To się może źle skończyć - Markum Samantha - ebook + książka
NOWOŚĆ

To się może źle skończyć ebook

Markum Samantha

0,0

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Chłopak, który może złamać wszystkie zasady. Ale też jej serce...

Doe Saltpeter wie jedno: dziewczyny z Weston nie poddadzą się bez walki. A na pewno nie chłopakom z Winfield, z którymi od lat toczą otwartą wojnę na żarty i psikusy. Kiedy jednak władze obu szkół ogłaszają, że te zostaną połączone, a na wierzch wychodzą sekrety jednego z nauczycieli, Doe nie ma wyboru – musi uderzyć ostatni raz. I to mocno.

Wszystko się komplikuje, gdy w jej życiu pojawia się Wells – kuzyn jej największego wroga. Przystojny, intrygujący… i z własnym planem. Zaczynają udawać parę, żeby zemścić się na kuzynie chłopaka. Jednak ich gra szybko wymyka się spod kontroli i w miejscu udawania pojawiają się uczucia.

A to, co miało być tylko zabawą, zaczyna boleć naprawdę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TYTUŁ ORYGINAŁU:This May End Badly

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska Redakcja: Ida Świerkocka Korekta: Kinga Dąbrowicz Projekt okładki: Kerri Resnick Ilustracja na okładce: Lucia Duplessy Opracowanie graficzne okładki: Wojciech Bryda

THIS MAY END BADLY © 2022 by Samantha Markum All rights reserved.

Copyright © 2025 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Natalia Laprus, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-432-6

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Dla mamy

Rozdział pierwszy

Zostało tylko kilka godzin do wschodu.

Powinnam być zmęczona, ale w żyłach pulsuje mi adrenalina, przez co oczy mam szeroko otwarte. Wciskam kolejny kołek w miękką, wilgotną glebę.

– Pospiesz się – szepcze Gemma nerwowo. Jest niespokojna, ale w sumie zawsze taka jest.

– Widzę ochronę – informuje Jade przez słuchawkę Bluetooth. – Robią obchód po południowej stronie.

– Południowej? – Prychnięcie Sumi wybrzmiewa mi w uchu. – Doe ledwo odróżnia prawą od lewej. Myślisz, że ogarnie, która to północna, a która południowa strona?

– Zamknij się, Sumi – odpowiadam, wbijając ostatni kołek na miejsce. – Lepiej martw się o siebie.

– Nie ma się czym martwić – mówi Sumi z zadowoleniem. – Skończyłam już dziesięć minut temu.

Gemma wzdycha drżąco.

– Chyba widzę latarki!

– Następnym razem Gemma zostaje w domu – stwierdza Shawn z boku.

– Nie! – protestuje Jade. – Nie mogę się na niczym skupić, gdy szczęka mi zębami przy uchu.

Zerkam na Gemmę. Faktycznie trzyma dwa paznokcie w ustach i przygryza je przednimi zębami.

– Zabierzesz ją stąd? – pytam Shawn.

– Prawie skończyłyśmy – upomina mnie.

– Ja prawie kończę. A Gemma zaraz się wykończy.

– Nic mi nie jest – oznajmia Gemma drżącym głosem.

Rzucam Shawn wymowne spojrzenie.

Śmieje się.

– Okej, załatwione.

Gemma nie protestuje, kiedy Shawn chwyta ją za rękę i wyciąga przez przednią bramę. Dają nura w bok, słyszę w słuchawce Sumi:

– O, cześć dziewczyny.

Ja kucam za znakiem Akademii Winfield, wciskam ostatni kołek w ziemię. Shawn była przynajmniej na tyle miła, by przymocować liny – bo słyszę kroki i to bliżej, niż oczekiwałam.

– Masz towarzystwo – mówi Jade. – Cholera… cholera. Masz naprawdę niezłe towarzystwo. Skąd wziął się ten facet?

– Wynoś się stamtąd, Doe – pospiesza Sumi.

– Już kończę – zapewniam.

– Ty będziesz skończona, jeśli się stamtąd nie zmyjesz – dorzuca Gemma przez słuchawkę.

Zaciskam zęby.

– Niech ktoś ją zabierze.

Zabezpieczam ostatni kołek i podnoszę wzrok; triumf tłamsi zakradającą się nerwowość. Ale spostrzegam wtedy błysk latarki zbliżający się w moim kierunku. Zamieram przykucnięta w ciemności. Mogłabym się teraz wymknąć, lecz na bank zostanę zauważona, a wystarczyło uważnie się rozejrzeć, by odkryć, co zrobiłyśmy. Nie mogę na to pozwolić – nie, zanim przyjedzie pierwszy samochód.

Gdzieś po drugiej stronie budynku wyje pies. Światło latarki przenosi się w przeciwnym kierunku.

Wybiegam przez przednią bramę, przemykam przez drut rozciągnięty przy ziemi i rzucam się za zakręt, gdzie wpadam na Sumi i Gemmę.

– Gdzie jest Shawn? – pytam.

Pies znowu wyje.

Jude śmieje mi się wprost do ucha.

– Całe lato to ćwiczyła.

– Jej sąsiad sprawił sobie psa tropiącego – dodaje Gemma.

– Budził mnie każdego ranka. – Shawn zaśmiewa się w słuchawce.

Posyłam Sumi szeroki uśmiech.

– Spadajmy stąd.

Omijamy światło rzucane przez uliczne lampy, zakradając się do budynku po drugiej stronie ulicy. Kiedy śmigamy przez wejście, Shawn do nas dołącza.

„SZKOŁA WESTON” – głosi znak nad naszymi głowami. „AUT VIAM INVENIAM AUT FACIAM”.

Znajdę sposób. Albo go wynajdę.

Kiedy rano spotykamy się na schodach, mam wrażenie, jakbym spała tej nocy dwie minuty. Jakimś cudem Gemma prezentuje się jeszcze gorzej. Ciemne sińce pod oczami sięgają praktycznie jej policzków, a blada skóra sprawia wrażenie wręcz szarej. Nawet jej piegi są jakieś przygaszone.

– Wyglądasz jak śmierć – mówię.

Śmieje się szorstko.

– Nie spałam.

Trzeba przyznać, że Gemma nie sypia dobrze nawet w sprzyjające dni. W trakcie roku szkolnego większość nocy przeznacza na naukę, podczas gdy reszta z nas śpi – może z wyjątkiem Sumi, która bywa na nogach o dowolnej porze w nocy z dowolnego powodu, natomiast żaden z nich nie przypominał tych Gemmy.

Pogorszyło się po tym lecie, kiedy Gemma wyznała swoim rodzicom i dwóm starszym siostrom, że jest lesbijką. Wnioskując z paru szczegółów, które zdradziła, poszło to całkiem nieźle. Ale wyjawienie sekretu, nawet przyjętego dobrze, wzbudza w człowieku różne lęki.

Shawn pojawia się za nami w ogrodniczkach, którym skróciła nogawki. Wygląda jak dziewczyna z gospodarstwa: opalona, z piaskowymi włosami spiętymi w niedbały koczek. W jednej ręce trzyma cztery kawy w stojaku, a piątą w drugiej.

– Weźcie.

Gemma bierze kawę i otwiera wieczko, żeby na nią podmuchać.

– Spałaś? – pytam Shawn.

Shawn uśmiecha się z zaróżowionymi policzkami, cała promieniejąc.

– To dzień wprowadzki.

Czyli nie.

W przeciwieństwie do Gemmy, która pewnie wykradłaby kilka godzin snu, gdyby mogła, Shawn czerpie swoją energię z zarwania nocki raz na jakiś czas.

Dołączają do nas Sumi i Jade, rozczochrane i tylko w połowie przebrane z piżam. Przynajmniej nie tylko ja byłam zbyt mało przerażona albo podekscytowana, żeby nie zasnąć.

Przekręcam klucz w drzwiach dla personelu, otwieram je i wpuszczam dziewczyny do środka.

Sumi ziewa, bierze duży łyk kawy, która po chwili cieknie jej po brodzie.

– Parzy, parzy, parzy – komentuje, ocierając usta rękawem. Ma na sobie bambusową koszulę nocną, którą kupiła na wakacjach późnym latem na Florydzie. Wsadziła ją w bawełniane szorty. Jest boso, a na wierzchu jej stóp widać przecinające skórę odbite ciemniejsze ślady od sandałów.

Jade wciąż ociąga się na schodach, w zasadzie jest na czworakach. Ma na sobie jedwabną piżamę z szortami. Jej długie ciemne nogi powinny wieńczyć raczej delikatne kapcie, ale zamiast nich włożyła niezgrabne martensy. Włosy okalają jej twarz niczym puszysta czarna chmura, a Jade zarzuca głową, żeby pozbyć się ich z czoła. Natychmiast opadają na nie z powrotem.

– Pobudeczka, dziewczęta – rzuca Shawn, udając głos pana Tully’ego, naszego nauczyciela wuefu. – Chcę widzieć bystre oczy. Chcę widzieć nagie zaangażowanie.

– Bez wątpienia chce zobaczyć coś nagiego – komentuje Jade.

Gemma wydaje z siebie pisk. Wychodzimy na dach. Słońce już praży, mrużę oczy przez oślepiające światło.

– Okulary – mówi Jade. – Zawsze zapominam o okularach.

– Mówisz to za każdym raze-em – intonuje śpiewnie Shawn, mijając ją.

Jade gromi ją spojrzeniem, ale nie komentuje. Oczy Jade są znane z wrażliwości, którą ona nazywa „wiekuistą klątwą” od swojego duńskiego ojca. Przy jej linii rzęs już zebrały się łzy, gotowe do spłynięcia do policzkach.

– Żadnych kłótni – ostrzegam. – To święte miejsce.

Dach jest skośny ze wszystkich stron, ale na górze znajduje się wypłaszczenie, z którego środka wyrasta wejście dla personelu niczym wetknięta w tort dekoracja. Cztery wysokie kominy zwieńczają każdy róg dachu, a łączy je półtorametrowy ceglany murek.

W jednym rogu leży stos starych łóżek, biurek, krzeseł i stołów rzuconych chaotycznie. Można go zobaczyć z ulicy, jeśli wie się o jego istnieniu, aczkolwiek personel dość skrupulatnie pilnuje, by ustawiać go za kominem.

Dawno temu, kiedy zostałam powierniczką kluczy do tego przejścia, zgłosiłyśmy swoje roszczenia do tego stosu jako swojej kryjówki. Królestwo zapomnianych mebli. Raz na jakiś czas ich kolekcja się powiększa, ale odkąd tu przychodzimy – już dwa lata – nigdy nic z niej nie ubyło.

– A kto się kłóci? – Shawn podąża za mną na drugi koniec dachu. – Nikt się nie kłóci.

– Ktoś może się kłócić – oznajmia Jade pustym głosem.

Shawn robi kwaśną minę w jej kierunku.

– Przyniosłam ci kawę.

Jade wzdycha.

– No dobra, wybaczam ci. Nie musisz błagać.

Shawn wydaje cichy, pełen oburzenia odgłos, który przeradza się w śmiech, kiedy Jade obejmuje ją ramieniem za szyję i ciągnie w bok.

Gemma wyciąga prześcieradło we flamingi spod ramienia i stara się je zaczepić o dwa stare łóżka, podczas gdy reszta z nas układa krzesła w naszym prowizorycznym forcie.

– Witam z powrotem w Królestwie – ogłasza Shawn, uderzając pięścią w krzesło, po czym na nim siada. Bierze łyk kawy, kaszle i upija kolejny łyk.

– Dobrze mówi! – wtóruje jej Jade, unosząc kubek w toaście.

– Ktoś wie, która godzina? – pyta Sumi, wykręcając szyję, by spojrzeć w dół.

– Siódma pięćdziesiąt sześć – odpowiada Gemma, opadając bez tchu na krzesło.

Shawn odrobinę się prostuje.

– Pierwszy samochód nadjedzie lada chwila. Zawsze znajdzie się ta jedna rodzina chętna, by jak najszybciej pozbyć się dziecka.

Parskam.

– W Winfield? Błagałabym ich, żeby zorganizowali letni turnus.

– Ludzie! – Sumi podbiega do krawędzi. – Mamy pierwszą ofiarę!

Podchodzimy do niej i kucamy, a następnie kierujemy spojrzenia ponad cegłami na wjazd do Akademii Winfield.

Dni wprowadzek w Winfield i Weston są zawsze rozdzielone co najmniej o dwadzieścia cztery godziny i co roku zmienia się kolejność. Na moim pierwszym roku w Weston ktoś ustawił zewnętrzne głośniki tak, że w kółko grały ostatnią minutę piosenki Girls Beastie Boys.

Rok później chłopcy z Winfield zastali staniki przywiązane wzdłuż bramy i na drzewach.

W trzeciej klasie Winfield odpłaciło się nam zdewastowaniem każdej statuy na kampusie. Szkoła Weston upamiętniła część najgenialniejszych kobiecych umysłów posągami i popiersiami. Chłopcy z Winfield przyodzieli je w fartuszki i kiepską bieliznę.

W tym roku nas nie przebiją.

Biorę Shawn za rękę i ją ściskam. Wydaje z siebie cichy pisk ze zniecierpliwienia.

Samochód jest ładny. Elegancki, czarny, z przyciemnianymi szybami i ceną opiewającą co najmniej na sto tysięcy dolarów.

Przejeżdża po rozciągniętym drucie Sumi i nasz baner się rozkłada, zakrywając bramę wjazdową Akademii Winfield.

WITAJCIE Z POWROTEM, FRAJERZY

– Pięknie. – Jade posyła Sumi szeroki uśmiech. – Dobra robota.

Sumi wzrusza ramionami, ociera kłykcie o koszulkę, a następnie na nie dmucha.

Mija całe dziesięć minut, zanim przyjeżdża kolejny samochód, a nasz baner zaczyna zwracać uwagę. Zanosimy się śmiechem, kiedy dyrektor Winfield wychodzi z parą nożyczek i próbuje przeciąć liny. Ktoś wpada na genialny pomysł, by wyciągnąć kołki, ale baner opada tylko w połowie, blokując przy tym wjazd, więc teraz każde auto przejeżdża tuż pod napisem: FRAJERZY.

Praktycznie pokładamy się ze śmiechu.

– A, chwila, chwila. – Uciszam dziewczyny, chwytając się gzymsu. – Udało im się. Wyciągają ostatni kołek.

Reszta dziewczyn w zasadzie się na mnie opiera.

– No to lecimy – mówi Shawn.

Widzę znajomy samochód, wyczucie czasu nie mogło być lepsze. Kiedy dyrektor Winfield wreszcie odcina ostatnią linę, baner nad bramą spada.

Ciągnąc za sobą drugi drucik.

Rozwija się nowy napis wykonany na związanych ze sobą pięciu prześcieradłach, a na nowo przybyłych spadają setki tamponów bez osłonek.

Wszystkim ukazuje się czerwony napis:

DZIEWCZYNY Z WESTON

NIE BIORĄ JEŃCÓW

Pod banerem, z małym białym tamponem we włosach, stoi Nathaniel Emeric Wellborn III.

Wyciągam telefon i przybliżam na jego twarz aparatem akurat, gdy odwraca się i spogląda wprost na nas.

– Powiedz „uśmiech”, debilu.

Cykam zdjęcie jego kwaśnej miny, a cała nasza piątka wybucha śmiechem.

Kwestia tego, która była pierwsza – Akademia Winfield czy Szkoła Weston – przypomina sytuację z kurą i jajkiem. Według Historycznego Stowarzyszenia Delafosse Szkoła Weston została wybudowana prawie sto lat przed tym, gdy Akademia Winfield zmaterializowała się w czyichś snach.

Wszystko zaczęło się od rodzinnego domu na obrzeżach niewielkiego miasteczka Delafosse zamieszkiwanego przez pokolenia rodziny Weston. Kiedy Mallory Weston wreszcie przejęła posiadłość w 1882 roku, niezamężna i ostatnia w linii dziedziczenia, wykorzystała spuściznę i dom, by stworzyć szkołę dla dziewcząt.

Do tego czasu Akademia Winfield działała już od paru dekad – szkoła dla chłopców z najbardziej elitarnych rodzin w kraju. Mallory reklamowała Szkołę Weston jako prywatną szkołę przygotowującą dziewczęta do życia, a z przyszłymi pożądanymi kawalerami po drugiej stronie ulicy nie miała problemu z naborem uczennic. Z programem nauczania dla dziewcząt z pewnymi predyspozycjami, który zawierał nauki ścisłe, matematykę i literaturę, Weston zaskarbiła sobie dziedzictwo w postaci uczennic z pokolenia na pokolenie.

