Narzeczona i hrabia - Joanna Wtulich - ebook

Narzeczona i hrabia ebook

Wtulich Joanna

4,4

Opis

Krysia Podolska znajduje bezpieczną przystań w Königsberg, pod skrzydłami księżnej Ludwiki Radziwiłłowej. Wydaje się, że dziewczyna ma w końcu szansę wrócić do domu i zostać szczęśliwą żoną Roberta Bréhana. Kiedy jednak wielcy tego świata podejmują decyzje, nie zważają na dobro zakochanych szlachcianek. Robert zostaje obarczony ważnym zadaniem przejęcia skradzionych polskich regaliów z rąk pruskich.  

 

Jak zakończy się jego misja? Czy Krysi uda się ocalić wybranka od śmierci?

 

Czy dziewczyna pokona wszelkie przeszkody i zdobędzie serce tego jedynego? 

 

Która siła jest większa – głosu serca czy szlacheckiego honoru?  

 

 

Ostatnia ryzykowna misja, płomienne uczucie i dylematy z przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć… W kolejnej powieści z bestsellerowego cyklu „Saga napoleońska” Joanna Wtulich zaskakuje nagłymi zwrotami akcji i barwnymi opisami spisków na najwyższych szczeblach. Kto się okaże mężczyzną życia Krystyny Podolskiej? I jak wysoka jest cena prawdziwej miłości?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2024

ISBN: 978-83-67915-71-7

Rozdział I

I

Robert Bréhan zasłonił sobą Christine Podolski, a raczej zamknął ją szczelniej w ramionach. O dziwo, choć drgnęła, nie wywinęła się z objęć, nie wycofała się, ale miał wrażenie, że mocniej jeszcze skryła się za nim, co tchnęło w jego serce nową nadzieję na przyszłość, w której dotąd nie było miejsca dla żadnej kobiety. W progu komnaty zamku w Königsberg stanęła bowiem księżna Ludwika Radziwiłłowa, która objęła Christine kuratelą po tym, jak zjawili się u niej we trójkę z Pierre’em Bourdie, żeby wypełnić misję powierzoną im przez księcia Józefa Poniatowskiego. Tymczasem Robert zaciągnął tu dziewczynę w trakcie przyjęcia urodzinowego królowej Luizy, by wyjaśnić jej, że jest prawdziwym hrabią i nie oszukał księżnej, przedstawiając się jako dziedzic rodu Plélo.

W trakcie rozmowy z Christine wyjawił swe uczucia względem niej wbrew obawom o to, że go odrzuci. Nie zdążył się przekonać, czy dziewczyna odwzajemnia jego przywiązanie, bo znalazła ich księżna. Na jej twarzy, mimo półmroku panującego w pomieszczeniu, dostrzegł oburzenie i rozczarowanie.

— Może wreszcie wyjaśnicie mi, o co tutaj chodzi? Skąd pan się tu wziął, drogi hrabio? — zaczęła księżna, zamykając za sobą drzwi.

Podeszła do Roberta, który wciąż obejmował ramieniem dziewczynę. Najchętniej w ogóle nie wypuszczałby jej z rąk, ale zdawał sobie sprawę, że przysporzy jej tym jedynie kłopotów i nieprzyjemności. Nie bez powodu umieścił ją w domu księżnej. Zależało mu na tym, by nikt nie zerwał tego kwiatuszka, a księżna miała być gwarantem bezpieczeństwa Christine. Paradoksalnie sam sprawił, że sytuacja panienki była co najmniej niezręczna. Niechętnie rozluźnił uścisk, ale Podolska wciąż stała blisko niego, więc poszukał jej dłoni i splótł swoje palce z jej palcami. Liczył, że w szarości zmierzchu księżna być może nie zauważy tego gestu, ale mylił się. Czujny wzrok Radziwiłłowej powędrował w ślad za jego ruchem.

— Wasza książęca wysokość ma całkowitą rację. Pora wyznać prawdę. — Bréhan zrozumiał, że jeśli księżna ma im pomóc, jeśli on ma się wydostać z Prus, żeby wrócić do domu i nie skompromitować przy tym Christine, to będzie musiał wyjawić swe pochodzenie. Arystokracie wolno więcej, a równy z równym może się porozumieć bez trudu.

— Na to liczę, drogi panie. W przeciwnym razie nie wiem, czy panna Podolska, czy kimkolwiek jesteś, moja droga, może dłużej pozostawać pod mym dachem. Dość już będzie rozmaitych plotek po tym przyjęciu, jako że wzięłam pod swój dach pannę, a pan ją przedstawiasz jako swą przyszłą żonę. To niedopuszczalne!

— Wasza miłość, wszystko to, com mówił o pannie Christine, jest prawdą najszczerszą. To na temat mojej osoby, pani, nie wiesz wszystkiego. Nazywam się Robert Hippolyte Bréhan i jestem hrabią Plélo. Stałem się żołnierzem Wielkiej Armii, ale zamiast zyskać chwałę na polu walki, zostałem zdradzony przez swych ludzi. Długa to i wielce nieciekawa historia, pani. — Robertowi głos zadrżał, kiedy o tym mówił.

Drugi raz tego wieczoru wypowiedział na głos swoje prawdziwe imię i tytuł, który nosił jako dziedzic rodu. Tym razem jednak musiał wrócić choćby mimowolnie pamięcią do momentu, w którym jego los zmienił się diametralnie, zrzucając go z piedestału wprost w paszczę machiny wojennej. To, w połączeniu z drobnymi palcami, które zacisnęły się w geście pocieszenia na jego dłoni, poruszyło w nim jakąś delikatną strunę. Odchrząknął i kontynuował:

— Nie chcę wzbudzać twej litości, pani, bo nie o mnie tu idzie, lecz o pannę Podolski. Dawny mój przyjaciel, markiz Souvré, pojawił się tutaj i zostałem rozpoznany, choć w mym kraju jestem uważany za zmarłego. Jednakowoż ścierpieć nie mogłem, że człek, który przebiera w kobietach, mógłby nastawać na cześć panny Christine. Tym bardziej wydawało mi się to prawdopodobnym, że markiz wyjątkowe ma upodobania, jeśli idzie o kobiety. Wybiera te, które już ktoś uczuciem obdarzył. A że panna Christine z racji młodego wieku podatną być może na jego umizgi, śpieszyłem przedstawić ją jako mą przyszłą żonę, pragnąc zapobiec nieszczęściu.

— Duża to niespodzianka znaleźć pana obrońcą niewinności — zakpiła Radziwiłłowa. — Jednakowoż odpowiada mi pana plan, drogi hrabio, i nie mam nic przeciwko temu, by wydać mą podopieczną za pana. Będzie to z korzyścią dla niej, a i pan się możesz Królestwu Prus przysłużyć oraz mej rodzinie, jak mniemam, z wdzięczności za okazane przeze mnie poparcie.

Robert zachował powagę, choć w duszy zaśmiał się z radości. Jeśli sama księżna popierała jego zamiary, to z jej błogosławieństwem nie powinien mieć problemów z przekonaniem rodziców Krysi do wzięcia jej za żonę, mimo że na dobrą sprawę nie miał pojęcia, z kim przyjdzie mu stoczyć negocjacje. Domyślał się jednak, że bije na głowę swego rywala, od którego Christine była uciekła, nie tylko majątkiem. Bo choć nie zadeklarowała się jeszcze, to czuł wciąż w dłoni jej ciepłe, drobne palce i domyślał się, że może być mu przychylną. Natomiast jego tytuł w połączeniu z niemałym majątkiem bezsprzecznie stanowiły łakomy kąsek dla polskiego szlachcica.

Wiedział, że dziewczyna nie darzyła miłością mężczyzny, którego na jej męża wybrali rodzice. To przed nim uciekła z oddziałem żołnierzy do Warszawy. Naiwnie myślała, że w męskim przebraniu uda jej się dostać do pałacu Pod Blachą i pod kuratelą księcia Poniatowskiego uniknąć zamążpójścia do czasu, aż znajdzie się lepsza partia. Tymczasem trafiła prosto na pole walki pod Raszynem, a potem razem z Robertem została wysłana do Königsberg, by przekazać mężowi księżnej Radziwiłłowej listy od Poniatowskiego, z których wynikało, że książę pragnie odzyskać skradzione przez pruskich żołnierzy w 1795 roku regalia polskie. Traf chciał, że ich oddział został napadnięty po drodze przez grasującą po lasach bandę dezerterów, a Antoni Radziwiłł wybrał się w podróż do Warszawy, więc nie zastali adresata listów księcia Poniatowskiego. Na szczęście Krysi, Robertowi i ich kompanowi Pierre’owi Bourdie udało się uciec zbirom, zaś żona księcia przyjęła ich serdecznie i obiecała swą pomoc.

— Wasza miłość — zwrócił się do księżnej Robert — z przyjemnością będę orędownikiem twych spraw, a za okazaną mi przychylność odwdzięczę się w każdy możliwy sposób, bo majątek mój do poślednich nie należy.

Bréhan nie był naiwny, zdawał sobie sprawę z tego, że księżnej chodzi o pieniądze. Jak zdążył się dowiedzieć w czasie swego pobytu w kamienicy, którą udostępnił rodzinie Radziwiłłów generał Auer, mąż Ludwiki pojechał był do Warszawy po pieniądze właśnie. Sprytna kobieta nie zasypiała gruszek w popiele. Nie dość, że dbała o rodzinę i korzystała skrzętnie z nadarzającej się właśnie okazji zdobycia funduszy, to jeszcze chciała wykorzystać odzyskanie regaliów dla dobra interesu rodzinnego i państwowego. Sama przecież stwierdziła, iż dzięki regaliom Prusy mogą przekonać Poniatowskiego do tego, by stanął po ich stronie w wojnie z Napoleonem. Gdyby powiódł się ten plan, jej mąż, Antoni Radziwiłł, zyskałby zapewne szacunek w oczach króla i królowej oraz bez wątpienia zapewniłby sobie intratne stanowisko w pobliżu dworu.

— Obecnie przebywam z dala od domu i moje możliwości są mizerne, dlatego czem prędzej pragnę udać się do Francji, by przypilnować interesów rodzinnych, a co za tym idzie, zrewanżować się rodzinie Radziwiłłów za gościnę oraz wsparcie — dokończył Robert.

— Rozumiem i wierzę w pana uczciwość, hrabio. Jednak nie o pieniądze mi idzie. — Księżna zrobiła krok w jego stronę. Wyglądała, jakby walczyła ze sobą przed dokończeniem wypowiedzi. — Proszę mi przysiąc, że zrobi pan wszystko, co w pana mocy, jeśli zajdzie potrzeba, by pomóc mej rodzinie. Czasy mamy trudne, kraj w rozsypce, w stanie wojny, rozdarty wewnętrznie. Jeszcze nie wiem, kiedy i gdzie, ale kiedyś z pewnością poproszę pana o rewanż.

— Może wasza miłość na mnie liczyć. Dotrzymam słowa i jeśli tylko zwróci się do mnie ktokolwiek z twej rodziny, pani, udzielę mu wszelkiej możliwej pomocy, choćbym miał to przypłacić życiem. — Robert skłonił się lekko i uścisnął dłoń Christine, która pokornie milczała, zerkając jednak na niego niepewnie, kiedy wspomniał o tym, że nie zawaha się poświęcić życia, by zachować się honorowo. — Stokrotnie dziękuję, pani.

— Skoro mamy tę rozmowę za sobą, powinniśmy wrócić do gości. Teraz będę mogła już ze spokojem sumienia mienić Christine przyszłą hrabiną Plélo, bo nie byłoby dobrze widziane, gdyby się pan, drogi hrabio, wycofał był ze swych słów.

— Proszę we mnie nie wątpić. Raz danego słowa nie przywykłem łamać. Honor rodu to rzecz święta.

— Wypada więc zadośćuczynić tradycji i rozmówić się z rodziną Christine, skoro moje błogosławieństwo macie. Nie mogę się z wami udać w podróż, ponieważ załatwienie stosownych dokumentów graniczy ostatnio z cudem. — Księżna ciężko westchnęła. — Jednakowoż, by nie być gołosłowną, przekażę listy do ojca panny Podolskiej oraz do mego drogiego męża, który bawi w Warszawie.

— A ja zadbam o to, by tę korespondencję przekazać we właściwe ręce, pani. Potem udam się w podróż do Francji.

— Tuszę, że pan z niej wrócisz co prędzej.

Robert zerknął na swą ukochaną. Czy mógłby nie wrócić? Nawet gdyby miało go to kosztować majątek, wiedział, że to zrobi. Był tego pewien. Trudno mu będzie znieść rozłąkę, o czym Krysia nie miała pojęcia, jednak wyjazd był konieczny. Nie mógł na odległość odnaleźć tych, którzy niemal pozbawili go życia, tak samo jak nie mógł zdementować pogłosek o swej śmierci. Musiał też odebrać to, co mu się należało, bo zapewne jego brat mieni się teraz dziedzicem i jedynym spadkobiercą majątku, co jest przecież nieprawdą. Nieświadoma niczego Christine podniosła na niego niewinne spojrzenie, które sprawiło, że mógłby zburzyć dla niej cały świat.

Nagle w głowie zrodził mu się iście szatański plan. Mogła wyjechać razem z nim. Jako żona. Na samą myśl o tym, że mógłby ją tulić w ramionach bez skrywania się przed oczyma ludzi, coś ciepłego rozlało się w jego piersiach. Dlaczego miałby czekać i ryzykować, że rodzice postanowią wydać ją za kogoś innego?

— Masz, pani, moje słowo — odparł księżnej, a ta, uspokojona pewnością pobrzmiewającą w jego głosie, rzekła już łagodniejszym tonem:

— Teraz jednak musimy wracać do królewskich gości, nim zrobi się z tego niepotrzebna pożywka dla ploteczek.

II

Mimo przebywania z dala od berlińskich salonów arystokracja związana, a nierzadko i skoligacona z dworem królewskim, chętnie wizytowała się wzajemnie, starając się podtrzymywać na duchu w obliczu nadchodzących co i rusz nieciekawych dla państwa pruskiego nowin. Co prawda księżna Radziwiłłowa zdawała sobie sprawę ze słabej kondycji finansów rodziny, ale uważała, że przyjęcia, bywanie oraz zapraszanie gości stanowią wydatek konieczny i nie tak znowu olbrzymi w stosunku do innych kosztów utrzymania się w obcym mieście. Dlatego też chętnie gościła co znaczniejsze osoby z otoczenia króla i królowej w swym skromnym saloniku, którego wyposażenie stanowiły częściowo meble przewiezione z Berlina. Częstym jej gościem bywała zwłaszcza hrabina Amalia Gneisenau, której mąż posiadający stopień pułkownika popadł był w niełaskę władcy, czego skutkiem udał się w podróż po Europie. Wedle słów jego żony agitować miał wśród rozproszonej po całym kontynencie arystokracji pruskiej, by wsparła władcę w niełatwym czasie, kiedy państwo leżało w gruzach po starciu z francuskim gigantem.

Szczerze powiedziawszy, to księżna nie bardzo w tę misję wierzyła. W jej przekonaniu biedny August po prostu wyjechał leczyć skołatane nerwy i zranioną dumę. Nie wiadomo, co bardziej ucierpiało w wyniku utraty stanowiska.

Amalia została więc sama, co zrzucała na karb opieki nad małymi jeszcze dziećmi. Trudno bowiem prowadzić wojaże zagraniczne z kilkorgiem potomstwa i wyposażeniem potrzebnym, by człowiek mógł czuć się jak w domu, gdziekolwiek się zatrzyma. W tej kwestii mężczyźni mieli przewagę nad kobietami, bo nie potrzebowali aż tylu bagaży, licznych przedmiotów i strojów, no i nie trudzili się, by zapewnić dzieciom stosowną opiekę czy podstawy wykształcenia, na których potem przyjdzie opierać się ojcu, gdy wybierze szkoły dla swych synów.

Tym razem hrabina Gneisenau nie była jedynym gościem odwiedzającym salon Radziwiłłowej. Otóż księżna dała wyraz swej przebiegłości, aranżując to spotkanie. Spodziewała się bowiem, że Amalia zacznie ją wypytywać o Christine oraz hrabiego Plélo. Nie miała najmniejszej ochoty tłumaczyć się z tego, że przygarnęła pod swój dach tych dwoje. Dlatego zaprosiła też Wilhelma von Humboldta, który był postacią o tyle ciekawą, że właśnie pracował nad zreformowaniem systemu szkolnego w Prusach. Był więc to interesujący przyczynek do rozmowy niezwiązanej zupełnie z ostatnim balem, który hrabina zapewne zamierzała starannie przeanalizować wraz z księżną.

Oczywiście Radziwiłłowa chciała zaprosić do rozmowy zarówno Christine, która powinna się wdrażać do salonowych konwersacji, jak i hrabiego Plélo. Kiedy więc pojawiła się Amalia, czekali we troje w saloniku, a służba zdążyła podać maleńkie ciasteczka oraz herbatę.

— Witaj, Ludwiko. Jak dobrze znajdować cię w dobrym zdrowiu. — Amalia odezwała się po niemiecku, po czym ucałowała księżną na powitanie i zajęła wskazane miejsce.

— Dziękuję, nie narzekam. — Księżna przeszła na francuski, by zarówno hrabia, jak i Christine rozumieli rozmowę, tym samym dając sygnał Amalii, by posługiwała się językiem, który znali wszyscy obecni. — Moje dobre samopoczucie jest zasługą tej oto uroczej podopiecznej, którą miałaś okazję widzieć w mym towarzystwie na przyjęciu u królowej. — Radziwiłłowa przeszła od razu do rzeczy. — Ona tchnęła radość w me serce, bo po stracie drogiej Loulou nie zdolnam była do uśmiechu. Oto panna Christine Podolski, której towarzyszył w podróży do Königsberg Robert Hippolyte Bréhan, hrabia Plélo, jej opiekun z polecenia księcia Poniatowskiego oraz przyszły mąż.

Radziwiłłowa z satysfakcją zaobserwowała, że Amalia aż zachłysnęła się tą wiadomością. Z pewnością puści świeżą ploteczkę w obieg zaraz po wyjściu z salonu, bo dotąd Radziwiłłowa nikomu nie wspominała o udziale Poniatowskiego w pojawieniu się dziewczyny w jej domu.

Christine posłusznie dygnęła we właściwym momencie, zaś hrabia Plélo złożył kurtuazyjny ukłon przed hrabiną i ucałował jej dłoń, co ta przyjęła z zadowoleniem, zapewne biorąc to za objaw zainteresowania jej osobą. Na tę myśl księżna uśmiechnęła się w duchu, bo dobrze wiedziała, że Robert Bréhan zakochany jest w Podolskiej i nie ma najmniejszych szans na to, by zainteresował się bądź co bądź nie najmłodszą już hrabiną.

Obserwowała dwoje młodych od momentu, gdy stanęli w drzwiach jej domostwa. To, jak hrabia Plélo bronił Christine, jak patrzyli na siebie i wreszcie to, jak w obliczu pojawienia się rywala hrabia postanowił przedstawić ją jako swą przyszłą żonę, nie pozostawiało najmniejszych nawet wątpliwości co do jego intencji i uczuć.

Z rozrzewnieniem Ludwika wspomniała swego męża, z którym łączyło ją szczere uczucie. W jej pamięci pozostał obraz młodego Antoniego Radziwiłła, wrażliwca i jednocześnie człeka wykształconego, który zrobił na niej tak duże wrażenie, że dotąd błagała rodzinę o pozwolenie na zamążpójście, aż osiągnęła swój cel. Nigdy tego wyboru nie żałowała. Miała nadzieję, że Antoni również nie, bo ich losy potoczyły się tak, że sporą część życia spędzali jednak osobno. Nawet teraz on przebywał w Warszawie, a ona tutaj.

— Dołączy do nas lada moment szacowny pan von Humboldt — rzuciła od niechcenia Radziwiłłowa.

— Sam król pochlebnie wypowiada się o dyrektorze sekcji kultury i nauczania publicznego — dodała Amalia.

— W rzeczy samej, moja droga — zawtórowała jej księżna. — Co prawda moi starsi synowie nie korzystali dotąd ze szkół publicznych, nie planuję też takiej drogi dla najmłodszego Bogusława, jednakowoż ciekawam niezmiernie pomysłów naszego drogiego Humboldta na zreformowanie systemu edukacyjnego.

— Pan zapewne, drogi hrabio, również pobierał domowe nauki — zagaiła Amalia Roberta.

— Naturalnie, pani. Rodzice moi nie żałowali nigdy środków na mą edukację, więc jestem wykształconym człowiekiem, podobnie jak mój brat — odparł hrabia Plélo.

— A jak to wygląda w szlacheckim domu w Prusach Południowych? Czy panna Christine pobierała jakoweś nauki domowe?

Księżna popatrzyła wyczekująco na zawstydzoną dziewczynę, a potem na hrabiego i zachciało jej się śmiać, gdy zobaczyła jego reakcję na pytanie zadane przez Amalię jego ukochanej. Widać było bowiem, jak drgnął, chcąc odpowiedzieć w jej imieniu, ale ona spojrzeniem powstrzymała jego zapędy.

— Naturalnie i ja, i mój brat pobieraliśmy nauki w domu. — Początkowo dziewczyna mówiła cicho, ale kiedy hrabia skinął jej głową jakby dla dodania otuchy, zaraz jej głos zabrzmiał pewniej i mocniej. — Antoni, kiedy osiągnął stosowny wiek, wyjechał kształcić się w szkołach, a ja pozostałam z rodziną, lecz o moje wykształcenie dbała kuzynka, która to nauczyła mnie biegle rozmawiać po francusku i z którą czytywałyśmy książki, żeby potem o nich prowadzić dyskusje. Jednak moja matka uważała, że przede wszystkim muszę nauczyć się, jak prowadzić gospodarstwo, jak dbać o dom, ale też jak zorganizować pracę służby we dworze.

— Mądrze twoja matka postępowała. Obowiązkiem kobiety jest być opiekunką domowego ogniska. — Amalia przybrała ton mentorki, aż Ludwika miała ochotę parsknąć śmiechem.

Rozmowę przerwało pojawienie się Humboldta. Mężczyzna to był zażywny, w latach, pełen powagi i spokoju. Zdawało się, iż nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi. Emanująca z każdego gestu pewność własnej wartości sprawiała, iż wystarczyło, aby skinął potakująco głową, a rozmówca mógł odczuć jego aprobatę.

Z postury, mimo pędzenia życia naukowca, był raczej podobny żołnierzowi. Sprężysty i wyprostowany, z lekko ku przodowi wysuniętą głową, na której włosy zaczynały się przerzedzać, robił wrażenie bardzo sprawnego i silnego.

Po pełnym uprzejmości powitaniu, gość zajął miejsce w fotelu i został poczęstowany herbatą.

— Moja droga, masz wieki dar zjednywania sobie najznamienitszych ludzi przebywających w pobliżu ciebie. — Podekscytowana Amalia zręcznie skomplementowała gospodynię i jednocześnie gościa.

Humboldt skinął głową w stronę księżnej, aż Ludwika pokraśniała z zadowolenia.

— W rzeczy samej, nie odmówili memu zaproszeniu ani cesarz Napoleon, ani car Aleksander. — Radziwiłłowa nie omieszkała się była pochwalić, kogo gościło jej skromne mieszkanie w kamienicy. — Zawsze powtarzam, że nawet wroga należy poznać, zwłaszcza takiego, od którego można oczekiwać korzyści, jeśli się go odpowiednio podejmie i oczaruje rozmową.

— Gdyby koronowane głowy stosowały pani taktykę, księżno, nie byłoby wojen, a świat stałby się bezpieczny dla takich jak ja ludzi nauki — wtrącił Humboldt.

Kobiety dyskretnie się zaśmiały, ale gość zachował poważną minę.

— Muszę panu przyznać rację — zreflektował się hrabia Plélo. — O wiele większy pożytek można osiągnąć dla ludzkości, poświęcając cały czas, siły i pieniądze na zgłębianie tajników, które kierują siłami przyrody. Wojny są marnotrawieniem tychże możliwości i służą wyłącznie tym, którzy je rozpętują ku rozrywce i realizacji ambicji.

— Ma pan rację, drogi hrabio. Wojny to zabawka władców — przywtórzył przedmówcy Humboldt.

— Panowie, gdybyście mogli poznać drogiego Aleksandra1, wiedzielibyście, że to człek światły i wielce w nauce rozmiłowany, a mimo to wybitny strateg i dyplomata. Jedno drugiemu nie przeczy.

— Nie przeczy, jednakowoż wojna szkodzi nauce, jak pokazuje historia ludzkości, droga pani — dodał Humboldt z uprzejmym uśmiechem.

Księżna, jako przedstawicielka arystokracji, postanowiła stanąć w obronie władców.

— Znam doskonale i Luizę, i Wilhelma. Nie są oni skupionymi na sobie egoistami. Zwłaszcza królowa stanowi przykład tego, jak dbać o swój naród, często z narażeniem się na niewygody i trudy tułaczego życia. Kiedy trzeba było, stanęła oko w oko z wrogiem, usiłując przekonać go do zmiany postanowień pokojowych. — Ludwika z dumą podniosła podbródek, jakby to ona osobiście była w Tylży, kiedy Luiza pertraktowała z Napoleonem.

— Rzeczywiście, królowa, jak na kobietę, prezentuje godną podziwu postawę. Miałem okazję rozmawiać z jej wysokością i doprawdy wiele z moich pomysłów na reformy szkolnictwa spotkało się z jej żywym zainteresowaniem oraz uznaniem. — W oczach Humboldta mignęła iskra emocji. Ludwika uznała, że właśnie weszli na temat, który może rozpalić gościa sprawiającego wrażenie, że nic nie jest w stanie go wzburzyć.

— Jakież ma pan propozycje zmian, panie Humboldt? — Hrabia Plélo uprzedził pytanie Ludwiki.

Gość, zgodnie z przewidywaniami gospodyni, odchrząknął, poprawił się w fotelu i zaczął z namysłem przedstawiać swe plany.

— Nazwałem swój plan Königsberger Schulplan2 z racji tego, że powstaje właśnie tutaj. Przewidziałem w nim trzystopniową edukację…

Ludwika uśmiechała się z zadowoleniem, że oto udało się sprawić, by naukowiec z werwą zaczął opowiadać o swoich zamierzeniach.

— Na dworze niektórzy sarkają na pana plan, twierdząc, jakoby był zupełnie oderwany od rzeczywistości. — Amalia dolała oliwy do ognia, choć miała rację. Krążyły niewybredne żarty na temat Humboldta, który sam nigdy w szkołach publicznych się nie uczył, a i nauczycielem nigdy nie był, jednak pragnął zreformować coś, czego nie znał żadną miarą.

— Proszę wybaczyć, hrabino, ale może to być zaletą tegoż planu. Jako obserwator pan Humboldt ma duże pole do popisu. Z zewnątrz widać lepiej braki systemu i łatwiej znaleźć na nie lekarstwo. — Najwyraźniej hrabia Plélo trzymał stronę gościa i rwał się do rozmowy, jakby dawno nie dane mu było dyskutować.

Ludwika zastanawiała się, o czym będzie w przyszłości rozmawiał ze swą żoną, panną Podolską, która nie sprawiała wrażenia specjalnie wykształconej ani nawet rozgarniętej. Najczęściej rumieniła się lub, jak teraz, przysłuchiwała się rozmowie z szeroko otwartymi oczyma, jakby nigdy nie słyszała o czymś tak prozaicznym jak szkoły. Radziwiłłowa doszła do wniosku, że nawet przebywanie w towarzystwie ludzi wykształconych może nie być wystarczające, jeśli chodzi o nabranie lekkości czy chociażby śmiałości w rozmowie. Dlatego zdziwiła się niepomiernie, gdy Christine nagle się wtrąciła.

— Czy przewiduje pan w swoich założeniach nauczanie również dziewcząt i kobiet? — zapytała cicho, ale w jej oczach błyszczał żar, który Ludwika przypisała ciekawości.

Hrabia Plélo uśmiechnął się pod nosem, gdy padło to pytanie, zaś Humboldt odchrząknął i począł tłumaczyć wolno i łagodnie.

— Oczywiście, że dziewczęta winny posiadać podstawowe umiejętności, takie jak sztuka pisania, czytania i rachunków. Żaden to mój wynalazek, ponieważ już król Fryderyk I wprowadził był nakaz nauki dzieci w kwestiach podstawowych. Ja tylko pragnę system udoskonalić, by po każdym etapie kształcenia istniała możliwość podjęcia pracy, jednakowoż dotąd nie przyszło mi na myśl, iżby kobiety zdolne były kontynuować nauki na uniwersytetach. — Humboldt ukrył rozbawienie, sięgając po filiżankę z herbatą.

— Uważam, że kobiet bardzo nie doceniamy, drogi panie. — Robert stanął w obronie Krysi, która, jak to ona, spłoniła się i umilkła, wbiwszy wzrok w ziemię. — Otóż ta tutaj panna Podolska miała okazję w przebraniu męskim dokonać wielu odważnych czynów w czasie jednej z bitew w wojnie z Austrią, a i w drodze do Königsberg o mało nie zginęła, starając się wypełnić misję powierzoną jej przez księcia Poniatowskiego. Nie wspomnę już o tym, że uratowała i moje życie, ostrzegając przed czyhającym na mnie niebezpieczeństwem na statku, którym miałem płynąć.

Humboldt wyglądał na szczerze zaskoczonego. Natomiast Amalia miała taką minę, jakby zamierzała zaraz pęknąć z wrażenia. Chwyciła się za serce i wyszeptała:

— Że też się, moje dziecko, nie bałaś.

— Bałam się — odparła Podolska już śmielej. — Jednak w obliczu zagrożenia człek jest zdolny do rzeczy, o które by się nie posądzał.

— Cóż na to wszystko rodzice panienki? — zainteresował się uczony.

Christine wzrokiem poszukała ratunku u hrabiego. Ludwika kolejny raz przekonała się o tym, że mężczyzna stara się wspierać swą ukochaną, a ona odruchowo zwraca się do niego, kiedy nie jest pewna, co ma czynić czy mówić.

— Przypadek sprawił, że panna Podolska wplątała się w sprawy należące do mężczyzn. — Hrabia wyręczył dziewczynę, ale jego spojrzenie skierowane było na Radziwiłłową. Księżna zrozumiała, że chciał zachować w tajemnicy ucieczkę narzeczonej z domu, dlatego nie skomentowała w żaden sposób jego wypowiedzi.

— Rodzice moi nie mieli sposobności, by dowiedzieć się, że musiałam się udać do Königsberg, zamiast zostać w Warszawie. Jednak jak tylko to będzie możliwe, wrócę do domu rodzinnego i wszystko wyjaśnię.

— Dzięki protekcji jej książęcej mości panna Podolska jest bezpieczna, a i rodzina będzie przychylnym okiem patrzeć na ostatnie wydarzenia — uzupełnił Robert.

— Piękne jest to, że dzięki owym perypetiom narodziło się między tymi oto młodymi gorące i prawdziwe uczucie — westchnęła z afektacją Ludwika.

Robert i Christine jak na komendę popatrzyli na siebie. Ona zarumieniła się, a hrabia minę miał nieodgadnioną, jednak księżnej oszukać nie mógł.

— Dziś o prawdziwą miłość trudno — przywtórzyła jej Amalia. — Czasy niespokojne, więc nie ma nawet okazji, by młodzi mogli nawiązać znajomości.

Hrabina Gneisenau miała zapewne na myśli swe dzieci, które lada moment miały osiągnąć wiek stosowny do czynienia planów matrymonialnych.

— W rzeczy samej, hrabino. Jednak w naszym przypadku te trudne czasy okazały się właśnie sposobnością do wzajemnego poznania się w najtrudniejszych sytuacjach. Gdyby nie wojna, gdyby nie moje osobiste perypetie z nią związane, nigdy nie napotkałbym panny Podolskiej. Mogę więc teraz tylko podziękować mym wrogom, że przyczynili mi kłopotów, bo dzięki temu poznałem Christine. — Hrabia wreszcie spojrzał na dziewczynę z uczuciem, a gdyby nie dzieląca ich odległość, pewnie uścisnąłby jej rękę, bo dłoń mu drgnęła, aż Ludwika poczuła łzy wzruszenia pod powiekami.

Tęskniła już za Antonim i postanowiła dziś jeszcze napisać do niego list, by wracał czym prędzej do domu, niezależnie od tego, czy udało mu się uzyskać fundusze na ich dalszy pobyt w Königsberg. Natomiast Christine wyglądała na zaskoczoną słowami Roberta. Cóż, hrabia nie należał do wylewnych, jak się już zdążyła przekonać Radziwiłłowa, więc dziewczę pewnie pierwszy raz słyszało tak otwarcie wyrażoną deklarację uczuć.

— Dlatego proszę walczyć o swoje racje i nie ustawać w realizacji zamierzeń ani nie ustępować pola wrogom, drogi panie Humboldt. Tylko wrogowie potrafią nam pokazać, jak ważne jest to, o co walczymy. Im są silniejsi i bardziej zdeterminowani, tym my winniśmy w sposób bardziej zdecydowany i wszelkimi środkami usiłować dopiąć swego. Bo cóż za satysfakcja, jeśli coś przychodzi zbyt łatwo.

— Znowu muszę przyznać panu rację, hrabio. — Humboldt skłonił głowę, a księżna zauważyła, że Christine ze zdziwieniem wpatruje się w narzeczonego.

— Czymże ci wrogowie się panu narazili, hrabio? — Amalia nie wytrzymała i pokazała swe oblicze wścibskiej, żądnej sensacji kobiety.

— Historia to długa i zawikłana. Dość będzie, kiedy powiem, że w czasie, kiedym oblegał z moim oddziałem twierdzę Silberberg3, okazało się, że cesarz Napoleon podpisał traktat pokojowy w Tylży. Moi ludzie pragnęli zakończyć walkę i zrezygnować z oblegania twierdzy… — Hrabia Plélo zacisnął palce na podłokietnikach, aż zbielały mu kostki. — Zostałem wychowany tak, by nie poddawać się i nie szukać wymówek ani wykrętów. By nie wycofywać się z realizacji raz powziętego celu. Niestetyż, moi ludzie inne mieli zdanie na temat tego, co powinienem zarządzić. A skoro się nie ugiąłem pod naporem ich namów, napadnięto mnie, związano, pobito i nieprzytomnego odstawiono jako dezertera do transportu więźniów. — Hrabia umilkł, a w saloniku zapanowała cisza. Na bladym obliczu mężczyzny malowała się zawziętość i księżna miała wrażenie, że gdyby teraz stanął przed nim ktokolwiek z tych, którzy kazali go uwięzić, zabiłby go bez chwili zastanowienia. Ludwika wzdrygnęła się. Spojrzała na Amalię, która wyglądała, jakby dostała w głowę czymś ciężkim. Humboldt miał na twarzy wymalowane współczucie, zaś Christine robiła wrażenie wstrząśniętej, o czym świadczyły jej szeroko rozwarte oczy i uchylone usta.

— Teraz rozumiem — rzekł wreszcie Humboldt — skąd w waszmości tyle goryczy i złości. Ten świat nie jest miejscem dla idealistów takich jak pan i ja. Zasady łamie się pod byle pretekstem, dla własnej wygody. Dlatego tak pragnę zreformować to, co leży u podstaw wychowania młodego pokolenia, które mogłoby uniknąć podobnych historii…

Hrabia, mimo współczucia wypisanego na twarzach zebranych, widać nie mógł opanować silnego wzburzenia wywołanego wspomnieniami, bo przerwał uczonemu, wstając ze swego miejsca.

— Proszę o wybaczenie, księżno, ale muszę opuścić to szacowne grono. Panie Humboldt, hrabino, panno Christine…

— Rozumiem pana doskonale — rzekła Ludwika.

Hrabia Plélo nie czekał, aż księżna dokończy. Skłonił się i opuścił salon, w którym zrobiło się nagle pusto i cicho, a rozmowa już nie chciała płynąć swobodnie i naturalnie.

III

— Robercie! — Krysia wybiegła na korytarz za wzburzonym mężczyzną, który opuścił w pośpiechu gości. Rozejrzała się po korytarzu, ale zanim zdążyła przeprosić zebranych w salonie, Bréhan musiał zejść z piętra. Puściła się więc biegiem ku schodom, żeby je czym prędzej pokonać.

— Robercie, poczekaj, proszę!

Hrabia stanął i obrócił się ku niej, a ona omal na niego nie wpadła. Zatrzymały ją jego wyciągnięte ramiona.

— Jeśli chcesz wyrazić swe współczucie, to daruj sobie. Wracaj do gości, bo nie wypada ganiać za mężczyzną, nawet kiedy jest hrabią. — Robert nie wyglądał na zadowolonego z powodu jej pojawienia się, a drwina ukryta w jego głosie nie pozostawiała złudzeń co do jego intencji. Chciał ją odepchnąć jak zawsze, ale Krysia, choć w pierwszej chwili poczuła ukłucie żalu, zebrała się w sobie, zacisnęła pięści i powiedziała pewnym głosem:

— Nie mam zamiaru ci współczuć. Czasem myślę, że zasłużyłeś na wszystko, co cię spotkało, bo nie umiesz okazywać współczucia innym, ale wiem, że to nie słowa są twoją mocną stroną, lecz czyny.

— Daruj sobie, moja droga, te górnolotne przemowy… — prychnął Robert, jednak ona nie dała mu dojść do słowa.

— Raz w życiu mógłbyś mnie posłuchać, zamiast traktować jak biedne, nieporadne dziecko. Nie chcesz współczucia, a niańczysz mnie, jakbym nie umiała sobie poradzić sama. — Dźgnęła narzeczonego palcem w piersi. Znowu musiała stanąć na palcach, żeby nie wypaść przy nim śmiesznie. — Przyjmij do wiadomości, że gdybym została w domu, dziś byłabym już żoną, a niebawem pewnie matką. To, że tu teraz jestem, też o czymś świadczy. Nie jestem naiwna, nie łudzę się co do twoich intencji i zamiarów względem mojej osoby. Ale myślałam, że możemy przynajmniej egzystować obok siebie, będąc dla siebie miłymi.

Robert w milczeniu patrzył na jej rozemocjonowaną twarz. Nie była w stanie odgadnąć, o czym on myśli, co sprawia, że wpatruje się w nią z taką mocą.

— Czemu nic nie mówisz, do stu diabłów? — prychnęła.

— Nie wypada pannie z dobrego domu używać takich słów. Na twoim miejscu zastanowiłbym się, zanim w ogóle otworzyłbym usta, bo to, co mówisz, może być argumentem, by zrezygnować z zamiaru wzięcia cię za żonę — powiedział to cicho, pochylając się nad nią, jakby chciał, żeby się go przestraszyła, żeby ustąpiła.

— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty poważnie bierzesz taką możliwość pod uwagę — zakpiła.

— Owszem. Mówiłem ci to w zamku. To nie były czcze pogaduszki. Chcę, żebyś została moją żoną, ale nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich narzekań ani niestosownych komentarzy.

Tym razem to Krysia umilkła. Owszem, w czasie przyjęcia, kiedy przyłapała ich księżna, wspominał o małżeństwie, ale czy mogła mu wierzyć? Czy to nie były tylko kłamstwa mające na celu uśpienie czujności Radziwiłłowej?

— Cóż, jeśli ci nie odpowiada to, jak się odzywam, jeśli nie chcesz mojego wsparcia i współczucia, to w takim razie… — Głos jej zadrżał, kiedy to mówiła, bo choć nie wierzyła, że może zostać hrabiną Plélo, to w głębi serca niczego bardziej nie pragnęła. — W takim razie chyba nie ma najmniejszego sensu, by dalej trwać w kłamstwie i mamić księżną. Możesz winę zrzucić na mnie i powiedzieć, że nie jestem godna zostać żoną hrabiego lub coś w tym rodzaju.

— Coś w tym rodzaju? — Robert wyglądał, jakby strzelił w niego piorun. — Coś w tym rodzaju? — powtórzył niemal szeptem, a jego pociemniałe ze złości oczy zbliżyły się do jej twarzy tak blisko, że niemal stykali się czołami.

Krysia nie ustąpiła, nie cofnęła się, choć serce uderzało mocno, usiłując uciec z piersi ze strachu przed tym potężnym mężczyzną.

— Powiesz, co chcesz. W końcu umiesz na poczekaniu wymyślać takie historie jak ta z zaręczynami albo… — Urwała, dając mu czas na reakcję.

— Albo co? — zapytał z ociąganiem, na co po cichu liczyła.

— Albo pozwól mi na to — dokończyła i objęła go, przytulając głowę do jego piersi. Zacisnęła powieki i zamarła, starając się przekazać mu całą miłość, na jaką było ją stać. Bo kochała go, nie jak Michała, nie po dziecinnemu, nie w zachwycie, że raczył się nią zainteresować, nie dlatego, że on ją kochał, ale wyłącznie dlatego, że była młodą kobietą, która pierwszy raz w życiu czuła, jak niezbędny jest jej do szczęścia ten właśnie mężczyzna.

Robert stał jak porażony gromem, aż Krysia straciła nadzieję, że w jakikolwiek sposób zareaguje, kiedy nagle jego ramiona oplotły ją szczelnie, ale delikatnie, jak wtedy w zamku. Wtulił twarz w jej włosy. Wiedziała, że wdycha ich zapach, bo sprawia mu to przyjemność, i uśmiechnęła się do siebie, a potem podniosła ku niemu tę uśmiechniętą twarz.

— Nie zabraniaj mi, proszę, bycia dla ciebie dobrą.

— Myślisz, że potrafię ci czegokolwiek zabronić? — Kciukiem odgarnął z jej policzka pasemko włosów. — Tylko nigdy więcej nie wspominaj o zrywaniu zaręczyn, bo nie odpowiadam za siebie.

Serce Krysi zabiło mocniej. Robert nie musiał wiele mówić, by poczuła, że wbrew temu, jak czasem usiłował być szorstki, w jakiś sposób darzył ją jednak uczuciem. Kiedy tak na nią patrzył, kiedy dotykał jej zaróżowionej z emocji twarzy, wiedziała, że nie jest to gra ani wybieg, by kogokolwiek oszukać.

— Skoro nie chcesz mi niczego zabraniać…

— Nie potrafię, choć chciałbym, Christie.

— Czy jest coś złego w tym, że twoja historia, to, jak cię potraktowano, wywołała we mnie współczucie? — Czuła, jak na wspomnienie przeszłości spiął się w sobie, ale nie ustępowała. Wyswobodziła rękę z jego objęć i położyła dłoń na jego skroni, przesunęła palcami po policzku. Nigdy z nikim nie była tak blisko. Może jedynie z Marie, ale to było tylko dziecko. Coś w niej zadrżało ze wzruszenia, z radości, a być może też z zachwytu, że ten wspaniały mężczyzna trzyma ją teraz w ramionach.

— Współczucie niczego nie zmieni, Christie. Nie cofnie czasu, nie zwróci mi godności, wręcz przeciwnie. Odbierze mi jej resztki. Nie jestem słaby, nie zwykłem przegrywać. Ale ich było tylu, a ja… — Głos uwiązł mu w gardle, więc Krysia czekała cierpliwie, aż podejmie urwaną opowieść. — Ja byłem sam. Mogłem zginąć, a nie ustąpić, mogłem…

— Nic nie mogłeś sam przeciwko tylu żołnierzom. Przetrwałeś jednak i jesteś teraz tutaj, silniejszy o to, co za tobą.

— Masz rację. Ale poprzysiągłem im zemstę i dokonam jej, choćbym miał się czołgać do Francji. Znajdę ich, każdego z osobna, i zamienię ich życie w piekło, a potem…

— Nie, Robercie. Zemsta niczego nie zmieni, nie cofnie tamtych wydarzeń. Ona jedynie zniszczy ludzi i najbardziej dotknie ciebie, a ty masz dobre serce.

— Ja i serce? — Hrabia Plélo zaśmiał się szyderczo.

Krysia uśmiechnęła się za to ciepło. Wiedziała swoje.

— Gdybyś był złym człowiekiem, dawno zostawiłbyś Pierre’a na pastwę losu, nie wspominając o mnie.

— Mylisz się, ja przez cały ten czas usiłowałem pozbyć się Bourdie, ale sama widziałaś, że on jest gorszy niż rzep wplątany w koński ogon. Żadną miarą nie można go zostawić za sobą. Czuwał nocami, wlókł się za mną zawsze i wszędzie, byle nie zostać samemu.

— Tak zachowują się przyjaciele — szepnęła Krysia.

Wbrew temu, co mówił Robert, na jego twarzy pojawił się grymas przypominający uśmiech.

— A swoją drogą, gdzie teraz przebywa ten obibok i tchórz? — zapytał.

— Zapewne bałamuci służbę. Ale to on dowiedział się o markizie Souvré. To on zabiegał o to, bym cię ostrzegła. Pierre przywiązał się do ciebie i zrobiłby wszystko, by nie dać cię skrzywdzić.

Robert parsknął śmiechem.

— Nie robi tego bezinteresownie.

— Oj, nie jestem taka pewna — powiedziała Krysia z powagą i odsunęła się nieznacznie od narzeczonego. — Pierre jest tchórzem, to prawda, jednak to dobry przyjaciel. Nie miałam przyjaciół, póki nie pojawiła się w Podolanach Émilie, żona mego brata. Dlatego umiem docenić szczerą relację.

Robert przyjrzał się jej z powagą i powiedział z namysłem:

— Tylu rzeczy o tobie nie wiem, Christie.

— I wzajemnie. Ale dużo też już wiemy, prawda?

— Masz rację. — Znowu ten łagodny uśmiech, który rozjaśniał mu twarz i sprawiał, że zmieniał się w hrabiego Plélo, bywalca salonów i czarującego mężczyznę, dla którego niejedna kobieta mogła stracić głowę. To już nie był gburowaty olbrzym przyprawiający ją o szybsze bicie serca. — Najlepiej można poznać drugiego człowiek, gdy staje twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, gdy musi podjąć działanie, walczyć i być konsekwentnym, moja mądra Christie.

Dziewczyna się spłoniła.

— Nie jestem mądra — szepnęła, opuszczając spojrzenie na kamizelkę lubego. — Zbyt urodziwa też nie jestem, dlatego doprawdy nie rozumiem, skąd przyszedł ci do głowy koncept uczynienia ze mnie swej wybranki. Chyba że… — Nagła myśl, która zaświtała jej w głowie, sparaliżowała ją. Spojrzała prosto w czarne oczy Roberta. — Chyba że to wszystko podstęp, żart, oszustwo… — Urwała. Czekała na odpowiedź, starając się wychwycić najmniejszy choćby cień myśli, grymas, ruch pozwalający odkryć powody, dla których hrabia Plélo mógłby chcieć zabawić się jej kosztem.

Zanim Robert cokolwiek powiedział, pogłaskał jej policzek wierzchem dłoni.

— Żaden żart. Zresztą… Niebawem sama się przekonasz. Kiedy wrócę z Francji, zrobię wszystko tak jak trzeba…

— Jak to wrócisz z Francji? — Krysia wykręciła się z ramion Roberta.

— Christie, muszę jechać do domu, uporządkować swoje sprawy, wtedy będę mógł się tu zjawić z odpowiednią oprawą…

— Ale po co?

— Przecież nie mogę pojawić się w domu twych rodziców i ot tak przedstawić się jako hrabia, który pragnie cię zabrać ze sobą do Francji.

— Ale ja nie chcę do Francji! — wymknęło się Krysi, choć była to szczera prawda. Nie brała pod uwagę tego, że mogłaby kiedykolwiek zamieszkać z dala od Podolan. Co innego ucieczka od Olszewskiego, ale zupełnie czym innym był wyjazd daleko od domu.

Robert spochmurniał.

— Wrócimy jeszcze do tego. A teraz wybacz. — Odsunął się od niej i spojrzał ponad jej głowę, więc domyśliła się, że ktoś pojawił się u szczytu schodów. — Muszę się oddalić do swoich zajęć. — Ukłonił się i zniknął za drzwiami.

Krysia została sama. Za jej plecami rozległ się tupot nóg, więc domyśliła się, że goście wyszli z saloniku księżnej i zmierzają ku wyjściu.

— Christine, nasi drodzy goście nas opuszczają — zakomunikowała Radziwiłłowa, a dziewczyna niechętnie obróciła się w stronę Humboldta i hrabiny Gneisenau. Przybrała grzeczną minę, ale trudno było jej ukryć kłębiące się w sercu uczucia.

Tymczasem uczony oraz hrabina pożegnali się i opuścili kamienicę. Krysia wciąż stała na środku korytarza jak zaczarowana, kiedy księżna położyła jej chłodną dłoń na plecach.

— Nasz hrabia to trudny człowiek, ale wierzę, że uczucie, które was łączy, nie pozwoli wam się poróżnić na długo. Pójdź odpocząć, a spojrzysz na waszą sprzeczkę świeżym okiem. — Księżna nie miała pojęcia, o czym rozmawiali z hrabią Plélo, ale z miny Krysi wysnuła wniosek, że się pokłócili.

Dziewczyna dygnęła i poszła do siebie, nie wyprowadzając Radziwiłłowej z błędu. Miała wrażenie, że ktoś do jej nóg przytwierdził ogromne głazy, które krępowały ruchy. Jeszcze większy ciężar czuła w piersiach. Była przekonana, że kocha Roberta, jednak czy byłaby w stanie opuścić najbliższych, żeby z nim wyjechać do Francji i być może nigdy nie wrócić? Nie była tego taka pewna.

IV

Ludwika Radziwiłłowa nie lubiła bezczynnie czekać, aż coś wydarzy się samo z siebie. Tak było w przypadku jej zamążpójścia dawno temu i tak pozostało do dziś. Wtedy nie ustąpiła. Uparcie drążyła temat i wręcz zmuszała ojca do szukania rozwiązań, by mogła poślubić Antoniego, a kiedy wszystko zawiodło, poczęła symulować chorobę. Co nie było takie trudne, kiedy pogrążona w żalu niemal całymi dniami płakała. Wreszcie to matka interweniowała, nie widząc innego ratunku dla córki. Więc Ludwika wyszła z założenia, że kobieta może naprawdę wiele.

Tak samo i teraz postanowiła ratować nie tylko swą rodzinę przed bankructwem, ale tak manipulować wydarzeniami, by jeszcze ugrać coś dla Antoniego, jeśli chodzi o stanowiska dworskie. Co prawda był Polakiem, lecz w niczym to nie przeszkadzało, bo kogoś, kto znacznie się zasłużył dla Królestwa, trzeba było odpowiednio uhonorować.

Przemyślawszy, co musi zrobić i co powinna powiedzieć, by osiągnąć swe cele, księżna udała się na zamek, żeby spotkać się z królową Luizą. Doskonale bowiem wiedziała, że królowa ma przemożny wpływ na swego męża i potrafi go namówić do wielu rzeczy, do których żaden doradca nie byłby go w stanie przekonać. Skądinąd Ludwika doskonale zdawała sobie sprawę, skąd to się bierze. Fryderyk Wilhelm kochał żonę, był nią zafascynowany i zaślepiony okrutnie przez jej niewątpliwy spryt, czar i urodę. Dlatego Luiza prędzej czy później potrafiła przekonać go do wszystkich swoich pomysłów i poglądów. Żaden z licznych doradców nie mógł z nią konkurować i ten, kto chciał mieć realny wpływ na króla i politykę państwa, najpierw rozmawiał z królową, a już z pewnością starał się jej przypodobać.