Alek Łopot - Keller Kasia - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Alek Łopot ebook i audiobook

Keller Kasia

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mam kłopot. Wszyscy wciąż mnie pytają, kim zostanę, gdy dorosnę. Dziadkowie, rodzice i inni krewni. A ostatnio to nawet dołączyła do powyższych Sitko, moja wychowawczyni. 

– Na najbliższej godzinie wychowawczej – zapowiedziała tym swoim belferskim tonem – porozmawiamy o waszej przyszłości. 

– Co? – wyrwało się jakiemuś odważnemu. A musicie wiedzieć, że to spore ryzyko. Sitko niezbyt lubi, gdy coś się komuś wyrywa... 

 

Alek to wyjątkowy piątoklasista, który próbuje rozwikłać zagadkę własnej świetlanej przyszłości. Kim zostać, by przeżyć dorosłe życie w dostatku i szczęśliwie? Jaki wybrać zawód, gdy wszystkie wydają się nudne? Z pomocą przychodzą mu krewni, którzy z ochotą (mniejszą lub większą) opowiadają o swoich zawodach oraz marzeniach z dzieciństwa. Czy Alkowi uda się znaleźć zawód marzeń? Przekonajcie się sami! Duża dawka śmiechu gwarantowana!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 34

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 0 godz. 58 min

Lektor: Aleksander Orsztynowicz-Czyż

Oceny
4,8 (8 ocen)
7
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kellkasia

Nie oderwiesz się od lektury

Ocena od autorki dla lektora :)
10
gagatula

Całkiem niezła

Tomasz Niefart zdecydowanie lepszy. bardzo dużo literówek.
00

Popularność




Kasia Keller

Alek Łopot

Świetlana przyszłość

Mam kłopot. Wszyscy wciąż pytają mnie, kim zostanę, gdy dorosnę. Dziadkowie, rodzice i inni krewni. A ostatnio to nawet dołączyła do powyższych Sitko, moja wychowawczyni.

– Na najbliższej godzinie wychowawczej – zapowiedziała tym swoim belferskim tonem – porozmawiamy o waszej przyszłości.

– Co? – wyrwało się jakiemuś odważnemu.

A musicie wiedzieć, że to spore ryzyko. Sitko niezbyt lubi, gdy coś się komuś wyrywa.

– A rączka to panu do boku przyrosła? – spojrzała znad oprawek okularów na delikwenta, którym okazał się Jaro. – I nie mówi się „co”, tylko „słucham”.

– Słucham – Jaro powtórzył potulnie.

– To ja słucham?

– Allle… ccco… sssłucham? – wyjąkał Jaro, czerwieniąc się jak burak.

Kręcił się wkoło jak nierozgarnięty przedszkolak. Ale ja go rozumiałem. Sitko tak właśnie działa na człowieka.

– Słucham, co masz do powiedzenia – Sitko wciąż przeszywała Jaro lodowatym spojrzeniem, a ja niemal czułem, że on mimo to się gotuje. Co tam gotuje. Wrze!

– Ja? Nic! – zapewnił.

– Tak też myślałam. Ktoś chce uzupełnić wypowiedź kolegi?

Teraz zmierzyła wzrokiem nas wszystkich. W klasie natychmiast zapanowała grobowa cisza. Ja chyba byłem najciszej. Mało tego, marzyłem, by stać się niewidzialny. Bo zwykle tak bywało, że jak Sitko szukała ofiary, to trafiało na mnie. Nie wiem dlaczego, ale w takich razach wyraźnie jestem jej ulubieńcem.

Swoją drogą, zawsze się zastanawiam, jak nauczyciele to robią. Teoretycznie patrzą w jeden punkt, a w praktyce każdy uczeń czuje to spojrzenie na sobie. Uczą ich tego na studiach, czy jak?

– Niech każdy z was zastanowi się, czym chciałby się zajmować w przyszłości. Przygotujcie po kilka argumentów na temat swojego przyszłego zawodu.

Zawód to ja właśnie przeżywałem. Kto pyta piątoklasistów o plany na przyszłość? Skąd mamy JUŻ DZIŚ wiedzieć takie rzeczy? Ludzie, to przecież abstrakcja w najczystszej postaci.

