Transakcja - Piotr Gajdziński - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Transakcja ebook i audiobook

Piotr Gajdziński

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Mroczny thriller szpiegowski. Historia, polityka i bezwzględna gra wywiadów splatają się w śmiertelnie groźną intrygę.

Tuż przed wycofaniem wojsk sowieckich z Polski Urząd Ochrony Państwa werbuje młodego rosyjskiego oficera. Po latach milczenia ten nagle się uaktywnia i zaczyna przekazywać informacje o przygotowaniach Chin do globalnej konfrontacji. Polskie służby podejrzewają prowokację, która może zmienić układ sił na świecie.

Do gry zostaje wciągnięty Rafał Terlecki – dziennikarz niezależnej stacji telewizyjnej. Jego śledztwo prowadzi do podziemnego schronu zbudowanego przez Rosjan i do siatki agentów, którzy wciąż działają w Polsce. Wkrótce staje się jasne, że prawda jest dużo bardziej niebezpieczna, niż można było kiedykolwiek przypuszczać.

Kto rozdaje karty w tej grze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 365

Data ważności licencji: 11/26/2030

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 2 min

Lektor: Adam Bauman

Data ważności licencji: 11/26/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł-Kulesza, Barbara Milanowska (Lingventa)

© by Piotr Gajdziński

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

ISBN 978-83-287-3797-6

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I 

Warszawa 2025

–fragment–

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz

Żonie.

Jesteś najlepsza

Jeśli Xi Jinping podejmie decyzję o ataku na Tajwan, najpierw zadzwoni do swojego młodszego partnera Putina i powie: „Hej, zrobię to i potrzebuję, żebyś zajął ich w Europie, atakując terytorium NATO”.

To jest najprawdopodobniej sposób, w jaki to się będzie działo.

Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, lipiec 2025

Rozdział 1

WARSZAWA, 14 MARCA 2025

Usłyszał w słuchawce polecenie z reżyserki i zadał ostatnie pytanie, zastrzegając, że prosi o krótkie odpowiedzi. I takie otrzymał. Do tego programu Rafał Terlecki, dziennikarz prywatnej stacji telewizyjnej, zapraszał wyłącznie ekspertów, więc utrzymanie swoich rozmówców w ryzach było stosunkowo proste. Gorzej wypadało to w jego wcześniejszej audycji, nadawanej w paśmie późnopopołudniowym, w którym gościł polityków z dwóch przeciwstawnych obozów politycznych. Tam temperatura sporu była znacznie wyższa.

Zeszli z anteny i Terlecki wstał, aby pożegnać się z uczestnikami dyskusji. Jeden z nich pracował w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, drugi jeszcze do niedawna był członkiem polskiej misji wojskowej w Kijowie, a trzeci pułkownikiem wywiadu. Swoją imponującą karierę rozpoczął jeszcze w Peerelu, a później doszedł do wysokich stanowisk w Urzędzie Ochrony Państwa, aby po nagłej dymisji zimą dwa tysiące piętnastego roku stworzyć firmę informatyczną, a po śmierci żony wyprowadzić się na Pojezierze Wałeckie i zająć się hodowlą bydła. Terlecki poznał go kilka lat temu podczas pracy nad reportażem o sowieckiej szkole szpiegów ulokowanej po wojnie w zachodniej Wielkopolsce.

– Chciałbym z panem redaktorem porozmawiać – powiedział pułkownik tak cicho, że w rozgardiaszu panującym teraz w studio jego słowa ledwo do Rafała dotarły.

Odparł, że za piętnaście minut będzie wolny, więc jeśli pułkownik poczeka na niego w holu na dole, to jest do jego dyspozycji.

– Nie zrozumiał mnie pan. To ważna kwestia. Czy moglibyśmy zjeść jutro śniadanie? Zatrzymałem się w hotelu Metropol przy Marszałkowskiej. Mam do omówienia pewną sprawę, która może pana zainteresować. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Terlecki był trochę zaskoczony, ale chętnie się zgodził. Pułkownik Jerzy Kubasiński był człowiekiem bardzo powściągliwym, niechętnie udzielał się publicznie i ściągnięcie go do dzisiejszego programu wymagało długich starań. Jego propozycja zaciekawiła Terleckiego, więc powiedział, że może odwieźć gościa do hotelu – jego apartament znajdował się niedaleko – ale generał oświadczył, że jest już umówiony.

– Bywam teraz w Warszawie rzadko, więc sam pan rozumie… Ale bardzo mi na rozmowie z panem zależy. Dziewiąta czy dziesiąta, która godzina bardziej panu odpowiada?

Wolałby późniejszą – w ostatnim czasie zmienił swój dobowy rytm – ale głupio było mu się do tego przyznać. Umówili się na dziewiątą.

