Trylogia lwowska. Tom 3. Brzask i zmierzch - Joanna Wtulich - ebook + audiobook + książka

Trylogia lwowska. Tom 3. Brzask i zmierzch ebook i audiobook

Wtulich Joanna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Wydawać by się mogło, że rozpaczliwa decyzja Anny, podjęta z miłości do męża, definitywnie zniszczy małżeństwo Dukajskich. Tymczasem życie niesie kolejne niespodzianki. Czy Michał odwzajemni przywiązanie żony? Kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem i komu zależeć będzie na rozdzieleniu małżonków?

 

Magiczny Lwów z początku XX wieku, bezkresne korytarze Twierdzy Przemyśl oraz sielsko-anielski Jabłonów staną się tłem dramatycznych wydarzeń. Jaką tajemnicę z przeszłości skrywa pułkownik Dukajski? Czy miłość zdoła pokonać rodzinne zdrady, szalejące żywioły i czającą się zewsząd śmierć? Czy i tym razem po najczarniejszym zmierzchu przyjdzie zwiastujący nadzieję brzask?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 55 min

Lektor: Donata Cieślik

Oceny
4,4 (108 ocen)
69
19
14
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaTo1208

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z części, choć Anna niezmiennie irytująca !
00
AgaMatiLila

Nie oderwiesz się od lektury

Emocjonujący finał tej wspaniałej trylogii. Gorąco Polecam. ❤️
00
dominokeksi7

Nie oderwiesz się od lektury

super!
00
kreaciak

Nie oderwiesz się od lektury

🥰🥰🥰🥰🥰
00
orikasia1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna powiesc, choc w kilku momentach bardzo infantylna
00

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021

© Copyright by Joanna Wtulich, 2021

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Joanna Fortuna

Korekta: Marta Kozłowska

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce: © kharchenkoirina/AdobeStock

Zdjęcie Joanny Wtulich: © Maciej Zienkiewicz Photography

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-67084-03-1 (EPUB); 978-83-67084-04-8 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

PÓŹNIEJ

Co powinna czuć kobieta, która nosi pod sercem dziecko ukochanego mężczyzny? Radość, satysfakcję i spokojną pewność, że teraz będzie już tylko dobrze. Nade wszystko jednak powinna być spełniona i to poczucie dzielić z małżonkiem. Tymczasem hrabina Anna Dukajska nie miała ani pewności, że cokolwiek będzie jeszcze dobrze, ani poczucia spełnienia, ani tym bardziej wsparcia męża. Bała się przyszłości i tego, co zrobi Michał, kiedy urodzi się jego potomek. Nie mogła zrozumieć, dlaczego patrzy na nią z błyskiem szaleństwa w oczach, dlaczego wygląda, jakby zobaczył ducha, zamiast cieszyć się razem z nią. Ciężki lichtarz, który chwyciła, żeby się bronić, zaczynał jej ciążyć w dłoni.

– Wyjdź stąd, Michał! Natychmiast! – krzyczała, a łzy spływały jej po policzkach. – Wyjdź. Wynoś się!

Dukajski nie drgnął nawet o milimetr. Wciąż patrzył na nią, a im dłużej trwali w tym impasie, tym bardziej była przekonana, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

WCZEŚNIEJ
ROZDZIAŁ INiesłuchów

Wynajęty powóz nie dorównywał standardem tym, którymi dotąd jeździła hrabina Dukajska, ale nie mogła skorzystać z tego, którym przybyła do Lwowa. Musiała zmylić męża, a żeby to zrobić, wstała, zanim świt zaróżowił niebo. Z należącej do nich kamienicy, w której mieszkali od czasu, gdy przyjechała za Michałem do Lwowa, wymknęła się z jedną podręczną torbą tak, żeby nikt jej nie widział. Tylko Mania wiedziała, że Anna wyjeżdża, ale nie miała pojęcia dokąd.

Młoda Dukajska potrzebowała spokoju i oddechu od męża. Musiała przemyśleć wszystko, czego dowiedziała się w ostatnich dniach i co wydarzyło się tej nieszczęsnej nocy, gdy upiła się brandy. Najpierw okazało się, że Michał wcale nie odebrał rodzinie Lipińskich majątku, żeby zaszantażować jej ojca i wymóc na nim zgodę na małżeństwo z Anną. Później wyszło na jaw, że to jej ojciec przegrał majątek, a Dukajski go odkupił i zabezpieczył przed zapędami papy. Kiedy przyjechała przeprosić Michała za to, że go niesłusznie oskarżała, on właśnie przebywał u jakiejś aktorki, swojej kochanki. Co prawda twierdził, że byłej, że nic już ich nie łączy, ale Anna nie była o tym do końca przekonana. Na domiar złego, będąc w stanie upojenia brandy znalezioną w gabinecie męża, spędziła z nim namiętną noc, której ani trochę nie żałowała. Na szczęście po tym incydencie Michał dał jej spokój przez następnych kilka dni. Jakby wiedział, że w głowie ma mętlik. Prawie się nie widywali. On zajęty interesami, ciągle przyjmował jakichś petentów i sam gdzieś wychodził. W międzyczasie ona odwiedziła ojca, żeby spojrzeć w twarz człowiekowi, który omal nie zniszczył jej życia.

Wchodząc do holu pałacyku Lipińskich, w którym do niedawna mieszkała, nie czuła nic. Ledwie kilka tygodni temu wychodziła stąd jako panienka, a teraz była żoną jednego z najbardziej wpływowych mężczyzn we Lwowie, który prowadził rozległe interesy, w dodatku wciąż był budzącym respekt pułkownikiem austro-węgierskiej armii.

Już nie nosiła znienawidzonych jasnych sukienek. Ubrana zgodnie z najnowszą modą w ciemny kostium i białą bluzkę, na głowie miała spory, bogato zdobiony kapelusz. Z lustra patrzyła na nią drobna, blada i przygnębiona młoda kobieta o błyszczących oczach i ciemnych kręconych włosach ułożonych w misterny kok. Choć wyglądała wreszcie dorośle, mimo swoich osiemnastu lat, spojrzenie miała poważne i zamyślone jak u doświadczonej matrony.

