37,99 zł
Nowa powieść autorki bestsellerowej „Aurory”.
Layla jest pisarką. Od podszewki zna sekrety branży wydawniczej, chodzi na lunche ze śmietanką towarzyską Nowego Jorku, a jej debiut miesiącami widnieje na listach bestsellerów. Mimo to Layla nienawidzi swojego życia.
Rhett jest gwiazdą rocka. Bilety na jego koncerty rozchodzą się w sekundę, cały świat zna jego piosenki, a on sam jest marzeniem każdej kobiety. Jednak Rhett nienawidzi swojego życia.
Oboje uciekają od świata, w którym żyją. Ona przypadkiem znajduje schronienie w miejscu, które dla niego znaczy więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. On nie może znieść jej obecności i gotowy jest zrobić naprawdę wiele, by tylko się jej pozbyć.
Jednak w życiu nie wszystko idzie zgodnie z planem, a ten, kogo pragniesz zniszczyć, może okazać się tym, kto cię uratuje.
Oto powieść z motywem enemies to lovers, która złamie ci serce, ale i rozbawi cię do łez. To historia o utraconych szansach, odnajdywaniu nadziei i miłości, która pojawia się tam, gdzie najmniej się jej spodziewasz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 256
Data ważności licencji: 3/26/2030
Niniejsza powieść jest dziełem fikcji. Wszelkie postaci i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Piosenka Have You Ever Really Loved a Woman Bryana Adamsa w przekładzie Anny Poinc-Chrabąszcz.
Redaktorka inicjująca i prowadząca: Milena Buszkiewicz
Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku:
CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz
Opieka redakcyjna: Sabina Wojtasiak
Projekt okładki: Dixie Leota
Adaptacja okładki i stron tytułowych oraz ilustracja na marginesach stron nieparzystych: Karolina Korbut
Opieka promocyjna: Joanna Niemczycka
ISBN 978-83-8367-681-4
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025
© Copyright by Agata Gładysz
Wydanie pierwsze
Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Dla wszystkich tych, którzy nigdy nie czuli się pierwszym wyborem. Ani czyimś, ani swoim.
Dziękuję Wam za wybranie mnie. Dziękuję za wybranie moich książek i wiarę w to, że moja wyobraźnia jest ciekawym zakątkiem.
[AC/DC, Back in Black]
– Czemu w naszym domku mieszka jakaś obca baba?!
Rhett wparował do garażu, w którym, rozpłaszczony pod wielkim traktorem, leży jego młodszy brat Carter. Nietrudno było go tu znaleźć, bo chłopak kochał dłubać przy autach. A Rhett przecież dobrze znał swoją rodzinę i swój dom. Przynajmniej do tej pory tak mu się wydawało.
Zanim oczom Rhetta ukazało się coś więcej niż tylko patykowate nogi, rozległo się głuche uderzenie w podwozie, a po nim ciche syknięcie. Dopiero po chwili wyłoniła się reszta Cartera, który ze zbolałą miną masował sobie skroń.
– Rhett? – W oczach chłopaka malowało się zdumienie. – Ty… wróciłeś? – zapytał głupio, a potem, nie czekając na odpowiedź, zerwał się na nogi i rzucił na swojego starszego brata, klepiąc go przy tym po plecach.
Carter witał Rhetta tak wylewnie, jakby nie było go w domu przez pół wieku, a nie zaledwie kilka miesięcy. I Rhett może doceniłby ten entuzjazm, gdyby nie czuł się zdradzony.
Carter wyglądał dokładnie tak samo, jak kiedy Rhett go tutaj zostawiał. Może miał odrobinę dłuższe włosy, bo teraz już prawie dorównywały stale rozwianym lokom Rhetta. Ogrodniczki zapiął tylko na jedną sprzączkę – druga szelka majdała nonszalancko z tyłu – a policzki miał ubrudzone smarem.
Hałas, którego narobili – a w zasadzie Carter narobił swoim gramoleniem się – obudziłby nawet rozjechanego na poboczu drogi kota, nic więc dziwnego, że przyciągnął również uwagę tego, kto czaił się w małym biurze na zapleczu.
– Rhett?
Zza drzwi z wyblakłą tabliczką (na której z napisu „biuro” zostało już tylko „bi r”) wyłoniła się szara czupryna.
Słysząc swoje imię wypowiadane niskim głosem, Rhett podniósł wzrok nad ramieniem brata, żeby zobaczyć wychodzącego zza winkla ojca. Szedł wprost na niego, z troską w oczach i skruszoną miną. Rhetta jednak te ojcowskie wyrzuty sumienia, widoczne jak na dłoni, w ogóle nie wzruszyły. Zamiast obdarować go powitalnym uśmiechem, warknął:
– Naprawdę to zrobiliście?
Dom, cichy i zawieszony w czasie, kiedy Rhett się z nim żegnał, bez wątpienia ktoś zamieszkiwał. Z komina unosił się dym, okiennice były otwarte jak rozłożone w powitalnym geście ramiona, a na podjeździe stał zaparkowany samochód. Różowy. Teraz ta chatka wyglądała, jakby otrząsnęła się z wydarzeń, których była niemym świadkiem. Rhett stanowczo nie mógł tego powiedzieć o sobie – on już na zawsze pozostanie naznaczony bolesnym piętnem.
– Naprawdę go sprzedaliście? – Rhett przeszył ojca wzrokiem.
Panujące w garażu głuche milczenie tylko utwierdziło chłopaka w słuszności jego przypuszczeń.
– Chcieliśmy ci pomóc, Rhett. To było konieczne. – Zmarszczki na czole Jareda się pogłębiły. Wyglądał teraz jak za każdym razem, gdy martwił się o synów. Jak za każdym razem, gdy próbując ich chronić, narażał się na ich niezrozumienie i żal.
I owszem, Rhett nie rozumiał. Nie mógł pojąć, w czym, do diabła, miałoby mu pomóc pozbycie się jego najważniejszego miejsca na ziemi. Na tę myśl aż się w nim zagotowało.
– Jak mogliście?! – wyrzucił łamiącym się głosem.
– Doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej.
Ostrożność, z jaką ojciec wypowiadał słowa wyjaśnienia, doprowadziła Rhetta do białej gorączki.
– O czym ty mówisz?!
– Wiem, że to trudne, ale, Rhett… – Jared zbliżył się do syna i położył mu dłoń na ramieniu. – Minął już naprawdę długi czas. Zrobiliśmy, co konieczne. Dla ciebie. Za ciebie. Bo wiedzieliśmy, że sam nigdy się na to nie zdobędziesz. Wyświadczyliśmy ci przysługę. Kiedyś to zrozumiesz.
Rhett był zgorszony, wściekły i zraniony. Jeszcze kilka godzin temu wesoło gwizdał pod nosem, prowadząc samochód szeroką asfaltową Route 66. Prosto do domu, do rodziny, z którą chciał się podzielić dobrymi wieściami. Światłem i nadzieją. Bo w końcu je poczuł! Pierwszy raz od wielu miesięcy.
Długie tygodnie spędzone w trasie dały Rhettowi sporo czasu na przemyślenia. Wiedział, że tragedia, która go spotkała, już zawsze będzie się kładła cieniem na jego życiu, ale było mu jakoś lżej i w końcu przestał się obwiniać.
Nie dotarł jeszcze do głównej bramy, kiedy po świeżo odzyskanej radości nie pozostał nawet ślad, a on sam prawie wpakował furgonetkę do stawu. Na obraz, który nagle odmalował się przed jego oczami, nic nie mogło go przygotować. Rodzina, do której się tak spieszył, równie dobrze mogłaby go przywitać siarczystym policzkiem.
Zanim zdołał się powstrzymać, już się odwracał i brał zamach. Drewniany blat stołu wydał z siebie jęk, kiedy chłopak walnął w niego pięścią. (A może to nie blat, tylko Rhett?) Od impetu uderzenia rozłożone na blacie narzędzia podskoczyły i kilka z nich spadło z brzękiem na podłogę. Ale największy nawet hałas nie zdołałby zagłuszyć trzasku pękającego serca chłopaka, jego kruszącej się na kawałki duszy. Tej, którą przez ostatnie miesiące składał, a teraz rozpadała się na nowo.
– Sprzedaliście mój dom?! – Rhett zaczął kręcić głową, nie dowierzając. – Nie mogliście! Nie mieliście prawa!
Wypowiedział te słowa, choć wszyscy trzej mężczyźni dobrze wiedzieli, że były nieprawdą. Formalnie to ojciec wciąż pozostawał właścicielem tego miejsca. Mógł robić z nim, co chciał, nawet jeśli zawarł kiedyś z Rhettem układ. Jared rozumiał, jaką wartość ten dom miał dla jego syna. Ile wspomnień skrywał. Jakie Rhett wiązał z nim plany. Wiedział to wszystko, a jednak wystawił go na sprzedaż i przez to nagle Rhett poczuł się, jakby nic nie znaczył. Jakby nikt nie liczył się z jego uczuciami. Ze ściśniętym żołądkiem słuchał kolejnych słów, zaciskając powieki i broniąc się przed następnymi ciosami. A może przed piekącymi pod powiekami łzami?
– Rozpamiętywanie nigdy nie wychodzi na dobre. – Usłyszał jeszcze słowa ojca. – Kiedy ostatnio odważyłeś się do niego zajrzeć, co? Kiedy?
Rhett w reakcji na te słowa głośno prychnął.
A co to ma do rzeczy? To, że Rhett nie przebywał tam ciałem, nie oznaczało, że dom stracił dla niego znaczenie! Że chłopak nie wracał do niego myślami, nie przeżywał wydarzeń z przeszłości, jakby działy się tu i teraz. Może i ojciec nie widywał w nim ostatnio Rhetta, ale tak naprawdę jego syn nigdy nie opuścił tych czterech ścian. Bo to był ich dom. Uczucie, które wiąże z nim Rhetta, nigdy nie zgaśnie. Żadne inne miejsce nigdy mu nie dorówna, żadne inne nigdy nie zasłuży na to miano. Dom. I nieważne, co mówią rodzice, nikt inny nigdy nie zyska prawa, aby go tak nazywać – swoim domem. Nawet kiedy Rhett pożegna się z tym światem.
– Jeśli myślisz, że odpuszczę tak łatwo, to się grubo mylisz. – Rhett niemal wypluł te słowa ojcu w twarz, wyciągając w jego stronę palec.
W ich domu zamieszkała jakaś obca dziewczyna! Rhett nie mógł na to pozwolić. Po prostu nie mógł. Poświęcił już zbyt wiele, a to miejsce okazało się ostatnim, co mu zostało.
Był gotów prześladować tę dziewczynę po nocach i za dnia. Nie pozwoli, by zaznała spokoju.
Każdego lokatora można wykurzyć. Praca na rodzinnej farmie nauczyła go wielu sposobów na pozbycie się szkodników. Rhett właśnie sobie przyrzekł, że eksmituje stąd tę dziewczynę jeszcze przed końcem lata. Za wszelką cenę.
[The Animals, House of the Rising Sun]
Przed kilkoma dniami…
Stary różowy garbus, którym przyjechała Layla, stał zaparkowany na skraju pól i krzaków. Wciąż ciepły silnik i owady rozplaskane na przedniej szybie świadczyły o tym, że dziewczyna właśnie przebyła kilkugodzinną drogę, przeplataną ekscytacją i wątpliwościami.
Mały drewniany dom, przed którym chwilę temu się zatrzymała, był otoczony przez rozległe pola i łąki, parę drzew owocowych w rozkwicie i zarośnięte krzewy, a deski, z których go zbudowano, już z daleka wyglądały na nadgryzione zębem czasu. Nie miało to jednak znaczenia, bo z przodu, przez całą długość ściany i jeszcze dalej, rozciągała się wąska weranda, i to właśnie w niej Layla zakochała się od pierwszego wejrzenia. Nie przeszkadzało jej również to, że schody, które do niej prowadziły, były wytarte, może nawet lekko zapadnięte, i skrzypiały głośno, gdy po nich stąpała.
Dziewczyna przystanęła przy drzwiach, ale zanim weszła do środka, odwróciła się. Musiała zobaczyć to na własne oczy. Widok, do którego wracała już przynajmniej dwieście razy, lecz dopiero teraz miała go zobaczyć na żywo.
Layla ledwie stłumiła westchnienie. Nie mogła uwierzyć, że ktoś chciał oddać klucz do tego miejsca. A jednak, chłodny metal leżący na jej dłoni dowodził, że to nie był sen. Miała nadzieję, że nikt jej za chwilę nie uszczypnie.
Tafla rozległego stawu mieniła się w promieniach popołudniowego słońca tuż przed jej oczami. Migotała jak rozsypany brokat, odbijając światło.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i aż jej się zakręciło w głowie od świeżego powietrza. Przymknęła oczy i przez chwilę wsłuchiwała się w odgłosy okolicy: bzyczenie owadów, pobrzękiwanie dzwoneczków na szyjach zwierząt, odległe terkotanie traktora.
To miejsce było idealne. Po prostu idealne. Idealne do odpoczynku i… ucieczki.
Z walizką w jednej ręce i kluczem do drzwi w drugiej Layla poczuła się jak główna bohaterka powieści na początku nowego rozdziału. Jakby właśnie pisała prolog do własnej historii, nie wiedząc jeszcze, jakie przygody się na nią złożą na kolejnych stronach. I kiedy przekraczała próg, czuła, jak ramię w ramię kroczą z nią nowe postacie, jak powstają nowe miejsca i nowe wątki do opisania. Nie miała tylko pojęcia, że wcale nie chodziło o te fikcyjne.
Dom – jak można było się spodziewać – w środku wyglądał, jakby zatrzymał się w nim czas. W powietrzu unosił się kurz – tańczył w takt dzwoniącej w uszach ciszy – a meble, które się w nim ostały, nadawały się do gruntownego czyszczenia czy wręcz do wymiany.
Layla pomyślała, że ten dom musiał się czuć osamotniony. Musiało mu brakować światła i uśmiechu. Stawiającego na nogi zapachu kawy o poranku i usypiającego skwierczenia w kominku wieczorami. Musiało mu brakować kogoś, kto chciałby się nim zaopiekować.
– Już dobrze – powiedziała więc do ścian, jakby ten dom był żywą istotą – zajmę się tobą. Jestem tutaj, więc jesteśmy w tym razem.
Obietnica zawisła w powietrzu jak ważka nad taflą jeziora.
Kiedy wszystkie tobołki zostały już zgromadzone w jednym miejscu, dziewczyna po kolei pootwierała okna we wszystkich pomieszczeniach, by wypędzić z nich stęchliznę i zamienić ją na świeży zapach ziół i trawy.
Stare firanki powiewały, kiedy dom łapczywie zaciągał się powietrzem jak przy nagłej pobudce z koszmaru. Tyle że to wcale nie był sen. To były prawdziwe wspomnienia, zaryglowane w nim na chwilę. Zamiast więc wypuścić powietrze z powrotem i westchnąć przy tym z ulgą, dom wstrzymał je na nowo, nie znając innego sposobu na powiedzenie Layli o tym, jak się cieszy, że w końcu się zjawiła.
[Luke Combs, Ain’t No Love in Oklahoma]
Rhett westchnął z irytacją, kiedy dźwięk wydawany przez cofającą ciężarówkę przeszył ostrzegawczym piskiem powietrze. Nie dało się nie słyszeć starych samochodów dostawczych, które jeździły tam i z powrotem, odkąd wrócił na farmę. Wszystkie oznaczone nazwami sklepów stolarskich, ogrodowych, a nawet budowlanych.
Czy to babsko ma zamiar wyburzyć cały dom ipostawić go na nowo?– zastanawiał się, ze wzburzeniem wbijając gwoździe w deskę.
Po wyprowadzeniu koni na poranny wypas, a potem dostarczeniu śniadania rozwydrzonym kurczętom Rhett zabrał się do reperowania pomostu, którego deski już od poprzedniego lata prosiły się o wymianę. Musiał zająć czymś ręce i umysł, żeby nie wybiec naprzeciw kierowcom i nie zawrócić tych wszystkich aut z wrzaskiem.
Nogi pomostu chwiały się z każdym stawianym przez Rhetta krokiem.
Nie bez powodu obrał posterunek przy tym starym truchle.
Po pierwsze, praca po kolana w wodzie przynosiła znaczną ulgę ciału klejącemu się od potu we wczesnolipcowym skwarze. Alternatywę stanowiła praca w otwartym polu, a tam na próżno byłoby szukać wytchnienia.
A po drugie, Rhett miał stąd idealny widok na sąsiedni dom oraz wszystko, co się z nim działo. Mógł swobodnie udawać, że nic a nic go to nie interesuje, jednocześnie śledząc każdy krok nowej właścicielki.
Sąsiedni brzeg stawu był podporą dla równie starego, bliźniaczego pomostu. Woda obijała się o drewniane nogi konstrukcji, lśniąca i spokojna. Niewzruszona. Nie tak jak to, co widział kilka metrów dalej…
Na lekkim wzniesieniu drewniane ściany domku buzowały od wrzawy. Szuranie, stukanie, brzęczenie. Nowa lokatorka (tymczasowa, co zawsze podkreślał w myślach Rhett) całymi dniami przestawiała, ustawiała i przystrajała dom oraz jego otoczenie. Rhett niemal czuł, jak Layla z wolna wymazuje tym każdy ślad, który w nim po sobie zostawił.
Zastanawiał się, co ona zrobi z tymi wszystkimi rzeczami, które do nich należały. Które tak wiele w sobie skrywały. Czy nadal tam były? Czy korzysta z nich, jakby nigdy nic, czy może dawno wylądowały w śmietniku, tak jakby w ogóle nie miały znaczenia?Materac, na którym odznaczyły się kształty ich ciał, skrywający tysiące gorących westchnień. Lodówka, która zamiast chłodzić, częściej mroziła na lód, ale była prawdziwym ratunkiem w upalne dni, kiedy wszyscy razem lenili się nad stawem. Talia kart, schowana głęboko w szufladzie kuchennego kredensu, klejąca się od soku, który Carter wylał na nią pewnego razu, zdenerwowany przegraną. Czy będą tam dalej, gdy w końcu uda mu się odbić dom?
Zastanawiał się też, co musiałby zrobić, żeby dziewczyna wybiegła stamtąd z krzykiem i już nigdy nie wróciła. Czy „przypadkowe” wyładowanie pod jej oknem całej naczepy cuchnącego łajna, którego używali do nawożenia pól, zrobiłoby robotę? Bo przebicie gwoździami wszystkich czterech opon jej samochodu nie wchodziło w grę – kontemplował, obracając między palcami długi gwóźdź – przecież nie chodzi o to, by odciąć jej drogę ucieczki.
– Uspokój się!
Surowe słowa matki rozległy się za jego plecami tak nieoczekiwanie, że prawie ukłuł się gwoździem. Co prawda dochodziły ze stajni i bezsprzecznie były skierowane do konia, którego właśnie siodłała, przygotowując go na lekcję w swojej szkółce, jednak Rhett przysiągłby, że karciły również jego. Jakby mama umiała mu czytać w myślach. Właściwie nigdy tego nie wykluczał.
Instynktownie poderwał głowę, a gwóźdź wypadł mu z rąk i potoczył się po pomoście, kiedy po raz kolejny rozległo się głośne chrzęszczenie kół na żwirowej drodze. Rhett prawie rzucił młotkiem w przepływającą obok niego kaczkę. Szare kamienie odskakiwały spod kół rdzewiejącego dostawczaka, który nadjeżdżał ścieżką równoległą do tej, przy której Rhett rozłożył swoje narzędzia.
Chwilę później szczebiotliwe słowa powitania poniosły się nad mulistą wodą. Nadstawił uszu. Jak wredny, wścibski sąsiad, którym właściwie był.
To wtedy Rhett po raz pierwszy ją zobaczył. A raczej próbował ją zobaczyć. I na chwilę serce podjechało mu do gardła.
Rozjaśnione słońcem blond kosmyki rozfrunęły się na ciepłym letnim wietrze, zasłaniając mu widok na okrągłą twarz dziewczyny, która właśnie wyszła na ganek. Jej klapki odbijały się od podeszew stóp, wydając sekwencję charakterystycznych dźwięków, gdy szła odebrać od dostawcy wielkie kartonowe pudło.
Rhett wychylił się trochę bardziej, aby lepiej widzieć, pilnując przy tym cały czas, by nie zostać zauważonym. Nie mógł dać się zdemaskować, przynajmniej nie tak szybko.
Usiadł na krawędzi pomostu i wyciągnął rękę na oślep, żeby podeprzeć się na jednej z desek, ale za bardzo zapatrzony w scenę, która rozgrywała się tuż pod jego nosem, niespodziewanie chybił i… omal nie wylądował w stawie.
Chwaląc w duchu swój refleks, odchrząknął, przywoławszy się do porządku, a potem zmusił się do odwrócenia głowy, udając przed sobą, że nic go nie obchodzi rozgrywająca się nieopodal scena. Kątem oka widział jednak, jak dziewczyna przejmuje przesyłkę i zaciska na niej swoje smukłe palce, a później z szerokim uśmiechem dziękuje przewoźnikowi. Nie mogąc się powstrzymać, Rhett raz jeszcze omiótł ją wzrokiem, chcąc dobrze zapamiętać wroga.
Na jego nieszczęście dziewczyna wcale nie wydawała się niemiła. Ani złośliwa. Obraz okropnej sąsiadki, który Rhett zdążył namalować w swojej głowie, nijak się miał do rzeczywistości.
Chłopak zaklął pod nosem na te jasne włosy, równie jasną skórę i dołeczki w policzkach, sprawiające, że łatwo byłoby zapomnieć, jakie miał co do niej zamiary. Ale Rhett nie mógł dać się zwieść wdziękowi, z jakim nieznajoma stąpała po schodach, tak samo jak nie mógłby przed sobą przyznać, dlaczego nie może oderwać wzroku od jej rąk.
– Żadnego pierścionka – powiedział sam do siebie, kiedy dziewczyna podniosła pudło wyżej i wsparła je na kolanie, by poprawić chwyt. Musiało być ciężkie i dawny Rhett na pewno poszedłby jej z pomocą. Ale teraz tylko patrzył, jak z wysiłkiem wciąga karton po schodach.
Nie miała obrączki i była tu sama – Rhett odnotował te dwie rzeczy nie bez satysfakcji. Oczywiście wyłącznie dlatego, że wyniosły narzeczony to ostatnie, czego tu potrzeba. A to, że dziewczyna okazała się piękna i całkiem sama… Nie miało znaczenia. Nie mogło mieć. Rhett musiał się skupić na realizacji swojego planu.
[Dasha, Austin]
Dni w nowej rzeczywistości okazały się dla Layli wyzwaniem. Ale nie takim, które by ją zniechęcało. Po prostu jeszcze nigdy nie doświadczyła życia w takim miejscu. Bez galerii handlowych, zgiełku i tłumów, ze smukłymi drzewami zamiast wieżowców.
Była pisarką z Nowego Jorku. Mieszkała tam od zawsze. Pośpiech i pęd były jej codziennością, aż wreszcie znalazła odwagę i przyznała sama przed sobą, że jest nimi zmęczona.
Wychodząc pierwszy raz na mały rynek, co rusz oglądała się za siebie, poszukując w tłumie gapiów, którzy rozpoznaliby, kim jest. Którzy wytykaliby ją palcami. Lecz ku jej uldze, nikt nawet na nią nie patrzył. Wreszcie mogła odetchnąć.
I tego właśnie szukała. Nowej, czystej karty. Kąta, w którym mogłaby się zaszyć niezauważona.
Telefon brzęczał w jej torebce nieustannie, ale ona miała to gdzieś. Wszystkie połączenia z Nowego Jorku posyłała prosto na skrzynkę głosową. To samo z mailami – omijała ich ikonkę szerokim łukiem, tępo wpatrując się w pusty ekran laptopa. Mogła tylko podejrzewać, ile wiadomości już się tam zebrało. Layla nie zamierzała jednak czytać żadnej z nich. Chciała udawać, że dawne życie jej tu nie dosięgnie.
Ani przez chwilę nie żałowała swojej decyzji o przeprowadzce. Nawet wtedy, kiedy wkręcając żarówki, niemal spadła ze stołka. Z radością spoglądała na swój mały dom. Trochę mniej entuzjazmu wywoływał w niej czysty notatnik, który miała nadzieję znów zacząć zapełniać. Liczyła, że może tu odnajdzie materiał, który w końcu przełamie jej blokadę twórczą.
Domek, niedawno też jeszcze pusty, powoli stawał na nogi. Teraz wypełniał się nowymi meblami, roślinami i bibelotami. Kuchenne półki stworzyły podporę dla kryształowych karafek, porcelanowych talerzy o kwiecistych zdobieniach i pasujących do nich filiżanek, a w szufladach lśniły wypolerowane sztućce.
Layla zerknęła na stojący w kącie salonu mały regał, który zastawiła książkami. Przywiozła ze sobą tylko małą ich część, choć ktoś i tak powiedziałby, że to za dużo. Ale przecież nie mogła zostawić najlepszych tytułów! Było kilka takich, które zawsze Layli przypominały, dlaczego zakochała się w czytaniu i dlaczego zaczęła pisać. Ostatnio jednak nawet one nie zdołały przywrócić jej natchnienia. I to właśnie pokazywało, w jak wielkim dole Layla się znalazła. Sięgając teraz po kolejne tomy, dziewczyna nie czuła kompletnie nic. Jej serce nie śpiewało, jej oczy nie pragnęły biec za tekstem. Na myśl o książkach Layla odczuwała znużenie.
Powiew wiatru, który przewrócił kartki trzymanego przez nią w dłoni tomu, uświadomił jej, że jeśli nie chce poświęcić całej nocy na wysłuchiwanie irytującego brzęczenia komarów, powinna szybko pozamykać okna, które od chwili przyjazdu całymi dniami trzymała otwarte.
Te dokuczliwe owady to na razie jedyny minus tego miejsca, który odnotowała Layla. W mieście nigdy nie było ich aż tyle. Co gorsza, komary okazały się sprytniejsze od niej i chyba znały w tym budynku każdą szczelinę, bo bez względu na podjęte przez Laylę środki i tak zawsze któryś się przedarł.
Ledwie to pomyślała, wnętrze domu nagle pogrążyło się w całkowitej ciemności. Pyk, i światło zniknęło – jak dawne natchnienie, nad którym dziewczyna przed momentem się zastanawiała. Zastąpiły je strach i niepewność. W jednej chwili wokół dziewczyny rozlała się czerń tak głęboka, że kiedy Layla przyłożyła ręce do twarzy, nie dostrzegała nawet ich zarysu. Nie mówiąc już o najgorszych scenariuszach, które szturmem wlały się w jej kreatywny umysł.
– Co jest? – szepnęła pod nosem.
Kiedy myślała o zbieraniu materiałów na książkę, nie chodziło jej o horrory! Albo, co gorsza, kryminały.
– Dobra, nie panikuj – przykazała sobie. – To tylko zwykła awaria.
Zmusiła się do działania i po omacku przeszła do przełącznika w ścianie. Kiedy poczuła pod palcami chłodny plastik, naparła na niego palcami. Nic jednak się nie zmieniło. Salon wciąż spowijała czerń, a w ciszy, która zastąpiła sączącą się jeszcze przed chwilą spokojną muzykę, dało się słyszeć tylko pstrykanie włącznika i nieregularne uderzenia serca Layli.
Mściwy drań.
Tak mógłby ktoś nazwać Rhetta, gdyby tylko usłyszał, jakie miał plany. Ale na szczęście nikogo oprócz niego tutaj nie było i jedynie on wiedział o tym, co zamierza zaraz zrobić.
Chwilowo ignorował fakt, że we wszystkich swoich działaniach kierował się teraz zasadą: „upór ponad przyzwoitość”. W obliczu stawki, o którą toczyła się gra, dbałość o dobre maniery schodziła na drugi plan. Miał wyłącznie jeden cel. Choć kiedy ostrożnie przemykał tyłami farmy i kierował się biegiem w stronę drewnianej chatki, wyglądał raczej jak ktoś, kto pędzi na ratunek, niż jak przestępca. I to bardziej do niego pasowało. Ale wojna zmienia ludzi. Strata zmienia ludzi.
Czuł się prawie jak Indiana Jones, przedzierając się przez dżunglę trawy, wysokiej aż do kolan, gdzieniegdzie suchej, przeplatanej pokrzywami i dzikim bzem.
Kiedy stan zaniedbania, w którym tonęło podwórko, uderzył w niego, Rhett musiał kurczowo się przytrzymać wszystkich wrzących w nim emocji, by pozostać przy zdrowych zmysłach. By nie zacząć się rozpadać na myśl o tym, jak wiele czasu już minęło.
Z jeszcze większą determinacją zawisł nad prostokątnym pudłem. Wyłączał jeden po drugim wszystkie bezpieczniki, a ciche kliknięcia były jak balsam, jak najlepsza muzyka dla jego uszu. Z każdym kolejnym gęstniał otaczający go mrok, aż w końcu nastała całkowita ciemność. Aż podwórko zamarło, a dom zalała nieprzenikniona czerń. Jakby nikt nigdy do niego nie wtargnął. Jakby nadal trwał w zawieszeniu, tak jak powinien.
Teraz dom i wszystko wokół było martwe, podobnie jak od dawna była pozbawiona życia dusza Rhetta. Chłopak odetchnął, odczuwając chwilową ulgę. Nawet jeśli dobrze wiedział, że to głupi kawał. Ale właśnie o to w tym chodziło. Rhett wcale nie zamierzał zrobić tej dziewczynie krzywdy. Co najwyżej ją nastraszyć.
A tak się składa, że latem, kiedy przychodzą gwałtowne burze i odcina od prądu całą farmę, potrafi tu być naprawdę przerażająco. Chciała wiejskiej sielanki? No to się mocno zdziwi. Niech lepiej dobrze się trzyma, bo huragan Rhett właśnie nadciągnął.
Zegar pokazywał ósmą trzydzieści dwie, kiedy Layla przewróciła się na bok na łóżku i przetarła oczy, żeby lepiej widzieć wskazówki.
Poranne pobudki – chociaż ósma na farmie to już środek dnia – były jedną z jej ulubionych rzeczy, a tu, gdzie podłoga nie wibrowała od huku pociągów, a jedyne koguty, które dało się słyszeć, to te z kurników – okazały się jeszcze przyjemniejsze.
Ten moment, kiedy ty już nie śpisz, a świat dopiero zaczyna się budzić do życia, jest naprawdę magiczny. Gdy czujesz, jak powietrze bierze ostatni oddech przed pierwszymi upałami. Nie mówiąc już o widoku, który co rano witał cię na werandzie.
Tym razem Layla nie umiała jednak docenić uroków wiejskiego poranka, bo miała za sobą ciężką noc. Długo nie mogła zasnąć, a kiedy wreszcie jej się to udało, co chwilę się budziła, niespokojna i zlana potem. Chociaż wiedziała, że przerwy w dostawach prądu nie są niczym nadzwyczajnym, wyobraźnia podsuwała jej najgorsze scenariusze. Ale dziewczyna nie mogła przecież tak po prostu w środku nocy zwrócić się o pomoc do któregoś z sąsiadów. Musiała poczekać do rana.
Z resztką nadziei wygramoliła się z łóżka. Zrzuciła z siebie kołdrę, wsunęła stopy w wełniane kapcie i podeszła do drzwi i tego samego włącznika, który sprawdzała po raz ostatni tuż przed tym, jak nie mając wyjścia, padła w objęcia ciemności. Liczyła, że po długiej (okropnie długiej!) nocy przywita ją nie tylko światło poranka, ale kiedy ziewając, pstrykała włącznikiem, żarówka pozostawała uśpiona.
Dziewczyna westchnęła.
Chcąc choć trochę odgonić cienie nocy, dopadła okna, żeby wpuścić do sypialni światło nowego dnia oraz świeże powietrze, pachnące jeszcze rosą. Chłonęła je z zachwytem, codziennie tak samo.
– No dzieńdoberek! – rzuciła w przestrzeń. Wyciągnęła ręce, by rozciągnąć mięśnie, i ziewnęła.
Jakby w odpowiedzi na jej powitanie świergotanie ptaków stało się donośniejsze, a wiszące jeszcze nisko na niebie słońce mrugnęło do niej jasnym promieniem. Aż Layla musiała zmrużyć oczy, by nie oślepnąć. Uśmiechając się, jeszcze raz ziewnęła i wyszła z sypialni.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
[Strawberry Switchblade, Trees and Flowers]
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