Terlecki zajmował się teraz publicystyką. Po latach robienia reportaży, również takich, które zyskały spory rozgłos, porzucił ten forsowny gatunek. Miał już swoje lata i niewielką ochotę na tropienie zagadek, ślęczenie nad dokumentami i spotykanie się z informatorami w jakichś zaplutych pubach, w których zapach skwaśniałego piwa walczył o lepsze ze smrodem uryny. Choć ostatnio zaczął do tego tęsknić. Lubił swój wieczorny program, ale te popołudniowe rozmowy z politykami coraz bardziej go mierziły, większość z nich była zresztą zwykłą, niewiele wnoszącą młócką. Z dziennikarskiego punktu widzenia było to interesujące, nic bardziej nie przyciągało uwagi widzów niż kłótnie i awantury, ale wobec radykalnej zmiany sytuacji na świecie i gigantycznych wyzwań stojących przed polską klasą polityczną spory na nic nieznaczące tematy coraz mniej mu odpowiadały.

Gdy zjeżdżał windą do podziemnego parkingu, w uszach dźwięczały mu niedawne słowa pułkownika Kubasińskiego: „Rosyjskie dywizje pancerne grzeją silniki. Moim zdaniem wcale nie jest przesądzone, w którą stronę będą skierowane lufy ich świeżo zmodernizowanych T-90W. Nie podzielam dominującego za oceanem optymizmu”.

Terlecki spodziewał się, że wypowiedź Kubasińskiego wywoła duży rezonans. Obecna polityka rządu wobec Rosji opierała się na wymuszonej przez Waszyngton doktrynie „zimnego pokoju”. Stosunki polityczne były na skrajnie niskim poziomie, a gospodarcze, choć nieco bardziej ożywione niż trzy lata temu, nawet nie zbliżyły się do tych sprzed inwazji na Ukrainę. Terlecki się przeciwko temu burzył, ale to rozumiał. Tylko taka formuła pozwalała utrzymywać w Polsce wojska amerykańskie, które Warszawa uważała za gwaranta pokoju. W ostatnim czasie na wschodzie kraju pojawiły się oddziały brytyjskie, francuskie i włoskie, ale polskie społeczeństwo za prawdziwego strażnika bezpieczeństwa uważało wyłącznie Amerykanów.

„Rosyjskie dywizje pancerne grzeją silniki” – Terlecki dobrze pamiętał to sformułowanie często używane w czasie solidarnościowej rewolucji, gdy wszyscy spodziewali się sowieckiej interwencji. Na początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku był jeszcze młodym chłopakiem, ale już wtedy interesował się polityką. Zresztą kto wówczas nie interesował się polityką? Pomyślał, że pułkownik użył tych słów celowo.

Zjawił się w Metropolu przed czasem, a mimo to Jerzy Kubasiński siedział już przy stoliku, pijąc kawę i czytając „Gazetę Wyborczą”. Tradycyjne papierowe wydanie, co teraz było już rzadkością, a może nawet ewenementem. Terlecki powiódł wzrokiem po sali, większość hotelowych gości – jeśli coś czytała – korzystała z tabletów lub smartfonów.

– Dziękuję, że pan przyszedł. Proszę sobie zamówić coś do jedzenia, ja pozostanę przy kawie. Dla człowieka mieszkającego na wsi, na co dzień zajadającego się najlepszą wołowiną na świecie, warszawskie smakołyki są odrobinę niestrawne – powiedział z przepraszającym uśmiechem.

Przez chwilę rozmawiali o hodowli bydła. Jego rozmówca był jednym z największych dostawców wołowiny dla sieci McDonald’s. W końcu Rafał zapytał, czy pułkownik naprawdę uważa, że lufy rosyjskich czołgów mogą zostać skierowane na zachód zamiast, jak mają nadzieję Amerykanie, na wschód.

Były wiceszef Urzędu Ochrony Państwa przez chwilę milczał, wpatrując się w Terleckiego.

– Gdzie pańskim zdaniem jest dla Rosji owo mityczne „złote runo”? Nad Chang Jiang i Huang He? Stawiałbym bardziej na Wisłę, Dunaj, Ren i Sekwanę. Ale, przy całym szacunku, zaprosiłem dzisiaj pana nie po to, aby rozmawiać o geopolityce. Mam coś bardziej namacalnego i, jak mi się wydaje, pilniejszego – powiedział i rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy jego słowa nie docierają do innych osób spożywających śniadanie w pięknej restauracji hotelu Metropol.

W sobotni poranek w hotelu było niewielu gości. Sąsiedni stolik zajmowała rodzina z dwójką dzieci, a ich akcent oraz rude włosy wskazywały, że pochodzą z Irlandii. Było mało prawdopodobne, że znają język polski.

Pułkownik poczekał, aż Terlecki zje swoją jajecznicę na boczku, a później wyszli na ulicę. Mimo soboty na Marszałkowskiej panował spory ruch.

– Odzwyczaiłem się, ale czasem mi tego brakuje. Tej kakofonii dźwięków, chaosu, nieporządku. U mnie na wsi panuje błoga cisza, wszystko ma swój rytm. W dzisiejszych rozchybotanych czasach wieś to najlepsze miejsce do życia. – Generał zatrzymał się, wpatrując się w przejeżdżające samochody.