Zresztą w tym pytaniu kryje się zasadnicza niekonsekwencja. Dorośli chętnie powtarzają, w każdym razie ci, których ja znam, i dodam że mówią to z przyganą, że dzieci (czytaj JA) co minuta zmieniają zdanie. A z tej, jakże dziwnej torii, wynika, że mógłbym zmienić zdanie sześćdziesiąt razy w ciągu godziny. A skoro tak jest, to po co pytać o tak odległe plany? Przecież do mojej dorosłości została

CAAAŁA MAAASA CZASU.

Nie jestem jakimś matematycznym geniuszem, ale w sytuacji, w której się znalazłem, pokusiłem się o małe wyliczenia. A zatem przyjmując, że rok ma 365 dni, w każdym dniu są 24 godziny, a w każdej godzinie jest 60 minut, to nam razem daje 525600 minut w roku. Powtarzam: 525600 minut w roku. Widzicie to? Ale idźmy dalej z tym koksem. Do mojej osiemnastki zostało całe, długie 7 lat. I jak te lata przemnożymy przez minuty, to wychodzi niebagatelny wynik. Okazuje się, że na podjęcie decyzji kim zostanę, gdy dorosnę mam 3679200 minut, słownie trzy miliony sześćset siedemdziesiąt dziewięć tysięcy dwieście.

Policzyłem to trzy razy. Zakładam, że kalkulator nie mógł się trzy razy pomylić. I tak sobie myślę, że mam jeszcze trochę czasu na tę ostateczną decyzję. I mogę ją zmienić kilka milionów razy. Ale uwierzcie mi, taką odpowiedzią to ja się u Sitko nie wymigam. Jak pewnie zauważyliście, moja wychowawczyni jest dość…hmm… zasadnicza. Nie da sobie nawijać makaronu na uszy. Co to, to nie. Jak się tak nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, o ironio, że to ona minęła się ze swoim zawodem. Bardziej nadawałaby się na wychowawcę do zakładu karnego, niż do szkoły.

O dziwo, na przerwie przekonałem się, że większość ziomków z klasy nie miała żadnego dylematu.

– Ja zostanę prawnikiem – oznajmił Jaro z pełną powagą.

– Serio? – zdziwiłem się. – Ale wiesz, że prawnik musi mieć gadane. Nie może się jąkać, jak ty na wychowawczej.

– Co ty nie powiesz? – prychnął kumpel.

Nie chciałem go obrazić. Serio. Po prostu on w stresie dostawał głupawki, a jak wszyscy wiemy, prawnicy ciągle pracują w stresie. Wciąż są na ciśnieniu. No i uznałem, że ktoś musi go uświadomić.

Potem dowiedziałem się, że nie tylko Jaro, ale cała moja paczka ma sprecyzowane plany na przyszłość. Gunia zostanie lekarką, Miki inżynierem, a Dusia architektkom. To mnie dobiło.

– A ty, Alek, co będziesz robił? – spytała Gunia, nie doczekawszy się ode mnie deklaracji.

– Jaaaa? – odparłem, wyraźnie przeciągając samogłoskę.

W ten sposób chciałem kupić trochę czasu. Wiedziałem, że muszę czymś błysnąć. Nie mogłem wypaść gorzej od nich. Ale co będzie równie atrakcyjne jak architekt czy lekarz? Głowa zaczęła mi pracować na najwyższych obrotach, myśli obijały się o czaszkę jak cement w betoniarce. Myśl, Alek, myśl…

– Niczym – burknąłem w końcu niewyraźnie, zjadając końcówkę wyrazu, bo kompletnie nic nie wymyśliłem. A nie mogłem przecież przedłużać w nieskończoność.

I wtedy Dusia mnie zastrzeliła.

– Ambitnie! – wypaliła jak kula z armaty. W jej głosie rzeczywiście słychać było podziw.

Jaro chyba też, dokładnie jak ja, nie przewidział tej kuli, bo skrzywił się jakby oberwał nią w brzuch i popatrzył na Dusię jak sroka w gnat.

– Znaczy, że co? – Podrapał się po łepetynie.

– Nietzsche, taki filozof. Nie znasz? – zdziwiła się Dusia, jakby Jaro jedyny na świecie nie znał tego gościa.

Cóż… ja też nie znałem, ale za żadne skarby bym się do tego w tym momencie nie przyznał. Choćby mnie torturowano. Mało tego, postanowiłem pociągnąć temat, skoro się tak idealnie złożyło.

– Właśnie. Zostanę wielkim filozofem, jak nie przymierzając – tu się zawahałem, żeby nie sknocić. Facet miał dość trudne nazwisko i miałem nadzieję, że tego nie spalę – Nietzsche.

– W sumie, to chyba się nadajesz – stwierdził Miki i klepnął mnie w ramię. – Wciąż coś rozkminiasz, filozofie.

I to akurat prawda. Mama ciągle mi powtarza, że jestem nadmiernie dociekliwy. Co prawda, ona uważa, że kiedyś mnie to zgubi, cokolwiek to może oznaczać. Niemniej tym razem wyszło mi to na dobre i uwiarygodniło moją wypowiedź. Niestety, w tym samym momencie uświadomiłem sobie, że za tydzień na godzinie wychowawczej będę to musiał uargumentować.

No chyba, że zdecyduję się na inny zawód. Zostało mi jeszcze do lekcji z Sitko kilkaset minut na zmianę zdania. Prawda?

Tak przy okazji jestem wam winny wyjaśnienie – moja wychowawczyni wcale nie nazywa się Sitko. I dawno powinienem przestać ją tak nazywać. Zwłaszcza po niemiłym incydencie z udziałem mojego taty. Ale jak to mówią, przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. W myśl tego pani Sitnowska raczej pozostanie Sitkiem.

A jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądał wspomniany incydent to słuchajcie dalej.

Sitko, znaczy pani Sitnowska wezwała tatę do szkoły. Nie, nie naraziłem się niczym. Nie tym razem. W każdym razie nie przed wizytą taty. Po niej było już trochę gorzej. Wezwała go dlatego, że żadnego z moich rodziców nie było na wywiadówce, podczas której poruszano sprawy niecierpiące zwłoki, za to cierpiące przez brak podpisu ręcznego. A że był to początek czwartej klasy, czyli tuż po zmianie wychowawcy, to szczęściarz, znaczy mój tata nie miał jeszcze okazji poznać Sitka. Jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Tym samym tata, chcąc nie chcą, musiał narazić się na spotkanie trzeciego stopnia. I nie było to przyjemne spotkanie. W sumie trochę w tym mojej winy. Trochę, zaznaczam.

– Tato – powiedziałem – Sitko czeka na ciebie na drugiej przerwie na dolnym holu. Będzie tam dyżurować.

– Pani Sitko – poprawił mnie tata.

Zauważyliście kiedyś, że dla dorosłych ważne są konwenanse? Są na tym punkcie totalnie przeczuleni.

– Pani Sitko – zgodziłem się dla świętego spokoju. – Zapamiętasz? Druga przerwa, dolny hol.

Tata wyjął swój podręczny kalendarz, w którym notuje wszystkie ważne sprawy, takie jak wizyta u dentysty, przegląd samochodu, czy rocznica ślubu, i zapisał w odpowiednim miejscu:

Alek, Pani Sitko, druga przerwa, dolny hol

I w tym momencie powinna mi się zapalić czerwona lampka, ale chyba właśnie przepaliła się w niej żarówka.

Następnego dnia, wiedziony zwykłą, ludzką ciekawością, zaczaiłem się za filarem na dolnym holu i obserwowałem sytuację. No wiecie, chciałem sprawdzić, czy Sitko będzie chciała czegoś więcej od taty, niż podpisu. Niemniej nie miałem zamiaru rzucać się w oczy. Bo i po co?

– Pani Sitko? – spytał tata, dziarsko przemierzając hol, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

A ja mało nie zemdlałem. Czy on oszalał?

PANI SITKO??!!

Uśmiech taty zgasł tak szybko, jak szybko rosło moje ciśnienie. Wystarczyło, że Sitko na niego spojrzała. Tata jest bystry, od razu załapał, że coś jest nie halo.

– Słucham? Pan mówi do mnie? – wychowawczyni zapowietrzyła się jak stary kaloryfer mojej babci.

– Pani Sitko? Wychowawczyni 4b – powtórzył tata, ale już nieco ciszej.

I wtedy się zaczęło. Sitko zrobiła się najpierw żółta, potem czerwona, a na końcu zielona. Jak sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniu. Pewnie dziwi was, że przez moment była żółta. No cóż, przed absolutnym zblednięciem ratowała ją wakacyjna opalenizna. Ale taty nic nie ratowało.