Tęskniła za tym miejscem i myślała, że przyjazd tutaj napełni ją spokojem. Tymczasem odkryła, że dobrze czuła się tylko tam, gdzie był jej mąż. Tylko tam miała poczucie bycia bezpieczną, mimo że wciąż za jedyny dom uznawała Niesłuchów, miejsce, w którym spędziła najszczęśliwsze lata dzieciństwa, gdy jeszcze żyła jej matka, a ona i bracia, Ksawery oraz Maurycy, uganiali się po polach i ogrodach posiadłości.

– Córciu moja! – Ojciec otworzył ramiona, ale Anna zbliżyła się do niego z rezerwą i ledwie cmoknęła go w policzki. Choć nie widzieli się tylko kilka tygodni, miała wrażenie, że się postarzał, zmalał, skulił w sobie. I tak nie grzeszył wzrostem, i z wiekiem się zaokrąglił, ale wyglądał na jeszcze niższego niż wcześniej. – Co ty robisz, duszko, we Lwowie? I gdzie twój mąż?

– Chciałam z tobą porozmawiać sama – odpowiedziała poważnie.

Ojciec nie skomentował tego. Zaprowadził ją do salonu, gdzie zazwyczaj przyjmował ważnych gości. Panował tu przyjemny chłód, a palące majowe słońce niemal nie docierało do wnętrza, ponieważ potężne, wychodzące na ogród okna szczelnie zasłaniały grube firany. Anna usiadła na brzegu sofki. Nie czuła się już tu dobrze. Czekała ją trudna rozmowa. Nie polepszyło jej nastroju nawet to, że podano im herbatę i ciasteczka.

– Oczywiście zostaniesz na obiedzie, córeczko. – Ojciec uznał to za oczywiste, co wytrąciło Annę z równowagi jeszcze bardziej. Nie miała zamiaru być tu dłużej, niż było to konieczne. Żeby uspokoić nieco nerwy, podeszła do okna.

– Nie wiem, papo. Nic już nie wiem.

– Ależ zostaniesz. Kucharka zrobiła twoją ulubioną pieczeń, a ja zaraz każę przynieść z piwniczki...

– Papo, dlaczego mnie okłamałeś? – wyrzuciła z siebie bez zastanowienia i wbiła w ojca płonące spojrzenie. Najlepiej było mieć to już za sobą.

Ojciec patrzył na nią chwilę, po czym z tym samym uśmiechem kontynuował:

– O czym ty mówisz, duszko? Dlaczego miałbym cię okłamywać? Wiesz, że mnie możesz wierzyć, że ja nigdy...

– Papo, ja wiem o tym, że przegrałeś cały majątek, to wszystko. – Zrobiła okrągły gest ręką. – Przegrałeś nawet mój posag. Wiem, że Michał spłacił nasze długi w tajemnicy przede mną. Wiem, że to zrobił za twoim przyzwoleniem i właśnie dlatego tak ochoczo zgodziłeś się mnie wydać za człowieka, którego nawet nie zdążyłam poznać. – Teraz mówiła bez zastanowienia. Zapomniała o starannie przygotowanej mowie, którą układała sobie w głowie, jadąc tu. – Kiedy ci złożył tę propozycję? Po tym, jak przegrałeś resztę naszych pieniędzy, czy może to ty sam poprosiłeś go o pożyczkę? Może sam mu podsunąłeś pomysł z kupieniem mnie?! – Jej głos wznosił się coraz wyżej, a ostatnie pytanie wykrzyczała, dysząc ciężko i zaciskając dłonie. – Jak było, papo?!

Ojciec jakby zapadł się w sobie, a z twarzy zniknął mu beztroski uśmiech. Wyglądał teraz jak zagubiony stary człowiek, którym przecież był. Choć do niedawna dla Anny stanowił opokę. Prawda była jednak taka, że obecnie nie miał żadnej władzy, żadnej mocy. Był żałosnym starcem, który ją unieszczęśliwił. Mało brakowało, a unieszczęśliwiłby też Maurycego, a kto wie, jakie konsekwencje niosłoby to dla Ksawerego. Na szczęście Michał uratował całą rodzinę.

– Anno, on miał ci nic nie mówić. Taka była umowa. Zgodziłem się na ten ślub, żebyś nie musiała cierpieć biedy. Zrobiłem to dla ciebie.

– Papo, przestań! On mi o niczym nie powiedział. Znalazłam dokumenty. Wściekł się, kiedy go o to zapytałam, ale przynajmniej nie zaprzeczył. Omal nie zniszczyłeś mi życia. Nam wszystkim! Gdyby nie Michał, Marynia i Maurycy nie byliby razem. Gdyby nie on, dziś bylibyśmy nędzarzami. Jak mogłeś, papo? Jak mogłeś nas tak potraktować?! – Stała teraz ze łzami w oczach nad mrugającym nerwowo ojcem. – Wiesz, jak bardzo musiałam się za ciebie wstydzić? Przegrałeś jeden z największych majątków we Lwowie! Jak to zrobiłeś? Jak?!

– Anno, nie grałem dużo. Na początku. A potem sam nie wiem. Myślałem, że się odegram, że passa się odwróci...

– Ale się, do diabła, nie odwróciła! – wrzasnęła. – Więc wpadłeś na genialny pomysł, żeby mnie sprzedać temu, kto da najwięcej.

– Córcia, gdyby to był zły człowiek, nie oddałbym cię za żadne pieniądze. Michał Dukajski to honorowy i prawy mężczyzna – bronił się Lipiński, ocierając wilgotne czoło chustką wyjętą z kieszeni.

– Wiedziałeś, że go nie kocham. – Głos się jej załamał. – Że będę nieszczęśliwa. Mimo to wziąłeś jego pieniądze. – Łzy płynęły po twarzy Anny.

– Córciu, przepraszam. – Hrabia Lipiński też płakał. – Nie miałem wyjścia. Nie mogłem pozwolić na zlicytowanie nas. A Dukajski sam zaproponował pomoc...

– Dlaczego kłamałeś, że to Michał zmusił cię do przyjęcia jego warunków? – Nie dała mu skończyć. Zbyt wiele rzeczy ją dręczyło. Za dużo emocji się w niej nagromadziło. – Czy wiesz, co tym samym zrobiłeś? Zniszczyłeś to małżeństwo, zanim się zaczęło. Nie obchodziło cię, że znienawidziłam człowieka, którego obwiniałam o nasze bankructwo. Znienawidziłam niewinnego człowieka, który wydźwignął nas z nędzy i uchronił od poniżenia. Zamiast mu podziękować, plułam mu w twarz. – Otarła mokre policzki. – Jak mogłeś, papo, zrobić mi coś takiego? Jak mogłeś?!

– Straciłem pieniądze, nie chciałem stracić twarzy. Tylko tyle, córciu... – Lipiński szeptał i raz za razem ocierał wilgotne czoło. – Wybacz, córeczko.

– Nie mnie powinieneś prosić o wybaczenie, ale Michała, mojego męża – rzuciła z dumnie uniesioną głową.

– To niczego nie zmieni...

– I owszem. Nie będę się czuła jak córka kłamcy i człowieka bez zasad.

– Anno... – Lipiński zerwał się z fotela i ujął dłoń córki. – Jak możesz?

– Wybacz, papo, ale tak się poczułam, gdy poznałam prawdę. Dlatego liczę, że niebawem nas odwiedzisz. Że choć w części naprawimy, i ty, i ja, to, co zrobiliśmy źle. Że wynagrodzimy krzywdy Michałowi.

Lipiński wyglądał na pokonanego.

– Oczywiście. Możesz być pewna. Tak zrobię, moja droga. Masz rację.

Po rozmowie, choć nie miała na to najmniejszej ochoty, została na obiedzie. Dopilnowała też, by następnego dnia ojciec przyjechał do nich i przeprosił w jej obecności Michała, który nie krył zdziwienia, ale i uznania dla żony. Choć do końca jej nie wybaczył, że myszkowała w jego gabinecie.

Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Anna chciała być sama. I dlatego uciekała od męża, od ojca, od Lwowa, od ludzi do Niesłuchowa. Z jednej strony czuła radość, że oto nikt nie wie, gdzie się udała, że jest wolna, że może wszystko, ale z drugiej tęskniła za Michałem. Kiedy poznała prawdę, nie miała powodów do nienawiści. Nadal oczywiście ją irytował, nadal wściekała się na myśl, że nie panuje nad sobą, kiedy on znajduje się w pobliżu, że mu ulega i jest gotowa zrobić to, czego on tylko zapragnie. Jednocześnie nie było już niczego, co powstrzymywałoby ją od przyznania się do własnych uczuć, które odkryła tamtej nocy po solidnej dawce brandy. Kochała swojego męża, człowieka o dobrym sercu i stalowym charakterze, który ukrywał się i maskował ze swoją prawdziwą naturą. Był tylko jeden problem. On nie kochał jej. Owszem, pożądał, czemu dawał dowody nie raz, ale nie kochał tak, jak mężczyzna powinien kochać kobietę. Była jego zdobyczą, dekoracją, uzupełnieniem idealnego obrazka. Ale nie była jego miłością. Bała się, że zostając z nim teraz, odsłoni się i pokaże swoje uczucia, czym narazi się na śmieszność. Nie umiała i nie chciała dłużej udawać. Pragnęła go kochać otwarcie i okazywać mu to na każdym kroku. Niestety nie było to możliwe, jeśli jej uczucia nie miały szans na wzajemność. Zapewne kochał tę swoją aktoreczkę, więc Anna zostawiła list, w którym dała mu wolną rękę. Chciała, żeby był szczęśliwy, nawet za cenę jej własnego szczęścia. Musiała się jedynie z tym pogodzić, musiała pobyć w samotności.

– Jak to nie ma hrabiny? A gdzie ona, do licha, może być o tej porze? – Michał ledwie nad sobą panował.

Czekał przy śniadaniu, aż Anna zejdzie, ale kiedy Mania oznajmiła, że pani zniknęła, zabierając torbę z podręcznymi drobiazgami, wpadł w szał. Kazał całej służbie zjawić się w holu i spacerując wzdłuż szeregu wystraszonych ludzi, próbował zrozumieć, co tu się w ogóle stało. Krążył wokół nich potężny, wściekły, ze zmierzwionym włosem i stalowym błyskiem w oku. I bez tego budził zazwyczaj strach. Rzadko się uśmiechał i przewyższał wzrostem większość mężczyzn. Do tego jego donośny, głęboki głos sprawiał, że kiedy zaczynał krzyczeć, wszyscy mieli ochotę chować się po kątach.

– Jak to możliwe, że wyszła z domu i nikt nic nie słyszał? – pytał kolejny raz.

– Nie wiem, panie hrabio – odpowiedział lokaj z pokornie opuszczonym na buty wzrokiem.

– A powóz?

– Wszystkie konie i powozy są na miejscu – dodał sługa, nie podnosząc oczu, by nie irytować hrabiego.

– Może postanowiła kogoś odwiedzić?

– Nie wiem, panie hrabio. Nie uprzedzała mnie o tym – rzuciła Mania odważnie.

– Nie musiała cię uprzedzać, do diabła, ale żeby nie powiedzieć mnie?! Wynosić się, ale już! Natychmiast! Wszystkich was powinienem wywalić na bruk. Od razu! – ryczał i miotał się po holu, kiedy służba w popłochu rozpierzchała się po kątach.

Jego głos jeszcze długo roznosił się po pokojach, wzbudzając szybsze bicie serca u służby. Wreszcie Dukajski wypadł z domu, wskoczył na pierwszego lepszego konia i pognał do pałacyku Lipińskich. Jeśli Anna uciekała przed nim, to miejscem, gdzie się najprawdopodobniej skryła, był jej dom. Michał przysiągł sobie, że jeśli ją znajdzie, złoi jej tyłek, żeby wybić z głowy na przyszłość pomysły samodzielnych wycieczek. Owszem, dał jej czas po ich wspólnej nocy, żeby uspokoiła nerwy. Schodził jej z drogi, dał swobodę i nie naciskał. Tymczasem ona spakowała się i zniknęła bez słowa. Cała Anna! Nigdy nie można było być pewnym tego, co akurat przyjdzie jej do głowy.

Hrabia Lipiński przywitał zięcia z szerokim uśmiechem, ale kiedy zobaczył błysk szaleństwa w jego źrenicach, zbladł.

– Gdzie ona jest, do cholery?! – wypalił bez wstępów Dukajski i wpadł jak burza do holu, o mało nie przewracając teścia. – Gdzie ją ukryliście?!

– Jak to? Co się stało? – Lipiński cofnął się, gdy zobaczył, że Dukajski napiera na niego z zaciśniętymi pięściami.

– Gdzie jest Anna? Pytam ostatni raz.

Stary hrabia pobladł.

– Była tu kilka dni temu, a potem ja was odwiedziłem. Od tamtej pory jej nie widziałem. Uspokój się...

– Jak mam być spokojny, skoro moja żona znika z domu i nikt nie raczy mi powiedzieć, gdzie się podziewa? – Michał cedził słowa przez zaciśnięte zęby i siłą woli powstrzymywał się, żeby nie rozwalić tego miejsca i nie zmieść z powierzchni ziemi tego nędznego człowieczyny, który roztrwonił majątek w najbardziej wstydliwy sposób.

– Przysięgam ci, że dziś jej tu nie było – zapierał się Lipiński. Widać było, że się boi, więc raczej nie kłamał.

– Co mówiła ostatnio? Może wspomniała o wyjeździe? – naciskał Michał.

– Nie. Odniosłem wrażenie, że pogodziła się z sytuacją, że wręcz z ulgą wraca do domu, do ciebie. Mówiła o tobie jak najlepiej. Za to o mnie niekoniecznie. Trudno nam się rozmawiało – stwierdził ze smutkiem Lipiński.

Michał ukrył twarz w dłoniach. Nic tu do siebie nie pasowało. Żona go nienawidziła, a Lipiński twierdził, że wyszła stąd z zamiarem powrotu do niego, i że dobrze o nim mówiła. Wreszcie podniósł twarz i zbliżywszy ją do twarzy teścia, powiedział wolno, patrząc prosto w jego oczy:

– Jeśli cokolwiek jej się stanie, jeśli ktoś ją skrzywdzi, zapłacicie mi za to. Zniszczę całą waszą rodzinę.

Lipiński czuł oddech zięcia na twarzy. Wiedział, że ponosi winę za to, że Anna uciekła. I choć ona w niczym nie zawiniła, wzięła na siebie ciężar odpowiedzialności. Domyślał się, gdzie mogła się udać, ale postanowił nie zdradzić córki. Już i tak przez niego miała spędzić resztę życia z Dukajskim. A być może bała się go tak jak i on sam. Bo młody hrabia wyglądał na człowieka nieobliczalnego, takiego, który mógłby skrzywdzić żonę. Niech więc jej sobie szuka. Przynajmniej teraz była bezpieczna. Z dala od tego furiata.

– Uspokój się, drogi Michale. Jestem pewien, że Anna niebawem wróci cała i zdrowa. – Lipiński starał się robić dobrą minę do złej gry, choć nie miał pewności, czy Dukajski za chwilę nie zrobi mu krzywdy.

– Nie będę siedział i bezczynnie czekał. I tobie radzę, drogi teściu, żebyś zaczął jej szukać. – Michał miał ochotę rozgnieść tego nędznego człowieczka.

– Może pojechała do Maryni... – rzucił Lipiński.

Michał zamarł. Rzeczywiście, nie pomyślał, że Anna mogła chcieć ukryć się tam, gdzie czuła się bezpieczna, czyli u najbliższej przyjaciółki, a niebawem pewnie i bratowej, po tym, jak jej brat ożeni się z Dzieduszycką. Dukajski z impetem wypadł z pałacu. Dosiadł konia i spiął go ostrogami, aż ten nerwowo zatańczył na podjeździe. Ruszył na Kurkową, gdzie spodziewał się znaleźć żonę.

Lipiński odetchnął i otarł chustką pot z czoła. W co też Anna się wpakowała i dlaczego wolała uciec z domu, niż zostać pod jednym dachem z tym człowiekiem? Na razie nie miał szans na rozwikłanie tej zagadki. Córka obwiniała go o wszystko, co złe i z pewnością nie będzie łatwo odzyskać jej zaufanie. Jednak nie zdradzając miejsca jej pobytu, być może zapewnił sobie jej przychylność, a z czasem... Kto wie? Może uda się ją nawet namówić na pożyczenie pieniędzy, które mógłby pomnożyć w kasynie. Wtedy odkupiłby wszystko, co zabrał mu Dukajski. W końcu jest jej ojcem. Jej ukochanym papą.

Anna zniknęła. Bystre oczy śledziły jej wyjazd i to, jak ten idiota, jej mąż, miotał się po pałacu i po Lwowie, wrzeszczał na służbę, aż wreszcie zamknął się w bibliotece i chlał na umór, zamiast jej szukać. Podobno był u Lipińskich i na Kurkowej, jednak żoneczka dobrze się przed nim ukryła. Ale to nawet lepiej. Głupi, nie zna jej i nie wie, gdzie się udała. Gdyby lepiej się nią zajmował, nie miałby problemu z domyśleniem się, że pojechała do Niesłuchowa. A tak, niech sobie szuka. Prędko do niej nie dotrze. Jak dobrze pójdzie, zachla się albo strzeli sobie w łeb. Wtedy Anna zostanie sama. Będzie szukać pocieszenia i je znajdzie. O tak, pocieszyć Annę to będzie jak spełnienie marzeń, jak dar od losu.

– Rób tak dalej, hrabio Dukajski, a Anna będzie moja. Tylko moja – szeptały niecierpliwe usta.

Minęły dwa tygodnie od kiedy Anna przyjechała do Niesłuchowa. Nocami płakała w poduszkę, aż do zaśnięcia, a za dnia spacerowała po parku, jeździła konno i czytała. Pałacyk w Niesłuchowie wymagał remontu. Park był zapuszczony, a ogrodnik nie mógł sobie poradzić z ogromem pracy. Najbardziej jednak Annę zasmucił widok niemal pustej stajni. Stajenny ze wstydem opowiadał, jak jeden z wierzycieli zabrał prawie wszystkie konie. Zostawił tylko jedną klacz, która przedstawiała niewielką wartość, a także najstarszego ogiera, który dożywał tu swoich dni. Pałac wewnątrz również popadał z wolna w ruinę, jak to zwykle bywało z opustoszałymi domostwami. Wyglądał, jakby się pochylił i wstydliwie usiłował skryć pod ziemią. W każdym razie Anna zapamiętała go wspaniałym i kwitnącym życiem. Teraz ograniczona do minimum służba w ogóle nie wchodziła do niektórych pomieszczeń, gdzie królowały zaduch i pajęczyny. Niesłuchów, w porównaniu do Jabłonowa Dukajskich, prezentował żałosny widok. Anna zarządziła porządki, ale nie dało się nie zauważyć, że tapety wyblakły, zasłony wymagały wymiany, a niektóre sprzęty i dekoracje potrzebowały pilnych napraw.

Dzięki temu, że zajmowała się teraz domem, przynajmniej za dnia jej myśli nie wracały do Jabłonowa i mężczyzny, którego opuściła, żeby mógł być szczęśliwy. Mężczyzny, którego najpierw nienawidziła, żeby później przekonać się, że to on jest miłością jej życia. Gdyby ją kochał, pewnie by ją odnalazł. Gdzieś w duszy tliła się iskierka nadziei, że będzie jej szukał, ale kiedy rozpoczął się trzeci tydzień jej bytności w Niesłuchowie, straciła resztki wiary. Jej wspaniały mąż pewnie ułożył sobie życie z aktorką i nie przejął się specjalnie zniknięciem żony. Odcięła się od wszystkich i wszystkiego, więc nie mogła się nawet dowiedzieć, co się dzieje we Lwowie. Wolała nie pisać do Maryni czy Maurycego, żeby nie usłyszeć od nich, jak Michał świetnie sobie radzi sam. Może kiedyś, ale teraz nie potrzebowała współczucia. Musiała nazbierać w sobie dość siły, by żyć tak, jakby nic się nie wydarzyło. By udawać, że nie zależy jej na mężu, że jej nie rani jego obojętność. Z każdym dniem czuła się silniejsza. No i zaczynała się martwić, czy zaręczyny brata i jej najlepszej przyjaciółki doszły do skutku. Miała nadzieję, że tak. Że ustalili już datę ślubu.

W dniu, kiedy postanowiła napisać list do Maryni, po obiedzie przebrała się w strój do jazdy konnej i wyszła do stajni. Miała dosiąść klaczy, kiedy od strony drogi wiodącej do pałacu, obsadzonej starymi kasztanami, dobiegł ją odgłos kopyt. Przytrzymała konia za uzdę i wolno podeszła do wyjazdu. Koń wzbijał tumany pyłu na wysuszonej czerwcowym słońcem drodze i gnał na złamanie karku wprost na nią. O ile nie mogła dostrzec jeźdźca, o tyle poznała konia. Diabeł pędził w jej stronę, po czym gwałtownie przed nią zahamował, wzbijając fontannę żwiru spod kopyt, aż klacz, którą Anna trzymała, nerwowo szarpnęła uzdę. Hrabina czuła, jak jej serce wędruje do gardła, a żołądek ściska się w supeł.

Dukajski zeskoczył z konia. Dyszał ciężko, a podkrążone oczy błyszczały mu jak w gorączce. Wyglądał źle. Gładkie zazwyczaj policzki porastał ciemny zarost. Zatoczył się, kiedy ruszył w jej stronę. Anna pomyślała, że schudł i wygląda niezdrowo, co rozczuliło ją i zmartwiło. Stała nieruchomo, kiedy podszedł, chwycił jej twarz i wyszeptał prosto w usta:

– Nigdy więcej, rozumiesz? Nigdy nie uciekaj.

– Michał, ja...

Nie dokończyła. Poczuła, jak Dukajski osuwa się na nią i krzyknęła na stajennego, by pomógł jej dźwignąć go i wspólnymi siłami doprowadzić do domu. Tam natychmiast ulokowała go w łóżku w gościnnej sypialni. Michał był rozpalony gorączką i najwidoczniej wycieńczony. Odór alkoholu upewnił ją w tym, że od kilku dni intensywnie pił. Po części dlatego nie protestował i poddawał się jej bez słowa. Nie miała czasu, żeby zastanowić się nad tym, co powiedział. Żeby zająć czymś drżące ręce. Zdjęła mu buty, pomogła ściągnąć zakurzony surdut i ułożyła męża na posłaniu. Zajmowanie się nim sprawiało jej przyjemność. Kiedy go dotykała, czuła, jak wracają wszystkie te momenty, gdy ją całował, gdy był blisko, ale starała się odganiać od siebie te wspomnienia. Ciągle bolały. Zarządziła podanie mu posiłku i koniecznie czegoś do picia, a Dukajski tylko patrzył na nią błyszczącymi oczyma, jednak kiedy chciała wyjść, żeby dać mu odpocząć, powiedział cicho:

– Nie.

Podeszła do łóżka. Nadal bała się usiąść obok Michała, więc poprawiła mu kolejny raz poduszki pod głową. Chwycił ją za rękę i pocałował wnętrze dłoni. Wreszcie usiadła i popatrzyła mu w oczy. Pieczołowicie budowany mur runął i uczucia zalały ją w jednej chwili, tamując oddech. Chciała się nim zająć, opiekować, dać mu wszystko, co miała. Tyle powinna mu powiedzieć, ale słowa, cisnąc się na usta, zamierały gdzieś w gardle, dławiły ją i milkły, zanim je wypowiedziała. Tak bardzo za nim tęskniła.

– Nie idź – powiedział tylko i opadł na posłanie.

– Zostanę. – Poprawiła mu zmierzwione i wilgotne od potu włosy.

– Jesteś moja – mówił cicho, z trudem. – Szukałem cię. Wszędzie. Prawie oszalałem.

Anna czuła, jak łzy palą ją pod powiekami, jak zaczynają się spod nich wymykać i płynąć po policzkach. Tak, była jego własnością. Nawet nie wiedział, jak bardzo. Teraz nawet gdyby chciał, nie umiałaby od niego odejść. Nie umiałaby go nienawidzić. Zamknęła oczy i czekała, aż gorąca fala uczuć ją obmyje i uspokoi.

– Zostań – powiedziawszy to, Dukajski otarł jej łzy. Otworzyła oczy. Wciąż na nią patrzył. Pogłaskała jeszcze raz jego policzek. Ten butny i dumny mężczyzna nie chciał, by odchodziła. Ona, kobieta, która pragnęła dać mu tak wiele, choć tego nie potrzebował.

– Zostanę. Tylko tak mogę ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie, to znaczy dla nas zrobiłeś – powiedziała cicho.

Dukajski zmarszczył brwi, a jego spojrzenie się zachmurzyło.

– Nie chcę wdzięczności. Jeśli tylko to cię przy mnie trzyma...

Anna położyła mu palec na ustach. Nie zamierzała dłużej kłamać i się ukrywać. Już dość tchórzliwego tajenia uczuć. Dość szkód narobionych przez te wszystkie tajemnice i kłamstwa. Chciała to z siebie zrzucić, choćby nawet Michał miał ją wyśmiać. Chciała, żeby znał prawdę. Otarła oczy i pochyliła się nad nim.

– Kocham cię. I dlatego z tobą jestem. Kocham cię za to, że pomagasz, nie oczekując nic w zamian. Wszystko wiem o Kołakowskim i jego studiach, o wielu ludziach, którym pomogłeś. Kocham cię, mężu. – Nachyliła się i pocałowała go ostrożnie.

Nie odpowiedział, tylko patrzył na nią, a to spojrzenie paliło ją i przewiercało. Ale zniosła je. Teraz wiedział. Znał prawdę. Zrobi z nią, co zechce.

– Anno... – zaczął wreszcie, ale służąca przyniosła posiłek i przerwała mu.

Zanim zjadł, wzrosła gorączka spowodowana zapewne wycieńczeniem organizmu po długiej i uciążliwej jeździe. Oddychał z coraz większym trudem, a oczy raz po raz uciekały w głąb czaszki. Próbował coś mówić, ale Anna mu nie pozwoliła. Wmusiła w niego trochę jedzenia, napoiła go i siedziała przy nim, patrząc, jak śpi. Zmieniała mu zimne okłady i czekała. Kiedy gorączka spadła, zmierzchało już. Chciała wstać i wyjść, ale Michał uchylił powieki i szepnął kolejny raz:

– Zostań.

Bez słowa położyła się obok niego. Zaraz potem zasnął, a ona jeszcze długo tak trwała, wdychając jego zapach, dotykając jego twarzy i starając się go nie zbudzić.

Anna nie mogła spać. Wierciła się na łóżku, choć pewnie było dawno po północy. Miała za sobą długi i ciężki dzień. Kiedy Michał zasnął, wymknęła się z jego pokoju. Nadmiar wrażeń związany z przyjazdem męża i fakt, że wyznała mu miłość, choć on zupełnie na to nie zareagował, spowodowały, że daremnie próbowała zmusić się do snu. Gdyby ją kochał, powiedziałby to dawno temu. On po prostu przyjechał tu po swoją własność, żonę, którą kupił drogo, zbyt drogo, więc powinna spełnić swoje zadanie. A skoro mógł mieć i żonę, i kochankę, to dlaczego miałby z tego rezygnować. Smutek zalał ją ciepłą, lepką falą. Gdzieś w głębi domu odezwał się stary zegar, wybijając północ. Wiedziała, że nie zaśnie. Równie dobrze mogła poczytać. Wstała i poszła do biblioteki. Nie musiała szukać lampy, bo znała w tym domu każdy kąt, każdy mebel, a w bibliotece okna wpuszczały do środka blask księżyca w pełni. Podeszła do regału i ściągnęła kilka książek z zamiarem wybrania którejś u siebie w pokoju, ale kurz zakręcił jej w nosie, aż kichnęła.

– Na zdrowie. – W półmroku rozległ się głos, którego Anna nie pomyliłaby z żadnym innym. Podskoczyła przestraszona, ale i podekscytowana.

Michał siedział w fotelu na wprost okna, po drugiej stronie biblioteki. W ciemności mogła dostrzec jedynie zarys jego sylwetki i jasną plamę koszuli.

– Co tu robisz? – Przycisnęła do siebie książki, starając się uspokoić rozszalałe serce. Nie spodziewała się spotkania z kimkolwiek, więc miała na sobie jedynie koszulę nocną. Choć on zapewne widział równie mało, co ona, to czuła się niemal naga. Jak zawsze, kiedy na nią patrzył, jej serce tłukło się w nerwowym tańcu.

Wstał i podszedł wolno do Anny. Cofnęła się o krok. Stanie tak blisko niego było jak igranie z ogniem. Nie chciała zrobić niczego nierozsądnego. Michał był od niej wyższy o głowę, a miała wrażenie, jakby zajmował całą przestrzeń aż po sufit.

– Nie mogłem spać, wiedząc, że moja piękna żona jest na wyciągnięcie ręki.

Dotknął jej policzka i odsunął włosy z czoła. Oczy mu błyszczały w ciemności jak dwa węgle. Patrzyła w nie zahipnotyzowana. Już nie obchodziło jej, ile kobiet było w jego życiu. Teraz jego oczy były skierowane tylko na nią. Każdy kawałek jej ciała dopominał się jego dotyku.

– Nie jestem... – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć. Położył kciuk na jej ustach.

– Czy ty musisz tyle mówić? – powiedział i pocałował ją.

Przez chwilę ściskała książki, które wreszcie upadły na dywan. Wtedy objął ją, a ona wtuliła się w niego stęskniona. Przesunął dłońmi w dół jej pleców, na pośladki, które ścisnął lekko. Jęknęła, kiedy znajome gorąco rozlało się od brzucha po koniuszki palców. Całował jej szyję. Dłońmi przesunęła po jego silnych ramionach, które uwielbiała. Potem wsunęła je pod koszulę i dotknęła twardych mięśni klatki piersiowej.

– Igrasz z ogniem – szepnął prosto do jej ucha, aż poczuła przyjemny dreszcz.

– Może chcę spłonąć. – Popatrzyła mu w oczy.

– Jak sobie życzysz – odpowiedział i uniósł ją. – Gdzie twoja sypialnia?

– Na piętrze, ale jesteś słaby... Postaw mnie, ja...

– Mówiłem, że za dużo gadasz – przerwał jej i ruszył w kierunku drzwi. Stawiał ostrożne kroki, niosąc ją po schodach. Przystanął na podeście, kiedy wtuliła nos w jego szyję i poszukała ustami kantu szczęki.

– Chcesz, żebyśmy spadli, złośnico?

Pokręciła głową i już grzecznie pozwoliła zanieść się do sypialni. Zanim się położyła, rozpięła koszulę, którą nerwowo szarpał. Zsunęła się z jej szczupłego ciała, a Michałowi zabłysły oczy. Już widział ją nagą, ale dziś była trzeźwa, a mimo to chciała z nim być. Dziękował Bogu za światło księżyca, które sprawiło, że jej skóra lśniła. Gruby warkocz spływał na niewielkie piersi. Tym razem Dukajski nie miał zamiaru się powstrzymywać. Nigdy nie można było być pewnym, co tej kobiecie znowu przyjdzie do głowy.

– Jesteś taka... piękna – wydusił z siebie i objął ją. Czuł, jak drży, gdy zdejmowała mu koszulę i rozpinała spodnie.

Tak jak wtedy, we Lwowie, całował każdy centymetr jej ciała, badał każdy zakamarek i tulił, kiedy doprowadzona do rozkoszy, szukała schronienia w jego ramionach. Jego cudowna mała złośnica musiała być gotowa, zanim uczyni z niej kobietę. Wreszcie zniecierpliwiony obrócił ją na plecy i rozsunął jej uda. Patrzyła na niego, widział jej przestraszone oczy. A może to nie strach? Nie chciał, żeby się bała. Przykrył ją sobą i szepnął:

– Powiedz słowo, a przestanę.

Nie odpowiedziała, tylko znalazła jego usta i pocałowała go. Była tak podniecona, że wślizgnął się w nią z zadziwiającą łatwością. Czuł, jak się szarpnęła pod nim, instynktownie usiłując uciec. Okrzyk stłumił pocałunkiem. Patrzyli sobie w oczy. Trwał w bezruchu, wiedząc, że jeśli choćby drgnie, skończy. Inna rzecz, że nie mógł sobie pozwolić na posiadanie dziecka. Szaleństwo, które miał we krwi, nie mogło być przekazane dalej, a ona nie mogła się o tym dowiedzieć. Kochała go. Nie mógł ukarać jej dzieckiem, które zniszczy jej życie. W końcu to ona poruszyła się pod nim. Nie mógł dłużej czekać. Wydał z siebie cichy okrzyk i zdał sobie sprawę, że właśnie diabli wzięli jego mocne postanowienie, by uważać. Wściekły przekręcił się na plecy. Anna przylgnęła do niego.

– Czy zrobiłam coś nie tak? – wyszeptała w jego szyję.

Popatrzył na nią i pocałował jej słodkie usta. Ze zdziwieniem zauważył, że jest gotowy znowu się z nią kochać. Nie miał najmniejszego zamiaru przestawać, póki się nią nie nasyci, póki nie przestanie jej tak mocno chcieć. Powiedziała, że go kocha, ale kto wie, czy po tej nocy znowu nie zmieni zdania.

– Ty robisz wszystko, jak trzeba, maleńka – odpowiedział i posadził ją na sobie. Zareagowała cichym jęknięciem i wygięła się w łuk. Wystarczyło objąć jej pośladki dłońmi i pokazać, co ma robić. Uczyła się chętnie i szybko. Zbyt szybko, bo kiedy opadła na niego, po kilku minutach zsunęła się niżej i jej ciepłe usta zaczęły doprowadzać go do szału.

Anna poczekała, aż Michał zaśnie i wymknęła się z łóżka. Między udami wciąż czuła pulsowanie. Kochali się kilka razy tej nocy, a nad ranem, kiedy pierwsze promienie słońca zajrzały do sypialni, próbowała się wymknąć z ramion męża, lecz jak tylko się poruszyła, mocno ją objął. Nie miała szans na ucieczkę. Teraz wreszcie spał. Wyglądał dużo lepiej niż dzień wcześniej, kiedy wpadł na podwórze z szaleństwem w oczach. Przynajmniej zniknęły sińce pod oczami, a cera nabrała zdrowego koloru. Widać było jednak, że wychudł. Patrząc na jego nagie ramiona, poczuła znowu ochotę, żeby się w nie wtulić. Zła na siebie za ten pomysł i nieco obolała, wciągnęła na siebie szlafrok i chwyciwszy pierwszą lepszą sukienkę, wymknęła się, żeby zająć się domem.

Michał zastał ją w jadalni, gdzie wydawała nielicznej służbie nerwowe polecenia w związku ze śniadaniem, które stało na stole. Zauważył już wcześniej, że to miejsce wymaga czasu i pieniędzy, by lśniło dawnym blaskiem. Pałac w Jabłonowie był z pewnością większy i wygodniejszy, dlatego początkowo nie miał zamiaru topić tu pieniędzy. Kto wie, może nawet sprzedałby to miejsce z zyskiem. Teraz jednak czuł, że ze względu na wydarzenia ostatniej nocy nie wypuści tego majątku z rąk. Zrobił się dziwnie sentymentalny. Ale stać go było na sentymenty.

Anna na jego widok uroczo się zaróżowiła. Nerwowym gestem wysłała służącą do kuchni, po czym on się przywitał. Nie mógł się oprzeć, kiedy stała przed nim niepewna, zawstydzona i tryskająca młodością. Wystarczyło zrobić kilka kroków i pocałować ją, by zadziwiająco chętnie odwzajemniła pocałunek. Miał nieodparte wrażenie, że gdyby nie stali w jadalni, z rozkoszą oddałaby mu się nawet teraz. Coraz bardziej podobała mu się ta uległa wersja Anny. Przerwało im wejście dziewczyny, która niosła wazę z zupą.

– Jak się czuje moja piękna żona? – zapytał, usiadłszy za stołem obok Anny.

– Bardzo dobrze – odrzekła, choć nadal nie patrzyła mu w oczy.

Mogłoby to być urocze, gdyby nie fakt, że po tej nocy liczył, że jego żona będzie wykazywać nieco więcej entuzjazmu na jego widok. Owszem, powiedziała wcześniej, że go kocha, ale teraz wyglądała, jakby tego żałowała. Jej ciało przemawiało w jej imieniu, a ona sama jakby tego nie dostrzegała. Uprzedzająco miła i jednocześnie bardzo oficjalna, prowadziła niezobowiązującą rozmowę. Znowu w coś z nim grała, ale on miał dość tych gierek. Znała całą prawdę o nim i oczekiwał czegoś więcej niż miłej towarzyszki życia. Chciał prawdziwej kobiety, z którą się ożenił, która ujęła go swoją nieustępliwością i twardością charakteru.

Po śniadaniu, w czasie którego rozmawiali o pogodzie i tym podobnych głupotach, podziękowała i chciała wyjść, co Michała rozeźliło już na dobre. Chwycił ją za rękę i zaciągnął do biblioteki, głównie dlatego, że ta była blisko. Zatrzasnął drzwi, aż Anna podskoczyła.

– Co ty wyrabiasz? – Wyszarpnęła rękę i wreszcie odezwała się jak kobieta, którą znał.

– Co ty wyrabiasz? Myślałem, że w nocy wybiłem ci z głowy te wszystkie głupoty, że udowodniłem ci, że jesteś moja. A ty zachowujesz się, jakby nigdy nic, jak byśmy byli obcymi ludźmi. Wzdychasz, czerwienisz się i opowiadasz mi o słonku, kwiatach i biedronkach, jakbyś pół nocy nie spędziła ze mną na namiętnych zabawach. – Miał ochotę ją udusić. Dyszał ciężko, próbując na nią nie krzyczeć.

Oczy jej błyszczały. Widział, jak szykuje się do ataku. Nareszcie. Uwielbiał ją taką. Miał nadzieję, że nikt tu nie wejdzie, kiedy już dopadnie ją na biurku stojącym za jej plecami.

– A nie jesteśmy obcymi ludźmi? Uważasz, że jedna noc coś zmienia? Traktujesz mnie jak rzecz, a ja mam się wić u twoich stóp? Myślisz, że zapomniałam o tej kobiecie?

Michał otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

– Czyś ty zwariowała? Uważasz, że przyjechałbym tu i kochał się z tobą, gdyby w moim życiu była inna kobieta? Za kogo ty mnie masz? – Wszystkiego się po niej spodziewał, ale nie tego, że naskoczy na niego, oskarżając o zdrady. Myślał, że wyjaśnili to sobie miesiąc temu we Lwowie.

– Za mężczyznę, który bierze to, czego chce. Nie zaprzeczyłeś, że się z nią wtedy spotkałeś. Wyjechałam, żebyś był z nią szczęśliwy, żeby ci nie przeszkadzać. – Przez chwilę miał wrażenie, że widzi na jej twarzy ból.

Przeczesał dłonią włosy. Co ona wygadywała? Musiał ją uświadomić, że nie ma nikogo poza nią. Odetchnął głęboko, żeby na nią nie nawrzeszczeć. Co za baba!

– Posłuchaj mnie uważnie. Nie ma innej kobiety. Nie było od czasu, gdy cię zobaczyłem wtedy w teatrze. Nie ma nikogo i nie będzie – powiedział dobitnie. – Rozumiesz?

– A ta aktorka? – Patrzyła na niego podejrzliwie.

– Na litość boską, Anno! Przecież ci tłumaczyłem wtedy we Lwowie, że chciała się ze mną spotkać, żebym zobaczył jej występ, a ja zrobiłem to tylko po to, żeby zakończyć tę znajomość definitywnie. Myślałem, że w nocy wybiłem ci te głupoty z głowy. Myślałem, że coś się zmieniło, skoro stwierdziłaś nie dalej jak wczoraj, że mnie kochasz, a zaraz potem zaciągnęłaś mnie do swojej sypialni.

Spurpurowiała i otworzyła usta, ale nic nie mówiła przez kilka sekund. Wyglądała na wstrząśniętą. Dokładnie taki miał zamiar – sprowokować ją. Wreszcie, zaciskając dłonie, wydusiła z siebie:

– Jesteś ohydny... Brak mi słów.

Zrobił krok w jej stronę, uśmiechnięty i dumny z siebie. Cofnęła się, ale trafiła na biurko.

– Kiedy tak się wściekasz, najbardziej mnie podniecasz – powiedział cicho, nachylając się nad nią. Przycisnął ją biodrami do mebla.

– Zostaw mnie – wysyczała przez zaciśnięte zęby i położyła mu ręce na piersiach.

– Bo co mi zrobisz? – szepnął jej do ucha.

Chciała go odepchnąć, ale nie miała szans, a może jednak nie chciała. Czuła jego zapach, jego usta, które wędrowały po jej szyi, wreszcie czuła jego podniecenie, którego dowód wbijał się w jej brzuch. Nie protestowała, kiedy posadził ją na blacie i uniósł sukienkę ani kiedy w nią wszedł. Objęła go nogami. Tłumił jej jęki pocałunkami i sam krzyczał w jej usta.

– Taka właśnie masz być – wydyszał w jej włosy, kiedy skończyli. – Moja maleńka, moja żona.

Oparła czoło o jego piersi i oddychała ciężko. Pozwolił jej odpocząć, choć nogi mu drżały i sam ledwie stał.

– Jesteś nienormalny – rzuciła, kiedy pomógł jej zejść z biurka i poprawić suknię. Wciąż czuła, jak trzęsą się jej nogi i szczerze powiedziawszy, bardziej była zła na siebie niż na niego, że pozwoliła na coś takiego. Nawet się nie opierała.

Patrzył teraz na nią z tym swoim kpiącym uśmieszkiem i miał rację, że tak patrzył. Zachowywała się przy nim jak ladacznica.

– Dlaczego tak sądzisz, najdroższa? Ja tylko kocham się z moją żoną, która mnie szalenie podnieca. – Pochylił się nad nią i ją pocałował. Odepchnęła go.

– Co gdyby ktoś tu wszedł? – Musiała mu uświadomić, że nie są sami w Niesłuchowie. Choć służby było niewiele, to wciąż ktoś mógł ich nakryć.

– Przesadzasz, moja droga. Jesteś moją żoną, nie zapominaj o tym. Ktokolwiek by tu wszedł, zobaczyłby męża i żonę, czyli nic zdrożnego.