Ruszyli w kierunku ronda.

– Wie pan, co wydarzyło się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku, we wrześniu, konkretnie siedemnastego? Tego się dzisiaj nie docenia, a to jedna z najważniejszych dat ostatniego półwiecza. Tego dnia ruskie wojska wyszły z Polski.

Terlecki doskonale to pamiętał. Dla ludzi z jego pokolenia była to ważna data. Ostatni, nie tylko symboliczny gest świadczący, że epoka sowieckiej podległości dobiegła końca. Oglądał transmitowaną wówczas przez telewizję uroczystość przed Belwederem, gdy rosyjski pułkownik Leonid Kowaliow prężył się przed prezydentem Lechem Wałęsą.

– Miły moment, nieprawdaż?

– Bardzo. Byli tu właściwie od siedemnastego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego, niemal pięćdziesiąt cztery lata. Po drodze był Katyń, bezczynność podczas powstania warszawskiego, proces szesnastu, osadzenie reżimu Bieruta, puszcza Augustowska, władztwo zależnej od nich PZPR, rozjeżdżony czołgami Poznań, Trójmiasto, Szczecin i cały ten peerelowski cywilizacyjny regres. Długo by wymieniać. Zostawmy to, bo nie na historyczną dyskusję pana zaprosiłem – powiedział i skręcił w prawo, w kierunku placu Konstytucji. Jego socrealistyczna zabudowa stanowiła dobre tło dla ich rozmowy.

Generał rozejrzał się wokół. Ulicą mknęły samochody, ale przechodniów było niewielu.

– Nie powinienem o tym mówić. Łamię w tej chwili tajemnicę państwową, do której przestrzegania jestem zobowiązany. Ale nasz świat zwariował, nic już nie jest takie jak kiedyś. Długo nad tym myślałem i w końcu się przemogłem. Potrzeba nam niestandardowych działań. Przychodzę z tym do pana, bo obejrzałem wiele pańskich reportaży i wiem, że ma pan głowę na karku. Jest pan gotowy?

Rafał Terlecki wzruszył ramionami. Nie wiedział, na co powinien być gotowy.

– Rok przed wyjściem ruskich wojsk z Polski, czyli w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim, zwerbowaliśmy rosyjskiego agenta. Był wtedy młodym podporucznikiem, niewiele znaczącym gówniarzem, ale dobrze rokował. Wróżyliśmy mu dużą karierę. Nie dlatego, że mieliśmy wielkie profetyczne zdolności, ale dlatego, że był synem generała majora Fiodora Kuzniecowa, a u nich rodzinne powiązania bardzo się liczyły, zresztą do dzisiaj się liczą. Nie pomyliliśmy się. Przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka.

Terlecki wrócił do swojego apartamentu, przebrał się i wsiadł na rower. Przecinając ulicę Miodową, omal nie wjechał pod samochód, którego, pogrążony w myślach, nie zauważył. Przeprosił kierowcę uniesieniem ręki i teraz już wolniej pojechał w kierunku placu Zamkowego i dalej, przez Barbakan, w stronę Karowej. Gdy dotarł do Wisły, przyśpieszył, ale po kilku kilometrach zatrzymał się, usiadł na trawie i patrzył na rzekę.

Opowieść generała go zaskoczyła. Oczywiście doskonale wiedział, że wywiady wielu państw czasem posługują się dziennikarzami, ale zastanawiał się, czy ma ochotę w tym uczestniczyć. Ale jaki miał wybór? Jeśli odrzuci propozycję, być może zawsze już będzie tego żałował.

Po kilkunastu minutach ponownie wsiadł na rower, ale stracił ochotę na dalszą jazdę. Z trudem wspiął się Grodzką i pojechał do domu. Po drodze postanowił, że ostateczną decyzję podejmie po spotkaniu z ministrem Robertem Krawczykiem, koordynatorem służb specjalnych. Kubasiński umówił ich na jutrzejszy wieczór, ale Rafał już teraz zaczął układać sobie plan działania. Zawsze tak było. Gdy poczuł trop, nic już nie było w stanie go powstrzymać.

Rozdział 2

WARSZAWA, 16 MARCA 2025

Czarny mercedes zatrzymał się pod kościołem Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. Kierowca miał krótkie włosy i był starannie ogolony, a jego potężne ramiona z trudem mieściły się w ciemnej marynarce. Terlecki wślizgnął się na tylne siedzenie.

Samochód go rozczarował. Miał nadzieję, że choć raz w życiu przejedzie się prawdziwą rządową limuzyną, jednym z tych potworów, którymi na co dzień poruszali się ministrowie, a siedział w wygodnym wprawdzie, ale niewielkim aucie, których dziesiątki widywało się na warszawskich ulicach.

Zapytał, dokąd jadą, a kierowca odpowiedział, że nie może podać dokładnej lokalizacji.

– Przepraszam, ale takie dostałem polecenie. To zajmie mniej więcej kwadrans.

Kierowca zawrócił, ignorując linię ciągłą, i po chwili znaleźli się w alei Jana Pawła II. Mężczyzna, zapewne funkcjonariusz Służby Ochrony Państwa, gwałtownie przyśpieszył. Być może mercedes wyglądał niepozornie, ale pod maską musiał mieć całkiem przyzwoity silnik.

Rafał Terlecki zagłębił się w fotelu i przymknął oczy. Cały czas nie był pewien, czy dobrze zrobił, zgadzając się na spotkanie z ministrem koordynatorem służb specjalnych. Cenił swoją niezależność i miał świadomość, że nieoficjalne spotkanie z politykiem jest balansowaniem na granicy. Żałował teraz, że nie przedyskutował tego z Mariuszem Hallmannem, wydawcą i przyjacielem. Nie chciał jednak złamać słowa danego wcześniej pułkownikowi Kubasińskiemu.

Zatrzymali się przed szeroką bramą i kierowca sięgnął po pilota, a po chwili znaleźli się przed jasno oświetlonym budynkiem, czymś pośrednim między dużą willą a niewielkim pałacykiem. Wokół budynku rozciągał się park, ale ciemność – było kilka minut przed dwudziestą drugą – utrudniała oszacowanie jego wielkości.

Terlecki wysiadł z samochodu i spojrzał na budynek. No tak, teraz skojarzył. Nie był stuprocentowo pewien, ale wydawało mu się, że to willa Zawrat, jedno z tych mało znanych miejsc, w których działa się wielka historia. Przed laty, przygotowując reportaż o okrągłym stole, spędził wiele czasu, oglądając archiwalne filmy nagrane przez ekipę generała Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. To tutaj odbyły się pierwsze rozmowy, które niemal rok później doprowadziły do historycznego przełomu. Doskonale pamiętał zdjęcia Lecha Wałęsy przechadzającego się po parku z Kiszczakiem.

Poczuł się ważny.

Minister Robert Krawczyk wyszedł z budynku i przywitał Terleckiego.

– Nie będzie pan miał nic przeciwko temu, że odbędziemy mały spacer? – Krawczyk był w garniturze skrywanym pod wojskową długą kurtką, która wydawała się dobrze chronić go przed siąpiącym deszczem. Drugą, taką samą, podał Terleckiemu.

Dziennikarz nieźle znał historię willi Zawrat. Jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności budynek ocalał z powstania warszawskiego. Dwa lata po wojnie willę przejęło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a później, od czasu do czasu, mieszkał w niej Stanisław Radkiewicz, jedna z trzech najważniejszych postaci stalinowskiej Polski.

W sąsiedztwie budynku znajdowała się rezydencja ambasadora Stanów Zjednoczonych. Terlecki zapytał, czy ministrowi to nie przeszkadza. Usłyszał, że teren jest ekranowany przez służby przy pomocy zakupionego niedawno we Francji nowoczesnego systemu uniemożliwiającego podsłuch.

– Sprawdziliśmy go wielokrotnie. Proszę mi wierzyć, że jest bezpieczny.

Niektórzy komentatorzy uważali, że pod rządami Donalda Trumpa Ameryka dołączyła do „osi zła”, zrównywali ją z putinowską Rosją, Chinami Xi Jinpinga, a nawet z rządzoną przez Kim Dzong Una Koreą Północną. Terlecki był w swoich ocenach znacznie bardziej powściągliwy, choć uważał, że działania Trumpa, który próbował wymusić bardzo niekorzystny pokój między Moskwą a Kijowem, były ostatnim skurwysyństwem.

– Wierzy pan w artykuł piąty? – zapytał minister Krawczyk, nim jeszcze weszli do parku.

Terlecki spojrzał na niego zdumiony. W oficjalnych przekazach rząd i prezydent cały czas podkreślali jego znaczenie, uspokajając opinię publiczną, że dopóki Polska jest członkiem Paktu Północnoatlantyckiego, nic ze strony Rosji nam nie grozi. To pytanie wskazywało, że między oficjalnym przekazem a rzeczywistością jest duża różnica.

– A pan nie?

Minister nie odpowiedział. Szedł wolno ze wzrokiem utkwionym w ziemię, jakby bał się, że wdepnie w kałużę. Po chwili uniósł głowę.

– „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim, i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego” – wyrecytował, a później się zatrzymał. – Zgodzi się pan, że jest w tych słowach duża przestrzeń do interpretacji.

Skręcili za budynek i znaleźli się w parku. Światła dotąd rozjaśniające drogę nagle zgasły i Terlecki zrozumiał, że minister nie chce być rozpoznany.

– To może pana zaszokować, ale powiem wprost. Wie pan, co może nas uratować? Nie są to żadne spisane na papierze porozumienia, nawet jeśli widnieją na nich podpisy najważniejszych ludzi na świecie. Przykład Ukrainy jest tego najlepszym dowodem.

Terlecki dobrze rozumiał, co Krawczyk ma na myśli. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku dysponujący wówczas trzecim pod względem wielkości arsenałem atomowym Kijów zawarł porozumienie ze Stanami Zjednoczonymi, Rosją i Wielką Brytanią, które w zamian za rezygnację z broni atomowej gwarantowały temu krajowi suwerenność.

– Gówno z tego wyszło. Zachód nie dotrzymał słowa. Jaka jest gwarancja, że dotrzyma w naszym przypadku?

Terlecki sięgnął po papierosy. Trudno było mu wytrzymać towarzyszące tej rozmowie napięcie. Nagle zdał sobie sprawę, że Polska jest bezbronna, bo jeśli w ocenie ministra koordynatora służb specjalnych piąty artykuł NATO może nie zadziałać, to jesteśmy zdani tylko na własne siły.

– Jak w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku. Wtedy przecież też mieliśmy sojuszników i twarde zobowiązania – powiedział.

Kątem oka dostrzegł, że Krawczyk ze smutkiem pokiwał głową.

Nagle wszystkie jego obiekcje wyparowały.

– W czym mogę być pomocny? – zapytał.

Deszcz przestał padać i dziennikarz zsunął z głowy kaptur, ale Krawczyk nie poszedł za jego przykładem. Przez chwilę szli w milczeniu. W końcu zapytał, co Terlecki wie o Rosjaninie zwerbowanym przed laty przez Urząd Ochrony Państwa. Terlecki powtórzył to, co usłyszał od pułkownika Kubasińskiego.

Nie było tego wiele. Nie znał nawet imienia Kuzniecowa oraz okoliczności werbunku, nie wiedział, gdzie obecnie służy, ale domyślał się, że musi sprawować jakąś wysoką funkcję albo w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, albo w rosyjskim wywiadzie wojskowym. Trzecią możliwością była dyplomacja, bo agent przekazywał informacje dotyczące Chin, więc być może był zatrudniony w ambasadzie w Pekinie. Ale intuicja podpowiadała mu, że to raczej służby.

– Dostanie pan dokumenty. To oczywiście nie będą oryginały ani nawet kopie, tylko wyciąg z informacjami, które mogą okazać się przydatne.

– Panie ministrze, ale o co właściwie chodzi? Bo na razie niewiele z tego rozumiem. Mam tropić agenta pracującego w Rosji?

– W pewnym sensie… Ale proszę się nie obawiać, nie mam zamiaru wysyłać pana do tego kraju. Tym zajmujemy się sami. Chodzi o pobyt Kuzniecowa w Polsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Robert Krawczyk zaczął opowiadać. Z jego słów wynikało, że milczący przez wiele lat agent nagle się odezwał i kilka lat temu zaczął przekazywać do Warszawy informacje dotyczące Chin. Początkowo były one interesujące, ale nie rewolucyjne. Z czasem jednak okazały się bardzo cenne. Polski wywiad nie mógł ich skonsumować, więc zawarł porozumienie z Amerykanami.

– Zażądali, abyśmy przekazali im Kuzniecowa, ale na szczęście do tego nie doszło. Nasi poprzednicy bardzo chcieli, zwłaszcza Duży Pałac, ale ludzie z wywiadu stanęli okoniem. Przepychanki trwały kilka lat i ostatecznie Kuzniecow pozostał nasz. Oczywiście ściśle współpracujemy z Amerykanami, ale to nasz agent. Większość informacji jest dla nas mało przydatna, ale niektóre owszem. Poza wszystkim osiągamy dzięki temu pewne korzyści. Domyśla się pan, co mam na myśli?

Terlecki doskonale wiedział. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku Gromosław Czempiński i jego ludzie wywieźli z Iraku tropionych przez służby Saddama Husajna sześciu agentów Centralnej Agencji Wywiadowczej, dzięki czemu Amerykanie umorzyli nam ponad szesnaście miliardów zaciągniętego w czasach Peerelu długu, a dodatkowo udzielili wydatnej pomocy przy tworzeniu jednostki GROM. To w Zawracie odbyło się przyjęcie, podczas którego szef CIA William Webster dziękował za ewakuację amerykańskich agentów z Iraku.

Z opowieści ministra koordynatora wynikało, że Amerykanie ostatecznie przekonali się do polskiego agenta pracującego w Rosji pod koniec dwa tysiące dziesiątego roku, gdy dostali informacje wskazujące, że chiński koncern telekomunikacyjny Huawei uczestniczący w wielu krajach w rozwoju internetowej sieci 5G w istocie działa na zlecenie wywiadu Chin. Dwa lata później Stany Zjednoczone uznały współpracę z Huawei za zagrożenie dla cyberbezpieczeństwa, a sześć lat później prezydent USA zakazał administracji rządowej i jej kontrahentom wykorzystywania technologii Huawei.

Terlecki coś na ten temat słyszał, ale traktował to raczej jako niezbyt czysty spór gospodarczy mający wyeliminować z rynku poważnego konkurenta. Teraz okazało się, że wygląda to zupełnie inaczej.

– ABW dokonała w tej sprawie aresztowań. Trafił nam się ważny Chińczyk, istotna postać w całej tej układance.

– Kuzniecow był w tej akcji przydatny? – zapytał dziennikarz, ale minister nie odpowiedział.

Obeszli duży klomb i ruszyli w drogę powrotną. Minister szedł ze spuszczoną głową i nagle się zatrzymał. Zapytał, czy Terlecki może go poczęstować papierosem.

– Rzuciłem kilka lat temu, ale ostatnio znowu mnie ciągnie – powiedział przepraszającym tonem.

– Nerwowa sytuacja?

Krawczyk tylko machnął ręką.

– Po ujawnieniu sprawy Huawei Amerykanie wpadli w zachwyt, my zresztą też. Ale jakiś czas temu zrobiliśmy przegląd całej tej operacji i pojawiły się poważne wątpliwości. Proszę wybaczyć, nie mogę mówić o szczegółach. Przedstawiliśmy to w Langley, ale oni myślą tunelowo. Zwłaszcza ostatnio, bo informacje z Rosji budzą na nowo demony od dawna rządzące Waszyngtonem. Agent twierdzi, że Chińczycy rozpoczęli przygotowania do ataku na Tajwan i Japonię.

Rozdział 3

WARSZAWA, 18 MARCA 2025

Dwa dni po spotkaniu w willi Zawrat Rafał Terlecki poszedł na Uniwersytet Warszawski, aby porozmawiać z najbardziej cenionym na świecie polskim sinologiem. Uznał, że jeśli ma się zająć sprawą Kuzniecowa, to musi sobie wyrobić własną opinię na temat tego, co powiedział minister koordynator służb specjalnych.

Profesor Adam Grzebiński miał na swoim koncie wiele książek o Chinach, epizod w dyplomacji i wykłady na najpoważniejszych uczelniach brytyjskich oraz amerykańskich. Poznali się dwa lub trzy lata temu podczas jednego z telewizyjnych programów Terleckiego i od tamtej pory spotkali się przed kamerą cztery, może pięć razy. Cóż, jeszcze jeden dowód, że Chiny stały się ważnym graczem na globalnej scenie politycznej.

Grzebiński przyjął go w małym, zagraconym książkami gabinecie. Czytał coś na ekranie laptopa.

– Już kończę, proszę się rozgościć – mruknął, poprawiając okulary.

Rafał usiadł na krześle i rozejrzał się po pomieszczeniu. Regały były wypełnione książkami, w większości w języku chińskim, ale sporo było też pozycji po angielsku. Ponieważ nie wszystkie mieściły się na półkach, część książek ułożono w pryzmy na podłodze wyłożonej szarym linoleum. Kilka minut później profesor westchnął, odsunął komputer i zmieniając okulary, spojrzał na Terleckiego.

– Amerykanie niczego nie rozumieją i chyba już nigdy nie zrozumieją. Kiedyś można było na to machnąć ręką, ale dzisiaj takie myślenie może się okazać kosztowne. Ta ich arogancja jest trudna do zniesienia – powiedział, wyraźnie poirytowany.

Terlecki zapytał, jaka jest właściwie obecna kondycja Chińskiej Republiki Ludowej. Dziesięć lat temu, jeszcze przed pandemią, media były pełne doniesień o tym, że Państwo Środka prześcignie Stany Zjednoczone, że ich gospodarka będzie największa na świecie. Teraz nikt już tak nie mówił.

Profesor Grzebiński wygodnie rozsiadł się w fotelu. Zaczął mówić o problemach Państwa Środka związanych z demografią, słabnącą gospodarką uzależnioną od eksportu, słabej konsumpcji, nietrafionych inwestycjach, wreszcie o ideologicznych okowach, które hamowały wzrost gospodarczy. Zajęło mu to blisko pół godziny. Terlecki słuchał z zainteresowaniem, ale chciał przejść do kwestii, które go tu sprowadziły.

– Nie notuje pan ani nie nagrywa? – Sinolog dopiero teraz uważnie przyjrzał się dziennikarzowi.

Rafał skorzystał z okazji, aby skierować pytanie na kwestie wojskowe.

– Czy pana zdaniem Chiny przygotowują się do inwazji na Tajwan? – zapytał wprost.

Grzebiński, pochylony nieco do przodu, wpatrywał się w niego zza okularów. Lekko się uśmiechając, powiedział:

– Gdyby kiedyś, jeszcze nawet rok temu, zadał pan to pytanie w którymś z budynków pekińskiej dzielnicy rządowej, zostałby pan natychmiast wyrzucony z pokoju, a zaraz potem odstawiony na lotnisko z zakazem powrotu. Dzisiaj być może reperkusje pańskiej ignorancji byłyby bardziej dotkliwe. Niestety, reżim Xi Jinpinga staje się coraz bardziej represyjny. Świat zmierza w złym kierunku, a Chiny wraz z nim.

Terlecki chciał odpowiedzieć, że jego zdaniem Chiny idą na czele tego pochodu, ale się powstrzymał. Obawiał się, że pogrążą się w dygresjach i sporach, a nie miał na to czasu. Wiedział, że o jedenastej, za dwadzieścia minut, profesor zaczyna zajęcia ze studentami. Ponowił swoje pytanie.

– Na ostatnim zjeździe Komunistycznej Partii Chin wystąpienie przywódcy Xi Jinpinga tylko raz zostało przez delegatów nagrodzone burzliwymi oklaskami. Stało się to po słowach, że Tajwan musi być częścią Chin i że zjednoczenie nastąpi bez względu na wszystko – odparł Adam Grzędziński. – To pokazuje, jak ważną kwestią jest Tajwan. Dla nich atak na Tajwan, jeśli do niego dojdzie, nie będzie inwazją, bo nie można dokonać inwazji na terytorium własnego państwa. Nawet jeśli jest to zbuntowana prowincja. Pan trochę wie o komunizmie, więc rozumie pan to, czego Amerykanie nigdy nie zrozumieją, a przynajmniej nigdy nie przyjmą do wiadomości. Te oklaski były daniem przewodniczącemu Xi mandatu do, jak to nazywają w Pekinie, dokończenia rewolucji Mao Zedonga, czyli zjednoczenia wszystkich chińskich ziem.

Tajwan, wyspa położona na Oceanie Spokojnym, był kiedyś częścią Chin. W tysiąc dziewięćset czterdziestym dziewiątym roku, po trwającej ponad dwadzieścia lat wojnie domowej, na wyspie schronił się Czang Kaj-szek, dyktator Republiki Chińskiej i człowiek, który obronił kraj przed japońską inwazją, ale przegrał z komunistyczną rebelią Mao.

– Pańskim zdaniem Pekin wyśle swoje wojska na Tajwan? – zapytał jeszcze raz Terlecki.

Grzebiński był nie tylko znawcą Chin, ale uchodził też za człowieka mającego dobre kontakty w tamtejszych kręgach władzy. Rafał był ciekaw, czy minister Krawczyk konsultował się z nim w sprawie Kuzniecowa, ale o to nie mógł zapytać.

Profesor wstał zza biurka. Akademicki nawyk, ale w tym pomieszczeniu nie bardzo miał możliwość swobodnego poruszania się, więc zahaczając nogą o stertę książek, przedarł się do okna. Spojrzał na Krakowskie Przedmieście.

– To nie musi być, użyję tu pańskiego sformułowania, tradycyjna inwazja. Tradycyjna, czyli z wykorzystaniem samolotów, dronów, okrętów desantowych, rakiet, całego tego najeżonego elektroniką żelaznego badziewia. Tak przecież postrzegamy inwazję, prawda? Tylko że chińska filozofia mówi, że szczęk oręża to klęska stratega. A to oznacza, że wojska używa się w ostateczności, gdy wszystkie inne możliwości zostały już wyczerpane i nie przyniosły efektów.

– A inne metody?

– Och, jest ich wiele. Zachód ich nie dostrzega lub lekceważy, ale Chińczycy wywindowali tę sztukę na niebotyczny poziom: fortel, przekupstwo, korupcja. Stworzenie na Tajwanie piątej kolumny, wie pan z historii, że to zawsze działa i zawsze znajdą się ludzie chętni do takiej eskapady. A wreszcie… – Grzebiński chciał coś dodać, ale ktoś zapukał do drzwi.

Okazało się, że to student, który musiał zaliczyć zaległe kolokwium. Profesor zaprosił go na dyżur następnego dnia, a później wrócił do biurka.

Dłuższą chwilę milczał i Terlecki już chciał mu przypomnieć, o czym rozmawiali, gdy profesor jakby się ocknął.

– Podczas mojego ostatniego pobytu w Pekinie dowiedziałem się, że Chińczycy drążą tunel pod Cieśniną Tajwańską. Wystarczająco szeroki, aby pokonały go czołgi i wozy pancerne.

Terleckiemu wydało się to niemożliwe, ale po chwili przypomniał sobie zadziwiające osiągnięcia inżynieryjne tego kraju i zamilkł. Pamiętał, że to w Państwie Środka przed setkami lat wymyślono druk, kompas, proch strzelniczy i papier, rzeczy, które zrewolucjonizowały świat. Współczesne osiągnięcia inżynieryjne, na przykład wielkie tamy, elektrownie wodne, szybka kolej, też budziły szacunek.

Zaczął się zbierać do wyjścia, gdy coś jeszcze mu się przypomniało.

– Czy chińska armia może samodzielnie rozpocząć atak na Tajwan bez wiedzy prezydenta i partii?

– Wykluczone! Tam cały czas obowiązuje zasada z czerwonej książeczki Mao Zedonga, która mówi, że to partia kieruje lufą karabinu, a nie odwrotnie. Po to prezydent i sekretarz generalny KPCh jest szefem Centralnej Komisji Wojskowej, aby panować nad generałami. I panuje. W Związku Sowieckim bywały momenty, gdy marszałkowie wyrywali się spod władzy Kremla, ale w Chinach to się nie zdarzało i nie zdarza – zakończył profesor Grzebiński.

Terlecki wrócił do swojego apartamentu. Musiał przetrawić tę rozmowę, a potem wreszcie podjąć decyzję. Gdy wszedł do mieszkania, usłyszał dzwonek domofonu i portier poinformował go, że czeka na niego jakiś mężczyzna z kopertą. Zmarszczył czoło, bo nie spodziewał się żadnej przesyłki, a później przypomniał sobie przedwczorajszą rozmowę z ministrem Krawczykiem. Zjechał na dół i odebrał dużą białą kopertę. Była znacznie cieńsza, niż się spodziewał.

W środku znajdowało się kilka kartek. Rafał sądził, że będą to kserokopie dawnych dokumentów sporządzonych na maszynie do pisania z zaczernionymi nazwiskami i niektórymi faktami, ale ktoś zadał sobie trud ich przepisania, pomijając wszystkie informacje, które zdaniem służb nie powinny dostać się w niepowołane ręce. Krawczyk wolał być ostrożny. Rafał to rozumiał, ale był jednak rozczarowany.

Zrobił sobie kawę i usiadł w swoim gabinecie. Miał niewiele czasu, jego pierwszy program zaczynał się za pięć godzin, ale jak najszybciej chciał przeczytać otrzymane dokumenty. Był pewien, że jego współpracownicy i tak wszystko przygotują jak należy. Listę gości ustalili jeszcze przed jego rozmową z profesorem Grzędzińskim.

Z tekstu – nie było na nim żadnych pieczątek, gryfów ani podpisów – wynikało, że na początku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku porucznik Wadim Kuzniecow został złapany na próbie sprzedaży dwóch pistoletów, w dodatku mężczyźnie, który według danych policji należał do jednej z podwarszawskich grup przestępczych. Mały Bolo, bo takim pseudonimem się posługiwał, trafił przed oblicze prokuratora, ale odmówił zeznań. Sprawą handlu bronią zainteresował się Urząd Ochrony Państwa i do celi, w której siedział gangster, wsadzono policyjnego agenta.

Mały Bolo okazał się człowiekiem nie nazbyt rozgarniętym, za to niezwykle gadatliwym i skorym do przechwałek. W ciągu kilku wieczornych rozmów zdradził, że handlował z Kuzniecowem od wielu miesięcy, a gang, którego był członkiem, wzbogacił się o kilkanaście sztuk broni, w tym kilka kałasznikowów i górę amunicji. Martwił się tylko tym, że za miesiąc rosyjski oficer miał im dostarczyć partię granatów oraz materiałów wybuchowych, a on nie będzie mógł w tej transakcji uczestniczyć. Któregoś dnia – pili akurat wódkę przemyconą do celi przez jednego ze współwięźniów – oznajmił, że prawdziwa transakcja ma się odbyć dopiero za trzy miesiące.

Policyjny agent zapytał, co to właściwie znaczy, i Mały Bolo zamilkł. Ktoś powiedział, że to zwykłe przechwałki, które mają niewiele wspólnego z prawdą. Oburzony gangster zerwał się ze swojej pryczy. Mężczyźni, podochoceni alkoholem, rzucili się na siebie, ale szybko zostali rozdzieleni.

– Ma nam dostarczyć czerwoną rtęć. Czy ty, człowieku, masz pojęcie, co to oznacza?

Nikt nie odpowiedział.

Pierwsze informacje o czerwonej rtęci zaczęły się pojawiać jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych, ale prawdziwa eksplozja tych doniesień miała miejsce w kolejnej dekadzie. Mówiono, że w Związku Sowieckim wytwarzane są znaczne ilości tlenku rtęciowo-antymonowego, który – po napromieniowaniu w reaktorze jądrowym – przekształca się w tak zwaną czerwoną rtęć, tajemniczy materiał o tak dużej sile wybuchu, że doprowadza do fuzji termojądrowej. Substancja mogła więc posłużyć do budowy walizkowej bomby, która w istocie miała być miniaturowym ładunkiem jądrowym.

Terlecki pamiętał, że gazety były wówczas pełne doniesień o czerwonej rtęci przemycanej podobno z ZSRR. W latach dwutysięcznych te informacje zniknęły z mediów. Był ciekaw, ile w tym prawdy, a ile strachu przed upadkiem sowieckiego kolosa z jego nuklearnym potencjałem.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji