Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Słoneczna Werona, stara księgarnia i pierwsza miłość! Czy istnieje lepszy scenariusz na wakacje?
Aurora stoi przed tablicą odlotów na lotnisku Heathrow w Londynie i zamierza zrobić najbardziej szaloną rzecz w swoim życiu… wsiąść w przypadkowy samolot! Właśnie skończyła liceum i podejmowanie dorosłych decyzji to dla niej stanowczo zbyt wiele. Rzuca wszystko i leci do pachnącej rozmarynem i lawendą Werony, gdzie przyjdzie jej się zmierzyć z największym życiowym wyzwaniem – miłością.
Will żyje na walizkach. Między jedną podróżą a drugą próbuje odnaleźć samego siebie. Jednak coś, czego najmniej się spodziewa, nadchodzi wielkimi krokami. Nosi imię Aurora i ma niesamowicie błyszczące zielone oczy. Czy serce chłopaka jest gotowe na taki przewrót? Szczególnie kiedy do gry dołączy ten drugi?
Nic nie może się równać z pierwszą miłością. Ani z cierpieniem złamanego po raz pierwszy serca.
#slowburn #lovetriangle #soulmates #strangerstolovers #friendstolovers #enemiestolovers
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 307
Data ważności licencji: 5/15/2031
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
© Copyright by Agata Gładysz
Wydanie pierwsze
Kraków 2024
Niniejsza powieść jest dziełem fikcji. Wszelkie postaci i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Wszystkie cytaty z Romea i Julii Williama Shakespeare’a pochodzą z wydania w przekładzie Józefa Paszkowskiego.
Redaktorka inicjująca i prowadząca: Milena Buszkiewicz
Opracowanie tekstu:
CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz
Konsultacja wyrażeń w języku włoskim: Cesare Accorsi
Opieka redakcyjna: Sabina Wojtasiak
Projekt okładki: Dixie Leota
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Karolina Korbut
Ilustracja na marginesach stron nieparzystych: tanandaa | AdobeStock
Opieka promocyjna: Joanna Niemczycka
ISBN 978-838-367-086-7
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Tym, którzy niezłomnie czekają na tę jedyną osobę, z którą warto będzie przeżyć wszystkie swoje pierwsze razy.
Nie traćcie wiary, w końcu tego kogoś znajdziemy.
Bo lepiej oddać swoje serce późno niż oddać je nieodpowiedniej osobie.
[Daisy Jones & The Six, Aurora]
Na pewno macie w gronie znajomych osobę, która słysząc: „Nie zrobisz tego”, stanie na rzęsach, żeby udowodnić, że to nieprawda.
„Ja nie dam rady? Trzymaj moje (tu wstaw sobie, co chcesz) i patrz”.
Cóż… ja taką osobą zdecydowanie nie jestem. Nawet nie jest mi do niej blisko.
A jednak właśnie stoję w randomowy letni wtorek całkiem sama przed tablicą odlotów na lotnisku Heathrow w Londynie i zamierzam zrobić naprawdę szaloną rzecz. Przynajmniej jak na moje standardy.
Przede mną najdłuższe wakacje w życiu. Kilka dni temu odebrałam świadectwo maturalne, co oznacza, że właśnie dobiegł końca kolejny i zarazem ostatni w moim życiu rok szkolny. Jednak zamknięcie tego etapu, zamiast napawać mnie ekscytacją, niewiarygodnie mnie stresuje.
Iść na studia od razu? Jeśli tak, to jaki kierunek wybrać?
Te pytania nawiedzają mnie w snach. Złożyłam podania na trzy uczelnie. Trzy zupełnie różne kierunki. Trzy odmienne ścieżki. Ale która jest tą właściwą? A może warto zrobić krok do tyłu i zdecydować się na rok przerwy? Albo w ogóle tu nie wracać…? Ostateczną decyzję postanowiłam oddać w ręce wszechświata.
– Poproszę bilet na najbliższy samolot – zwróciłam się do kasjerki.
– Dokąd chce pani lecieć? – spytała.
– Obojętnie – odpowiedziałam niepewnie, bawiąc się paskiem od plecaka – po prostu pierwszy lepszy lot, na którego odprawę mogę jeszcze zdążyć. – Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę. Nie mogłam uwierzyć, że to robię.
– Lot rejsowy czy czarterowy?
– Och! Emmm… – sapnęłam speszona. Nie miałam zielonego pojęcia, co to znaczy i jaka jest różnica.
Kobieta musiała to wyczytać z mojej twarzy, bo chwilę później dodała:
– Międzykontynentalny, międzynarodowy czy może krajowy?
Z tym już mogłam sobie poradzić.
Nie pozwalając wątpliwościom i zdenerwowaniu dojść do głosu, zdecydowanie – a przynajmniej miałam nadzieję, że tak to zabrzmiało – odpowiedziałam:
– Każdy poza krajowym będzie w porządku.
Kasjerka posłała mi skonsternowane spojrzenie, ale o nic więcej nie spytała. Pewnie doszła do wniosku, że jestem nienormalna. To było nas dwie, bo mój zdrowy rozsądek wył jak syrena alarmowa, nakazując w tył zwrot.
Możliwość ucieczki przepadła razem z kolejnymi słowami:
– Najbliższy samolot, na który pani zdąży, leci do Włoch, a konkretnie do portu lotniczego Villafranca w Weronie.
– W porządku, poproszę w takim razie jeden bilet w jedną stronę.
Z drżeniem wypuściłam z płuc nieświadomie wstrzymywane powietrze.
– Dodatkowy bagaż rejestrowany? – zapytała kasjerka.
Poprawiłam pasek wpijającego się w moje ramię wypchanego po brzegi plecaka turystycznego.
– Nie, dziękuję, wystarczy podręczny.
Podałam wymagane informacje, zapłaciłam kartą, na której miałam wszystkie oszczędności, wzięłam bilet i ruszyłam w nieznane…
No dobra, tak naprawdę to w stronę bramek bezpieczeństwa.
Ahoj, przygodo!
AURORA
Werona. Miasto miłości.
Jako czytelniczka książek – albo przynajmniej osoba, której zdarzało się słuchać na lekcjach podczas omawiania lektur – wiedziałam, że to miasto związane z kultowym dramatem Williama Shakespeare’a.
Co prawda historia miłosna Romea i Julii nie należy do moich ulubionych – wolę szczęśliwe zakończenia i niezależnie od zawodów miłosnych, których wielokrotnie doznałam, w nie wierzę – ale mimo wszystko kontekst literacki zdecydowanie działał na korzyść tego miasta.
Powieścią, która trafia do mojego serca najbardziej, jest Duma i uprzedzenie Jane Austen. Była to jedna z pierwszych książek, które przeczytałam z własnej woli – podkradłam ją z biblioteczki mojej kochanej mamy – i to właśnie dzięki niej zakochałam się w czytaniu. I w fikcyjnych bohaterach. W ich wielkich gestach oraz niewinnej, lecz jakże płomiennej miłości.
Wracając jednak do rzeczywistości… Bywałam już we Włoszech, ale nigdy jeszcze nie miałam okazji zwiedzić Werony ani okolicznych miast. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy sama zdecydowałabym się na ten kierunek. Ale nie bez powodu postawiłam na podróż w ciemno. Wierzę, że los wie, co robi.
To chyba też dobry moment, aby zdradzić wam jeszcze jedną rzecz. Tak naprawdę nie tylko brak pomysłu na studia sprawił, że postanowiłam lecieć w nieznane.
Przenieśmy się trzy lata wstecz. Wszystko zaczęło się od spontanicznie wrzuconego do internetu filmiku, w którym pokazywałam swoje zwykłe, codzienne nastoletnie życie. Potem kolejnego. I kolejnego… Aż nagle BUM! Nawet nie wiem kiedy, a na moich profilach zebrały się dziesiątki tysięcy obserwujących.
Ta niespodziewana sława wywróciła do góry nogami całą moją rzeczywistość. Z początku byłam tym niesamowicie podekscytowana. Wiodłam życie, o którym moi rówieśnicy mogli tylko marzyć. Byłam jak Hannah Montana. W szkole zwykła uczennica, a poza jej murami gwiazda internetu. Aż z czasem wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli.
Zaczęłam zatracać prawdziwą siebie, pragnąc akceptacji osób z imponującego mi wtedy internetowego środowiska. Chciałam, żeby mnie lubiły. Chciałam być jedną z nich. Spędzałam więc czas w miejscach, w których nie czułam się komfortowo. Kurczowo trzymałam się ludzi, którzy wyznawali odmienne niż ja wartości i nie liczyli się z moimi poglądami. Których uśmiechy były nieszczere, a okazywane mi zainteresowanie fałszywe i nastawione wyłącznie na zysk. Przez to z czasem zaczęłam się wstydzić rzeczy, które składały się na moją osobowość, zatracając poczucie zgody z samą sobą.
Równolegle wszystko, co działo się poza internetem, przestało się dla mnie liczyć. Zamiast odczuwać i przeżywać, co tu i teraz, wolałam się skupiać na uchwyceniu idealnego kadru. Telefon był przedłużeniem mojej prawej ręki. Moje samopoczucie stało się uzależnione od liczby lajków albo od tego, jak szybko ktoś skomentował moje zdjęcie czy odpowiedział na wiadomość.
I kiedy beztroskie szkolne lata chyliły się ku końcowi, zmuszając mnie do podjęcia ważnych decyzji; kiedy osoby, które uważałam za przyjaciół, pokazały swoje prawdziwe twarze; kiedy przepłakałam kolejną noc przez to, z jakimi uwłaczającymi komentarzami pod swoimi postami musiałam się mierzyć – w końcu ocknęłam się ze snu. Dostrzegłam, że ta pozornie idealna rzeczywistość kawałek po kawałku okrada mnie z prawdziwego życia, z mojej duszy i tego, co sprawia, że ja to ja. Tego wszystkiego, czego nigdy nie powinnam się wstydzić ani spychać na drugi plan. Tego wszystkiego, co toczyło się poza wirtualnym światem.
I to właśnie wtedy, wraz z poczuciem zagubienia, w mojej głowie po raz pierwszy pojawiło się to pytanie: „Co dalej?”.
Koniec edukacji zmusił mnie do przemyśleń nad tym, jak chciałabym, aby wyglądała moja przyszłość, i czy to, co robię w internecie, zamiast hobby urozmaicającym godziny pozaszkolne mogłoby się stać planem na życie. Uświadomiłam sobie, że wcale tego nie chcę. Że nie czuję się już dobrze w środowisku, w którym przez ostatnie lata się obracałam. Że to przez nie stałam się osobą, którą nigdy nie chciałam być, i musiałam odciąć się od wszystkiego, aby móc na nowo odnaleźć to, co kiedyś we mnie było, ale zbyt chętnie z tego zrezygnowałam, by zyskać sympatię internetowych znajomych.
Niestety praca, w której płaciliby za leżenie w łóżku i czytanie książek, nie wchodzi w grę – chociaż to zdecydowanie byłaby praca moich marzeń. A moje rodzinne miasto… czy sprzyjałoby temu procesowi, skoro to właśnie tutaj na każdym kroku widziałam tę wersję mnie, którą dłużej nie chciałam być? Musiałam wyjechać, aby móc na nowo odnaleźć to, co po drodze zatraciłam. Siebie.
Dlatego siedzę teraz w samolocie – zagubiona, pełna obaw i niepewności, ale także nadziei – bez dostępu do internetu, ze starą nokią w kieszeni, słuchawkami przewodowymi na uszach i wysłużoną empetrójką, na którą wcześniej zgrałam swoje ulubione piosenki.
Nadszedł czas na nowy start. W miejscu, w którym nikt nie wie, kim jest Aurora. W miejscu, w którym dam sobie szansę na poznanie się na nowo. Na zjednoczenie się z tą autentyczną wersją siebie. Koniec z desperackim dopasowywaniem się do towarzystwa. Koniec z udawaniem. Koniec z uciekaniem do internetu i marnowaniem cennego czasu. Od dziś liczy się tylko tu i teraz. Doświadczać, poznawać i po prostu… żyć.
AURORA
O Boże. Co ja sobie myślałam? Przecież ja nie dam rady!
Pierwsze wątpliwości dopadły mnie w trakcie lądowania, kiedy zaczęłam się zastanawiać, jak w ogóle znajdę nocleg, skoro jestem całkowicie odcięta od Google’a.
Nie zdążyłam jeszcze opuścić lotniska, gdy pojawiły się kolejne niepokoje.
Nigdy nie miałam zmysłu do organizowania wyjazdów. Zawsze stawiałam na podróże z kimś doświadczonym. A teraz stałam w obcym kraju zdana tylko na siebie i próbowałam się porozumieć z taksówkarzem, który ani trochę nie znał angielskiego. Ja za to po włosku umiałam powiedzieć tylko „pizza” i „spaghetti”, i to jeszcze pewnie z niewłaściwym akcentem. Nasza konwersacja zakończyła się więc na słowie „hi”.
Gdyby to była zaplanowana wycieczka, na pewno zadbałabym o to, żeby nauczyć się chociaż kilku podstawowych zwrotów. Starałam się w ten sposób okazywać swój szacunek do kultury mieszkańców odwiedzanych państw. Ewentualnie mogłabym też skorzystać z tłumacza w telefonie, ale niestety nokia 3310 nie dysponuje takimi udogodnieniami.
Zastanawiacie się, skąd ją w ogóle wytrzasnęłam? Otóż czasem okazuje się, że te wszystkie przydasie, które tata od dwudziestu lat chowa po piwnicach, bo szkoda wyrzucić, faktycznie się kiedyś przydają.
Bliska łez – należę do osób, które na każdą niedogodność reagują płaczem – już miałam wrócić do hali głównej w poszukiwaniu pomocy, kiedy nagle na moim ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Odwróciłam się. Obok mnie stała młoda kobieta o ściętych na krótkiego boba brązowych włosach oraz pięknej oliwkowej cerze, która od razu zdradzała, że jej właścicielka jest obywatelką jakiegoś ciepłego kraju. Na pierwszy rzut oka wydawała się może kilka lat ode mnie starsza. Posłała mi sympatyczny uśmiech, który lekko złagodził mój instynktowny wybuch niepokoju spowodowany obecnością obcej osoby.
– Potrzebujesz pomocy? Jestem Sofia. – Wyciągnęła zgrabną dłoń w moją stronę. – Leciałyśmy razem samolotem. Wybacz, jeśli się narzucam, po prostu wiem, jak trudno tutaj z angielskim. Jest jakieś konkretne miejsce, w które chcesz się dostać?
– Aurora. – Niepewnie uścisnęłam jej dłoń, dziękując wszechświatowi w duchu za ten zbieg okoliczności. – Chciałabym się dostać do centrum.
– Możemy w takim razie wziąć jedną taksówkę, jeśli nie masz nic przeciwko. – Kolejny zachęcający uśmiech. – Może ci się przydam jako tłumaczka.
– Z nieba mi spadasz! – Ta informacja rozbudziła mój entuzjazm. Miałam ochotę wyściskać nieznajomą.
Sofia powiedziała coś po włosku do zirytowanego całą tą sytuacją taksówkarza. Chwilę później mężczyzna włożył małą walizkę Sofii do bagażnika, zatrzasnął go z większym impetem, niż było to konieczne, okrążył samochód i zajął miejsce kierowcy.
Wpakowałam się więc do środka razem z moim plecakiem, przesuwając się na drugi koniec kanapy, tak aby zrobić miejsce mojej tłumaczce.
– Co tutaj robisz? To znaczy w Weronie – zapytałam, kiedy obie siedziałyśmy już w środku, a kierowca ruszył z miejsca postojowego, pozostawiając za nami budynek lotniska.
– Mieszkam, chociaż chyba powinnam powiedzieć, że mieszkałam. – Zerknęła na mnie z ukosa, moszcząc się wygodniej na skórzanej kanapie. – Kilka lat temu wyprowadziłam się na studia do Wielkiej Brytanii. Ale to tutaj jest mój prawdziwy dom.
W odpowiedzi tylko skinęłam głową.
– A ty? Co tutaj robisz? Czyżby wakacje? – zagadnęła.
– Coś w tym stylu. – Opowiedziałam jej, jak się tu znalazłam i jak na własne życzenie „utrudniłam” sobie życie, rezygnując z największego luksusu współczesności, jakim jest internet. Westchnęłam, czując narastające zmęczenie. Marzyłam o odświeżającej kąpieli i wygodnym łóżku, a nawet nie miałam dachu nad głową.
Sofia przez chwilę milczała, potakując w zamyśleniu, po czym odparła:
– Nie wiem, czy takie warunki będą ci odpowiadały, ale myślę, że mogłabym mieć dla ciebie propozycję. – Niepewnie odwróciła się całym ciałem w moją stronę.
Zaintrygowana, spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami.
– Wracam do domu na kilka dni, bo mia madre miała niedawno dość skomplikowaną operację biodra i przyleciałam ją odwiedzić i pomóc jej z naszym rodzinnym biznesem. Tylko niestety nie mogę zostać długo ze względu na pracę. Miałam zamiar znaleźć kogoś do pomocy na czas rekonwalescencji mamy i tak sobie teraz myślę, że… może to ty spadłaś z nieba mnie.
Słuchałam jej, nie do końca wiedząc, do czego zmierza.
– Pokój, w którym kiedyś mieszkał mój brat Carlos, stoi pusty, więc mogłabyś w nim zamieszkać. Nie musiałabyś nawet płacić.
Och, naprawdę? – nadzieja w mojej piersi roziskrzyła się na nowo.
– Ale…? – Zagryzłam wargę, czekając na to, co miała powiedzieć dalej.
– W zamian za możliwość nocowania pomagałabyś w naszej małej rodzinnej księgarni, którą mama prowadzi od wielu lat. Znajduje się ona pod naszym mieszkaniem, więc nie miałabyś daleko do pracy. Mamma na pewno sama się do tego nie przyzna, ale pomijając operację, te obowiązki zaczynają jej ciążyć. Pudła pełne książek jednak ważą swoje. Z roku na rok mama potrzebuje coraz więcej wsparcia.
O rany!
– Oczywiście nie musisz się zgadzać, jeśli nie chcesz. Rozumiem, że przyjechałaś tutaj na wakacje, a nie do pracy. Tylko niestety musisz szybko podjąć decyzję. – Zerknęła w stronę okna. – Niedługo będziemy na miejscu.
Wpatrywała się we mnie wyczekująco.
Byłam prawie pewna, że krzyknę: „Tak! Tak! Po stokroć tak!”. Jednak mimo że zazwyczaj najpierw mówiłam, a potem myślałam, tym razem, zanim otworzyłam usta, zrobiłam w głowie szybką listę plusów i minusów, która podobno pomagała w przemyślany sposób podejmować ważne decyzje.
Plusy:
nie będę musiała płacić za nocleg, więc będę mogła dzięki temu przeznaczyć więcej pieniędzy na przyjemności
książki
całe dnie w towarzystwie książek
książki bez limitu
nocleg w centrum
i jeszcze książki.
Minusy:
nie znam włoskiego
nie wiem, ile czasu spędzę w Weronie, więc nie chciałabym do niczego się zobowiązywać.
Hmmm. Plusy zdecydowanie były bardziej przekonujące. Ale minusów nie dało się pominąć.
– A czy fakt, że nie znam włoskiego, nie będzie przeszkodą? – zapytałam więc, nie chcąc przysporzyć jej rodzinie żadnych niedogodności.
– Spokojnie, księgarnia mieści się na jednej z głównych ulic Werony, więc jest nastawiona na turystów, którzy zdecydowanie częściej do niej zaglądają niż miejscowi. Powiedziałabym nawet, że twoja znajomość angielskiego będzie dodatkowym atutem. Annette, która obecnie jest naszą jedyną pracownicą, co prawda nie ma problemu ze zrozumieniem angielskiego, ale szybko się denerwuje, kiedy sama musi coś w tym języku wytłumaczyć.
– Tylko, wiesz, ja jeszcze nie zdecydowałam, jak długo zostanę w Weronie… – poruszyłam drugą, i ostatnią, kwestię z krótkiej listy minusów. – No i jak wyglądałaby kwestia wymiaru godzin pracy oraz mojego wolnego czasu?
– Muszę to jeszcze skonsultować rodzicami, ale sądzę, że możesz liczyć na elastyczny grafik. Oczywiście nie będziemy ingerować w twój czas wolny, więc na zwiedzanie na pewno ci go nie zabraknie, o to się nie martw! Jeśli będziesz miała ochotę, sama chętnie cię zabiorę w kilka swoich ulubionych miejsc.
– Wow – szepnęłam do siebie, nie mogąc w to uwierzyć.
Znacie to określenie, że znaleźliście się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie? To uczucie, kiedy uświadamiacie sobie, że gdybyście wybrali inną trasę albo spóźnili się kilka minut na autobus, nie zdarzyłoby się coś, co później okazało się znaczące w waszym życiu?
Miałam wrażenie, że właśnie czegoś takiego doświadczam. Jak więc mogłabym odmówić?
– Tak. – Spojrzałam na dziewczynę, która nieświadomie dała początek mojej małej włoskiej historii. – Zgadzam się. Jestem na tak!
AURORA
Taksówkarz wysadził nas pod starą, ale dość dobrze utrzymaną kamienicą. Kiedy pomagał Sofii z walizką, miałam chwilę na przyjrzenie się okolicy. Pierwsze rzucały się w oczy ceglanoczerwone drzwi oraz szeroka witryna z książkami. Nad nimi rozciągała się pasiasta markiza w kolorach włoskiej flagi, a jeszcze wyżej było widać ryty w drewnie napis „Libreria”. Na dwóch ostatnich kondygnacjach budynku rozciągały się dwa rzędy okien – po trzy okna w każdym – należące zapewne do położonego nad sklepem mieszkania, w którym miałam się zatrzymać. Na parapetach poustawiane były podłużne doniczki z bujnymi zielonymi roślinami i pięknymi czerwonymi kwiatami, co dodawało życia tej ceglanej bryle. Podobało mi się.
– Chodź, wejdziemy tylnymi drzwiami – usłyszałam za sobą.
Sofia płaciła właśnie za nasz kurs, po czym ruszyła w stronę budynku, ciągnąc walizkę, która na bruku uliczki wydawała charakterystyczny dźwięk.
– Ile mam ci oddać za taksówkę? – spytałam, czując się zobligowana do pokrycia kosztu przejazdu.
W odpowiedzi Sofia zbyła mnie machnięciem ręki i nie zwalniając kroku, poprowadziła wokół budynku. Próbowała otworzyć drzwi od zaplecza, ale plącząca się pod nogami walizka utrudniała jej to zadanie, więc rzuciłam się na pomoc. Znalazłyśmy się w małym przedsionku przypominającym klatkę schodową. Po lewej znajdowały się drzwi, które musiały służyć jako tylne wejście do księgarni, a na wprost wiły się wysokie schody. Sofia zaczęła się wdrapywać po stopniach, machając na mnie zachęcająco ręką. Podążyłam jej śladem. Chwilę później stałam przed drzwiami, na których wisiała tabliczka z nazwiskiem Zuccolo. Myślałam, że Sofia otworzy drzwi kluczem, ale zamiast tego nacisnęła dzwonek. Nastąpiła chwila ciszy. Wypełnione napięciem oczekiwanie. Moja nowa koleżanka posłała mi pokrzepiający uśmiech. Chwilę później drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i stanął przed nami starszy, siwiejący już mężczyzna.
– Ciao papà! – Sofia wpadła w ramiona swojego taty, a ja z zakłopotanym uśmiechem obserwowałam, jak obejmują się w drzwiach.
– Ciao, com’è andato il viaggio?1
Sofia odpowiedziała coś, czego kompletnie nie rozumiałam, ale wnioskując z jej bogatej gestykulacji oraz z faktu, że kilka razy usłyszałam swoje imię, mogłam się domyślać, że mówi tacie o mnie.
Zaabsorbowany córką mężczyzna w końcu spojrzał w moją stronę.
Uścisnął mi ciepło rękę na powitanie i zostawił nas w holu, tłumacząc po angielsku, że właśnie robił kolację, więc przyjechałyśmy w idealnym momencie. Zniknął w prowadzących do kuchni drzwiach, które wyłoniły się jako pierwsze w wąskim korytarzu ciągnącym się od wejścia, natomiast my przeszłyśmy dalej, mijając po drodze zamknięte drzwi do kolejnych pomieszczeń.
– Twój pokój będzie tutaj – Sofia wskazała palcem jedne z drzwi po lewej stronie – a mój jest zaraz obok. – Zrobiła kilka kroków w tył i zatrzymała się obok swojej walizki. – Łazienka jest tam – tym razem wskazała na pomieszczenie naprzeciwko – a resztę pokażę ci potem, bo jedyne, o czym teraz marzę, to prysznic i porządna porcja makaronu. – Machnęła niedbale ręką. – Rozgość się, a ja przyjdę po ciebie za jakiś kwadrans. Trzeba cię jeszcze przedstawić najważniejszej osobie, pani tego domu. – Puściła do mnie oczko, po czym zniknęła w swoim pokoju.
Lekko speszona nieznanym otoczeniem, poszłam w jej ślady, pozwalając sobie w końcu na chwilę oddechu.
1Ciao, com’è andato il viaggio? (wł.) – Cześć, jak podróż?
AURORA
Granatowe ściany, ciemne dębowe panele i półki uginające się od ciężaru przeróżnych sportowych nagród. Gdybym już nie wiedziała, że ten pokój należał kiedyś do młodszego brata Sofii, łatwo mogłabym się tego domyślić. Obok drzwi po mojej lewej stronie stał nocny stolik z małą lampką, której brakowało klosza, a zaraz za nim łóżko w takich rozmiarach, że żaden nastolatek płci męskiej w okresie dojrzewania nie musiałby się martwić o nogi wystające poza materac. Wspaniale! Dla osoby o moim wzroście to jak królewskie łoże. A więc o wygodę nie muszę się martwić. Jednak nawet w zgoła innej sytuacji nie mogłabym narzekać. W końcu trafiła mi się taka okazja, że ucieszyłabym się nawet ze schowka na miotły i rozkładanego polowego łóżka.
Oprócz tego w pokoju znajdowały się jeszcze biurko oraz sporych rozmiarów komoda. Na wprost wejścia rozciągało się okno, które wcześniej widziałam z dołu. Podeszłam bliżej, żeby sprawdzić widok za szybą. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, malując na niebie złote i pomarańczowe smugi. Uśmiechnęłam się, zachwycona.
Zachody i wschody słońca to moje ulubione pory dnia – chociaż czyste nocne niebo pełne gwiazd niemal im dorównuje – a miasto w takim wydaniu i z tej perspektywy wyglądało naprawdę przepięknie. Zachęcająco. Kręte uliczki. Lokalne knajpki. Rozświetlone lampkami ogródki. Oczami wyobraźni widziałam siebie spacerującą z książką pod pachą i wyśmienitymi gelato w ręce. Aż nabrałam ochoty na spacer. Ale na to przyjdzie jeszcze pora.
Ściągnęłam z ramion plecak i z cichym sapnięciem położyłam go w nogach łóżka. Odnotowałam w myślach, żeby poprosić później o pokazanie, za którymi z tych licznych drzwi skrywa się pralnia – skoro wzięłam ze sobą mało rzeczy, będę w niej częstą gościnią. Poza tym jeśli za nocleg nie musiałam płacić ani centa, może mogłabym odwdzięczyć się za tę hojność w inny sposób – nie licząc pomocy w księgarni? Pomagając w domowych obowiązkach na przykład. Do prania zawsze zabierałam się z chęcią. Skoro mama Sofii boryka się z tak poważnymi problemami ruchowymi, na pewno dźwiganie wypełnionych praniem koszy nie jest dla niej wskazane.
Położyłam się na łóżku i na chwilę przymknęłam oczy. Najchętniej nie wychodziłabym już dziś z tego pokoju, ale po pierwsze, byłoby to niegrzeczne, po drugie, zamknęłabym się w ten sposób w swojej bezpiecznej introwertycznej przestrzeni, innej niż ta internetowa, ale nadal oddzielającej od realnego świata. A tego miałam przecież unikać. Przeszłam więc do rozpakowywania się.
Honorowe miejsce w moim plecaku miał czytnik e-booków w różowym etui. Jeśli mam być szczera, to zdecydowanie wolę książki w formie papierowej, jednak w podróży czytnik jest o wiele wygodniejszy. Osoby, które na trzydniowy wyjazd muszą się zaopatrzyć w pięć tytułów – tak na wszelki wypadek, bo przecież nie wiadomo, ile uda się przeczytać albo na którą z książek będzie się miało ochotę – zrozumieją.
Całą zawartość plecaka poukładałam schludnie w komodzie stojącej naprzeciwko łóżka. To akurat było dla mnie bardzo nietypowe, bo zazwyczaj nie wypakowywałam się podczas takich wyjazdów.
Komentarz od Aurory z przyszłości: powinnaś uznać to za znak od podświadomości, że zadomowimy się tu bardziej, niż mogłybyśmy się spodziewać.
AURORA
Całą czwórką siedzieliśmy przy stole w małej przytulnej jadalni połączonej z kuchnią. Po lewej miałam Sofię, a naprzeciwko siebie jej rodziców – pana Antonia oraz panią Giulię, którą oficjalnie poznałam kilka chwil wcześniej. Przygotowany przez pana Zuccolo posiłek pachniał wyśmienicie.
Kuchnia włoska jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych. A szczególnie makarony, zwłaszcza spaghetti aglio e olio. Mogłabym je jeść codziennie do końca życia.
Tym razem jednak na stole czekało na nas klasyczne spaghetti bolognese, za którym również bardzo przepadam. Przyprószyłam swoją porcję dodatkowym parmezanem i zabrałam się do jedzenia.
Odkąd wsiadłam na pokład samolotu, nie miałam nic w ustach, a minęło dobrych kilka godzin, więc już jakiś czas temu zaczął mi doskwierać wilczy głód. Naprawdę się cieszę, że wszystkie wydarzenia doprowadziły do tego, że mogłam teraz zjeść pyszny domowy posiłek, kiedy alternatywą były przegryzane w najtańszym hotelowym pokoju suche paluchy chlebowe z oliwkami z przydrożnego sklepu – o ile do tego momentu gdzieś bym się zainstalowała.
– Od kiedy w takim razie możemy liczyć na twoje wsparcie w księgarni? Nie ukrywam, że bardzo potrzebuję teraz pomocy i każda chwila jest dla mnie na wagę złota. – Pani Giulia spojrzała na mnie z nieskrywaną nadzieją.
Jakkolwiek znajomość angielskiego nie była we Włoszech powszechna, jak zauważyła Sofia, ta rodzina radziła sobie całkiem nieźle. Porozumiewaliśmy się bez problemu.
– Nie mam żadnych szczególnych planów, więc jeśli tylko macie czas, żeby mnie wdrożyć, mogę zacząć nawet jutro – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Tak się składa, że na zapleczu stoją kartony z tytułami, które dotarły do nas jeszcze przed operacją mojej kochanej żony i przydałoby się je rozpakować, bo niestety nie zdążyliśmy zrobić tego wcześniej – wtrącił się pan Antonio. – Sezon turystyczny rozkwita, a ja sam mam ostatnio coraz więcej obowiązków w winnicy i nie jestem w stanie wesprzeć moich dziewczyn w księgarni.
– Nie ma problemu! – zapewniłam ich i chichocząc, dodałam: – Może i nie wyglądam na silną, ale jestem wytrenowana w noszeniu stosów książek po księgarniach jako zagorzała czytelniczka, więc to będzie dla mnie bułka z masłem.
– Bardzo się cieszę. – Pani Giulia z powrotem przejęła pałeczkę. – W takim razie, zanim Tonio wyjdzie do pracy, zostawi je na widoku. – Poklepała męża czule po policzku. – Zazwyczaj otwieramy o dziewiątej, czasami chwilę później. Nie musisz przychodzić wcześniej, wystarczy, jeśli rozpakujesz pudła w godzinach pracy księgarni. Zresztą codziennie jest na miejscu Annette, więc ona ci wszystko pokaże. – Kobieta zaczęła opowiadać o zasadach obowiązujących pracowników księgarni.
Słuchałam uważnie, kiwając głową za każdym razem, kiedy pytała, czy wszystko jest dla mnie jasne. Nigdy wcześniej nie pracowałam przy obsłudze kasy. W zasadzie w ogóle nigdy wcześniej nie pracowałam. Nie licząc oczywiście mojej internetowej działalności, ale nie nazwałabym tego pracą. Jak już ustaliliśmy, traktowałam to raczej jak hobby. Poza tym cały mój czas pochłaniała szkoła. Nie wiedziałam jeszcze, jak to jest dźwigać taką odpowiedzialność. Byłam zestresowana, ale pozytywnie. Może raczej podekscytowana nowym wyzwaniem. Bo właśnie tym był cały ten wyjazd. Ekscytującym wyzwaniem.
Kiedy „odprawa” dobiegła końca, raz jeszcze wylewnie podziękowałam za tak ciepłe przyjęcie, a potem wszyscy rozeszliśmy się do swoich pokoi, życząc sobie wcześniej dobrej nocy.
– Wpadnę jutro zobaczyć, jak ci idzie. – Sofia zatrzymała się przy drzwiach mojego tymczasowego pokoju. – Ale jeszcze nie wiem o której, bo skoro już tu jestem, to chciałam się spotkać z kilkorgiem starych znajomych.
– Dziękuję. Za wszystko. – Uściskałam ją na dobranoc i chwilę później zniknęłam za drzwiami, nie mogąc się doczekać tego, co przyniesie kolejny dzień.
AURORA
[Taylor Swift, New Romantics]
Przed dziewiątą pan Zuccolo zszedł ze mną do księgarni. Na zapleczu już czekała na mnie Annette, która miała mi pokazać, jak przygotować sklep na rozpoczęcie dnia. Dostałam również swoje klucze do drzwi wejściowych oraz służbowy uniform. Nie było to nic wymyślnego. Właścicielom zależało na przytulnej, rodzinnej atmosferze, dzięki której klienci będą się czuli komfortowo, więc na strój roboczy składały się zwykłe dżinsowe spodnie o prostym kroju i biała luźna lniana koszula z krótkim rękawkiem w butelkowozielonym kolorze z logo księgarni na lewej piersi.
Libreria była mała, bardzo przytulna i bardzo retro. Idealnie wpisywała się w moje wyobrażenie na temat „rodzinnego biznesu”.
Drzwi od zaplecza znajdowały się za krótką drewnianą ladą, na której gołym okiem było widać ślady wieloletniego użytkowania. Stał na niej komputer sprzed epoki, nie jeden z tych o płaskim monitorze. Pod blatem huczała jednostka centralna. Regały ustawione gęsto w całej księgarni również wyglądały na nadgryzione zębem czasu. Jednak to wszystko składało się na niepowtarzalny klimat. Księgarnia w niczym nie przypominała tych wielkich eleganckich pomieszczeń bez duszy, które mieliśmy w Anglii.
Annette – postawna kobieta w średnim wieku, z godnymi podziwu pokładami cierpliwość i oczami otoczonymi zmarszczkami od nieustannego uśmiechu – przez cały poranek odgrywała rolę mojego cienia, ucząc mnie podstaw obsługi klienta. Kilka godzin, dwa źle wydrukowane paragony i manko opiewające na kilkanaście euro później zamieniłyśmy się miejscami. Annette zajęła stanowisko przy kasie, a ja zabrałam się do rozpakowywania kartonów według jej wskazówek. Na początku zeskanowałam po kolei wszystkie książki, aby w programie, który jakimś cudem działał na tym starożytnym komputerze, wyświetlały się jako te „na stanie”. W międzyczasie zerkałam też z ciekawości w stronę drzwi, czy pojawiają się jacyś klienci. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, jeśli chodzi o ruch w księgarni. Było dość wcześnie, ale ze względu na sezon letni już o tej porze po ulicach miasta spacerowało sporo ludzi, zapewne głównie turystów. Co jakiś czas ktoś zaglądał do środka, ale zanim Annette zdążyła go dopaść i zadać pytanie, czy potrzebuje naszej pomocy, albo po chwili wychodził, nie znalazłszy tego, czego szukał, albo od razu wiedział, do której alejki się skierować. Ja w tym czasie nieustannie kursowałam między komputerem a kartonami. Godzinę później zeskanowane książki włożyłam z powrotem do pudeł w kolejności alfabetycznej, aby łatwiej mi było rozłożyć je na półki. Chwilę to zajęło, lecz w końcu przytaszczyłam wszystko pod regał z nowościami i zabrałam się do kolejnego etapu pracy. Zaczęłam od górnych półek. Do zapełnienia trzech najwyższych potrzebowałam drabiny. Po dobrym kwadransie zeskoczyłam na ziemię i zadowolona, strzepnęłam niewidzialny kurz z rąk. Czas na kolejną, czwartą półkę. Powinnam sięgnąć bez wspomagania, więc odłożyłam drabinę ostrożnie na zaplecze. Ale chyba odrobinę się przeliczyłam, bo kiedy podeszłam z pierwszą książką, półka znajdowała się poza moim zasięgiem, nawet kiedy stałam na palcach. Postanowiłam nie wracać już po drabinę i poradzić sobie w inny sposób – stawiając stopę na najniższej półce regału. Przeniosłam cały ciężar ciała na prawą nogę i wyciągnęłam rękę z książką w stronę pustej przestrzeni.
A potem wszystko stało się tak szybko, że nawet gdyby Annette właśnie nie zniknęła na zapleczu, nie zdążyłaby mi pomóc.
Niespodziewanie w ułamku sekundy poczułam, że cały regał zaczyna się przechylać w moją stronę. O mamo… Tylko nie to! Musiał być źle przykręcony! Za chwilę wszystko runie na podłogę! A raczej ja na podłogę, a regał na mnie. Nie byłam w stanie zareagować, całe moje ciało sparaliżowała panika. Błyskawicznie zsunęłam stopy razem i zaparłam się o podłoże. Przycisnęłam do piersi książkę, którą właśnie trzymałam w dłoniach, i mogłam się tylko modlić, aby wyjść z tego w miarę cało. Z zaciśniętymi powiekami czekałam, aż poczuję zwalający z nóg ciężar regału.
Jednak… nic się nie wydarzyło. He?! Uchyliłam jedną powiekę w tym samym momencie, w którym znad mojej głowy wystrzeliła czyjaś długa ręka. Jej imponujące mięśnie napięły się pod ciężarem podtrzymywanego regału. Wpatrywałam się w nią z dołu, próbując się uspokoić głębokimi oddechami. Wciąż oszołomiona, odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto za mną stoi. I teraz już sama nie byłam pewna, czy ten regał mnie nie przygniótł, a ja nie leżę w śpiączce, przysypana dziesiątkami książek, pod kołderką z roztrzaskanego drewna, bo głowę bym dała, że właśnie objawił mi się anioł.
Jasnobrązowe włosy poprzetykane rozjaśnionymi od słońca kosmykami, karmelowa od opalenizny skóra i piękne oczy w tym samym kolorze.
– Wszystko w porządku?
Stałam tam, nie mogąc wydusić słowa, wciąż poruszona niedoszłą katastrofą… albo wyglądem chłopaka. A może i tym, i tym. Serce dudniło mi tak głośno, że niezaprzeczalnie nawet mój wybawca musiał je słyszeć. Ale przynajmniej wiedziałam, że nadal żyję.
– È tutto a posto?
Co on właśnie powiedział? Przysięgłabym, że jeszcze przed chwilą mówił po angielsku. Czy ja mam omamy?
– Rozumiesz po angielsku? – drążył.
– Eee… Nie… To znaczy tak… – Jedną ręką nadal kurczowo przytrzymywałam książkę przy piersi, a drugą, trzęsącymi się palcami, założyłam za ucho kosmyk włosów, który w całym tym zamieszaniu opadł mi na twarz. – Tak, wszystko w porządku – odpowiedziałam po angielsku. – Dziękuję za… za… to – pokazałam kciukiem za siebie, w kierunku niczym nieporuszonego regału. – Wybacz, to mój pierwszy dzień i ten regał chyba chciał mi zrobić otrzęsiny. – Boże, co ja w ogóle gadam?! Aurora, nie kompromituj się do reszty!
– Nie ma sprawy. – Na ustach nieznajomego pojawił się uśmiech, a pode mną prawie się ugięły kolana.
To zjazd adrenaliny czy te jego zniewalające dołeczki w policzkach?
– Jest pewien sposób, w który mogłabyś mi się odwdzięczyć. Czy teraz ja mógłbym cię prosić o pomoc? Szukam… eee… – przerwał na chwilę, jakby się zastanawiał, co powiedzieć – przewodnika po Weronie i pomyślałem, że znajdę go właśnie tutaj.
– Jasne, daj mi chwilę. – W końcu wyrwałam się z transu i ruszyłam w stronę komputera, w którym znajdowała się rozpiska wszystkich dostępnych książek. – Nie znam jeszcze zbyt dobrze asortymentu, więc przepraszam, ale będę potrzebowała chwili.
Jak na złość akurat teraz, kiedy bardzo potrzebowałam Annette, byłam sama.
– Na spokojnie. – Puścił do mnie oczko.
Jezu! Chyba jednak zaraz zemdleję!
– Jeszcze się tu porozglądam, nie musisz się spieszyć. – Zwrócił się w stronę działu naukowego.
Dzięki temu mogłam teraz dokładniej i – mam nadzieję – dyskretnie przyjrzeć się chłopakowi. Jego twarz z profilu była tak samo piękna jak z poprzedniej perspektywy. Dość duży nos, mocno zarysowana szczęka – typowe męskie cechy, które zazwyczaj mi się podobały. Miał na sobie luźny biały T-shirt i jasne lniane szorty, a na nogach klapki birkenstocki. Mówił po angielsku z trochę szorstkim akcentem, co podpowiadało mi, że nie jest to jego rodowity język. Włochem raczej też nie był. Pewnie turysta.
Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam, kiedy przestałam stukać w klawiaturę w celu wyszukania tytułu, o który poprosił. Jego usta nagle rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu, być może wyczuł, że na niego patrzę, więc udając, że coś innego rozproszyło moją uwagę, szybko zwiesiłam głowę i wróciłam do poszukiwań.
Przewodnik znajdował się przy wejściu, na stojaku dla turystów – mogłam się tego domyślić – więc wyszłam zza lady i poszłam po jeden egzemplarz.
– Jest pan zainteresowany przewodnikiem tylko po Weronie czy może w wersji rozszerzonej o okoliczne atrakcje, takie jak jezioro Garda oraz najbliższe górskie szlaki warte odwiedzenia? – Wzięłam ze sobą oba i wróciłam do kasy.
Po Annette nadal nie było śladu. Gdzie ona się podziała?
Chłopak stał już przed kontuarem i właśnie wykładał na blat wybrane przez siebie książki. Okładki sugerowały coś z matematyki i fizyki, ale nie rozumiałam tytułów, więc nie mam zielonego pojęcia, o czym konkretnie były.
– Niech będzie egzemplarz rozszerzony.
– Dobry wybór – rzuciłam lekko i zabrałam się do kasowania pozostałych zakupów, chowając pod ladą przewodnik odrzucony przez chłopaka, żeby omyłkowo nie włączyć go do zamówienia.
– Czyli mówisz, że miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania?
– Nie, nie to miałam na myśli, ja… – zamilkłam na chwilę. Podrapałam się po skroni i spojrzałam na niego speszona. – Właściwie to nie mam pojęcia. Jak wspomniałam, to mój pierwszy dzień. Nie tylko w pracy, ale w ogóle w Weronie.
Moja odpowiedź spotkała się z uniesieniem brwi.
– W takim razie to chyba nie najlepszy pierwszy dzień. – Chłopak zmrużył oczy i zmarszczył nos. – Czyli nie jesteś stąd? Wybacz wścibstwo, ale nieczęsto spotykam osoby, których pierwszy dzień w mieście jest jednocześnie ich pierwszym dniem w pracy.
– Faktycznie, to dość… ciekawa historia. – Odchrząknęłam. – Ale nie, nie jestem stąd. Jestem tutaj pierwszy raz i chyba sama będę musiała skorzystać z tego poradnika – mówiąc to, podniosłam rękę, w której trzymałam wspomnianą książkę.
– A na jak długo zostajesz?
– Jeszcze nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, skanując pozostałe tomy. – Na razie po prostu jestem tutaj.
– Hm… Czyli żyjesz chwilą? – Kolejny raz puścił mi oczko, a ja kolejny raz poczułam, że się rumienię. – No dobra, ile płacę?
Podałam należną kwotę, a on uregulował rachunek. Spakowałam książki w papierową torbę, położyłam zakupy na ladzie i przesunęłam je w jego stronę.
– Dziękuję za zakupy i zapraszam ponownie. – Uśmiechnęłam się życzliwie, jak na ekspedientkę przystało.
– Dzięki. – Chwycił torbę, ale zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie badawczo. – Na pewno wszystko w porządku? – zapytał raz jeszcze, zanim odwrócił się do wyjścia.
– Cóż, chyba mogło być gorzej. – Wskazałam palcem w stronę załadowanego tylko na trzy półki regału. – Mogłabym w tym momencie leżeć pod tym…
Chłopak lekko się zaśmiał, a ja poczułam, że moja niedoszła śmierć pod stosem książek będzie jednym z tych wspomnień, które wydawało się przerażające, ale po jakimś staje się anegdotą.
– W sumie to prawda. Potrzebujesz z tym pomocy?
– Nie, spokojnie. Mam drabinę na zapleczu. Ale dziękuję. – Tym razem mój uśmiech był już trochę pewniejszy.
Ruszyłam w stronę drzwi prowadzących do pomieszczenia dla pracowników w poszukiwaniu drabiny i Annette, a on w stronę wyjścia ze sklepu. Przed samymi drzwiami odwrócił się ostatni raz i powiedział:
– W takim razie uważaj na podstępne regały!
Skinęłam głową w odpowiedzi, przygryzając wargę i próbując powstrzymać uśmiech. Spod rzęs obserwowałam, jak mój pierwszy klient się oddala.
Gdy jego sylwetka całkowicie zniknęła mi z oczu, uświadomiłam sobie, że wielki stojak z przewodnikami stoi dokładnie naprzeciwko drzwi.
Chwila… Czy on ich nie widział, wchodząc do sklepu? Przecież to niemożliwe, żeby ich nie zauważył!
Odkładając tę myśl na później, ruszyłam w końcu po drabinę.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
WILL
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
AURORA
Dostępne w wersji pełnej
PLAYLISTA
Dostępne w wersji pełnej
