Tylko jeden wieczór - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Tylko jeden wieczór ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Święta to czas cudów. Ale czy prawda też może być cudem?

Amelia Diamond – znana aktorka, prywatnie Sylwia Nowak – stworzyła życie, o jakim marzy wiele kobiet. Ma wszystko: urodę, sławę, kochającego męża, piękny dom i cudowne dzieci. W sieci cieszy się ogromną popularnością, a w wywiadach niezmiennie podkreśla, że święta to dla niej czas rodzinnego ciepła i bliskości.

W tym roku jednak przy wigilijnym stole zasiądzie nieplanowany gość. Po nagłej śmierci siostry Sylwia musi przyjąć jej córkę. „To tylko jeden wieczór” – powtarza sobie. „Prosta sprawa.” Ale to nieprawda. Sylwia ma bowiem tylko jedną, za to wielką tajemnicę. W zwykłe dni łatwo ją ukrywa, nikt się nie domyśla, ale w święta może się to okazać nie lada wyzwaniem. Czy życie zbudowane na kłamstwie może przetrwać?

Poruszająca, ciepła opowieść o magii świąt, najważniejszych pytaniach i nadziei.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 297

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 55 min

Lektor: Łukasz Bogdan

Oceny
4,8 (12 ocen)
10
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariuszSrebny

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo mi się podobała
00
xxpaola4xx

Całkiem niezła

Nudna, bardzo przewidywalna.
00
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, przeczytałam jedny tchem. Doskonała na długie wieczory i w podróż. Polecam ❤️
00
Barbara1953

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ♥️
00



Rozdział 1

Sylwia Nowak, znana sze­ro­kiemu gronu pod spek­ta­ku­lar­nym pseu­do­ni­mem Ame­lia Dia­mond, oparła dło­nie o biurko i zadzwo­niła zesta­wem bran­so­le­tek, które zawsze popra­wiała ner­wo­wym gestem w chwi­lach szcze­gól­nego napię­cia. Świa­tło świą­tecz­nych lam­pek szczo­drą ręką roz­wie­szo­nych w gabi­ne­cie zadrżało na rudych wło­sach o nie­zwy­kłym zło­tym odcie­niu.

Z gło­śni­ków cicho pły­nęły dźwięki nastro­jo­wej bal­lady o bia­łych świę­tach. Zbli­żały się wiel­kimi kro­kami i wszę­dzie już czuło się ocze­ki­wa­nie na upra­gniony urlop.

Złote włosy Syl­wii znów zami­go­tały w świe­tle lam­pek.

– Co my tam mamy jesz­cze na dzi­siaj? – zapy­tała ostro wła­ści­cielka tego cudu natury.

Była bar­dzo zde­ner­wo­wana, choć sta­rała się wszel­kimi spo­so­bami ukryć ten fakt. Cze­kała jak na zba­wie­nie na godzinę dzie­więt­na­stą, by wresz­cie móc spo­koj­nie zebrać myśli. Ale sporo jesz­cze musiała zro­bić.

Monika, miła, młoda asy­stentka wes­tchnęła tak dys­kret­nie, że tylko praw­dziwy mistrz czy­ta­nia ludz­kich serc i gestów zdo­łałby dostrzec pod jej uprzej­mym uśmie­chem naj­wyż­sze obu­rze­nie. Patrzyła na swoją sze­fową i nie mogła uwie­rzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Syl­wia ani sło­wem nie wspo­mina o tym, co naj­waż­niej­sze.

– Za pięt­na­ście minut wywiad – odpo­wie­działa Monika na zadane wcze­śniej pyta­nie, ukry­wa­jąc swoje emo­cje. – Wszystko przy­go­to­wane. Pokój do zdjęć urzą­dzony, jak chcia­łaś… – Tu jak zawsze nastą­piła pauza.

Syl­wia wyma­gała, by wszy­scy pra­cow­nicy zwra­cali się do niej per ty. Uwa­żała, że to buduje wspa­niałą atmos­ferę w zespole. Ale to nie była prawda. Więk­szość zatrud­nio­nych przez nią osób czuła się nie­zręcz­nie w tej bez­po­śred­niej rela­cji. Nikogo fak­tycz­nie nie łączyły z sze­fową bliż­sze więzi. Mówie­nie jej po imie­niu wywo­ły­wało odru­chowy opór. Monika zadrżała.

– Dzieci nie poszły dzi­siaj do szkoły. – Odzy­skała pano­wa­nie nad gło­sem. – Cze­kały w domu. Opie­kunka pil­no­wała, żeby wyglą­dały jak należy i dotrwały do wywiadu. Przy­wio­zła je do firmy pół godziny temu. Twój mąż tro­chę narze­kał, że stawka dla niego jest za niska, ale dał się w końcu namó­wić. – Ostat­nie zda­nie wyrwało jej się pod wpły­wem emo­cji. Zwy­kle nie komen­to­wała pry­wat­nego życia sze­fo­wej. Wie­działa, że Syl­wia tego nie znosi.

– Naj­le­piej jest, kiedy każdy robi, co do niego należy – powie­działa surowo sze­fowa i się zaczer­wie­niła. – On i tak naj­mniej.

Monika nie sko­men­to­wała tych słów. Lubiła pana Nowaka, choć nie do końca sza­no­wała. Był mocno uwię­ziony pod ele­ganc­kim pan­to­flem wpły­wo­wej, sław­nej żony i to spra­wiało, że ludzie nie trak­to­wali go poważ­nie.

Syl­wia wstała ener­gicz­nie. Wszystko robiła szybko i spraw­nie. Być może wła­śnie dla­tego udało jej się osią­gnąć tak wielki suk­ces. Znów zadrżały bran­so­letki i chwilę trwało, zanim zdo­łała opa­no­wać się do tego stop­nia, by wydać kolejne pole­ce­nie. Monika się myliła, pozor­nie spo­kojna twarz sze­fo­wej nie zdra­dzała więk­szych emo­cji, ale to nie ozna­czało, że ich nie było.

– Daj­cie mi jesz­cze łyk kawy – zarzą­dziła, chcąc odwró­cić uwagę od spraw bar­dziej istot­nych. – Ale nie za moc­nej. I pro­szę, żeby mleko koko­sowe tym razem było bez­względ­nie świeże. Zobacz, czy moje szpilki błysz­czą, i ruszajmy. Nie chcę się spóź­nić. Dwa lata cze­ka­łam na ten wywiad. I wresz­cie mnie zapro­sili. To naj­waż­niej­sze pismo w branży, do tego por­tal z milio­nami obser­wa­to­rów. Naro­bimy dymu przed samymi świę­tami.

Monika dosko­nale o tym wie­działa. Znała zawo­dowe cele sze­fo­wej i zda­wała sobie sprawę, jak trudno było nie­które z nich osią­gnąć. Towa­rzy­szyła Syl­wii od począt­ków jej kariery, ale nie była przy­ja­ciółką ani powier­niczką. Tych sze­fowa nie miała. Nikogo nie dopusz­czała do sie­bie bli­żej, niż było to konieczne.

Monika obser­wo­wała ją każ­dego dnia i pró­bo­wała zro­zu­mieć tę zagadkę. Dla­czego aku­rat ta kobieta tak mocno się wybiła ponad inne? Tyle osób codzien­nie robiło wszystko, by tylko móc zaist­nieć w medial­nym świe­cie. Sprze­da­wali swoją pry­wat­ność, mówili o spra­wach, które ni­gdy nie powinny były ujrzeć świa­tła dzien­nego. Sypiali z kochan­kami, któ­rymi pogar­dzali. Brali każdą rolę, bo ponoć od cze­goś trzeba zacząć. Pró­bo­wali się prze­bić. Ale im się nie uda­wało.

Syl­wia weszła do tego świata prze­bo­jem. I świet­nie sobie pora­dziła. Na czym pole­gała tajem­nica tego feno­menu? Im dłu­żej Monika się nad tym zasta­na­wiała, tym dal­sza była od zna­le­zie­nia odpo­wie­dzi.

Sze­fowa skie­ro­wała się do wyj­ścia z gabi­netu. Asy­stentka jesz­cze pospiesz­nie parzyła jej kawę, pre­cy­zyj­nie wyli­cza­jąc skład­niki. A prze­pis nie nale­żał do łatwych. Świeżo mie­lone ziarna, mleko koko­sowe, cyna­mon, kur­kuma i cukier brzo­zowy, wszystko w skom­pli­ko­wa­nych pro­por­cjach.

– Ach! – ode­zwała się nagle Syl­wia, jakby dopiero teraz sobie o tym przy­po­mniała. – Jak sprawy z pogrze­bem? Wszystko zała­twione?

