Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po trudnym dzieciństwie wypełnionym wieloma problemami zdrowotnymi Teo zaczyna rozumieć, że jest inna od rówieśników. Idzie na uniwersytet w stolicy swojego kraju, a następnie studiuje za granicą w dwóch miejscach, z których jedno zostało wybrane przez napotkaną przypadkiem „Wróżkę Bolońską”. Podczas studiów magisterskich rozpoczyna pracę i nie przestaje podróżować do innych miast, którym nadaje własne nazwy, dając czytelnikowi ciągłe poczucie odtworzonej, współczesnej wieży Babel. Z każdym doświadczeniem życiowym Teo sprawy przyspieszają i wymykają się spod kontroli, w sferze prywatnej i zawodowej: miłość, przekraczanie granic państwowych i osobistych, małżeństwo, przeżycie doświadczenia bliskiego śmierci, wymyślenie siebie „na nowo”.
Najważniejszy temat książki znajduje bezpośrednie odzwierciedlenie w tytule, który nawiązuje do filmu Agnès Vardy z 1962 roku „Cléo od 5 do 7”:
diagnoza raka, która zmienia wszystko. Z tej perspektywy książka ukazuje pełne doświadczenie młodej kobiety, która przeżyła agresywną formę raka szyjki macicy. Czytelnik odkrywa, że 16 i 18 to odniesienia do HPV, wirusa, który powoduje tę chorobę, nadal zbyt późno wykrywaną, zabijającą setki tysięcy kobiet każdego roku.
Drugim tematem, ściśle związanym z medycznym, jest duchowość: powieść jest feministyczną reinterpretacją Biblii, ponieważ w życiu Teo i Jezusa można znaleźć sporo analogii. Wszyscy apostołowie pojawiają się w książce jako postaci współczesne, z ich prawdziwymi imionami w różnych językach, w zależności od okoliczności, w których Teo ich spotyka na swojej drodze.
Trzecim tematem tej książki może być sam język, ponieważ autorka korzysta z wielu różnych czcionek, języków, stylów (np. wykorzystuje parodię tekstu akademickiego), gier słownych i absurdalnego humoru, kwestionuje konwencjonalną formę powieści i sprawia, że tekst wydaje się bardzo współczesny. Jest to odważna, wieloaspektowa, intensywna i wizjonerska powieść.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Teo de la 16 la 18
Przekład Olga Bartosiewicz-Nikolaev
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
TEO DE LA 16 LA 18
Copyright © 2021, by Raluca Nagy
This translation published by arrangement with SC. NEMIRA PUBLISHING HOUSE SRL
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Olga Bartosiewicz-Nikolaev, 2025
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2025
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Neil Maclean
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-975532-8-6
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
+48501177119
www.wydawnictwopauza.pl
WydawnictwoPauza
wydawnictwo_pauza
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest możliwe, pozostaje jednak produktem wyobraźni zarówno autorki, jak i czytelnika.
Choć zachęcam do doświadczania lektury tekstu oryginalnego, czytelnik znajdzie na końcu kilka tłumaczeń większych fragmentów (e-maili, wiadomości, pasaży z innych książek), które w tekście nie pojawiają się po rumuńsku. Jeśli dotarłam do oficjalnych tłumaczeń, przytoczyłam je wraz z adresami bibliograficznymi. Pozostałe przekłady są mojego autorstwa i mają raczej charakter orientacyjny. W ten sposób chciałabym podkreślić znaczenie zarówno tekstu oryginalnego, jak i zawodu tłumacza literackiego, do którego wykonywania nie mam żadnych kwalifikacji.
Vintili Mihăilescu,
któremu nie zdążyłam jej wysłać
Greet one another with a holy kiss
([Times New] Romans 16:16)
DO CZTERNASTEGO ROKU ŻYCIA WYCHOWYWAŁAM SIĘ NA WSI, GDZIE MOI RODZICE UPRAWIALI ZIEMIĘ, PO CZYM WYJECHAŁAM STAMTĄD NAJPIERW DO LICEUM, A PÓŹNIEJ NA STUDIA CHEMICZNE NA UNIWERSYTECIE W KLUŻU. CHCIAŁAM STUDIOWAĆ CHEMIĘ I UCZYĆ W LICEUM, BARDZO LUBIŁAM I CHEMIĘ, I NAUCZYCIELKĘ CHEMII Z LICEUM. UCZYŁAM SIĘ TAK PILNIE, ŻE KSIĄŻKI WRĘCZ POŻERAŁAM, BO MOI RODZICE W KÓŁKO POWTARZALI: KSIĄŻKI, KSIĄŻKI, ŻE MOIM JEDYNYM OBOWIĄZKIEM JEST NAUKA.
