko przyprawia mnie o dreszcz przerażenia, ale też jest głównym powodem, przez któ-ry nie chcę brać udziału w wydarzeniu organizowanym przez moją dawną szkołę.

– Przecież mi wcale o nich nie chodzi! – odpowiadam z przesadnym oburzeniem.

Siostra patrzy na mnie dokładnie tak, jak się tego spodziewam. Jej spojrzenie mówi jedno: doskonale wiem, że to właśnie w szczególności o nich ci chodzi.

Czuję, że ta rozmowa zaczyna wywoływać we mnie coraz trudniejsze emocje, więc skupiam się na Felicji, która spogląda na mnie w tym samym momencie, w którym ja spoglądam na nią, i rozpromienia się w pięknym uśmiechu.

– Przyjdziesz się do mnie przytulić? – pytam czule.

– Tak! – krzyczy radośnie moja córeczka, po czym biegnie ku mnie, a ja porywam ją w ramiona i czuję, że jest wszystkim, czego potrzebuję do szczęścia.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

 

Odkąd wyprowadziłam się z Poznania i zamieszkałam w Bielawie, czyli dużo mniejszym, ale bardzo przyjaznym mieście sąsiadującym ze stolicą województwa, tylko dwukrotnie zdarzyło się, że do mojej kwiaciarni zawitał ktoś, z kim chodziłam do liceum.

Raz była to Basia, koleżanka z klasy, a później Alan. Z nim też chodziłam do klasy, choć przed laty niezbyt za sobą przepadaliśmy.

Od kiedy otrzymałam zaproszenie do tej nieszczęsnej konwersacji na Messengerze, bardzo dużo czasu spędzałam na wspominaniu czasów szkolnych, co przez minione dwanaście lat prawie wcale mi się nie zdarzało. Kilkukrotnie mój palec zawisał nad słowami „Opuść czat”, jednak za każdym razem coś mnie powstrzymywało. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że grupa na Messengerze zaczęła prawdziwie żyć: do rozmowy dołączają kolejne osoby, a ogólny entuzjazm na myśl o zbliżającym się balu przyprawia mnie o mdłości.

Zdecydowałam już, że nie wezmę w tym udziału, i ta decyzja była nieodwracalna. Mam swoje życie, pracę, którą kocham, córkę, która jest dla mnie całym światem, i byłego męża, na którego niezmiennie mogę liczyć. Po co decydować się na odgrzewanie starego kotleta, czyli relacji z czasów młodości, które zakończyły się w zasadzie zaraz po definitywnym opuszczeniu szkolnych murów?

Alicja zdążyła już donieść mamie, że nie zamierzam pójść na bal absolwentów, więc teraz zamiast jednej namawiającej mnie uparcie osoby mam na głowie dwie.

– Wika, przecież to świetna okazja na miłe spędzenie czasu i oderwanie się na chwilę od prozy życia – przekonywała mnie mama podczas jednej z rozmów telefonicznych.

Przynajmniej nie widziała, jak wywracałam oczami tak bardzo, że omal nie wypadły mi z orbit.

– Daj spokój, już podjęłam decyzję.

– Dziecko, przecież ty powinnaś być z siebie dumna, zobacz, ile osiągnęłaś. Masz o czym opowiadać.

Tylko czy rzeczywiście mam o czym opowiadać? Całkiem sporo mi w życiu wyszło, ale też mnóstwo spraw okazało się porażką. Przecież jeśli zdecydowałabym się tam pójść, to każdy myślałby, że jestem mężatką, skoro zmieniłam nazwisko, a wtedy ja musiałabym przyznać ze wstydem, że moje małżeństwo się rozpadło, bo myślałam, że z bliskiego koleżeństwa zakończonego niespodziewaną ciążą narodzi się miłość w chwili składania przysięgi przed urzędnikiem stanu cywilnego, co oczywiście się nie wydarzyło.

A to zaskoczenie.

– Nie chcę się chwalić – odpowiadam.

– Nie bądź taka zgorzkniała. Masz dopiero trzydzieści lat i jeszcze kawał życia przed sobą.

Słyszę kolejny argument z ust mamy i myślę sobie, że przecież ja je wszystkie doskonale znam. Ośmielę się rzec, że już niemal na pamięć. Ale jakoś żaden z nich za nic w świecie nie potrafi mnie przekonać do zmiany nastawienia i myślenia. O moim życiu i samej sobie.

To fakt, mam trzydzieści lat, ale mentalnie czuję się tak, jakbym miała znacznie więcej.

– Nie jestem zgorzkniała. Żyję po prostu swoim życiem – odpowiadam spokojnie. Za każdym razem to samo.

Mama fuka jak wkurzona kotka, a ja jestem w stanie sobie wyobrazić jej marsową minę.

– Zamykasz się na świat. Gdybyś mogła, to prowadziłabyś kwiaciarnię online, byleby tylko nie spotykać się z ludźmi – zauważa ostro.

Zagryzam usta, bo jest w tym źdźbło prawdy. Owszem, lubię spotykać się z kilkoma stałymi klientkami i porozmawiać na przeróżne tematy, ale nadmiar klientów jednego dnia to na ogół słodko-gorzkie uczucie. Z jednej strony się cieszę, bo przecież dzięki licznej klienteli zarabiam i interes się kręci. Z drugiej zaś jestem po takim intensywnym dniu absolutnie przebodźcowana.

Myśl, że miałabym pójść na ten bal, spotkać znajomych z liceum, a do tego jeszcze nauczycieli, ciągle się uśmiechać i wymieniać opowieściami o aktualnej sytuacji życiowej, wydaje mi się… co najmniej przerażająca.

– Nie przesadzasz trochę, mamo? – pytam w końcu, bo wolę trzymać się swojej wersji, że przecież jestem duszą towarzystwa, a ona wyolbrzymia, niż przyznawać jej rację, bo to sprawi, że jeszcze bardziej się nakręci. Jej nacisk stanie się wówczas niemożliwy do zniesienia.

– Wiktoria, mówię poważnie. Napisz na tej waszej grupie, że weźmiesz udział w balu. Ja i tata chętnie zaopiekujemy się Felcią, a ty wreszcie się trochę rozerwiesz.

W odpowiedzi mruczę coś niezobowiązującego i szybko kończę rozmowę. W głowie mam gonitwę myśli. Wydaje mi się, jakby ta przeklęta grupa na Messengerze, którą powinnam opuścić już dawno temu, a jeszcze do tej pory z niewiadomych przyczyn tego nie zrobiłam, zburzyła mój spokojny świat. Przeszłość tak jakby trochę się o mnie upomniała, szczególnie gdy Alicja wspomniała o Oskarze i Sebastianie.

Utrata tej przyjaźni bolała mnie jeszcze długo po maturze. Wspominałam chłopaków, nasze rozmowy, wygłupy podczas wycieczek, a przede wszystkim tę jedną pamiętną rozmowę z dziewczynami z klasy, które choć były moimi znajomymi, to jednak nigdy nie stały mi się jakoś szczególnie bliskie.

– My już tak kiedyś o tym gadałyśmy – zaczęła Baśka przyciszonym głosem na lekcji języka francuskiego, która tamtego dnia się nie odbyła, bo nauczycielka się rozchorowała. Mówiąc to, miała na myśli siebie, Karinę i Matyldę, czego od razu się domyśliłam. – Zazdrościmy ci tej relacji, którą masz z Sebą i Oskarem. Ja i Kara chodziłyśmy z Oskim do gimnazjum, znamy go dłużej niż ty, ale nam nigdy nie ufał tak, jak ufa tobie. My się po prostu tylko kumplowaliśmy, a was łączy prawdziwa przyjaźń.

Czuję ucisk w dołku na wspomnienie tamtych słów Baśki. Powiedziała to szczerze, z przejęciem, patrząc mi prosto w oczy. Dziewczyny jej przytaknęły, a ja długo analizowałam to, co powiedziała.

I za każdym razem, gdy wciąż to od czasu do czasu wspominam, dociera do mnie to, co najważniejsze: „Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr”.

 

 

 

W pracy otacza mnie zapach kwiatów. Wielu ludzi uważa, że w kwiaciarniach pachnie tak intensywnie, że wręcz może niektó-rych rozboleć głowa, lecz ja odnajduję spokój i szczęście pośród tych wyrazistych kwiatowych woni.

Wbrew pozorom praca przy roślinach nie należy do prostych. Muszę każdego dnia sprawdzać stan kwiatów, pozbywać się tych, które niestety zmarniały, wymieniać regularnie wodę ciętym roślinom, dbać o odpowiednie nawilżenie gleby kwiatów doniczkowych. Odpowiednia ekspozycja witryny to jeden z najważniejszych elementów mojej pracy. Dbałość o optymalną temperaturę w pomieszczeniu także.

Układ kwiatów musi przyciągać wzrok i zachęcać do wejścia szaleństwem kolorów oraz bujnością dostępnych roślin.

Moja kwiaciarnia znajduje się w niesamowicie urokliwym miejscu, choć trochę na uboczu. By tutaj trafić, trzeba zboczyć z głównego chodnika i zejść nieco w dół, po spadzistym brukowanym zjeździe. Stojący na końcu budynek jest właśnie moim miejscem na ziemi. Wokół rozciąga się pas wysokich, rozłożystych kasztanowców, w pobliżu których władze miasta postawiły też okazałą fontannę i kilka ławeczek. Rokrocznie w okolicy kwiaciarni staje budka z lodami. Osiemset metrów dalej znajduje się cmentarz, po drugiej stronie ulicy restauracja, bardziej w centrum Bielawy mamy z kolei kościół.

Nie da się więc ukryć, że lokalizacja mojego biznesu pod wieloma względami jest wprost idealna. To dlatego kwiaciarnia rozwija się tak prężnie, przyciąga nowych klientów i przynosi zysk, który pozwala mi żyć na całkiem niezłym poziomie.

Odkąd sama jestem sobie szefową, staram się wieczorem sporządzić listę zadań na kolejny dzień, by nic istotnego nie umknęło mi w natłoku pracy. Dziś na przykład zajmuję się paprociami, robię porządek we wstążkach i dodatkach dekoracyjnych, zamawiam nowe lalki z porcelany, które ostatnio się wyprzedały, a także uzupełniam braki w ozdobnych pudełkach prezentowych. Poprawiam też ułożenie róż w wazonach, by prezentowały się jak najlepiej przed klientami.

Słyszę dźwięk dzwonka, gdy ktoś otwiera drzwi. Odwracam się z uśmiechem, bo tak staram się witać wszystkich moich klientów. Do środka wchodzi wysoka kobieta z krótkimi włosami w kolorze mahoniowego brązu. Ma na nosie okulary w grubych, czarnych oprawkach i wydaje mi się, że wygląda znajomo.

– Dzień dobry – witam się uprzejmie i natychmiast poprawiam czarny fartuszek przewiązany w pasie.

– Cześć, Wiktoria. Nie poznajesz mnie? – Głos kobiety brzmi przyjemnie, ale niestety nikogo mi nie przypomina.

Marszczę lekko brwi i kręcę głową.

Twarz kobiety rozpromienia się w uśmiechu i wtedy zaczyna mi świtać coś w pamięci.

– Karina? – pytam zdumiona.

– Zgadza się. Aż tak się zmieniłam? – Śmieje się szczerze.

– Masz inny kolor włosów niż w szkole, no i kiedyś nie nosiłaś okularów – zauważam serdecznie. – Miło cię widzieć!

– Ciebie również! Słyszałam od starych znajomych, że prowadzisz kwiaciarnię, już kilka razy wcześniej miałam wpaść, ale zawsze jakoś tak wychodziło, że nie docierałam. No i dzisiaj w końcu jestem!

Jej natura wygadanej pozostała niezmienna. Nadal jest pewna siebie, wydaje się bardzo przebojowa i otwarta. Dokładnie tak jak w szkole.

– Fajnie, że wpadłaś. Widziałyśmy się ostatni raz jakieś…

– Pięć albo nawet siedem lat temu – wchodzi mi w słowo. – Przypadkiem na mieście – przypomina, a ja przytakuję. – Ty prawie nic się nie zmieniłaś.

Śmieję się.

– Miło to słyszeć, choć ja już dostrzegam zmarszczki przy oczach, że o nadprogramowych kilogramach nie wspomnę.

– Wyglądasz fantastycznie – ocenia z serdecznym uśmiechem. – Słyszałaś o balu absolwentów organizowanym przez nasze liceum? Świętują stulecie istnienia na całego! Sporo osób z naszej klasy zadeklarowało obecność w konwersacji na Messengerze, ale od ciebie akurat wiadomości nie widziałam.

Nie czuję się zaskoczona, że porusza ten temat. Podskórnie tego się właśnie spodziewałam. Mam wrażenie, jakby ten bal wywołał jakąś dziwną reakcję łańcuchową, którą bardzo chcę powstrzymać.

– Tak, dodano mnie do tej grupy. Ja raczej nie skorzystam. – Wzruszam ramionami, na co brwi Kariny szybują.

– Dlaczego? – pyta zaskoczona. – Przecież to świetna okazja, by się spotkać, pogadać o tym, co u nas słychać. Dlaczego nie chcesz przyjść? Liczyłyśmy z Matyldą, że cię spotkamy!

Wzdycham i gorączkowo myślę, co powiedzieć, by dała mi spokój.

– Mam sporo pracy, jestem po rozwodzie, a w moim domu rządzi rezolutna trzylatka, więc…

– Daj spokój. Na ten jeden wieczór z pewnością znajdziesz opiekę dla córki. Pracować nocą też przecież nie będziesz – odpowiada i puszcza do mnie oko, jakby wiedziała, że wymówka, którą podałam, była po prostu jednym z wielu powodów.

Odchrząkuję i postanawiam nic już nie odpowiadać. Przez chwilę panuje między nami napięta cisza, ale szybko ponownie się odzywam, byleby znów nie wróciła do tematu.

– Utrzymujesz kontakt z Matyldą?

– Tak, od czasu do czasu się spotykamy. Z Baśką wszystko się rozpadło, gdy poszła na studia. Zmieniła towarzystwo i nie chciała nas znać – wyjaśnia z delikatną nutą goryczy w głosie. Patrzy na mnie znacząco. – Ty też się odcięłaś.

No tak. Trudno się z tym nie zgodzić. Wraz z końcem przyjaźni mojej i chłopaków darowałam sobie kontakty ze wszystkimi innymi kolegami i koleżankami z klasy.

– Porwała mnie dorosłość.

– Wika, minęło tyle lat… – mówi ciszej i mniej natarczywie niż wcześniej. – Będzie fajnie, zobaczysz. Posiedzimy, pogadamy, każdy powie coś o sobie. Nawet jeśli nadal chowasz do kogoś urazę, to nie warto przez to rezygnować z fajnej szansy na rozerwanie się.

Coś w jej słowach sprawia, że na moment wstrzymuję oddech, a następnie powoli go wypuszczam, jakby z ramion spadał mi ogromny ciężar, a jego miejsce zajęła ulga. To, co powiedziała, jest dla mnie ważne. Nawiązała oczywiście do Oskara i Sebastiana, lecz zrobiła to na tyle subtelnie, że nie czuję się tym zniesmaczona.

– Zastanowię się i dam ci znać – odpowiadam i posyłam jej lekki uśmiech.

Wydaje się tym usatysfakcjonowana. Przez kolejny kwadrans rozmawiamy tylko o mojej kwiaciarni, po czym przychodzi klient, więc Karina żegna się ze mną, a na odchodne woła, że będzie czekać na moją wiadomość.

Skupiam się na pracy, lecz jej słowa przez cały czas mam gdzieś z tyłu głowy.

 

 

 

Patrzę w ekran telefonu. Jest wieczór, a ja wreszcie mam chwilę, by przejrzeć media społecznościowe, bo za ścianą w najlepsze bawią się Felicja z Wojtkiem. Słyszę ich śmiechy, piski naszej córki i wymianę zdań, jakby jedno z nich było kupującym, a drugie sprzedawcą w markecie.

Na Messengerze czeka na mnie wiadomość, którą wysłała mi oczywiście Karina:

 

Karina: Przeprowadziłam wywiad. Obiekt O nie przyjedzie na bal, bo jest jakimś ważniakiem w garniaku za granicą, a obiekt S wyjeżdża w tym terminie na zagraniczne wakacje, tak że możesz być spokojna!

 

Tym razem, nawiązując do moich dawnych przyjaciół, nie jest tak subtelna, jak kilka godzin wcześniej.

Powinnam czuć ulgę na myśl o tym, że ani Sebastian, ani Oskar nie zamierzają się stawić. I po części ta ulga rzeczywiście mi towarzyszy, lecz pojawia się też jakieś delikatne, zdradliwe uczucie zawodu.

Mam ochotę strzelić sobie w twarz za tę naiwność. Jestem sobą zażenowana. Przecież zostawiłam temat tych chłopaków już dawno za sobą. Nie mam z nimi żadnego kontaktu od dwunastu lat i aż do tej pory nie wiedziałam, co się u nich dzieje. Tymczasem o ich dalszych losach zostałam poinformowana mimowolnie. Najpierw przez rodzoną siostrę, a teraz przez dawną koleżankę z klasy.

Postanawiam od razu odpisać.

 

Ja: Dziękuję za wiadomość, ale mimo wszystko i tak odpuszczę. Niezbyt przekonuje mnie pomysł tego balu absolwentów.

 

Widzę podskakujące trzy kropki, które oznaczają, że Karina już tworzy swoją odpowiedź.

 

Karina: Czy jest coś, co może Cię przekonać do zmiany zdania?

 

Zastanawiam się i szybko dochodzę do wniosku, że chyba nie istnieje nic takiego.

 

Ja: Nie chcę, żebyś mnie przekonywała. Miło mi było Cię dzisiaj zobaczyć i mam nadzieję, że jeszcze niebawem wpadniesz.

 

Karina odczytuje, lecz nic już nie odpisuje, co oznacza, że prawdopodobnie odpuściła namawianie mnie na uczestnictwo w balu. I całe szczęście. Czasy szkolne i znajomości z tamtych lat zostawiłam już definitywnie za sobą, nie ma sensu tego zmieniać.

– Co robisz? – Męski głos za moimi plecami sprawia, że odrywam wzrok od ekranu telefonu i zerkam przez ramię na Wojtka stojącego w wejściu do salonu.

– Piszę właśnie z koleżanką z liceum. Wpadła dzisiaj do kwiaciarni i próbowała mnie namówić na uczestnictwo w balu absolwentów, który organizuje nasza szkoła, ale chyba zrozumiała, że nic nie ugra – odpowiadam i wzruszam ramionami.

Czuję zmęczenie, które dopada mnie po pracowitym dniu. Przymykam na chwilę oczy i wzdycham lekko, a gdy ponownie je otwieram, napotykam intensywne spojrzenie niebieskich oczu mojego byłego męża.

Jest przystojnym mężczyzną, ale od początku wiedziałam, że zupełnie nie w moim typie. Ma nieco dłuższe blond włosy, które zakręcają mu się lekko wokół uszu, odkąd tylko pamiętam. Lekki garbek na nosie jest wspomnieniem po bójce z kolegą, która miała miejsce, gdy był nastolatkiem. Jest typem inteligentnego faceta, który zawsze dobrze się ubiera, jest miły i pomocny, a jednocześnie nigdy nie pozwala się wykorzystywać. Pracuje jako programista w dużej poznańskiej firmie, potrafi postawić na swoim, a przy tym jest najlepszym i najczulszym tatą na świecie, który skradłby gwiazdkę z nieba dla swojej córeczki.

Co więc w naszym małżeństwie poszło nie tak? W zasadzie tylko jedno. Nie potrafiliśmy się pokochać.

Wojtek jest moim przyjacielem od dziesięciu lat. Poznaliśmy się przez mojego kuzyna, którego on jest najlepszym kolegą. Wystarczyło jedno niespodziewane spotkanie na weselu Bartka, by nawiązała się między nami silna nić porozumienia. Podążyłam za poczuciem bezpieczeństwa, bycia zrozumianą i docenianą. Sądziłam, że solidne podstawy w końcu scementuje również miłość. Nie ta szalona i uderzająca w człowieka niczym grom z jasnego nieba, a ta, która rodzi się z czasem.

Niestety nic z tego nie wyszło. A my z szacunku do siebie nawzajem postawiliśmy sprawę jasno, troszcząc się o naszą przyjaźń, ale przede wszystkim o córkę, którą sprowadziliśmy na ten świat.

Doceniam to, że nadal mam w nim oparcie. Czasem odnoszę wrażenie, że mam u Wojtka specjalne fory, bo na ogół nie daje on nikomu tylu taryf ulgowych, co mnie.

– Dlaczego nie chcesz pójść? – pyta, opierając się ramieniem o futrynę.

Wzdycham przeciągle.

– Zerwałam kontakt ze wszystkimi zaraz po zakończeniu szkoły, więc po co się teraz spotykać i udawać, że za nimi tęskniłam – odpowiadam bez emocji.

Wsuwa ręce do kieszeni swoich ciemnych dżinsów i kręci głową, a po jego ustach błądzi uśmiech.

– Nikt ci nie każe udawać. Możesz się przecież dobrze bawić. Takie spotkania po latach to fajna sprawa – mówi, a ja wyczuwam w jego głosie pozytywne nastawienie. – No chyba że boisz się spotkać… sama wiesz kogo.

Wiem. Wiem, kogo ma na myśli. I szlag mnie trafia, że od razu o tym pomyślał. Ale przecież to nic dziwnego. Opowiedziałam Wojtkowi o okolicznościach, w jakich zakończyła się moja relacja z Sebastianem i Oskarem, tak że był świadomy wielu kwestii, o których inni poza mną i nim nie mieli pojęcia.

– Nie boję się ich spotkać. To stare dzieje i zamknięta sprawa – mówię stanowczo.

Patrzy na mnie intensywnie, po czym przytakuje krótko, choć bez najmniejszego przekonania.

Wciąga głęboko powietrze przez nos i się prostuje.

– Felicja zapytała, czy mogę zostać dzisiaj dłużej i utulić ją do snu. Nie masz nic przeciwko? – Zmienia temat, za co jestem mu wdzięczna, choć na myśl o tym, co zapewne sobie o mnie myśli, czuję przechodzący po plecach dreszcz.

– Pewnie, że nie. Pamiętaj tylko, żeby umyła zęby, bo czasami próbuje się od tego wymigać – przypominam i powoli wstaję z kanapy. – A skoro ty przejmujesz dzisiaj usypianie, to ja wyślę jeszcze maila do hurtowni, bo zabrakło mi osłonek wiklinowych dla…

– Nie – przerywa mi stanowczo, a ja zamieram. – Ty teraz weźmiesz sobie lampkę wina, pójdziesz do łazienki i weźmiesz relaksującą kąpiel.

Obserwuję go i natychmiast stwierdzam, że on nie żartuje. Wygląda na wkurzonego, bo znów chcę pracować, zamiast skupić się przez chwilę na sobie. Pilnuje mnie, bym od czasu do czasu pomyślała o sobie, i robi to jeszcze uważniej niż moja mama czy Alicja.

– Niech ci będzie. Maila wyślę jutro – odpowiadam, poddając się.

Kilka minut później jestem wdzięczna Wojtkowi za to, że nie pozwolił mi znów zatonąć w pracy. Zawsze jest coś do zrobienia, o czym osoby prowadzące własny biznes wiedzą aż za dobrze, lecz odpoczywać też trzeba umieć. A to wbrew pozorom nie zawsze jest łatwą sztuką. Dobrze jest więc mieć na straży kogoś, kto potrafi postawić znak „stop”, gdy to konieczne.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

 

Usuwam się z konwersacji o nazwie „Bal absolwentów” i moje życie wreszcie wraca do normy. Przestaję śledzić wiadomości kolejnych osób, a dzięki temu nie muszę się oszukiwać, że robię to z innych powodów niż dlatego, że chcę sprawdzić, czy pojawi się jakaś odpowiedź od Oskara bądź Sebastiana.

Znów jestem wolna od natrętnych myśli, skupiam się na mojej córeczce i kawiarni, a wieczorami celebruję nasze bycie razem, bez przerażonego podskakiwania na dźwięk jakiejkolwiek wiadomości z Messengera.

Mama jest na mnie wściekła, że opuściłam grupę, nawet nie określając się publicznie, że nie przyjdę. Alicja nadal przy każdej okazji wałkuje temat, jakby liczyła, że jednak naprawię jeszcze swoją „głupotę”. A ja mam dobry humor, bo znów jestem tu, gdzie byłam, zanim przeszłość niepotrzebnie zaczęła pukać do moich drzwi.

Prawie codziennie przyjeżdża do mnie nowa dostawa ciętych kwiatów. Pan Mietek jest pięćdziesięcioletnim sympatycznym kierowcą busa, który zawsze raczy mnie jakąś ciekawą historią z życia swojego lub kogoś z bliskich.

– A opowiadałem pani, jak to mój pradziadek znalazł list w butelce? – pyta.

W odpowiedzi zaprzeczam i przez kolejnych kilka minut słucham opowieści, która przywodzi mi na myśl jedną z powieści Nicholasa Sparksa o tym samym tytule. Myślę też o filmie z Kevinem Costnerem w roli głównej i potoku łez, który wylałam na końcu tej historii.

Tym razem jednak nie dane mi jest wysłuchać pana Mietka do końca, bo dzwoneczek przy drzwiach sygnalizuje nadejście nowego klienta.

– Chętnie poznam dalszą część historii jutro – mówię uprzejmie i żegnam się z dostawcą, po czym wychodzę z zaplecza i przystaję raptownie na widok Kariny.

Tym razem nie jestem w stanie powiedzieć, że miło ją widzieć, bo jeśli znów tutaj przyszła, i to po tak krótkim czasie od pierwszego razu, to nie może oznaczać niczego dobrego.

– Hej – mówię niepewnie.

Jest dziwnie przygaszona, co zupełnie do niej nie pasuje.

– Cześć – odpowiada i wzdycha głośno. – Byłam dzisiaj wpłacić pieniądze za bal i dowiedziałam się czegoś, o czym powinnaś wiedzieć.

Czuję nagły i bolesny ucisk w klatce piersiowej, bo dopada mnie strach.

– Co takiego? – pytam ostrożnie.

– Pamiętasz Krzyżańskiego, naszego wychowawcę? – odpowiada pytaniem na pytanie.

– Jasne, że tak.

Jak mogłabym go nie pamiętać. To najlepszy nauczyciel, jakiego widział świat. Uczył matematyki, ale na jego lekcjach nigdy nie czuło się znużenia czy presji, co pomagało lepiej przyswajać nie zawsze łatwą wiedzę.

– Jest bardzo chory. W zasadzie… terminalnie. Pani Krystyna z sekretariatu od razu mnie sobie przypomniała, gdy przedstawiłam się z imienia i nazwiska. Skojarzyła też, kto był moim wychowawcą, i trochę się rozgadała. Jan Krzyżański ma raka płuc w ostatnim stadium. Ten bal absolwentów to ostatnie wydarzenie, w którym pragnie wziąć udział. Zamarzył sobie, by spotkać przed śmiercią wszystkich swoich wychowanków. Kilka osób z naszej klasy zmobilizowało się, żeby spełnić to jego marzenie i zadbać o stuprocentową frekwencję. Ja obiecałam, że namówię ciebie, Oskara, Sebę i Tośkę.

Słucham jej z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami. W moim sercu powstaje jakaś wyrwa. W myślach ukazuje mi się obraz energicznego pana Krzyżańskiego, który zarażał nas dobrą energią i nawet negatywne oceny wystawiał z uśmiechem oraz nadzieją, że szybko poprawimy je na lepsze. Już dwanaście lat temu miał spore zakola i siwe włosy, ale nadrabiał je eleganckim strojem, czyli spodniami w kant, koszulą i muchą w kratę, które nosił codziennie. Aż trudno jest mi sobie wyobrazić, że teraz umiera…

– Wika, on cię tak lubił. Będzie zawiedziony, jeśli nie przyjdziesz – dodaje zduszonym głosem Karina. Widzę, że informacja o chorobie naszego nauczyciela mocno nią wstrząsnęła. – Przyszłam do ciebie prosto z naszego liceum. Jeśli cię przekonam, to dopiero zacznę się martwić, jak sprowadzić tu Oskara, namówić Sebę, żeby przełożył swój urlop, i wytłumaczyć Tośce, że minęło wiele lat i nikt nie jest już gówniarzem, by naśmiewać się z niej jak kiedyś.

No tak… Gdy myślę o Antoninie, to widzę długowłosą, zbuntowaną dziewczynę w podartych dżinsach, glanach, skórzanej kurtce i z grubymi bransoletami nabitymi ćwiekami na nadgarstkach. Mocny makijaż oczu i czarna szminka na ustach skutecznie pogłębiały jej mroczny wygląd metalówy. Nawet dla munduru nie rezygnowała całkowicie ze swojego stylu, co z kolei często było powodem do drwin wśród chłopaków.

– Jestem całkowicie zaskoczona – przyznaję. – Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że Krzyżański…

– Wierz mi, ja też. Pani Krysia mówiła, że o ile przez większość czasu w ogóle nie wyglądał na chorego, to teraz ma swoją chorobę wypisaną na twarzy. – Kręci ze smutkiem głową.

– Do balu jeszcze dwa miesiące. Co, jeśli on… – Urywam, bo dalsza część zdania nie chce mi przejść przez gardło.

– O to samo zapytałam – odpowiada. – Cóż, tego nigdy nie wiadomo, ale warto spróbować to zorganizować.

Czuję, jak dopada mnie przejmujące uczucie pustki. Nie wiem, co mam zrobić. Natłok myśli jest przytłaczający, bo wiem, jak bardzo nie chcę uczestniczyć w tym balu, a jednocześnie jestem w pełni świadoma tych ogromnych wyrzutów sumienia, które mnie dopadną, gdy nie wypełnię prawdopodobnie ostatniej prośby mojego dawnego wychowawcy.

Oddycham szybko i szukam w głowie odpowiednich słów, ale żadnych nie znajduję. Karina wpatruje się we mnie niepewnie i wyczekująco. Nagle jej telefon wydaje krótki sygnał, a ona sięga do tylnej kieszeni spodni, wyciąga go i odblokowuje ekran.

Widzę, jak na jej twarzy odmalowuje się zaskoczenie. Następnie spogląda na mnie niepewnie, zagryza wargę i wygląda tak, jakby zastanawiała się, czy powinna mi cokolwiek powiedzieć.

Moja pierwsza myśl jest tragiczna… Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że Karina otrzymała wiadomość, że nasz wychowawca odszedł.

Serce zaczyna mi się tłuc w piersi jak oszalałe.

– Właśnie dostałam głosówkę od Oskara – oznajmia i omal nie zwala mnie tą informacją z nóg.

– Och… – Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.

– Posłuchaj – mówi i nim zdążę zaprotestować, ona już włącza nagranie.

„Hej, Karina. Jestem po rozmowie z Angeliką. Powiedziała mi o Krzyżańskim. Chciałbym przyjechać i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby stawić się na balu, lecz ze względu na pracę niczego nie mogę obiecać. Pozdrawiam”.

Męski, głęboki i lekko ochrypły głos rozbrzmiewa z głośnika telefonu mojej dawnej licealnej koleżanki, a ja czuję się tak, jakby przez moje ciało przeszło właśnie tornado. Patrzę w tę jej komórkę, jakby samo urządzenie było winne moim silnym emocjom, i jestem tak zagubiona, jak te dwanaście lat temu, przez co czuję się rozczarowana sama sobą.

Słowa wypowiedziane przez dorosłego trzydziestoletniego Oskara Zięcika rezonują we mnie z olbrzymią mocą. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak on teraz wygląda, ale jeśli jest tak atrakcyjny jak brzmienie jego głosu, to…

Stop. Ani jednej myśli więcej na ten temat.

Karina patrzy na mnie, jakby chciała się dowiedzieć, co myślę.

– Co myślisz? – pyta w końcu, gdy ja milczę, jakby mi ktoś język uciął.

– Nie wiem – odpowiadam trochę bezradnie, wzruszając ramionami. – Być może przyjedzie.

– Myślałam, że będę go musiała namawiać, ale jak widać Angelika już mnie wyręczyła w temacie. Zawsze miała słabość do Oskara – mówi z dezaprobatą i kręci głową, zaciskając usta w wąską linię. – Zostali w takim razie Seba i Tośka.

Przytakuję i przypominam sobie Angelikę, która pod pozorem kumpelskiej postawy wielokrotnie próbowała zbliżyć się do moich przyjaciół. Na celowniku miała w szczególności Oskara. Każda dziewczyna w klasie wiedziała, że jej się podobał i miała nadzieję na coś więcej. Nawet po dwunastu latach wyszła przed szereg i skontaktowała się z nim, by nikt inny nie zdążył tego zrobić.

Dziwne uczucie przebiega mi wzdłuż pleców.

– Przyjdę – wypalam nagle, zanim zdążę się rozmyślić i zmienić tę podjętą w jednej sekundzie decyzję. – Pewnie nie będę zbyt długo, ale chcę po raz ostatni zobaczyć się z panem Krzyżańskim. Nie mogę też wiecznie uciekać od swoich licealnych doświadczeń.

Na twarz Kariny wykwita szeroki uśmiech. Niespodziewanie podchodzi i mnie przytula, co sprawia, że jest mi trochę niezręcznie, ale przede wszystkim bardzo miło. Odwzajemniam krótko ten gest, po czym patrzę na dawną znajomą.

– Nie pożałujesz – mówi, jakby składała mi właśnie obietnicę.

Chcę jej wierzyć, choć to nie jest takie proste.

Do końca dnia niezliczoną ilość razy odtwarzam w pamięci głos Oskara. To żenujące i żałosne, podobnie jak rozważania dotyczące tego, co sobie pomyśli, gdy mnie zobaczy.

A jakie wrażenie zrobi na nim jego była dziewczyna, Weronika? I czy w ogóle przyjdzie? Myśli o niej niezmiennie wywołują we mnie gorzkie uczucia. A przede wszystkim niechęć. Doskonale pamiętam, co zrobiła tuż przed samą studniówką oraz to, jak na studniówce próbowała udawać, że nic się nie stało.

Chowam o to wszystko urazę, choć pewnie nie powinnam. W końcu wszyscy dorośliśmy, poszliśmy w życiu dalej i zostawiliśmy stare sprawy za sobą.

Kiedy przypominam sobie ten moment, gdy Oskar po prostu mnie olał, zdaję sobie sprawę, że jednak wszystkiego tak do końca nie przepracowałam…

 

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

 

 

Radość mamy i siostry na wieść o tym, że zamierzam pójść na bal, miesza się w nich ze smutkiem, kiedy mówię, że robię to głównie z powodu umierającego Jana Krzyżańskiego. Obie pamiętają mojego energicznego, a przy tym niezwykle empatycznego wychowawcę, który wykonywał swój zawód z prawdziwą pasją i powołaniem.

Felicja pewnego wieczoru patrzy na mnie z zaciekawieniem, gdy kładę się obok niej, by zapadła w spokojny sen.

– Mamo, idziesz na bal? – pyta.

Ta niewinna ciekawość po raz kolejny uświadamia mi, że nawet wtedy, gdy moje dziecko pozornie zajęte jest zabawą, to tak naprawdę jej słuch wyczulony jest na to, o czym rozmawiają dorośli. Dziś musiała wyłapać ten temat z rozmowy między mną a mamą i siostrą.

– Tak, kochanie. Za kilka tygodni.

– Ja też chcę iść! – oznajmia energicznie i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, które wydają się zbyt ożywione jak na porę, w której chodzi już spać.

– Myślę, że nie bawiłabyś się zbyt dobrze w towarzystwie dorosłych. Tam nie będzie dzieci. W zamian za to będziesz miała supernocowanie u babci i dziadka – informuję ją z entu-zjazmem.

– U babci i dziadka? Tak! – cieszy się, wyrzucając rączki ku górze.

Jej radość jak zawsze roztapia moje serce. Pochylam się i całuję jej czółko.

– Teraz już pora spać – przypominam i układam się na boku, twarzą do Felicji.

Ona natychmiast robi to samo. Uśmiechamy się do siebie.

– Kocham cię, mamusiu – szepcze i jak zawsze wkłada rączkę w moje włosy, by bawić się nimi aż do samego zaśnięcia.

– Ja ciebie też, kwiatuszku – odpowiadam i przytulam ją.

Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby jeszcze nie zadała mi kilku pytań, na które staram się odpowiedzieć możliwie jak najkrócej.

W końcu zapada cisza, a Felicja zamyka oczka. Jej oddech stopniowo zaczyna zwalniać, a po chwili rączka, którą trzyma w moich włosach, nieruchomieje, a ja wiem już, że zasnęła. Podziwiam tę śliczną, pucołowatą buźkę i po raz kolejny dziękuję w duchu za to, że ją mam.

Po cichu opuszczam pokoik mojej córki, uważając, by przypadkiem nie nadepnąć na zabawki, którymi bawiła się tuż przed zaśnięciem i nie zdążyła już posprzątać.

Idę do kuchni, a tam czekają już na mnie dwaj koci panowie, którzy są równie głodni, co oburzeni moim zbyt późnym przybyciem.

– Puścicie mnie z torbami, głodomory – gderam żartobliwie pod nosem, otwierając puszkę ulubionej karmy Bolka i Lolka. Nakładam im jedzenie do miski, a oni z ogromnym entuzjazmem zabierają się za pałaszowanie.

Przychodzi mi do głowy, że powinnam jeszcze popracować. Sięgam jednak po telefon, by sprawdzić godzinę, i wtedy w mojej głowie pojawia się pewna nieproszona myśl. Działam automatycznie. Uruchamiam Facebooka i w polu wyszukiwania wpisuję imię i nazwisko, które powinnam na dobre wyrzucić z pamięci: Oskar Zięcik.

Serce podjeżdża mi do gardła, gdy na ekranie pojawiają się wyniki. Widzę trzy profile. Pośpiesznie przebiegam wzrokiem po zdjęciach profilowych. Wydaje mi się, że żadna z wyszukanych osób nie jest TYM Oskarem. Potwierdza to fakt braku wspólnych znajomych. Krótkie sprawdzenie poszczególnych kont potwierdza moje przypuszczenia.

Nie znajduję go. Całe szczęście. Jest mi głupio przed samą sobą, że w ogóle coś takiego zrobiłam. Potrzebuję chwili, by zganić się w myślach, po czym dochodzę do wniosku, że w ogóle nie mam ochoty dziś pracować. Dlatego odkładam telefon, biorę kąpiel i postanawiam spędzić resztę wieczoru na kanapie z książką.

To niezbędne do życia urządzenie, jakim jest telefon, nie pozwala mi o sobie zapomnieć, bo gdy tylko czytam pierwszą stronę, rozlega się dźwięk krótkiej wibracji telefonu. Jestem zirytowana, ale sięgam po telefon, by sprawdzić, kto do mnie napisał o tak późnej porze. Okazuje się, że to wcale nie esemes, lecz wiadomość z Messengera. Od Kariny.

 

Karina: Zaczęłam szukać ubraniowych inspiracji na bal absolwentów i trafiłam na tę suknię. Czy ona przypomina tę, którą miałaś na studniówce? Przeglądałam kilka dni temu nasze zdjęcia z tamtego wieczoru i tak mi się skojarzyło.

 

Pod spodem znajduje się screenshot, który przedstawia ciemnowłosą kobietę prezentującą długą, zwiewną suknię w czerwonym kolorze. Długie rękawy z prześwitującej siateczki, dekolt w szpic, do tego delikatny złoty łańcuszek w talii i rozcięcie po prawej stronie sprawiały, że suknia była klasycznie piękna, a jednocześnie z pazurem. I rzeczywiście przypominała tę, którą miałam na sobie w dniu studniówki. Tyle że tamta nie miała żadnego wycięcia.

Dokładnie tę różnicę wymieniłam w odpowiedzi do Kariny. Trzy kropki natychmiast zaczęły podskakiwać, gdy odpisywała:

 

Karina: Haha, no tak. Gdybyś przyszła w sukni z takim seksownym wycięciem, to Kozłowska pewnie padłaby na zawał.

 

Miała na myśli naszą nauczycielkę od biologii, która w liceum uchodziła za jedną z najsurowszych spośród całego grona pedagogicznego. Wszyscy się jej obawiali i wiedzieli, że na lekcję lepiej zawsze przyjść przygotowanym, bo nie znało się dnia ani godziny, kiedy zarządziła, byśmy wyciągali kartki na stół.

 

Ja: Z nią lepiej było nie zadzierać.

 

Ponownie wracam do zdjęcia sukni, które mi wysłała, i przyglądam się jej, zastanawiając, jak bym w niej wyglądała. Nie byłam już przecież tak szczupła jak dawniej. Moje ciało dość mocno się zmieniło.

 

Karina: Podsyłam Ci link do tej sukienki, w razie gdybyś była zainteresowana.

 

Karina wysyła emotikonkę uśmiechniętej buźki oraz obiecany link do sklepu, w którym można nabyć tę niewiarygodnie zachwycającą kreację.

Zaglądam na stronę i czuję miłe zaskoczenie. Cena, którą ja obstawiałam w okolicach pięciuset złotych, wynosi tak naprawdę trzysta pięćdziesiąt. Dostępność rozmiaru trzydzieści osiem sprawia, że klikam w tabelę rozmiarów i sprawdzam, czy istnieje szansa, bym w tej sukni jako tako wyglądała.

Biegnę do łazienki i wyciągam z szafki miarę krawiecką, którą mierzę się w biuście, talii i biodrach. Wszystkie wymiary pasują jak ulał. Karina jeszcze coś do mnie pisze, lecz jak na razie tego nie odczytuję. Jestem jakoś dziwnie rozemocjonowana.

Z szafy w korytarzu wyciągam pudełko ze starymi zdjęciami. Wracam z nim na kanapę w salonie i otwieram wieczko. Wewnątrz znajduję całą masę zdjęć, lecz ja szukam jednego konkretnego, którym jest to grupowe z mojej studniówki.

Znajduję je dopiero na samym dnie. Wstrzymuję oddech, patrząc na grupę uczniów w odświętnych strojach. Na zdjęciu jest pan Krzyżański w smokingu i złotej muszce. Jest wyprostowany i dumnie się uśmiecha. Na krzesłach usadzono dziewczyny. Zajmuję drugie miejsce od prawej. Po jednej stronie mam Karinę, po drugiej Tośkę, która tamtego dnia odstawiła się tak, że zszokowała całą klasę.

W ostatnim rzędzie wśród najwyższych wzrostem chłopaków widzę moich dwóch najlepszych przyjaciół – Sebastiana i Oskara. Obaj mieli wtedy krótko przystrzyżone modne fryzury, łobuzerskie uśmiechy i rozpięte guziki przy kołnierzykach białych koszul. Obejmowali się tak, jak to faceci mają w zwyczaju, bo oczywiście nic nie robili sobie z rad fotografa, by ustawić się prosto.

Przeszłość uderza we mnie gwałtowną falą. Popadam w zadumę nad tamtym wieczorem. Myślę, jak wyglądał w rzeczywistości, a jak miał wyglądać w moich wyobrażeniach.

Na studniówkę poszłam sama, choć kilka tygodni wcześniej myślałam, że ten wyjątkowy wieczór spędzę z Oskarem…

 

 

 

 

 

 

Rozdział 5

 

 

Miesiąc przed studniówką

 

 

 

 

– Idziesz dzisiaj na autobus? – pyta Oskar, gdy wkładam na siebie grubą puchową kurtkę w szatni i zapinam ją pod samą szyją.

Grudzień w tym roku wypełnia wszystkie znamiona srogiej zimy i o ile uwielbiam obserwować spadające z nieba płatki przez okno, gdy siedzę opatulona ciepłym kocem, o tyle wędrowanie na przystanek w taki ziąb to już zgroza. Czasem ze szkoły odbiera mnie mama, jeśli akurat jest w mieście, lecz dzisiaj niestety nie jest mój szczęśliwy dzień.

– Tak – odpowiadam i zerkam na przyjaciela, który zarzuca właśnie plecak na jedno ramię. – A co?

– Pójdziemy razem? – Wygląda na lekko zakłopotanego, co od razu nieco mnie niepokoi, bo przecież często idziemy razem na przystanek.

– Jasne – odpowiadam lekko i wzruszam ramionami.

Opuszczamy szatnię, a następnie budynek szkoły. Od razu uderza w nas mroźny powiew powietrza, przez co automatycznie kulę ramiona i chowam twarz w moim grubym wełnianym szalu.

Patrzę pod nogi, bo choć chodniki już rano zostały wysypane solą, to jednak lepiej uważać, bo marznący śnieg bywa cholernie zdradliwy.

Idziemy ramię w ramię, a ja mam wrażenie, że jest między nami dziwnie. Jego duże brązowe oczy błądzą po okolicy, jakby widział to wszystko po raz pierwszy.

– Chciałbym z tobą o czymś pogadać – mówi w końcu, a z jego ust wydobywają się obłoki pary.

Czuję lekki ucisk w żołądku, bo nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Bo chyba nie tego, o czym ostatnio mimochodem wspomniała Matylda…

– No dawaj – zachęcam go i raczę swoim zwyczajnym uśmiechem, choć czuję się co najmniej spięta.

– Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego źle, ale pomyślałem, że chciałbym… – Urywa i odchrząkuje. – Może pójdziemy razem na studniówkę?

A więc jednak. Z jednej strony koleżanka już mi zdradziła zamiar Oskara, więc nie powinnam być zaskoczona, a z drugiej czuję się dziwnie, bo zdroworozsądkowo ani przez chwilę nie brałam tego pod uwagę.

Mój przyjaciel zamierzał pójść ze swoją byłą dziewczyną, która jeszcze kilka dni temu znów była tą aktualną, ale chyba po raz kolejny się coś w tej kwestii zmieniło.

– A co z Weroniką? Mówiłeś, że idziecie razem – przypominam mu skonfundowana.

Przedziwny trzepot w klatce piersiowej sprawia, że czuję się nieswojo. On chyba to widzi i odbiera jako przedsmak mojej odmowy.

– Uznaliśmy, że jednak ona idzie sama i ja też. Każde z nas będzie siedziało przy stole swojej klasy – odpowiada ze wzruszeniem ramion.

Próbuje udawać, że temat Wery w ogóle go nie rusza, ale widzę, że nadal nie jest w stanie przepracować związku z tą dziewczyną.

Zaczęli być ze sobą ponad rok temu. Od tej pory zaliczyli sporo wzlotów i milion bardziej lub mniej dotkliwych upadków. A ja o tym wszystkim wiem, bo Oskar podczas wszystkich nudniejszych lekcji zwierza mi się ze swoich problemów. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, a on docenia to, że pomagam mu zrozumieć kobiecy punkt widzenia. Oczywiście wszystkie typowo męskie rozterki przegaduje z Sebą, a ja dla zasady w ogóle w to nie wnikam.

Dlatego radzę mu i pocieszam, gdy kolejny raz się stara, a Weronika tego nie docenia. Mówię, że wszystko się jakoś ułoży, przekonuję, że są dla siebie stworzeni i… wszystko byłoby idealnie, gdybym naprawdę tak myślała. Cóż, zdaję sobie sprawę, jak beznadziejnie spisuję się w roli powierniczki Oskara. Chciałabym szczerze wierzyć, że Wera jest idealną dziewczyną dla niego. Problem jednak w tym, że ja wiem, że nie jest. I nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Brakuje mi tylko odwagi, by powiedzieć o tym też jemu, a to w obawie, że przestanie ze mną rozmawiać tak, jak do tej pory.

Udawanie wydaje się tą bezpieczniejszą opcją dla naszej przyjaźni. Później tylko muszę sobie jakoś radzić ze zjadającymi mnie od środka wyrzutami sumienia.