Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Myślisz, że Ty masz pecha? Przeczytaj historie z życia Tomka. Już sam fakt, że nazywa się Tomasz Niefart skazał go na porażkę… tak przynajmniej twierdzi sam Tomasz.
Te pełne humoru historie sprawią, że będziesz kibicować Tomkowi zarówno w szkole, w domu jak i podczas jego spotkań z przyjaciółmi. Wszystkie te przygody łączy wspólny mianownik – są totalną porażką naszego bohatera. Chłopiec, jak typowy nastolatek, odbiera każde niepowodzenie jako koniec świata i śmierć towarzyską.
Przekonaj się, czy rzeczywiście tak jest.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 64
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SKAZANY NA PORAŻKĘ
O życiu człowieka przesądza nazwisko, i to już w chwili narodzin. To ono decyduje o tym, czy nasza ziemska wędrówka będzie sielanką, czy też pasmem nieszczęść. A jeśli do tego rodzice nadając dziecku imię, kierują się dużym poczuciem humoru albo, co gorsza, kompletnym brakiem wyobraźni, to człowiek może być stracony...
Gdybym ja, dajmy na to, nazywał się Tomasz Fart, to jestem pewien, że nie musiałbym obawiać się o swoją przyszłość. Ale nie. Mnie trafił się Niefart. Tomasz Niefart... Nie Tobiasz, Teodor czy Teofil, ale Tomasz. A jakie może mieć w życiu szanse ktoś, kto nazywa się Tomasz Niefart? Nie ma żadnych szans! Podkreślam, Ż A D N Y C H!
Każdego dnia muszę więc walczyć o przetrwanie. A i tak moja walka z góry skazana jest na porażkę, bo jestem naznaczony. I mogę to udowodnić każdemu, komu ta teza wydaje się śmieszna lub nieprawdziwa.
STUDNIA ŻYCZEŃ
W szkolnym kieracie każdy z nas ma jeden dzień tygodnia, który uważa za najmniej irytujący. No, znam i takich, którzy lubią wszystkie pięć, jak na przykład lizus Paweł albo kujonka Karina, ale oni nie wliczają się do ogólnych statystyk, bo to przypadki nieuleczalne. Nie, żebym miał coś przeciwko nim, w żadnym razie. Uważam, że w każdej szanującej się klasie potrzebne są takie osobniki. Choćby po to, żeby nauczyciele widzieli sens swojej pracy i nie zadręczali niepotrzebnie postronnych. Prawda jest taka, że dwie ręce w górze na każde nauczycielskie pytanie dobrze wpływają na wizerunek całej klasy. I zupełnie nie ma znaczenia, że to zawsze ta sama para rąk. Najważniejsze, że działa – nauczyciele mają kogo odpytać, Karina i Paweł czują się potrzebni i doceniani, a my, czyli cała reszta, czujemy się bezpiecznie w swoich ławkach.
Moim ulubionym dniem jest czwartek. Franek, mój starszy brat, zawsze powtarza, że czwartek to taki mały piątek i tylko rzut kamieniem dzieli nas od weekendu. I to jeden z powodów, dla których go lubię. Czwartek, nie Franka. Oczywiście brata też lubię. Przeważnie. Czasami jednak nie da się go strawić. Głównie kiedy popisuje się przed rodzicami, jaki to on jest mądry, odpowiedzialny i w ogóle cud-miód. Ale samo to dałoby się jeszcze znieść, gdyby nie robił przy tym głupich min w moją stronę i nie dodawał tym swoim „dorosłym” głosem, że jak będę brał z niego przykład, to też kiedyś będę pociechą rodziców. I ani on, ani rodzice nie rozumieją zasadniczej kwestii: Franek ma w życiu o wiele łatwiej, bo jest tylko w połowie naznaczony. A to znaczy, że ma pięćdziesiąt procent szans na to, by uciec spod mocy klątwy nazwiska. Ciekawe, jak by sobie poradził w mojej sytuacji? Dlaczego rodzice jemu nie dali na imię Tomasz?
Ale wracając do tematu... Jest jeszcze jeden powód, który sprawia, że lubię czwartek. Tego dnia mam tylko trzy lekcje, z czego jedną jest WF.
A dziś mogę mówić o dodatkowym szczęściu, bo nie dość, że jedna z lekcji mi przepada, to jeszcze po szkole idę z mamą na zakupy. Cóż, czasem nawet życiowemu niefartowi przydarza się coś przyzwoitego. Jak to mówią,
Niektórzy uważają, że zakupy to nie jest czynność, którą lubią faceci. Ja jestem innego zdania. Bardzo lubię chodzić na zakupy, zwłaszcza z mamą. Dlaczego? To proste: zwykle udaje mi się wyprosić od niej coś, czego nie ma w spisie sprawunków.
Dziś również spodziewałem się małego bonusu.
Pierwszy na liście rzeczy do załatwienia był paczkomat. Mama zamówiła sobie nową torebkę, twierdząc, że w tej, którą ma, nic się nie mieści. Moim zdaniem zmieściłaby w niej słonia.
Na miejscu, nie bez wysiłku, mama wyjęła ze schowka sporych rozmiarów pakunek. „Fakt, to będzie duża torebka” – pomyślałem.
Mama otworzyła swoją starą torebkę i wpakowała do niej pudło z tą nową. Nie powiem, trochę się zdziwiłem, że się zmieściło.
Potem poszliśmy na pocztę. I tu przeżyłem MAŁY SZOK. Mama stanęła przy okienku, pogrzebała w torebce, wyjęła inne, dość spore pudełko i nadała paczkę.