Trzy siostry. Burza - Katarzyna Michalak - ebook

Trzy siostry. Burza ebook

Katarzyna Michalak

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

NADCIĄGA BURZA. HURAGAN, KTÓRY ZMIECIE WSZYSTKO.

Koniecpolska, mała wieś ukryta wśród bieszczadzkich lasów, staje się sceną dramatycznych wydarzeń. Witold Sejbert, zmuszony przez bezwzględną manipulantkę, wciąga trzy siostry, Danielę, Dorotę i Dominikę, do niebezpiecznej gry.

Nieświadome intrygi nie mają szans się obronić, zaś ta, która nimi pogrywa, jest okrutna. Nie ulituje się nad żadną z dziewczyn. Los doświadcza też mieszkańców Koniecpolski: troje z nich omal nie przypłaca życiem jego niespodzianek.

Jest jednak coś, co daje nadzieję: miłość, przyjaźń, wiara, zaufanie, tylko one mogą sprawić, że zła karta się odwróci, a nad trzema siostrami i tymi, których pokochały, znów zaświeci słońce.

BO MOŻEMY STRACIĆ WSZYSTKO, ALE NIE MOŻEMY STRACIĆ SIEBIE.

OPINIE CZYTELNICZEK:

Pokochałam z całego serca trzy siostry Sawa. Chciałabym mieć takie przyjaciółki. Odważne. Serdeczne. A przede wszystkim – wierne. Takie, które rzucą się za sobą w ogień i nigdy, przenigdy nie pozwolą złym ludziom siebie skrzywdzić.

Julia2000

„Trzy Siostry” to jedna z najbardziej emocjonujących serii Katarzyny Michalak. Ogrom krzywd, których doznały Daniela, Dorota i Dominika, sprawia, że w oczach stają mi łzy wzruszenia. Ale to nie jest historia o cierpieniu, ale powieść o wielkiej kobiecej sile. O odwadze, by stawić czoła światu i podnieść się z największych kłopotów. I o odwadze, by pokochać kogoś mimo lęku i piętrzących się przeciwności losu.

Biblioteczka Moniki

Uwielbiam sposób, w jaki Katarzyna Michalak zaskakuje swoje czytelniczki! Nigdy nie jestem w stanie się domyślić, jaka niespodzianka, jaki zwrot akcji czai się na następnej stronie! Wspaniałe tempo wydarzeń i ogrom emocji. Za to właśnie kocham książki tej autorki!

Czytelniczy Zakątek

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 226

Data ważności licencji: 9/11/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Katarzyna Michalak

Koncepcja okładki

Katarzyna Michalak

Fotografia na okładce

© Alexey Kazantsev / Trevillion Images

© Hanna Aibetova / AdobeStock

Ilustracja na wewnętrznej stronie okładki

© yanushkov / AdobeStock

Ilustracja na stronach rozdziałowych

© merfin / AdobeStock

Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku

Zespół redakcyjny

ISBN 978-83-8367-132-1

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Nie możesz pozwolić, by ktoś decydował o twoim losie. Sama potrafisz zawalczyć o siebie i swoje życie. Swoją przyszłość i swoje szczęście.

Rozdział I

DOROTA

Zaczynam coraz lepiej rozumieć matkę. Serio. Od kiedy gram w serialu – a to przecież rola drugoplanowa – jestem w stanie pojąć, dlaczego Sara Sawa, wcielając się w główne postaci w dwóch produkcjach naraz, w domu po prostu nie bywała. Mniejsza o trzy małe córeczki. Żeby była jasność: nie wybaczyłam jej, bo porzucenie dzieci jest niewybaczalne, ale ją rozumiem.

Zdjęcia zaczynają się wcześnie rano. Jeśli wyjeżdżamy w teren, to już o świcie musimy być na planie. „Żeby światło łapać”. I łapiemy to światło do zmroku. Są dni, gdy wychodzę z domu o czwartej nad ranem, wracam o dwudziestej drugiej. Zdarzył się tydzień, że i w sobotę, i w niedzielę byłam w pracy.

Ktoś zapytałby: „Co to za praca? Ty masz dobrze wyglądać, powiedzieć swoją kwestię, a potem czekasz na następną scenę, czasem przez pół dnia”, i ten ktoś miałby trochę racji, ale po pierwsze, rzadko się zdarza, bym na swoje wejście czekała pół dnia, plan jest tak ułożony, żeby maksy­malnie nas, aktorów, wykorzystać, po drugie, to nie jest jedynie „dobry wygląd i wyrecytowanie kwestii”, o nie! Charakteryzacja to pikuś, ale jedną scenę powtarzamy czasem z pięć razy! Może więcej! A to ktoś pomyli tekst, a to światło nie takie, a to bezpański pies wbiegnie na plan… Cuda wianki widziałam podczas tego miesiąca!

Skoro więc ja prawie nie bywam w wynajętym mieszkanku, jak mogła codziennie wracać do domu, do dzieci, moja matka, która ciągnęła nie jeden serial, a dwa, plus liczne fuchy, reklamy, imprezy i premiery? Dla Sary Sawy, bezcennej Królowej Ekranu, podstawiano przyczepę mieszkalną, w której żyła, myła się, jadła, spała, no i produkowała jedną córkę za drugą. O przydupasach diwy krążyły legendy, a co jeden to młodszy i przystojniejszy. Żaden jej nie kochał, a każdy liczył, że Królowa będzie trampoliną do sukcesu. Wykorzystywała i była wykorzystywana, takie życie.

Jestem więc w stanie ją zrozumieć, ale nie potrafię wybaczyć tego, jak nas – mnie, Danielę i Dominikę – krzywdziła. Swoją wieczną nieobecnością. Tym, że czułyśmy się porzucone. Tym, że obcy ludzie mówili o nas „biedne sierotki”. Tym, że wybrała nam na ojców trzech podłych, nieodpowiedzialnych gnojów, którzy zmyli się jeszcze przed naszym urodzeniem. Lecz przede wszystkim nie mogę wybaczyć matce wrzucania na Fejsa czy Instagrama zdjęć z naszego dzieciństwa – a to nagutka Danielka wypina pupę do sufitu, a to Dorcia umazana marchewką wszędzie, łącznie z oczami, płacze żałośnie – które odzierały nas nie tylko z prywatności, ale również z godności. Przez bezmyślność, a może wręcz przeciwnie: wyrachowanie, matki stałyśmy się obiektem drwin kolegów i koleżanek. Pośmiewiskiem w szkole i na podwórku. Matka dla lajków i komentarzy po prostu nas sprzedała. A to było szczytem podłości.

Może bym jednak z dobrym psychoterapeutą przepracowała wszystkie te traumy i poniżenia, gdyby nie tamten wieczór cztery lata temu i ostatnie słowa, jakie usłyszałyś­my od matki. One sprawiły, że my, nierozłączne siostry Sawa, musiałyśmy uciekać w trzy strony świata, a potem żyć w ciągłym strachu aż do jej śmierci. Nasza matka po trzykroć zasłużyła na to, by wyrzucić ją z pamięci. W naszych sercach, tak jak w naszym życiu, nigdy jej nie było.

Dobry Boże, spraw, by słowa matki, które tamtej strasznej nocy wykrzyczała do mnie i do czternastoletniej Dominiki, a przede wszystkim do Danieli, mojej kochanej, niezłomnej starszej siostry, nigdy się nie sprawdziły! Nawet jeśli miałbyś nam odebrać wszystko – bierz! Tylko nie pozwól, by ktokolwiek skrzywdził nas tak, jak próbowała to zrobić nasza matka!

Dorota oczami mokrymi od łez spojrzała na Danielę, śpiącą na łóżku obok, po czym wstała i z ogromną czułoś­cią poprawiła zsuniętą z jej pleców kołdrę. Nawet teraz, chociaż minęło tyle czasu, potrafiła klatka po klatce odtworzyć wydarzenia sprzed czterech lat. Słowa matki, gdy tylko Dorka je przywoływała w pamięci, rozbrzmiewały tak jasno i wyraźnie, jakby padły zaledwie wczoraj: najpierw siostry usłyszały pełen nienawiści syk, gdy matka chwyciła Danielę za ramiona, kalecząc jej skórę ostrymi pazurami, a potem cedziła zgłoska po zgłosce do dziewczyny, bladej jak ściana z przerażenia:

– Ty suko, ty podła dziwko, jak śmiesz rzucać mi coś takiego w twarz?! Jak śmiesz mi grozić?! Urodziłam cię, choć Bóg mi świadkiem, że marzyłam o aborcji!, wychowałam, karmiłam, ubierałam, a ty odpłacasz się czarną niewdzięcznością?! Ty mała, wredna kurwo!

Trzask! Uderzenie w twarz! I jeszcze jedno! I znów! Daniela zaczyna bezgłośnie płakać, cała drży, łzy spływają cicho po jej bladych jak ściana policzkach. Dorota i Dominika błagają: „Mamo, nie bij Dani, mamo, daj spokój…”, a matka puszcza w końcu najstarszą córkę i rzuca do niej słowa, które zmienią ich życie na zawsze:

– Stanę na głowie, by udowodnić, że to twoja wina. A wtedy nie wyjdziesz z pierdla. To ci, córeczko, przyrzekam.

Tej samej nocy pakują się szybko i cicho wszystkie trzy. Na najmłodszą, Dominikę, już czeka miejsce w przyklasztornym internacie. Dorota, ściskając w dłoniach zwitek banknotów, wszystko, co Daniela zdołała uciułać, kieruje się na południe. Przez parę miesięcy będzie „podaj, przynieś, pozamiataj” w pensjonatach, by w końcu rozpocząć karierę modelki w dalekim Singapurze, zaś ich najstarsza siostra, z którą tej nocy rozstaną się na długie lata, ona trafi do Stanów Zjednoczonych…

Co tam przez cały ten czas porabiała? Nie wiadomo. Znają tylko część opowieści, tę z farmy. Do tej pory, chociaż od dwóch miesięcy trzy muszkieterki znów są razem, ani Dorce, ani Dominice się ze swojego pobytu w Stanach nie zwierzała. A one zachodziły w głowę, czy było tak dobrze, iż obawia się ich zazdrości, bo młodszych sióstr, przynajmniej na początku, los nie rozpieszczał, czy tak źle, że nie chce albo nie może o tym mówić.

Dorotka otuliła siostrę, bo ta znów zrzuciła z siebie kołdrę, pogrążona w coraz bardziej niespokojnym śnie, i cicho, by nie zbudzić ani Danieli, ani Dominiki, wyszła z pokoju, zbiegła po schodach i otworzyła drzwi na zewnątrz.

Był ciepły lipcowy przedświt. Horyzont powoli jaśniał od pierwszych promieni słońca. Ptaki właśnie spostrzegły, że nadchodzi nowy dzień, i witały go radosnym, beztroskim śpiewem. Powietrze, wysycone zapachem świeżo skoszonej trawy, deszczu, który spadł w nocy, i wonią żywicy jodeł, rosnących dookoła tej niewielkiej, zagubionej w bieszczadzkich borach wioski, miało niepowtarzalny smak, za którym Dorka tęskniła przez pięć dni w tygodniu, spędzanych w Warszawie, na planie „Melodii miłości”.

Zbiegła po schodkach i na bosaka, czując pod stopami miękką, niedawno koszoną trawę, ruszyła przez ogród w stronę lasu, nad którym właśnie wstawało słońce. Rozpostarła ramiona, przepełniona radością życia tak wielką, aż dławiło ją w gardle ze wzruszenia, a potem puściła się biegiem ścieżką między dwiema spłachetkami dojrzewającej pszenicy.

I jak ruszyła, tak stanęła, zawstydzona. Bartosz Świerczewski, w którego domu trzy siostry nadal mieszkały, wynurzył się z leśnej gęstwiny i przekornie uśmiechnięty, uniósł dłoń na powitanie. Dorka była pewna, że obserwował jej pląsy od dłuższej chwili i tylko czekał, by ją zawstydzić.

– Ej, nie mogłeś się wcześniej ujawnić?! – krzyknęła z udawanym oburzeniem.

Uśmiech mężczyzny stał się jeszcze szerszy.

– Podskakiwałaś tak uroczo, że musiałem oczy nasycić – odparł, podchodząc do dziewczyny i obrzucając jej zgrabną sylwetkę, ukrytą pod nocną koszulą, wzrokiem pełnym uznania.

Ona spłoniła się jeszcze bardziej, wiedząc, że koszulka niewiele ukrywa, a wręcz podkreśla jej walory, jednak w następnej chwili uniosła buntowniczo brodę i rzuciła:

– No co? Wyszłam popląsać przed świtem. Długo będziesz się tak gapił?

– Długo – odrzekł stanowczo i wcale nie żartował.

Dorotka Sawa wpadła mu w oko pierwszego dnia, gdy trzy siostry pojawiły się w Koniecpolsce. Chociaż najmłodsza, Dominika, była najpiękniejszą dziewczyną, jaką Bartosz spotkał w swoim życiu, zaś najstarsza, Daniela, rudowłosa i zielonooka, zniewalała oryginalną urodą, jemu serce żywiej zabiło właśnie na widok Doroty, której długie, jasne włosy, pełne karminowe usta i niebieskie oczy podkreślały szczupłą, dziewczęcą twarz. I tylko dla niej, dla Dorki, otworzył dwa miesiące temu szlaban, który zagradzał drogę przez Koniecpolskę, wpuszczając trzy siostry do niewielkiej społeczności, jaką tworzył z sąsiadami, a Dorotkę do swojego serca.

Ani przez sekundę nie żałował tej decyzji. Dziewczyna, której buzia się nie zamykała, okazała się uroczą kompanką o wielkim sercu. Pracując w Warszawie, wpadała do Koniecpolski jak burza w każdy piątkowy wieczór i niczym burza wprowadzała zamieszanie. Radosne, ale jednak. Musiała zdać relację wszystkim razem i każdemu z osobna, co też ciekawego wydarzyło się przez ostatnie pięć dni, kto z kim się spiknął, kto z kim się rozstał, opisać swoje serialowe dokonania, opowiedzieć, jakimi słowami tym razem pochwalił Dorkę reżyser, a na koniec, gdy jeszcze miała siłę i gardło nie odmawiało posłuszeństwa, streścić wszystkie ploteczki ze świata showbiznesu. Mieszkańcy Koniecpolski stali się lepiej poinformowani o tym, co słychać u gwiazd i celebrytów, niż pudelkowiczki i pomponikarki!

W sobotę Dorotka nieco cichła, bo ciężka fizyczna praca odbierała jej głos, ale wieczorem przy ognisku, które rozpalano na jej cześć, znów nabierała wigoru i czarowała zebranych opowieściami o pracy na planie… W niedzielę pomocnicy odpoczywali, ale nie trzy siostry: to był ich remont, o swoją własność walczyły, nie mogły więc odpuścić sobie ani jednego dnia. Weekend kończył się drugim ogniskiem i Dorka musiała wracać do stolicy, a oni wszyscy wiedzieli, że będą za trzpio­towatą, pełną życia dziewczyną, którą między sobą nazywali Burzą, tęsknić aż do następnego piątku.

Dziś sobotni dzień dopiero wstawał. Przed nimi cały weekend…

– Kobiety w koszuli nocnej nie widziałeś? – Dorka uśmiechnęła się zaczepnie.

– Tak uroczej? Nie.

Spojrzała po sobie, ujęła batystowy rąbek w dwa palce.

– Rzeczywiście urocza.

– O tobie mówię, nie o koszuli – sprostował mężczyzna.

Przechyliła głowę i posłała mu filuterny uśmiech, ale w następnej chwili niebieskie oczy spoważniały. Uśmiech znikł.

– Gdzie jest Witold? Miałeś od niego jakąkolwiek wiadomość? – zapytała, marszcząc brwi. – Wyparował miesiąc temu i nikt nie wie, co się z nim stało. Nawet Danieli, właśnie jej!, nie przysłał choć zdawkowej wiadomości. A sprawiał wrażenie odpowiedzialnego faceta!

– Przecież bym wam powiedział, gdyby przysłał esemesa albo zadzwonił. Zresztą… ja to ja, ale dlaczego ani słowa nie napisał do Danieli, pozostaje dla wszystkich tajemnicą.

Dorota przytaknęła. Była pewna, że jej siostra i tamten drań, Witold Sejbert, mieli się ku sobie! I tak piękne zauroczenie prysnęło niczym złoty sen, bo Witusiowi Daniela się znudziła?!

– Nie uważasz, że Dania jakoś mało się przejęła jego zniknięciem? – zapytał nagle Bartosz, a Dorka spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Co masz na myśli, mówiąc, że w ogóle się tym nie przejęła?

– Powiedziałem, że mało się przejęła, a nie, że w ogóle – sprostował. – Chociaż… Zobacz, my się kumplujemy, no nie? – Wskazał na siebie i Dorotkę.

– Jasna rzecz!

– Gdybym ja któregoś wieczoru wstał od ogniska i nie żegnając się z nikim, przepadł. Na dzień, dwa, potem tydzień, a teraz już miesiąc, co byś zrobiła?

– Umarłabym ze strachu, a potem stanęła na rzęsach, żeby cię odnaleźć – rzekła bez namysłu. – Albo przynajmniej dowiedzieć się, gdzie jesteś. A gdybym cię już namierzyła, po prostu… po prostu… Po prostu niech ci nigdy nie przyjdzie do głowy taki pomysł!!! – krzyknęła ze złością, a w oczach błysnęły jej dwie wielkie łzy.

– Ej, Dorcia, ty płaczesz? – zaniepokoił się, czując przy tym dziwną radość.

– Nie płaczę, totalu, bo niby dlaczego mam płakać?! Słońce mnie w oczy razi!

– Przecież stoisz plecami…

– No to coś mi do oka wpadło! Przyrzeknij! Obiecaj, draniu, że jeśli kiedyś będziesz chciał odejść, po prostu mi o tym powiesz, zanim znikniesz! Przyrzeknij!

Bartosz uniósł ręce w obronnym geście, bo zacisnęła pięści, gotowa go nimi okładać.

– Hej, przyrzekam, że nie odejdę!! I dlaczego od razu „draniu”? Jednak… Daniela…

– Może akurat jej wiadomość zostawił? A nam moja urocza siostra słowa nie pisnęła? – Dorka natychmiast zapomniała o odejściach i przyrzeczeniach. – Mówisz, że moja siostra sprawia wrażenie zupełnie obojętnej na zniknięcie ukochanego?

Bartosz uniósł brwi.

– Że się lubili, to wiem, ale „ukochany”? Aż tak daleko to zaszło?

– Nic nie zaszło. – Dorka po swojemu wzruszyła ramionami. – Tak palnęłam. Dania jest odpowiedzialna aż do przesady, lubi mieć stado w komplecie. Ona musi coś wiedzieć! Biegnę do domu i za chwilę ja również będę wtajemniczona!

Jak powiedziała, tak zrobiła. Odwróciła się na pięcie i już gnała z powrotem ścieżką pomiędzy łanami pszenicy, a koszulka nocna powiewała za nią niczym skrzydła motyla. Wpadła do domu, pomknęła na górę i… niemal stratowała najmłodszą siostrę. Dominika uśmiechnęła się, jeszcze nieco rozespana, przeczesała palcami krótkie na zapałkę włosy – piękne długie pukle zostały po wypadku zgolone niemal do skóry – i rzekła:

– Jeśli szukasz Dani, to zniknęła…

– Ona też?! – wystraszyła się Dorota. – Jak?! Gdzie?! Kiedy?!

– …w łazience – dokończyła spokojnie dziewczyna, nieco zdziwiona tą reakcją, chociaż po spontanicznej Dorotce wszystkiego mogła się spodziewać. – Powiedziała, że musi wziąć długi prysznic, bo jest nieprzytomna.

– Spała całkiem mocno, gdy wychodziłam z domu – mruknęła Dorota, patrząc podejrzliwie na drzwi łazienki, za którymi panowała cisza.

– Tak, ale pół nocy, gdy ty odpadłaś, przepłakała – dodała smutno najmłodsza z sióstr. – Dlaczego? Nie pytaj. Nie wiem. – Rozłożyła ręce. – Przecież wczoraj nic się takiego nie wydarzyło.

„Ja za to wiem doskonale”, westchnęła w duchu Dorota. „Albo Bartoszowi się zdawało i jednak Dania nic nie wie o Witoldzie, albo przeciwnie: wie wszystko i dostała złą wiadomość. Najwyższy czas przycisnąć Danielę do muru i choćby torturą, groźbą skorka w uchu, wydobyć z niej te informacje, wcześniej jednak zapytamy kogoś, kto spędza z moją ukochaną starszą siostrą najwięcej czasu”.

– Nisiu, skarbie, wiesz może, gdzie się podział nasz stary dobry przyjaciel Witold Sejbert?

Dziewczyna spojrzała na nią, zaskoczona.

– Oczywiście, że wiem.

Dorce brwi podleciały w górę z niebotycznego zdumienia.

– Wiesz?

– Pewnie!

– I powiesz mi?

– Dlaczego mam ci nie powiedzieć? – odpowiedziała pytaniem Dominika, drocząc się z siostrą.

– No to gdzie on się podział?!

– A gdzie miał się podziać? Jest w kuchni. Robi dla wszystkich jajecznicę z boczkiem. Chyba czujesz, jak w całym domu pięknie pachnie.

Dorota… mało ze schodów nie spadła. Słowa Niki, wypowiedziane spokojnym, niemal obojętnym tonem, poraziły Dorkę niczym grom z jasnego nieba. Jeszcze nie wierząc – „To niemożliwe! Po prostu niemożliwe!” – rzuciła się biegiem po schodach, a potem wpadła jak burza do kuchni i zatrzymała się pośrodku, zokrąg­lałymi z szoku oczami patrząc na mężczyznę, który jak gdyby nigdy nic, „jakby nie przepadł na miesiąc!!”, mieszał drewnianą łyżką jajecznicę.

Obejrzał się przez ramię, a zobaczywszy Dorotę, uśmiechnął się i rzucił:

– Cześć, Dorka, co tam?

Jeszcze chwilę przyglądała mu się, jakby ujrzała ducha w biały dzień, po czym wypaliła:

– Co tam?! Co tam?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! Znikasz na cztery tygodnie, nikt nie wie, gdzie się podziewasz, czy w ogóle jeszcze żyjesz, wszyscy szaleją z niepokoju, a ty po miesiącu wracasz i witasz mnie jakimś zdawkowym „co tam”?! Danielę też tak powitałeś?! – krzyknęła wzburzona.

Chwilę stał plecami do niej, po czym zdjął patelnię z gazu, odwrócił się do Doroty i odparł zupełnie innym tonem niż przed chwilą:

– Nie. Danielę przywitałem zupełnie inaczej. Ona mnie też.

– To przez ciebie płakała pół nocy! – domyśliła się Dorota, mierząc do niego palcem w oskarżycielskim geście. – Jak to dobrze… jaka jestem szczęśliwa, że Bartek ma więcej wrażliwości niż ty, draniu! On by mnie nie zostawił bez słowa!

– Jakby musiał, toby zostawił – uciął mężczyzna, mrużąc szare oczy z narastającej irytacji. – Nie wyrokuj, dopóki nie wysłuchasz, co oskarżony ma na swoją obronę.

Dorota splotła ręce na piersiach.

– Proszę bardzo! Mów! Spowiadaj się, czemu na miesiąc, cholernie długi miesiąc, porzuciłeś moją siostrę!

Zmierzył ją zimnym spojrzeniem i odparł, nadal nad sobą panując:

– Ani Danieli, ani tym bardziej tobie nie jestem winien żadnych wyjaśnień. Nie należycie do mojej rodziny, nie jesteście…

– Myślałam, że się przyjaźnicie – wyszeptała Dorka, czując łzy napływające do oczu. – Że przynajmniej Dania jest dla ciebie ważna.

– Jest.

– Ale nie na tyle, by zostawić jej choć krótką wiadomość, że wyjechałeś, a nie zaginąłeś? Że w ogóle żyjesz? – Spojrzała na mężczyznę oczami pociemniałymi z bólu.

– Daniela dostała wiadomość – odparł z naciskiem.

– I słowem nie pisnęła?!

Dorka natychmiast chciała biec do siostry, tym razem ją zasypać oskarżeniami, ale chwycił dziewczynę za rękę i przytrzymał, chociaż próbowała się uwolnić, a potem nakazał głosem nieznoszącym sprzeciwu:

– Daj jej spokój. Miała ciężką noc.

– Przez ciebie, draniu!

– Też.

Wyrwała rękę, opadła na najbliższe krzesło i przyglądała się, jak Witold z beznamiętną miną nakłada jajecznicę, nie poznając tego mężczyzny. Zdawał się teraz Dorce zupełnie obcy. Jakby ktoś go przez ten miesiąc podmienił. Jakby miała przed sobą nie przyjaciela, troskliwego i uważnego, bo takim kiedyś był, a robota bez uczuć albo Witoldowego sobowtóra. Co się stało gdzieś tam, dokąd pojechał, że tak się zmienił?

– Jesteś chory? – zapytała domyślnie, bo tylko takie wytłumaczenie przyszło jej do głowy.

– Nie jestem chory. Trochę zmęczony po podróży, ale poza tym mam się dobrze. Dlaczego pytasz? – Posłał jej krótkie spojrzenie.

– Bo cię nie poznaję.

Zmilczał te słowa.

– Ktoś ci umarł? – spróbowała ponownie.

Aż zgrzytnął zębami z nagłej wściekłości, a ona skuliła ramiona i pisnęła:

– No co, tylko pytam!

Przymknął na chwilę powieki, a potem odezwał się, znów spokojny i opanowany:

– Poczekam, aż w komplecie zbierzemy się tu, przy tym stole, i wszystko wyjaśnię. Powstrzymaj ciekawość do tego czasu, okej?

Nie pozostawił Dorce większego wyboru. Mogła tylko skinąć głową. Podeszła jeszcze do mężczyzny, uszczypnęła go w ramię, by sprawdzić, czy aby na pewno jest prawdziwy, czy jej się nie śni, po czym wybiegła z kuchni i pognała na piętro. Przed śniadaniem koniecznie musi porozmawiać z Danielą, żeby wiedzieć, czy ma Witolda nadal lubić, czy go znienawidzić! Jeśli ten podły łajdak w jakikolwiek sposób skrzywdził Danię, od dziś będzie musiał bardzo uważać, bo ona, Dorka, takich rzeczy nie daruje!

Rozdział II

DANIELA

Tylko ja widziałam, jak Witold nagle wstaje, a jedliśmy wtedy całą ekipą obiad, i bez słowa wyjaśnienia, bez pożeg­nania odchodzi do samochodu. Zanim zdecydowałam się pobiec za nim – jestem przecież kierownikiem budowy, muszę wiedzieć, ilu ludzi mam dziś, czy będę miała jutro, „na pokładzie”– porsche Witolda zniknęło za ścianą lasu. Wtedy jeszcze się nie zmartwiłam. Nikt tutaj nie jest niewolnikiem, każdy w dowolnej chwili może zrezygnować z pracy, zwłaszcza że wszyscy, poza nami trzema, mną, Dorką i Dominiką, pracują wolontaryjnie. Ochotnicy nie otrzymują za pomoc przy remoncie ani złotówki. Taki warunek postawiła w testamencie matka.

Późnym wieczorem rozeszliśmy się do domów. Mężczyźni mieli swoje gospodarstwa albo siedliska, a ja z Dominiką i Dorką nadal mieszkałyśmy u Bartka. Wprawdzie zakład energetyczny zdążył podłączyć do naszego rancza, Ambrozji, prąd i od biedy mogłyśmy ogarnąć siodlarnię, przylegającą do stajni, i tam się umościć – był również domek na kurzej nóżce, w którym na początku planowałam doczekać do wyremontowania domu z czerwonej cegły – ale z wygód człowiek tak łatwo nie rezygnuje.

Bartek mocno nalegał, byśmy zostały, aż czerwony dom będzie gotowy, a że stracił wiernego przyjaciela, owczarka o imieniu Cywil, nadal się z tą śmiercią nie mógł pogodzić i w pustym domu, bez cichej obecności psiego towarzysza, czułby się strasznie samotny, przyjęłam jego zaproszenie. Z początku niechętnie – mieszkanie trzech młodych kobiet z samotnym mężczyzną wydawało mi się niestosowne – ale po pierwsze, Bartosz Świerczewski był policjantem, po drugie, miał we wsi nieposzlakowaną opinię. Nikt złego słowa nie mógł o nim powiedzieć. Zresztą… Dominikę, o którą od zawsze drżałam, traktował jak młodszą siostrzyczkę, którą się trzeba opiekować i której trzeba strzec. Natomiast Dorka… ona poradzi sobie z Bartkiem sama. O nią jestem spokojna.

Mieszkamy więc od dwóch miesięcy w „domu przy szlabanie”, jak czasem go określamy, i mam nadzieję, że nie dajemy się właścicielowi we znaki.

– Powiedz mi, bardzo cię proszę, gdy będziesz miał nas dosyć – rzekłam do Bartka w dniu, w którym postanowiłam, że u niego zostaniemy. – Obiecujesz, że bez ceregieli dasz mi znać?

– Obiecuję, Daniu. I… dziękuję. Wiesz dlaczego – dodał smutno. Nadal czuł ból po śmierci psiaka, z którym nie rozstawał się przez osiem lat i który uratował mu życie…

Bardzo polubiłam tego silnego, nierzucającego się w oczy mężczyznę, który nie obiecywał, że pomoże, tylko pomagał. Był w tym troszkę do mnie podobny i może dlatego szybko się zaprzyjaźniliśmy. Z Witoldem sprawa była zupełnie inna. Do niego, przyznaję, od pierwszego spotkania poczułam coś szczególnego i może dlatego od razu potraktowałam go podle, jakbym przeczuwała, że będzie się trzeba przed nim bronić. Ale cóż… Byłam na niego skazana, skoro podjęłam decyzję o przyjęciu spadku i warunków z tym związanych, a on był skazany na mnie. Aż do pewnego wtorkowego popołudnia, kiedy po prostu odjechał. Bez słowa pożegnania.

Przez pierwsze dwa dni próbowałam go przed sobą tłumaczyć: pewnie dostał pilną wiadomość i zniknął „po angielsku”, byśmy go nie wypytywali, ale gdy nie pojawił się dnia trzeciego, wpadłam w panikę. Bartosz, ten dobry człowiek, zaproponował, że poszuka informacji o Witoldzie w kartotekach policyjnych, ale nie znalazł go ani w areszcie, ani w żadnym ze szpitali. Ja panikowałam coraz bardziej… Dopiero parę dni później, widząc, jak pogrążam się w rozpaczy, Bartosz uruchomił inne znajomości i oto dostałam pierwszą informację: Witold wsiadł na pokład samolotu lecącego z Warszawy do Zurychu. Tu ślad się urywał.

Uspokoiło mnie to, przynajmniej trochę. Nie zginął, nie porwali go, po prostu udał się na wycieczkę do Szwajcarii czy gdzie tam sobie umyślił. Jednocześnie poczułam gryzący żal. Nie mógł powiedzieć chociaż słowa, że wyjeżdża? Nawet mnie? Do której, tak mi się przynajmniej wydawało, też coś czuje?

Przestałam dzwonić i pisać – a przez tych kilka pełnych niepokoju dni wysłałam ze sto esemesów i próbowałam połączyć się z tym draniem ze sto razy – i zapadłam się w cichy smutek. Gdy tydzień później przyszła zdawkowa wiadomość: „Musiałem wyjechać. Nie wiem, kiedy wrócę”, chłodna, niemal odpychająca, zabolało jeszcze bardziej.

Na szczęście aż tak zakochana w typie nie byłam, żeby się załamać albo popaść w depresję. Dzięki ciężkiej fizycznej pracy, po której wieczorem padałam na łóżko i natychmiast zasypiałam, nie było czasu na rozmyślania. Pobudka wczes­nym rankiem, szybki prysznic, po nim śniadanie i wyjazd do Ambrozji, po pracy kolacja i długi sen: tak wyglądał dzień za dniem. Powoli obojętniałam na nieobecność mężczyzny, który na szczęście nie zdołał złamać mi serca – tak przynajmniej uważałam. Aż do wczorajszego wieczoru…

Daniela długo nie mogła zasnąć tej nocy. Coś nie pozwalało jej zmrużyć oka, choć harowała cały dzień ramię w ramię z trzema mężczyznami. Wreszcie wstała po cichu, by nie obudzić śpiących sióstr, i zbiegła po schodach na parter, tam narzuciła na ramiona pierwsze, co wpadło jej po ciemku w ręce – kurtkę Bartosza – i bezszelestnie zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe, wyszła na ganek. Przysiadła na najwyższym stopniu i z rozkoszą wciągnęła do płuc ciepłe, wilgotne powietrze, pachnące latem, lasem i maciejką, posianą przez Bartka pod oknami.

Było tak cicho, że mogła usłyszeć bicie swojego serca. Tylko gdzieś w oddali rozlegało się co jakiś czas nawoływanie sowy. Niebo nad głową dziewczyny wydawało się tak bliskie, że tylko sięgnąć po którąś z gwiazd i wyszeptać marzenie… Smutek, od którego uciekła, mimo piękna nocy powoli wracał. A ze smutkiem powracały wspomnienia. Te chciane i te niechciane. Objęła ramionami kolana, oparła na nich brodę i walcząc ze zdradliwą wilgocią w kącikach oczu, wyszeptała cichutko:

– Dlaczego tak po prostu sobie poszedłeś? Naprawdę nie zasłużyłam na parę słów pożegnania?

W tym momencie furtka skrzypnęła i ten, o którym Daniela myślała, stanął na ścieżce prowadzącej do domu. Dziewczyna znieruchomiała, niedowierzającym wzrokiem patrząc na stojącego parę metrów od niej mężczyznę. Gdy ruszył w jej kierunku, podniosła się powoli, nadal nie do końca wierząc, że to nie sen, a gdy stanął tuż przed nią… zmrużyła oczy i zacisnęła zęby, żeby milczeć. Żeby nawet słowem nie przyznać, jak bardzo czuje się zraniona.

– Cześć, Daniela – odezwał się niskim, lekko zachrypniętym głosem.

„Cześć, Daniela”?! Znika na miesiąc, a gdy wraca, częstuje ją zdawkowym „Cześć, Daniela”?! Odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom, pobladła z gniewu. Nie chciała mieć z tym człowiekiem więcej do czynienia! Od dziś łączy ich jedynie ten przeklęty spadek!

Witold chwycił ją za rękę i zmusił, by się odwróciła.

– Pozwól wyjaśnić. – W jego głosie nie było proszących nut. Prawdę mówiąc, niczego nie było. Brzmiał tak beznamiętnie, jak to tylko możliwe.

– Wyjaśniaj – syknęła. – A potem daj mi spokój.

– Okej. Ale najpierw usiądźmy…

– Postoję. Zaczniesz w końcu?

Wahał się przez ułamek sekundy, po czym rzekł:

– Obawiam się, że ból, jaki czułaś po moim zniknięciu…

– Ja czułam jakiś ból? Śmieszny jesteś.

– …to jeszcze nie ten ból. Widzisz, musiałem wyjechać natychmiast, żeby… nie zmienić zdania. Żebyś nie zdążyła mnie zawrócić.

– Ja miałabym ciebie…

– Daj mi skończyć! – krzyknął z gniewem.

– A ty się na mnie nie wydzieraj!

– Przepraszam. Po prostu daj mi skończyć, a potem… rób, co chcesz.

Kiwnęła głową, bo jaki miała wybór? Stać tu i się drzeć jedno na drugie?

– Tamtego dnia, widząc, jak bardzo wszystkie trzy, ty, Dorka i Dominika, jesteście sobie bliskie, postanowiłem uciąć tę farsę.

Uniosła tylko brwi ze zdumienia. Ich siostrzana miłość to dla tego typa farsa?!

– Źle mnie zrozumiałaś. Mówiąc „farsa”, miałem na myśli mój udział w tym wszystkim – dodał, cokolwiek „to wszystko” znaczyło. – Udałem się do…

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział III

WITOLD

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IV

DANIELA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział V

WITOLD

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VI

DOROTA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VII

BARTOSZ

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VIII

DOMINIKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IX

BARTOSZ

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział X

DOMINIKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XI

GABRIEL

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XII

DANIELA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XIII

BARTOSZ

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XIV

DOROTA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XV

DANIELA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XVI

WITOLD

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XVII

DANIELA

Dostępne w wersji pełnej