Monika prze­łknęła ślinę i wzięła oddech, żeby zapa­no­wać nad gło­sem. Ręce tak jej drżały, że kawa wylała się na spodek. Starła ją bły­ska­wicz­nie, żeby nie dener­wo­wać sze­fo­wej.

– Tak – potwier­dziła spo­koj­nie. – Wszystko przy­go­to­wane. Juto o dzie­wią­tej rano. Cmen­tarz Powąz­kow­ski.

– Co za pora na pogrzeb?! Nie­dziela przed połu­dniem?! – zawo­łała Syl­wia, cze­pia­jąc się cze­go­kol­wiek, byle tylko ukryć tar­ga­jące nią emo­cje. Wyrzuty sumie­nia nie pozwa­lały jej spo­koj­nie zła­pać tchu.

– Nie mogli­śmy zna­leźć innej – tłu­ma­czyła się Monika. – Nie masz wła­ści­wie pustych miejsc w pla­nie dnia. Prze­su­nę­łam masa­ży­stę i próbę. Jutro już o jede­na­stej zaczy­nasz zdję­cia do kolej­nego odcinka serialu i do wie­czora będą z pew­no­ścią trwać nagra­nia, a potem wywiad. Szpilki w kalen­darz nie da się wetknąć, a co dopiero tak waż­nej uro­czy­sto­ści. – Odwró­ciła się dys­kret­nie, bo nie mogła patrzeć na to, w jaki spo­sób sze­fowa pod­cho­dzi do śmierci swo­jej jedy­nej sio­stry.

– Wiem, że jestem zajęta – odparła Syl­wia i wzięła kawę z jej rąk. – Jeśli popro­szę o urlop, zaczną się pyta­nia. Muszę ci to tłu­ma­czyć?

Monika nie odpo­wie­działa. Czuła, jak żołą­dek zwija jej się w cia­sny supeł.

– I tak będzie dosta­tecz­nie ciężko wygo­spo­da­ro­wać dwie godziny – dener­wo­wała się Syl­wia. – Suk­ces ma swoją cenę. Na każ­dym kroku jestem obser­wo­wana. Zatrud­niam cię, żebyś roz­wią­zy­wała za mnie takie pro­blemy.

– Możesz przyjść do kaplicy póź­niej – zapro­po­no­wała Monika nie­śmiało.

Gar­dło na­dal miała zasznu­ro­wane wzru­sze­niem, które to nie ona powinna w takiej sytu­acji odczu­wać. To jej sze­fowa teraz, jak każdy czło­wiek, miała czas na żałobę, smu­tek, wspo­mnie­nia, może reflek­sję.

– Masz rację. – Syl­wia zasta­no­wiła się chwilę nad tym pomy­słem, choć to absur­dalne, że w ogóle wzięła go pod uwagę. – Naj­le­piej przyjść na koniec. Zmar­łemu i tak wszystko jedno.

– No nie wiem… – Asy­stentka tym razem nie mogła się prze­móc, by się zgo­dzić, choć zwy­kle robiła to dla spo­koju.

Sze­fowa rzu­ciła w jej stronę groźne spoj­rze­nie.

– Prze­pra­szam – popra­wiła się natych­miast dziew­czyna.

– Ty nie prze­pra­szaj, tylko lepiej powiedz, czy się pismaki o tym nie zwie­działy. – Syl­wia napiła się kawy i spraw­dziła jakość napoju.

Asy­stentka na krótką chwilę wstrzy­mała oddech, ale nie­po­trzeb­nie się oba­wiała. Sze­fowa miała myśli zajęte czym innym.

– Nie chcę wycią­gać kolej­nych spraw rodzin­nych – dodała sta­now­czo. – Mam prawo zacho­wać coś dla sie­bie. I tak już wszy­scy za daleko wcho­dzą w moje życie.

Monika wes­tchnęła.

– Na razie spo­kój w sieci. Bar­tek wszystko moni­to­ruje. Nikt jesz­cze nie wie, że twoja sio­stra zmarła. Inne nazwi­sko, nie było cię w szpi­talu i w żad­nym wywia­dzie o niej nie opo­wia­da­łaś. Jest szansa, że sprawa przej­dzie cicho, choć punk­tem zapal­nym jest oczy­wi­ście pogrzeb. Każdy ma dzi­siaj apa­rat w tele­fo­nie i każdy zna cie­bie.

– Spluń przez lewe ramię – pora­dziła jej prag­ma­tyczna zwy­kle Syl­wia, która w głębi serca wciąż wie­rzyła w prze­sądy, choć ni­gdy by się do tego nie przy­znała. – I nie kracz.

– Tak jest. – Monika kiw­nęła głową, choć oczy­wi­ście nie zamie­rzała speł­niać absur­dal­nej prośby sze­fo­wej i pluć na ele­gancką wykła­dzinę gabi­netu. – Więc stan aktu­alny jest taki, że nikt nic nie wie – zara­por­to­wała.

– I bar­dzo dobrze – ucie­szyła się Syl­wia.– Choć jedna dobra wia­do­mość. – To jed­nak było stra­te­giczne zagra­nie: nie opo­wia­dać za dużo o rodzi­nie. A wszy­scy mi ina­czej radzili. Jak zawsze mam rację. – Syl­wia pochwa­liła samą sie­bie z zapa­łem, bo oto­cze­nie jakoś się do tego nie kwa­piło. – A gdzie jest teraz Julka?

– Twoja sio­strze­nica czeka w hotelu. – Monika spoj­rzała na sze­fową z wyrzu­tem.

Ryzy­ko­wała nawet utratę pracy, a już z całą pew­no­ścią zły humor Syl­wii, a ten potra­fił się dać we znaki. Ale nie zamie­rzała uda­wać, że zachwyca ją fakt, iż nasto­let­nie dziecko w tak trud­nej sytu­acji musiało sie­dzieć wśród obcych, zamiast zna­leźć schro­nie­nie w domu cioci.

– Dobrze jej pil­nują? – zapy­tała Syl­wia. Tym razem nie zare­ago­wała na wyrzut wyraź­nie sły­szalny w tonie, choć z pew­no­ścią musiała go zauwa­żyć.

– Tak. Oczy­wi­ście. Dwóch ochro­nia­rzy cały czas stoi na kory­ta­rzu, a wykwa­li­fi­ko­wana psy­cho­lożka jest z Julką w pokoju. Stawka za godzinę jak u naj­lep­szego nowo­jor­skiego adwo­kata.

– Boże, co za kło­pot! – Syl­wia wes­tchnęła ciężko.

Zwy­kle nie zwie­rzała się asy­stentce, ale emo­cje wzięły górę. Nie powinna była teraz sie­dzieć tutaj sama. Gdzie jest mąż? Gdzie dzieci? Nikomu nie przy­szło do głowy, że przy­da­łoby się wspar­cie. Rozu­miała, że na jej wize­ru­nek sil­nej kobiety nabie­rają się widzo­wie, ale naj­bliżsi powinni byli chyba znać prawdę. Tylko czy ona miała jesz­cze jakichś bli­skich?

Spoj­rzała na świa­tełka cho­inki sto­ją­cej w rogu gabi­netu. To było wyjąt­kowo piękne drzewko. Całe w zło­tych lamp­kach. Przez łzy wyglą­dały jak gwiazdy. Syl­wia szybko się opa­no­wała i świa­tełka zyskały nor­malny wygląd.

– Mam nadzieję, że nie­długo wszystko wróci na zwy­kłe tory – powie­działa sta­now­czo. – Zna­la­złam już dys­kretną szkołę z inter­na­tem, ale prze­cież nie wyślę tam dziecka przed samymi świę­tami. To naj­gor­szy moż­liwy czas. I tak słono mnie to będzie kosz­to­wało. Wszystko dzi­siaj opiera się na pie­nią­dzach. A kto je musi zaro­bić? Ja oczy­wi­ście, bo innych chęt­nych nie ma.

Monika znów powstrzy­mała się od komen­ta­rza.

– Przy­go­tuj­cie mi wszystko na jutro. Jakieś ciemne ciu­chy, tylko twa­rzowe – zarzą­dziła Syl­wia. – Poje­dziemy na sam koniec uro­czy­sto­ści i będziemy uda­wać, że byli­śmy od początku. Oku­la­rów nie zapo­mnij. Nie mam zamiaru tłu­ma­czyć się, dla­czego mój maki­jaż prze­trwał w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. Nikomu nic do tego, czy pła­czę na pogrze­bie sio­stry.

– Jak sobie życzysz.

– To idziemy. – Syl­wia uśmiech­nęła się do lustra. Była rewe­la­cyjną aktorką. Jej ser­deczny uśmiech tra­fiał ludziom pro­sto do serc. To wła­śnie na tym zbu­do­wała swoją potęgę. Poka­zu­jąc pełną cie­pła i ser­decz­no­ści twarz zwy­kłej kobiety. Ale cena za suk­ces oka­zała się wysoka.

O tym jed­nak teraz nie chciała myśleć. Musiała się przy­go­to­wać do wywiadu.

* * *

Chwilę póź­niej zapo­mniała o zmar­twie­niach, była w swoim żywiole. Blask fle­szy pod­no­sił jej poziom adre­na­liny do bar­dzo przy­jem­nego stanu. Czuła całą sobą, że idzie jej świet­nie. Przy­go­to­wane wcze­śniej przez sztab pro­fe­sjo­na­li­stów odpo­wie­dzi na pyta­nia spra­wiały wra­że­nie w pełni spon­ta­nicz­nych i jej wła­snych. Sta­ran­nie wymy­ślone przez zespół dow­cipy oraz puenty brzmiały jak stwo­rzone na żywo, dopiero co. Ame­lia Dia­mond nie bez powodu trzy razy z rzędu dostała nagrodę widzów dla naj­po­pu­lar­niej­szej aktorki. Była dobra w swoim fachu. Uda­wać umiała jak mało kto.

Trzy złote sta­tu­etki stały cały czas na jej biurku. Nie mogła się na nie napa­trzeć. Sta­no­wiły nama­calny dowód jej speł­nio­nego marze­nia. Tuż za nimi znaj­do­wało się rodzinne zdję­cie. Przed­sta­wiało dwoje mło­dych, patrzą­cych sobie w oczy mał­żon­ków z kil­ku­let­nią dziew­czynką i uśmie­cha­ją­cym się ser­decz­nie chłop­cem. Dawne dzieje. Było coś sym­bo­licz­nego w fak­cie, że obra­zek stop­niowo zasła­niały sta­tu­etki nagród, aż stał się cał­kiem nie­wi­doczny.

Nikt o tym jed­nak teraz nie myślał.

Kamery pra­co­wały, poza ich zasię­giem krę­ciło się mnó­stwo osób, które dbały, by nagra­nie prze­bie­gało bez zarzutu. Syl­wia sie­działa na sty­lo­wej kana­pie, tuż za nią mąż i dzieci deko­ru­jący pier­niki zamó­wione w pobli­skiej pie­karni. Uda­wali, że po pierw­sze, oso­bi­ście je upie­kli, a po dru­gie, świet­nie się przy tym bawią. Syl­wia patrzyła na nich z dosko­nale wysty­li­zo­wa­nym cie­płym uśmie­chem.

– Naj­waż­niej­sza jest dla mnie rodzina – mówiła sta­ran­nie modu­lo­wa­nym gło­sem. – Mój mąż i moje dzieci.

Pan Nowak w tym momen­cie obej­rzał swoje paznok­cie, a dzieci skrzy­wiły się mimo­wol­nie, choć miały sta­now­czo przy­ka­zane robić dobrą minę do końca nagra­nia. Kame­rzy­sta zare­ago­wał bły­ska­wicz­nie na ten nie­takt, odsu­nął się od nich i zro­bił zbli­że­nie na cia­sta oraz arty­styczny nie­ład na stole. Syl­wia mogła na­dal z pasją opo­wia­dać o tym, jak przy­go­to­wuje się do świąt. Pra­wiła o wspól­nym pie­cze­niu ciast, kro­je­niu sała­tek i deko­ro­wa­niu domu. O cie­płym bla­sku ognia w kominku, peł­nym napię­cia ocze­ki­wa­niu na pre­zenty, ale przede wszyst­kim rodzin­nym cza­sie wypeł­nio­nym miło­ścią.

Jej słowa miały w sobie moc, bo były praw­dziwe, choć już mocno nie­ak­tu­alne. Dawno nie miała takich fak­tycz­nie rodzin­nych świąt. Ale z tego Syl­wia jakby nie do końca zda­wała sobie sprawę.

Dzien­ni­karka, która przy­je­chała, by prze­pro­wa­dzić wywiad, była wielką fanką Syl­wii. Mimo widocz­nych prze­sła­nek, że coś tu nie gra, wie­rzyła bez zastrze­żeń, że oto roz­ma­wia z kobietą nie­zwy­kłą, idolką, wzo­rem do naśla­do­wa­nia. Zada­jąc pyta­nia, roz­pły­wała się w uśmie­chach i pra­wie kła­niała w pas po każ­dej odpo­wie­dzi. Wszy­scy zda­wali się zachwy­ceni.

Tylko asy­stentka Monika pode­szła do okna, by choć na chwilę odwró­cić się od tego całego cyrku. Wie­działa, co nastąpi za moment i za kolejny. Znała ten sce­na­riusz na pamięć. Zmie­nią wystrój w spe­cjal­nym pokoju do zdjęć. Był odpo­wied­nio przy­go­to­wany na takie potrzeby. Na każ­dej ścia­nie znaj­do­wała się inna deko­ra­cja. Sty­li­za­cja na kuch­nię, salon i pokój dzie­cięcy. To pomiesz­cze­nie uda­wało dom rodzinny słyn­nej aktorki. Czę­sto zamiesz­czano w sieci zro­bione w nim zdję­cia, suge­ru­jąc, że pocho­dzą z pry­wat­nych wnętrz, orga­ni­zo­wano tutaj wywiady. Fani lubili zaglą­dać do praw­dzi­wego, jak sądzili, życia gwiazdy. Ukła­dano więc kubki na stole i świeże kwiaty w wazo­nie, sty­li­sta rzu­cał koszulę na opar­cie krze­sła, żeby wszystko wyglą­dało natu­ral­nie. I ludzie w to wie­rzyli. Cała rodzina Nowa­ków odpo­wied­nio ucha­rak­te­ry­zo­wana usta­wiała się w wyre­ży­se­ro­wa­nych pozach na wła­ści­wych tłach i uda­wała szczę­śliwą, kocha­jącą się, zgraną dru­żynę.

Za chwilę odbę­dzie się kolejny akt tej sztuki. Dzieci zostaną posy­pane mąką, przy­nie­sione z cukierni pier­niki będą imi­to­wać wła­sno­ręcz­nie upie­czone, a zaku­pione w tym celu surowe cia­sto doda cało­ści auten­ty­zmu. Tym­cza­sem z tego, co Monika wie­działa, sze­fowa niczego nie upie­kła od co naj­mniej pię­ciu lat. W święta zama­wiała menu z restau­ra­cji. Jak spę­dzała te wyjąt­kowe dni, nikt nie wie­dział. Nie opo­wia­dała o tym, ale chyba nie cele­bro­wała ich zbyt mocno, bo w Wigi­lię do późna sie­działa w biu­rze, a zaraz po Bożym Naro­dze­niu wra­cała do pracy. Wiele osób dosta­wało wtedy zale­głe odpo­wie­dzi na maile, więc pew­nie sporo czasu spę­dzała z kom­pu­te­rem. Co robiła jej rodzina, rów­nież nikt nie miał poję­cia. Ale Monika tro­chę się domy­ślała.

Od momentu, gdy Syl­wia dostała główną rolę w serialu „Trze­cia miłość”, bar­dzo się zmie­niła. Serial bły­ska­wicz­nie wywin­do­wał ją na szczyty popu­lar­no­ści i przy­niósł wielki suk­ces finan­sowy. Krę­cono już piąty sezon, a gaża głów­nej boha­terki rosła z każdą kolejną umową.

Syl­wia grała tam cie­płą sym­pa­tyczną mamę trójki dzieci, która dziel­nie radzi sobie z prze­ciw­no­ściami losu, kocha ponad wszystko swo­ich synów oraz małą córeczkę i pró­buje zna­leźć praw­dziwą miłość. Nie jest to pro­ste, bo owa kobieta na pierw­szym miej­scu sta­wia dobro dzieci.

Anna Janeczko, bo tak nazy­wała się główna boha­terka serialu, była powszech­nie lubiana. Sym­pa­tyczna, skromna, obda­rzona licz­nymi zale­tami wspa­niała kobieta. Na każdy kło­pot miała spo­sób, a poczu­cie humoru poma­gało jej zwy­cię­sko wycho­dzić z codzien­nych poty­czek.

Syl­wia grzała się w cie­ple suk­cesu tej fik­cyj­nej, wymy­ślo­nej przez sce­na­rzy­stów, mocno wyide­ali­zo­wa­nej postaci. Robiła to pro­fe­sjo­nal­nie. Budo­wała swój wize­ru­nek tak, by był zgodny z wizją z serialu. Wyda­wać by się mogło, że w dobie inter­netu żadne kłam­stwo długo się nie uchowa. A jed­nak para­dok­sal­nie media spo­łecz­no­ściowe bar­dzo poma­gają w budo­wa­niu ułudy. Ludzie tak mocno wie­rzą we wszystko, co znaj­duje się na zdję­ciach, że nawet nie spraw­dzają, jak to się ma do rze­czy­wi­sto­ści. Realny świat ich nie inte­re­suje. Wolą piękną, medialną bajkę.

Papier przyj­mie wszystko – mawiała bab­cia Moniki.

Miała rację. Tym razem także apa­raty foto­gra­ficzne i kamery uchwy­ciły wysty­li­zo­wane sceny, jakby były one praw­dziwe. Dzieci uśmie­chały się do matki, posy­py­wały mąką i lepiły świą­teczne cia­sta. Mąż obej­mo­wał Syl­wię i patrzył jej czule w oczy. W tle bły­skały złote świa­tełka cho­in­ko­wych lam­pek. Pach­niało świer­ko­wymi gałąz­kami. Zło­ci­sto­rude włosy Syl­wii pre­zen­to­wały się na tym tle wspa­niale.

Kolejna bar­dzo udana sesja. Po jej zakoń­cze­niu, ledwo tylko zga­sły świa­tła, Sara, córka Syl­wii, natych­miast prze­stała się uśmie­chać, odwró­ciła się na pię­cie i bez słowa wyszła. Szo­fer zawiózł ją do szkoły języ­ko­wej na dodat­kowe kosz­towne zaję­cia. Ale nie można było mieć pew­no­ści, że dziew­czynka tam dotrze. Czę­sto robiła sobie nad­pro­gra­mowe wolne, także w szkole. Monika wie­działa o tym naj­le­piej, w prze­ci­wień­stwie do sze­fo­wej, bo wypi­sy­wała dziew­czynce uspra­wie­dli­wie­nia. Syl­wia twier­dziła, że nie ma głowy do takich dro­bia­zgów.

Kac­per, star­szy syn, też pospiesz­nie wło­żył buty, zarzu­cił na plecy kurtkę, otrze­pał się z mąki, zmył spe­cjalną szmatką maki­jaż, upew­nił się kilka razy, że nie został żaden ślad, po czym tak­sówką poje­chał na tre­ning. Nawet nie poma­chał matce, ale zło­żyła to na karb pośpie­chu.

Pan Nowak poże­gnał się z żoną rów­nie szybko i oschle.

– Prze­ślij im przy­po­mnie­nie o pogrze­bie! – zawo­łała do Moniki Syl­wia, wska­zu­jąc dło­nią na odda­la­jącą się rodzinę.

Sama wciąż się uśmie­chała. Z tru­dem wra­cała z per­fek­cyj­nego świata pro­mo­cyj­nej gry do praw­dzi­wego życia. Prze­cią­gnęła się z przy­jem­no­ścią. Chwila wytchnie­nia w bar­dzo trud­nym cza­sie. To uczu­cie tuż po wywia­dzie było wspa­niałe. Zmę­cze­nie, ale takie słod­kie. Satys­fak­cja, poczu­cie zwy­cię­stwa. Wszy­scy ją podzi­wiali, słu­chali każ­dego słowa, komen­to­wali strój, fry­zurę i maki­jaż.

– Mam nadzieję, że jutrzej­sza uro­czy­stość odbę­dzie się w spo­koju – powie­działa. – Na razie wystar­czy moich zdjęć w sieci. Potrze­buję odde­chu. – Realia życia wró­ciły do niej w tym momen­cie z całą mocą. Adre­na­lina spa­dła i kło­poty w porów­na­niu z fik­cyj­nym pięk­nem wydały jej się teraz jesz­cze trud­niej­sze.

Monika mogłaby współ­czuć sze­fo­wej, która rze­czy­wi­ście w każ­dej, nawet naj­bar­dziej pry­wat­nej, sytu­acji wysta­wiona była na obstrzał foto­gra­fów. Nie tylko zawo­dow­ców czy łow­ców nowi­nek, lecz także zwy­kłych ludzi, któ­rzy na jej widok natych­miast wycią­gali komórki i nie zawsze pytali o zgodę na zro­bie­nie zdję­cia. To mogło być trudne.

– Skoń­czy­li­ście? – Bar­tek, chło­pak odpo­wie­dzialny za media, wło­żył głowę przez drzwi.

Syl­wia patrzyła na swoje błysz­czące szpilki. Wciąż odbi­jały się w nich świa­tła cho­in­ko­wych lam­pek. Naj­chęt­niej pozo­sta­łaby na pla­nie już na zawsze. W real­nym życiu nie miała sce­na­riu­sza. Nie mogła sobie prze­rzu­cić kilku kar­tek dalej, by zoba­czyć, co będzie potem. Nasta­wić się psy­chicz­nie na dal­szy ciąg. Jeśli coś jej bar­dzo nie odpo­wia­dało na pla­nie fil­mo­wym, pro­siła o zmianę. W życiu to nie dzia­łało.

– Tak, już po wszyst­kim – odpo­wie­działa i wes­tchnęła. Lubiła tego mło­dego rzut­kiego chło­paka z mnó­stwem pomy­słów pod roz­czo­chraną czu­pryną, zło­żoną z jasnych, wiecz­nie potar­ga­nych wło­sów. To on zapro­jek­to­wał pokój do zdjęć i zna­cząco pomógł w budo­wa­niu potęgi Ame­lii Dia­mond. Chciała, żeby jej syn był taki, ale nie­stety Kac­per nie wyka­zy­wał nawet grama zain­te­re­so­wa­nia pracą matki. Może był jesz­cze zbyt młody?

– Spraw­dzi­łem sieć – powie­dział Bar­tek. – Na razie czy­sto. Nikt się nie dowie­dział, że Marta była twoją sio­strą. Dobrze, że nie poszłaś do szpi­tala. Na bank ktoś by cię roz­po­znał.

Syl­wia kiw­nęła głową. W głębi serca poczuła gwał­towny ucisk. Mocną falą napły­nęły wspo­mnie­nia. Dwie dziew­czynki ręka w rękę bie­gnące przez park. Słońce przed nimi, a za ple­cami mrok. Ucie­kały razem. Zaraz potem poja­wił się kolejny obraz. Syl­wia z sio­strą w cia­snym pokoju dzie­cin­nym, wie­czorne roz­mowy, wspólne zabawki, zwie­rze­nia. Ale także głód, bieda, popla­mione raj­stopy, dziu­rawy piór­nik, brak per­spek­tyw.

I słowa ojca, które wwier­cały się w głowę: „W naszej rodzi­nie nikt nie osią­gnie suk­cesu. Nikomu się nie uda”.

A potem przy­szło naj­gor­sze: doro­słość. Drogi sióstr się roze­szły, obie miały ciężki start, codzien­ność dawała im w kość. Poja­wiła się wza­jemna wro­gość, następ­nie kłót­nia o spa­dek, oszu­stwo, brak kon­taktu. Nie wyba­czyły sobie w ostat­niej chwili. Nie zdą­żyły.

Syl­wia potrzą­snęła pięk­nie uło­żo­nymi wło­sami. Obrazy ule­ciały. Ale ogromny smu­tek i poczu­cie żalu pozo­stały. To nie­prawda, że wia­do­mość o śmierci Marty nią nie wstrzą­snęła. Po pro­stu nie czuła potrzeby, by się z tego zwie­rzać asy­stentce. Taki luk­sus jak szczerą roz­mowę o wła­snych uczu­ciach daw­ko­wała sobie bar­dzo ostroż­nie. Kiedy się osiąga suk­ces, trzeba się liczyć z tym, że każdy może zdra­dzić. Im mniej ludzie wie­dzą, tym lepiej. Nie wyko­rzy­stają infor­ma­cji.

Kie­dyś, dawno temu, Syl­wia zwie­rzała się sio­strze, ale ten czas został daleko za nią.

Nie roz­ma­wiały ze sobą od pię­ciu lat. Od momentu, kiedy zmarł ich tata, a wspólne miesz­ka­nie zabrała Marta, zosta­wia­jąc sio­strę z niczym. Tu nie cho­dziło tylko o pie­nią­dze, choć one wtedy były tak bar­dzo potrzebne, ale przede wszyst­kim o krzywdę, oszu­stwo. Syl­wia liczyła na spore wspar­cie finan­sowe ze sprze­daży tego miesz­ka­nia. Znaj­do­wali się wtedy z mężem nie­mal na skraju nędzy. Sio­stra bru­tal­nie pozba­wiła ją złu­dzeń.

To tego dnia Syl­wia poczuła, że zna­la­zła się na dnie, i kiedy następ­nego wie­czoru ode­szła od ban­ko­matu, z któ­rego pró­bo­wała jesz­cze wydo­być choćby trzy­dzie­ści zło­tych na lekar­stwo dla dziecka, zro­zu­miała, że gorzej już być nie może i ni­gdy sio­strze nie zapo­mni tej krzywdy. To od tego poziomu się odbiła i tylko dla­tego odwa­żyła sta­nąć do castingu o rolę w serialu, choć nie była zawo­dową aktorką.

Miała w sobie tyle żaru i emo­cji, że poko­nała wiele kan­dy­da­tek z dyplo­mem, zna­jo­mo­ściami i boga­tym CV.

Od tej pory jej życie się zmie­niło, ale sio­strę stra­ciła na dobre.

Czy mogła zro­bić coś wię­cej? Wcze­śniej wycią­gnąć rękę? Domy­ślić się, że Marta cho­ruje, udzie­lić jej pomocy? Może i mogła. Ania Janeczko, boha­terka serialu, w któ­rym grała, pew­nie coś by wymy­śliła, pogo­dziła się z sio­strą, zbu­do­wała fajne rela­cje z jej córeczką, ale Syl­wia tak naprawdę nią nie była. Nie prze­wi­działa, że nie zdąży poroz­ma­wiać z Martą. W życiu nie przy­szłoby jej na myśl, że młoda, w pełni sił dziew­czyna od dłuż­szego czasu ma złe wyniki, sio­stra o niczym jej nie powie­działa. A nawet gdyby wie­działa, nie podej­rze­wa­łaby, że to się tak źle skoń­czy.

Syl­wia wstała. Nie do końca do niej docie­rało, co się wła­ści­wie wyda­rzyło.

Nic się nie zmieni – pomy­ślała z nagłą nadzieją. – Pogrzeb się odbę­dzie, a potem każdy wróci do swo­ich spraw.

Pozo­stało tylko pyta­nie, co z Julką? Dziew­czynką, która została sama. Jak Marta mogła do tego stop­nia o nią nie zadbać?! Cho­ro­wała od pół roku, musiała sobie zda­wać sprawę z zagro­że­nia. Dla­czego nie popro­siła o opiekę nad dziec­kiem? Nie przy­znała się, że ma kło­poty?

Syl­wię zasko­czono tele­fo­nem ze szpi­tala w samym środku nagrań. Była w szoku. Jedna po dru­giej padały straszne nowiny. Słu­chała wszyst­kiego na wde­chu, omal nie zemdlała, ale niczego nie dała po sobie poznać. Nie mogła tak po pro­stu rzu­cić wszystko i wyjść. A może mogła, tylko nie star­czyło jej odwagi? Nie przy­znała się nikomu, o co cho­dzi. Wysłała asy­stentkę. Stan sio­stry był już bar­dzo poważny. Nie odzy­skała przy­tom­no­ści, więc w zasa­dzie i tak by to niczego nie zmie­niło.

Tak się pocie­szała, ale wyrzuty sumie­nia gry­zły ją jak roz­wście­czony rój os.

Została też zasko­czona infor­ma­cją, że mała Julka prze­bywa tym­cza­sowo u sąsiadki i trzeba ją ode­brać, została bowiem na świe­cie sama. Tego się można było po Mar­cie spo­dzie­wać. Zawsze była tchó­rzem, nie miała odwagi wprost popro­sić o pomoc. Posta­wiła sio­strę przed fak­tem doko­na­nym.

I co Syl­wia miała z tym zro­bić? Z jakie­goś dziw­nego powodu panicz­nie bała się osie­ro­co­nego dziecka. Jakby sta­no­wiło zagro­że­nie dla całego jej świata. Nie wyobra­żała sobie, że spoj­rzy małej w oczy i powie: „Cześć, jestem twoją cio­cią, choć wcale mnie nie znasz”. A jeśli dziew­czynka jest podobna do mamy? Będzie się kłó­cić na każ­dym kroku i spra­wiać kło­poty?

Syl­wia nie czuła się na siłach, by pod­jąć się wycho­wa­nia kolej­nego dziecka. Już z tymi, które miała, nie rozu­miała się ostat­nio naj­le­piej. Potrze­bo­wała spo­koju i czasu, by się nimi zająć. Chciała to zro­bić, bar­dzo kochała swoje dzieci, wszystko robiła dla nich.

Może gdzieś jest ojciec Julki, tylko trzeba go zna­leźć?

Każdy ma prze­cież jakie­goś ojca. Sio­stra zacho­wała się tro­chę ego­istycz­nie w tej kwe­stii, naj­wy­raź­niej nie powia­do­miła ojca dziecka o swo­jej cięż­kiej cho­ro­bie.

A tym samym nie zadbała o córkę w tak trud­nej sytu­acji.

Rozdział 2

Biuro powoli pusto­szało. Nie tylko trzy pomiesz­cze­nia zaj­mo­wane przez Syl­wię, lecz także pozo­stałe pokoje nale­żące do innych firm. Praw­ni­ków, spe­cja­li­stów od roz­li­czeń podat­ko­wych, agen­cji mar­ke­tin­go­wych i wzię­tych archi­tek­tów. Cały prze­krój zamoż­nej czę­ści spo­łe­czeń­stwa. Ceny czyn­szu były tutaj wyso­kie i to już w natu­ralny spo­sób selek­cjo­no­wało sąsiedz­two. Syl­wia była dumna, że ma w tym miej­scu swój azyl. Nie każda aktorka wynaj­muje biuro, więk­szość z nich do ról przy­go­to­wuje się w domu, a na wywiady uma­wia w kawiar­niach na mie­ście. Ale ona chciała roz­dzie­lić prze­strzeń pry­watną od zawo­do­wej, poza tym zawsze marzyła, by mieć pracę w takim miej­scu.

Prze­cha­dzać się w szpil­kach po ele­ganc­kim biu­rowcu.

Teraz sie­działa na wygod­nej sofie, przed nią leżał sce­na­riusz z kwe­stiami, któ­rych miała się nauczyć na jutro. Ale nie patrzyła na niego. Spo­glą­dała na prze­mian to na zega­rek, to zaraz potem na drzwi. Cze­kała z coraz więk­szą nie­cier­pli­wo­ścią. Było już sporo po siód­mej, powinna wra­cać do domu, przy­go­to­wać się do waż­nego dnia. Może poroz­ma­wiać z rodziną? Jakoś tak pospiesz­nie wyszli, nawet z dziećmi nie zdą­żyła zamie­nić słowa.

Ale nie mogła teraz wyjść. Czuła, że jeśli zamknie za sobą drzwi biura, zaraz za pro­giem roz­sy­pie się na milion kawał­ków.

Wresz­cie usły­szała na kory­ta­rzu cha­rak­te­ry­styczne stu­ka­nie, dźwięk tur­ko­czą­cych kółe­czek, brzęk wia­derka, po czym do jej gabi­netu weszła pani Zosia. Sprzą­taczka, któ­rej został już tylko rok do eme­ry­tury i wiele osób w biu­rowcu nie wyobra­żało sobie, jak to będzie, gdy ona rze­czy­wi­ście odej­dzie na dobre.

– Co tam, kwia­tuszku? – Usły­szała Syl­wia, kiedy tylko pani Zosia prze­kro­czyła próg i wtasz­czyła swój wózek wypo­sa­żony we wszyst­kie nie­zbędne akce­so­ria, by dopro­wa­dzić gabi­net do stanu ide­al­nej czy­sto­ści. Tylko że tutaj nie było co robić. Wszystko błysz­czało.

– Może pani usią­dzie? – To była kwe­stia zare­zer­wo­wana na naj­bar­dziej poważne przy­padki.

– O, widzę, że coś się stało. – Pani Zosia przy­gła­dziła siwe włosy, rozej­rzała się czuj­nie wokół, czy aby nie trzeba cze­goś posprzą­tać, a ponie­waż niczego nie zna­la­zła, usia­dła z praw­dziwą ulgą. Bolały ją plecy i kolana. Wes­tchnęła, po czym uśmiech­nęła się cie­pło.

Syl­wia ode­tchnęła.

W roz­mo­wach z panią Zosią obo­wią­zy­wały jasne zasady. Czas nale­żało sza­no­wać, bo pani Zosia była w pracy. Jeśli chciało się poga­dać, nale­żało wcze­śniej wszystko upo­rząd­ko­wać. To było nie­wia­ry­godne zja­wi­sko, jak wielu pre­ze­sów i zamoż­nych archi­tek­tów samo­dziel­nie sprzą­tało tutaj swoje biura, by mieć panią Zosię choć przez moment dla sie­bie. Trzy­mali nawet prze­no­śne odku­rza­cze w sza­fach, byle tylko móc chwilkę poga­wę­dzić.

Syl­wia też oso­bi­ście starła kurze i wyczy­ściła para­pety. Nie popro­siła o to Moniki. Nie każdy musiał wie­dzieć o tej małej tajem­nicy.

– Moja sio­stra wczo­raj zmarła – powie­działa i dopiero teraz poczuła łzy pod powie­kami. – Jutro odbę­dzie się pogrzeb.

– Rozu­miem. – Pani Zosia poło­żyła rękę na jej dłoni i uści­snęła cie­pło. Poki­wała głową i spoj­rzała z życz­li­wo­ścią.

Wszystko to trwało zale­d­wie kilka sekund, ale wystar­czało. To było jak spo­tka­nie z dobrą kocha­jącą mamą. Taką, która jest bli­sko. Zna pro­blemy, wie, czym naprawdę się żyje i jest życz­liwa. Wystar­czy jej jedno zda­nie, by zro­zu­mieć, o co cho­dzi. Syl­wia ni­gdy nie doświad­czyła ze strony mamy takiego wspar­cia. Mama co prawda nie zanie­dby­wała jej w dzie­ciń­stwie, kar­miła i zapew­niała dach nad głową, ale kiedy tylko córki stały się tro­chę star­sze, bar­dziej samo­dzielne, uznała, że jej rola się skoń­czyła i zajęła się sobą.

Byłoby to natu­ralne, gdyby nie fakt, że zupeł­nie nie przy­go­to­wała swo­ich dzieci do życia. Odcho­wała tylko, a potem z ulgą, że ta męka się wresz­cie skoń­czyła, wypchnęła je w świat. I poszły dziew­czynki, obie tro­chę na oślep, po omacku ucząc się reguł obo­wią­zu­ją­cych w doro­słym życiu, cza­sem na bar­dzo bole­snych błę­dach. A potem mama zmarła.

Syl­wia całe życie tęsk­niła za praw­dziwą matką. Taką, do któ­rej można się przy­tu­lić, ale też pora­dzić w waż­nej spra­wie.

Pani Zosia tro­chę ją zastę­po­wała.

– Pomódl się za jej duszę i proś o prze­ba­cze­nie – powie­działa.

– Ja? – Syl­wię aż zatch­nęło z obu­rze­nia.

– Wiem, wiem, wszystko pamię­tam, co mi opo­wia­da­łaś, dziecko. Sio­stra cię skrzyw­dziła. Ale śmierć koń­czy rachunki, konto się zeruje. Naj­lep­sze, co możesz zro­bić, to wyba­czyć, ina­czej będziesz ten bagaż nieść przez całe życie i tylko cie­bie on obciąży.

Syl­wia wstała. Łzy popły­nęły jej po policz­kach, czuła się ogrom­nie roz­cza­ro­wana.

– Tyle godzin na panią cze­ka­łam – powie­działa. – Tak ład­nie posprzą­ta­łam, nawet pod szaf­kami.

– Widzę. – Pani Zosia się uśmiech­nęła. A jej pochwała to nie było byle co. Miała takie oko do kurzu, że potra­fiła go dostrzec nawet tam, gdzie wzrok teo­re­tycz­nie nie sięga.

– Liczy­łam na kilka słów otu­chy – poża­liła się Syl­wia.

– Moja droga. Wiem, jak ci ciężko. Ale w życiu trzeba postę­po­wać wła­ści­wie, choć cza­sem to bar­dzo trudne. Tyle razy cię pro­si­łam, żebyś do niej poszła.

– Chcia­łam… ale nie zdą­ży­łam.

– A co z dziec­kiem? – Pani Zosia jak zawsze szybko sku­piła się na naj­waż­niej­szym.

Syl­wia mil­czała przez chwilę.

– Jest w hotelu pod dobrą opieką – powie­działa wresz­cie. Prze­czu­wała, że dosta­nie za to po gło­wie.

– Bój się Boga! – zdu­miała się kobieta. – Zosta­wi­łaś ją samą w takiej sytu­acji?!

– Nie samą. Jest z nią wykwa­li­fi­ko­wana pani psy­cho­log…

– Ale rodziny nie ma… – prze­rwała jej pani Zosia.

Aż jej zaschło w gar­dle z obu­rze­nia. Pra­co­wała tutaj od pię­ciu lat, wdzięczna, że może docze­kać do eme­ry­tury. Ludzie, któ­rych poznała, sta­no­wili dla niej wielką zagadkę, ni­gdy wcze­śniej z takimi nie miała kon­taktu. Nie umiała ukry­wać swo­ich uczuć, a kiedy ktoś pytał, udzie­lała praw­dzi­wych odpo­wie­dzi, choć bała się, że kie­dyś szef ją z tego powodu zwolni. Że w końcu ktoś się obrazi.

Ale ludzie lubili z nią roz­ma­wiać. Była inna. Bez­pre­ten­sjo­nalna, szczera i bystra. Umiała cel­nie komen­to­wać ota­cza­jącą ją rze­czy­wi­stość. Udzie­lać dobrych rad.

A ona też cza­sem nie umiała ugryźć się w język i mówiła, co myślała. Dla niej było oczy­wi­ste, że kiedy ktoś bli­ski odcho­dzi, rodzina tro­skli­wie zaj­muje się tymi, któ­rzy zostali z bólem w sercu. Nawet przez myśl by jej nie prze­szło, żeby zosta­wić w takiej sytu­acji sio­strze­nicę w hotelu. Pokrę­ciła głową.

– Już dobrze. – Syl­wia miała ochotę pocie­szyć Zosię, tak bar­dzo star­sza pani się zmar­twiła. – Niech się pani tak nie przej­muje. Może to się jakoś samo ułoży? Prze­cież nie mogę teraz adop­to­wać dziecka. Nie radzę sobie nawet ze swo­imi.

– Wiem. – Pani Zosia poki­wała głową i znów pogła­dziła Syl­wię po ramie­niu. Miała ochotę ją przy­tu­lić jak wła­sną córkę, ale ni­gdy nie prze­kra­czała pew­nych gra­nic.

– Coś wymy­ślę – zaczęła szybko mówić Syl­wia. – Mam dużo moż­li­wo­ści. Na szczę­ście też tro­chę pie­nię­dzy, zapew­nię Julce dobrą przy­szłość, choć oczy­wi­ście nie zajmę się nią oso­bi­ście.

– Z pew­no­ścią coś wymy­ślisz. – Pani Zosia wstała. – Muszę iść dalej. To twoje życie i nikt nie podej­mie za cie­bie decy­zji. Ale dobrze się zasta­nów, zanim cokol­wiek posta­no­wisz. To ważne. Jakoś tak czuję, że od tej chwili wszystko się zmieni.

Poszła i zabrała ze sobą swój cie­pły uśmiech, zro­zu­mie­nie oraz wspar­cie, które kryło się nawet w sło­wach napo­mnie­nia. Zamknęła za sobą drzwi, a Syl­wia odnio­sła wra­że­nie, jakby zga­sło świa­tło.

Rozdział 3

Zosia skoń­czyła pracę o dwu­dzie­stej dru­giej. Posprzą­tała trzy biura, któ­rych wła­ści­ciele poje­chali o cza­sie do domów, i odbyła cztery roz­mowy z tymi najem­cami, co woleli oso­bi­ście pood­ku­rzać, by choć przez chwilę móc pożar­to­wać, opo­wie­dzieć, jak minął dzień, z czym się zma­gali, jakie osią­gnęli suk­cesy.

Każ­demu sta­rała się dać tro­chę cie­płych słów. Było to dla niej oczy­wi­ste. To prze­cież nic nie kosz­tuje. Ma jed­nak ogromną war­tość i w wiel­kim, pięk­nym, prze­szklo­nym biu­rowcu jest towa­rem defi­cy­to­wym. Roz­da­wała go szczo­drą ręką.

Wresz­cie skoń­czyła, prze­brała się i jak co dzień sta­nęła na par­kingu. Mimo że nie napra­co­wała się aż tak ciężko, do samo­chodu męża wsia­dła zmę­czona.

– Cześć, pro­myku! – przy­wi­tał ją jak zawsze, od czter­dzie­stu lat tymi samymi sło­wami. – Jak ci minął dzień? Znów każdy chciał mieć choć na chwilę moją żonę? – zapy­tał i pochy­lił się, by ją poca­ło­wać, choć plecy miał już nie te, co daw­niej, i nie­ła­two mu było utrzy­mać się w tej nie­wy­god­nej pozy­cji.

– Troszkę by chcieli – powie­działa z uśmie­chem. – Ale wiesz, że jestem tylko twoja.

Kiw­nął głową. Tak wie­dział, oczy­wi­ście, ale wciąż spra­wiało mu przy­jem­ność sły­szeć o tym. Byli parą od zawsze. Poznali się w szkole śred­niej. Ona była jego pierw­szą dziew­czyną, on jej pierw­szym chło­pa­kiem. Wszyst­kiego uczyli się razem. Miło­ści, życia, rodzi­ciel­stwa. Trwali obok sie­bie mimo upły­wa­ją­cego czasu.

– Kto dzi­siaj zro­bił rzecz naj­dziw­niej­szą? – zapy­tał Kazik. Lubił opo­wie­ści żony o świe­cie ze szkła. Nowo­cze­snym biu­rowcu, w któ­rym rzą­dziły zasady cał­ko­wi­cie dla niego abs­trak­cyjne.

– Sama nie wiem – zasta­no­wiła się Zosia. – O pierw­sze miej­sce wal­czy piękna aktorka, która zosta­wiła dopiero co osie­ro­cone dziecko w hotelu, i zamożny archi­tekt z tabu­nem asy­sten­tek, który posta­no­wił spę­dzać wię­cej czasu z żoną i być jej wierny. Zadzi­wił mnie. Sądzi­łam, że jed­nak pokusa wygra.

– Jest dobro na tym świe­cie! – zawo­łał ener­gicz­nie Kazik, poki­wał głową, po czym dodał gazu na skrzy­żo­wa­niu. Na cześć wier­nego męża, jakże cen­nej, a nieco ostat­nio zagro­żo­nej war­to­ści.

– Oczy­wi­ście, że jest – potwier­dziła Zosia. – Ład­nie to powie­dzia­łeś i to taka fajna myśl przed świę­tami.

– Dokład­nie. Tym bar­dziej że pogoda coś nie dopi­suje. Kolejny rok z grud­niem bez śniegu.

Rozej­rzał się po oko­licy. Wbrew jego sło­wom było pięk­nie. Kolo­rowe lampki oświe­tlały drzewa, a ulice zda­wały się uro­kliwe w wie­czor­nym mroku.

– Może coś się jesz­cze zmieni?

– Na to liczę. Wnuki prze­cież przy­jeż­dżają. Co to za dzia­dek, co nawet jed­nego bał­wana z nimi nie ulepi? Dziad, a nie dzia­dek.

– Nie mów tak – roze­śmiała się. – Jesteś wspa­niały dla dzie­cia­ków. Nawet nie wiesz, ilu ludzi marzy o kimś takim.

– Mnie tam jedna tylko inte­re­suje. – Spoj­rzał na nią i mru­gnął poro­zu­mie­waw­czo.

– Ty lepiej na drogę patrz. – Ostu­dziła nieco jego zapały. – Zważ na PESEL. Oczy już nie te i kon­cen­tra­cja też nie jak za mło­dych lat.

– Ale to, co naj­waż­niej­sze, wciąż działa spraw­nie. – Nie dał się zbić z tropu. – A i nasz dom też nie­da­leko.

Nie powie­działa na głos tego, co jej się cisnęło na usta. Że bar­dzo dużo wypad­ków ma miej­sce wła­śnie nie­da­leko celu, kiedy czło­wiek na zna­jo­mej dro­dze roz­luź­nia się i spada poziom jego uwagi. Nie chciała stra­szyć męża ani wpro­wa­dzać nie­po­trzeb­nie smut­nych wąt­ków. Co ma być, to będzie. A ona ufała jego umie­jęt­no­ściom.

Kochała go tak mocno, że wła­ści­wie cały czas o niego drżała. Powstrzy­my­wała się i sta­rała, by jej obawy nie były aż tak widoczne, bo towa­rzy­szyły jej w każ­dej minu­cie. Wie­działa, że coś takiego może znisz­czyć życie. Być może była to cena za miłość? Wieczny nie­po­kój o uko­chaną osobę? Jeśli tak, to Zosia była gotowa ją pła­cić.

Poczuła jed­nak ulgę, gdy bez­piecz­nie sta­nęli przed domem. A także zna­jome cie­pło w sercu na jego widok. Nie był może spe­cjal­nie piękny ani nowo­cze­sny. Zwy­kły mały budy­nek z trzema poko­jami i nie­wiel­kim ogród­kiem. Ale nale­żał do nich. Miesz­kali tu całe życie. Wycho­wali troje dzieci. W sumie niczego wiel­kiego nie osią­gnęli. Nie zgro­ma­dzili majątku, żadne z nich nie było sławne. Mąż całe lata pra­co­wał jako kie­rowca auto­busu, ona imała się róż­nych zajęć. Tro­chę sprze­da­wała w skle­pie, stała przy taśmie w fabryce, a teraz sprzą­tała.

A jed­nak mieli coś nie­zwy­kłego. Spo­kój, wewnętrzne zado­wo­le­nie, miłość.

Zosia weszła do domu, zapa­liła świa­tło w kuchni i jak zawsze poczuła radość, że znów tu jest. Poma­lo­wane na żółto ściany uśmie­chały się słoń­cem mimo mroź­nej aury za oknem. Na środku stał stół przy­kryty ceratą w kratkę. Szybko poja­wiły się na nim dwa kubki pełne gorą­cej her­baty i kanapki z żół­tym serem. Kazik zawsze cze­kał z kola­cją na żonę, mimo że późno wra­cała z pracy. Choćby nie wiem, jak był głodny, wolał ssa­nie w żołądku od samot­nego jedze­nia. Mieli swoje miłe wie­czorne zwy­czaje. Jedli, obej­mo­wali się, opo­wia­dali sobie o minio­nym dniu. Zosia nie musiała szu­kać pocie­sze­nia wśród zna­jo­mych z pracy. Miała je bowiem w domu.

Rozdział 4

Późnym wie­czo­rem Syl­wia zapar­ko­wała samo­chód w prze­stron­nym garażu. Auta jej męża jesz­cze nie było, co przy­jęła z peł­nym rezy­gna­cji wes­tchnie­niem. Przy­wy­kła do tego, że nie ma poję­cia, gdzie Woj­tek się podziewa całymi dniami i nie­stety także nocami. Ale przy­jemne to nie było. Mocno odbie­gało od jej wyobra­żeń o szczę­śli­wym związku.

Wciąż zada­wała sobie to samo pyta­nie i nie potra­fiła na nie odpo­wie­dzieć, mimo iż obra­cała je w gło­wie mie­sią­cami. Czy powinna odejść od czło­wieka, do któ­rego nic już nie czuła? Jak wiel­kie i nie­zmie­rzone potrafi być to nic, wie tylko ten, kto prze­żył kres wiel­kiego uczu­cia.

Ale to wszystko nie było takie łatwe. Zwłasz­cza w jej sytu­acji. Zosta­wić męża, zde­cy­do­wać się na roz­wód, ozna­cza­łoby przy­znać się do klę­ski. Mocno nad­szarp­nąć piękny wize­ru­nek. A co mogłaby zyskać?

I tak była w pełni nie­za­leżna. I tak żyli osobno. Mąż w niczym jej nie prze­szka­dzał. Nie wtrą­cał się do życia zawo­do­wego ani pry­wat­nego. Miała swoje pie­nią­dze, sypial­nię, łazienkę. Mijali się bez­ko­li­zyj­nie. Nie kłó­cili i nie wcho­dzili sobie w drogę. Od czasu do czasu współ­pra­co­wali na grun­cie zawo­do­wym. On się uśmie­chał do zdjęć, wbi­jał w porządny gar­ni­tur przed waż­nym spo­tka­niem lub wrę­czał jej na pokaz kwiaty. Ona mu za to pła­ciła. Dużo z jego punktu widze­nia. Nie­wiele, jeśli wziąć pod uwagę pły­nące z tego zyski w postaci świet­nego wize­runku.

Układ pozor­nie ide­alny.

Wysia­dła z samo­chodu. Dół dłu­giego futra omiótł ide­al­nie czy­stą pod­łogę. Garaż przed świę­tami wypu­co­wano na błysk. Był duży jak nie­je­den dom. Syl­wia dawno zosta­wiła za sobą czasy, w któ­rych długo wie­czo­rem szu­kało się wol­nego miej­sca par­kin­go­wego na zatło­czo­nym blo­ko­wi­sku. Albo rano pra­co­wi­cie skro­bało zamar­z­niętą szybę, żeby w ogóle wyje­chać. Nie było już powrotu do tam­tych realiów.

Mimo cie­płego futra zadrżała na samo wspo­mnie­nie. Wolała już obecne kło­poty, jeśli miały być ceną za ucieczkę z tam­tego kosz­maru. Biedy, wiecz­nych poży­czek, debe­tów, rat. Ale zro­biło jej się przy­kro, gdy weszła do domu i zewsząd oto­czyła ją pustka prze­stron­nego wnę­trza. Gdzieś w głębi znaj­do­wały się dzieci, które nie cze­kały na mamę. Wyna­jęta opie­kunka w zupeł­no­ści im wystar­czała. Kie­dyś bie­gły, ledwo tylko usły­szały skrzyp­nię­cie drzwi. Dziś nie lubiły, kiedy Syl­wia zaglą­dała do ich pokoi. Miały wiele tajem­nic.

Wes­tchnęła. W cze­lu­ściach wiel­kiego domu był też pokój męża, zapewne pusty, sądząc po braku samo­chodu. Usia­dła w kuchni i zdjęła buty. Piękne gra­na­towe szpilki upa­dły na błysz­czącą powierzch­nię jasnych pły­tek. Syl­wia poma­so­wała sobie stopy. Bolały mocno po całym dniu na nie­bo­tycz­nych obca­sach. Ale z natury była niska, a stan­dardy uro­dowe nie mają lito­ści.

Poło­żyła czoło na bla­cie stołu. Myślała, że łzy popłyną od razu. Z roz­pa­czy i tęsk­noty. Za wszyst­kim, co musiała oddać, by osią­gnąć suk­ces. Za sio­strą tak nagle i gwał­tow­nie poko­naną przez cho­robę, za miło­ścią, doty­kiem kogoś bli­skiego. I wresz­cie za rodziną. Ni­gdy jej nie miała. Ani w dzie­ciń­stwie, ani teraz. Może dla­tego wła­śnie grała z takim zapa­łem? Plan fil­mowy był dla niej jedy­nym miej­scem, w któ­rym mogła poczuć dło­nie dzieci na szyi – choć to nie były jej wła­sne dzieci, poca­łu­nek męża – choćby tylko seria­lo­wego, przy­jem­ność roz­mowy z przy­ja­ciółką – choćby tylko według napi­sa­nego przez kogoś innego sce­na­riu­sza.

Wstała i poszła do łazienki. Nie mogła się zbyt długo nad sobą uża­lać. Ciemne cie­nie pod oczami można oczy­wi­ście zli­kwi­do­wać facho­wym maki­ja­żem, ale ogólna nie­dy­spo­zy­cja zawsze jest widoczna. Bły­sku świe­żo­ści w oczach i pro­mien­nego wyglądu nie da się na dłuż­szą metę osią­gnąć bez odpo­wied­niej ilo­ści snu. Wie­działa o tym i trzy­mała się swo­ich zasad z żela­zną kon­se­kwen­cją. Dzięki temu znaj­do­wała się wła­śnie w tym, a nie innym miej­scu.

Kiedy wyszła spod prysz­nica otu­lona w cie­pły szla­frok, zapu­kała do pokoi dzieci, żeby im powie­dzieć „dobra­noc”. To był wła­ści­wie jedyny i ostatni rytuał, jaki został z daw­nych cza­sów. Cało­wała dzieci w czoła, jak wtedy, gdy jesz­cze były malut­kie. Dzi­siaj było jed­nak ina­czej. Na widok ich jasnych głó­wek ogar­nęła ją ogromna czu­łość. Burz­li­wie wcho­dziły w wiek dora­sta­nia, choć wciąż były małe. Kac­per miał dopiero czter­na­ście lat, a Sara dwa­na­ście. Zacho­wy­wały się jed­nak jak typowe nasto­latki z porad­ni­ków opo­wia­da­ją­cych o tym, jak być mamą i nie zwa­rio­wać.

Ania, główna postać serialu, w któ­rym grała Syl­wia, miała wspa­niałe kon­takty ze swo­imi dziećmi. Zawsze wie­działa, co powie­dzieć, jak zare­ago­wać w trud­nej sytu­acji. Z wdzię­kiem i cie­płem w nie­bie­skich oczach roz­wią­zy­wała wszel­kie pro­blemy.

W praw­dzi­wym życiu to nie było takie pro­ste. Gład­kie zda­nia nie chciały przy­cho­dzić do głowy na zawo­ła­nie. Dow­cipne puenty rów­nież. Syl­wia nie chciała się do tego za nic przy­znać, nawet w głębi wła­snego serca, ale ostat­nio bała się prze­kra­czać progi dzie­cin­nych pokoi. Nie wie­działa, co tam zasta­nie, z jakimi trud­no­ściami przyj­dzie jej się zmie­rzyć, a przede wszyst­kim jak reago­wać.

Kie­dyś było ina­czej. Wycho­wy­wa­nie dzieci spra­wiało jej radość. Bawiła się z nimi i rozu­miała ich potrzeby. Zmiana przy­szła nagle i szybko. Nie był to długi pro­ces, który daje rodzi­cowi szansę, by się przy­zwy­czaił, przy­go­to­wał do nowych reguł. Dzieci zaczęły dora­stać bły­ska­wicz­nie. Pra­wie z dnia na dzień z domu znik­nęły słod­kie malu­chy, a poja­wiły się istoty, które trudno przy­po­rząd­ko­wać do jakiej­kol­wiek grupy. Nie były to już małe dzie­ciaki, słod­kie przed­szko­laki ani grzeczni ucznio­wie począt­ko­wych klas szkoły pod­sta­wo­wej. Ale też jesz­cze nie doj­rzale myślący lice­ali­ści. Coś pomię­dzy nimi, z naj­gor­szymi cechami jed­nej i dru­giej grupy.

Sara i Kac­per byli zbyt mło­dzi, by cokol­wiek rozu­mieć, nie docie­rały do nich argu­menty doro­słych, a jed­no­cze­śnie za duzi, by ich pro­wa­dzić za rączkę i pako­wać do łóżka o usta­lo­nej z góry godzi­nie. Bun­to­wali się i pró­bo­wali po swo­jemu ukła­dać wła­sne sprawy.

Syl­wia nie umiała zna­leźć do nich nowej drogi i cza­sem łapała się na tym, że unika kon­taktu z nimi. Chciała to prze­cze­kać. Liczyła, że czas, który ode­brał jej miłe i grzeczne dzieci, odda je z powro­tem. Takie same, tylko nieco więk­sze. Ale na razie były to tylko płonne nadzieje.

Uchy­liła drzwi pokoju córki. Na jej widok z fotela pod­nio­sła się Mal­wina, opie­kunka. Była to kobieta w śred­nim wieku o apa­ry­cji tak sza­rej, że nic wła­ści­wie o niej nie można było powie­dzieć. Ubie­rała się zwy­czaj­nie, miała zwy­kłe włosy, cerę i oczy. Żad­nych zna­ków cha­rak­te­ry­stycz­nych. Pra­co­wała tutaj już dwa lata i ni­gdy nie wda­wała się w poga­wędki z sze­fową. Wta­piała się w tło, można było łatwo o niej zapo­mnieć.

Była to jedna z cech bar­dzo pożą­da­nych. Dys­kre­cja. Gdyby Syl­wia nie miała tajem­nic, zna­le­zie­nie opie­kunki do dzieci nie byłoby pro­ble­mem. Ale w jej sytu­acji, kiedy mnó­stwo pisma­ków czy, pożal się Boże, foto­re­por­te­rów tylko czy­hało na jakieś pry­watne zdję­cia, musiała mieć kogoś zaufa­nego. Pro­fe­sjo­na­listkę. Mal­wina taka była. Krą­żyły legendy na temat tego, u kogo pra­co­wała, jakie tajem­nice zacho­wała wyłącz­nie dla sie­bie. Ponoć naj­więk­sze gwiazdy wpusz­czały ją do swo­ich domów. Widziała w ciągu tych lat pracy wszystko.

Być może była to prawda, bo Syl­wia ni­gdy nie zauwa­żyła na jej twa­rzy zdzi­wie­nia. Cokol­wiek by się nie działo w tym domu, Mal­wina ze sto­ic­kim spo­ko­jem wyko­ny­wała swoje obo­wiązki. Kosz­to­wało to oczy­wi­ście sporą sumę. Dys­kre­cja to dziś luk­sus. W świe­cie mediów naj­lep­szy przy­ja­ciel bez mru­gnię­cia okiem sprzeda cię za czapkę gru­szek, a bywa, że i taniej. Nikt nikogo nie może być pewny. Zdrada czai się wszę­dzie.

Syl­wia kie­dyś prze­ko­nała się o tym naocz­nie. Miała wypa­dek samo­cho­dowy. Wieść o tra­gicz­nym zda­rze­niu bły­ska­wicz­nie obie­gła media. Dzien­ni­ka­rze pod­krę­cali na wyścigi rela­cję o tym, jakie rze­komo okropne odnio­sła obra­że­nia. Tym­cza­sem jej nic się nie stało. Do dziś pamięta to roz­cza­ro­wa­nie na twa­rzach wielu kole­ża­nek, kiedy następ­nego dnia rano jak zwy­kle poja­wiła się na pla­nie. Już sobie ostrzyły zęby na jej miej­sce.

Wes­tchnęła.

– Dzieci już śpią – powie­działa Mal­wina, wycho­dząc z pokoju, i zamknęła Syl­wii drzwi przed nosem.

– Powiem im dobra­noc. – Syl­wia poło­żyła dłoń na klamce.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki