44,99 zł
Święta to czas cudów. Ale czy prawda też może być cudem?
Amelia Diamond – znana aktorka, prywatnie Sylwia Nowak – stworzyła życie, o jakim marzy wiele kobiet. Ma wszystko: urodę, sławę, kochającego męża, piękny dom i cudowne dzieci. W sieci cieszy się ogromną popularnością, a w wywiadach niezmiennie podkreśla, że święta to dla niej czas rodzinnego ciepła i bliskości.
W tym roku jednak przy wigilijnym stole zasiądzie nieplanowany gość. Po nagłej śmierci siostry Sylwia musi przyjąć jej córkę. „To tylko jeden wieczór” – powtarza sobie. „Prosta sprawa.” Ale to nieprawda. Sylwia ma bowiem tylko jedną, za to wielką tajemnicę. W zwykłe dni łatwo ją ukrywa, nikt się nie domyśla, ale w święta może się to okazać nie lada wyzwaniem. Czy życie zbudowane na kłamstwie może przetrwać?
Poruszająca, ciepła opowieść o magii świąt, najważniejszych pytaniach i nadziei.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 297
Sylwia Nowak, znana szerokiemu gronu pod spektakularnym pseudonimem Amelia Diamond, oparła dłonie o biurko i zadzwoniła zestawem bransoletek, które zawsze poprawiała nerwowym gestem w chwilach szczególnego napięcia. Światło świątecznych lampek szczodrą ręką rozwieszonych w gabinecie zadrżało na rudych włosach o niezwykłym złotym odcieniu.
Z głośników cicho płynęły dźwięki nastrojowej ballady o białych świętach. Zbliżały się wielkimi krokami i wszędzie już czuło się oczekiwanie na upragniony urlop.
Złote włosy Sylwii znów zamigotały w świetle lampek.
– Co my tam mamy jeszcze na dzisiaj? – zapytała ostro właścicielka tego cudu natury.
Była bardzo zdenerwowana, choć starała się wszelkimi sposobami ukryć ten fakt. Czekała jak na zbawienie na godzinę dziewiętnastą, by wreszcie móc spokojnie zebrać myśli. Ale sporo jeszcze musiała zrobić.
Monika, miła, młoda asystentka westchnęła tak dyskretnie, że tylko prawdziwy mistrz czytania ludzkich serc i gestów zdołałby dostrzec pod jej uprzejmym uśmiechem najwyższe oburzenie. Patrzyła na swoją szefową i nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Sylwia ani słowem nie wspomina o tym, co najważniejsze.
– Za piętnaście minut wywiad – odpowiedziała Monika na zadane wcześniej pytanie, ukrywając swoje emocje. – Wszystko przygotowane. Pokój do zdjęć urządzony, jak chciałaś… – Tu jak zawsze nastąpiła pauza.
Sylwia wymagała, by wszyscy pracownicy zwracali się do niej per ty. Uważała, że to buduje wspaniałą atmosferę w zespole. Ale to nie była prawda. Większość zatrudnionych przez nią osób czuła się niezręcznie w tej bezpośredniej relacji. Nikogo faktycznie nie łączyły z szefową bliższe więzi. Mówienie jej po imieniu wywoływało odruchowy opór. Monika zadrżała.
– Dzieci nie poszły dzisiaj do szkoły. – Odzyskała panowanie nad głosem. – Czekały w domu. Opiekunka pilnowała, żeby wyglądały jak należy i dotrwały do wywiadu. Przywiozła je do firmy pół godziny temu. Twój mąż trochę narzekał, że stawka dla niego jest za niska, ale dał się w końcu namówić. – Ostatnie zdanie wyrwało jej się pod wpływem emocji. Zwykle nie komentowała prywatnego życia szefowej. Wiedziała, że Sylwia tego nie znosi.
– Najlepiej jest, kiedy każdy robi, co do niego należy – powiedziała surowo szefowa i się zaczerwieniła. – On i tak najmniej.
Monika nie skomentowała tych słów. Lubiła pana Nowaka, choć nie do końca szanowała. Był mocno uwięziony pod eleganckim pantoflem wpływowej, sławnej żony i to sprawiało, że ludzie nie traktowali go poważnie.
Sylwia wstała energicznie. Wszystko robiła szybko i sprawnie. Być może właśnie dlatego udało jej się osiągnąć tak wielki sukces. Znów zadrżały bransoletki i chwilę trwało, zanim zdołała opanować się do tego stopnia, by wydać kolejne polecenie. Monika się myliła, pozornie spokojna twarz szefowej nie zdradzała większych emocji, ale to nie oznaczało, że ich nie było.
– Dajcie mi jeszcze łyk kawy – zarządziła, chcąc odwrócić uwagę od spraw bardziej istotnych. – Ale nie za mocnej. I proszę, żeby mleko kokosowe tym razem było bezwzględnie świeże. Zobacz, czy moje szpilki błyszczą, i ruszajmy. Nie chcę się spóźnić. Dwa lata czekałam na ten wywiad. I wreszcie mnie zaprosili. To najważniejsze pismo w branży, do tego portal z milionami obserwatorów. Narobimy dymu przed samymi świętami.
Monika doskonale o tym wiedziała. Znała zawodowe cele szefowej i zdawała sobie sprawę, jak trudno było niektóre z nich osiągnąć. Towarzyszyła Sylwii od początków jej kariery, ale nie była przyjaciółką ani powierniczką. Tych szefowa nie miała. Nikogo nie dopuszczała do siebie bliżej, niż było to konieczne.
Monika obserwowała ją każdego dnia i próbowała zrozumieć tę zagadkę. Dlaczego akurat ta kobieta tak mocno się wybiła ponad inne? Tyle osób codziennie robiło wszystko, by tylko móc zaistnieć w medialnym świecie. Sprzedawali swoją prywatność, mówili o sprawach, które nigdy nie powinny były ujrzeć światła dziennego. Sypiali z kochankami, którymi pogardzali. Brali każdą rolę, bo ponoć od czegoś trzeba zacząć. Próbowali się przebić. Ale im się nie udawało.
Sylwia weszła do tego świata przebojem. I świetnie sobie poradziła. Na czym polegała tajemnica tego fenomenu? Im dłużej Monika się nad tym zastanawiała, tym dalsza była od znalezienia odpowiedzi.
Szefowa skierowała się do wyjścia z gabinetu. Asystentka jeszcze pospiesznie parzyła jej kawę, precyzyjnie wyliczając składniki. A przepis nie należał do łatwych. Świeżo mielone ziarna, mleko kokosowe, cynamon, kurkuma i cukier brzozowy, wszystko w skomplikowanych proporcjach.
– Ach! – odezwała się nagle Sylwia, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniała. – Jak sprawy z pogrzebem? Wszystko załatwione?
Monika przełknęła ślinę i wzięła oddech, żeby zapanować nad głosem. Ręce tak jej drżały, że kawa wylała się na spodek. Starła ją błyskawicznie, żeby nie denerwować szefowej.
– Tak – potwierdziła spokojnie. – Wszystko przygotowane. Juto o dziewiątej rano. Cmentarz Powązkowski.
– Co za pora na pogrzeb?! Niedziela przed południem?! – zawołała Sylwia, czepiając się czegokolwiek, byle tylko ukryć targające nią emocje. Wyrzuty sumienia nie pozwalały jej spokojnie złapać tchu.
– Nie mogliśmy znaleźć innej – tłumaczyła się Monika. – Nie masz właściwie pustych miejsc w planie dnia. Przesunęłam masażystę i próbę. Jutro już o jedenastej zaczynasz zdjęcia do kolejnego odcinka serialu i do wieczora będą z pewnością trwać nagrania, a potem wywiad. Szpilki w kalendarz nie da się wetknąć, a co dopiero tak ważnej uroczystości. – Odwróciła się dyskretnie, bo nie mogła patrzeć na to, w jaki sposób szefowa podchodzi do śmierci swojej jedynej siostry.
– Wiem, że jestem zajęta – odparła Sylwia i wzięła kawę z jej rąk. – Jeśli poproszę o urlop, zaczną się pytania. Muszę ci to tłumaczyć?
Monika nie odpowiedziała. Czuła, jak żołądek zwija jej się w ciasny supeł.
– I tak będzie dostatecznie ciężko wygospodarować dwie godziny – denerwowała się Sylwia. – Sukces ma swoją cenę. Na każdym kroku jestem obserwowana. Zatrudniam cię, żebyś rozwiązywała za mnie takie problemy.
– Możesz przyjść do kaplicy później – zaproponowała Monika nieśmiało.
Gardło nadal miała zasznurowane wzruszeniem, które to nie ona powinna w takiej sytuacji odczuwać. To jej szefowa teraz, jak każdy człowiek, miała czas na żałobę, smutek, wspomnienia, może refleksję.
– Masz rację. – Sylwia zastanowiła się chwilę nad tym pomysłem, choć to absurdalne, że w ogóle wzięła go pod uwagę. – Najlepiej przyjść na koniec. Zmarłemu i tak wszystko jedno.
– No nie wiem… – Asystentka tym razem nie mogła się przemóc, by się zgodzić, choć zwykle robiła to dla spokoju.
Szefowa rzuciła w jej stronę groźne spojrzenie.
– Przepraszam – poprawiła się natychmiast dziewczyna.
– Ty nie przepraszaj, tylko lepiej powiedz, czy się pismaki o tym nie zwiedziały. – Sylwia napiła się kawy i sprawdziła jakość napoju.
Asystentka na krótką chwilę wstrzymała oddech, ale niepotrzebnie się obawiała. Szefowa miała myśli zajęte czym innym.
– Nie chcę wyciągać kolejnych spraw rodzinnych – dodała stanowczo. – Mam prawo zachować coś dla siebie. I tak już wszyscy za daleko wchodzą w moje życie.
Monika westchnęła.
– Na razie spokój w sieci. Bartek wszystko monitoruje. Nikt jeszcze nie wie, że twoja siostra zmarła. Inne nazwisko, nie było cię w szpitalu i w żadnym wywiadzie o niej nie opowiadałaś. Jest szansa, że sprawa przejdzie cicho, choć punktem zapalnym jest oczywiście pogrzeb. Każdy ma dzisiaj aparat w telefonie i każdy zna ciebie.
– Spluń przez lewe ramię – poradziła jej pragmatyczna zwykle Sylwia, która w głębi serca wciąż wierzyła w przesądy, choć nigdy by się do tego nie przyznała. – I nie kracz.
– Tak jest. – Monika kiwnęła głową, choć oczywiście nie zamierzała spełniać absurdalnej prośby szefowej i pluć na elegancką wykładzinę gabinetu. – Więc stan aktualny jest taki, że nikt nic nie wie – zaraportowała.
– I bardzo dobrze – ucieszyła się Sylwia.– Choć jedna dobra wiadomość. – To jednak było strategiczne zagranie: nie opowiadać za dużo o rodzinie. A wszyscy mi inaczej radzili. Jak zawsze mam rację. – Sylwia pochwaliła samą siebie z zapałem, bo otoczenie jakoś się do tego nie kwapiło. – A gdzie jest teraz Julka?
– Twoja siostrzenica czeka w hotelu. – Monika spojrzała na szefową z wyrzutem.
Ryzykowała nawet utratę pracy, a już z całą pewnością zły humor Sylwii, a ten potrafił się dać we znaki. Ale nie zamierzała udawać, że zachwyca ją fakt, iż nastoletnie dziecko w tak trudnej sytuacji musiało siedzieć wśród obcych, zamiast znaleźć schronienie w domu cioci.
– Dobrze jej pilnują? – zapytała Sylwia. Tym razem nie zareagowała na wyrzut wyraźnie słyszalny w tonie, choć z pewnością musiała go zauważyć.
– Tak. Oczywiście. Dwóch ochroniarzy cały czas stoi na korytarzu, a wykwalifikowana psycholożka jest z Julką w pokoju. Stawka za godzinę jak u najlepszego nowojorskiego adwokata.
– Boże, co za kłopot! – Sylwia westchnęła ciężko.
Zwykle nie zwierzała się asystentce, ale emocje wzięły górę. Nie powinna była teraz siedzieć tutaj sama. Gdzie jest mąż? Gdzie dzieci? Nikomu nie przyszło do głowy, że przydałoby się wsparcie. Rozumiała, że na jej wizerunek silnej kobiety nabierają się widzowie, ale najbliżsi powinni byli chyba znać prawdę. Tylko czy ona miała jeszcze jakichś bliskich?
Spojrzała na światełka choinki stojącej w rogu gabinetu. To było wyjątkowo piękne drzewko. Całe w złotych lampkach. Przez łzy wyglądały jak gwiazdy. Sylwia szybko się opanowała i światełka zyskały normalny wygląd.
– Mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci na zwykłe tory – powiedziała stanowczo. – Znalazłam już dyskretną szkołę z internatem, ale przecież nie wyślę tam dziecka przed samymi świętami. To najgorszy możliwy czas. I tak słono mnie to będzie kosztowało. Wszystko dzisiaj opiera się na pieniądzach. A kto je musi zarobić? Ja oczywiście, bo innych chętnych nie ma.
Monika znów powstrzymała się od komentarza.
– Przygotujcie mi wszystko na jutro. Jakieś ciemne ciuchy, tylko twarzowe – zarządziła Sylwia. – Pojedziemy na sam koniec uroczystości i będziemy udawać, że byliśmy od początku. Okularów nie zapomnij. Nie mam zamiaru tłumaczyć się, dlaczego mój makijaż przetrwał w nienaruszonym stanie. Nikomu nic do tego, czy płaczę na pogrzebie siostry.
– Jak sobie życzysz.
– To idziemy. – Sylwia uśmiechnęła się do lustra. Była rewelacyjną aktorką. Jej serdeczny uśmiech trafiał ludziom prosto do serc. To właśnie na tym zbudowała swoją potęgę. Pokazując pełną ciepła i serdeczności twarz zwykłej kobiety. Ale cena za sukces okazała się wysoka.
O tym jednak teraz nie chciała myśleć. Musiała się przygotować do wywiadu.
Chwilę później zapomniała o zmartwieniach, była w swoim żywiole. Blask fleszy podnosił jej poziom adrenaliny do bardzo przyjemnego stanu. Czuła całą sobą, że idzie jej świetnie. Przygotowane wcześniej przez sztab profesjonalistów odpowiedzi na pytania sprawiały wrażenie w pełni spontanicznych i jej własnych. Starannie wymyślone przez zespół dowcipy oraz puenty brzmiały jak stworzone na żywo, dopiero co. Amelia Diamond nie bez powodu trzy razy z rzędu dostała nagrodę widzów dla najpopularniejszej aktorki. Była dobra w swoim fachu. Udawać umiała jak mało kto.
Trzy złote statuetki stały cały czas na jej biurku. Nie mogła się na nie napatrzeć. Stanowiły namacalny dowód jej spełnionego marzenia. Tuż za nimi znajdowało się rodzinne zdjęcie. Przedstawiało dwoje młodych, patrzących sobie w oczy małżonków z kilkuletnią dziewczynką i uśmiechającym się serdecznie chłopcem. Dawne dzieje. Było coś symbolicznego w fakcie, że obrazek stopniowo zasłaniały statuetki nagród, aż stał się całkiem niewidoczny.
Nikt o tym jednak teraz nie myślał.
Kamery pracowały, poza ich zasięgiem kręciło się mnóstwo osób, które dbały, by nagranie przebiegało bez zarzutu. Sylwia siedziała na stylowej kanapie, tuż za nią mąż i dzieci dekorujący pierniki zamówione w pobliskiej piekarni. Udawali, że po pierwsze, osobiście je upiekli, a po drugie, świetnie się przy tym bawią. Sylwia patrzyła na nich z doskonale wystylizowanym ciepłym uśmiechem.
– Najważniejsza jest dla mnie rodzina – mówiła starannie modulowanym głosem. – Mój mąż i moje dzieci.
Pan Nowak w tym momencie obejrzał swoje paznokcie, a dzieci skrzywiły się mimowolnie, choć miały stanowczo przykazane robić dobrą minę do końca nagrania. Kamerzysta zareagował błyskawicznie na ten nietakt, odsunął się od nich i zrobił zbliżenie na ciasta oraz artystyczny nieład na stole. Sylwia mogła nadal z pasją opowiadać o tym, jak przygotowuje się do świąt. Prawiła o wspólnym pieczeniu ciast, krojeniu sałatek i dekorowaniu domu. O ciepłym blasku ognia w kominku, pełnym napięcia oczekiwaniu na prezenty, ale przede wszystkim rodzinnym czasie wypełnionym miłością.
Jej słowa miały w sobie moc, bo były prawdziwe, choć już mocno nieaktualne. Dawno nie miała takich faktycznie rodzinnych świąt. Ale z tego Sylwia jakby nie do końca zdawała sobie sprawę.
Dziennikarka, która przyjechała, by przeprowadzić wywiad, była wielką fanką Sylwii. Mimo widocznych przesłanek, że coś tu nie gra, wierzyła bez zastrzeżeń, że oto rozmawia z kobietą niezwykłą, idolką, wzorem do naśladowania. Zadając pytania, rozpływała się w uśmiechach i prawie kłaniała w pas po każdej odpowiedzi. Wszyscy zdawali się zachwyceni.
Tylko asystentka Monika podeszła do okna, by choć na chwilę odwrócić się od tego całego cyrku. Wiedziała, co nastąpi za moment i za kolejny. Znała ten scenariusz na pamięć. Zmienią wystrój w specjalnym pokoju do zdjęć. Był odpowiednio przygotowany na takie potrzeby. Na każdej ścianie znajdowała się inna dekoracja. Stylizacja na kuchnię, salon i pokój dziecięcy. To pomieszczenie udawało dom rodzinny słynnej aktorki. Często zamieszczano w sieci zrobione w nim zdjęcia, sugerując, że pochodzą z prywatnych wnętrz, organizowano tutaj wywiady. Fani lubili zaglądać do prawdziwego, jak sądzili, życia gwiazdy. Układano więc kubki na stole i świeże kwiaty w wazonie, stylista rzucał koszulę na oparcie krzesła, żeby wszystko wyglądało naturalnie. I ludzie w to wierzyli. Cała rodzina Nowaków odpowiednio ucharakteryzowana ustawiała się w wyreżyserowanych pozach na właściwych tłach i udawała szczęśliwą, kochającą się, zgraną drużynę.
Za chwilę odbędzie się kolejny akt tej sztuki. Dzieci zostaną posypane mąką, przyniesione z cukierni pierniki będą imitować własnoręcznie upieczone, a zakupione w tym celu surowe ciasto doda całości autentyzmu. Tymczasem z tego, co Monika wiedziała, szefowa niczego nie upiekła od co najmniej pięciu lat. W święta zamawiała menu z restauracji. Jak spędzała te wyjątkowe dni, nikt nie wiedział. Nie opowiadała o tym, ale chyba nie celebrowała ich zbyt mocno, bo w Wigilię do późna siedziała w biurze, a zaraz po Bożym Narodzeniu wracała do pracy. Wiele osób dostawało wtedy zaległe odpowiedzi na maile, więc pewnie sporo czasu spędzała z komputerem. Co robiła jej rodzina, również nikt nie miał pojęcia. Ale Monika trochę się domyślała.
Od momentu, gdy Sylwia dostała główną rolę w serialu „Trzecia miłość”, bardzo się zmieniła. Serial błyskawicznie wywindował ją na szczyty popularności i przyniósł wielki sukces finansowy. Kręcono już piąty sezon, a gaża głównej bohaterki rosła z każdą kolejną umową.
Sylwia grała tam ciepłą sympatyczną mamę trójki dzieci, która dzielnie radzi sobie z przeciwnościami losu, kocha ponad wszystko swoich synów oraz małą córeczkę i próbuje znaleźć prawdziwą miłość. Nie jest to proste, bo owa kobieta na pierwszym miejscu stawia dobro dzieci.
Anna Janeczko, bo tak nazywała się główna bohaterka serialu, była powszechnie lubiana. Sympatyczna, skromna, obdarzona licznymi zaletami wspaniała kobieta. Na każdy kłopot miała sposób, a poczucie humoru pomagało jej zwycięsko wychodzić z codziennych potyczek.
Sylwia grzała się w cieple sukcesu tej fikcyjnej, wymyślonej przez scenarzystów, mocno wyidealizowanej postaci. Robiła to profesjonalnie. Budowała swój wizerunek tak, by był zgodny z wizją z serialu. Wydawać by się mogło, że w dobie internetu żadne kłamstwo długo się nie uchowa. A jednak paradoksalnie media społecznościowe bardzo pomagają w budowaniu ułudy. Ludzie tak mocno wierzą we wszystko, co znajduje się na zdjęciach, że nawet nie sprawdzają, jak to się ma do rzeczywistości. Realny świat ich nie interesuje. Wolą piękną, medialną bajkę.
Papier przyjmie wszystko – mawiała babcia Moniki.
Miała rację. Tym razem także aparaty fotograficzne i kamery uchwyciły wystylizowane sceny, jakby były one prawdziwe. Dzieci uśmiechały się do matki, posypywały mąką i lepiły świąteczne ciasta. Mąż obejmował Sylwię i patrzył jej czule w oczy. W tle błyskały złote światełka choinkowych lampek. Pachniało świerkowymi gałązkami. Złocistorude włosy Sylwii prezentowały się na tym tle wspaniale.
Kolejna bardzo udana sesja. Po jej zakończeniu, ledwo tylko zgasły światła, Sara, córka Sylwii, natychmiast przestała się uśmiechać, odwróciła się na pięcie i bez słowa wyszła. Szofer zawiózł ją do szkoły językowej na dodatkowe kosztowne zajęcia. Ale nie można było mieć pewności, że dziewczynka tam dotrze. Często robiła sobie nadprogramowe wolne, także w szkole. Monika wiedziała o tym najlepiej, w przeciwieństwie do szefowej, bo wypisywała dziewczynce usprawiedliwienia. Sylwia twierdziła, że nie ma głowy do takich drobiazgów.
Kacper, starszy syn, też pospiesznie włożył buty, zarzucił na plecy kurtkę, otrzepał się z mąki, zmył specjalną szmatką makijaż, upewnił się kilka razy, że nie został żaden ślad, po czym taksówką pojechał na trening. Nawet nie pomachał matce, ale złożyła to na karb pośpiechu.
Pan Nowak pożegnał się z żoną równie szybko i oschle.
– Prześlij im przypomnienie o pogrzebie! – zawołała do Moniki Sylwia, wskazując dłonią na oddalającą się rodzinę.
Sama wciąż się uśmiechała. Z trudem wracała z perfekcyjnego świata promocyjnej gry do prawdziwego życia. Przeciągnęła się z przyjemnością. Chwila wytchnienia w bardzo trudnym czasie. To uczucie tuż po wywiadzie było wspaniałe. Zmęczenie, ale takie słodkie. Satysfakcja, poczucie zwycięstwa. Wszyscy ją podziwiali, słuchali każdego słowa, komentowali strój, fryzurę i makijaż.
– Mam nadzieję, że jutrzejsza uroczystość odbędzie się w spokoju – powiedziała. – Na razie wystarczy moich zdjęć w sieci. Potrzebuję oddechu. – Realia życia wróciły do niej w tym momencie z całą mocą. Adrenalina spadła i kłopoty w porównaniu z fikcyjnym pięknem wydały jej się teraz jeszcze trudniejsze.
Monika mogłaby współczuć szefowej, która rzeczywiście w każdej, nawet najbardziej prywatnej, sytuacji wystawiona była na obstrzał fotografów. Nie tylko zawodowców czy łowców nowinek, lecz także zwykłych ludzi, którzy na jej widok natychmiast wyciągali komórki i nie zawsze pytali o zgodę na zrobienie zdjęcia. To mogło być trudne.
– Skończyliście? – Bartek, chłopak odpowiedzialny za media, włożył głowę przez drzwi.
Sylwia patrzyła na swoje błyszczące szpilki. Wciąż odbijały się w nich światła choinkowych lampek. Najchętniej pozostałaby na planie już na zawsze. W realnym życiu nie miała scenariusza. Nie mogła sobie przerzucić kilku kartek dalej, by zobaczyć, co będzie potem. Nastawić się psychicznie na dalszy ciąg. Jeśli coś jej bardzo nie odpowiadało na planie filmowym, prosiła o zmianę. W życiu to nie działało.
– Tak, już po wszystkim – odpowiedziała i westchnęła. Lubiła tego młodego rzutkiego chłopaka z mnóstwem pomysłów pod rozczochraną czupryną, złożoną z jasnych, wiecznie potarganych włosów. To on zaprojektował pokój do zdjęć i znacząco pomógł w budowaniu potęgi Amelii Diamond. Chciała, żeby jej syn był taki, ale niestety Kacper nie wykazywał nawet grama zainteresowania pracą matki. Może był jeszcze zbyt młody?
– Sprawdziłem sieć – powiedział Bartek. – Na razie czysto. Nikt się nie dowiedział, że Marta była twoją siostrą. Dobrze, że nie poszłaś do szpitala. Na bank ktoś by cię rozpoznał.
Sylwia kiwnęła głową. W głębi serca poczuła gwałtowny ucisk. Mocną falą napłynęły wspomnienia. Dwie dziewczynki ręka w rękę biegnące przez park. Słońce przed nimi, a za plecami mrok. Uciekały razem. Zaraz potem pojawił się kolejny obraz. Sylwia z siostrą w ciasnym pokoju dziecinnym, wieczorne rozmowy, wspólne zabawki, zwierzenia. Ale także głód, bieda, poplamione rajstopy, dziurawy piórnik, brak perspektyw.
I słowa ojca, które wwiercały się w głowę: „W naszej rodzinie nikt nie osiągnie sukcesu. Nikomu się nie uda”.
A potem przyszło najgorsze: dorosłość. Drogi sióstr się rozeszły, obie miały ciężki start, codzienność dawała im w kość. Pojawiła się wzajemna wrogość, następnie kłótnia o spadek, oszustwo, brak kontaktu. Nie wybaczyły sobie w ostatniej chwili. Nie zdążyły.
Sylwia potrząsnęła pięknie ułożonymi włosami. Obrazy uleciały. Ale ogromny smutek i poczucie żalu pozostały. To nieprawda, że wiadomość o śmierci Marty nią nie wstrząsnęła. Po prostu nie czuła potrzeby, by się z tego zwierzać asystentce. Taki luksus jak szczerą rozmowę o własnych uczuciach dawkowała sobie bardzo ostrożnie. Kiedy się osiąga sukces, trzeba się liczyć z tym, że każdy może zdradzić. Im mniej ludzie wiedzą, tym lepiej. Nie wykorzystają informacji.
Kiedyś, dawno temu, Sylwia zwierzała się siostrze, ale ten czas został daleko za nią.
Nie rozmawiały ze sobą od pięciu lat. Od momentu, kiedy zmarł ich tata, a wspólne mieszkanie zabrała Marta, zostawiając siostrę z niczym. Tu nie chodziło tylko o pieniądze, choć one wtedy były tak bardzo potrzebne, ale przede wszystkim o krzywdę, oszustwo. Sylwia liczyła na spore wsparcie finansowe ze sprzedaży tego mieszkania. Znajdowali się wtedy z mężem niemal na skraju nędzy. Siostra brutalnie pozbawiła ją złudzeń.
To tego dnia Sylwia poczuła, że znalazła się na dnie, i kiedy następnego wieczoru odeszła od bankomatu, z którego próbowała jeszcze wydobyć choćby trzydzieści złotych na lekarstwo dla dziecka, zrozumiała, że gorzej już być nie może i nigdy siostrze nie zapomni tej krzywdy. To od tego poziomu się odbiła i tylko dlatego odważyła stanąć do castingu o rolę w serialu, choć nie była zawodową aktorką.
Miała w sobie tyle żaru i emocji, że pokonała wiele kandydatek z dyplomem, znajomościami i bogatym CV.
Od tej pory jej życie się zmieniło, ale siostrę straciła na dobre.
Czy mogła zrobić coś więcej? Wcześniej wyciągnąć rękę? Domyślić się, że Marta choruje, udzielić jej pomocy? Może i mogła. Ania Janeczko, bohaterka serialu, w którym grała, pewnie coś by wymyśliła, pogodziła się z siostrą, zbudowała fajne relacje z jej córeczką, ale Sylwia tak naprawdę nią nie była. Nie przewidziała, że nie zdąży porozmawiać z Martą. W życiu nie przyszłoby jej na myśl, że młoda, w pełni sił dziewczyna od dłuższego czasu ma złe wyniki, siostra o niczym jej nie powiedziała. A nawet gdyby wiedziała, nie podejrzewałaby, że to się tak źle skończy.
Sylwia wstała. Nie do końca do niej docierało, co się właściwie wydarzyło.
Nic się nie zmieni – pomyślała z nagłą nadzieją. – Pogrzeb się odbędzie, a potem każdy wróci do swoich spraw.
Pozostało tylko pytanie, co z Julką? Dziewczynką, która została sama. Jak Marta mogła do tego stopnia o nią nie zadbać?! Chorowała od pół roku, musiała sobie zdawać sprawę z zagrożenia. Dlaczego nie poprosiła o opiekę nad dzieckiem? Nie przyznała się, że ma kłopoty?
Sylwię zaskoczono telefonem ze szpitala w samym środku nagrań. Była w szoku. Jedna po drugiej padały straszne nowiny. Słuchała wszystkiego na wdechu, omal nie zemdlała, ale niczego nie dała po sobie poznać. Nie mogła tak po prostu rzucić wszystko i wyjść. A może mogła, tylko nie starczyło jej odwagi? Nie przyznała się nikomu, o co chodzi. Wysłała asystentkę. Stan siostry był już bardzo poważny. Nie odzyskała przytomności, więc w zasadzie i tak by to niczego nie zmieniło.
Tak się pocieszała, ale wyrzuty sumienia gryzły ją jak rozwścieczony rój os.
Została też zaskoczona informacją, że mała Julka przebywa tymczasowo u sąsiadki i trzeba ją odebrać, została bowiem na świecie sama. Tego się można było po Marcie spodziewać. Zawsze była tchórzem, nie miała odwagi wprost poprosić o pomoc. Postawiła siostrę przed faktem dokonanym.
I co Sylwia miała z tym zrobić? Z jakiegoś dziwnego powodu panicznie bała się osieroconego dziecka. Jakby stanowiło zagrożenie dla całego jej świata. Nie wyobrażała sobie, że spojrzy małej w oczy i powie: „Cześć, jestem twoją ciocią, choć wcale mnie nie znasz”. A jeśli dziewczynka jest podobna do mamy? Będzie się kłócić na każdym kroku i sprawiać kłopoty?
Sylwia nie czuła się na siłach, by podjąć się wychowania kolejnego dziecka. Już z tymi, które miała, nie rozumiała się ostatnio najlepiej. Potrzebowała spokoju i czasu, by się nimi zająć. Chciała to zrobić, bardzo kochała swoje dzieci, wszystko robiła dla nich.
Może gdzieś jest ojciec Julki, tylko trzeba go znaleźć?
Każdy ma przecież jakiegoś ojca. Siostra zachowała się trochę egoistycznie w tej kwestii, najwyraźniej nie powiadomiła ojca dziecka o swojej ciężkiej chorobie.
A tym samym nie zadbała o córkę w tak trudnej sytuacji.
Biuro powoli pustoszało. Nie tylko trzy pomieszczenia zajmowane przez Sylwię, lecz także pozostałe pokoje należące do innych firm. Prawników, specjalistów od rozliczeń podatkowych, agencji marketingowych i wziętych architektów. Cały przekrój zamożnej części społeczeństwa. Ceny czynszu były tutaj wysokie i to już w naturalny sposób selekcjonowało sąsiedztwo. Sylwia była dumna, że ma w tym miejscu swój azyl. Nie każda aktorka wynajmuje biuro, większość z nich do ról przygotowuje się w domu, a na wywiady umawia w kawiarniach na mieście. Ale ona chciała rozdzielić przestrzeń prywatną od zawodowej, poza tym zawsze marzyła, by mieć pracę w takim miejscu.
Przechadzać się w szpilkach po eleganckim biurowcu.
Teraz siedziała na wygodnej sofie, przed nią leżał scenariusz z kwestiami, których miała się nauczyć na jutro. Ale nie patrzyła na niego. Spoglądała na przemian to na zegarek, to zaraz potem na drzwi. Czekała z coraz większą niecierpliwością. Było już sporo po siódmej, powinna wracać do domu, przygotować się do ważnego dnia. Może porozmawiać z rodziną? Jakoś tak pospiesznie wyszli, nawet z dziećmi nie zdążyła zamienić słowa.
Ale nie mogła teraz wyjść. Czuła, że jeśli zamknie za sobą drzwi biura, zaraz za progiem rozsypie się na milion kawałków.
Wreszcie usłyszała na korytarzu charakterystyczne stukanie, dźwięk turkoczących kółeczek, brzęk wiaderka, po czym do jej gabinetu weszła pani Zosia. Sprzątaczka, której został już tylko rok do emerytury i wiele osób w biurowcu nie wyobrażało sobie, jak to będzie, gdy ona rzeczywiście odejdzie na dobre.
– Co tam, kwiatuszku? – Usłyszała Sylwia, kiedy tylko pani Zosia przekroczyła próg i wtaszczyła swój wózek wyposażony we wszystkie niezbędne akcesoria, by doprowadzić gabinet do stanu idealnej czystości. Tylko że tutaj nie było co robić. Wszystko błyszczało.
– Może pani usiądzie? – To była kwestia zarezerwowana na najbardziej poważne przypadki.
– O, widzę, że coś się stało. – Pani Zosia przygładziła siwe włosy, rozejrzała się czujnie wokół, czy aby nie trzeba czegoś posprzątać, a ponieważ niczego nie znalazła, usiadła z prawdziwą ulgą. Bolały ją plecy i kolana. Westchnęła, po czym uśmiechnęła się ciepło.
Sylwia odetchnęła.
W rozmowach z panią Zosią obowiązywały jasne zasady. Czas należało szanować, bo pani Zosia była w pracy. Jeśli chciało się pogadać, należało wcześniej wszystko uporządkować. To było niewiarygodne zjawisko, jak wielu prezesów i zamożnych architektów samodzielnie sprzątało tutaj swoje biura, by mieć panią Zosię choć przez moment dla siebie. Trzymali nawet przenośne odkurzacze w szafach, byle tylko móc chwilkę pogawędzić.
Sylwia też osobiście starła kurze i wyczyściła parapety. Nie poprosiła o to Moniki. Nie każdy musiał wiedzieć o tej małej tajemnicy.
– Moja siostra wczoraj zmarła – powiedziała i dopiero teraz poczuła łzy pod powiekami. – Jutro odbędzie się pogrzeb.
– Rozumiem. – Pani Zosia położyła rękę na jej dłoni i uścisnęła ciepło. Pokiwała głową i spojrzała z życzliwością.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale wystarczało. To było jak spotkanie z dobrą kochającą mamą. Taką, która jest blisko. Zna problemy, wie, czym naprawdę się żyje i jest życzliwa. Wystarczy jej jedno zdanie, by zrozumieć, o co chodzi. Sylwia nigdy nie doświadczyła ze strony mamy takiego wsparcia. Mama co prawda nie zaniedbywała jej w dzieciństwie, karmiła i zapewniała dach nad głową, ale kiedy tylko córki stały się trochę starsze, bardziej samodzielne, uznała, że jej rola się skończyła i zajęła się sobą.
Byłoby to naturalne, gdyby nie fakt, że zupełnie nie przygotowała swoich dzieci do życia. Odchowała tylko, a potem z ulgą, że ta męka się wreszcie skończyła, wypchnęła je w świat. I poszły dziewczynki, obie trochę na oślep, po omacku ucząc się reguł obowiązujących w dorosłym życiu, czasem na bardzo bolesnych błędach. A potem mama zmarła.
Sylwia całe życie tęskniła za prawdziwą matką. Taką, do której można się przytulić, ale też poradzić w ważnej sprawie.
Pani Zosia trochę ją zastępowała.
– Pomódl się za jej duszę i proś o przebaczenie – powiedziała.
– Ja? – Sylwię aż zatchnęło z oburzenia.
– Wiem, wiem, wszystko pamiętam, co mi opowiadałaś, dziecko. Siostra cię skrzywdziła. Ale śmierć kończy rachunki, konto się zeruje. Najlepsze, co możesz zrobić, to wybaczyć, inaczej będziesz ten bagaż nieść przez całe życie i tylko ciebie on obciąży.
Sylwia wstała. Łzy popłynęły jej po policzkach, czuła się ogromnie rozczarowana.
– Tyle godzin na panią czekałam – powiedziała. – Tak ładnie posprzątałam, nawet pod szafkami.
– Widzę. – Pani Zosia się uśmiechnęła. A jej pochwała to nie było byle co. Miała takie oko do kurzu, że potrafiła go dostrzec nawet tam, gdzie wzrok teoretycznie nie sięga.
– Liczyłam na kilka słów otuchy – pożaliła się Sylwia.
– Moja droga. Wiem, jak ci ciężko. Ale w życiu trzeba postępować właściwie, choć czasem to bardzo trudne. Tyle razy cię prosiłam, żebyś do niej poszła.
– Chciałam… ale nie zdążyłam.
– A co z dzieckiem? – Pani Zosia jak zawsze szybko skupiła się na najważniejszym.
Sylwia milczała przez chwilę.
– Jest w hotelu pod dobrą opieką – powiedziała wreszcie. Przeczuwała, że dostanie za to po głowie.
– Bój się Boga! – zdumiała się kobieta. – Zostawiłaś ją samą w takiej sytuacji?!
– Nie samą. Jest z nią wykwalifikowana pani psycholog…
– Ale rodziny nie ma… – przerwała jej pani Zosia.
Aż jej zaschło w gardle z oburzenia. Pracowała tutaj od pięciu lat, wdzięczna, że może doczekać do emerytury. Ludzie, których poznała, stanowili dla niej wielką zagadkę, nigdy wcześniej z takimi nie miała kontaktu. Nie umiała ukrywać swoich uczuć, a kiedy ktoś pytał, udzielała prawdziwych odpowiedzi, choć bała się, że kiedyś szef ją z tego powodu zwolni. Że w końcu ktoś się obrazi.
Ale ludzie lubili z nią rozmawiać. Była inna. Bezpretensjonalna, szczera i bystra. Umiała celnie komentować otaczającą ją rzeczywistość. Udzielać dobrych rad.
A ona też czasem nie umiała ugryźć się w język i mówiła, co myślała. Dla niej było oczywiste, że kiedy ktoś bliski odchodzi, rodzina troskliwie zajmuje się tymi, którzy zostali z bólem w sercu. Nawet przez myśl by jej nie przeszło, żeby zostawić w takiej sytuacji siostrzenicę w hotelu. Pokręciła głową.
– Już dobrze. – Sylwia miała ochotę pocieszyć Zosię, tak bardzo starsza pani się zmartwiła. – Niech się pani tak nie przejmuje. Może to się jakoś samo ułoży? Przecież nie mogę teraz adoptować dziecka. Nie radzę sobie nawet ze swoimi.
– Wiem. – Pani Zosia pokiwała głową i znów pogładziła Sylwię po ramieniu. Miała ochotę ją przytulić jak własną córkę, ale nigdy nie przekraczała pewnych granic.
– Coś wymyślę – zaczęła szybko mówić Sylwia. – Mam dużo możliwości. Na szczęście też trochę pieniędzy, zapewnię Julce dobrą przyszłość, choć oczywiście nie zajmę się nią osobiście.
– Z pewnością coś wymyślisz. – Pani Zosia wstała. – Muszę iść dalej. To twoje życie i nikt nie podejmie za ciebie decyzji. Ale dobrze się zastanów, zanim cokolwiek postanowisz. To ważne. Jakoś tak czuję, że od tej chwili wszystko się zmieni.
Poszła i zabrała ze sobą swój ciepły uśmiech, zrozumienie oraz wsparcie, które kryło się nawet w słowach napomnienia. Zamknęła za sobą drzwi, a Sylwia odniosła wrażenie, jakby zgasło światło.
Zosia skończyła pracę o dwudziestej drugiej. Posprzątała trzy biura, których właściciele pojechali o czasie do domów, i odbyła cztery rozmowy z tymi najemcami, co woleli osobiście poodkurzać, by choć przez chwilę móc pożartować, opowiedzieć, jak minął dzień, z czym się zmagali, jakie osiągnęli sukcesy.
Każdemu starała się dać trochę ciepłych słów. Było to dla niej oczywiste. To przecież nic nie kosztuje. Ma jednak ogromną wartość i w wielkim, pięknym, przeszklonym biurowcu jest towarem deficytowym. Rozdawała go szczodrą ręką.
Wreszcie skończyła, przebrała się i jak co dzień stanęła na parkingu. Mimo że nie napracowała się aż tak ciężko, do samochodu męża wsiadła zmęczona.
– Cześć, promyku! – przywitał ją jak zawsze, od czterdziestu lat tymi samymi słowami. – Jak ci minął dzień? Znów każdy chciał mieć choć na chwilę moją żonę? – zapytał i pochylił się, by ją pocałować, choć plecy miał już nie te, co dawniej, i niełatwo mu było utrzymać się w tej niewygodnej pozycji.
– Troszkę by chcieli – powiedziała z uśmiechem. – Ale wiesz, że jestem tylko twoja.
Kiwnął głową. Tak wiedział, oczywiście, ale wciąż sprawiało mu przyjemność słyszeć o tym. Byli parą od zawsze. Poznali się w szkole średniej. Ona była jego pierwszą dziewczyną, on jej pierwszym chłopakiem. Wszystkiego uczyli się razem. Miłości, życia, rodzicielstwa. Trwali obok siebie mimo upływającego czasu.
– Kto dzisiaj zrobił rzecz najdziwniejszą? – zapytał Kazik. Lubił opowieści żony o świecie ze szkła. Nowoczesnym biurowcu, w którym rządziły zasady całkowicie dla niego abstrakcyjne.
– Sama nie wiem – zastanowiła się Zosia. – O pierwsze miejsce walczy piękna aktorka, która zostawiła dopiero co osierocone dziecko w hotelu, i zamożny architekt z tabunem asystentek, który postanowił spędzać więcej czasu z żoną i być jej wierny. Zadziwił mnie. Sądziłam, że jednak pokusa wygra.
– Jest dobro na tym świecie! – zawołał energicznie Kazik, pokiwał głową, po czym dodał gazu na skrzyżowaniu. Na cześć wiernego męża, jakże cennej, a nieco ostatnio zagrożonej wartości.
– Oczywiście, że jest – potwierdziła Zosia. – Ładnie to powiedziałeś i to taka fajna myśl przed świętami.
– Dokładnie. Tym bardziej że pogoda coś nie dopisuje. Kolejny rok z grudniem bez śniegu.
Rozejrzał się po okolicy. Wbrew jego słowom było pięknie. Kolorowe lampki oświetlały drzewa, a ulice zdawały się urokliwe w wieczornym mroku.
– Może coś się jeszcze zmieni?
– Na to liczę. Wnuki przecież przyjeżdżają. Co to za dziadek, co nawet jednego bałwana z nimi nie ulepi? Dziad, a nie dziadek.
– Nie mów tak – roześmiała się. – Jesteś wspaniały dla dzieciaków. Nawet nie wiesz, ilu ludzi marzy o kimś takim.
– Mnie tam jedna tylko interesuje. – Spojrzał na nią i mrugnął porozumiewawczo.
– Ty lepiej na drogę patrz. – Ostudziła nieco jego zapały. – Zważ na PESEL. Oczy już nie te i koncentracja też nie jak za młodych lat.
– Ale to, co najważniejsze, wciąż działa sprawnie. – Nie dał się zbić z tropu. – A i nasz dom też niedaleko.
Nie powiedziała na głos tego, co jej się cisnęło na usta. Że bardzo dużo wypadków ma miejsce właśnie niedaleko celu, kiedy człowiek na znajomej drodze rozluźnia się i spada poziom jego uwagi. Nie chciała straszyć męża ani wprowadzać niepotrzebnie smutnych wątków. Co ma być, to będzie. A ona ufała jego umiejętnościom.
Kochała go tak mocno, że właściwie cały czas o niego drżała. Powstrzymywała się i starała, by jej obawy nie były aż tak widoczne, bo towarzyszyły jej w każdej minucie. Wiedziała, że coś takiego może zniszczyć życie. Być może była to cena za miłość? Wieczny niepokój o ukochaną osobę? Jeśli tak, to Zosia była gotowa ją płacić.
Poczuła jednak ulgę, gdy bezpiecznie stanęli przed domem. A także znajome ciepło w sercu na jego widok. Nie był może specjalnie piękny ani nowoczesny. Zwykły mały budynek z trzema pokojami i niewielkim ogródkiem. Ale należał do nich. Mieszkali tu całe życie. Wychowali troje dzieci. W sumie niczego wielkiego nie osiągnęli. Nie zgromadzili majątku, żadne z nich nie było sławne. Mąż całe lata pracował jako kierowca autobusu, ona imała się różnych zajęć. Trochę sprzedawała w sklepie, stała przy taśmie w fabryce, a teraz sprzątała.
A jednak mieli coś niezwykłego. Spokój, wewnętrzne zadowolenie, miłość.
Zosia weszła do domu, zapaliła światło w kuchni i jak zawsze poczuła radość, że znów tu jest. Pomalowane na żółto ściany uśmiechały się słońcem mimo mroźnej aury za oknem. Na środku stał stół przykryty ceratą w kratkę. Szybko pojawiły się na nim dwa kubki pełne gorącej herbaty i kanapki z żółtym serem. Kazik zawsze czekał z kolacją na żonę, mimo że późno wracała z pracy. Choćby nie wiem, jak był głodny, wolał ssanie w żołądku od samotnego jedzenia. Mieli swoje miłe wieczorne zwyczaje. Jedli, obejmowali się, opowiadali sobie o minionym dniu. Zosia nie musiała szukać pocieszenia wśród znajomych z pracy. Miała je bowiem w domu.
Późnym wieczorem Sylwia zaparkowała samochód w przestronnym garażu. Auta jej męża jeszcze nie było, co przyjęła z pełnym rezygnacji westchnieniem. Przywykła do tego, że nie ma pojęcia, gdzie Wojtek się podziewa całymi dniami i niestety także nocami. Ale przyjemne to nie było. Mocno odbiegało od jej wyobrażeń o szczęśliwym związku.
Wciąż zadawała sobie to samo pytanie i nie potrafiła na nie odpowiedzieć, mimo iż obracała je w głowie miesiącami. Czy powinna odejść od człowieka, do którego nic już nie czuła? Jak wielkie i niezmierzone potrafi być to nic, wie tylko ten, kto przeżył kres wielkiego uczucia.
Ale to wszystko nie było takie łatwe. Zwłaszcza w jej sytuacji. Zostawić męża, zdecydować się na rozwód, oznaczałoby przyznać się do klęski. Mocno nadszarpnąć piękny wizerunek. A co mogłaby zyskać?
I tak była w pełni niezależna. I tak żyli osobno. Mąż w niczym jej nie przeszkadzał. Nie wtrącał się do życia zawodowego ani prywatnego. Miała swoje pieniądze, sypialnię, łazienkę. Mijali się bezkolizyjnie. Nie kłócili i nie wchodzili sobie w drogę. Od czasu do czasu współpracowali na gruncie zawodowym. On się uśmiechał do zdjęć, wbijał w porządny garnitur przed ważnym spotkaniem lub wręczał jej na pokaz kwiaty. Ona mu za to płaciła. Dużo z jego punktu widzenia. Niewiele, jeśli wziąć pod uwagę płynące z tego zyski w postaci świetnego wizerunku.
Układ pozornie idealny.
Wysiadła z samochodu. Dół długiego futra omiótł idealnie czystą podłogę. Garaż przed świętami wypucowano na błysk. Był duży jak niejeden dom. Sylwia dawno zostawiła za sobą czasy, w których długo wieczorem szukało się wolnego miejsca parkingowego na zatłoczonym blokowisku. Albo rano pracowicie skrobało zamarzniętą szybę, żeby w ogóle wyjechać. Nie było już powrotu do tamtych realiów.
Mimo ciepłego futra zadrżała na samo wspomnienie. Wolała już obecne kłopoty, jeśli miały być ceną za ucieczkę z tamtego koszmaru. Biedy, wiecznych pożyczek, debetów, rat. Ale zrobiło jej się przykro, gdy weszła do domu i zewsząd otoczyła ją pustka przestronnego wnętrza. Gdzieś w głębi znajdowały się dzieci, które nie czekały na mamę. Wynajęta opiekunka w zupełności im wystarczała. Kiedyś biegły, ledwo tylko usłyszały skrzypnięcie drzwi. Dziś nie lubiły, kiedy Sylwia zaglądała do ich pokoi. Miały wiele tajemnic.
Westchnęła. W czeluściach wielkiego domu był też pokój męża, zapewne pusty, sądząc po braku samochodu. Usiadła w kuchni i zdjęła buty. Piękne granatowe szpilki upadły na błyszczącą powierzchnię jasnych płytek. Sylwia pomasowała sobie stopy. Bolały mocno po całym dniu na niebotycznych obcasach. Ale z natury była niska, a standardy urodowe nie mają litości.
Położyła czoło na blacie stołu. Myślała, że łzy popłyną od razu. Z rozpaczy i tęsknoty. Za wszystkim, co musiała oddać, by osiągnąć sukces. Za siostrą tak nagle i gwałtownie pokonaną przez chorobę, za miłością, dotykiem kogoś bliskiego. I wreszcie za rodziną. Nigdy jej nie miała. Ani w dzieciństwie, ani teraz. Może dlatego właśnie grała z takim zapałem? Plan filmowy był dla niej jedynym miejscem, w którym mogła poczuć dłonie dzieci na szyi – choć to nie były jej własne dzieci, pocałunek męża – choćby tylko serialowego, przyjemność rozmowy z przyjaciółką – choćby tylko według napisanego przez kogoś innego scenariusza.
Wstała i poszła do łazienki. Nie mogła się zbyt długo nad sobą użalać. Ciemne cienie pod oczami można oczywiście zlikwidować fachowym makijażem, ale ogólna niedyspozycja zawsze jest widoczna. Błysku świeżości w oczach i promiennego wyglądu nie da się na dłuższą metę osiągnąć bez odpowiedniej ilości snu. Wiedziała o tym i trzymała się swoich zasad z żelazną konsekwencją. Dzięki temu znajdowała się właśnie w tym, a nie innym miejscu.
Kiedy wyszła spod prysznica otulona w ciepły szlafrok, zapukała do pokoi dzieci, żeby im powiedzieć „dobranoc”. To był właściwie jedyny i ostatni rytuał, jaki został z dawnych czasów. Całowała dzieci w czoła, jak wtedy, gdy jeszcze były malutkie. Dzisiaj było jednak inaczej. Na widok ich jasnych główek ogarnęła ją ogromna czułość. Burzliwie wchodziły w wiek dorastania, choć wciąż były małe. Kacper miał dopiero czternaście lat, a Sara dwanaście. Zachowywały się jednak jak typowe nastolatki z poradników opowiadających o tym, jak być mamą i nie zwariować.
Ania, główna postać serialu, w którym grała Sylwia, miała wspaniałe kontakty ze swoimi dziećmi. Zawsze wiedziała, co powiedzieć, jak zareagować w trudnej sytuacji. Z wdziękiem i ciepłem w niebieskich oczach rozwiązywała wszelkie problemy.
W prawdziwym życiu to nie było takie proste. Gładkie zdania nie chciały przychodzić do głowy na zawołanie. Dowcipne puenty również. Sylwia nie chciała się do tego za nic przyznać, nawet w głębi własnego serca, ale ostatnio bała się przekraczać progi dziecinnych pokoi. Nie wiedziała, co tam zastanie, z jakimi trudnościami przyjdzie jej się zmierzyć, a przede wszystkim jak reagować.
Kiedyś było inaczej. Wychowywanie dzieci sprawiało jej radość. Bawiła się z nimi i rozumiała ich potrzeby. Zmiana przyszła nagle i szybko. Nie był to długi proces, który daje rodzicowi szansę, by się przyzwyczaił, przygotował do nowych reguł. Dzieci zaczęły dorastać błyskawicznie. Prawie z dnia na dzień z domu zniknęły słodkie maluchy, a pojawiły się istoty, które trudno przyporządkować do jakiejkolwiek grupy. Nie były to już małe dzieciaki, słodkie przedszkolaki ani grzeczni uczniowie początkowych klas szkoły podstawowej. Ale też jeszcze nie dojrzale myślący licealiści. Coś pomiędzy nimi, z najgorszymi cechami jednej i drugiej grupy.
Sara i Kacper byli zbyt młodzi, by cokolwiek rozumieć, nie docierały do nich argumenty dorosłych, a jednocześnie za duzi, by ich prowadzić za rączkę i pakować do łóżka o ustalonej z góry godzinie. Buntowali się i próbowali po swojemu układać własne sprawy.
Sylwia nie umiała znaleźć do nich nowej drogi i czasem łapała się na tym, że unika kontaktu z nimi. Chciała to przeczekać. Liczyła, że czas, który odebrał jej miłe i grzeczne dzieci, odda je z powrotem. Takie same, tylko nieco większe. Ale na razie były to tylko płonne nadzieje.
Uchyliła drzwi pokoju córki. Na jej widok z fotela podniosła się Malwina, opiekunka. Była to kobieta w średnim wieku o aparycji tak szarej, że nic właściwie o niej nie można było powiedzieć. Ubierała się zwyczajnie, miała zwykłe włosy, cerę i oczy. Żadnych znaków charakterystycznych. Pracowała tutaj już dwa lata i nigdy nie wdawała się w pogawędki z szefową. Wtapiała się w tło, można było łatwo o niej zapomnieć.
Była to jedna z cech bardzo pożądanych. Dyskrecja. Gdyby Sylwia nie miała tajemnic, znalezienie opiekunki do dzieci nie byłoby problemem. Ale w jej sytuacji, kiedy mnóstwo pismaków czy, pożal się Boże, fotoreporterów tylko czyhało na jakieś prywatne zdjęcia, musiała mieć kogoś zaufanego. Profesjonalistkę. Malwina taka była. Krążyły legendy na temat tego, u kogo pracowała, jakie tajemnice zachowała wyłącznie dla siebie. Ponoć największe gwiazdy wpuszczały ją do swoich domów. Widziała w ciągu tych lat pracy wszystko.
Być może była to prawda, bo Sylwia nigdy nie zauważyła na jej twarzy zdziwienia. Cokolwiek by się nie działo w tym domu, Malwina ze stoickim spokojem wykonywała swoje obowiązki. Kosztowało to oczywiście sporą sumę. Dyskrecja to dziś luksus. W świecie mediów najlepszy przyjaciel bez mrugnięcia okiem sprzeda cię za czapkę gruszek, a bywa, że i taniej. Nikt nikogo nie może być pewny. Zdrada czai się wszędzie.
Sylwia kiedyś przekonała się o tym naocznie. Miała wypadek samochodowy. Wieść o tragicznym zdarzeniu błyskawicznie obiegła media. Dziennikarze podkręcali na wyścigi relację o tym, jakie rzekomo okropne odniosła obrażenia. Tymczasem jej nic się nie stało. Do dziś pamięta to rozczarowanie na twarzach wielu koleżanek, kiedy następnego dnia rano jak zwykle pojawiła się na planie. Już sobie ostrzyły zęby na jej miejsce.
Westchnęła.
– Dzieci już śpią – powiedziała Malwina, wychodząc z pokoju, i zamknęła Sylwii drzwi przed nosem.
– Powiem im dobranoc. – Sylwia położyła dłoń na klamce.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki