Trzy siostry. Cisza - Katarzyna Michalak - ebook

Trzy siostry. Cisza ebook

Katarzyna Michalak

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

JEŚLI KTOŚ SIĘ SPODZIEWAŁ, ŻE W OSTATNIM TOMIE TRYLOGII ZAPADNIE BŁOGA CISZA, BYŁ W BŁĘDZIE.

Słowo po słowie, zdanie po zdaniu wychodzą na jaw wszystkie ukrywane dotąd tajemnice. Zaufanie za zaufanie, zwierzenia za zwierzenia, prawda za prawdę. Daniela zdobywa się na odwagę wobec Witolda i wraca do wspomnień sprzed czterech lat.

CO WYDARZYŁO SIĘ TAMTEJ GRUDNIOWEJ NOCY, ŻE TRZY MŁODE DZIEWCZYNY ROZPIERZCHŁY SIĘ PO ŚWIECIE? CZY BEZWZGLĘDNA MANIPULATORKA, KTÓRA ZAGRAŻA SIOSTROM SAWA, WCIĄŻ MA NAD NIMI WŁADZĘ?

Trzy siostry i trzej mężczyźni, którzy je pokochali, wreszcie mają szansę wygrać w nierównej walce o szczęście i spokój, jednak… niespodziewanie pojawia się ktoś jeszcze. Historia pewnej młodej kobiety oraz informacje, które zgromadziła przez lata zamknięcia, sprawią, że do życia trzech sióstr ponownie wtargnie huragan trudnych wydarzeń i jeszcze trudniejszych emocji.

LECZ PO NAJCZARNIEJSZEJ NAWET NOCY WSTAJE SŁOŃCE, A PO BURZY PRZYCHODZI SPOKÓJ. TRZEBA TYLKO DOCZEKAĆ… WYTRWAĆ…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 226

Data ważności licencji: 2/12/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Katarzyna Michalak

Koncepcja okładki

Katarzyna Michalak

Fotografia na okładce

© Alexey Kazantsev / Trevillion Images

© Hanna Aibetova / AdobeStock

Ilustracja na stronach rozdziałowych

© merfin / AdobeStock

Opracowanie tekstu

Zespół redakcyjny

ISBN 978-83-8367-643-2

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Rozdział I

WITOLD

Jestem łajdakiem, skończonym łajdakiem, zadając tak podłe pytanie kobiecie, którą darzę miłością, zaraz przed tym, jak miałem się z nią kochać. Patrzę prosto w jej piękne oczy, jeszcze przed chwilą jasnozielone, teraz tak pociemniałe z szoku, że aż czarne, i chce mi się wyć. Mam ochotę ją odepchnąć! Odepchnąć Danielę, by nie widzieć strasznego żalu w jej spojrzeniu, a potem dowlec się do okna i skoczyć. To właśnie powinienem zrobić już dawno, przed pięcioma laty, gdy zmarła moja mama: umrzeć razem z nią. Przynajmniej oszczędziłbym Dani tego bólu, tego ciosu, który przed chwilą jej zadałem.

„Która z was zabiła Mata Sawę?”, pytam ukochaną dziewczynę, chociaż gówno mnie obchodzi ten cały Mat Sawa, a jeszcze mniej odpowiedź na to pytanie, bo nawet jeśli Daniela odpowie: „Ja! Ja to zrobiłam!”, i tak nie przestanę jej kochać. Za to ona… ona już nigdy nie spojrzy na mnie z taką miłością i ufnością jak przed chwilą. Od dziś w jej oczach znajdę tylko odrazę i pogardę, na które po stokroć zasłużyłem.

Przed momentem była gotowa mi się oddać. Po tym, co przeszła, odważyła się zaufać właśnie mnie, bydlakowi, który zadał jej tyle bólu, a ja… ja w tej właśnie chwili dobijam ją takim pytaniem… Niech cię szlag, Witoldzie Sejbercie! Niech cię jasny szlag! Nie zasługujesz nawet na to, żeby żyć, a na miłość tej dziewczyny nie zasługujesz na pewno.

– Kocham cię, Daniu. Pamiętaj o tym, dobrze? Choćby świat miał zaraz się skończyć: kocham cię.

– Ja też ciebie kocham, Wiciu.

– Potrafiłabyś mi zaufać? Bezgranicznie?

Przytaknęła. Uratował jej życie. Ufała Witoldowi, jak żadnemu mężczyźnie przed nim.

– Pamiętasz, co mi powiedziałaś zaraz po wypadku? Nigdy, przenigdy się ode mnie nie odwrócisz, choćbym nie wiem co mówił i co robił.

– Pamiętam.

– Kocham cię. – Powtórnie usłyszała słowa, za które oddałaby pół życia, a zaraz potem padło sześć następnych, których nie chciałaby nigdy w życiu usłyszeć: – Która z was zabiła Mata Sawę? – I serce Danieli stanęło w pół uderzenia.

Patrzyła w oczy ukochanego mężczyzny – jeszcze przed chwilą ukochanego – mając umysł zupełnie pusty, jeśli nie liczyć podłego pytania, które tłukło się w nim upiornym echem. Szukała w źrenicach Witolda, przed chwilą rozszerzonych pożądaniem i miłością, śladu tych uczuć, ale widziała tylko determinację. I jeszcze przerażenie.

Czego się bał? Że Daniela strzeli go w twarz i wybieg­nie z gniazdka, które dla nich dwojga uwiła, oburzona, że śmiał o to zapytać? Ją? Jeszcze przed chwilą „ukochaną kobietę”? Uosobienie niewinności, dobroci i wszystkiego, co najlepsze? A może bał się, że ­Daniela padnie bez przytomności na podłogę i drań będzie musiał ją przywracać do żywych! O, jeszcze płacz! Tego też mógł się spodziewać. Dzikich spazmów i wyrzutów, bo jakżeż mógł ją skrzywdzić takim podejrzeniem! Nie tylko Danielę, ale i dwie niewinne istoty, jej siostry! Nie miał chyba wątpliwości, że tym pytaniem traci ją raz na zawsze, i tego też mógł się obawiać, ale Daniela milczała. Nie uderzyła go, nie wybiegła, nie zemdlała, nie zaczęła płakać, po prostu patrzyła w ciemnoszare oczy mężczyzny i łapała w myślach słowa, które w końcu muszą się ułożyć w jakąś odpowiedź.

– Dania, powiedz coś – poprosił łamiącym się głosem. – Cokolwiek. Zwymyślaj mnie od skurwieli, daj mi po mordzie, bo zasłużyłem, ale…

– Czekałam na to pytanie – odezwała się wreszcie. – Od chwili gdy wróciłam do Polski, czekałam, aż ono padnie, tylko… – w tym momencie jej oczy wypełniły się łzami – tylko nie chciałam, żebyś to ty je zadał. Spodziewałam się, że będzie to Bartosz. Tak, on na sto procent prześwietlił mnie, Dorkę i Dominikę już dawno temu. Może w dniu, w którym zjawiłyśmy się w Koniecpolsce? Kto jeszcze mógł nas podejrzewać? Ten obmierzły mecenas, który rozbierał obleśnym wzrokiem moją siostrę. On też mógł o to zapytać. I byłam przygotowana na kłamstwo, którym zatkałabym jego zaśliniony pysk, ale tobie, Witold… tobie nie potrafię skłamać.

Oczy dziewczyny pociemniały jeszcze bardziej, gdy brała twarz mężczyzny w dłonie, ciepłe, kochane dłonie i…

– Nie! Nie chcę tego wiedzieć! – krzyknął nagle, odpychając Danielę i te jej kochające ręce. – I nigdy nie chciałem, rozumiesz?! Nie obchodzi mnie, jak zginął Mat Sawa…

– Ale ją obchodzi, prawda? – wpadła mu w słowo. – Bo ona żyje? Moja matka żyje?

Przytaknął, uciekając spojrzeniem, a Daniela, poblad­ła z szoku, znów musiała długo milczeć, żeby zebrać myśli. I zrozumieć, że poczucie bezpieczeństwa, w którym do tej pory żyła, było złudne, a ulga, jaką parę miesięcy temu odczuła na wiadomość o śmierci matki, znów zmieni się w strach. O siebie… o siostry…

– Nie wystarczyło jej, że zniszczyła rodzinę – wyszeptała, ledwo łapiąc oddech z narastającej rozpaczy. – Nie wystarczyło, że przez cztery cholernie długie lata ja, Dorota i Dominika tułałyśmy się po świecie, czasem sypiając po śmietnikach i płacząc z głodu. Nie, tego ­wszystkiego naszej mamusi było mało. Jeszcze nie wystarczająco skrzywdziła swoje córki, a szczególnie tę najbardziej znienawidzoną. Nie. Ona musiała nasłać faceta, który mnie w sobie rozkocha… uwiedzie tylko w jednym celu: by usłyszeć, która z nas…

Chwycił dziewczynę za ramiona i potrząsnął, aż rude włosy opadły jej na oczy.

– Nie rozkochałem cię na niczyje polecenie! – krzyknął z bólem. – Nie uwiodłem cię w żadnym celu!

– To co tu robisz?! – rzuciła z oczami pełnymi łez. – Co robisz w moim życiu?! I dlaczego z tym podłym pytaniem: „Czy to ty, droga Daniu, zabiłaś Mateuszka Sawę”, czekałeś do chwili, aż będę najbardziej bezbronna?! Aż prawie, na szczęście tylko prawie, zaufam ci do końca i pozwolę się zerżnąć?! – Ostatnie słowo wraziła mu prosto w serce, tak jak on ugodził ją chwilę wcześniej.

Milczał długo, nie śmiąc spojrzeć dziewczynie w oczy, wreszcie uniósł wzrok i powtórzył słowa, które nie miały już chyba dla niej znaczenia:

– Kocham cię, Daniela. Bez względu na wszystko. Po prostu cię kocham.

Rozwarł palce, wciąż zaciśnięte na ramionach dziewczyny, a ona cofnęła się o krok. Witoldowi świadomość, że Daniela zaraz wyjdzie, zostawi go i już nigdy nie będzie miał szans na odzyskanie jej miłości, łamała i tak poranione serce. Sprawiała, że z trudem panował nad łzami. „Idź już”, błagał ją w myślach. „Oszczędź mi wstydu, że rozpłaczę się przy tobie. Wystarczy, że twoja matka nie raz i nie dwa razy widziała moje łzy. Po prostu odejdź”.

Ale Daniela wciąż tu była. Stała tak blisko, na wyciąg­nięcie ręki, a jednocześnie tak daleko, jakby od tego miejsca i tej chwili dzieliły ją lata świetlne. Zapadnięta głęboko w przeszłość, milczała, nie patrząc na Witolda. I wreszcie… wreszcie zacisnęła szczupłe dłonie w pięś­ci, a potem rzuciła głosem pełnym szarpiącego duszę gniewu i nienawiści tak strasznej, jaką czuła tylko raz w życiu:

– Chcesz wiedzieć, która z nas?! Ja to zrobiłam! Ja zabiłam Mata Sawę i nie żałuję! Zrobiłabym to ponownie! – Poderwała głowę, a jej oczy wypełniała teraz czysta, lodowata furia. – Jedyne, czego żałuję, to że nie zabiłam go w dniu, gdy pojawił się jak gdyby nigdy nic w naszym przeklętym domu! Zanim zdążył skrzywdzić czternastoletnią dziewczynkę! Moją siostrę!

Nie radząc sobie z tą furią i z tym gniewem, z całej siły trzasnęła Witolda w twarz. Pozwolił na to, choć bez trudu zdążyłby ją złapać za nadgarstek.

– Masz przed sobą morderczynię! No dalej, dzwoń do mojej matki i przekaż jej, że Daniela się przyznała! Ależ będzie szczęśliwa! Jak bardzo chciała to ze mnie wydobyć już wtedy… i już wtedy zobaczyć mnie za kratami. Nagrywasz to? – Chwyciła jego telefon, leżący do tej pory na szafce przy łóżku, i podetknęła mężczyźnie pod nos. – Dawaj PIN, powtórzę wszystko, co przed chwilą powiedziałam, żeby miała dowód! Żeby moja własna matka mogła wsadzić mnie do pierdla na Bóg wie ile lat, bo wyrwałam chwasta, który gwałci dziewczynki! Swoje siostrzenice!

Rozpłakała się. Trzęsącymi się rękami porwała jego telefon i próbowała wstukać jakiekolwiek cyfry, ale w końcu go odrzuciła, opadła na łóżko, zgięła się wpół i szlochała z twarzą ukrytą w dłoniach. Mężczyzna, porażony jej słowami, usiadł obok i milczał, pilnując, by jej nie dotknąć. Dusza rwała się, by przytulić Danielę, zamknąć ją w mocnym, serdecznym uścisku i trzymać dotąd, aż wypłacze cały ten ból i żal, bo gniewu i nienawiści wypłakać ot tak się nie da, ale nie wiedział, czy dziewczyna sobie życzy jego uścisków i pocieszeń.

– Obiecała mi to… – wyszeptała przez łzy. – Gdy widziałam ją ostatni raz, przyrzekła, że mnie dopadnie, i wtedy zgniję w więzieniu. A ja… ja chciałam tylko obronić przed tym bandytą Dominikę. Tylko tyle.

Uniosła na Witolda nieskończenie smutne oczy, a on wreszcie mógł ją przytulić, sam czując dokładnie to, co ona: ból, żal, gniew i nienawiść do tej samej kobiety, Sary Sawy, Królowej Ekranu, którą kochały miliony Polek, niemające pojęcia, że ona nie umie kochać. Potrafi jedynie niszczyć. Znęcać się nad tymi, którzy są zdani na jej łaskę i niełaskę. Poniżać ich, brukać ciało i duszę, zmuszać do czynów, których nigdy z własnej woli by nie dokonali.

On, Witold, doskonale wiedział, do czego Sara jest zdolna. Daniela również była ofiarą tej psychopatki. W innych okolicznościach nie kiwnąłby palcem, usłyszawszy wyznanie dziewczyny, a już na pewno nie doniósłby o tym Sawie, ale w tej sekundzie poraziło go wspomnienie słów, które na do widzenia usłyszał od tej wiedźmy: „Jeśli ty nie wydobędziesz z Danieli całej prawdy, zrobi to ktoś inny, znacznie mniej delikatny”, i lodowate cęgi zacisnęły się na jego i tak udręczonym sercu.

– Czy możesz… – zaczął, ale głos uwiązł mu w gard­le, musiał więc zacząć jeszcze raz: – Czy możesz mi opowiedzieć, co się wtedy stało?

– A masz włączone nagrywanie? – prychnęła z pogardą.

– Daniu… przed chwilą powiedziałem, że cię kocham – odparł cicho – i nic tego nie zmieni. Nawet jeśli zabiłaś Mata Sawę…

– Przecież słyszałeś! Zrobiłam to!

– …i tak będę cię kochał, bo przez ostatnie miesiące, a szczególnie tygodnie, gdy opiekowałaś się kalekim mną, zdążyłem cię poznać. Nie jesteś morderczynią. Nie zabiłabyś z zimną krwią. Nikogo. Nawet skurwiela, który skrzywdził Dominikę. Daniu… – Ujął lodowate dłonie dziewczyny i ucałował. – Opowiedz, co się stało tamtej grudniowej nocy, a ja… spróbuję pomóc tobie i tej z was, która to naprawdę zrobiła.

Wyrwała ręce i poderwała się na równe nogi.

– Nigdy ci tego nie powiem! – syknęła i ruszyła do drzwi, po drodze zgarniając kurtkę i torbę.

W chwili gdy miała wybiec z mieszkania, raz na zawsze zostawiając za sobą łajdaka z jego pytaniami, zatrzymał ją groźny, mrożący krew w żyłach głos Witolda:

– Daniela, zamiast mnie ona przyśle bandziora z mafii, a ten zajmie się najsłabszą z was trzech. Dominiką.

Pułapka zatrzasnęła się.

Daniela, jeszcze przed chwilą gotowa wybiec i niech szlag trafi tego całego Witolda i jej własną matkę, która go na swoje córki nasłała, teraz zamarła z ręką na klamce, czując, jak potworny strach chwyta ją za gardło. Strach o Nisię. Przerażenie, jaką jeszcze krzywdę można najmłodszej z sióstr wyrządzić. Dominika nie pamiętała wydarzeń sprzed czterech lat. Wypadek i uraz głowy, którego doznała już tutaj, w Koniecpolsce, dokonały cudu i wymazały z pamięci osiemnastoletniej dziewczyny wszystkie traumy, pozostawiając same dobre wspomnienia. Była jak biała, czysta kartka, gotowa, by ją zapisać słowami miłości, dobroci i szczęścia. Jeśli Sara Sawa przyśle w miejsce Witolda kogoś, kto ponownie zbruka tę niewinność…

– Co mam robić? – odezwała się słabym głosem, nadal stojąc pod drzwiami.

Nie mogła patrzeć na mężczyznę, który jeszcze kwadrans temu zdawał się całym jej światem.

– Wróć, usiądź obok mnie i zastanówmy się razem, co dalej – poprosił. – Jak powstrzymać twoją matkę raz na zawsze przed krzywdzeniem was i… – „I mnie”, chciał dokończyć, ale uciął w pół zdania. Źrenice mu pociemniały.

Odwróciła się ku niemu powoli. Wbiła w twarz mężczyzny lodowate spojrzenie zielonych oczu.

– Chcesz ją powstrzymać? Ty, który niczym wierny pies wypełniasz jej polecenia? – prychnęła z pogardą. – Pstryknie, a już do niej lecisz, rzucając wszystko i wszystkich bez słowa wyjaśnienia. Mniejsza o jakąś tam durną Danię, która będzie się o ciebie zamartwiać… Bo to u mojej matki zniknąłeś na miesiąc, no nie?

Zmilczał.

– Dlaczego więc teraz mam ci zaufać? Co się zmieniło, że jeszcze przed chwilą wymuszałeś na mnie zeznania, które ona chce usłyszeć, a nagle zamierzasz knuć przeciwko niej? No, Witold, jakimi słowami mnie oczarujesz, bym usiadła obok ciebie i jak gdyby nigdy nic dywagowała: co też mamy uczynić, by ocalić Dominikę przed bandziorem z mafii? Którego naśle, przypominam uprzejmie, nasza matka, a twoja ukochana Sara Sawa?

Zacisnął szczęki tak mocno, aż ząb zgrzytnął o ząb, a potem wycedził, ledwo nad sobą panując:

– Powiem ci, dlaczego zrobię wszystko, by ocalić ciebie, Dorotę i Dominikę, a waszej matce pokrzyżować szyki: bo nigdy nikogo na całym świecie nie darzyłem większą nienawiścią niż właśnie ją. Moją „ukochaną”, jak się wyraziłaś, Sarę Sawę.

Jego głos, zduszony, chrapliwy, wypełniała tak zimna furia, że Daniela, nawet wbrew sobie, musiała go wysłuchać. Mierzyła mężczyznę spojrzeniem, jeszcze nie do końca pewna, czy naprawdę może mu zaufać. On przez chwilę zbierał się na odwagę, aż wreszcie zdobył się na słowa, które sprawiły, że dziewczyna najpierw straciła oddech, a w następnej chwili uwierzyła mu bezgranicznie.

– A wiesz, dlaczego tak bardzo jej nienawidzę? Bo to, co Mat Sawa zrobił twojej siostrze, Sara Sawa zrobiła mnie.

Słowa, nabrzmiałe strasznymi uczuciami, sprawiły, że pod Danielą nogi się ugięły. Osunęła się przy drzwiach, objęła kolana ramionami, ukryła w nich twarz i trwała tak długie minuty, całkiem porażona tym, co usłyszała. Nie chciała, nie mogła!, wyobrażać sobie, w jaki sposób jej matka krzywdziła Witolda, ale wiedzia­ła jedno: rozpacz, żal, gniew, nienawiść, a przede wszystkim wstyd, które wybrzmiały w jego wyznaniu, były prawdziwe. Bo te wszystkie uczucia w podobnych słowach już kiedyś w nią uderzyły i wtedy również w pierwszym momencie osunęła się na podłogę, całkowicie tracąc władzę nad sobą, by w następnej chwili wstać i… rzucić się temu, kto śmiał tknąć jej siostrzyczkę, do gardła. Ale wcześniej popełnić błąd, którego nie zamierzała dzisiaj powtórzyć. O nie!

– Op-powiedz mi. Wszystko – wyszeptała, nie patrząc na mężczyznę. – A potem ja opowiem tobie, kim był Mat Sawa, co zrobił nam, trzem siostrom, i co my zrobiłyśmy jemu.

I Witold już miał zacząć swoją historię, historię chłopaka wykorzystanego przez bezwzględną manipulatorkę, gdy telefon Danieli rozdzwonił się melodią przypisaną Dominice. Musiała odebrać. Jeszcze chwilę patrzyła na wyświetlające się zdjęcie najmłodszej siostry, próbując opanować miotające nią uczucia, aż wreszcie wcisnęła zieloną słuchawkę i od razu przeszła na tryb głośnomówiący.

– Daniu, chyba mamy problem! – zaczęła Dominika, a jej siostra aż jęknęła. Jeszcze jeden?!

– Co się stało? – rzuciła słabym głosem, chyba nie chcąc tego wiedzieć.

– Przyszedł list! Polecony za potwierdzeniem odbioru! Do ciebie! – W głosie Niki brzmiała czysta ekscytacja. – Otworzyłam go…

– Otworzyłaś list zaadresowany do mnie? – Daniela mimo wszystko się obruszyła. Nie tak wychowała młodszą siostrę.

– Oj, coś mnie zaćmiło i myślałam, że to do mnie, naprawdę! Ale słuchaj, Daniu… Nie. Muszę ci to przeczytać. Albo nie! Przyjadę do ciebie z tym listem i sama przeczytasz.

– Nika! Jeśli już otworzyłaś i twierdzisz, że mamy problem, przeczytasz ten list teraz! Naprawdę nie mam głowy do zastanawiania się, co tym razem wymyśliłaś! – Daniela była u kresu wytrzymałości.

– Jest gdzieś tam Witold? – Dominika odpowiedziała pytaniem.

– Jest – odparła Daniela, czując nagły chłód w sercu. Tylko jedna osoba mogła pisać do niej list, łącząc go z obecnością Sejberta. Jej matka.

– To dobrze, bo może się nam przydać. Daniu, ten list jest o kimś, kto się nazywa Diana Topola. Mówi ci to coś?

– Nie.

– A Witoldowi?

Daniela spojrzała pytająco na mężczyznę, który przysłuchiwał się słowom Dominiki. Pokręcił głową. On też nie słyszał o Dianie Topoli.

– Szkoda, bo mamy ją odebrać z Domu Płaczącej Wierzby. Pilnie!

– Co?! – wykrzyknęli unisono Witold z Danielą.

– Tak jest tu napisane. Dyrekcja Domu Płaczącej Wierzby zwraca się do Danieli Sawy z żądaniem odebrania Diany Topoli z ośrodka z powodu zaległości płatniczych przekraczających sześćdziesiąt tysięcy złotych. Ewentualnie możemy uregulować płatność. Sześćdziesiąt tysięcy, o Jezuniu, to kilka łazienek w Ambrozji! Daniu, domyślasz się, kim ona, ta Diana, może być?

– Przecież powiedziałam, że nie!

– A o Domu Płaczącej Wierzby słyszałaś? – indagowała Dominika, trochę zaniepokojona, ale wciąż nieprzytomnie ciekawa rozwiązania kolejnej rodzinnej zagadki.

– Nigdy!

– Może w końcu poznamy babcię! Albo ciocię? Fajnie byłoby mieć kogoś więcej w rodzinie…

Daniela tylko zacisnęła zęby. Ona nie życzyła sobie więcej krewnych, a na pewno nie tych ze strony matki. Już Mat Sawa, i wszystko, co się z nim łączyło, wystarczył trzem siostrom na całe życie.

– Gdzie jest ten Dom? – odezwała się głosem zduszonym od frustracji. – Podali adres?

– Całkiem niedaleko. Pod Warszawą. W Milanówku. Wsiadłabyś w taksówkę i w pół godzinki byłabyś na miejscu, ale Daniu kochana, poczekaj na mnie! Prooooszę! Jesteśmy z Gabrielem w Galerii Mokotów, po drodze zgarniemy z planu Dorkę i za kwadrans, góra dwa, bylibyśmy u ciebie, a potem wszystkie trzy pojedziemy do Domu Płaczącej Wierzby, a przyznasz, że brzmi to jak siedziba jakiejś sekty, na spotkanie z tajemniczą Dianą Topolą. Och, po prostu widzę oczami wyobraźni naszą babunię w czepku z koronki i długiej czarnej sukni, jak dzierga na drutach… – i Dominika zaczęła snuć rozmarzonym głosem opowieść o babci.

Daniela już miała jej przerwać i odpowiedzieć, że zajmie się tym sama, natychmiast, by chociaż ten problem mieć z głowy, ale… zawahała się. Skoro padło pytanie: „Która z was zabiła Mata Sawę?”, dobrze byłoby udzielić Witoldowi odpowiedzi w obecności Dorki i Dominiki, bo to, co trzy siostry zrobią w następnej chwili, będzie zależeć od ich wspólnej decyzji. Cztery lata temu Daniela zadecydowała za obie siostry: uciekać. I to ona ponosiła ciężar odpowiedzialności. Dzisiaj, gdy Nisia i Dorka dorosły, mają prawo się wypowiedzieć i podjąć własne decyzje, w szczególności w sprawach, które tak bardzo ich dotyczą.

Ona sama już teraz najchętniej wskoczyłaby do pierwszego lepszego samolotu i odleciała jak najdalej. Na antypody. Zaszyłaby się w australijskim buszu i tam żyła sobie z kangurami do końca swoich dni. Jednak jej siostry mogą mieć inny pomysł na życie. One być może nie zechcą więcej uciekać. Może zapragną stanąć przed matką i powiedzieć jej, gdzie może sobie wyssane z palca podejrzenia wsadzić? Dorka jest na tyle silna i spontaniczna, że tak właśnie mogłaby postąpić, wiedząc, że obie siostry murem za nią staną. Ale Dominika… ona ma pozostać niewinna.

– Dobrze – odezwała się na głos, gdy najmłodsza siostra skończyła marzyć na jawie. – Poczekam na was obie, bo… ja tutaj też mam problem wymagający pilnego rozwiązania.

Posłała milczącemu przez cały ten czas Witoldowi wymowne spojrzenie. On nawet nie uniósł głowy, nie spojrzał na kobietę, którą kochał, całkiem pokonany przez bolesną przeszłość. Daniela, zdjęta nagłym współczuciem, rozłączyła się i odezwała zupełnie innym tonem niż jeszcze przed chwilą, gdy czuła do tego mężczyzny niechęć i pogardę, że ją ołgał, zdradził i próbował uwieść dla korzyści. Tak właśnie myślała i tak czuła.

– Opowiedz mi swoją historię. – Przysiadła obok niego na łóżku, ujęła dłoń mężczyzny i dodała miękko: – Jestem tutaj. Nie uciekłam, nie spaliłam między nami mostu. Jeśli… jeżeli tym razem będziesz ze mną całkowicie szczery, może… może z tobą dam radę przejść przez piekło, które naszykowała dla mnie moja matka.

Uniósł na dziewczynę wypełnione bólem oczy i cichym, pełnym wstydu głosem zaczął mówić: jak został złapany w pułapkę i wykorzystany, zbrukany. Jak Sara Sawa szantażem potrafiła wymusić na nim wszystko, dosłownie wszystko, hańbiąc jego ciało i łamiąc duszę.

– Na początku zrobiłem to, by ratować umierającą mamę, potem, by się od Sary uwolnić, dzisiaj zależy mi tylko na tym, by chronić ciebie, Daniu – dokończył ze spojrzeniem wbitym w mocno splecione dłonie.

Nie śmiał unieść na nią wzroku. Nie potrafiłby znieść wstrętu wymalowanego na jej twarzy, ale Daniela słuchała przepełnionych cierpieniem słów ze złamanym sercem i łzami w oczach, coraz mocniej ściskając dłoń mężczyzny.

– Gdyby nie ty, dawno bym ze sobą skończył – dodał jeszcze i wreszcie uniósł na Danielę pociemniałe z rozpaczy i bólu spojrzenie.

– Nie! Proszę, nawet o tym nie myśl! To… już raz się stało. Ona już kiedyś doprowadziła kogoś do samobójstwa. – Teraz Daniela, wstydząc się za matkę, spuściła wzrok. – Młodego chłopaka, z którego zrobiła sobie niewolnika. Nie mogłam patrzeć, jak nim pomiata, gdy zdawało się jej, że nikt obcy nie widzi, i jak on sobą za to pogardza. Musiała, po prostu musiała mieć na niego haka, bo zgadzał się na wszystko. A potem zniknął… I natknęłam się na wpis w social mediach, że z nieznanych przyczyn popełnił samobójstwo, zostawiając kochającą żonę i malutkiego synka. Nikt nie powiązał jego śmierci z Sarą Sawą, bo nikt o ich związku nie wiedział, a ja… miałam wtedy trzynaście lat i nie do końca rozumiałam, co się stało. Gdy słuchałam ciebie, stanął mi przed oczami tamten młody mężczyzna. Proszę, Wiciu, nie myśl o samobójstwie, nie rób mi tego, nie zniosłabym twojej straty.

Objęła go, drżąc na całym ciele, a on zamknął dziewczynę w ramionach i przytulił tak mocno, by poczuła, jak bardzo ją kocha. I jak jest jej wdzięczny, że go nie odrzuciła. Odsunęła się na moment, ujęła twarz mężczyzny w czułe dłonie.

– Coś wymyślimy. Nie pozwolimy jej wygrać.

– Nie, Daniu. Nie pozwolimy. Polecę na Karaiby spotkać się z Sarą po raz ostatni…

– Nie! Nigdzie nie polecisz! Już nie – przerwała mu ostro. – Nie dasz rady w swoim stanie odbyć takiej podróży – dodała łagodniej. – Jest ktoś, kto powinien rozmówić się z moją matką w twoim imieniu, moim imieniu i w imieniu moich sióstr. Ktoś, komu na nas zależy równie mocno, co tobie.

– Bartosz?

Daniela uśmiechnęła się tylko i dodała:

– Kto, jeśli nie gliniarz z dochodzeniówki, jest w stanie powiesić na haku każdego? Wystarczy dać mu człowieka, a znajdzie na niego paragraf?

Witold już chciał się zgodzić, czując w sercu ogromną ulgę, ale nagle ta ulga zmieniła się w chłód:

– Ta wyspa jest całkowicie odcięta od świata, a Sara Sawa oficjalnie zmarła parę miesięcy temu. Jest zdolna do wszystkiego…

– Sugerujesz, że Bartosz sobie z nią nie poradzi?

Pokręcił głową.

– Nie wiem. Nie chciałbym go narażać.

– To policjant – zauważyła Daniela z naciskiem. – Kto, jeśli nie on?

Musiał jej przyznać rację, ale chłód w sercu nie chciał ustąpić. Czuł, że nad przyjacielem zatrzasnęłaby się podobna pułapka, co nie tak dawno nad nim samym. On, Witold, poleciał na Karaiby, by spokojnie i rzeczowo porozmawiać z Sarą o rezygnacji ze spadku na rzecz jej córek. Swój dług chciał spłacać dalej, byle nie musiał już zwodzić i krzywdzić Danieli. Tylko tyle. Skończyło się to gwałtem i szantażem. Witold nie miał wyboru. Co ta szalona psychopatka jest w stanie uczynić innemu mężczyźnie, choćby nawet był policjantem? Przecież Bartosz nie przeleci pół świata uzbrojony. A nawet jeśli przemyciłby służbową broń, na pewno go obszukają, jak Witolda, przed przewiezieniem na wyspę. Desant specjalsów może by się udał, ale kto będzie zbrojnie atakował samotną kobietę, której nie postawiono żadnych zarzutów?! Bezbronną i niewinną?! Przecież nic oprócz upozorowania własnej śmierci nie są jej w stanie udowodnić, a za to się do więzienia nie idzie! Natomiast on gwałtu nie zgłosi, nie ma takiej opcji, nigdy!

Ponownie poczuł pod powiekami piekące łzy gniewu, frustracji i bezsilności. Było to jednak lepsze od beznadziei, którą czuł, wrażając Danieli w serce podłe pytanie. Uniósł na dziewczynę smutny wzrok i zadał je ponownie, lecz znacznie łagodniej:

– Powiedz, Daniu, że nie ty zabiłaś tego drania, Mata Sawę.

Dalsza część w wersji pełnej