W KLUŻU MIESZKAŁAM W AKADEMIKU NA WZGÓRZU, W OBSERWATORZE, BYŁO TAM PRZEPIĘKNIE, STRASZNIE PODOBAŁ MI SIĘ KLUŻ, CÓŻ ZA CYWILIZOWANE MIASTO. KIEDY BYŁAM NA TRZECIM ROKU, PANI DZIEKAN POSTANOWIŁA JEDNAK WYSŁAĆ MNIE DO BUKARESZTU, CHOĆ JA WCALE NIE CHCIAŁAM, ALE ONA TWIERDZIŁA, ŻE MAM ZADATKI NA NAUKOWCA, A W TAMTYCH CZASACH TYLKO W BUKARESZCIE MOŻNA BYŁO COŚ W TEJ KWESTII ZDZIAŁAĆ.
POJECHAŁAM NA WAKACJE DO SIEBIE NA WIEŚ, A KIEDY WRÓCIŁAM DO KLUŻU, TUŻ PRZED ROZPOCZĘCIEM CZWARTEGO ROKU, MOJE AKTA BYŁY JUŻ W BUKARESZCIE. PROSIŁAM PANIĄ DZIEKAN, POWIEDZIAŁAM JEJ, ŻE CHCĘ ZOSTAĆ W KLUŻU, PRÓBOWAŁAM JĄ UBŁAGAĆ, ALE ONA NASKOCZYŁA NA MNIE, ŻE ALBO JADĘ DO BUKARESZTU, ALBO WRACAM DO DOMU NA WIEŚ.
WKROCZYŁAM WIĘC NA DROGĘ UBÓSTWA I WYJECHAŁAM DO BUKARESZTU, CÓŻ MIAŁAM POCZĄĆ. ALE NIE PODOBAŁO MI SIĘ TO MIASTO, KOTŁOWAŁO SIĘ TAM ZBYT WIELU LUDZI Z KAŻDEGO ZAKĄTKA ŚWIATA, WKOŁO BRUD I HAŁAS. JAKOŚ JEDNAK UKOŃCZYŁAM TE STUDIA, A WSZYSCY MOI PROFESOROWIE CHCIELI, ŻEBYM ZOSTAŁA NA UCZELNI, BO PRZECIEŻ PO TO MNIE PRZENIESIONO; JA NIE CHCIAŁAM... JA CHCIAŁAM UCZYĆ CHEMII W LICEUM. TO BYŁO MOJE PRAGNIENIE.
MOJA KUZYNKA CIĄGLE ODWIEDZAŁA PEWNEGO SPOWIEDNIKA, AŻ W KOŃCU KTÓREGOŚ DNIA WYBRAŁAM SIĘ DO NIEGO RAZEM Z NIĄ, POMYŚLAŁAM SOBIE, ŻE SPRÓBUJĘ, A NUŻ MI POMOŻE; BYŁ DLA MNIE ŁASKAWY, POWIEDZIAŁ, ŻE WSZYSTKO SIĘ ROZWIĄŻE, SAMA ZOBACZĘ, ŻE BĘDZIE TAK, JAK POWINNO BYĆ: NIE POJAWIĘ SIĘ NA EGZAMINIE, PO PROSTU NA NIEGO NIE PÓJDĘ, TAK JEST MI PISANE. OD RAZU POMYŚLAŁAM O EGZAMINIE PAŃSTWOWYM, JAK TO, BOŻE PRZENAJŚWIĘTSZY, MAM SIĘ NIE POJAWIĆ, TO PRZECIEŻ NIEMOŻLIWE! TEN EGZAMIN BYŁ GORSZY NIŻ MATURA! ALE SPOWIEDNIK POWIEDZIAŁ, ŻE SAMA ZOBACZĘ, TEGO LATA POJADĘ NAD MORZE, A NIE NA EGZAMIN; JAK TO POJADĘ NAD MORZE? A ON DALEJ SWOJE, ŻE POJADĘ NAD MORZE, TAM POZNAM SWOJEGO PRZYSZŁEGO MĘŻA; BĘDZIEMY MIELI CÓRECZKĘ, BĘDZIEMY ŻYLI SZCZĘŚLIWIE... ALE NIE DO PÓŹNEJ STAROŚCI - KOŃCÓWKĘ MOICH DNI SPĘDZĘ BEZ NIEGO, NA WYSPIE. POMYŚLAŁAM O WYSPIE WĘŻY, BO JAKIE INNE WYSPY MAMY NA MORZU CZARNYM?
SŁOWA SPOWIEDNIKA BRZMIAŁY DLA MNIE JAK WRÓŻBY CYGANEK Z PARKU. BARDZIEJ MNIE ZBIŁY Z TROPU, NIŻ OŚWIECIŁY, TAK WIĘC ZAJĘŁAM SIĘ SWOIMI SPRAWAMI, TO JEST ZASTANAWIANIEM SIĘ, CO BY TU ZROBIĆ, ŻEBY UCZYĆ W LICEUM. DOSZŁO DO TEGO, ŻE CAŁYMI NOCAMI NIE SPAŁAM, MYŚLAŁAM, ŻE SIĘ OD TEGO ROZCHORUJĘ.
W KOŃCU POSZŁAM NA UCZELNIĘ I POWIEDZIAŁAM OTWARCIE, CZEGO OD POCZĄTKU PRAGNĘŁAM. WYBUCHŁ SKANDAL, KTÓRY DOTARŁ AŻ DO USZU REKTORA, A TEN POGROZIŁ MI NAWET, ŻE PAŃSTWO RUMUŃSKIE ZAINWESTOWAŁO WE MNIE, BYM ZOSTAŁA ELITARNYM NAUKOWCEM, A NIE NAUCZYCIELKĄ W SZKOLE ŚREDNIEJ, JEŚLI TAK BARDZO CHCIAŁAM NIĄ BYĆ, TO MOGŁAM ZOSTAĆ W KLUŻU! OBYM TYLKO PRZYPADKIEM NIE PODCHODZIŁA DO EGZAMINU PEDAGOGICZNEGO! ŻEBY SIĘ UPEWNIĆ, ŻE TEGO NIE ZROBIĘ, REKTOR ZAPROWADZIŁ MNIE DO SEKRETARIATU I KAZAŁ PANIOM SEKRETARKOM WYSŁAĆ MNIE NA OBÓZ NAD MORZE AŻ DO PAŹDZIERNIKA, KIEDY TO MIAŁ SIĘ ODBYĆ EGZAMIN PAŃSTWOWY. DALI MI STYPENDIUM I OSTRZEGLI, ŻE JEŚLI NIE POJADĘ, TO BĘDĘ MUSIAŁA ZA WSZYSTKO ZAPŁACIĆ Z WŁASNEJ KIESZENI - ZAKWATEROWANIE NA TRZY MIESIĄCE I POCIĄG. POJECHAŁAM WIĘC NAD MORZE, TAK JAK PRZEPOWIEDZIAŁ SPOWIEDNIK.
NA POCZĄTKU NIE WIEDZIAŁAM, CO BĘDĘ TAM ROBIĆ TYLE CZASU. ALE POZNAŁAM MOJEGO MĘŻA, NALEŻAŁ DO KADRY NARODOWEJ W PŁYWANIU. BYŁ TAKIM PIĘKNYM I WESOŁYM CHŁOPAKIEM! ZDZIWIŁAM SIĘ, ŻE ZE WSZYSTKICH DZIEWCZYN, KTÓRE TŁOCZYŁY SIĘ WOKÓŁ NIEGO JAK PSZCZOŁY W ULU, BO BYŁ SPORTOWCEM, BYŁ OPALONY I PRZYSTOJNY, JEMU SPODOBAŁAM SIĘ AKURAT JA, GOŁA I WESOŁA, BEZ GROSZA PRZY DUSZY... TERAZ SIĘ KOCHALIŚMY, ALE JAK MIELIŚMY SOBIE PORADZIĆ Z MIŁOŚCIĄ NA ODLEGŁOŚĆ?
I PROSZĘ, MIAŁ RACJĘ SPOWIEDNIK, NIE STAWIŁAM SIĘ NA EGZAMINIE PAŃSTWOWYM, NIBY ZE WZGLĘDÓW ZDROWOTNYCH, A TAK NAPRAWDĘ PO PROSTU MIAŁAM GO W NOSIE. ALE MUSIAŁAM OBOWIĄZKOWO STAWIĆ SIĘ PRZED KOMISJĄ LEKARSKĄ, DLATEGO WRÓCIŁAM DO BUKARESZTU, GDZIE UZNALI, ŻE JESTEM ZDROWA JAK RYBA, RÓWNIEŻ UMYSŁOWO, I DO TEGO W CIĄŻY! JEDYNE, CO IM ZOSTAŁO, TO SZYBKO MNIE GDZIEŚ PRZYDZIELIĆ, TAK JAK STAŁAM, BEZ EGZAMINU PAŃSTWOWEGO - BO I TAK MUSIELI TO ZROBIĆ, A JA MIAŁAM W KOŃCU ŚREDNIĄ SZEŚĆ ZERO.
NIE ZAPYTAŁAM, DOKĄD MNIE PRZYDZIELĄ - MNIE NAJBARDZIEJ PASOWAŁOBY GDZIEŚ NAD MORZEM, BO TAM BYŁ MÓJ MĄŻ, ALE WYSŁALI MNIE DO WIOSKI POD PLOIEŞTI, CAŁE SZCZĘŚCIE, ŻE MÓJ MĄŻ POCHODZIŁ WŁAŚNIE Z PLOIEŞTI, ZOSTAWIŁ KADRĘ PŁYWACKĄ, URZĄDZILIŚMY WESELE, PRZYJĄŁ STANOWISKO NAUCZYCIELA WUEFU, TAK WIĘC KONIEC KOŃCÓW I WILK BYŁ SYTY, I OWCA BYŁA CAŁA, ZWŁASZCZA PO NARODZINACH NASZEJ CÓRECZKI, DOKŁADNIE TAK, JAK PRZEPOWIEDZIAŁ SPOWIEDNIK.
MIAŁAM ŁATWY PORÓD, MOJA CÓRECZKA BYŁA WSPANIAŁA, NIE SPRAWIAŁA ŻADNYCH KŁOPOTÓW. MĄŻ ZABIERAŁ NAS WSZĘDZIE ZE SOBĄ, NA ZGRUPOWANIA SPORTOWE, NA WAKACJE, KAŻDEGO ROKU. AŻ DO WYJAZDU CÓRKI DO ANGLII; WYJECHAŁA ZA MŁODU, ZARAZ PO LICEUM. TAK BARDZO TEGO PRAGNĘŁA, JAKŻE MOGLIBYŚMY JEJ NIE PUŚCIĆ. TYLKO ŻE SZYBKO TAM WYSZŁA ZA MĄŻ, A ZARAZ PO ŚLUBIE ZMARŁ JEJ MĄŻ I POGRĄŻYŁA SIĘ W SMUTKU... JUŻ OD DWUDZIESTU LAT JEST CIĄGLE SAMA; MA SWOJĄ FIRMĘ, NIE POWIEM, ALE...
POTEM MNIE TEŻ UMARŁ MĄŻ, DWA LATA TEMU, NA ZAWAŁ SERCA. I OD TEJ PORY CÓRKA CHCE MNIE SPROWADZIĆ DO ANGLII; ZAPISAŁA MNIE JUŻ DO SWOJEGO LEKARZA RODZINNEGO, CHOCIAŻ NIGDY NIE CHOROWAŁAM, ANI JA, ANI MĄŻ, RACJA, ON BYŁ SPORTOWCEM, POZA TYM MIELIŚMY ZAWSZE DŁUGIE WAKACJE I SPOKOJNE ŻYCIE. UMARŁ SZYBKO, W JEDNEJ CHWILI POCZUŁ SIĘ ŹLE, A TRZY DNI PÓŹNIEJ WYPRAWIAŁAM MU JUŻ POGRZEB. BYŁA ZIMA, ACH, ALEŻ BYŁO ZIMNO, ZIEMIA ZAMARZŁA NA KOŚĆ.
JEDYNIE ZIMY BYŁY CIĘŻKIE W PLOIEŞTI, NA TAMTEJSZEJ RÓWNINIE WIAŁ MROŹNY PÓŁNOCNY WIATR. TERAZ I OD TEGO UDAŁO MI SIĘ UCIEC, SPĘDZIŁAM U CÓRKI CAŁĄ UBIEGŁĄ ZIMĘ, ZARAZ PO TYM, JAK UMARŁ MÓJ MĄŻ, POJECHAŁAM Z NIĄ DO ANGLII, ŻEBY ZOBACZYĆ, CZY BĘDĘ POTRAFIŁA PRZYWYKNĄĆ, BO PRZYJECHAĆ Z WIZYTĄ TO JEDNO, A CO INNEGO... ALE BYŁO TAK CIEPŁO I MIŁO! TROCHĘ JAK NASZA JESIEŃ. PADAŁO, ALE PRZYNAJMNIEJ NIE BYŁO ZIMNO, BO TAM ZNAD MORZA NAPŁYWAJĄ CIEPŁE PRĄDY, CAŁKIEM INNY KLIMAT, JAK TO NA WYSPIE... SPOWIEDNIK MIAŁ RACJĘ, DO SAMIUSIEŃKIEGO KOŃCA.
Urodziłam ją szybko, praktycznie bezboleśnie, o godzinie dwunastej. Wszystko toczyło się tak gładko, że lekarz nie pofatygował się nawet, by zostać do końca, tylko wysłał rezydenta, muzułmanina, poruszonego ponad miarę, bo był to jego pierwszy poród – to znaczy pierwszy w jego karierze. Kiedy mnie zszywał, trzęsły mu się ręce i wtedy zainterweniował inny rezydent, nieco bardziej rozgarnięty.
Moja córeczka miała tylko jedno małe dziwactwo: w nocy bez przerwy płakała. Wiedziałam, że tak się może dziać z noworodkami: w związku z tym, że na porodówce przebywały w osobnej sali w większej grupie, mogły mimowolnie mylić dzień z nocą. Kiedy mnie widziała, natychmiast się uspokajała i stawała się najradośniejszym dzieckiem, ale gdy tylko znikałam, ponownie zaczynała płakać. Trwało to kilka miesięcy; nie mogłam siedzieć przy niej w nocy w nieskończoność, tak więc wynosiłam ją do kuchni, wkładałam do pudełka po butach i tam zostawiałam, abyśmy wszyscy mogli zaznać spokoju i odpoczynku.
Potem tego żałowałam, bo jak była mała, to zdawała się cały czas czymś przybita. Pewnego wieczoru, gdy ją wykąpałam, zauważyłam, że ma jedną nogę dłuższą od drugiej, o jakieś dwa centymetry. Zawołałam męża, rodziców, wszystkich, i wszyscy mi powiedzieli, że mi się wydaje, żebym się uspokoiła. Ale ja nie potrafiłam, nie mogłam spać w nocy, tak więc poszłam z nią do najlepszego ortopedy w mieście. Od razu potwierdził, że ma zwichnięcie lewego stawu biodrowego, ale w jej wieku szybko można temu zaradzić, bo jeszcze nie chodzi; sześć miesięcy w gipsie i będzie po sprawie...
...i mama i babcia blawooo chodzi „dziewcynkaaaaa”
...na wlózbę na locek podniosłam sleblną „spatułkę” z „tacki” i wsadziłam sobie do buzi
...babcia pacnęła mnie w lamię i się odwlóciłam a ona mnie spytała nie słysałaś co ci powiedziałam nicego nie powiedziała tylko gadała
...stalszy pan blunet wysoki w bieli włozył sobie coś białego na ślodkowy palec i mi go wsadził do buzi i ucisnął tam gdzie cię boli jak mas „celwone w galdle” uciskał uciskał az pocułam ciepełko w buzi i nosie i ustach zobacyłam celwone z galdziołka na palcu staluska a potem na mojej sukience celwone klopelki jak biedlonki zacął się „wiatl” tak powiedziała mama kiedy spytłałam co tak dzwoni cały cas ten wiatl babcia mnie spytłała dlacego płaces „dziecinko ” bo wieje wiatl mocno mocno gdzie wieje wiatr nie ma żadnego wiatru właśnie ze jest
...dźwigałyśmy razem głaz ona go upuściła i spadł mi na ręce pobiegłam do domu z płaczem mama się przestraszyła wsadziła mnie do samochodu który nie był nasz nasz był czerwony i był u taty ten miał coś co robiło i-o i-o i-o krr krr krr głośniej niż wiatr i zobaczyłam innego wysokiego staruszka w bieli wtedy się wystraszyłam i zaczęłam krzyczeć dwie starsze panie trzymały mi ręce ja nie widziałam co mi robi staruszek strasznie mnie bolało mama nie patrzyła proszę pani nic nie poradzimy nie załapała się Anastasia...
Anastasia była moją koleżanką z ławki ale jej tam nie było nauczyłyśmy się razem pisać litery w kolejności alfabetycznej i samodzielnie ułożyłyśmy z nich słowo „amen” cały czas słyszałyśmy je w kościele i śmiałyśmy się a nauczycielka piękna jak królewnaśnieżka powiedziała nam żebyśmy już nie wypisywały takich wyrazów powiedziała dziewczęta to nie jest „zabawne”.
Psorka z gegry nie była ładna jak królewnaśnieżka i tym bardziej nie była „zabawna”, była „oszczędna w słowach”, a my myślałyśmy, że to określenie na sposób, w jaki je wypowiadała, prawie nie otwierając ust i cedząc przez zęby, msicie siuczć gografii lgicznie, nie npamić. Wychodziło się na środek klasy tyle razy, ile było potrzeba, żeby w końcu potrafiło się pokazać tyłem do mapy albo z zamkniętymi oczami bieg jakiejś „rzeki”, od źródła do ujścia, nie na odwrót, nigdy na odwrót. Trzeba było umieć wyjaśnić, dlaczego to rzeka główna, a nie dopływ; w jaki sposób przemieszcza się wiatr i „prądy” powietrza, a potem wody, czy są zimne, czy ciepłe, morskie, czy oceaniczne, a przecież my mamy tylko morze. Dlaczego morze jest martwe, nie to nasze, tylko Morze Martwe, tak się nazywa, które w sumie nie jest nawet morzem, tylko wielkim słonym jeziorem, wcale nie martwym.
Ale najbardziej kozackie były „fiordy”.
Przeniosła nas do „laboratorium”, a tam nie było już ławek, tylko krzesła, a my z Anastasią chciałyśmy siedzieć jak najbliżej dziewczyny o ciemniejszym kolorze skóry i długich, długich, czarnych i „kręconych” włosach, która cały czas się śmiała. Ale Psorka przesadziła ją bardziej z przodu, powiedziała, że nosi okulary i nie widzi dobrze tych państw, które się ciągle zmieniały, ani gór karłowatych, wypiętrzonych wskutek erozji, tylko te wysokie, ukształtowane przez fałdowanie, zupełnie jak jej włosy.
Psorka z gegry wyciągnęła mnie do mapy, żebym pokazała jakieś miasta, których nie znałam, tyle było tych zmieniających się nazw, jeszcze gorzej niż z państwami. Próbowałam wykombinować, jak się ich nauczyć, Psorka powiedziała, że nazwy trzeba „zapamiętać”. Wymyślałam więc w głowie różne historie związane z tymi miastami, na przykład było takie jedno, którego nazwa rymowała mi się z „kurą w krzakach”, a Psorka nam powiedziała, że to miasto wiecznej wiosny, tak więc wyobraziłam sobie tę kurę, która przechadza się przez tę wieczną wiosnę po kwitnących krzakach, tak było mi to łatwiej zapamiętać. Ale te, które kazała mi pokazać, jakoś wyleciały mi z głowy; zaczęłam płakać przed całą klasą i powiedziałam Psorce, że przecież się ich uczyłam, ale za nic nie potrafiłam wbić ich sobie do głowy, na co ona stwierdziła dbrze, skro mwisz, żsiuczłaś, to pstoisz tu pszdklasą, aż sbie je przypmnisz. Chciałam ją zdzielić po głowie tym długim drewnianym „wskaźnikiem”, którym miałam wskazywać miasta, żeby upadła na podłogę, tam gdzie stała, przed całą klasą. Wtedy zadzwonił dzwonek i wyszłam szybko z laboratorium, a Anastasia mi powiedziała nie przejmuj się nią, to „kretynka”.
Potem nie widziałam już Psorki z gegry, zamiast niej przychodził nauczyciel na „zastępstwo”, pozwalał nam rysować góry i rzeki, i zielone równiny. Wychowawczyni nam powiedziała, że Psorka od gegry jest w szpitalu, i wtedy zrobiło mi się przykro, że tak mocno jej nienawidziłam, ale potem było mi przykro, że wróciła, bo jej zastępca wyjechał i już nigdy go nie zobaczyłam.
Również z Anastasią chodziłam codziennie po szkole na trening i pod prysznicem zauważyłam, że obie mamy grzyba na paznokciach u stóp, na co ona stwierdziła, że łączy nas „siostrzeństwo krwi”. U mnie rozprzestrzeniło się to już na palce i między palce, i na piętę, zrobiły mi się takie pęknięcia, które mnie bolały, kiedy chodziłam, o treningach już nie wspominając. Chciałam je sobie odpuścić, ale Anastasia powiedziała proszę, nie zostawiaj mnie samej. Robiłam dziesiątki brzuszków, podciągań i przysiadów na wąskim korytarzu z boku siłowni, która była w „remoncie”. Nie nadążałam z przysiadami, bo bolały mnie pięty, a trener powtarzał, żebym nie szukała sobie cały czas „wymówek”. To ty jesteś swoją największą wymówką.
Anastasia ćwiczyła przede mną i kiedy zaczęła robić przysiad, akurat jeden z chłopaków przebiegł szybko obok i ją popchnął; straciła równowagę, ja wyciągnęłam rękę, żeby ją złapać, ale wpadła do dziury na środku sali; usłyszałam trzask, po czym przewróciła się bezwiednie na plecy i zobaczyłam jej brzuch, był żółty. Błagam cię, , nie pozwól jej umrzeć; , nie pozwól jej umrzeć, łączy nas siostrzeństwo krwi.
W tej samej chwili podniosła się i usiadła, a mnie do oczu napłynęły łzy, po czym się rozpłakałam jeszcze bardziej, bo trener zaczął na mnie krzyczeć czemu ją popchnęłaś, mogłaś ją zabić, to nie ja ją popchnęłam, Ana, czy to ja cię popchnęłam?, a ona płakała i cała się trzęsła, mówiąc, nieee wieeem, nie widziaaaałam, poodnieś mnieeee, ty mnie podnieś. Trener ją podniósł, znowu na mnie krzyknął, że jestem „nieprzytomna”. Wieczorem zadzwonił do nas do domu, ale mama mnie nie ukarała, powiedziała tylko, że mam zakaz zbliżania się do Anastasii.
Nie poszłam więcej na trening; spędzałam czas z dziećmi na ulicy, a mój tata był niepocieszony, ty nie jesteś taka jak one, nie widzisz, że rzucają mięsem na lewo i prawo i noszą „niechlujne” ubrania, ale ja je lubiłam. Andria twierdził, że to od nich nauczyłam się głupot, i kazał mi je powtarzać wieczorem podczas kolacji przed mamą i tatą, oni nie komentowali, tylko się uśmiechali i jedli dalej.
Wybraliśmy się na wycieczkę w góry nieopodal naszego miasta, nie podobało mi się, był tłok, a my wspinaliśmy się, wspinaliśmy się bez końca, w którymś momencie obejrzałam się za siebie, nie było ani mamy, ani taty, ani Andrii. Zatrzymałam się, poczekałam, po czym poszłam sama na szczyt, cały czas się rozglądałam, ale ich nie widziałam. Nie za bardzo wiedziałam, co robić, stał tam wielki krzyż, przy którym czekałam aż do wieczora, rozmawiałam sobie z ludźmi i zapomniałam o mamie, tacie i Andrii; kiedy wspięli się na górę, mama podbiegła do mnie i wzięła mnie w ramiona, chociaż i tak najbardziej przerażony był tata, bardziej nawet niż wtedy, kiedy „doktor” wyrwał mi „na żywca” paznokcie u stóp, żeby wyleczyć grzyba. Bolało mnie, bo znowu „anestezja” się nie załapała.
Przez jakiś czas opatrunek kleił mi się do palców, a buty uciskały mnie dokładnie w miejsce ran po brakujących paznokciach; kiedy zrobiło się ciepło i nosiłam sandały, Andria bez przerwy mnie deptał „niechcący”; tak samo niechcący uderzał mnie, kiedy wyrosły mi z kolan te dwa kikuty, doktor powiedział, że kości mi wyszły z „więzadeł”, ból promieniował aż do mózgu, a Andria powtarzał znoooowu popiskuje, przecież wiem, że nic jej nie boli, „kłamie”, cały czas kłamie i opowiadał przy stole, jakie kłamstwa wygadywałam, a mama i tata milczeli.
I wtedy powiedziałam, dobrze, to co w takim razie z kłamstwami, których nie wypowiadam, przecież niektórych po prostu nie pamiętam, na co tata odpowiedział, że to nie są kłamstwa, tylko „odłamki snów”, i wówczas zrozumiałam, że mogę wypowiedzieć każde kłamstwo, ale pod postacią snu, i się uśmiechnęłam, a Andria wlepił wzrok w swój talerz, po czym sprzedał mi pod stołem strzał w kolano, niechcący.
Nie dawałam już rady klęczeć i babcia przestała mnie zabierać do kościoła w tamto Boże Narodzenie, aleś ty się zrobiła „uparta”, klęcz normalnie jak wszyscy, ale ja naprawdę nie mogłam. Na obozie narciarskim dostawałam kijkami prosto w kolana, ba, czasem oberwało mi się też butem narciarskim. Na trasie byłam najwolniejsza, często się zatrzymywałam, tak mnie bolało, a zimno przeszywało mnie do kości i tam już zostawało. Praktycznie całe dnie spędzałam na trasie sama, bo nikt się na mnie nie oglądał.
Ale wieczorami było super, siedzieliśmy wszyscy razem i słuchaliśmy muzyki, graliśmy w karty, śmialiśmy się. Pragnęłam, żeby te wieczory nigdy się nie kończyły, żeby nie nadchodził poranek ze swoim mlecznym światłem, z butami narciarskimi i długimi kijami, które na siebie zachodziły, do tego ból, zimno w kościach i płacz, a ja bym chciała, żeby życie to był tylko śmiech.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Teo od 16 do 18 to osiemdziesiąta dziewiąta książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Édouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Édouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
2023
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff
Nędza – Andrzej Tichý
Długa odpowiedź – Anna Hogeland
W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel
Zmiana – Édouard Louis
Dostatek – Jakob Guanzon
Lapvona – Ottessa Moshfegh
Ptaki – Samanta Schweblin
2024
Słabsi – Sigrid Nunez
Eileen – Ottessa Moshfegh
Ostatni dzień na Ziemi – David Vann
Szczegóły – Ia Genberg
Fuga – Lauren Groff
Miałam tak wiele – Trude Marstein
Soho – Fiona Mozley
Zaproszona – Emma Cline
System – Amanda Svensson
Niewidzialni – Pajtim Statovci
Psychiatrzy i masażyści – Arnon Grunberg
Na czworakach – Miranda July
Dzikie bezkresy – Lauren Groff
Lot – Lynn Steger Strong
2025
Śmierć w jej dłoniach – Ottessa Moshfegh
Metry na sekundę – Stine Pilgaard
Gdzie indziej – Yan Ge
Nie jesteśmy tu dla przyjemności – Nina Lykke
Stan raju – Laura van den Berg
Goście – Agnes Ravatn
Tłusty róż – Fernanda Trías