Po śmierci Mallory w 1922 roku dom przyznano funduszowi powierniczemu, a szkołę starannie dobranej radzie powierniczej. Profil szkoły prywatnej dla dziewcząt został zupełnie porzucony. Wtedy już powszechnie wiedziano, co dziewczęta robiły w Szkole Weston, więc nie było sensu utrzymywać pozorów.

Od tamtej pory powstały nowe budynki i kampus szkolny rozrósł się, choć oryginalny dom, teraz zwany Mallory Hall, wciąż tkwi w jego sercu.

Jeśli chodzi o Winfield, nikt nie wie, kiedy rozpoczęła się rywalizacja. Niektórzy mówią, że dawno temu jakiś chłopiec z Winfield skarcił mocno dziewczę z Weston i to było przyczynkiem do wrogości. Inni utrzymują, że tak po prostu działa świat – jeśli po przeciwnych stronach drogi powstają dwie podobne instytucje, jedna zawsze musi być lepsza od drugiej.

Po długiej drzemce wychodzę, by coś zjeść i poplotkować. Część dziewcząt na moim korytarzu ma otwarte drzwi na oścież, socjalizują się. Uczennice ostatnich klas w Weston mają pojedyncze pokoje, niczym dar przed college’em. Jeden rok, by kultywować poczucie prywatności, zanim z powrotem wrzucą nas w świat współlokatorów. Choć Shawn i ja nigdy nie byłyśmy współlokatorkami, które naruszały swoją prywatność.

Mijam nowy pokój Shawn, po czym szybko cofam się do jej otwartych drzwi. Stoi wyciągnięta na łóżku, wiesza sznurek ze zdjęciami na ścianie i wciąż ma na sobie te same ogrodniczki co rano. Jej pokój już w połowie wygląda jak zazwyczaj – kilka kolorowych poduszek na łóżku, lampki okalające okno i dywanik w kształcie słonecznika na środku pomieszczenia. Pod jej łóżkiem na antresoli znajduje się kącik czytelniczy – puchata różowa poducha do siedzenia i mała półka wypełniona książkami.

To kwintesencja Shawn: słoneczna, kolorowa, pełna sentymentów. Dziwnie patrzeć, jak urządza się w osobnym pokoju. Po raz pierwszy, odkąd zaczęłam naukę w Weston, Shawn i ja mieszkamy oddzielnie. Nie wiem, czy jestem już gotowa, by być odpowiedzialna za własny pokój.

Odchrząkam.

– Już dekorujesz?

Spogląda na mnie.

– O, cześć. Witamy w krainie żywych.

– Spałaś?

Wzrusza ramionami.

– Trochę po naszym rozstaniu rano. O zaranku.

– Proszę, nie mów „zaranek”.

Prycha. Kiedy kończy rozwieszać zdjęcia, opada na poduchę.

– Więc jakie to uczucie, widzieć Trzeciego zbombardowanego tamponami? Wszystko o czymś marzyłaś, a nawet więcej?

– Nie mogłyśmy tego lepiej skoordynować. Bogowie byli po naszej stronie.

– Dostanie nam się na apelu – oznajmia Shawn.

– Było warto. Cotesmore tak naprawdę to uwielbia. Nie zapominaj, że też jest dziewczyną z Weston.

– Jakbym mogła, skoro tak usilnie nam o tym przypomina przy każdej nadarzającej się okazji? – Przybiera swój najlepszy głos Cotesmore i dodaje: – Kiedy ja byłam uczennicą w domu Storey, było wprost szałowo! Nie zapominajcie, jesteśmy dziewczynami z Weston na zawsze.

– I to jest prawda. Dziewczyny z Weston po grób. Jesteś głodna? – Biorę frotkę z jej biurka i staram się zebrać plątaninę loków w kucyk. Moje włosy osiągnęły nowe wyżyny kędzierzowatości, ciemne pasma oplatają moje blade palce, kiedy siłuję się z kłębowiskiem na głowie. Staram się przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz je czesałam, ale mam pustkę w głowie.

Shawn wzrusza ramionami.

– Nie, jadłam. Ale pójdę z tobą.

Zbywam ją machnięciem dłoni, wychodząc.

– Zostań. Dekoruj. Pójdę tylko po jakąś przekąskę.

– Hej, Doe? – zagaja.

Odwracam się i opieram o framugę drzwi.

Uśmiecha się.

– Wiem, że będzie ci ciężko. Ale nie pisz do niego.

Wykrzywiam twarz w grymasie.

– Nie napisałabym.

– Napisałabyś. Żeby się trochę pochełpić.

– Nie trochę, dużo – mówię z szerokim uśmiechem. – Ale nie napiszę. I tak zostawiłam telefon w pokoju.

– I tak będzie lepiej – komentuje za mną.

Na zewnątrz panuje ukrop, ale nic nie zepsuje mojego rewelacyjnego humoru. Wydrukuję to zdjęcie Trzeciego z tamponem we włosach i rozwieszę je w całym moim pokoju. W całym korytarzu. W całej szkole. Zrobię z nich podkładki pod talerze w stołówce, zakładki, może nawet baner, żeby powiesić go przy głównym wjeździe do Weston, by wszyscy wiedzieli o jego kompromitacji.

Jeśli Winfield jest naturalnym wrogiem Weston, Trzeci jest moim. Najstarszy syn z jednej z najbardziej szanowanych rodzin Akademii jest ucieleśnieniem chłopaka z Winfield. I mimo że nigdy by tego nie przyznał, desperacko pragnął zbudować sobie reputację w pierwszej klasie. Nasze dziedzictwa działały odwrotnie – moje było jak ostatnia szansa, złoty bilet, którego nie mog­łam zmarnować; jego – długą listą wymagań, które miał spełnić.

Nie byłyśmy zaskoczone, gdy po naszym pierwszym wyskoku zostałyśmy z dziewczynami obrane za cel. A ponieważ Trzeci chciał zaznaczyć swoją dominację w towarzystwie, miało to sens, że to on się nam odgryzł.

Kiedy spotkałam go po raz pierwszy, pomyślałam, że może zostać moim przyjacielem. Byliśmy wtedy na zewnętrznym lodowisku, które Delafosse tradycyjnie otwiera każdej zimy. Jedna z moich łyżew się rozwiązała, a Trzeci praktycznie rzucił się przede mnie, żeby mnie ostrzec, zanim moja twarz spotka się bliżej z lodem.

Siedzieliśmy przy gorącej czekoladzie, podczas gdy moje przyjaciółki wciąż jeździły na łyżwach. Rozmawialiśmy o szkole, o jedzeniu z naszych rodzinnych stron, za którym tęskniliśmy (ser Provel dla mnie, dla niego skyline chili), i o tym, co planowali nasi przyjaciele.

W ten sposób odkrył, jak zrewanżować się nam i Weston jednocześnie. Dla Trzeciego ocalenie mnie przed tym małym upokorzeniem było tylko środkiem do spełnienia celu.

Wykonał ruch całe miesiące później podczas pierwszego meczu softballu rozgrywanego u nas. Gdy nasza czwórka zjawiła się na nim, żeby kibicować Shawn, okazało się, że nasza drużyna oddała mecz walkowerem po tym, gdy zawodniczki otworzyły szopę na sprzęt i odkryły, że jest pusta. I nie tylko ona – szafki zostały przetrząśnięte, schowki wyczyszczone.

Nie było ani jednego kija lub rękawicy.

Shawn była zdruzgotana.

Kiedy zobaczyłam Trzeciego tydzień później, przywitał mnie pełnym zadowolenia uśmieszkiem i tekstem:

– Dobry dzień na mecz softballu, nie sądzisz?

Jakby złożył pod tym wszystkim swój podpis.

Gdyby odpłacił tylko mnie, może sprawy potoczyłyby się inaczej. Może bym to uszanowała.

Ale zranił Shawn, a to niewybaczalne.

– Ej, Doe! – krzyczy ktoś za mną, gdy kieruję się w stronę uczniowskiej strefy wypoczynkowej. To jedyne miejsce na kampusie, gdzie można zdobyć jakąś sensowną przekąskę, gdy na sali jadalnej nie wydają posiłków.

Odwracam się. Dziewczyna w koszulce drużyny wioślarskiej Weston przemyka przez trawnik.

– Hej – witam się.

Na mojej twarzy musi malować się zmieszanie, bo dziewczyna chichocze i mówi:

– Wybacz, wiem, że się nie znamy, ale poprosił mnie, żebym po ciebie poszła.

– On?

Serce mi wali. To głupie – to nie powinno mieć znaczenia. Ale praktycznie pocę się, wyczekując odpowiedzi.

Wskazuje kciukiem w stronę Mallory Hall.

– Ta, jeden z Wellbornów. Czeka przy głównej bramie.

Staram się zdusić uśmiech, ale nie udaje mi się. Powinien wiedzieć lepiej.

– Chciał, żebym ci to dała. – Sięga do kieszeni i wyciąga tampon. – Powiedział, że to jego wizytówka.

W zasadzie jej go wyrywam i owijam sznurek wokół palca.

– W takim razie pójdę zobaczyć, czego chce.

Zaczynam się oddalać, czując się jak zwyciężczyni, a dziewczyna woła za mną:

– A tak w ogóle to dobra robota dzisiaj!

Odwracam się, pokazuje jej kciuki w górę i odchodzę, śmiejąc się.

Praktycznie w podskokach kieruję się do bramy. Technicznie rzecz biorąc, nie wolno nam wychodzić poza teren kampusu bez pozwolenia. Dość łatwo jest zdobyć przepustkę na dzień jako uczennica ostatniej klasy, ale jeśli chodzi o relacje Weston i Winfield, szkoda zachodu. Można rozmawiać z przeciwnych stron drogi.

Jeśli Trzeci przeszedł przez ulicę, oznacza to, że albo łamie szkolne zasady, albo postarał się o przepustkę. Tak czy siak jest idiotą. Będę go tym męczyć, aż…

Zatrzymuję się, wryta.

Chłopak opierający się o główną bramę zaczyna wolno klaskać.

Jestem poirytowana, że wygląda na tak wyluzowanego, kręcąc się tak blisko granicy naszego kampusu. Powiew wiatru mierzwi mu brązowe włosy, a jego ciemne oczy są zmrużone w wyrazie rozbawienia. Jak może jednocześnie wyglądać tak, jakby nigdy nie dotknął szczotki i jak jesienny książę o złocistej karnacji? Cuchnie niesprawiedliwością.

– Widzę, że przysłał swojego psa obronnego! – krzyczę, schodząc ze ścieżki.

Powinnam była się domyślić: jeden z Wellbornów. Choć to nazwisko nosi tylko dwóch chłopców, teoretycznie jest ich pięciu – nie, chwila, sześciu z tegorocznym pierwszakiem. Banda kuzynów, z którymi nie chciałabym spędzać Święta Dziękczynienia. Wellborn, Biermann, Page. To nazwiska, których trzeba się strzec.

Ale z jakiegoś powodu nie jestem w stanie trzymać się od nich z daleka.

– Pierwszy dzień i już tak wrogo nastawiona? – zagaja Wells, kiedy do niego podchodzę. – I to z takim zwycięstwem na koncie tego ranka? Myślałem, że „witajcie, frajerzy” to jedyne, co dla nas macie, i muszę przyznać, że na początku byłem ciut rozczarowany. – Sięga do kieszeni i wyciąga kolejny tampon. Trochę umieram z ciekawości, ile ma ich teraz przy sobie. – To było dobre. Rozrzutne, ale dobre.

Nic nie przyznaję przed Wellsem, ponieważ – i mówię to ze szczyptą wyolbrzymienia – może mnie nagrywać. I choć administracje naszych szkół wiedzą, co się święci w dzień wprowadzki, nikt nigdy otwarcie się do niczego nie przyznał. Wyobrażam sobie, że osobę, która byłaby na tyle głupia, by dać się złapać, czekała niezła kara.

Choć aż mnie ściska, by powiedzieć Wellsowi, że każdemu pudełku tamponów przeznaczonemu na tego pranka towarzyszyło drugie – podarowane pobliskiemu schronisku dla kobiet. Ale nie muszę nic udowadniać Wellbornowi, a już na pewno nie temu.

– Dobijesz w końcu do brzegu? – pytam. – Byłam w drodze po jakąś przekąskę.

Uśmiecha się szeroko i wyciąga przed siebie ręce.

– Cóż, jedną już znalazłaś.

Teatralnie przewracam oczami.

– Okej, to ewidentnie strata mojego cennego czasu. Idę sobie.

Robię jeden mały krok, kiedy Wells wypowiada moje imię, a ja odwracam się z powrotem. Wygląda, jakby miał zamiar przejść przez bramę.

Bije we mnie na alarm. Przy głównej bramie tak naprawdę nie ma wyznaczonej granicy kampusu, ale jest to tak oczywiste, że równie dobrze mogłaby być wymalowana neonową farbą. Wskazuję ją, wyobrażając sobie, jak jarzy się na chodniku. To linia, której żaden chłopiec nie może przekroczyć.

Stopa Wellsa zawisa nad nią, a sam chłopak uśmiecha się cwanie, jakby coś wygrał, po czym wycofuje się na swoją stronę.

– Chciałby zacząć dialog.

– Może mnie pocałować w tyłek.

– Jestem pewien, że by ci się to podobało.

Wyobrażam to sobie – Trzeci na kolanach – i szybko odpędzam tę myśl. Nie wiem, co takiego w nim jest, że mnie tak nakręca. Z piątki starszych Wellbornów nie jest nawet najbardziej uroczy. W zasadzie nie jest nawet na drugim miejscu pod tym względem. Jest trzeci, co pasuje do jego tytułu. Zaraz po Christianie Page’u, ale przed braćmi Biermann, których wygląd jest kultywowany z pokolenia na pokolenie zapewne dzięki kazirodztwu.

Najprzystojniejszy Wellborn niestety stoi przede mną. Matko, co za denerwująca myśl.

– Czegoś potrzebujesz, Gabrielu? – pytam, krzyżując ręce. Używam jego imienia, żałośnie próbując wytrącić go tym z równowagi. – Podpisany przeze mnie list, żebyś mógł z nim wrócić? „Weź sobie swój dialog i wsadź go sobie w tyłek. Całuję, Dorothy”?

Wells się uśmiecha.

– Pewnie chciałby poświadczyć to notarialnie.

Chłopcy Wellborn nie lubią, gdy wykorzystuje się ich imiona przeciwko nim, ale Wells nie wydaje się poruszony. Decyduję się więc na wykorzystanie ostatniej broni, jaka mi została.

– Idę – oznajmiam.

– Och, no weź, Doe! – woła za mną Wells. – Wiem, że chcesz się zaśmiać!

Chcę, ale nigdy nie dam tej satysfakcji chłopakowi z Winfield. Pozwalam sobie na uśmiech, dopiero gdy jestem odwrócona do niego plecami.

Zbywam go machnięciem ręki, skręcając za róg, i osuwam się przy murze, gdy znikam mu z pola widzenia.

Zacząć dialog? Rozważam to, łapiąc oddech. Coś w interakcji z Wellsem zawsze doprowadza mnie do takiego stanu. Może dlatego, że jest taki odcięty emocjonalnie. Czuję się przez to bardzo niewyluzowana.

Ma to sens, że Trzeci wysłał go w roli ambasadora. Nie tylko dlatego, że jest na tyle mądry, by nie stracić przy mnie kontroli. Gabriela Wellborna to po prostu nie obchodzi. Nie dba o nic, ale najmniej o pranki w dzień wprowadzki i rywalizację między Weston a Winfield. Trzeci jednak o to dba. Czasem wydaje mi się, że Trzeci dba o to nawet bardziej niż ja. I właśnie dlatego jego oferta dialogu brzmi jak absurd. Pachnie to pułapką. Cuchnie białą flagą. Impasem bez zwycięzcy.

Jeśli w czymś z Trzecim się zgadzamy, to w tym, że musi być zwycięzca – i, co ważniejsze, musi być przegrany.

To nie jest wojna, która kończy się traktatem. Za dużo dziewcząt z Weston pracowało zbyt ciężko, by patrzeć, jak wszystko zawiera się w uścisku dłoni i przyznaniu, że obie strony są równie sprytne.

Trzeci musiał to przewidzieć. I dlatego nie jestem zdziwiona, gdy wracam do mojego pokoju z jogurtem kupionym w sferze wypoczynkowej – nie pozwoliłabym, by jakikolwiek chłopak z Winfield sprawił, bym zapomniała, co jest ważne – i spostrzegam czekającą na mnie wiadomość.

TRZYGŁOWY SZATAN

Wkrótce pożałujesz tej decyzji.

Rozdział drugi

Chce co zrobić?

Siedzimy w Królestwie po godzinie policyjnej, ja rozwaliłam się na krześle i oparłam stopy o drabinkę pobliskiego łóżka piętrowego. Wyczuwam wściekłość kipiącą z Sumi i otwieram jedno oko.

– Jesteś nawet bardziej zła niż ja.

– To oburzające! – Sumi zamaszyście podnosi otwartą butelkę dla podkreślenia słów. Organiczna herbata brzoskwiniowa opryskuje nas wszystkie.

– Sumitra! To nowiutki kardigan!

– Kto nosi kardigan w sierpniu? – pyta Shawn. – W sensie, jest gorąco jak cholera.

Jade wykrzywia usta.

– Proszę, nie bezcześć tego miejsca takimi sformułowaniami.

– To nie ma sensu – ciągnę. – Trzeci proponujący otwarcie dialogu dwa lata temu to coś dziwnego, ale w ostatniej klasie? To jak granie w szachy i poddanie się przed rozpoczęciem gry.

– Od kiedy znasz się na szachach? – dziwi się Shawn.

– Chodzi mi o to – podkreślam, rzucając gniewne spojrzenie w jej stronę – że dlaczego w ogóle to rozważa? Trzeci zawsze ma jakiś motyw.

– Może po prostu jest zmęczony – mówi Gemma. – I nie tylko on.

Jade, której ręka po łokieć zanurzona jest w paczce popcornu, rzuca w nią kilkoma kulkami prażonej kukurydzy.

– Mów za siebie, pani neurotyczko. Niektórzy z nas dobrze się bawią.

– Nie miałam na myśli siebie! – protestuje Gemma, odrzucając popcorn.

– Prawda jest jedna – odzywa się Sumi. – Trzeci nigdy by nie ryzykował, gdyby nie był pewny, że dostanie to, czego chce. I wie, że nigdy nie zgodzisz się na dialog bez zachęty.

Prostuję się lekko.

– Myślisz, że chciał, żebym odmówiła?

Sumi wzrusza ramionami.

– Tylko spekuluję.

To dobra spekulacja. Ale pozostaje to samo pytanie: dlaczego?

– Mamy czas, żeby się nad tym zastanowić – oznajmia Shawn, ściskając pocieszająco mój łokieć.

– Nie za dużo, jeśli chcemy zrobić coś znaczącego przed końcem szkoły – dodaje Gemma.

Rzucam jej wymowne spojrzenie.

– Co za ohydna myśl.

Jade się uśmiecha.

– Mała Doe nie jest gotowa na dorastanie? – Zarzuca mi rękę na szyję i potrząsa mną.

Skręca mnie w żołądku. Ledwo się ten rok szkolny zaczął, a już jestem przerażona jego zakończeniem.

– Nigdy – oświadczam. – Nie, póki nie wygram wojny z Winfield.

– To wojna, która toczy się jakoś od wieku – dopowiada Gemma. – Naprawdę sądzisz, że to my ją zakończymy?

Shawn prycha.

– A dlaczego by nie? Niby kto nam zabroni?

Szturcham ją łokciem, po czym zbijamy żółwika.

– Mam gdzieś, czy będę musiała ogolić Trzeciego na łyso, kiedy śpi – stwierdzam. – Zanim skończymy szkołę, Winfield się podda.

– Mocna deklaracja – stwierdza Sumi.

Shawn się szczerzy.

– Chcemy przynajmniej zakończyć ją takim akcentem, żeby nie było wątpliwości, kto w tym roku wygrał.

Wyobrażam sobie Trzeciego błagającego nas, żebyśmy dały spokój, żeby mógł ocalić twarz przed chłopakami, i się uśmiecham.

Shawn ma rację – dlaczego to nie mamy być my? Od początku jesteśmy mocnymi zawodniczkami. To prank nas do siebie zbliżył.

Kiedy zaczęłam naukę w Weston, od razu wiedziałam, że następne cztery lata nie będą w niczym przypominały dziewięciu lat spędzonych w szkole St. Aloysius. Grono uczennic było zróżnicowane, dziewczęta światowe i mądre, i choć stworzyły się tu kliki – dochodzące do szkoły trzymały się razem podczas lunchu, dziewczyny, które lubiły wymykać się do miasta w weekendy, plotkowały po pokojach, a przyszłe studentki uniwersytetów z Ligii Bluszczowej monopolizowały stoły w bibliotece – było tu miejsce dla każdego. St. Aloysius w zestawieniu z Weston to istny dziki zachód.

Desperacko chciałam udowodnić, że zasługuję na swoje miejsce w Weston. Dziewczyny ze starszych klas były praktycznie nietykalne, pragnęłam wkraść się w ich łaski. Musiałam zrobić z Weston moje miejsce. Nie miałam innych opcji.

Znałam tu tylko Shawn, połączyła nas przypadkowa misja współlokatorska, więc zwerbowałam ją do pomocy.

To miał być niewinny prank. Zamierzałyśmy wymknąć się późno w nocy i wlać płyn do kąpieli do fontanny Winfield.

Nie spodziewałyśmy się, że wpadniemy na Jade i Gemmę na dole. Szły do dyżurnej, pani Pearson, której bałyśmy się podpaść. Shawn i ja zamarłyśmy, gdy tylko nas zobaczyły. Gemma pociągała nosem, miała czerwoną twarz od płaczu. Jade obejmowała ją ramieniem, pocieszając ją, ale też ciągnąc przez korytarz.

Jade zmarszczyła brwi na nasz widok.

– Co tu robicie?

To sensowne pytanie, zważając na to, że byłyśmy ubrane jak włamywaczki, a ja miałam ze sobą plecak.

– Nic – odpowiedziałam. – A co wy tu robicie?

Jade zmierzyła nas spojrzeniem, po czym zerknęła na Gemmę.

Gemma wytarła nos w rękaw różowej piżamy w kropki.

– Mam atak.

– Znalazłam ją w łazience – powiedziała Jade. – Pomyślałam, że pani Pearson pomoże.

Później dowiedziałyśmy się o „atakach” Gemmy – przypływy tęsknoty za domem, które zazwyczaj kończyły się szlochem w łazience. Choć po atakach już nie ma śladu, wciąż ma tendencje do płaczu, kiedy jest mocno zestresowana.

Zza drzwi pani Pearson wybrzmiał głuchy odgłos. Sięgnęłam po Shawn, żeby schować ją za mną akurat, gdy ona próbowała schować mnie za sobą, więc przybrałyśmy dziwną pozę, jakbyśmy się przytulały.

Roześmiałabym się, gdybym nie była tak przerażona perspektywą złapania. Moje miejsce w Weston nie było wyryte w kamieniu i przyłapanie na nawet najmniej groźnym pranku na świecie mogło sprawić, że będę pakować walizki.

Shawn i ja odsunęłyśmy się od drzwi, a Jade chwyciła Gemmę, ciągnąc ją za nami.

Kiedy zapytałyśmy później Jade, dlaczego poszła za nami, nie miała na to odpowiedzi. Gemma nie potrafiła stwierdzić, czemu nie protestowała. I żadna z nas nie wiedziała, dlaczego zdecydowałyśmy się pobiec do pokoju wspólnego.

Może dlatego, że światło było tam włączone.

W środku Sumi grzebała przy starym radio, dochodził z niego cichy szum. Podniosła na nas wzrok, kiedy weszłyśmy, nie wyglądała na bardzo zainteresowaną.

– Co tam?

– O matko, o matko. – Gemma natychmiast schowała się za fotelem, podczas gdy Shawn od razu wyłączyła światło.

Kiedy reszta się ukryła, chwyciłam Sumi i zaciągnęłam ją za kanapę. Wpadłyśmy na Jade, kotłowałyśmy się tam we trzy w ciemności, póki nie wybrzmiała radosna melodia grana na ksylofonie. Chwilę później wątły męski głos powiedział:

– Siedem. Cztery. Jeden. Trzy. Trzy.

Światło się włączyło.

– Siedem. Cztery. Jeden. Trzy. Trzy – powtórzył mężczyzna.

Muzyczka zagrała jeszcze raz. Po niej znowu rozległ się szum, przerwany kliknięciem.

– Małe niechluje – oznajmiła pani Pearson z drugiego końca pokoju. – Nie chcą po sobie sprzątać. Wystraszyły mnie na amen.

Światło znowu zgasło, ale zasygnalizowałam Jade i Sumi, by poczekały, póki nie usłyszałam, jak drzwi do gabinetu pani Pearson się zamknęły.

Wychyliłam głowę, by sprawdzić, czy jesteśmy same.

Po drugiej stronie pokoju Shawn zerknęła na mnie znad fotela.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie.

– Czysto – powiedziałam do innych, wstając.

– Co to było? – zapytała Shawn, spoglądając w stronę radia na stoliku.

– Stacja liczb – oznajmiła Sumi. – Znalazłam wątek na forum, które przewidywało dzisiejszą emisję. Próbuję złamać szyfr. A co wy robicie?

Przenosiła wzrok między naszą czwórką. Jade i Gemma były ubrane do spania, a Shawn i ja do czegoś bardziej nikczemnego.

– Chcemy zrobić prank Winfield – oświadczyłam.

Sumi przekrzywiła głowę, analizując moje słowa.

– Jaki macie plan?

– Wlać płyn do kąpieli do fontanny – wyjaśniła Shawn, wskazując na mój plecak.

Gemma zmarszczyła czoło.

– Zamknęli fontannę dwa dni temu.

Shawn i ja spojrzałyśmy na nią.

Kiedy zorientowała się, że przykuła naszą uwagę, jakby zmalała za Jade.

– Ja… widziałam ich.

– Cholera. – Upuściłam plecak na podłogę i opadłam na krzesło przy stole.

Reszta dziewcząt też usiadła.

– Zawsze możecie zrobić coś innego – rzuciła Gemma, brzmiąc, jakby chciała mnie udobruchać.

Wykrzywiłam usta w podkówkę.

– Nic innego nie wymyśliłam. Nie chcę wpaść w tarapaty. Chciałam zrobić coś o niewielkim ryzyku, ale spektakularnym efekcie.

– Wymykanie się to bardzo duże ryzyko – stwierdziła Jade. – Na obu kampusach jest ochrona. Nawet jeśli uda wam się ominąć ochroniarzy Weston, wpadniecie na tych w Winfield. Potrzebny wam ktoś na czatach.

– Można zrobić coś lepszego niż wlanie płynu do fontanny – powiedziała Sumi. – Coś o równie niskim ryzyku, ale z widownią na żywo.

Shawn zacisnęła usta.

– Wkrótce zaczyna się sezon koszykówki.

Następne dwie godziny spędziłyśmy na planowaniu.

Dwa tygodnie później, podczas pierwszego meczu Winfield w roli gospodarzy, zakradłyśmy się na balkony ich sali gimnastycznej i zrzuciłyśmy setki piłeczek do ping-ponga w trakcie przerwy. Nasza ucieczka nie była skomplikowana, chaotycznie biegłyśmy ile sił w nogach. Udało nam się tylko dlatego, że Jade stała na czatach na schodach. Od tamtej pory bardzo poważnie traktowała rolę naszego ubezpieczenia.

Zważając na efekt naszego pranka, nie był to najlepszy plan. Ale ponieważ nie zostałyśmy złapane, wyszłyśmy z tego jako geniusze kawalarstwa.

Dość szybko rozeszła się wieść, że to moje koleżanki i ja stałyśmy za tą akcją. „Bycie spingpongowanym” stało się synonimem publicznego upokorzenia. Dziewczyny ze starszych klas, których nie znałyśmy, znały nasze imiona.

Nasza grupka działała jak pięcioczęściowa, dobrze naoliwiona maszyna. Nigdy wcześniej nie miałam takich przyjaciółek.

Nie liczyło się już to, że starsze uczennice traktowały mnie jak równą sobie. Nikt nie musiał brać mnie pod swoje skrzydła. Dzięki moim własnym czynom stałam się częścią Weston.

Wraz z początkiem dnia lekcyjnego w Weston rozbrzmiewa pierwszy apel. To jak powitanie w domu wraz z różnymi ostrzeżeniami, głównie dla pierwszaków. Łatwo rozpoznać je w tłumie – to te dziewczęta, które ściskają kurczowo mapy kampusu i wyglądają na przerażone.

Małe kaczątka, pomyślałam, uśmiechając się do każdej pierwszorocznej, którą mijałam.

– Ech, uwaga, zbok – rzuca Shawn, kiedy kierujemy się do najbliższego wolnego rzędu. Pan Tully stoi na końcu przejścia, obserwuje, jak zajmujemy miejsca.

Tłumię grymas, kiedy zdaję sobie sprawę, że zwróciłam jego uwagę. Macha do mnie entuzjastycznie.

– Witaj z powrotem, Dorothy.

Zaciskam zęby w uśmiechu i odmachuję mu.

W panu Tullym nie ma nic widocznie zboczonego. Nie jest facetem w średnim wieku ze świdrującym wzrokiem, ubranym w za ciasne szorty, które ciągle poprawia, czy coś w tym stylu. Jest stosunkowo młody, jakoś po trzydziestce, i ma przyjazną twarz. Poza lekcjami nosi zwykłe nauczycielskie ciuchy – eleganckie spodnie i koszulę z krawatem. Na lekcjach ma na sobie szeleszczące spodnie sportowe i T-shirt.

Ale jest w nim coś odrzucającego – coś, co sprawia, że czekamy na siebie nawzajem, gdy chce z nami pomówić po lekcji, i obserwujemy młodsze dziewczęta, kiedy z nim rozmawiają. Moja mama powtarza: gdzie gromadzą się bezbronne osoby, tam gromadzą się też predatorzy. Nigdy nie wspomniałam jej o Tullym. Nie mamy nic na niego poza złym przeczuciem i plotkami, których nikt nie potwierdził dowodami. Obiły mi się o uszy szepty i ostrzeżenia – nie idź sama do jego gabinetu, grzecznie odmów, kiedy oferuje ci podanie swojego numeru, i nigdy, pod żadnym pozorem, nie opuszczaj z nim kampusu.

Kiedy przydzielono mnie do domu Roseland, nad którym opiekę sprawuje pan Tully, uczennice z wyższych klas przekazały mi te zasady niczym święte prawo. Ale gdy zapytałam, skąd to wszystko wiedzą, skończyło się na ukradkowych spojrzeniach i zamkniętych ustach.

– Po prostu zaufaj nam, Doe. Nie chcesz wiedzieć.

W ogóle mnie nie znały, jeśli sądziły, że to prawda.

– Może w tym roku wreszcie zdobędziemy coś na pana Tully’ego – szepczę do Shawn, kiedy siadamy.

Wydaje z siebie pomruk zgody.

Reszta dziewczyn się spóźnia, co mnie nie dziwi. Sumi i Jade są kiepskie w zarządzaniu czasem, a Gemma zawsze poświęca się i ciągnie je tam, gdzie muszą być. Doprowadza ją to do szału, bo przez nie sama wiecznie się spóźnia – choć nie z własnej winy.

Shawn zerka na tyły sali.

– Dziesięć dolców, że Jade jest jeszcze w łóżku.

– Nie, już nie, ale gwarantuję ci, że spowalnia dziewczyny, bo rysuje kreski eyelinerem.

Shawn spogląda na mnie.

– Zakład?

Zaszczycam ją skinięciem głowy.

– Zakład.

Dyrektorka Cotesmore wchodzi na scenę, a drzwi audytorium zamykają się za nami. Kiedy zerkam do tyłu, nie widzę żadnych oznak obecności dziewczyn.

Chichoczę, gdy zajmuję miejsce.

– Do dziewcząt, które kontynuują u nas naukę kolejny rok – zaczyna Cotesmore. – Cieszymy się z waszego powrotu tak samo jak wy.

Pauza na śmiech.

– Do dziewcząt, które są tutaj po raz pierwszy, cieszymy się, że wyruszycie z nami w podróż prowadzącą do wiedzy i rozwoju. Wszystkich nowych i powracających witam w Szkole Weston.

Z zewnątrz może to wyglądać trochę żałośnie, ale to zaskarbia sobie nasze wiwaty. Dziewczyny Weston kochają Weston. Nie ma tu przewracania oczami.

Mój telefon wibruje w kieszeni, ale go ignoruję.

– Zanim zaczniemy nasz apel, mamy bardzo ważne ogłoszenie w kwestii przyszłości Weston – oznajmia Cotesmore.

Znam na pamięć jej scenariusz pierwszego apelu, ale tu od niego odeszła.

Zerkam na Shawn, gdy mój telefon znowu wibruje. Trzy razy w krótkich odstępach.

– Twój telefon też szaleje? – pyta mnie szeptem Shawn.

Dyskretnie wysuwam telefon z kieszeni.

GEMMY

SOS

SOS

WŁAŚNIE SŁYSZAŁYŚMY

Marszczę brwi na widok tych wiadomości i spoglądam na Shawn.

Jakiekolwiek pytanie formujące się na moim języku umiera, kiedy Cotesmore oznajmia:

– Zarząd Weston zadecydował, że to ostatni rok funkcjonowania tej szkoły.

Ściska mnie w żołądku.

– W przyszłym roku – ciągnie Cotesmore – połączymy się z Akademią Winfield i staniemy się instytucją koedukacyjną.

Całe audytorium wybucha hałasem.

Pozostałe dziewczyny czekają na nas w tylnym rzędzie sali, kiedy Cotesmore już odsyła nas na lekcje.

– To nie może się dziać – mówię, czując się źle. – To… to przeczy wszystkiemu, czego Mallory Weston chciała dla tej szkoły!

– Przynajmniej jesteśmy w ostatniej klasie – wtrąca Jade. – Nie musimy się tym przejmować, bo już nas tu nie będzie.

– To się nazywa dziedzictwo – odparowuję. – Musimy się tym przejmować, nawet jeśli nas tu nie będzie!

Jade rzuca Sumi wymowne spojrzenie, ale Sumi nie patrzy na nią.

Moje ręce drżą na samą myśl o tym, że chłopcy z Winfield będą krążyć po naszych świętych korytarzach. Te mury trzymają tych chłopaków z daleka – tworząc bezpieczną przestrzeń, gdzie Weston nas kształtuje. Nie możemy pozwolić, by chłopaki z Winfield zabrały nam również to.

– Nie powinnyśmy teraz o tym rozmawiać – uznaję, wycofując się z tego tematu na widok pierwszoklasistek obok nas. Przybieram mój najlepszy sztuczny uśmiech i obniżam głos. – Chodźmy do knajpy po lekcjach. Potrzebuję dużej gorącej czekolady do przepracowania tego wszystkiego.

Odwracam się od przyjaciółek i robię tubę z dłoni, przykładając je do ust.

– Ej, pierwszaki! Idę do McHenry Hall. To blisko Ivers, Roche i Lohmeyer. Jeśli któreś z tych miejsc to wasz cel, chodźcie za mną.

Kiedy zbiera się wokół mnie dość pokaźna grupka, ruszam.

– Nie jesteś przypadkiem Doe Saltpeter? – pyta któraś z uczennic. – Słyszałam, że to ty stoisz za prankiem w dniu wprowadzki.

Zerkam na grupkę, przykładam palec do ust i puszczam im oko.

– Dziewczyny z Weston nie zdradzają sekretów.

– Widziałam niektórych chłopców wprowadzających się do Winfield – rzuca inna dziewczyna, poruszając sugestywnie brwiami. – Nie mogę się doczekać tej koedukacji. Moja mama się wścieknie.

Przypuszczam na nie atak, kiedy zaczynają ćwierkać z podekscytowaniem.

– Hej, zasada numer jeden w Weston: nie idealizujemy chłopców z Winfield. Chcecie się z którymś spotykać? Uważacie, że któryś jest uroczy? Okej, śmiało. Ale Weston zawsze stoi na pierwszym miejscu. Jesteśmy siostrami, a to znaczy coś więcej niż czyjś fajny tyłek lub kto was pocałował na Jesiennym Festiwalu.

Dziewczyna się uśmiecha.

– Naprawdę sądzisz, że któryś by mnie pocałował?

– Sądzę, że twoja wartość nie jest określona przez pryzmat tego, czy sprawisz, że jakiś spragniony dziewczyny demon z Winfield pocałuje cię swoimi paskudnymi rybimi ustami.

Wciąż wygląda na zadowoloną z siebie. Wzdycham.

– Okej, kto idzie do Ivers – wskazuję na ścieżkę przed nami – musi kierować się prosto, w dół wzgórza, będzie na wprost.

Na szczęście rozmarzona dziewczyna odłącza się od grupy razem z kilkoma innymi.

– Trochę się z nią zgadzam w pewnym sensie – komentuje inna uczennica, zrównując ze mną krok. Ma rude włosy, bardziej kręcone od moich, i bladą cerę upstrzoną piegami. Jest starsza od reszty, to na pewno nie świeżak, ale nie poznaję jej.

Chyba widzi moje zmieszanie, bo dodaje:

– Nie jestem jednym z kaczątek. Po prostu szłam w tę stronę.

– Trzecioklasistka?

Przytakuje ruchem głowy.

– Virginia Brinkoff.

Otwieram usta, żeby się przedstawić, ale dziewczyna śmieje się i zbywa mnie machnięciem ręki.

– Ty jesteś Doe Saltpeter. Każdy wie, kim jesteś.

Zamykam usta.

– Mówię tylko, że Weston decydujące się na koedukację to nie jakaś tragedia – stwierdza. – Podział ze względu na płeć jest przestarzały.

– Nie zgadzam się. Szkoły dla chłopców powstały, odcinając dziewczęta. Nie wolno nam było się kształcić. Miałyśmy być żonami. To dlatego Mallory Weston w ogóle założyła tę szkołę. Odcinanie chłopców od przestrzeni dziewcząt nie jest przestarzałe, dzięki temu mamy miejsce na uformowanie siostrzanych więzi.

– Niczym stowarzyszenie żeńskie – komentuje Virginia.

Na moje przerażone spojrzenie odpowiada cierpkim uśmiechem.

– Chyba zgadzamy się, że się nie zgadzamy – oznajmia, zwracając głowę przed siebie. – Już niedługo Weston nie będzie twoje. Odejdziesz stąd, a czas zrobi to, co robi najlepiej, zmieni coś.

W brzuchu formuje mi się milion supłów, kiedy Virginia odwraca się przodem do pierwszoklasistek i woła:

– Idę do Roche! Kto też się tam wybiera, może iść za mną.

Część dziewcząt odłącza się z grupy i podąża za Virginią.

Zawsze byłam przygotowana na wojnę z Winfield, ale nigdy bym nie pomyślała, że czeka mnie bitwa na moim własnym terenie – nie z Trzecim, ani żadnym innym chłopakiem, ale z dziewczyną Weston, taką jak ja.

– Słuchajcie, naprawdę się o nią martwię – mówi Gemma, kładąc głowę obok mojej na stole. – Nie mrugnęła od jakichś trzech minut.

– No weź, Doesy – zaczepia mnie Shawn, klepiąc mnie po plecach. – Jest już twój milkshake. Poprawi ci humor.

Lekko unoszę głowę. Na policzku, którym opierałam się o menu w knajpie, odgniotła mi się linia.

Jade wykrzywia twarz.

– Nie wierzę, że położyłaś tak twarz. Wiesz, ile osób dotykało to menu?

– Mam to gdzieś. – Zniżam się na siedzeniu w boksie tak, że tyłek prawie zwisa mi w powietrzu.

– Jest taka cały dzień – informuje Gemma.

Sumi przyciąga mój milkshake bliżej siebie, bierze łyżkę i kieruje ją do mnie.

– Otwieraj. Nakarmię cię. Jak mama kózka.

– Od kiedy kozy używają łyżeczek? – pyta Jade ze śmiechem.

– Cóż, nie mam za bardzo jak nakarmić ją milkshakiem z sutków – ripostuje Sumi.

Gemma wydaje z siebie pisk.

– Nie wierzę, że teraz będę toczyła wojnę na dwóch frontach – mówię, biorąc milkshake’a. Wciągam jego pokaźną ilość przez słomkę. Nic tak nie koi duszy jak milkshake z gorzkiej czekolady w Phoebe’s Diner.

Phoebe’s Diner to kluczowy punkt w Delafosse. To miejsce wygląda tak, jakby starożytna Grecja miała dziecko z knajpą amerykańską z lat pięćdziesiątych – niebieskie boksy, stara szafa grająca, lada z krzesłami obrotowymi, a do tego białe ściany ozdobione winoroślami winogron, malowidłami greckich miasteczek i różne małe posążki greckich bogów tu i tam. Dlatego właśnie w ich witrynie deserowej można znaleźć sernik i szarlotkę, a obok nich baklawę i ciasteczka kourabiedes, a w menu są burgery, kanapki i tradycyjne potrawy kuchni śródziemnomorskiej.

Nawet litery na szyldzie na zewnątrz są w greckim stylu.

Przychodzimy tu od wieków przez wzgląd na ich najwyższej jakości milkshaki. No i nigdy nie ma tu chłopców z Winfield. To miejscówka dziewcząt z Weston. Winfield ma Mr. Dino’s, włoską knajpę po drugiej stronie miasta.

Technicznie rzecz biorąc, nie ma zasad. Ale istnieje niepisane porozumienie: niektóre miejsca w mieście należą do Weston, inne – do Winfield. Tak, są inne punkty, gdzie można zjeść i wpaść przy okazji na Trzeciego i jego zgraję, na przykład kawiarnia lub kanapkownia. Wells zazwyczaj przesiaduje w księgarni Rotty’s, a sporo dziewczyn robi tam zakupy, ja również. Jest wręcz częścią wystroju w bardzo pożądanym czerwonym fotelu na tyłach księgarni. Kusiło mnie zakraść się tam wcześnie i go zająć, aby zobaczyć, co zrobi Wells, gdy się zjawi. Ale Phoebe’s jest nasze, a Mr. Dino’s ich, zawsze tak było.

Dlatego prawie przewracam mojego milkshake’a, kiedy zerkam na dzwoneczek obwieszczający czyjeś przybycie i widzę Trzeciego wraz z kilkoma jego kolegami wchodzących na nasz teren.

Trzeci wygląda jak wzięty z katalogu J.Crew albo broszury szkoły wojskowej, gdzie pokazują, że po powrocie twój syn z tendencjami do buntu będzie wyglądał jak lider grupy młodzieżowej. Jego schludnie przycięte brązowe włosy, opalona na złoto skóra i uśmiech zwycięzcy komunikują niewinność, podczas gdy jego bystre niebieskie oczy krzyczą: „Jem niewiniątka na śniadanie”.

Rzucam w ich stronę gniewne spojrzenie o mocy tysiąca słońc.

– Co. Do. Kurwy.

Shawn podąża za moim wzrokiem i na jej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia.

– Nie wolno – rzuca do Trzeciego. – To naruszenie terytorium.

Trzeci uśmiecha się i kieruje się w stronę naszego stolika.

Zajmujemy jeden z dużych okrągłych boksów, który bez problemu pomieści dziesięć osób, więc Trzeci wciska się obok Gemmy.

Gemma odsuwa się tak szybko i tak daleko, że prawie ląduje na kolanach Jade.

– Możemy wam w czymś pomóc? – pyta Jade, odchylając się lekko, by spojrzeć w twarz Trzeciemu.

Chłopcy, którzy mu towarzyszą, Zamir Salahuddin i Alex Hyun, siadają po naszej stronie boksu, pchając Shawn w moim kierunku, póki cała nasza piątka nie jest ściśnięta pośrodku, a chłopaki nie siedzą wygodnie po obu stronach siedzenia.

Sumi, która znajduje się na samym środeczku, wygląda, jakby brylowała w towarzystwie u szczytu stołu.

Spogląda na Trzeciego i mówi:

– Wybacz, ale chyba nie zapraszałyśmy was do naszego stolika.

– Nie musisz przepraszać. – Trzeci się szczerzy. – Poza tym będziemy wkrótce jedną szczęśliwą rodziną. Lepiej, żebyśmy stanowili dobry przykład dla młodszych.

Trzeci wychyla się z boksu i delikatnie wskazuje na inny stolik.

Podciągam się na kolana i obracam, żeby tam spojrzeć. Jakieś młodsze dziewczyny z Weston siedzą nieopodal. Dwie z nich ożywiają się, a trzecia pochyla głowę i się rumieni.

Wskazuję palcem na pierwsze dwie.

– Ani mi się ważcie odmachiwać.

Praktycznie wrastają w swoje siedzenia.

Siadam z powrotem w boksie i gromię spojrzeniem Trzeciego.

– Nie nastawiaj się. Ta fuzja nie dojdzie do skutku. Nie wiem, co powiedział wam wasz dyrektor…

Trzeci wybucha śmiechem.

– Dyrektor Pritchard? Błagam, Doe. Wiem o tym od miesięcy.

Shawn sztywnieje obok mnie. Po przeciwnej stronie Gemma rozdziawia usta.

Mogę sobie tylko wyobrazić, jaki mam wyraz twarzy, skoro Trzeci wygląda na tak usatysfakcjonowanego.

– Ostrzegałem cię, że pożałujesz swojej decyzji – oznajmia. – Mogliśmy zawrzeć rozejm. Może mogłem pomóc ci w zatrzymaniu tego procesu.

Shawn parska.

– Naprawdę sądzisz, że byśmy to kupiły?

– Słuszna uwaga. Naprawdę mam gdzieś tę fuzję szkół. Już mnie tu wtedy nie będzie.

Trudno pogodzić mi Trzeciego, którego znam, z tą wypowiedzią. Zależy mu na Winfield tak samo jak mi na Weston.

Obrzucam go gniewnym spojrzeniem. Jestem niespokojna, bo nie widzę w tym sensu.

– Chcesz tego samego co my. Wygrać.

Bierze frytkę z talerza Gemmy i wkłada ją do ust.

– Wiesz, zawsze lubiłem to w tobie, Doe. Zawsze się ze mną zgadzasz.

– Dlatego wiedziałam, że twoja oferta od Wellsa, ta z rozpoczęciem dialogu, to stek bzdur.

– Ej, przynajmniej to zaproponowałem.

– Wiedząc, że to odrzucę.

Wzrusza ramionami.

– Nic nie poradzę, że tak dobrze cię znam.

– Nic o mnie nie wiesz.

Trzeci zaszczyca mnie spojrzeniem, przez które podkurczam palce w tenisówkach.

– To niczego nie zmienia – oznajmia Shawn. – Phoebe’s i tak jest na terytorium Weston, co oznacza, że musicie iść. Teraz.

Po mojej drugiej stronie Sumi ściska widelec ząbkami do góry i spogląda groźnie na Trzeciego.

– Nie wydaje mi się – odpowiada Trzeci, mierząc spojrzeniem Sumi, po czym przenosi wzrok na mnie. – Już nie przestrzegamy zasad terytoriów. Mamy jebaną wolną amerykankę. – Wyślizguje się z boksu. – Przyszedłem uprzejmie was ostrzec. Następnym razem wybierzemy coś z menu.

– Nie obsłużą was! – praktycznie krzyczę, uderzając otwartymi dłońmi o stół.

Trzeci wkłada ręce do kieszeni i uśmiecha się cwaniacko.

– Nie byłbym tego taki pewien. Wszyscy w mieście wiedzą o złączeniu szkół, nie mogą doczekać się przychodów.

– Jeśli ty możesz przyjść do Phoebe’s, my możemy pójść do Mr. Dino’s – mówi Jade. Wyraźnie milczała przez całą tę wymianę, jej mina była nie do odczytania.

Trzeci się uśmiecha.

– Masz absolutną rację. Drzwi są tam zawsze otwarte dla dziewcząt z Weston – oznajmia, lekko podnosząc głos. Odwraca się do młodszych dziewczyn i celuje w nie palcem. – Powiedzcie swoim koleżankom.

– Nie mówcie! – krzyczę, znowu podnosząc się ponad boks. – Nie słuchajcie go.

Ale one już szepczą między sobą.

Trzeci odchodzi i mi salutuje.

– Do zobaczenia później, Dorothy.

Rozdział trzeci

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział czwarty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział piąty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział szósty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział siódmy

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział ósmy

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dziewiąty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dziesiąty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział jedenasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwunasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział trzynasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział czternasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział piętnasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział szesnasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział siedemnasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział osiemnasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dziewiętnasty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty pierwszy

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty drugi

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty trzeci

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty czwarty

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty piąty

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej