Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
96 osób interesuje się tą książką
Znane w całej Polsce członkinie Koła Gospodyń Wiejskich w Stupsku postanawiają nad stupskim stawem zorganizować Wianki, czyli piknik w wigilię św. Jana. Zanim jednak do tego dojdzie, miejscowy wędkarz wyławia z wody zwłoki Rysia, skarbnika gminy. Aldonka, Monia i Kasiunia postanawiają wyjaśnić zagadkę jego śmierci, uciekając się do niekonwencjonalnych metod. W przypadkową śmierć skarbnika nie wierzą też ani policjantki, ani trzy pisarki, które przyjeżdżają do Stupska i przyłączają się do poszukiwań mordercy.
Tymczasem w Stupsku dzieją się rzeczy dziwne i tajemnicze. Nad stawem pojawia się duch, a w urzędzie zostaje zatrudniony czarnoskóry skarbnik. Czy to zwiastuje rychły koniec świata, jak przewiduje Jadzia? Kim jest Boguś Kwitek-Sowiński, czyli nowy skarbnik gminy? Co wspólnego ze śmiercią Rysia ma remont drogi wojewódzkiej? I czy prawdę mówi przysłowie, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść?
Przekonaj się o tym, czytając kolejną komedię o przygodach dzielnych członkiń Koła Gospodyń Wiejskich oraz policjantek z posterunku w Stupsku wspomaganych tym razem przez trzy pisarki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2025
© Copyright by Joanna Wtulich, 2025
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Joanna Fortuna
Korekta: Bogusława Brzezińska
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik-Zienkiewicz
Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: © rastudio, © rogistok,
© studiostoks/123RF, Pixabay
Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Igor Nowaczyk
Producenci wydawniczy:
Sylwia Reguła, Magdalena Wójcik-Zienkiewicz, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2025
ISBN: 978-83-68342-84-0 (EPUB); 978-83-68342-85-7 (MOBI)
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
– Ra-ra, rararara-ra – rozległ się głos, a po tafli stawu ukrytej w mroku czerwcowej nocy niósł się jeszcze mocniej, zwłaszcza że o tej porze panował w Stupsku spokój. Nawet ruch uliczny prawie zamarł. Tylko jakiś spóźniony tir przejechał ze świstem główną drogą numer sześćset piętnaście prowadzącą przez wieś. Ale nad stawem panowała przytulna cisza i ciemność rozpraszana jedynie przez kilka lamp solarnych postawionych wzdłuż wybrukowanej alejki. Ciągnęła się ona brzegiem od strony mrocznego o tej porze parku podworskiego, porośniętego przez stare lipy pamiętające jeszcze czasy wojny.
– Ciii – uciszył ktoś śpiewającego bełkotliwym głosem towarzysza. – Musisz teraz odpocząć.
– Tia – przytaknął ów ledwie stojący na nogach osobnik, w którego żyłach musiało być więcej promili niż rolników w Stupsku.
Postaci pojawiły się na krótko w blasku jednej z lamp nad stawem, ale z daleka raczej nikt by ich nie rozpoznał. Zresztą o tej porze nawet żaden kolejarz nie szedł na nocny pociąg, nie mówiąc o pozostałych mieszkańcach, którzy spali twardym snem po całym tygodniu pracy, dochodziła bowiem trzecia w nocy. Ekipa bobrów pracowicie skrobiąca pień jedynej wierzby rosnącej tuż przy lustrze wody zamarła czujnie na swoich pozycjach.
Tak szybko, jak się dwaj nocni miłośnicy spacerów brzegiem stawu pojawili w świetle lampy, tak i szybko zniknęli w mrokach nocy, które okrywały taflę wody. Gdyby ktoś słuchał, to usłyszałby, jak jedna z postaci mamrocze niewyraźnie pod nosem coś o interesach, zaś druga sapie z wysiłku, holując towarzysza w kierunku brzegu.
– Muszę odpocząć – wymamrotał niezbyt wyraźnie nietrzeźwy. – Ciężkie to takie. Po co to niesiemy?
– Będzie potrzebne. Usiądź sobie. O, tutaj. Możesz się nawet położyć i odpocząć.
– Odwieziesz mnie do domu? – upewnił się nietrzeźwy.
– Oczywiście – zapewniał szeptem drugi osobnik.
Potem słychać było tylko coraz mniej składne pomrukiwanie nietrzeźwego.
– Rozchodniaczka? – zapytał trzeźwiejszy.
– Rozchodniaczka – potwierdził nietrzeźwy bełkotliwie.
Coś zagrzechotało, zachlupotało i dało się słyszeć ciche westchnienie.
– Śpij – wyszeptał ktoś i zapadła cisza, która otuliła pogrążony we śnie Stupsk.
W tej ciszy dało się usłyszeć jeszcze cichy plusk, który ostatecznie przestraszył bobry, bo jeden po drugim wskoczyły do wody po przeciwnej stronie stawu i odpłynęły w kierunku przepustu. W wodzie zabulgotało i znowu wszystko ucichło. Ciemna postać przemknęła w kierunku stojącego w cieniu lip auta, które wolno, bez świateł wytoczyło się na drogę i odjechało w stronę drogi sześćset piętnaście.
Czerwcowe słońce przeglądało się w stupskim stawie z ociąganiem, szykując się do odpoczynku. Dzień był ciepły, prawdziwie letni, aż chciało się spędzić go na łonie natury, co uczyniły członkinie Koła Gospodyń Wiejskich Stupszczanki, przenosząc zebranie z ponurej i chłodnej remizy nad wiejski staw, z powodzeniem udający w czasie imprez plenerowych jezioro lub rzekę. Dało się po nim pływać kajakiem, co było jedną z atrakcji festynów, ale też można było tam łowić ryby za sprawą działającego prężnie koła wędkarskiego, które dbało o zarybienie.
Akurat jeden z członków Koła Wędkarskiego Płotka, niejaki Jasio, moczył wędkę w stawie. Obok miał spore wiadro, więc chyba spodziewał się udanego połowu.
– Boszz, jak gorąco – jęknęła solidnie zbudowana Aldonka, szefowa kuchni, rozsiadając się w altanie nad brzegiem stawu, gdzie zgromadziły się już pozostałe członkinie Koła. Wachlowała się przy tym swoim zeszytem z przepisami, który przyniosła nieprzypadkowo na spotkanie, bowiem właśnie dziś kobiety miały ustalić szczegóły kolejnej imprezy planowanej przez Stupszczanki.
– Nie narzekaj – ofuknęła ją wysoka, szczupła Monia, jej najlepsza przyjaciółka. – Cały tydzień lało, wiało i wyjść się nie chciało. Ciesz się, że pogoda się zmieniła.
– Kiedyś to były zimy... – rzuciła bez związku drobna Kasiunia, trzecia z przyjaciółek należących do Koła. – Teraz ni śniegu, ni mrozu, tylko te emalie pogodowe. Koniec świata – zakończyła z właściwym sobie pesymistycznym wydźwiękiem.
– Jakie emalie? Chyba anomalie – poprawiła ją szybko Mariolka Sieradzka, jedna z policjantek z obsady posterunku w Stupsku z siedzibą w Konopkach. Razem z Grażynką Mrówką stały na straży porządku i dzielnie tropiły przestępców. W tym duecie to Grażynka, która żadną siłą nie dała się zapisać do Koła Gospodyń, była szefową, jednak Mariolka wspierała ją w każdy możliwy sposób i jako członkini Koła, stała się teraz łącznikiem pomiędzy stanowczą przyjaciółką a pozostałymi kobietami.
– Jak zwał, tak zwał. Nic dobrego z tego nie będzie. – Kasiunia zaplotła ręce na biuście.
– Co ma zima do wiatraka? – Zdezorientowana przewodnicząca Koła, Anulka, popatrzyła po zgromadzonych w obszernej altanie członkiniach.
– Co ma piernik do wiatraka... – zaczęła Mariolka, ale Aldonka tak na nią spojrzała, że ta umilkła. Sieradzka pilnowała z upodobaniem, żeby wszyscy w jej otoczeniu mówili nienaganną polszczyzną, przez co często narażała się na niewybredne komentarze, a nawet groźby karalne, których do serca nie zamierzała brać.
– Skoro już jesteśmy przy piernikach, znaczy kulinariach, to może przejdźmy do rzeczy i ustalmy menu. – Rzeczowa jak zawsze Aldonka rozłożyła swój kajet na drewnianym stole. – Nie mam czasu na te wasze językowe łamańce.
– Słusznie. Ad rem – potwierdziła Anulka i już otwierała usta, żeby zacząć oficjalnie zebranie, jednak nie dane jej było tego dokonać, albowiem wtrąciła się Kasiunia:
– Czy mi się wydaje, czy ty nas obrażasz? – Na wszelki wypadek przybrała urażony wyraz twarzy.
– Zwariuję z wami – jęknęła Anulka i osunęła się na ławkę, żeby dojść do siebie. Sięgnęła po lemoniadę przygotowaną na spotkanie i nalała sobie solidną porcję do szklanki, by wypić połowę duszkiem.
– Ad rem, czyli do rzeczy. To po łacinie – wyjaśniła usłużnie Mariolka i zerknęła na zegarek. – Kontynuuj, Anulka, bo słońce zajdzie, a my niczego nie ustalimy.
– Krem czy bez kremu? Tylko niech już żadna nie przeszkadza – mruknęła Aldonka, której również spieszyło się do domowych obowiązków, i napięła bicepsy. Po tym, jak jednym celnym ciosem patelni obezwładniła oszusta, w pewnych kręgach budziła postrach nie mniejszy niż groźna Grażynka Mrówka.
Przewodnicząca odchrząknęła, rozłożyła zeszyt i zaczęła mówić:
– W trakcie rozmów z Elżunią padł pomysł organizacji rodzinnego pikniku w wigilię świętego Jana, czyli Wianków.
Wspomniana Elżunia była dyrektorką Gminnej Biblioteki Publicznej w Stupsku, która do spółki z Gminnym Ośrodkiem Kultury pod kierownictwem Maniusia tchnęła życie w kulturę całej gminy, nie tylko Stupska.
– Spotkałyśmy się, żeby ustalić, jakie atrakcje zaplanujemy. Co zaserwujemy do jedzenia i oczywiście kto zajmie się obsługą uczestników na poszczególnych stanowiskach.
Po tych słowach w altanie zapadła cisza. W oddali słychać było ujadanie psa, a stadko wróbli ze świergotem przeleciało nad wodą, co z wielkim zainteresowaniem zaczęły śledzić wszystkie obecne członkinie poza przewodniczącą, która westchnęła głośno.
– Tylko się nie pozabijajcie przy tym zgłaszaniu do roboty – mruknęła Anulka gdzieś z tyłu.
– W takim razie ja zacznę – powiedziała Monia. – Moim zdaniem, skoro to ma być impreza rodzinna, to powinnyśmy nastawić się głównie na atrakcje dla dzieci. Zrobimy popcorn, watę cukrową i zakręconego ziemniaka – wyliczała.
– Jak dla dzieci, to tylko dmuchańce! – zawołała ochoczo Jadzia, która była już w wieku zaawansowanym na tyle, że raczej w grę wchodziło myślenie o wnukach niż dzieciach. Jadzia słynęła z tego, że wiedziała, a może raczej widziała wszystko, co się we wsi działo. Była bowiem posiadaczką porządnej lornetki, za pomocą której monitorowała okolice w promieniu co najmniej kilometra. Czego nie zobaczyła, to dopowiedziała, ewentualnie odwiedziła miejsce zdarzenia na słynnym czerwonym składaku marki Wigry będącym już zabytkiem klasy zero. Wszelkie spostrzeżenia notowała skrupulatnie w swoim kajecie. Nikt się nie prześlizgnął pod jej oknami niezauważony. Drugim ważnym źródłem jej wiedzy był miejscowy sklep Lewiatan, w którym bywała kilka razy dziennie pod pretekstem kupienia kolejnej paczki makaronu lub innego artykułu pierwszej potrzeby. Dość powiedzieć, że Jadzia była najlepszym źródłem wiedzy o Stupsku w całej okolicy.
– Też mi atrakcja. Dmuchańce – prychnęła Monia.
– To największa atrakcja! Niestety – zawyrokowała ponuro Aldonka.
– Dzieci potem jak po wyjściu z kopalni wyglądają. Obrzydliwość – dodała Kasiunia i wzdrygnęła się z odrazą. – Weź te koszulki potem dopierz.
– Wiem coś o tym – zachichotała Mariolka. Jej dzieci były akurat w wieku adekwatnym do skorzystania z atrakcji, jaką były nadmuchiwane zamki i zjeżdżalnie.
Dyskusję nad dmuchańcami i całą resztą atrakcji przerwało pojawienie się auta na trawniku otaczającym altanę. Czarne audi majestatycznie objechało teren i ustawiło się przodem do wyjazdu. Wysiadł z niego Maniuś, młody dyrektor GOK – u. Poprawił opięty na umięśnionym ciele jasny garniturek, stuknął obcasikiem i ruszył w kierunku altany. Wszystkie członkinie w napięciu i na wdechu obserwowały, jak mężczyzna zmierza w ich kierunku.
– Mogłabym go zaadoptować – sapnęła Aldonka i ucichła, bo trąciła ją łokciem Monia.
– Faktycznie, przyjemnie popatrzeć – potwierdziła Krysia, niskopienna i krągła seniorka.
– Żebyście aby nie oślepły od tego patrzenia – prychnęła Kasiunia, choć sama też obserwowała, jak Maniuś z godnością kroczy betonową ścieżką nad stawem w kierunku altany.
Zaaferowane pojawieniem się mężczyzny, nie zauważyły, że od strony osiedla domków jednorodzinnych znajdujących się po przeciwnej stronie drogi biegnącej obok stawu, zbliża się Elżunia. Drobna blondynka szybkim krokiem zmierzała ku altanie, ściskając pod pachą sporych rozmiarów zeszyt. Kiedy już przybyli przywitali się z obecnymi, głos ponownie zabrała Anulka.
– Zaprosiłam Elżunię i Maniusia, ponieważ mają świetny pomysł, jakie jeszcze atrakcje poza dmuchańcami możemy zapewnić mieszkańcom, a przy okazji rozpromować naszą gminę jako centrum kulturalne. – Tu Anulka znacząco spojrzała na Elżunię, która odchrząknęła i zabrała głos.
– Jak już wspomniała pani przewodnicząca...
– Jakie ceregiele. Od urodzenia są na ty – mruknęła Aldonka w kuluarach, co i tak wszyscy słyszeli. Część to zignorowała, a reszta zareagowała półuśmiechami.
– Chcemy nieco poszerzyć ofertę tej jakże wspaniałej uroczystości, wykorzystując fakt, że mamy w naszej miejscowości pisarkę. – Elżunia zrobiła efektowną pauzę, a wśród zgromadzonych rozszedł się szmer zaskoczenia. – Rozmawiałam już z Jagną i zaprosi do nas swoje trzy przyjaciółki, również pisarki. Dzięki temu przyciągniemy na nasze wydarzenie elity kulturalne, a to istotne w kontekście tego, czego planujemy dokonać w przyszłości.
– A co takiego planujemy dokonać? – zainteresowała się Jadzia. Widać było, że się mocno zdenerwowała, bo zaciamkała miętówkę, którą włożyła chwilę wcześniej do ust.
– Mamy zamiar dokonać wielkopomnej rzeczy. Będziemy ubiegać się o to, by Stupsk stał się miastem – wyjaśnił Maniuś.
W altanie zapadła cisza, drugi raz w ciągu tego spotkania. Tym razem jednak żaden ptak nie ośmielił się jej zakłócić. Z oddali słychać było tylko szum pociągu, który przejechał akurat skrajem osiedla. Dopiero kiedy nieostrożna mucha zabrzęczała pod sufitem altany, pierwsza wykrztusiła z siebie Monia:
– Rzeczywiście to będzie duża zmiana dla naszej małej wsi.
– Fantastyczna zmiana! – wykrzyknęła z entuzjazmem Mariolka. – Grażynka się ucieszy, bo może zostanie szefową komisariatu zamiast posterunku!
– No dobrze. A co z tymi pisarkami? – zainteresowała się Aldonka.
– Do Jagny na letnisko przyjeżdżają trzy autorki – wyjaśniła Elżunia. – Uświetnią swoją obecnością nasz piknik. Wiecie, poczytają, opowiedzą o książkach, o inspiracjach i takie tam. A przy okazji będzie można te ich książki nabyć. Poinformujemy nasze lokalne radia i nagłośni się wydarzenie.
– Ludzi obcych się najedzie – fuknęła Kasiunia.
– I o to właśnie nam chodzi – uciął Maniuś.
– To może ja z tej okazji zaproszę was, dziewczyny, do siebie – zaproponowała ochoczo Marlenka, miejscowa fryzjerka. – Zrobię wam fryzury i makijaże, żeby to dobrze wszystko wyglądało na zdjęciach.
– W radiu zdjęć nie widać – stwierdziła przytomnie Kasiunia.
– Ale dobrze wyglądać chyba możemy – powiedziała ugodowo Mariolka. – Namówię Grażynkę i wpadniemy do ciebie – zwróciła się do Marlenki. – Reszta dziewczyn pewnie też będzie chciała dobrze wyglądać.
– A ja mam pomysł! – podsumowała z entuzjazmem Anulka. – Zróbmy ten piknik pod hasłem: Kobiety górą. Taki wiecie, babski zlot.
– To się sabat nazywa – burknęła Aldonka.
Maniuś zaśmiał się cicho, a Elżunia udała, że tego nie słyszy.
– Niech to będzie takie święto kobiet – powiedziała Jadzia i zanotowała coś w swoim kajecie.
Potem członkinie ustaliły menu oraz kto za co będzie odpowiedzialny. Oczywiście Maniuś obiecał pomóc przy organizacji przedsięwzięcia. W praktyce oznaczało to przeznaczenie środków finansowych na opłacenie części faktur. Zapewniwszy członkinie o swoim wsparciu, dyrektor GOK-u wycofał się do auta. Jednak kiedy wcisnął gaz, samochód ruszył i zamiast skręcić w kierunku wyjazdu na główną drogę, pojechał prosto, z głuchym odgłosem wbijając się w stojący na wprost wyjazdu słup oświetleniowy.
Słup zatrzeszczał, obsypały się z niego fragmenty betonu, ale nadal stał. Za to auto nie miało tyle szczęścia. Spod wgniecionej i lekko uniesionej maski wydobywały się kłęby dymu. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, zanim zdążyły do pojazdu dobiec kobiety siedzące pod altaną, które całe wydarzenie obserwowały z przerażeniem. Maniuś wyszedł z auta samodzielnie, opierając się na drzwiach. Kasłał przy tym i sapał. Pierwsza dobiegła do niego Aldonka i z wielkim zapałem poczęła go otrzepywać z proszku, który wydobył się z wysadzonej poduszki powietrznej. Tak go uderzała otwartą ręką po klapach marynarki, że aż się zatoczył i gdyby nie stojące wciąż za jego plecami auto, padłby jak długi.
– Nic ci nie jest? – Z troską spytała Elżunia.
– Do diabła, nie wiem, co się stało. Chciałem skręcić, zahamować, a samochód pojechał prosto – wykrztusił z siebie Maniuś.
– Najważniejsze, że jest pan cały, dyrektorze – zauważyła przytomnie Jadzia i połknęła z wrażenia cukierka.
Zajęte oklepywaniem i pocieszaniem Maniusia członkinie nie zauważyły, że Mariolka podeszła do uniesionej maski i siłowała się z nią, aż w końcu całkowicie ją podniosła.
– Ha! Zamach! – wykrzyknęła triumfalnie, na co oczy wszystkich członkiń i Maniusia skierowały się na nią. Towarzystwo zamarło z zaskoczenia.
– Jak to zamach? – zapytał Maniuś, obciągając marynarkę.
– Ktoś ci przeciął kable! Nie znam się na mechanice, ale na moje oko to hamulce, a kto wie, co jeszcze – orzekła Mariolka, zaglądając głębiej pod maskę.
– Jak rany koguta! Prawdziwy zamach – jęknęła Jadzia, nie wiadomo, czy z przejęcia, czy z ekscytacji, bo takie rzeczy w Stupsku nie zdarzały się często. Zapewne oczyma duszy już widziała siebie, jak rozprawia o sytuacji w sklepie jako świadek zdarzenia.
– Dzwonię po Grażynkę. – Mariolka sięgnęła do kieszeni szortów i wydobyła z niej telefon. Odeszła kilka kroków dalej, żeby spokojnie porozmawiać z przełożoną, bo gospodynie rozgadały się na dobre i trudno było je przekrzyczeć. Na szczęście z sąsiednich domów nikt nie wyszedł. Być może jeszcze ich mieszkańcy nie wrócili z pracy. A może po prostu woleli obserwować zdarzenie zza firanek. Dzięki temu przecież nikt do sądu ich nie wezwie, bo oficjalnie niczego nie widzieli, a zza firanki się nie liczy.
– Czego znowu chcesz, Mariolka? – powitała koleżankę jak zawsze niechętnie Grażynka.
– Ja też się cieszę, że cię słyszę – odparła niezrażona niczym Mariolka. – Mieliśmy przed chwilą nieudany zamach na Maniusia, znaczy dyrektora GOK-u – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu bardzo zadowolona, bo Grażynka tylko czekała na takie atrakcje. W końcu w ostatnim czasie udało im się rozwiązać zagadkę śmierci Misia, udaremnić machlojki finansowe wójta, Wiesia Bogackiego, czyli miejscowego biznesmena, oraz proboszcza. Wytropiły też seniorkę, która okradła członkinie Koła i klubu seniora z pieniędzy przeznaczonych na wyjazd do Turcji[1]. Cóż więc mogło być lepszego niż kolejna zagadka do rozwiązania, zwłaszcza że za każdym razem przybywało im na pagonach belek lub gwiazdek.
– Coś ty znowu wymyśliła, Mariolka? Jaki zamach? Zamachnąć to ja się mogę najwyżej na ciebie.
– Ja mówię poważnie, a ty się ze mnie śmiejesz.
– Ja też mówię poważnie – zapewniła zniecierpliwiona Grażynka.
– Nie dotykajcie niczego. Żadnego grzebania pod maską! – wykrzyknęła Mariolka, widząc, że Jadzia z ciekawością zagląda pod maskę rozbitego auta. Obok zatrzymał się też mąż Elżuni, czyli Grzesio, przejeżdżający obok na rowerze. Zaczynało się więc robić tłoczno, a pojazd należało jak najszybciej zabezpieczyć.
– Jak to pod maską? – zainteresowała się Grażynka.
– Ktoś uszkodził auto Maniusia. Chłopak rąbnął w słup. Ledwie uszedł z życiem.
– Gdzie jesteście? – Grażynka wreszcie chyba potraktowała poważnie to, co mówi Mariolka.
– Zebranie miałyśmy w altanie nad stawem i przyjechał Maniuś, jest Elżunia...
– Ja cię nie pytam, co wy tam robicie, tylko gdzie był ten wypadek.
– Przecie mówię, że nad stawem.
– Którym? – Jak zawsze trzeźwo zapytała Grażynka, bowiem we wsi znajdowały się dwa stawy. Jeden przed remizą, przy głównej drodze z Mławy do Ciechanowa i na odwrót. Drugi zaś to ów rozległy, przypominający literę T zbiornik przy bocznej drodze, obok parku. Dawniej był jeszcze trzeci, którego pozarastane tatarakiem pozostałości znajdowały się po przeciwnej stronie drogi.
– Tym dużym, obok parku.
– Niczego nie ruszaj. Zaraz będę – rzuciła Grażynka.
– Przecież mnie znasz... – Mariolka chciała jeszcze coś dodać, ale koleżanka się rozłączyła, więc policjantka wróciła do auta, przy którym tłumek zrobił się już całkiem niezły. – Proszę się rozejść i nie zaglądać tutaj. – Gładko przeszła z trybu członkini w tryb policyjny.
Wtedy zadzwonił telefon, a kiedy Mariolka odebrała, ze zdziwieniem stwierdziła, że to ponownie Grażynka.
– Trzymaj z daleka zwłaszcza te trzy samozwańcze miłośniczki zbrodni z bożej łaski – warknęła w słuchawkę Grażynka. – I żadnych informacji im nie udzielaj.
– Jesteś niesprawiedliwa. Aldonka, Monia i Kasiunia pomogły nam już tyle, że powinnaś im podziękować i cieszyć się, że nadal chcą pomagać, mimo że jesteś niemiła.
– Żebym ci nie musiała przypominać, jak o mały włos śledztwa nie położyły, bo im się kraść dowodów zachciało.
– Oj tam. Raz się zdarzyło. – Mariolka broniła uparcie koleżanek z Koła, jednak nie dane jej było powiedzieć nic więcej, bo Grażynka ponownie się rozłączyła.
Mariolka tylko pokręciła głową i skupiła się na zabezpieczaniu miejsca zdarzenia, tak by nikt nie mógł zaglądać pod maskę uszkodzonego auta.
– A mówiłam i prosiłam – warknęła Grażynka, kiedy pojawiła się na miejscu wypadku, a na jej spotkanie wybiegła z tłumu gapiów Mariolka. – Jak grochem o stodołę.
– O ścianę – sprostowała usłużnie Mariolka.
W odpowiedzi Grażynka, która przyjechała w stroju służbowym, bo właśnie kończyła pracę, zmierzyła współpracownicę takim wzrokiem, że nieco słabszy psychicznie osobnik mógłby paść trupem. Mariolka jednak nie bała się ani Grażynki, ani jej strasznych spojrzeń, mimo że przyjaciółka z natury wyglądała imponująco, bo nie dość, że była wysoką blondynką, to jeszcze solidnie zbudowaną. Półdługie włosy nosiła związane w ciasny kucyk.
– Stoisz jak widły w szopie, a tłum ślady rozdeptuje – huknęła Grażynka.
– Niczego nie rozdeptuje. Wszystko ci pokażę – zapewniła Mariolka.
Policjantki podeszły do rozbitego auta, obok którego stał Maniuś otoczony wianuszkiem kobiet. Nie wyglądał na zamartwionego tym faktem. Wręcz robił zbolałą minę, by zainteresowanie żeńskiej publiki nie osłabło. Grażynka była zupełnie na uroki Maniusia niewrażliwa. W ogóle nie przepadała za mężczyznami, bo tylko co lepsze stanowiska w powiatowej komendzie zajmowali, mimo że ona dwoiła się i troiła w Stupsku, żeby poza awansem dostać przydział gdzieś wyżej, najlepiej do kryminalnego. Owszem, w ostatnim czasie doceniono jej pracę, ale wciąż tkwiła na posterunku w Stupsku z siedzibą w Konopkach. W dodatku jeden taki Mikołaj, co przeprowadził się do Konopek, uganiał się za nią, a Mariolka ubzdurała sobie, że ich zeswata i zostaną parą. Grażynka całe życie unikała wciągania w jakieś historie damsko-męskie. Nie dla niej było życie rodzinne i pożycie. Jej celem była kariera. A przez Mikusia o mały włos zawaliłaby swoje plany. Dlatego unikała go ostatnio, jak mogła.
Mariolka tymczasem pokazała jej poszarpane kable wystające spod wgniecionej maski.
– Ktoś je celowo uszkodził. Dodatkowo przecięte są przewody od hamulców – tłumaczyła Sieradzka.
Grażynka westchnęła z rezygnacją i tak cicho, by tylko Mariolka usłyszała, powiedziała:
– To była kuna albo inne drapieżne cholerstwo, a ty mnie wzywasz i robisz raban. Mariolka, ogarnij się.
Miała wrażenie, że uszy obecnych, a zwłaszcza Jadzi, niczym radary usiłują wyłapać każde słowo.
– Jak to kuna? – Koleżanka zamrugała nerwowo. – Kuna z nożem?
– Mariolka, skup się! Z jakim nożem? – Grażynka pacnęła się dłonią w czoło. – Zębami przegryzła. Na litość boską, kobieto! Za długo patrzyłaś na Maniusia, czy co, że ci się w głowie pomieszało? Odrywasz mnie od poważnej roboty, żeby mi pokazać, że kuna kable pogryzła.
Już miała się odwrócić i odejść w kierunku swojego auta, kiedy odezwała się Aldonka, która od dłuższej chwili wpatrywała się w to, co widać było pod otwartą maską auta.
– Może ten wężyk to i kuna przegryzła, może i tę wiązkę przewodów też, ale... – Aldonka urwała i ze stęknięciem pochyliła się nad komorą silnika. – Nie powiesz mi chyba, że kuna wiedziała, którą kostkę obluzować, żeby wypadła w najmniej oczekiwanym momencie.
Aldonka, której mąż był właścicielem warsztatu samochodowego, już nie raz udowodniła, że na mechanice się zna. Wyprostowała się i dodała z triumfalną miną:
– Chyba że ta kuna znała się na mechanice i wiedziała, co układ kierowniczy zablokuje. I co zrobić, żeby na wszelki wypadek odciąć hamulce, bo mogłyby zatrzymać auto, zanim w coś uderzy.
Z tłumu dobiegło pojedyncze jęknięcie. Grażynka dałaby sobie głowę uciąć, że wydobyło się z gardła Maniusia.
– A nie mówiłam? – powiedziała z satysfakcją Mariolka.
– Dobrze. W takim razie zapraszam na rozmowę – zwróciła się do Maniusia Grażynka. Zdenerwowała ją Aldonka, bo kolejny raz wtykała nos w nie swoje sprawy. Jednak przyznać musiała, że należy sprawdzić trop.
Kiedy razem z Mariolką szli w stronę altany, odprowadzały ich zawiedzione spojrzenia członkiń z Jadzią na czele. Grażynka wolałaby zabrać Maniusia na posterunek, ale szkoda jej było czasu. Usiadła więc za stołem, na którym jeszcze znajdowały się dzbanki z lemoniadą oraz szklanki i ciastka ułożone na talerzykach. Wokół posiłku krążył już rój much i os.
– W tej sytuacji muszę zapytać, czy masz jakichś wrogów? Czy może ktoś chciałby, żeby przytrafił ci się wypadek?
– Jednym słowem, czy ktoś życzy ci śmierci? – sprecyzowała Mariolka, kiedy oszołomiony nieco Maniuś wpatrywał się w Grażynkę, jakby ją pierwszy raz widział.
– Nie. Chyba nie. Chociaż... – Mężczyzna zastanawiał się, aż w końcu odparł: – Jak tak teraz o tym myślę, to jest powód, dla którego ktoś mógłby chcieć się mnie pozbyć. – Głos mu zadrżał przy ostatnich słowach. – Tylko że nikt... Prawie nikt o tym nie wie.
– Czego nikt nie wie? – dopytała Mariolka.
– Że w przyszłych wyborach będę się ubiegał o fotel wójta.
W altanie zapadła cisza. Mariolka pewnie umilkła z zaskoczenia. Jednak Grażynki polityczne rozgrywki w ogóle nie obchodziły, o ile nie były motywem zbrodni. W tym przypadku mogły się stać motorem działania sprawcy, a to oznaczało dochodzenie. Każde dochodzenie kończyło się schwytaniem sprawcy. Kiedy zaś schwytano sprawcę, można było liczyć na awans. Mrówka zerknęła na swój pagon, na którym widniały cztery gwiazdki na pionowym pasku i oczyma wyobraźni zobaczyła dwie gwiazdki bez paska, a w myślach już zaczęła układać raport o przeniesienie.
– Czyli mamy motyw – powiedziała w końcu Grażynka, otrząsnąwszy się ze swoich rozważań.
– Nie wiem. Bo w sumie to nikomu nie mówiłem. Nawet nie wiem, czy będę miał kontrkandydata. Wszystko to jeszcze niepewne. Wybory daleko. – Maniuś mówił szybko, jakby usiłował odwrócić uwagę policjantek od tego, co istotne.
– A jednak ktoś musiał wiedzieć i od tego zaczniemy – stwierdziła Grażynka, pomijając wywód o motywie zbrodni wręcz idealnym. – Komu mówiłeś albo kto mógł wiedzieć o twoich planach?
– W sumie tylko Elżunia. Ale ona nie ma zamiaru startować w wyborach.
– W takim razie pozostaje pytanie, komu ona mogła o tym powiedzieć – powiedziała bardziej do siebie Grażynka.
– To będzie łatwe do ustalenia – ucieszyła się Mariolka i poderwała z ławki. – Elżunia jest tutaj. Pójdę po nią.
Nie czekając na odpowiedź Grażynki, Sieradzka popędziła w stronę grupki wciąż stojących na ulicy kobiet. Najwidoczniej teraz już im się do domu nie spieszyło. Po chwili przyprowadziła Elżunię. Kiedy patrząc pytająco na Maniusia, usiadła na wprost policjantek, Grażynka zapytała ją, komu mogła mówić o tym, że dyrektor GOK-u miał zamiar startować w wyborach.
– Nikomu. Ale przecież mówiłeś, że rodzina też wie i namawia. Wójt też był za tym, żebyś startował. Więc wie więcej osób, niż mogłoby się wydawać. – Elżunia uświadomiła im prostą prawdę, która sprawiła, że Mariolce zrzedła mina.
Za to Grażynka wcale nie była tym zaskoczona.
– Jednym słowem tajemnica szynszyla – mruknęła do siebie.
Mariolka tak parsknęła w szklankę trzymaną przy ustach, że lemoniada rozprysła się po całym stole, a jej krople doleciały nawet do marynarki Maniusia. Otrzepał się dyskretnym ruchem z wielką gracją.
– I czego rżysz? – warknęła Grażynka do Mariolki czerwonej z wysiłku, by nie zacząć śmiać się na głos.
– Przepraszam – szepnęła Mariolka, jednak mimo reprymendy przełożonej, nadal podrygiwała na swoim miejscu od tłumionego śmiechu. Tak ją rozbawiło to przekręcone powiedzonko, że nawet zwyczajowo nie poprawiła Grażynki.
Dopiero kiedy siedziały już w służbowej kii, Mariolka wybuchnęła głośnym śmiechem. Grażynka nie pierwszy już raz pożałowała, że dawno temu nie zrobiła użytku ze służbowej broni.
– Ależ zabawne – powiedziała zjadliwie, sięgając po telefon, żeby wezwać techników, którzy mogliby zbadać auto pod kątem zamachu na życie Maniusia.
– Żebyś wiedziała – odparła niezrażona niczym Mariolka, ocierając łzy.
– Co o tym sądzisz? – mruknęła niechętnie Grażynka, zanim wybrała numer. Nie miała w zwyczaju naradzać się ze współpracownicą, jednak tym razem miała nadzieję, że to skutecznie odwróci jej uwagę od tego, co ją tak bawiło.
– Wyśmienity żart z tymi szynszylami – zachichotała Sieradzka.
– Nie pytam o żarty, tylko o fakty – warknęła Grażynka.
W końcu Mariolka odchrząknęła i powiedziała już spokojnym głosem:
– Według mnie ktoś boi się, że Maniuś może być poważnym kandydatem na to stanowisko. Tylko inny kandydat poważyłby się na to, by go wyeliminować. Kto to jest, dowiemy się zapewne przed wyborami, kiedy trzeba będzie zgłaszać kandydatury.
– Teoretycznie tak. Obawiam się jednak, że nie możemy czekać kilku lat na to, aż to się stanie. Jakby za każdym razem policja siedziała i czekała z założonymi rękami, to wykrywalność spadłaby do zera.
– I tak wszyscy twierdzą, że siedzimy i niczego nie robimy – mruknęła Mariolka, a głośniej dodała: – Więc sugerujesz, że będziemy szukać tego, kto to zrobił? – upewniła się Mariolka.
– Niczego nie sugeruję. Ja wiem, że my go musimy dorwać, zanim mu się uda w końcu załatwić Maniusia.
– Mój boszz, a więc Maniuś jest w niebezpieczeństwie twoim zdaniem?
W tym momencie Grażynka zdała sobie sprawę z tego, że wprowadziła Mariolkę w swoje przemyślenia, co oznaczało, iż współpracownica będzie próbowała jej za wszelką cenę pomóc, a tego akurat nie znosiła. Z natury rzeczy działała w pojedynkę. Mariolkę tolerowała i choć zawdzięczała jej życie, to nie miała zamiaru wtajemniczać ją w dochodzenie.
– Być może. Naszym zadaniem jest dopilnować, żeby nic mu się nie stało – rzekła z mocą Grażynka, ucinając dyskusję. Wybrała numer na komendę, by ostatecznie załatwić sprawę.
Zanim jednak wcisnęła zieloną słuchawkę, jej uwagę ściągnęła grupa czterech kobiet nadciągająca od strony parku. Na jej czele szła Jagna w szarej, luźnej, powiewającej ni to sukience, ni szacie. Pozostałe trzy kobiety szły tak, jakby się ustawiły celowo od najniższej do najwyższej. Najpierw niska, krągła blondynka, potem średnia szatynka i na koniec wysoka, solidnie zbudowana, figurą przypominająca Grażynkę ufarbowana niemal na biało.
– Kto to, u diabła, jest? Co to za tercet egzotyczny wlecze się za Jagną? – zapytała bezwiednie.
– Pewnie te pisarki, które miały przyjechać do Jagny – wyjaśniła Mariolka, z taką samą uwagą wpatrując się w kobiety idące łąką w kierunku wyłożonej kostką ścieżki, która biegła wzdłuż stawu. Nocą niektóre z kostek świeciły, a cała ścieżka została też oświetlona lampami solarnymi. Teraz zapewne kobiety miały zamiar usiąść na jednaj z ławek ustawionych wzdłuż ścieżki, ale najpierw Jagna podeszła do altany, gdzie została Elżunia z Maniusiem. Pisarki w tym czasie wyraźnie zachwycone rozglądały się wokół siebie i z ożywieniem o czymś rozprawiały, idąc w kierunku wody.
– Pisarki? Mało mam problemów z członkiniami, to jeszcze pisarek tylko brakowało – podsumowała Grażynka tak zła, że z tej złości nie mogła trafić w zieloną słuchawkę, żeby wreszcie wykonać ów telefon. Jednak nie dane jej było wyjaśnić, z czym dzwoni. Kiedy już się połączyła i wstępnie poinformowała oficera dyżurnego, że będzie potrzebować pomocy, kobiety przeszły na betonową ścieżkę i ruszyły w kierunku łowiącego ryby Jasia, który szamotał się z wędką. Musiał złowić rybę i to niemałą, bo wstał z rozkładanego stołeczka turystycznego i zaparł się porządnie nogami o ziemię. Wędka wygięła się w pałąk. Jego zmagania z wielką uwagą obserwowały teraz już stojące obok niego pisarki. Nagle pulchna blondynka zaczęła coś krzyczeć, czego Grażynka w zamkniętym aucie nie mogła słyszeć. Gestykulowała przy tym intensywnie i wyglądała na solidnie przerażoną. Na powierzchnię wody coś wypłynęło. Jeśli jednak założyć, że była to ryba, to chyba tylko karp mutant, ewentualnie legendarny już w pewnych kręgach szczupak, co mu ze starości brzózka na głowie wyrosła.
Grażynka zdążyła tylko jęknąć:
– O nie!
Zgodnie z jej przewidywaniami cała grupa stojących na drodze kobiet, która nieco się już zmniejszyła, ruszyła ochoczo w stronę krzyczącej blondyny. Pozostałe dwie pisarki chwytały się za głowy, a kiedy do nich dołączyła Aldonka, tylko machnęła ręką i odwróciła się tyłem, kręcąc głową.
– Co tam się dzieje? – zareagowała Mariolka i chwyciła za klamkę.
– Zwariować idzie z tymi babami – zawyrokowała Grażynka. – Oddzwonię do was za chwilę, bo mamy tu jakąś kolejną dramę – rzuciła do telefonu i wysiadła za Mariolką.
Już z daleka słyszały to, od czego włos na głowie powinien się zjeżyć każdemu, a zwłaszcza policjantkom.
– No mówię wam, że to trup – darła się blondyna w dużych okularach na nosie, aż te jej zaszły parą.
– Może ktoś garnitur wyrzucił – powiedziała spokojnie szatynka, też zresztą w okularach.
– Tak. Garnitur z zawartością – parsknęła największa z nich, dla odmiany nienosząca okularów.
– Grażynka z Mariolką zaraz się tym zajmą. Nie podchodźcie blisko, żeby śladów nie zadeptać – wysapała zdyszana Jagna, która pojawiła się za plecami Grażynki.
– Jedna, co mądrze gada – skonstatowała Grażynka i skinęła z uznaniem pisarce, odsuwając na bok członkinie, które przemieściły się na miejsce zdarzenia zaraz po tym, jak pisarki zaczęły robić raban.
– Proszę się odsunąć – ryknęła Mariolka znienacka, aż Grażynka zmyliła krok i byłaby wpadła do wody.
– Pani antyperspirant, myślałem, że to ryba – wyjąkał blady ze strachu Jasio. Trzęsły mu się ręce, a haczyk na końcu wędki dygotał niebezpiecznie blisko głowy Mariolki, aż ta uskoczyła, żeby nie zostać złowioną i odruchowo poprawiła Jasia:
– Aspirant.
Mężczyzna gorliwie pokiwał głową.
Rzeczywiście na powierzchni stawu twarzą do dołu unosiły się zwłoki, najprawdopodobniej męskie, bo odziane w ciemny garnitur. Żeby zbliżyć się do nich, Grażynka musiałaby wejść do wody. Nie było tutaj specjalnie głęboko, bo staw sukcesywnie czyszczono, a nadmiar wody odprowadzano podziemnym przepustem do kolejnego zarastającego stawu, a stamtąd rowem do płynącej za bagnami rzeczki. Niezbyt przyjemna wizja zamoczenia munduru i służbowych butów sprawiła, że Grażynka zaczęła się rozglądać za czymś, czym mogłaby przyciągnąć topielca bliżej. Na pierwszy rzut oka, ale i na powonienie, Grażynka wiedziała, że ma do czynienia z martwym człowiekiem.
– Jasiu, mógłbyś go znowu złowić?
– Ale jak to? – Jasio zamrugał zdenerwowany.
– Zarzuć to swoje wędzisko i przyciągnij go tutaj – warknęła. Sama by to zrobiła, ale wędkarz miał więcej wprawy i lepszą celność niż ona.
Jasio niechętnie zgodził się na ponowne zarzucenie wędki. Stękając z wysiłku i manewrując kijem, przyciągnął zwłoki do brzegu.
– Teraz go nie odczepię. Muszę żyłkę odciąć – jęknął.
– Niczego mi tu nie będziesz odcinał – stwierdziła Grażynka i wyjęła telefon. – Wbij to w ziemię czy tam zamocuj jakoś inaczej, żeby nam nieboszczyk nie odpłynął.
Tymczasem nad stawem rozgorzała dyskusja, kim jest ów nieboszczyk i dlaczego znalazł się w stawie. Aldonka obstawiała nietrzeźwego klienta sklepu Lewiatan, pisarki widziały w nim ofiarę mordu, zaś Anulka biedaka, co postanowił tak zakończyć swe nieszczęśliwe, najprawdopodobniej z powodu kobiety, życie. Przez harmider, który zapanował na brzegu, Grażynka ledwie dogadała się z komendą. Kiedy się rozłączyła, podeszła do zgromadzonych nad brzegiem ludzi, do których dołączył Maniuś i już miała ich wszystkich przepędzić na cztery wiatry, kiedy Maniuś powiedział:
– Matko Najświętsza! To Rysio, nasz skarbnik.
Grażynka zmrużyła oczy i podeszła do brzegu. Nie była jednak przekonana co do tożsamości denata, a nie chciała go ruszać, zanim nie przyjadą technicy.
– Jesteś pewny? – przyjrzała się pobladłemu z wrażenia Maniusiowi.
– Takiej blond pożyczki nie ma nikt inny – odparł pewnie Maniuś, wskazując palcem na wodę, gdzie obok głowy topielca rzeczywiście unosiło się na wodzie przynajmniej półmetrowej długości pasmo blond włosów, które Grażynka wzięła za jakieś szuwary.
– Masz rację – przytaknęła mu Mariolka, nachylając się nad lustrem wody. – Mój Boże, to Rysio!
Rysio był zagorzałym kawalerem. W młodości ponoć zadawał szyku na wiejskich zabawach i miał spore powodzenie, mimo skromnego wzrostu. Być może wpływ na to miała intratna posada gminnego skarbnika, którą piastował od lat. Niestety, z czasem i w miarę jak tracił włosy, tracił również powodzenie u kobiet. Dlatego wpadł na pomysł rewolucyjny w swej prostocie i wyhodował półmetrową pożyczkę, którą kilkukrotnie owijał wokół niemal łysej czaszki. Kto nie wiedział, mógł się dać oszukać, że Rysio dysponuje bujnym owłosieniem. Jednak czar pryskał, kiedy wiał wiatr. Na to też Rysio znalazł sposób. Nosił kapelusz, w którym przypominał skrzyżowanie Blues Brothers ze szpiegiem z Krainy Deszczowców.
– Czy to Rysio, okaże się w trakcie oględzin. A teraz proszę się rozejść! Nie chcę tu nikogo widzieć, kiedy pojawią się technicy – zarządziła Grażynka. – Tylko idźcie ostrożnie i jeden za drugim ścieżką, żeby mi nikt w trawę nie wszedł.
– Tu mogły zostać jakieś ślady – wyjaśniła Mariolka.
Wstrząśnięta odkryciem publika niechętnie zaczęła się rozchodzić.
– Jasio, ty zostajesz. Panie też. – Grażynka zastąpiła drogę pisarkom, które stanęły obok Jagny. – Będę miała do was kilka pytań. Ostatecznie to wy odkryłyście zwłoki.
Kobiety popatrzyły na siebie i na Jasia, który jęknął coś o kolacji.
– To zjesz chleb z masłem zamiast ryb – doradziła Mariolka w dobrej wierze i poklepała Jasia po plecach.
Mężczyzna był chyba w takim szoku, że jej przytaknął i posłusznie został nad brzegiem wody.
Zanim nadjechali technicy razem z policjantami z wydziału kryminalnego, Grażynka upewniła się, że Jasio nie miał pojęcia o nieboszczyku utopionym w stawie, bo go dosłownie wyszarpnął z dna zbiornika, zaczepiając o niego wędką. Pisarki, czyli Ola Krab, Paula Huzarek i Patrycja Zupka, tym bardziej nie miały nic wspólnego z denatem, ale Ola, krągła blondynka sięgająca Grażynce niewiele powyżej biustu potwierdziła, że pierwsza zauważyła denata.
– Od razu wiedziałam, że to żadna tam kukła czy inny garnitur – pochwaliła się.
Pozostałe przyznały jej rację. Jagna zaś tylko przewróciła oczami. Na brzegu szybko pojawili się strażacy ze sprzętem pozwalającym wydobyć topielca z wody. Kiedy na miejsce zajechała ekipa dobrze znana już policjantkom z posterunku w Stupsku z siedzibą w Konopkach, też nie była specjalnie zaskoczona znaleziskiem.
– Tu u was to jakaś tradycja z tymi pływającymi. Już drugi w ciągu dwóch lat – zaśmiał się Waldek, jeden z kryminalnych.
– Przynajmniej znowu będziecie mieli co robić – warknęła Grażynka.
– Tam w altanie widziałem jakiś poczęstunek, ale nie liczcie, że znowu nas upijecie – pogroził policjantkom.
– Mnie by to wcale nie przeszkadzało, gdyby znowu Mariolka zrobiła ten placek z wiśniami – zachichotał chudy technik Jasio zwany Formalinką, ponieważ dla kurażu i dla znieczulenia po traumatycznych nieraz oględzinach stosował leczniczo trunki wysokoprocentowe.
– Weźcie się za robotę, zamiast debatować nad umiejętnościami kulinarnymi Mariolki – zdenerwowała się Grażynka.
– Coś ty taka prędka? – powiedział flegmatycznie Jasio Formalinka, zapinając kombinezon ochronny powolnym ruchem. – Temu tam już się nigdzie nie spieszy – dodał, wskazując głową na unoszącego się na wodzie nieboszczyka.
W odpowiedzi Grażynka burknęła coś o tym, że rutyna ich zgubi i pomaszerowała do altany, gdzie zostały pisarki i Jasio wędkarz.
– W tej sytuacji chyba zamach na Maniusia zejdzie na dalszy plan – zainteresowała się drepcząca za nią Mariolka.
– To miałyście też tutaj zamach? – ucieszyła się największa z pisarek i zaklaskała z radości.
Policjantki zmierzyły ją zdziwionymi spojrzeniami, aż się zmieszała i szybko wyjaśniła:
– Jagna zaprosiła nas, żebyśmy znalazły dla siebie inspiracje pisarskie. Obiecała nam to. Tymczasem tu się dzieje więcej, niż mogłybyśmy sobie w najśmielszych snach wyobrazić.
Mariolka z Grażynką popatrzyły tym razem na siebie.
– Obiecała wam to – powtórzyła Grażynka z namysłem, wpatrując się w Jagnę.
– Chyba nie sądzisz, że byłabym na tyle głupia, żeby utopić skarbnika dla zapewnienia dziewczynom rozrywki? – prychnęła pisarka i zarzuciła na plecy siwy warkocz.
– To się okaże w trakcie dochodzenia. – Grażynka wycelowała palec w Jagnę, która pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ale ostrzegam, że wy trzymacie się od tego z daleka.
– Chyba żartujesz? – prychnęła Jagna. – Po czymś takim nawet nie mam zamiaru wam pomagać. – Kobieta zaplotła ramiona na piersiach i zacisnęła usta w ciup.
Grażynka udała, że nie widzi, jak Mariolka pokręciła głową z dezaprobatą. Nie pierwszy raz członkinie Koła i pisarka prowadziły na własną rękę poszukiwania winnego zbrodni. Policjantka miała nadzieję, że tym razem nie będą się mieszać.
– Co o tym sądzisz? – zagaiła Monia, kiedy razem z Aldonką i Kasiunią wracały pieszo do domu po nieudanym spotkaniu nad stawem.
– Sądzę, że nadal nie ustaliłyśmy menu. Nie wiemy, jakie atrakcje mamy zaplanować. W ogóle nic nie wiemy.
– To nie dojdzie do skutku. Ja wam to mówię – stęknęła Kasia z właściwym sobie pesymizmem i kompletnym brakiem wiary w przedsięwzięcie, jakim były planowane Wianki.
Aldonka zatrzymała się tak nagle, że aż Monia na nią wpadła, ale że Moniczka była niewielkich gabarytów, to odbiła się od przyjaciółki. Gdyby nie podtrzymała jej Kasiunia, wyrżnęłaby tyłkiem o chodnik.
– Monia, trzymaj mnie, bo ja ją kiedyś utopię w bigosie – wycedziła przez zęby Aldonka. – Jak będzie koniec świata, to pierwszy piorun walnie w twoją chałupę, Kasiunia. Właśnie przez to twoje narzekanie wieczne. Wianki będą. Niechby nawet po moim trupie!
– Aldonka, może jeden trup to już wystarczy na dziś, co? – spytała ostrożnie Monia.
Kucharka rzuciła jej złe spojrzenie i bez słowa ruszyła przed siebie. Oszołomione kobiety poszły za nią. Kasiunia zaczęła coś mamrotać o groźbach karalnych, ale Monia dała jej kuksańca i wyszeptała:
– Nie widzisz, że jest zła?
– Żebyście wiedziały, że jestem – odparła Aldonka, która tak dziarsko maszerowała przed siebie, że dziewczyny ledwie za nią nadążały. – W tej wsi to już nawet spokojnie żadnej imprezy nie można zrobić, bo zaraz coś się dzieje.
– Nie uważasz, że powinnyśmy się tym zainteresować?
Aldonka znowu wyhamowała. Tym razem Monia zdążyła stanąć, zanim w nią uderzyła.
– My się tym nie zainteresujemy. My to wyjaśnimy!
– Znowu – jęknęła Kasiunia najwidoczniej przerażona wizją kolejnego śledztwa.
– Tylko nie szukajmy żadnych dowodów nocą. Proszę – dołączyła się do niej Monia, mając w pamięci sławetną nocną wyprawę po koło z auta domniemanego mordercy do warsztatu Krzysia.