Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
Czy jedna obietnica wystarczy, by posklejać to, co rozsypało się na kawałki?
Tate Ashford, kapitan Philadelphia Knights, przyzwyczaił się do presji, zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Zawsze opanowany, skupiony na grze. Ale kiedy zostaje skonfrontowany z własnym sumieniem i zauważa, że siostra jego zmarłego przyjaciela niknie w oczach, coś w nim pęka.
Rory Jones każdego dnia walczy, by zachować pozory. Świat nie widzi jej zmęczenia, pustki i samotności, bo dziewczyna starannie ukrywa je za uśmiechem. A przynajmniej tak jej się wydaje. Gdy Tate zaczyna dostrzegać to, czego nie chciała pokazać nikomu, w Rory budzą się strach i okrutnie bolesne wspomnienia.
„When We Promise” to poruszająca historia o dwójce ludzi, których łączy więcej, niż kiedykolwiek odważyli się przyznać. To opowieść o mierzeniu się z własną przeszłością i o miłości, która potrafi uleczyć nawet najgłębsze rany.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 119
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
When We Promise
Ewelina Nawara
Wydawnictwo Inanna
Komentarz do meczu Philadelphia Knights vs. Chicag...
Tate
Rory
NOTA COPYRIGHT
📖 Informacja o wersji demo
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
MIKE: Witamy państwa prosto z gorącej Filadelfii! Przed nami jedno z najbardziej wyczekiwanych starć tej części sezonu: Philadelphia Knights kontra Chicago Storm! Zapowiada się prawdziwa jazda bez trzymanki. Atmosfera tu, w Philly Sports Centre, jest naprawdę gorąca!
TONY: O tak! Knightsi grają dziś u siebie i to czuć. Publika na trybunach daje o sobie głośno znać, nasze złotka, czyli Philly Goldies, błyszczą na rozgrzewce, a Jean-Michel Doumbé wygląda, jakby miał zamiar pokonać drużynę z Chicago w pojedynkę.
MIKE: A Tate Ashford jak zawsze rozgrzewa się spokojnie, precyzyjnie, z tą swoją pokerową twarzą, z której nie można niczego wyczytać. Widziałem, jak wcześniej analizował zagrania Stormsów z tabletem w ręce, i muszę przyznać, że jestem pełen podziwu wobec jego determinacji. Dla większości graczy ta chwila przed meczem to już nie czas na sprawdzanie gry przeciwnika.
TONY: Ashford od zawsze był ambitny i ciężko pracował na to, by być tu dzisiaj z nami. Ale nie zapominajmy też o Luce Vukoviciu, jego rzuty z dystansu to prawdziwa poezja!
MIKE: Każdy z tych chłopaków na boisku udowodnił, że zna się na swojej robocie. Pora rozpocząć to widowisko. Przed państwem mecz Philadelphia Knights kontra Chicago Storm. Komentują dla was prosto z Philly Sports Centre Mike O’Connell oraz Tony Andrews.
MIKE: No i mamy przerwę w Philly Sports Centre, a na tablicy pięćdziesiąt osiem do pięćdziesięciu czterech dla Philadelphia Knights! Jeśli ktoś spodziewał się spokojnego wieczoru z popcornem, to… chyba już dawno go rozrzucił.
TONY: Oj, tak! Jet Robinson włączył tryb turbo, a Ashford podaje piłkę z taką precyzją, jakby w głowie wyrósł mu radar. Gość ma więcej asyst niż ja skarpet bez pary.
MIKE: [śmiech] Nie chcę wiedzieć, ile dokładnie. A teraz moment, na który czekało naprawdę wielu: Philly Goldies na parkiecie!
TONY: Ooo tak, nasze lokalne złotka. Jeśli to jest przerwa, to ja chcę taką codziennie o piętnastej zamiast kawy.
MIKE: Zobacz tylko, co one wyprawiają! Te układy? Ta precyzja? Zdecydowanie zarówno Knightsi, jak i Goldies potrafią zadbać o prawdziwe widowisko dla swoich fanów.
TONY: I… czy tylko mi się wydaje, czy jedna z Goldies właśnie puściła oczko w stronę ławki Knightsów?
MIKE: Też to zauważyłeś? A myślałem, że tylko ja mam zainstalowany radar na zakazane spojrzenia. [śmiech] Ciekawe, do którego z chłopców było to skierowane, i czy Lola James zrobiła to celowo, czy to tylko część układu.
TONY: Mike, myślę, że obaj słyszeliśmy plotki, że jeden z graczy Knightsów jest wyjątkowo zaangażowany w rozwój artystyczny cheerleaderek, a zwłaszcza jednej z nich.
MIKE: [śmiech] Tak, podobno bardzo ceni sobie taniec. Szczególnie w wydaniu z pomponami.
TONY: No cóż, dopóki nie rozprasza go to przy zdobywaniu kolejnych punktów dla Knightsów, sztab szkoleniowy chyba przymyka oko.
MIKE: Na razie wszystko działa: Doumbé dominuje pod koszem, Wallace zbiera piłki, jakby zależało od tego jego życie, a Tate Ashford kieruje tym okrętem jak profesjonalista. Goldies kończą pokaz, który zdecydowanie zasługuje na to, by widzowie musieli wykupywać osobne bilety.
TONY: Patrz, Mike, publiczność wstała! I wcale nie dlatego, że gra się wznawia. Kibice drużyny z Filadelfii owacjami na stojąco dziękują swoim dziewczynom za spektakularny występ.
MIKE: Dobra, wracamy do meczu. Trzecia kwarta już za moment, a jeśli będzie wyglądać jak pierwsza połowa… to nie zazdroszczę fanom Chicago Storm.
MIKE: I to koniec tego wspaniałego widowiska! Philadelphia Knights wygrywają sto dwanaście do dziewięćdziesięciu pięciu nad Chicago Storm! Co za mecz, co za druga połowa!
TONY: Ashford w trybie generała, Jet Robinson niczym rakieta, a Doumbé, no cóż, proszę państwa, był jak mur, którego Stormsi nie mogli pokonać!
MIKE: Vuković odpalił w trzeciej kwarcie, jakby ktoś mu podpalił tyłek: trzy trójki z rzędu! Drużyna z Chicago próbowała ugasić ten pożar, ale nie mieli wystarczająco dużo wody.
TONY: A Wallace? Dwanaście zbiórek, trzy bloki, dwa przechwyty, facet chyba dziś nie miał zamiaru oddać nikomu piłki. Knightsi działali jak doskonale wyćwiczona armia!
MIKE: A teraz czas na szybki wywiad przy parkiecie. Nasza koleżanka Dana już rozmawia z Tate’em Ashfordem, kapitanem drużyny Philadelphia Knights.
DANA: Tate, gratulacje! Świetny mecz, a ty sam zaliczyłeś dwadzieścia jeden punktów, jedenaście asyst i cztery przechwyty, do tego prowadzisz ten zespół jak prawdziwy kapitan.
TATE: Dzięki, Dana. Gramy razem, wygrywamy razem, przegrywamy razem. Dziś wszyscy wykonaliśmy swoją pracę na dwieście procent, więc wygraną mamy w kieszeni i możemy świętować.
DANA: Widać było świetną chemię na boisku… Naprawdę wielkie brawa dla was! A skoro mowa o chemii… krążą pogłoski, że między jednym z zawodników Knightsów a pewną cheerleaderką Philly Goldies dzieje się coś więcej. Możesz nam coś zdradzić na ten temat?
TATE: [śmieje się i przeciera ręcznikiem kark] Wiesz, Dana… nie wnikam w relacje kolegów. Ja jestem tu co najwyżej od pick and rolla, nie od plotek na temat związków.
DANA: Czyli nie zaprzeczasz?
TATE: [z uśmiechem] Powiem tak, jeśli ktoś zakochuje się w kimś, kto potrafi zrobić salto w rytm jednego z kawałków Beyoncé, to ciężko mieć mu to za złe. Prawda?
DANA: [śmiech] Masz rację. A czy w twoim życiu jest ktoś, kto sprawia, że twoje serce zaczyna bić szybciej?
TATE: Poza moim trenerem, gdy zmusza mnie do katorżniczej pracy? [śmiech]
DANA: Jak zawsze tajemniczy, aż żałuję, że nie mamy więcej czasu, bo coś bym z ciebie wyciągnęła. Jeszcze raz gratulacje i powodzenia w kolejnym meczu!
TATE: Dzięki, Dana. Gratulacje dla Philly Goldies za fantastyczne show i wielkie podziękowania dla naszych kibiców, dzięki waszemu dopingowi mamy siłę na więcej!
Czułem się wykończony, ale to był ten rodzaj zmęczenia, który lubiłem. A zwycięstwo nadawało mu jeszcze słodszego smaku. Po meczu udzieliłem paru krótkich wywiadów. W tym czasie moi kumple zdążyli popajacować i spotkać się z kilkoma fanami, którzy mieli zagwarantowane wejście na boisko po zakończeniu spotkania – to głównie dzieciaki pozostające pod opieką fundacji naszej drużyny.
Chociaż ta wygrana była też trochę słodko-gorzka. Dziś po raz pierwszy grałem z drużyną Chicago Storm od czasu śmierci mojego przyjaciela. Poprzedni mecz z tą drużyną spędziłem z dala od boiska, trener Whitman rozumiał moje emocje, to, że wtedy nie potrafiłbym się skupić na piłce. Zbyt wiele mnie dręczyło, bym mógł poświęcić się drużynie i poprowadzić ją do zwycięstwa.
– Tate! Cześć, stary! – przywitał się kapitan drużyny Stormsów.
– Shep, dobrze cię widzieć – powiedziałem, jakbyśmy nie rozegrali właśnie pełnego meczu. Ale przed nim nie mieliśmy okazji zamienić nawet słowa.
Shep, a raczej Chad Shepherd, przewodził drużynie z Chicago dłużej niż ja naszym Knightsom.
– Widziałeś może Rory? Chcieliśmy się z nią zobaczyć, ale nie udało mi się jej złapać ani przed meczem, ani po nim, zanim Goldies zniknęły w szatni.
– Widziałem, że schodziła razem z resztą dziewczyn, ale powinna być gdzieś tutaj, bo Goldies też miały się spotkać z dzieciakami – odpowiedziałem. – Zaraz ją znajdziemy, chodź, chłopaki chętnie cię podręczą z powodu przegranej. – Zaśmiałem się i objąłem go ramieniem, by poprowadzić w kierunku swojej drużyny.
Wpadłem na Jade, kapitankę drużyny cheerleaderek, ale ta nie miała pojęcia, gdzie jest Rory, więc zostawiłem Shepa z kumplami i zszedłem do szatni, by poszukać dziewczyny. Choć przez większość czasu Rory nie mogła mnie znieść, wciąż była siostrą mojego najlepszego kumpla, a skoro Shep i reszta chłopaków chcieli się z nią spotkać, musiałem ją znaleźć. Była. Słowo kluczowe. Adam zginął w wypadku dwa lata temu i od tego dnia nic już nie wyglądało tak samo. Dorastaliśmy w jednej okolicy, a dokładniej na jednym piętrze, prawie drzwi w drzwi. Rory i Adam byli częstymi gośćmi w moim domu, bo ich rodzice… Lepiej o nich nie mówić. Moja rodzina, choć nie mieliśmy wiele – kurwa, przez większość czasu ledwie wiązaliśmy koniec z końcem – przyjęła tę dwójkę dzieciaków z otwartymi ramionami. Tata zabierał mnie i Adama na boisko, by grać w kosza, a mama dbała o Rory jak o córkę, której nigdy nie miała. Adam był dwa lata starszy ode mnie, ale nie przeszkadzało to nam w przyjaźni, jakby ta różnica nigdy nie miała dla niego znaczenia. Nie widział we mnie wkurzającego młodszego dzieciaka, zamiast tego zobaczył kogoś, z kim mógł rzucać do kosza, kopać w piłkę i obrywać od starszych dzieciaków w szkole. Gdzieś w międzyczasie zaprzyjaźniłem się też z Rory. A później wspólnie z Adamem zadbaliśmy o to, by jego siostra nie miała żadnego życia miłosnego, a wszyscy odważni kolesie, którzy zdecydowali się zaprosić ją na randkę, wiedzieli, co ich czeka, jeśli złamią jej serce. Uśmiechnąłem się na wspomnienie tamtych dni. Wtedy wszystko było prostsze.
Zatrzymałem się przed drzwiami szatni Goldies i zapukałem.
– Rory? To ja. Shep i reszta chłopaków z Chicago chcą się z tobą zobaczyć.
Nic. Tylko dźwięk stóp, potem szczęk zamka i drzwi się odrobinę uchyliły.
Wtedy ją zobaczyłem.
I przez ułamek sekundy moje serce zamarło.
Wyglądała, jakby uszła z niej cała energia. Skórę miała tak bladą, że niemal przezroczystą. Włosy potargane, związane byle jak w kok, choć przed chwilą, na meczu, pozostawały ułożone w piękne fale, a koszulka wisiała na niej luźniej, niż powinna. Ale najgorsze były jej oczy – zupełnie bez życia. Efektu dopełniały wyraźne sińce, jakby dziewczyna nie spała zbyt dobrze od dłuższego czasu.
– Rory? Wszystko w porządku? – zapytałem, zmartwiony.
– Tak – odpowiedziała automatycznie, chociaż jej głos był zachrypnięty i drżał. – Po prostu jest tu gorąco, a ja padam po występie.
– Gorąco…? Rory, ty cała drżysz. – Zrobiłem krok do przodu, ale ona się cofnęła.
– Nie rób z tego dramatu, Tate – burknęła. – Po prostu jestem zmęczona, jak wszyscy.
– Nie wyglądasz na zmęczoną. Wyglądasz… Cholera, Rory, wyglądasz, jakbyś miała zaraz się przewrócić. Jadłaś dziś coś w ogóle?
Wzruszyła ramionami, jakby to nie miało znaczenia.
– Przestań mnie wypytywać. To nie twoja sprawa. Ja nie jestem twoją sprawą – dodała, jakby chciała podkreślić te słowa.
– Nigdy nie mówiłem, że jesteś moją sprawą. Ale zależy mi na tobie. I nie będę udawał, że nie widzę, co się z tobą dzieje.
– Nic się nie dzieje, a tobie nigdy na mnie nie zależało – warknęła ostro. – Przestań szukać problemów tam, gdzie ich nie ma.
– Masz gorączkę? – zapytałem, ignorując jej ton.
Zbliżyłem się jeszcze o krok i choć Rory od razu odskoczyła do tyłu, niemal natychmiast poczułem ten zapach. Słodki, metaliczny, nieprzyjemny. Nie potrafiłem go dopasować, ale wiedziałem, cholera, byłem pewien, że powinienem go z czymś kojarzyć.
– Rory… – zacząłem, ale ona już stała przy torbie i nerwowo wrzucała do niej rzeczy.
– Daj spokój, Tate. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
– Kurwa, Rory, co się z tobą dzieje?
– Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić, Tate?! – wybuchła. – Nie każdy potrzebuje rycerza na białym koniu! Czasami ktoś potrzebuje czasu, by zmierzyć się ze swoim bałaganem i wygrzebać z bagna. A wtedy już z pewnością nie jest mu potrzebny jakiś pieprzony koszykarz, który nagle postanawia się zainteresować jego życiem!
Jej słowa uderzyły prosto tam, gdzie biło moje serce. W głosie dziewczyny słyszałem desperację i bezsilność, w dodatku miała rację… Nie interesowałem się nią od śmierci Adama. Cholera, była cheerleaderką drużyny, dla której grałem, a ja traktowałem ją niemal jak obcą osobę. Nie dałem jednak po sobie poznać, jak zabolała mnie szczerość. Zamiast tego próbowałem drążyć.
– Ale jeśli nie masz siły się wygrzebać, to co wtedy?
Spojrzała na mnie tak, jakby zamierzała coś jeszcze powiedzieć, ale nie padły żadne słowa. Po prostu odwróciła się i wyszła, a mnie zostawiła samego.
Stałem tam przez długą chwilę. Czułem się, jakby z pomieszczenia zniknęło powietrze. Jakby ktoś je ze mnie wyssał. Coś było nie tak. Przeczucie mówiło mi, że Rory coś ukrywała, w dodatku nie chciała mnie w swoim świecie. Dziewczynie wyraźnie nie podobało się to, że zainteresowałem się jej samopoczuciem, ale ja nie potrafiłem odpuszczać. Postanowiłem, że się dowiem, co ukrywa Rory. Czy tego chciała, czy nie.
Ostatnie, czego teraz chciałam, to spotkanie z kumplami mojego zmarłego brata. Ale wiedziałam, że Adam ich lubił, byli jego rodziną, przyjaciółmi i wspierali go, na boisku i poza nim. Dlatego wyszłam z szatni, a Tate’a zostawiłam za sobą. W korytarzu zdjęłam gumkę z włosów i przeczesałam je palcami, choć dłonie mi drżały. Potarłam policzki, by nadać im trochę koloru, jakbym tym gestem próbowała zetrzeć zmęczenie, które czułam każdego dnia.
– Podobno się za mną stęskniłeś – rzuciłam najradośniej, jak potrafiłam, gdy podeszłam do Chada. – Tak myślałam, że zbyt długo beze mnie nie wytrzymasz, Shep.
– A żebyś wiedziała – odpowiedział z uśmiechem i przyciągnął mnie do uścisku. – Gdybyś jeszcze odpisywała na wiadomości, to trochę złagodziłoby moją tęsknotę – dodał, spoglądając na mnie z góry.
Nie należałam do najniższych kobiet, ale większość koszykarzy po prostu zawsze patrzyła na mnie z góry, więc już się do tego przyzwyczaiłam.
– Nie dostałam od ciebie żadnej wiadomości – powiedziałam i dopiero wtedy dotarło do mnie, że przecież zmieniłam numer. – Cholera, zapomniałam dać ci znać, że tamten numer mam już nieaktywny.
– Auć, teraz zraniłaś moje uczucia. Dawaj telefon – powiedział, a gdy to zrobiłam, wklepał swoje namiary i wysłał do siebie SMS-a, żeby mieć moje. – I teraz już nie będzie wymówki, by mi nie odpisywać. Co tam u ciebie, Rory? Bez ściemy, martwimy się o ciebie z chłopakami.
Westchnęłam, ale nie musiałam odpowiadać, bo wokół nas pojawili się pozostali gracze Stormsów, ci, którzy przyjaźnili się z Adamem, i zrobił się chaos. Wszyscy mnie wyściskali – chłopakom zupełnie nie przeszkadzało, że są po meczu i z pewnością potrzebowali prysznica. Nie miałam im tego za złe.
– Może zostawisz Knightsów i zaczniesz dopingować najlepszej drużynie na świecie? – rzucił któryś z nich.
– Patrząc na wynik dzisiejszego meczu, mogę powiedzieć, że już dopinguję lepszej drużynie – zaśmiałam się i nawet dla mnie brzmiało to prawie naturalnie.
Chociaż po minucie śmiechu zrobiło mi się słabo. Nie dałam jednak tego po sobie poznać.
– Jakby co, wiesz, gdzie nas szukać – powiedział Shep. – A rozmowę dokończymy przez telefon, bo musimy się zbierać. Trzymaj się, Rory. I odzywaj się czasem.
Przytaknęłam, uścisnęłam go na pożegnanie i posłałam buziaka reszcie chłopaków. Kiedy odchodzili, machałam im z uśmiechem, ale gdy tylko odwrócili się do mnie plecami, uśmiech zniknął. Jak światło, które gasło w pustym pokoju. Złapałam torbę, ramieniem otworzyłam drzwi wyjściowe, a gdy znalazłam się na zewnątrz hali, poczułam, jak chłód otula mi rozpalone ciało. Westchnęłam na tę chwilową ulgę i ruszyłam przez parking. Mój samochód był stary, ledwie zipał, ale jeszcze jeździł, a niczego więcej od niego nie wymagałam. Zatrzasnęłam drzwi od środka i siedziałam chwilę bez ruchu. Ponownie westchnęłam, czułam, jakby moje płuca i wszystkie komórki rozpaczliwie potrzebowały więcej tlenu. Zniknęły światła hali, ludzie, przed którymi musiałam udawać. Po policzku poleciała łza. Starłam ją wściekłym ruchem ręki i odpaliłam silnik, by wrócić do domu.
Dom, zaśmiałam się w duchu.
Od bardzo dawna to słowo nie znaczyło dla mnie nic miłego. To Adam był moim domem. On i ja kontra świat. Rodzeństwo Jonesów przeciwko przeciwnościom losu. Choć byliśmy częstymi gośćmi w domu Tate’a, jego rodzice wręcz zachęcali nas do przychodzenia do nich, to i tak wiedziałam, że zawsze i wszędzie mogę liczyć tylko na jedną osobę. Na Adama. A teraz jego zabrakło i moja rzeczywistość nie wyglądała tak jak wcześniej. Straciłam najlepszego przyjaciela i jedynego członka rodziny, który był dla mnie ważny. Od kiedy pamiętam, rodzice woleli zaglądać do butelki, niż przejmować się swoimi dziećmi. Nie znałam dziadków, podobno nie żyli, ani dalszych krewnych – zresztą nawet nie wiedziałabym, gdzie i po co miałabym ich szukać. Oni się nami nie interesowali, to sąsiedzi nas karmili, to ojciec Tate’a zabierał mojego brata na boisko, a jego mama czesała i przycinała mi włosy.
Zostałam więc sama. Aurora Jones kontra świat. I przegrywałam to starcie z miażdżącą przewagą dla tego całego gówna, którym obrzucał mnie los.
Wróciłam do swojego mieszkania, choć to raczej przypominało duży schowek, rzuciłam torbę i padłam na gówniany materac na podłodze, który służył mi za łóżko. Wiedziałam, że muszę się pozbierać, coś zjeść i wykąpać, ale w tej chwili jedyne, na co miałam ochotę, to zasnąć i już się nie obudzić. Nie myślałam o śmierci, nie nawiedzały mnie myśli samobójcze, ale coraz częściej rozważałam, po co to ciągnąć. Nie miałam nikogo, kto by się mną przejmował, kto by mnie kochał. Nikt tak naprawdę by za mną nie tęsknił. Dziewczyny z drużyny cheerleaderek? Nie byłyśmy przyjaciółkami, z większością łączyła mnie zwykła sympatia, koleżeństwo, z kilkoma – niechęć. Kumple Adama? Może by się przez chwilę przejęli, ale nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów, więc nie zabolałoby ich, gdybym zniknęła. Rodzice? Musieliby wytrzeźwieć na tyle, by dotarła do nich informacja o mojej śmierci. Nie miałam nikogo. Zostałam zupełnie sama. Dlatego w takich chwilach jak dziś, gdy byłam wykończona, gdy czułam zmęczenie aż w kościach, zastanawiałam się… po co się męczyć.
Leżałam na materacu i próbowałam zasnąć już dobrą godzinę, może dwie, może pięć… Nie miałam pojęcia. Czas ostatnio płynął dziwnie. Minuty zlewały się w godziny, a godziny znikały bez śladu. Nie mogłam zapaść w sen, ale brakowało mi siły, by się podnieść. Czułam, jakby moje ciało nie należało do mnie. Jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię i zostawił, bym powoli znikała…
Zaschło mi w ustach, gardło miałam wyschnięte na wiór. Wstałam w końcu i chwiejnie podeszłam do lodówki. Wyciągnęłam karton z sokiem, wzięłam spory łyk. Oparłam się o blat, bo czułam, jak świat się przechyla, jakby nagle moje mieszkanie dryfowało po wzburzonym oceanie.
Oddychałam ciężko. Czoło miałam lepkie, kark wilgotny, choć w mieszkaniu nie było gorąco. Wiedziałam, co to oznacza. Jednak nie mogłam nic zrobić. Wróciłam więc na materac, zwinęłam się na nim i zarzuciłam na siebie koc.
Chyba wreszcie zasnęłam.
Ale obudził mnie krzyk. Nie wiedziałam, do kogo należał, dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja krzyczałam.
Zlana potem usiadłam na materacu, dysząc, jakbym przebiegła maraton. Serce tłukło mi się w piersi, gardło miałam ściśnięte, jakby ktoś próbował mnie udusić od środka.
Adam.
Śnił mi się Adam.
Byliśmy znowu dziećmi, roześmiani biegliśmy przez ulicę. A potem nagle on zniknął. Bez krwi, bez wypadku, po prostu przestał istnieć. Jakby go nigdy nie było. A ja wołałam jego imię raz po raz, coraz głośniej, aż dźwięk mojego głosu przestał mieć znaczenie.
Zwinęłam się w kłębek.
Noc była ciemna, na niebie nie dostrzegałam gwiazd, a w mojej okolicy na próżno szukać świateł miasta, więc za oknem widziałam jedynie czerń. W odbiciu na szybie ujrzałam siebie. Dziewczynę, która próbowała wyglądać na silną. Która przed wszystkimi udawała. Która nie miała już siły, by walczyć.
Całe moje ciało jakby pulsowało, w głowie mi dudniło, a wszystkie mięśnie bolały. Leżałam w tej ciszy, w tej cholernej ciszy gównianego mieszkania, i czułam, że z każdą minutą coś się we mnie łamie.
Nie płakałam. Nie miałam już siły na łzy.
Usprawiedliwiałam się w myślach: że jestem tylko zmęczona, że to przez stres, przez dzień pełen emocji. Ale gdzieś pod tym wszystkim czaił się ten sam cień co zawsze… cichy, niewidzialny wróg, który wysysał ze mnie siły i pozostawiał pustkę.
Znowu zasnęłam.
Nie pamiętam nawet kiedy. Może nad ranem. Może tylko na chwilę.
Kiedy się obudziłam, głowa nadal bolała, usta miałam suche, jakbym spędziła całą noc na pustyni.
I znowu byłam sama.
A najgorsze w tej samotności wydawało się to, że zaczynała mi się wydawać znajoma. Powoli uświadamiałam sobie, że ta samotność jest bezpieczna. Że tak powinno być.
I właśnie w tym momencie dostałam wiadomość. Sięgnęłam po telefon i odczytałam SMS-a.
Hej, Rory, nie wiem, czy odsypiasz wczorajszy występ, ale zadzwoń, jak będziesz mieć chwilę. Naprawdę chcę pogadać, upewnić się, że u ciebie wszystko w porządku. Mam też u siebie rzeczy Adama, te, które zostawiał, gdy do mnie wpadał. Może będziesz chciała je przejrzeć?
Chad Shepherd uratował mnie przed wpadnięciem w kolejną spiralę negatywnych myśli i użalania się nad sobą. I nawet nie miał o tym pojęcia.
Odpisałam mu szybko.
Zbieram się do pracy. U mnie w porządku, Shep. Trzymam się, choć tęsknię za nim każdego dnia. Nie jestem gotowa, by przejrzeć te rzeczy, zatrzymasz je dla mnie jeszcze jakiś czas?
Patrzyłam na kropki na ekranie, które świadczyły o tym, że zaraz pojawi się jego odpowiedź.
Nie kupuję tego, ale nie naciskam, Tate wspominał, że wczoraj nie czułaś się najlepiej. Dasz znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała? Jesteś dla mnie, dla nas wszystkich, jak siostra. I bez pośpiechu, jego rzeczy będą na ciebie czekać tak długo, ile tylko potrzebujesz.
Westchnęłam głośno. Pieprzony Tate Ashford musiał wtykać swój idealnie prosty nos w nie swoje sprawy. Nim zajmę się później. Albo raczej skutecznie zignoruję.
Dzięki, Shep.
Zsunęłam z siebie koc i wstałam z materaca.
Koniec z użalaniem się nad sobą.
Pora zmierzyć się z kolejnym dniem.
What We Promise
Copyright © Ewelina Nawara
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025 r.
ebook ISBN 978-83-7995-847-4
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Joanna Błakita | proAutor.pl
Korekta: Agata Nowak | proAutor.pl
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara | proAutor.pl
Skład i typografia: Bookiatryk.pl
Przygotowanie ebooka: Bookiatryk.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Książkę i ebook najtaniej kupisz w MadBooks.pl
To jest wersja demonstracyjna zawierająca 10% treści książki.
Aby przeczytać pełną treść, skorzystaj z pełnej wersji EPUB.
Konwersja i przygotowanie ebooka Bookiatryk.pl
