29,99 zł
Natalia ma jedno jedyne, lecz nierealne marzenie – zostać mamą. Ta tęsknota nie pozwala jej cieszyć się wielką, niezwykłą miłością, jaką obdarza ją Damian. Nad ich związek nadciągają burzowe chmury. Czy Natalii, która straciła nadzieję, uda się zachować miłość?
CZY NAPRAWDĘ TRZEBA COŚ STRACIĆ, BY DOCENIĆ TEGO WARTOŚĆ?
Zrozpaczona dziewczyna w wigilijny wieczór… ucieka. I pewnie jej los potoczyłby się zupełnie inaczej, gdyby nie porzucony w lesie bezbronny pies. Natalia za wszelką cenę chce ocalić życie Belli. Zabiera ją do Dworu Marcinki, gdzie rozbrzmiewają dziecięce głosy, a w kuchni unosi się zapach wigilijnych potraw. W progu domu pojawia się też Bartosz, którego serce pełne jest tęsknoty za czymś, co nagle i bezpowrotnie stracił.
TAK DŁUGO CZEKAMY NA UŚMIECH LOSU, A ON… POJAWIA SIĘ NIESPODZIEWANIE. NIEKONIECZNIE WTEDY, KIEDY TEGO OCZEKUJEMY.
Piąty tom kochanej przez Czytelniczki Serii Mazurskiej przynosi nowe wzruszenia, emocje, łzy smutku i radości. Dwór Marcinki, jak zwykle gościnny, przygarnie pod swój dach nie tylko białą, kosmatą Bellę, ale i nowych rozbitków z okrętu zwanego życiem.
„To najbardziej świąteczna powieść w twórczości Katarzyny Michalak! Dajcie się uwieść bożonarodzeniowej atmosferze, która otuli Was mocą pięknej i silnej przyjaźni. Nigdy nie traćcie wiary w ludzi! Autorka w przepiękny sposób pokazuje, że dobro wraca, życzliwość buduje mosty, a miłość… Miłość potrafi działać cuda!”
/ONA CZYTA/
„Tę powieść podarowałabym bliskiej osobie. Najbliższej memu sercu, by pamiętała, jak cenne jest życie, jak piękna jest miłość i jak wielką siłę mają marzenia. Och, jak ja bym chciała spędzić choć jeden wieczór, grzejąc się w cieple kominka, zajadając tradycyjne pyszności z kuchni bohaterki i snując marzenia właśnie tam, gdzieś na mazurskiej wsi! Przepiękna powieść!”
/Zaczytana Mariola/
„Nie mogłam jej odłożyć, przeczytałam jednym tchem, zapominając o codzienności! Niezwykła. Poruszająca, pełna ciepła, ale i życia we wszystkich jego odcieniach. Nie znam drugiej autorki, która budziła by we mnie takie emocje! Polecam.”
/CZYTAM ZAWSZE/
Fragment powieści:
Stare domy, szczególnie takie jak ten, stojące na uboczu, otoczone łąkami i lasem, mają tę cudowną właściwość, że nawet cierpiący na bezsenność przesypiają tu spokojnie całą noc, głębokim snem bez snów. Świeże powietrze? Na pewno. Cisza niezakłócana odgłosami miasta? To też. Sama jednak atmosfera Marcinków, ten magiczny spokój, w który gość zanurza się od samego progu, działały kojąco.
Bartosz obudził się zaraz po wschodzie słońca.
Długie, leniwe minuty leżał w swoim pokoju na poddaszu, wpatrzony w padający za oknem śnieg, rozkoszując się wygodnym łóżkiem i ciszą panującą wokół. Było wcześnie. Dzieci jeszcze spały. W kuchni być może ktoś się krzątał, bo czuć było cudny zapach chleba dopiero co wyjętego z pieca. Pewnie Jadwiga chciała w ten sposób ugościć przyjaciół.
„Basia też piekła domowy chleb”, przyszła myśl. „Co tydzień, w sobotę, o ile miała siły po długim, męczącym dyżurze, wysyłała Przemka do piwnicy po zakwas, odważała mąkę, dolewała źródlanej wody, dodawała soli, roztopionego masła i miłości, a potem… zaganiała mnie do ugniatania ciasta. Nie cierpiałem tego. Mówiłem, że równie dobry chleb robią w piekarni przy rynku. I nie chciałem widzieć łez w jej oczach, a przecież moje słowa raniły. Nie tylko te…”. Tak. Nie był święty. Potrafił zaleźć żonie za skórę. Dopiec podłym słowem. Basia znosiła jego humory cierpliwie, bo po prostu go kochała. „Ile bym dał, żebyś znów krzyknęła z kuchni: »Bartuś, twoja kolej, chlebuś czeka«. Tak właśnie mówiłaś, jak o żywym stworzeniu. »Chlebuś czeka«, i za tobą powtarzał te słowa Przemek. Ile bym dał, żeby usłyszeć was znowu…”. Przytknął dłoń do oczu, z całych sił próbując powstrzymać łzy.
Czy naprawdę trzeba coś stracić, by docenić tego wartość? Czasem bezcenną? Dom – można odbudować. Pracę – odzyskać albo znaleźć nową. Zdrowie – wcześniej czy później odzyskujesz albo idziesz do piachu i wtedy jest ci wszystko jedno. Ale tych, których kochasz?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 255
Data ważności licencji: 11/30/2025
Kiedyś myślałam, że miłość to namiętność. Dziś wiem, że rodzicami miłości są czułość i zaufanie..
Saga Mazurska jest moim ulubionym cyklem powieści Katarzyny Michalak. Pokochałam głównych bohaterów tej serii całym sercem. Współczułam Natanielowi, kibicowałam Natalii i trzymałam kciuki za łotra Siergieja, bo choć ma czarny charakter, to ma też złote serce. A Dwór Marcinki – cóż… wierzę głęboko, że są na świecie takie miejsca jak ów dom na Mazurach i tacy ludzie jak jego gospodyni Jadwiga.
Czytelniczy Ogród
Są takie książki, które można nazwać „nieodkładalnymi” i do takich należą niewątpliwie powieści Katarzyny Michalak, z Sagą Mazurską na czele. Te książki wciągają czytelnika od pierwszych stron, porywają w czasie lektury, uwodzą, a po przeczytaniu ostatniej strony – pozostają na długo w pamięci. Dlaczego? Bo dotykają wrażliwej struny w naszych sercach, mówią o ważnych i często trudnych relacjach. Opowiadają o ludziach takich jak my, którzy na swój sposób, często niezdarnie, chcą wywalczyć sobie swoje małe szczęście w życiu.
Julina
Czy można zaprzyjaźnić się z bohaterami powieściowymi? Jak widać – można, bo sięgając po kolejne tomy Sagi Mazurskiej, uświadamiałam sobie, że zdążyłam się mocno przywiązać do mieszkańców i gości Dworu Marciniki. A nawet za nimi zatęsknić…
PatiCzyta
Powieści Katarzyny Michalak mają w sobie niezwykły dar przywracania nadziei. W szczęście. W miłość. A przede wszystkim – w drugiego człowieka.
Zaczytana Dolina
Katarzyna Michalak jest mistrzynią budowania postaci. Bohaterowie, których spotykamy w kolejnych tomach Sagi Mazurskiej, to ludzie z krwi i kości. Mają trudne charaktery, popełniają wiele błędów, ukrywają przed innymi swoje słabości, ale też potrafią być wspaniałomyślni, potrafią kochać, a przede wszystkim – wraz z rozwojem akcji – szlachetnieją.
MarieReads
Każdy kolejny tom Sagi Mazurskiej jest zupełnie samodzielną i odrębną historią. Każdy zaskakuje nowymi postaciami, nieprzewidywalnym rozwojem wydarzeń, burzą emocji, która sprawia, że każda kolejna strona jest wielką zagadką…
Klaudia&Marta
Lubię bohaterów Sagi Mazurskiej. Łagodnego Nataniela i jego utarczki z zadziornym i buńczucznym Siergiejem. Lubię delikatną, wręcz eteryczną Natalię, pracowitą rudowłosą Zosię i nieposkromioną Magdę. I ciocię Jadwigę, która jak nikt inny potrafi odczytać, co czai się na samym dnie serca. Znajdzie dla każdego ciepłe słowo, serdeczny uśmiech i… kromkę świeżo upieczonego chleba z domowymi konfiturami.
Lektury Alicji
W Sadze Mazurskiej trudno szukać idealnego świata i łatwych rozwiązań. Los nie szczędzi bohaterom bolesnych doświadczeń. A jednak te książki przynoszą ukojenie. Pomagają uwierzyć, że są ludzie o dobrych sercach, że nawet drań spod ciemnej gwiazdy tęskni za miłością, że samotność nigdy nie jest „na zawsze”. I że warto doceniać chwile szczęścia w życiu i łapać szanse, jakie podsuwa nam los.
Zuzula
To prawdziwa emocjonalna bomba! Chwilami z trudem powstrzymywałam łzy, aby kilka kartek później zaciskać pięści ze złości na postępowanie Nataniela, a po kolejnych minutach zaśmiewać się z rozbrajających scen z udziałem małej rezolutnej Emilki. Prawdziwa karuzela wrażeń!
Czytanie_jest_jak_latanie
Powieści z Sagi Mazurskiej powinny być przepisywane przez lekarzy jako lek na smutek i zniechęcenie. Te książki pokazują, jak być sobą, zaakceptować swoje słabości, oswoić swoje lęki i pokochać otaczający nas świat, mimo że nie jest idealny. Pokazują, że najważniejsze jest to, aby być po prostu dobrym człowiekiem. I że nie ma to nic wspólnego z byciem idealnym.
Magducha
Jeśli kiedykolwiek pomyślałaś, że los bywa niesprawiedliwy – weź do ręki tę książkę. Jeśli nosisz w sercu ranę, która nie chce przestać dawać o sobie znać – przeczytaj tę książkę. Jeśli wreszcie czujesz tęsknotę za miłością, prawdziwą przyjaźnią i szczerą dobrocią – poznaj bohaterów Sagi Mazurskiej i przekonaj się, że nie ma takiego zła, którego nie da się pokonać Dobrem i Miłością.
BiblioteczkaHani
Lektura Sagi Mazurskiej była jak powrót do czasów, kiedy w kuchni zawsze czekała na mnie pajda chleba z masłem i ciepłym mlekiem, a w całym domu pachniało powidłami śliwkowymi. Była dla mnie podróżą w krainę, gdzie nie ma pędu dnia codziennego, gdzie najważniejsi dla ludzi są… inni ludzie.
Jola82
Wielki, biały pies biegł za przyspieszającym samochodem, dopóki starczyło mu sił w łapach. Co się działo w wiernym psim sercu, gdy czuło, że już nie dogoni znikającej w tumanie śnieżnego puchu rodziny? Pewnie pękało ze strachu i rozpaczy.
Pies zatrzymał się wreszcie, dysząc ciężko. Zaskomlał tak żałośnie, że normalnemu, czującemu człowiekowi łzy stanęłyby w oczach, zawróciłby i zabrał zwierzę ze sobą, z powrotem do domu. Ale ci, którzy porzucili białego psa na leśnej drodze, nie mieli współczucia w sercu. Nie był im już potrzebny. Tak właśnie. Zawadzał, więc wyrzucili go, jak coś zbędnego. Jak rzecz, która nie myśli, nie czuje, nie cierpi. Ale ten pies, wielki i biały, nie był rzeczą…
Zwinął się pośrodku drogi w żałosny kłąb białej sierści, z nosem na wszelki wypadek skierowanym tam, gdzie zniknął samochód, i zaczął po psiemu czekać. Tak po prostu.
Nie ruszył się z miejsca ani wtedy, gdy zaczął prószyć śnieg, ani wtedy, gdy do lasu zakradła się noc, ani wtedy, gdy temperatura zaczęła spadać. Zamarzał, a nie ruszył się ani na krok. Wierny do końca…
Ciocia Jadwinia, właścicielka dworu Marcinki, stojącego sobie od paru wieków gdzieś na Mazurach, niedaleko Ełku, nie mogła się doczekać wytęsknionych gości! Całą jesień gromadziła domowe smakołyki właśnie na tę okazję. Nawet ul w ogrodzie postawiła i sprowadziła pszczelą rodzinę, by mieć własny, przepyszny, karmelowy miód. Dlaczego karmelowy? Bo taki właśnie miał smak, taką gęstość i barwę: świeżego karmelu. Palce lizać! A jaki zdrowy! Ciocia już obdarowała przyjaciół paroma słoikami. Niedużymi. Żeby zatęsknili i przyjechali po więcej. Spryciara…
Dwa lata temu Wigilię wyprawił Nataniel Domoradzki z żoną Zosią i trzema uroczymi córeczkami, rok temu wszyscy spędzili święta na ranczu u Sodarowów – Siergieja, Magdy i ich również uroczych i rozbrykanych trojaczków. W tym roku przyszła kolej na Marcinki. Jadwiga była w siódmym niebie i swoim żywiole, planując, jakie to potrawy znajdą się na wigilijnym stole, jakimi prezentami kogo obdaruje, która zastawa będzie najlepiej pasowała do nowego obrusa, z białego adamaszku, haftowanego w maleńkie złote gwiazdki. Cudo!
I tylko atmosfera panująca na piętrze, gdzie mieszkali Damian z Natalią, jej podopieczni, nieco psuła Jadwidze świąteczny nastrój. Przez trzy lata po ślubie byli niczym dwoje zapatrzonych w siebie gołąbków, zakochani jedno w drugim bez pamięci. Potem jednak coś zaczęło się psuć i dzisiaj było już bardzo źle…
– Znów ryczałaś… Ile można!? – syknął Damian, patrząc na swoją żonę z pogardą.
Kiedyś starłby jej łzy z policzków czułym gestem, scałowałby je co do kropli, tuląc i pocieszając dziewczynę dotąd, aż próbowałaby się uśmiechnąć. Kiedyś przeglądała się w jego oczach, pewna jego miłości, przekonana, że oprócz niej nie istnieje w jego życiu żadna inna. Dzisiaj była pewna, że jest inaczej. Nie, Damian nie miał kochanki, nie odwiedzał agencji towarzyskich, on oddawał się innej namiętności: wódce. I nie wiadomo, co było gorsze: czekanie na niewiernego męża czy na podpitego męża.
Kiedyś patrzył na Natalię z zachwytem, a ona powoli uwierzyła, że ten zachwyt jest szczery. W jego oczach była śliczna, zaczęła więc akceptować swoją ułomność, przynajmniej tyle. Przez niemal całe życie wydawała się sobie szkaradą, na którą nikt – oprócz rodziny i przyjaciół – nie może spojrzeć bez odrazy. Aż dobry los zesłał jej Damiana, który szeptał, gładząc ją po wygiętych w wielkie S plecach:
– Jesteś piękna i doskonała, właśnie przez swą niedoskonałość… Co mam powiedzieć ja? Facet bez ręki? – Podtykał jej pod oczy kikut ramienia.
Ona niezmiennie tuliła policzek do jego kalekiej ręki i powtarzała:
– Kocham cię.
Za sobą mieli życie pełne udręki, kompleksów i poczucia odrzucenia. Jego, Damiana, matka oddała do bidula, nie mogąc patrzeć na okaleczone dziecko, ją wprawdzie mama kochała, lecz osierociła tak nagle, że Natalia również czuła się porzucona. Na szczęście w Dworze Marcinki, pełnym ciepła i miłości, który przygarnął te dwie pokancerowane dusze pod swój dach, odnaleźli siebie, spokój i poczucie akceptacji. Bezwarunkowej, a przez to pięknej akceptacji. Tutaj byli kochani za to, kim są, a nie jacy są. Ciocia Jadwinia powtarzała to obojgu dotąd, aż w końcu uwierzyli. No Alleluja!
Odkąd odnaleźli swoje miejsce w Marcinkach, nie byli już więcej sami: mieli siebie, mieli ciocię Jadwinię, mieli piękny, stary dom, zagubiony gdzieś na mazurskiej wsi, i na koniec, chociaż to nie mniej ważne, mieli wspaniałych przyjaciół. I wszystko byłoby już ładnie-pięknie, gdyby na błękitnym niebie nad starym dworem nie pojawiły się burzowe chmury. I słońce, święcące dotąd nad starym dworem nieprzerwanie, nagle zgasło.
– Kochani! – zawołała Jadwiga, gotowa, by siąść do śniadania. Uwielbiała to. Kochała wspólne posiłki przy starym stole, pamiętającym dwudziestolecie międzywojenne, gdy cała rodzina zajmowała równie wiekowe krzesła i… działo się.
Natalia opowiadała o studiach, a niedługo kończyła architekturę krajobrazu, Damian o pracy, a od niedawna był wziętym informatykiem, specjalistą od hakerskich ataków, zaś Ala, najmłodsza, o swoich sukcesach, rzadziej porażkach, w pobliskiej podstawówce.
Tak, Jadwinia, dobry duch dworu Marcinki, kochała rodzinne śniadania, obiady czy kolacje. Do niedawna. Dziś z drżeniem serca patrzyła na drzwi, w których miała pojawić się Natalia, jej przybrana córeczka. Nieszczęśliwa… załamana… spłakana…
Wczoraj pojechała do Warszawy, do kliniki leczenia niepłodności, i wróciła z wyrokiem: szanse na własne upragnione maleństwo spadły właściwie do zera. Damian – on chyba odetchnął z ulgą, tak strasznie bał się, że dziecko urodziłoby się z kikutem ręki, ale Natalia… Przecież kochałaby, uwielbiała je bez względu na to, czy byłoby doskonałe czy nie! Tak jak Damiana! Jego przecież kochała bezwarunkowo. Nie potrafiła się pogodzić z wyrokiem. Przepłakała całą drogę powrotną, cały wczorajszy dzień. Noc też nie przyniosła ulgi, ale tak to jest, kiedy największe marzenie rozsypuje się w pył… Do świtu nie mogła zmrużyć oka. Czuła żal do męża, że spał tak spokojnie, jakby nic strasznego się nie wydarzyło. A przecież też stracił szansę na prawdziwą, pełną rodzinę!
„Nie. On nie. On jest w stu procentach mężczyzną. To ja… ja jestem bezwartościowa…”, myślała, łykając łzy.
Damian spał spokojnie, owszem, także z innych powodów. Przez cały ostatni rok Natalia traktowała go jak byka rozpłodowego. I dopuszczała do siebie tylko przez kilka dni w miesiącu, które wyznaczała za pomocą termometrów, wykresów, testów i Bóg wie czego jeszcze. Gdy chciał się kochać jak kiedyś, spontanicznie, tłumaczyła, że musi się oszczędzać – on, zdrowy facet – na te właśnie bezcenne dni jajeczkowania. A seks na żądanie, sorry, Natalio, to już nie jest to…
Było jeszcze coś, co do wczoraj spędzało młodemu mężczyźnie sen z powiek: pieniądze, a raczej ich ciągły brak. Wyjazdy do kliniki w Warszawie i horrendalnie droga terapia hormonalna, wszystkie te zabiegi, pobierania, wywoływania, przeszczepiania, kosztowały ich do tej pory fortunę. Mimo że oboje zarabiali całkiem nieźle, z pieniędzmi było coraz gorzej. Aż do wczoraj, na całe szczęście.
Natalia wreszcie usłyszała: koniec, jesteś bezpłodna, daj sobie i reszcie świata spokój i rozejrzyj się za innym rozwiązaniem. Damian odetchnął z ulgą, nie pokazując jednak tego po sobie, urwał się, by opić te wieści w doborowym towarzystwie, i wrócił do domu, gdy Natalia już spała.
Ranek, piękny, mroźny i słoneczny, przyszedł jak gdyby nigdy nic. Damian utulił ją, ucałował, wyszeptał: „Wszystko będzie dobrze”. Natalii pozostało jedynie przytaknąć, otrzeć łzy i próbować się uśmiechnąć. Gdy zaczął ją pieścić, z początku delikatnie, pytająco, potem coraz bardziej natarczywie, domagając się swoich mężowskich praw, po raz pierwszy od wielu miesięcy oddała mu się ot tak, bez patrzenia na test owulacyjny i termometr, a on przyjął to z zachwytem.
Wziął ją zachłannie, jakby pościł przez ten czas, chociaż nie było to przecież prawdą. Uprawiali seks kilka razy w miesiącu. Między czternastym a osiemnastym dniem cyklu. Wreszcie koniec z tym! Znów są normalnym małżeństwem, kochającym się z chęci, a nie z musu, i być może znów byłoby wszystko dobrze, gdyby Natalia na koniec nie zaczęła szlochać w poduszkę…
Gdy po powrocie z łazienki zobaczył jej zaczerwienione oczy i mokre policzki… szlag go trafił. Rzucił żonie kilka przykrych słów, tak przykrych jak nigdy przedtem, i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, mając ochotę zniknąć nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na jak długo.
Natalia zaś… ona przez chwilę siedziała pośrodku pustego łóżka, ale nie mogła przecież zostać tu na zawsze. Zwinąć się pod kołdrą i trwać, po prostu trwać.
Za chwilę Jadwinia zawoła, że śniadanie jest na stole. Ze stryszku zbiegnie Ala, przybrana córeczka Natalii, siostra Damiana, i trzeba będzie przed nią udawać, że wszystko jest w porządku. Nie wolno przecież przerazić dziecka. Ala nigdy nie może się domyślić, że już Natalii nie wystarcza, że ona jak niczego na całym świecie pragnie własnej córeczki albo synka. Dziewięciolatka nie może się nigdy dowiedzieć – to strzaskałoby małe, wrażliwe serduszko – że Natalia nie potrafi kochać jej tak, jak kochałaby własne dziecko, poczęte z Damianem, noszone pod sercem, rodzone w bólu, a potem kochane i rozpieszczane, jej własne…
Dziewczyna wstała i podeszła do okna.
Przytknęła rozpalone czoło do szyby zdobionej mroźnym ornamentem i długie chwile patrzyła na białą pustkę za oknem. Tak będzie od dziś wyglądać jej życie, to czuła w sercu: pustkę i chłód. Arktyczne zimno.
„Weź się w garść”, nakazała sobie. Ale niełatwo było przejść do porządku dziennego nad utraconym Wielkim Marzeniem.
A przecież niedługo przyjadą Domoradzcy i Sodarowowie i będzie jeszcze trudniej… Ci pierwsi mieli troje dzieci, dwie córeczki przybrane i jedną własną – ależ zazdrościła Zosi, że ta po wyniszczającej chemii jednak mogła zajść w ciążę i urodzić zdrowe, śliczne dziecko – zaś Magda Sodarow nie dość, że prawie cztery lata temu obdarowała Siergieja trojaczkami, to za trzy miesiące urodzi mu chłopczyka! Czworo dzieci cztery lata po ślubie! Natalii znów łzy napłynęły do oczu…
Odwróciła się gwałtownie od okna.
Musi coś ze sobą zrobić! Bo znienawidzi przyjaciół, a później i siebie za tę podłą zawiść!
Podbiegła do szafy, nałożyła ciepłą kurtkę i słysząc wesołe głosy dobiegające z kuchni, wymknęła się z domu niczym złodziej. Zupełnie jakby miała okraść najbliższych z radości i w ostatniej chwili sumienie jej na to nie pozwoliło.
Śnieg na drodze prowadzącej do lasu był dziewiczo czysty. Padało przez całą noc. Natalia, brnąc przed siebie, zapadała się w białym, lśniącym w promieniach grudniowego słońca śniegu po kolana. Szła z takim uporem, jakby na końcu drogi czekała ją wymarzona niespodzianka, ale w sercu młodej kobiety była tylko rozpacz.
Raz po raz ocierała łzy, które nie chciały przestać płynąć.
Nie zniesie domu pełnego dzieci i ich szczęśliwych rodziców! Po prostu nie da rady! Nie chwilę po tym, jak jej odebrano nadzieję na własne maleństwo! „Muszę uciec… wyjechać… gdzieś, gdziekolwiek!”, postanowiła nagle.
Pojedzie… nad morze. Tak, to dobry pomysł. Wróci do domu, spakuje się w jedną małą torbę i wymknie tak jak przed chwilą. Już z pekaesu, by nie mogli jej zatrzymać, zadzwoni do męża i wszystko wytłumaczy. Jeszcze nie wiedziała, jak wyjaśni fakt, że uciekła w dzień Wigilii, zostawiając rodzinę samą, ale Jadwinia zrozumie, prawda? Musi zrozumieć! Damian zaś… On się chyba ucieszy, że nie będzie musiał patrzeć na jej zapłakane oczy… Wzdrygnęła się na tę myśl. Czy rzeczywiście Damian byłby szczęśliwszy, gdyby odeszła?
Jeśli tak… znaczyło to, że cała miłość, jaka ich łączyła, była ułudą. Która właśnie pryska niczym mydlana bańka. Natalia poczuła, jak serce mrozi jej straszna obawa, że straci także Damiana.
– Boże, pomóż mi! – krzyknęła zrozpaczona.
Zacisnęła dłonie w pięści, jakby za chwilę miała walczyć z całym światem, poderwała głowę i stanęła jak wryta. Pośrodku drogi, jakieś pięć metrów od niej, wznosił się mały śnieżny pagórek, którego nie miało prawa tu być. Przynajmniej dwa dni temu jeszcze go nie było.
Podeszła, mimo wszystko zaciekawiona. Pagórek poruszył się, aż odskoczyła. Spod śniegu dobiegło ciche, bolesne skomlenie. Natalia bez namysłu przyskoczyła do na wpół martwego zwierzęcia i zaczęła gorączkowo rozgarniać biały puch obiema rękami. Mniejsza, że śnieg aż parzył, tak był zimny. Wreszcie oczom dziewczyny ukazał się czarny nos, potem brązowe, gasnące oczy i wielki kłąb białego futra.
– Piesku, piesuniu, nie umieraj – zaszeptała, klękając przy nim i biorąc ciężką głowę zwierzęcia w obie dłonie.
Zaskomlało słabo.
Natalia poderwała się na nogi i próbowała unieść psa, ale był za ciężki. Nie dała rady. Co robić?! Bez namysłu zdjęła kurtkę, otuliła nią biedaka, zapewniła, że zaraz wróci, i pobiegła z powrotem do dworu, oglądając się za siebie raz po raz.
Pies odprowadził znikającą w oddali drobną sylwetkę zrezygnowanym spojrzeniem, opuścił głowę na przednie łapy, tak jak przed chwilą, i zamknął oczy. Natalia nie mogła tego wiedzieć, ale tkwił pośrodku drogi, przysypany śniegiem, drugi dzień. I może grube futro chroniło go od zimna, ale od rozpaczy za utraconą rodziną już nie.
Biegła przez całą drogę. Przenikliwy chłód i strach o zamarzające zwierzę dodawały jej sił. Gdy wpadła do domu, a potem do kuchni, była sina z zimna. Damian na jej widok poderwał się z krzesła.
– Oszalałaś?! – wykrzyknął, ściągając z pleców bluzę od dresu i otulając nią dziewczynę. – Wyszłaś na dwór w taki mróz w podkoszulku?!
– T-tam… t-tam… – zaczęła, ale zęby szczękały jej tak, że przygryzła sobie język. Wreszcie zdołała wykrztusić: – W lesie jest pies. Zamarza.
– Więc i ty postanowiłaś zamarznąć? Solidarnie?! – krzyknął ze złością.
Miał w pamięci niedawne zapalenie płuc, które złożyło Natalię na trzy długie tygodnie. Strasznie się o nią bał przez pierwsze dni, gdy trzymał ją w ramionach, a ona dusiła się i kasłała na przemian, z trudem łapiąc oddech. A teraz to: wybiega na dwór w cienkim T-shircie i bredzi coś o psie.
– Dorośnij w końcu! – syknął, po czym przeszedł do holu, wziął kluczyki i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Jadwinia posadziła dziewczynę przy kuchni i zaczęła rozcierać jej ręce i plecy. Ona też kręciła głową z przyganą, również pamiętając strach o Natalię nie dalej jak sprzed miesiąca. Tylko Ala, jak zwykle ciekawa wszystkiego, co dzieje się w domu i okolicy, ukucnęła u stóp przybranej mamy i zaczęła:
– Jaki pies? Znalazłaś w lesie pieska? Szczeniaczka?
Dziewczyna odtajała już na tyle, że ząb przestał uderzać o ząb. Mogła więc odpowiedzieć:
– Nie, Aluniu, to wielki, biały pies. Dorosły.
– Och… – zmartwiła się dziewczynka.
Od dłuższego czasu błagała Damiana, Natalię i ciocię Jadwinię o szczeniaczka. Śliczną puchatą kulkę, którą będzie mogła tulić do snu w swoim pokoiku na poddaszu. Miała nadzieję, że dostanie wymarzone zwierzątko na Gwiazdkę, a tu… wielki, biały pies. Zmieści się pod choinką?
Pobiegła do salonu, żeby to sprawdzić, i wróciła jeszcze bardziej zmartwiona. Nie zmieści się. Wprawdzie drzewko było ogromne, sięgało sufitu, ale gałęzie miało do samej ziemi.
– Ciociu – Natalia odezwała się z niepokojem, patrząc na Jadwinię – Damian nie poradzi sobie sam. Nie dźwignie tego psa do samochodu. Ma przecież tylko jedną rękę. Może wezwiemy pomoc? Ten zwierzak był naprawdę u kresu sił. Nakryłam go kurtką, żeby dotrwał, ale… No nie patrz tak na mnie! Zamarzał!
Jeśli myślała, że jej dobry uczynek znajdzie uznanie w oczach Jadwigi, rozczarowała się. Kobieta ponownie pokręciła głową.
– Kochanie, psu nie zrobi różnicy, czy poleży okryty twoją kurtką czy nie, za to ty… Naprawdę odchodziliśmy wszyscy od zmysłów, gdy byłaś tak ciężko chora. A Damian sobie poradzi. Jeśli nie, parę chwil przed twoim przyjściem dzwonił Nat. Będą lada chwila. Zaraz, zaraz! – Zmarszczyła brwi, oparła dłonie na ramionach dziewczyny i zajrzała jej badawczo w oczy. – Co ty w ogóle robiłaś w środku lasu, zamiast siedzieć z nami przy stole i pałaszować śniadanie? Natalko? – Ponagliła, bo dziewczyna uciekła wzrokiem, a na jej blade policzki wypłynął rumieniec.
Jadwiga obejrzała się na Alę, która siedziała przy stole, z zapałem klejąc długi łańcuch z kolorowego papieru i oczywiście przysłuchując się każdemu słowu dorosłych.
– Serdeńko, pobiegnij na piętro i wyjrzyj przez okno z zielonej sypialni, czy Domoradzkich już może nie widać.
Dziewczynka, za mała, by zwietrzyć podstęp, wypadła przez drzwi. Na schodach, prowadzących na piętro, zadudniły jej kroki. Gdy obie – Jadwiga z Natalią – usłyszały je nad głowami, kobieta powróciła spojrzeniem do zaczerwienionej z zakłopotania i przykrości dziewczyny.
– No, a teraz spowiadaj mi się tu, kochanie, co ci strzeliło do głowy ze spacerami w taki ziąb. I to jeszcze tak lekko ubrana, bo rozumiem, że kurtkę narzuciłaś na tę bluzeczkę? Damian miał prawo się rozzłościć, ot co!
„A będzie jeszcze bardziej zły, gdy dowie się o powodzie tej wędrówki”, pomyślała smętnie Natalia.
– Nie wiem, jak to zniosę, ciociu – wyszeptała, podnosząc na kobietę pociemniałe ze smutku oczy. – Wczoraj dowiedziałam się, że nie mogę mieć dzieci, dziś będę miała ich pełny dom. Tyle że nie moich. – W jej oczach błysnęły dwie łzy. – Chciałam wyjechać, gdzieś daleko. Przynajmniej przez tych kilka dni nie widzieć i nie słyszeć szczęśliwych ludzi, rozszczebiotanych dziewczynek. Ich wszystkich los obdarował tak hojnie… Nataniel z Zosią mają trójkę, Siergiej z Magdą niedługo czwórkę, a ja? – Głos się jej załamał.
Kto inny zbyłby ją jakimś: „A ty masz kochającego męża i przybraną córkę. Piękny dom i pracę, którą kochasz. Nie proś o więcej, żeby nie kusić losu”. Ale Jadwiga swego czasu sama pragnęła dziecka tak jak Natalia, może nawet bardziej, bo dziewczyna była mężatką zaledwie od czterech lat, z czego przez dwa lata Damian nawet słyszeć nie chciał o dziecku. Natalia płaczem, prośbą i groźbą przekonała go, by zaczęli starania o własne maleństwo.
Jadwiga modliła się o dziecko znacznie, znacznie dłużej. I gdy już całkiem straciła nadzieję, dobry Bóg wreszcie obdarował ją synkiem. Żeby odebrać jej ukochane dziecko tak szybko… Serce zakłuło ją boleśnie, jak zawsze, gdy myślała o utraconym synku. Zginął w wypadku dawno temu, a ona do dziś nie mogła się pogodzić z jego śmiercią i do dziś tęskniła strasznie, tak bardzo, jak tylko kochająca matka za dzieckiem tęsknić może…
Poczuła dotknięcie szczupłej dłoni na policzku.
– Przepraszam, ciociu – szepnęła Natalia. – Nie chciałam sprawiać ci bólu. Postaram się…
Urwała, słysząc zbiegającą po schodach Alę. Dziewczynka wpadła do kuchni, podekscytowana co niemiara.
– Damian wraca! Wiezie psa! Widziałam!
Już miała wybiec na ganek, gdy zatrzymał ją w pół kroku ostry głos Jadwigi:
– Ala, kożuszek! Powariowały dzisiaj z tym bieganiem półnago!
Sama ruszyła za dziewczynką, narzucając po drodze na ramiona ciepły, wełniany serdak. Wyszła przed dom, w chwili gdy mężczyzna próbował wyciągnąć kłąb białego futra na zewnątrz. Pies mu w tym nie pomagał. Albo nie miał już sił, albo spodobało mu się w ciepłym wnętrzu.
– Wsiąść jakoś wsiadł – odezwał się Damian do Jadwigi, Ali i Natalii, która też już była przy samochodzie. – Wysiąść jednak nie zamierza. Hej, kudłaczu, w środku czeka cię miska pełna smakołyków, już Jadwinia coś dla ciebie przygotuje. Wyłaź, psiaku, bo zamarzniemy tu razem z tobą.
Pies leżał na tylnym siedzeniu terenówki z głową opartą na przednich łapach i patrzył na pochylającego się ku niemu mężczyznę z błaganiem w orzechowych oczach. Może miał nadzieję, że ten samochód zawiezie go z powrotem do rodziny?
Dopiero zapach kiełbasy, po którą Jadwiga posłała Alę, sprawił, że zwierzę wyciągnęło nos w kierunku smakołyku i powoli, powoli zaczęło wypełzać z ciepłego wnętrza. Słaniając się na nogach, ruszyło za zachwyconą dziewczynką, ale w połowie schodów łapy się pod nim ugięły i pies upadł.
Ala krzyknęła z przejęcia, Damian próbował podnieść psa, wreszcie z pomocą Jadwigi i Natalii wnieśli półżywe zwierzę do sieni. Dalej nie dali rady. Mężczyzna szybkim krokiem ruszył po grzejnik olejowy, Jadwiga pobiegła na strych po stare kołdry i koce, Natalia do kuchni po ciepłe mleko, Ala zaś uklękła przy zwierzęciu i zaczęła gładzić jego wielką, kudłatą głowę, szepcząc przez łzy:
– Nie umieraj, piesku, wszyscy ci
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Dostępne w wersji pełnej.
Copyright © by Katarzyna Michalak
Koncepcja okładki
Katarzyna Michalak
Opracowanie graficzne okładki
Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Fotografie na okładce
© Viktoria Haack / Trevillion Images
© AleksandarGeorgiev / iStock
© Subbotina / Depositphotos
Fotografia na stronie tytułowej
© Bassarida / Depositphotos
Ilustracja na stronach rozdziałowych
© ysuel / Depositphotos
Redakcja
Kinga Dolczewska
Korekta
Kinga Dolczewska, Beata Sawicka
ISBN 978-83-240-7174-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek
