Taka sama - Erica Spindler - ebook + książka

Taka sama ebook

Erica Spindler

4,3

Opis

Porywający thriller psychologiczny o kobiecie, która uważa, że uciekła przed brutalnym morderstwem sprzed lat. Ale czy ktoś jej w to uwierzy?

Sienna Scott dorastała w mrocznym cieniu paranoicznych urojeń swojej matki. Teraz wraca do domu, by zmierzyć się z przeszłością i nierozwiązaną sprawą zabójstwa, które zmieniło jej życie. Młoda kobieta boi się, że w noc morderstwa to ona była celem. Pojawia się też obawa, że zabójca zamierza naprawić błąd z przeszłości i już zaczął działać. W miarę jak pętla zaciska się coraz bardziej, granice między prawdą a kłamstwem, rzeczywistością a złudzeniem powoli się zacierają. Czy spełni się najgorszy koszmar Sienny? A może uda jej się zdemaskować mordercę?

 

 

Jednym słowem: porywająca. Pełen intensywności thriller psychologiczny o miłości, zdradzie, chorobie psychicz­nej i strachu. Zakręcony, klimatyczny suspens, który sprawi, że będziesz za­dawać sobie te same pytania co peł­na niepokoju bohaterka i przerzucać strony, by dowiedzieć się, co się stało. Spindler jest w najlepszej formie.

Allison Brennan, autorka bestsellerów „New York Timesa”

Spindler trzyma w napięciu dzięki wart­kiej akcji i wielu podejrzanym, którzy aż do samego końca wydają się winni.

Recenzja z „Library Journal”

 

 

 

Erica Spindler jest autorką wielu bestsellerowych powieści, które ukazały się w 25 krajach. Planowała zostać artystką i zdobyła stopnie naukowe w dziedzinie sztuk wizualnych na Delta State University i University of New Orleans. Jednak pewne­go dnia wzięła do ręki powieść romantyczną i od razu się w niej zakochała. Wkrótce spró­bowała sama pisać romanse, ale prawdziwe powołanie odnalazła dopiero w thrillerach. Spindler jest laureatką prestiżowej Nagro­dy Daphne du Maurier, Kiss of Death Award oraz trzykrotną finalistką Nagrody RITA. Mieszka na przedmieściach Nowego Orleanu w Luizjanie z mężem i dwoma synami.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (217 ocen)
117
59
34
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
amelkaannawilczkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna przeczytałam w jeden dzień.
20
Marzenalesiak55

Nie oderwiesz się od lektury

Super dawno nie czytałam tak dobrego kryminału. Polecam
20
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo j mi się podobała. wciągająca
10
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja, super
10
Re7-Bobie

Nie oderwiesz się od lektury

Super, polecam.
10

Popularność




Tytuł oryginału: The Look-Alike
Copyright © 2019 by Erica Spindler, All rights reserved Copyright for the Polish Edition © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022 Copyright for the Polish Translation © by Emilia Skowrońska 2022
Wydawca: NATALIA GOWIN
Redakcja: ANNA SPERLING
Korekta: AGATA GOGOŁKIEWICZ / Redaktornia.com, ANNA SPERLING
Projekt okładki: HENRY SENE YEE
Zdjęcia na okładce: kobieta © Aleshyn Andrei/Shutterstock.com; opady śniegu © Olaf Naami / Shutterstock.com
Skład i łamanie: JS Studio
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67157-31-5
Wydawnictwo Luna Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawawww.wydawnictwoluna.plfacebook.com/wydawnictwolunainstagram.com/wydawnictwoluna
Konwersja:eLitera s.c.

PROLOG

Tranquility Bluffs, Wisconsin

Zima, godz. 0.06

Sienna Scott prawie potknęła się o ciało. Na spuszczoną w dół głowę miała założony kaptur i była w stanie dostrzec zaledwie kilkanaście centymetrów przed stopami.

Jej uwagę przykuła krew, choć z początku nie zdawała sobie sprawy z tego, co to jest. Zatrzymanie się było automatyczną reakcją na coś, co od razu wydało jej się niepasującym elementem. Ruch ten był tak nagły i niespodziewany, że straciła równowagę na śliskim chodniku i upadła na kolana, a jej dłonie w rękawiczkach zapadły się w ciemny śnieg.

Zaczęła wstawać, ale zamarła na widok swoich rąk. Rękawiczki były białe. Pasowały do jej kurtki i ośnieżonego krajobrazu dookoła. Tylko że nie były białe. Już nie.

Teraz były czerwone. Ubrudzone ciemną, brzydką czerwienią.

Z gardła wyrwał jej się szloch. Na ścieżce leżała dziewczyna. Nieruchoma. Poplamiona tą samą czerwienią co rękawiczki. Sienna miała wrażenie, że już nigdy nie będzie w stanie oddychać. Sekundy mijały, jej serce tłukło się w klatce piersiowej, a potem powietrze wdarło się do płuc i wypełniło je po brzegi.

Wypuściła je z krzykiem, który wstrząsnął nocą.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tranquility Bluffs, Wisconsin

Dziesięć lat później, godz. 11.45

Ilekroć Sienna Scott wracała myślami do tamtej nocy – a zdarzało się to częściej, niż była skłonna przyznać – pojawiał się przed nią jeden przerażający obraz, przedstawiający głęboką czerwień wkradającą się w świetlistą biel. Tak jakby całe to zdarzenie połączyło się w jedno przerażające zdjęcie w jej umyśle.

Temu obrazowi zawsze towarzyszyły wspomnienia sensoryczne. Każdy włosek na jej ciele stawał dęba w reakcji na myśl, że natknęła się na coś strasznie, potwornie złego. I z zimna. Z przejmującego, docierającego aż do kości chłodu.

Sienna otuliła się mocniej płaszczem, dłonie w rękawiczkach schowała do kieszeni i zacisnęła w pięści. Jej serce biło dziko w piersi, tak samo jak tamtej nocy. Wpatrywała się w miejsce, w którym chodnik przechodził przez wnękę na tyłach budynku Wydziału Nauk Humanistycznych. Nijaki. Żadnych znaków szczególnych. Nic nie wskazywało na to, że doszło tu do najbardziej wstrząsającej zbrodni w historii uczelni.

Jak można było wymazać tak brutalne przestępstwo w ciągu dziesięciu krótkich lat?

Boże, chciałaby móc to wymazać. Co trzeba zrobić, żeby usunąć takie wydarzenie ze świadomości? Nie pomogło spędzenie dziesięciu lat na zupełnie innym kontynencie.

Jednak te lata z dala od domu zmieniły ją. Nie umiała zapomnieć tego, czego nie dało się zapomnieć, ale czas i odległość zmniejszyły oddziaływanie traumy. Wspomnienia wyblakły. Szczegóły stawały się niewyraźne, a potem zupełnie umykały, znikały w eterze.

– Sienna Scott?

Podniosła wzrok. Niecały metr dalej stała kobieta w jasnoniebieskiej puchowej kurtce i pasującej do niej czapce. Spod zimowej czapki wystawały blond loki, niebieskie oczy kobiety otworzyły się szeroko ze zdziwienia.

– O mój Boże! – powiedziała. – To naprawdę ty.

– Kim? – Sienna się uśmiechnęła. – Kim Meyers?

– Teraz Peterson. Od dwóch lat. Mój Boże, jesteś jeszcze bardziej podobna do swojej mamy niż kiedyś.

Sienna zastanawiała się, jak długo potrwa, zanim ktoś powie, że jest lustrzanym odbiciem pięknej brązowowłosej matki. Kiedyś denerwowały ją te badawcze spojrzenia, poczucie, że wszyscy tylko czekają, aż zacznie wariować. Tak jakby dziedzicząc rysy i kolor włosów matki, odziedziczyła również jej chorobę psychiczną.

Ale prawda była taka, że wtedy sama jeszcze obserwowała siebie i czekała. Przerażona, że teraźniejszość matki stanie się jej przyszłością.

Już nie. Była córką swojej matki. Nie jej klonem.

– Dzięki, Kim. Więc co porabiasz poza byciem żoną? Nadal pomagasz rodzicom w prowadzeniu restauracji?

– Raju, nie – zaśmiała się i pokręciła głową. – Po tym, jak całe życie pracowałam w The Wagon Wheel, to była ostatnia rzecz, jaką chciałam robić. Pracuję tutaj, na kampusie. Ej, czy ja gdzieś nie słyszałam, że zostałaś kucharką?

– Dobrze słyszałaś – Sienna się uśmiechnęła. – Zakochałam się w jedzeniu. Kto by pomyślał?

Kim znów się roześmiała, a Sienna przypomniała sobie, że sama była taką dziewczyną, żywiołową i chichoczącą dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Zaczekaj! – powiedziała Kim i klasnęła w dłonie w rękawiczkach. – Właśnie przyszło mi coś do głowy. Jeśli zamierzasz tu zostać, powinnaś porozmawiać z moimi rodzicami. Planują wystawić restaurację na sprzedaż.

– Żartujesz? Przecież The Wheel to jedno z ważniejszych miejsc w tym mieście.

– Są zmęczeni prowadzeniem firmy, chcą przejść na emeryturę i wyprowadzić się na Florydę. Ja nie chcę tego przejąć, Rob też ma inne plany. – Kim spojrzała na zegarek. – Cholera, muszę lecieć, jestem spóźniona. Witaj w domu, Sienno. Zadzwoń do mnie.

Sienna popatrzyła za koleżanką, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę parkingu dla gości. The Wagon Wheel na sprzedaż? Myślała o otwarciu własnego lokalu, czasami nawet puszczała wodze fantazji, że będzie się mieścił przy Main Street. A teraz w jej ręce mogłaby wpaść idealna restauracja. Tak na dzień dobry?

Sienna doszła do wypożyczonego samochodu, wsiadła i włączyła silnik. Gdy silnik się rozgrzewał, opuściła osłonę przeciwsłoneczną i spojrzała w lusterko. Twarz w kształcie serca i klasyczne rysy matki wpatrywały się w nią dużymi, szeroko osadzonymi zielonymi oczami.

Nie mogła uwierzyć, że spędziła te wszystkie lata na uciekaniu przed tym, kim może zostać, zamiast cieszyć się tym, kim jest. Zmarnowała wiele lat na strach.

To było kiedyś. Sienna uśmiechnęła się do swojego odbicia, po czym zamknęła osłonę. Teraz jest inaczej.

I miała zamiar udowodnić to wszystkim, którzy mieli inne zdanie.

Począwszy od brata. Tak naprawdę był to przyrodni brat, choć nigdy nie myślała o nim w ten sposób.

Wzięła do ręki telefon i wybrała jego numer.

Gdy odebrał, usłyszała zmartwienie w jego głosie. Oczywiście, że się martwił. Był prawie dziesięć lat starszy i od dnia, w którym przybyła do domu ze szpitala, chronienie jej uczynił głównym celem swojego życia.

– Karzełku? Wszystko w porządku?

Powinna była uprzedzić go o swoim przyjeździe. Nigdy nie lubił niespodzianek.

– Wszystko w porządku. Po prostu się cieszę. Mam świetne wieści.

– Wieści? – usłyszała jakiś szelest, pewnie patrzył na zegarek, wszystko obliczał. – Którą masz tam godzinę?

– Tę samą co w Tranquility Bluffs – zamilkł, więc zaczęła mówić dalej. – Jestem tutaj, Bradley. W Tranquility. Wróciłam do domu.

ROZDZIAŁ DRUGI

14.20

Sienna wjechała na miejsce parkingowe przed zmienioną witryną sklepu, w którym mieściło się biuro jej brata w centrum miasta. Nad drzwiami widniał napis: „Scott Nieruchomości Mieszkaniowe & Komercyjne”.

Otworzyła drzwi samochodu w tym samym momencie, w którym na zewnątrz wyszedł brat. Spotkali się na chodniku, Bradley mocno ją do siebie przytulił. Przez chwilę tak stali, potem odsunął ją od siebie na długość ręki.

– Wszyscy dorośli – powiedział z uśmiechem. – Podejmują własne decyzje.

Odwzajemniła uśmiech.

– Tak właśnie powinno być, prawda?

– Może i tak, ale zawsze będziesz moim Karzełkiem.

– Będziesz za mną chodził i robił wszystko, co może zrobić starszy brat. Wiem, że doprowadzałam cię do szaleństwa.

– I tak ma być. Chodź, wejdźmy do środka – położył dłoń na jej ramieniu. – Na zewnątrz jest cholernie zimno.

Pierwszy raz znalazła się w jego biurze. Wnętrze było atrakcyjnym połączeniem nowoczesności z atmosferą lasów Ameryki Północnej. Koncepcję otwartej przestrzeni zakłócały komplet wypoczynkowy zaaranżowany wokół kominka gazowego, recepcja oraz trzy duże drewniane stoły robocze, na tyle duże, aby rozłożyć mapy i plany. Na błyszczących drewnianych podłogach leżały dywany w pasujących kolorach i wzorach.

Na ścianach wisiały oprawione w ramki zdjęcia i plany z projektów, które prowadziła jego firma. Wśród nich znajdowały się ekskluzywne zespoły mieszkaniowe w Madison, osiedle New Urbanism w pobliżu Belvidere w Illinois oraz projekty kurortu zaproponowane hrabstwu Door, tuż nad jeziorem Michigan.

Przez wszystkie te lata opowiadał o swojej pracy, ale ona nie zdawała sobie sprawy ze skali tych projektów.

Zerknęła na niego przez ramię. Zauważyła, że od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, posiwiały mu włosy na skroniach.

– Są niesamowite.

– Dzięki – uśmiechnął się i stanął obok niej. – Najbardziej cieszę się z tego projektu dla hrabstwa Door. To wyłącznie moje dziecko i jednocześnie najbardziej ekspansywna i najdroższa inwestycja, jaką zaproponowałem. Właśnie jestem w trakcie pozyskiwania inwestorów.

– Świetnie się spisałeś, Brad. Jestem z ciebie naprawdę dumna.

– Nie dałbym rady bez pomocy taty.

Ich taty. Trudno uwierzyć, że nie ma go już od pięciu lat.

– Nieprawda. Wierzył w ciebie, ale osiągnąłeś to dzięki inteligencji i determinacji.

– Tak, on uwierzył we mnie jako pierwszy – nagle jego głos stał się bardziej chrapliwy. – Tęsknię za nim.

W jej oczach stanęły łzy.

– Ja też za nim tęsknię.

Brad odchrząknął.

– A co u ciebie? Zostałaś klasycznie wykształconą szefową kuchni? Le Cordon Bleu? Cholera, dziewczyno, jestem z ciebie taki dumny!

Siłą rzeczy Sienna uśmiechnęła się promiennie. Nie mogła nic na to poradzić. Po raz pierwszy w życiu naprawdę pozbyła się wątpliwości i pozwoliła się poprowadzić swojej pasji.

– Prawdę mówiąc, ja też jestem z siebie dumna.

– I dobrze. Wiem, że tata też by był.

– Te słowa wiele dla mnie znaczą, Brad. Dzięki.

– Co powiesz na filiżankę kawy?

– Boże, tak. W czasie lotu w ogóle nie spałam i teraz ledwo żyję.

Odwrócił się, ale zamarł w pół ruchu i ponownie na nią spojrzał, tym razem uważnie.

– Dlaczego nie dałaś znać, że przyjeżdżasz?

– Myślałam, że będziesz próbował mnie od tego odwieść.

Kiwnął głową, kąciki jego ust delikatnie się podniosły.

– Na pewno. Pójdę po kawę i pogadamy.

Popatrzyła za nim, po czym usiadła w wygodnym fotelu w części do prowadzenia rozmów biznesowych. Spojrzała na kominek i migoczące w nim płomienie. Ona i jej brat tak bardzo się od siebie różnili. Nic dziwnego, pomyślała. Nie dość, że miał dziesięć lat więcej i inną płeć, to jeszcze był owocem pierwszego małżeństwa ojca.

Z pewnością ciężko mu się żyło, musiał jeździć między dwoma domami. Pierwszy należał do matki, która wciąż wściekała się na byłego męża i nie tolerowała jego nowej żony, cierpiącej na urojenia prześladowcze i ciągle się leczącej.

To niesamowite, że wyszedł z tego tak stabilny emocjonalnie. Uśmiechnęła się do siebie. To samo tyczyło się jej.

Wrócił z dwoma idealnymi cappuccino i talerzem małych biscotti.

– Jak elegancko! – powiedziała zaskoczona.

– Dałem się namówić Liz na jeden z tych ekspresów, które robią za ciebie wszystko oprócz picia kawy. Pamiętam, że kiedyś taką lubiłaś.

– Nadal lubię. Dzięki.

Podał jej filiżankę, po czym zajął miejsce naprzeciwko niej. Zamilkła, zanurzyła ciastko w spienionym napoju i ugryzła kęs. Czuła, że brat ją obserwuje, że czeka. Domyślał się, że nie bez powodu przebyła tak długą drogę, z pewnością był go ciekaw.

Nie chciała mu o tym mówić, jeszcze nie teraz. W tej chwili czuła się po prostu dobrze, że po tak długim czasie wreszcie się z nim spotkała. Poza tym wiedziała, że nie pochwali jej decyzji.

Wreszcie on przerwał ciszę.

– Jak się ma Mimi?

Sienna pomyślała o babci ze strony ojca, maleńkim dynamicie, który nie akceptował żadnego „nie” ani „nie mogę” od nikogo, łącznie ze sobą. Wpływ Mimi był dokładnie tym, czego potrzebowała osiemnastoletnia wówczas Sienna.

– Naprawdę nieźle. Kazała cię pozdrowić i powiedzieć, że cię kocha.

– Będę musiał do niej zadzwonić.

– Na pewno się ucieszy.

Znów zamilkli. Sienna upiła kolejny łyk kawy, po czym przerwała ciszę.

– O której godzinie przyjdzie Liz? Nie mogę się już doczekać, jak ją zobaczę.

– Nie przyjdzie.

Pod wpływem tej szorstkiej odpowiedzi Sienna zmarszczyła czoło.

– Jest chora? Czy...

– Zostawiła mnie.

– Och, Bradley... Tak strasznie mi przykro.

– W piątą rocznicę. Nie mogła wybrać gorszego momentu, czułem się, jakby ktoś kopnął mnie brzuch.

– Kiedy u mnie byliście, wyglądaliście na takich szczęśliwych...

– Bo byliśmy szczęśliwi. Wtedy – wstał i podszedł do kominka. Stanął tyłem do niej, schował ręce do kieszeni. – Powiedziała, że nie może już znieść Viv.

Brad nigdy nie nazywał macochy inaczej niż po imieniu, bo nigdy nie myślał o niej jak o matce. Ale ponieważ Sienna ukrywała się w Anglii, to właśnie jemu przypadła rola głównego opiekuna jej matki.

Poczuła wyrzuty sumienia. Bardzo silne. Wstała i podeszła do niego, położyła dłoń na jego ręce.

– Przepraszam.

– To nie twoja wina.

– Czyżby? Gdybym ci tu pomogła...

– To mnie tata powierzył opiekę nad nią – odsunął się, Sienna opuściła rękę. – A nie tobie.

– Może to było nie w porządku?

– Nieważne, Sienno. Już po sprawie

Co nie zwalniało jej z odpowiedzialności.

– Cóż, teraz tu jestem.

– Z pewnością ucieszy się na twój widok.

– Nie rozumiesz, Brad. To nie jest wizyta. Zostaję tutaj.

– Zostajesz? – ponownie ściągnął brwi. – Na jak długo?

– Na stałe.

Spojrzał jej w oczy.

– To jakiś żart?

To pytanie ją zabolało.

– Nie. Dlaczego tak sądzisz?

– Siostra, daj spokój. Oboje wiemy, że przebywanie z matką nie jest dla ciebie zdrowe.

– Dam sobie radę.

– Liz też tak mówiła, a to nie ona była głównym obiektem urojeń Viv – spojrzał jej w oczy. – Sienno, ona nadal je ma. Wciąż wierzy, że moja matka i jej rodzina chcą ją ukarać, krzywdząc ciebie. Moi krewni „przejeżdżają” obok jej domu. „Założyli podsłuch” w jej telefonie, żeby podsłuchiwać twoje rozmowy z nią. Ciągle szuka ukrytych kamer. Mam mówić dalej?

– Nie wysilaj się. To typowe zachowania mamy.

– Na pewno dobrze to przemyślałaś?

– Oczywiście.

– Naprawdę? Bo dla mnie wcale nie jest to takie oczywiste – westchnął z frustracją. – Ale dlaczego miałoby takie być? Przecież nawet nie wiedziałem o twoim przyjeździe.

Kolejne ukłucie poczucia winy.

– Powinnam była ci powiedzieć. Teraz to rozumiem i przepraszam.

– A co z mieszkaniem? Możesz u mnie zostać, ale – znowu – byłoby miło, gdybyś mnie uprzedziła.

– Zostanę w domu.

– W domu?

– Z mamą.

Przez chwilę po prostu patrzył na nią w ten swój spokojny sposób. Potem pokręcił głową.

– Nie mówisz tego poważnie.

– Jestem śmiertelnie poważna. To moja matka i dom, w którym się wychowałam.

– Racja, to twoja matka. Ta sama, od której uciekłaś.

– Tata mnie odesłał.

– Ale się nie sprzeciwiłaś, prawda?

– Nie – zgodziła się. – Nie zrobiłam tego. Ale to było wtedy. A ja już nie jestem tamtą dziewczyną, Brad, dorosłam.

Widziała, jak brat walczy sam ze sobą. Zaczęła więc mówić dalej:

– Nie chcesz mnie tutaj?

– Jesteś moją siostrą, moim jedynym rodzeństwem. Oczywiście, że chcę mieć cię w pobliżu – zrezygnowany wypuścił powietrze. – Mimi się na to zgodziła?

– Zachęcała mnie do tego. Wiedziała, jakie to jest dla mnie ważne.

– Mówiła coś w stylu: „Jeśli się nie cofniesz, nie pójdziesz do przodu”?

– Tak.

Przeczesał włosy palcami.

– Chyba rozumiem. Ale nie możesz zaskoczyć Viv tak jak mnie. Muszę ją uprzedzić. Bo to może wywołać atak.

W przypadku jej mamy prawie wszystko mogło wywołać atak. Sienna poczuła pulsowanie w skroni przypominające ciche ostrzegawcze uderzenia bębna. Dawno go nie słyszała.

– Wydaje mi się, że atak jest nieunikniony, niezależnie od tego, czy ją uprzedzisz, czy po prostu pojawię się na progu jej domu. A fakty są takie, że wróciłam. Co mam teraz zrobić? Ukrywać się?

– Siostra, to twoja decyzja – przerwał na chwilę, potem zaczął mówić dalej. – Ale powinnaś wiedzieć o czymś jeszcze.

– O czym?

– Wznowiono śledztwo. Kilka tygodni temu.

ROZDZIAŁ TRZECI

Noc morderstwa

Zdawało się, że mężczyzna pojawił się znikąd. Wyłonił się z oślepiającego śniegu jak jakiś potwór i przez jedną przerażającą chwilę Sienna pomyślała, że to musi być morderca, że po nią wrócił. Gdy otworzyła usta, by ponownie krzyknąć, oślepił ją snop światła latarki.

– Policja kampusowa! – krzyknął. – Zostań tam, gdzie jesteś.

Sienna skinęła głową i objęła się rękami. Jak we śnie widziała, że uklęknął przy ciele, sprawdzał puls. Usłyszała cicho wypowiedziane przekleństwo.

Świadczyło o tym, że dziewczyna nie żyje.

Sienna zaczęła płakać, z głębi jej ciała wydobywały się przeraźliwie szlochy. Trzęsła się, policjant wstał i ją objął.

Jego dotyk był bardzo delikatny. A głos miły.

– Ciii... ciiicho. Wszystko będzie dobrze. Jesteś bezpieczna, jestem tutaj.

Była bezpieczna.

Bezpieczna.

Gdy ta myśl przeniknęła do jej wnętrza, histeria zniknęła. Sienna poczuła, jak nogi się pod nią uginają, mężczyzna złapał ją mocniej.

– W porządku – mruknął. – A teraz na mnie spójrz. Nie na nią, na mnie.

Niczego innego nie chciała tak bardzo jak tego, ale nie mogła oderwać wzroku od dziewczyny w czerwonym śniegu.

– Ki... Kim ona jest?

– Nie wiem. A teraz na mnie spójrz – tym razem powiedział to tak stanowczo, jak zrobiłby to jej ojciec. Zaskoczona spojrzała w jego oczy. Zobaczyła, że są brązowe. Miały ciepły odcień.

– Poznajesz mnie, prawda? Z kampusu.

Wyglądał znajomo, ale trudno jej było myśleć, a co dopiero dopasować imię do twarzy.

– Oficer Randall Clark. Policja kampusowa.

I wtedy sobie przypomniała. Już raz jej pomógł, gdy upadła i skręciła kostkę. Wtedy też był miły.

– Grzeczna dziewczynka – powiedział. – Jak się nazywasz?

– Sienna Scott.

– Widziałaś, co się tutaj wydarzyło?

Obraz czerwonego śniegu i leżącej w nim twarzą do ziemi dziewczyny wypełnił jej głowę. Spojrzała w tamtą stronę i pisnęła z przerażenia.

– Sienno – powtórzył delikatnie, ale stanowczo. – Nie spuszczaj wzroku z mojej twarzy. Muszę zadać ci kilka pytań. Myślisz, że dasz sobie radę?

Zdołała skinąć głową, a on kontynuował:

– Widziałaś kogoś? Może ktoś stąd uciekał?

– Nie – szepnęła.

– A głosy? Słyszałaś jakąś kłótnię albo...

Jego radio zatrzeszczało.

– Randy, stary, jesteś tam?

Odpiął urządzenie, cały czas ją trzymając.

– Tak, jestem.

– Mamy kilka zgłoszeń, ludzie słyszeli krzyki. To pewnie nic, ale...

Oficer Clark mu przerwał.

– To zdecydowanie coś. Lepiej tutaj przyjedźcie. Za biblioteką, pomiędzy budynkami nauk humanistycznych i społecznych.

– W taką pogodę? Chyba ci odbiło. Cokolwiek to jest, zajmij się tym...

– I zadzwoń do lokalnej policji. Zamordowano studentkę. Jest źle. Naprawdę źle.

Zamordowano. Słowo to rozbrzmiewało w głowie Sienny, zagłuszając odpowiedź mężczyzny z radia. Przeniosła wzrok na martwą dziewczynę, przyglądając się parce z kapturem, niegdyś białej, teraz poplamionej szkarłatem. Spojrzała w dół, na swoją białą kurtkę i rękawiczki, teraz również poplamione na czerwono, a z tyłu jej głowy pojawiła się dziwna i straszna myśl.

Ona i martwa dziewczyna miały na sobie taką samą kurtkę.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sienna nie mogła przestać się trząść. Nie potrafiła oderwać wzroku od martwej dziewczyny i białej, zakrwawionej kurtki. Łzy spływały po jej policzkach i zamarzały, zanim zdążyły rozprysnąć się na jej wysokim kołnierzu.

– Tak... Mi... Zimno... – powiedziała, szczękając zębami. – Ja... chcę... d-d-do domu.

– Muszę poczekać na wsparcie. Nie mogę jej zostawić – głos oficera był zrozpaczony. Zdezorientowany.

Ciało. Sienna zamknęła oczy. Jej głowę wypełnił obraz głębokiej czerwieni pełznącej po jaskrawej bieli. Kałuże w śniegu. Najwyraźniej wysysając cudze życie, krew rozpoczynała swoje.

– Chyba zwymiotuję!

Policjant szybko zaprowadził ją do miejsca osłoniętego od wiatru. Zgięła się wpół i zwymiotowała z taką siłą, że miała wrażenie, iż wydostaje się z niej także jej dusza.

– Chodź – powiedział oficer Clark. – Poczekamy na wsparcie w radiowozie.

Poprowadził ją wokół budynku nauk społecznych aż do parkingu z tyłu. Jego radiowóz z napisem „Policja Kampusu Fredricks” był jedynym zaparkowanym tam pojazdem.

Mężczyzna odblokował zamki w samochodzie, po czym otworzył przednie drzwi od strony pasażera.

– Wsiadaj. Włączę silnik, żeby było cieplej.

Zrobiła to, a on zatrzasnął za nią drzwi, po czym obszedł samochód z drugiej strony. Kilka sekund później miał już odpalony silnik i ogrzewanie włączone na najwyższy stopień. Po kilku chwilach powietrze wydmuchiwane przez otwory wentylacyjne zmieniło się z zimnego w naprawdę ciepłe.

– To jedna z zalet radiowozów – mają naprawdę świetne ogrzewanie.

Kiedy nie zareagowała, przyłożył dłonie do jednego z otworów wentylacyjnych. Nie miał rękawiczek i jego dłonie wyglądały na spierzchnięte od zimna i obolałe.

Zaczął je rozcierać.

– Zdejmij rękawiczki. Zrób to.

Sienna skinęła głową i zaczęła spełniać jego polecenie. I zamarła, wpatrując się w krew. Na chwilę zapomniała. Teraz jednak wszystko wróciło. Przypomniała sobie, jak się potknęła, upadła na kolana, zobaczyła krew.

Głęboką czerwień pełzającą po nieskazitelnej bieli.

– Zrobię to za ciebie.

Ostrożnie zdjął jej rękawiczki. Zobaczyła, że jej palce są poplamione krwią. Zaczęła się trząść.

Delikatnie naprowadził jej dłonie na strumień ciepłego powietrza.

– Widzisz? Lepiej, prawda?

Kiwnęła głową.

Siedzieli z wyciągniętymi dłońmi i milczeli. Gdy jej ręce i twarz zaczęły się rozgrzewać, poczuła mrowienie, tak jakby wracała do życia.

Dziewczyna w śniegu już nigdy tego nie poczuje.

Sienna z trudem powstrzymała łzy. Pociągnęła nosem.

– Ma pan chusteczkę?

– Mam coś lepszego – otworzył schowek, wyjął z niej złożony kwadrat materiału w kratę i podał go dziewczynie. – Zachowaj to. O tej porze roku kupuję ich całe tuziny.

Nagle mrok przecięły jakieś reflektory obok nich i od strony Sienny podjechał samochód. Zauważyła, że to drugi radiowóz. Nie była to jednak policja kampusowa, lecz gliniarze z Tranquility Bluffs.

Oficer Clark bez słowa wysiadł z samochodu i podszedł do drugiego policjanta.

– Randall Clark, Policja Kampusu Fredricks.

– Detektyw Troy Furst, Wydział Policji Tranquility Bluffs. A to kto?

– Dziewczyna, która znalazła ofiarę. Studentka stąd, z kampusu.

– Nazwisko?

– Sienna Scott.

– Gdzie jest ofiara?

– Przed nami, na lewo od budynku.

Sienna pomyślała, że głos oficera Clarka brzmi teraz inaczej. Jest pełen napięcia. Na krawędzi.

– Ktoś jeszcze tutaj jest?

– Jesteście pierwsi.

– Zostawiliście ofiarę bez nadzoru?

– Dziewczyna trzęsła się z zimna, zabrałem ją do samochodu, żeby się rozgrzała. Właśnie się uspokoiła.

Tak jakby się bronił. Drugi policjant nie pochwalał jego zachowania.

– Jeśli macie zamiar zostawić samochód na chodzie, wsadźcie ją na tył. To protokół jeden–zero–jeden.

– Z przodu jest cieplej, ja tylko...

– Z tyłu też sobie poradzi.

Sienna doszła do wniosku, że nie lubi policjanta z miasta. Oficer Clark chciał być dla niej po prostu miły, a tamten zachowywał się jak ostatni palant.

– Załatwcie to i spotkajmy się przy ofierze.

Oficer Clark wymamrotał pod nosem coś, czego Sienna nie zrozumiała.

Drugi policjant się zatrzymał i odwrócił.

– Clark, macie nazwisko?

– Co? – pierwszy brzmiał na zdenerwowanego.

– Ofiary.

– Madison Robie.

Oficer Clark otworzył tylne drzwi pasażera, sięgnął do środka i zepchnął coś, a następnie pomógł jej wysiąść i przejść z przedniego siedzenia na tył.

– Niedługo wrócę. Dobrze?

Kiwnęła głową. Ale gdy odchodził, zamknął samochód.

Odgłos jednoczesnego zatrzaskiwania się zamków we wszystkich czterech drzwiach przeszył ją jak wystrzał z pistoletu. Złapała za klamkę i zaczęła szarpać.

Nic.

Przesunęła się na drugą stronę i chwyciła za drugą klamkę, z takim samym efektem.

Została zamknięta!

Z walącym sercem szukała sposobu na opuszczenie okna, ale bezskutecznie. Z krzykiem złapała się metalowej przegrody między przednim a tylnym siedzeniem, wbiła palce w szczeliny i zaczęła szarpać. Krata nie ustąpiła.

Uspokój się, Sienno. Powiedział, że zaraz wróci.

Ale dlaczego ją zamknął?

Walczyła o każdy oddech. Zamknęła oczy, skupiła się na oddychaniu. Na uspokojeniu się.

Zamiast tego w jej głowie pojawił się obraz dziewczyny na śniegu. Dziewczyny w białej kurtce, tak podobnej do jej. Poplamionej czerwienią.

Sienna spojrzała po sobie. Na kurtce miała czerwone plamy. Na dłoniach również.

Poczuła, jak wzbiera w niej histeria. Jej oddech stawał się coraz płytszy. Zaczęła walić pięściami w szybę, resztki jej racjonalnego „ja” ustąpiły miejsca czemuś silniejszemu. Czemuś pierwotnemu. Tak jakby była walczącym o życie zwierzęciem w klatce.

– Pomocy! – w głowie jej się kręciło, zobaczyła gwiazdy. – Niech... Mnie... Ktoś stąd wypuści!

Nagle za jej plecami coś rozbłysło. Obróciła się w tym samym momencie, w którym drzwi się otworzyły. Rzuciła się do wyjścia, zahaczyła stopą o wystającą spod siedzenia torbę ze sprzętem.

Jakieś lodowate dłonie objęły jej policzki.

– Sienno! To ja, oficer Clark.

– Zamknął mnie pan tutaj!

Rozległ się trzask jakichś drzwi. Zobaczyła kolejną postać. Potem następny samochód, z migającymi światłami, niebieski kolor dziko odbijał się od śniegu.

– Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem cię przestra...

– Oficer Clark? Komendant Thompson, WPTB. Proszę się odsunąć.

Komendant delikatnie położył ręce na jej ramionach.

– Sienno, nabierz głęboko powietrza. Świetna robota. Po prostu oddychaj. Dobrze.

Zdezorientowana i przerażona dziewczyna starała się robić to, co kazał.

– Nie wiem, czy mnie pamiętasz – mówił dalej – ale jestem przyjacielem twojego ojca. Komendant Fred Thompson.

Przyjaciel taty? Pomyślała o nim i poczuła wzbierające pod powiekami łzy.

– Chcę do taty!

– Już do niego zadzwoniłem – jego głos był stanowczy, ale i kojący. – Przyjedzie po ciebie na posterunek policji. Widzisz tamten radiowóz? To pojazd jednego z moich chłopców. Poproszę go, żeby cię tam zawiózł.

Kiwnęła głową, zamrugała, by się nie rozpłakać.

– Tak, proszę.

Machnął do drugiego policjanta.

– Phelps, musisz zabrać pannę Scott na posterunek. Zapewnij jej wszelkie wygody, dopóki nie przyjedzie jej tata. I niech jedzie z przodu obok ciebie. Miała ciężką noc.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Trzydzieści minut później

Wydział Policji Tranquility Bluffs mieścił się w starym centrum, przecznicę od Main, na rogu State i Elm. Wcześniej Sienna ledwo zwracała uwagę na ten surowy budynek z czerwonej cegły, nie mówiąc już o wejściu do środka.

Usiadła na drewnianym krześle w małej poczekalni. Zabrano jej kurtkę i rękawiczki jako dowody, potem przyniesiono mały szorstki koc. Owinęła się nim jak najszczelniej, ale i tak było jej zimno. Do tego stopnia, że się trzęsła i szczękała zębami.

– Sienna! – tata wpadł do komisariatu i rzucił się w jej stronę. – Kochanie, nic ci nie jest?

Pokręciła głową, a on przykucnął przed nią. Wziął jej lodowate dłonie w swoje i zaczął je rozcierać.

– Mój Boże, trzęsiesz się jak osika. Gdzie twoja kurtka?

– Z-z... zabrali... ją.

Zmarszczył czoło.

– Po co, na Boga?

– Do... dowód.

– Dowód? To jakiś absurd. Zabieram cię do domu.

– Ale oni powiedzieli...

– Nieważne, co powiedzieli. Wychodzimy.

Pomógł jej wstać. Gdy objął ją ramieniem, poczuła się bezpiecznie. Razem ruszyli do drzwi.

– Proszę pana? – zawołała dyżurna policjantka i zerwała się na nogi. – Przepraszam? Dokąd państwo się wybierają?

– Zabieram córkę do domu.

– Panie Scott, rozkaz komendanta Thompsona był jasny: dziewczyna ma czekać tutaj na przesłuchanie.

– Po pierwsze, doktorze Scott, a po drugie, po jaką cholerę chce ją przesłuchiwać?

Kobieta wyglądała na zdezorientowaną.

– Doktorze Scott, przepraszam, ale to oczywiste, że muszą ją przesłuchać w związku z tym, co się dzisiaj wydarzyło.

– To, co się dziś stało, nie miało nic wspólnego z moją córką. To oczywiste.

Do rozmowy włączył się jeden z umundurowanych funkcjonariuszy pracujących przy biurku.

– Przykro mi, doktorze Scott, ale protokół...

– Mam gdzieś wasz protokół. Powiedzcie Thompsonowi...

– Tato, w porządku...

– Oczywiście, że tak – pchnął ją w kierunku drzwi. – Powiedzcie Thompsonowi, że jeśli chce przesłuchać moją córkę, niech przyjedzie do mnie do domu. Wie, gdzie mieszkam.

Tata wyprowadził ją z budynku i zaprowadził do samochodu. W środku było jeszcze ciepło, a gdy Sienna zapadła się w luksusowe skórzane siedzenie, poczuła się, jakby ktoś ją obejmował.

– Zapnij pasy – powiedział tata, uruchamiając silnik. – Są trudne warunki na drogach.

Zaczęli wolno jechać, śnieg sypał tak mocno, że wycieraczki nie nadążały go zgarniać. Sienna widziała pobielałe knykcie ojca, który ściskał z ogromną siłą kierownicę.

– Tato, przykro mi, że musiałeś wyjść w taką pogodę.

– Dzięki Bogu nic ci nie jest – nie odrywał wzroku od drogi. – Ale musimy porozmawiać o twojej matce.

– O mamie? – powtórzyła zdezorientowana.

– O tym, jak jej to przekażemy – zbliżył się do znaku stopu i przejechał obok niego bez zatrzymywania się. – Nie wiem, jak ona na to zareaguje. Musimy przygotować się na najgorsze.

Najgorsze. Pełny epizod paranoidalny. Sienna zadrżała.

– A nie moglibyśmy zachować tego w tajemnicy?

– Nie da się. Będą o tym pisać w gazetach. Mówić w telewizji. Nawet jeśli poproszę policję, żeby nie podawała twojego nazwiska, to i tak się wyda.

– Przykro mi – powtórzyła.

– Teraz śpi. To dobrze. Rano powiem jej o morderstwie. Umniejszaj swoją rolę w całej sytuacji. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, miała jakieś pytania, koszmary, cokolwiek, przyjdź do mnie. Jej w ogóle o tym nie wspominaj. Dobrze?

– Dobrze – objęła się ramionami i zaczęła zastanawiać, jak ojciec by to rozegrał, gdyby to ona leżała martwa na śniegu. W jaki sposób wtedy chroniłby matkę? – Ty zawsze wiesz najlepiej, jak poradzić sobie z mamą.

Resztę drogi przejechali w ciszy i bez incydentów. Nie zdążyli wejść do środka, gdy na podjazd wjechał komendant Thompson. Reflektory jego GMC yukona przecięły przednią szybę, a chwilę później rozległ się dźwięk zatrzaskiwanych drzwi samochodu.

Sienna stała w salonie i wpatrywała się we framugę. Jak można się było spodziewać, tata otworzył drzwi, zanim komendant zdążył zadzwonić i obudzić mamę.

Ojciec przywitał się z nim, choć jego głos był daleki od przyjaznego.

– Fred.

– Dan – komendant był wściekły. – Wiesz, dlaczego tu jestem.

– Tak.

– Ten ruch, który wykonałeś na komisariacie, był nie na miejscu. Nie żyje dziewczyna.

– A Sienna ma traumę.

– Może coś widziała lub słyszała.

– Nie widziała ani nie słyszała.

– Skąd wiesz? – tata nie miał na to odpowiedzi, a komendant zaczął wykorzystywać swoją przewagę. – Mogę wejść?

Ojciec nie odpowiedział i Sienna zastanawiała się, czy zamierza odmówić. Najwyraźniej gość pomyślał o tym samym, bo dodał:

– Mam prawo ją przesłuchać. Tutaj. Albo z powrotem na komisariacie. Twój wybór.

– Cholerna racja, to mój wybór. I moja córka.

– Dan, ona ma osiemnaście lat. W świetle prawa jest dorosła.

– Fred, do diabła! – zniżył głos. Kiedy znów się odezwał, każde słowo było przeładowane emocjami. – To mogła być... Mój Boże, ona tam była.

– Rozumiem. Boisz się. Który rodzic by się nie bał? Ale mam obowiązek wobec tej drugiej dziewczyny – i wobec jej rodziny – zrobić wszystko, co w mojej mocy, by znaleźć tego, kto to zrobił. I postawić go przed sądem.

Głos ojca stał się jeszcze cichszy. Aby go usłyszeć, Sienna musiała wytężyć słuch.

– Sienna jest krucha. Dobrze o tym wiesz.

Krucha. Poczuła, jak gorąco zalewa jej policzki. W sposób, w jaki jej matka była krucha.

– Jakbyś się czuł na miejscu tej drugiej rodziny, Dan? Nie chciałbyś, żebym wykonywał swoją pracę?

Sienna stanęła w progu i zacisnęła dłonie w pieści.

– Tato, chcę pomóc.

– Sienno...

– On ma rację, a gdybym to była ja?

Twarz ojca zapadła się w sobie, tak jakby sama myśl o tym była zbyt bolesna, by ją rozważać.

– Dobrze. Ale w mojej obecności.

Komendant tupnął, by strzepnąć śnieg z butów, i wszedł do środka.

– Dan, muszę przesłuchać ją na osobności.

– To jakiś absurd!

– Taki jest protokół.

– Nie obchodzi mnie, czy jest to wyryte w kamieniu na grobie twojej matki...

– Tato! – Sienna zrobiła kolejny krok w głąb pokoju. – W porządku.

– Oczywiście, że tak – spojrzał wściekle na stróża prawa, który wyglądał na niewzruszonego.

– Dziękuję, Sienno – zdjął kurtkę, szalik i rękawiczki, po czym podał je jej ojcu. – Dan, zamknij za sobą drzwi. – Ojciec skinął krótko głową, po czym podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. – Gdybyś mnie potrzebowała, będę tuż za drzwiami.

– Poradzę sobie – powiedziała z wymuszoną brawurą. – Jestem silniejsza, niż ci się wydaje, tato.

Widziała w jego oczach, że jej nie wierzy. Nie mogła go winić. Prawdę mówiąc, sama też w to nie wierzyła.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Komendant Thompson zaprowadził ją do kanapy, po czym zajął miejsce naprzeciwko. Spojrzał jej w oczy.

– Muszę zadać ci kilka pytań. Na temat dzisiejszej nocy. Rozumiesz dlaczego?

– Chyba tak – słyszała swój drewniany głos. Czasami taki miała matka po wybuchu.

– Jako pierwsza byłaś na miejscu zdarzenia. Wiesz, co to oznacza, prawda?

Jak wszyscy oglądała seriale kryminalne. Przełknęła ślinę i przytaknęła, a jej głowa wypełniła się widokiem czerwonego śniegu.

– Czy jestem podejrzana?

– W świetle protokołu dochodzeniowego – tak. Ale czy myślę, że ją zabiłaś? Nie, oczywiście, że nie – przesunął się na siedzeniu, ale nie odrywał od niej wzroku. Miała wrażenie, że ten człowiek widzi wszystko. Tak jakby mógł dostrzec jej dziko bijące serce i czytać w jej przerażonych myślach.

– Ale – kontynuował – nie mogę od razu odrzucić żadnej z wersji. Gdybym tak zrobił, byłbym bardzo kiepskim gliną.

– A takim pan nie jest.

Uśmiechnął się nieznacznie.

– Właśnie. Dlatego też będę notował to, co mówisz. Nie chcę, żebyś się tym denerwowała. To jest część procedury.

– Dobrze – splotła palce i położyła dłonie na kolanach. Uświadomiła sobie, że jej ręce są zimne jak lód. – Spróbuję się nie denerwować.

Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął zdjęcie. Wyciągnął je w jej stronę.

– Czy znasz tę dziewczynę?

Brązowe oczy i włosy. Zgrabny nos zasypany piegami. Szczery uśmiech.

Czerwony śnieg. Biała parka. Uczucie, jakby lód pękał pod jej łyżwami. Jej ręce zaczęły się trząść.

– Tak. Z biblioteki. Ma na imię Madi.

– Madison Robie – powiedział. – Tak.

Zaczęło jej się kręcić w głowie. Nakazała sobie oddychać.

– Widziałam ją dzisiaj.

– W bibliotece?

– Pracuje tam. Widuję ją w każdą środę wieczorem.

– Przyjaźniłyście się?

Sienna pokręciła głową.

– Znam ją stamtąd. Jest starsza. Chyba na trzecim roku.

– Jak to się stało, że wyszłaś na dwór tak późno w tak kiepską pogodę?

– W każdą środę wieczorem organizujemy sobie wspólne nauczanie.

– I nie myślałaś o tym, żeby dzisiaj odpuścić, bo strasznie sypie śnieg?

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo na jutro mamy zapowiedziany test. Podejrzewaliśmy, że zajęcia mogą zostać odwołane, ale nikt z nas nie chciał ryzykować.

– Ile osób jest w tej grupie?

– Cztery.

– Same dziewczyny?

To pytanie wydało jej się dziwne.

– Nie. Dwie dziewczyny, dwóch chłopaków.

– Podaj mi ich nazwiska.

– Nie rozumiem, po co to panu?

Wcale nie wyglądał na urażonego jej pytaniem.

– Z kilku powodów. Po pierwsze, aby potwierdzić twoją wersję historii. A po drugie, gdy dokonano morderstwa, oni też kręcili się po kampusie. Chcę porozmawiać z każdym, kto mógł coś widzieć lub słyszeć.

Przełknęła głośno ślinę.

– Och, jasne – wymieniła nazwiska koleżanki i kolegów. – No i oczywiście ja.

Kiedy skończył wszystko zapisywać, ponownie na nią spojrzał.

– Nie wyszli z tobą?

– Wyszliśmy razem, ale oni wszyscy mieszkają w Parker Hall. A ja w Manchesterze.

– A tak przy okazji, czego się uczyliście?

– Biologii.

Kiwnął lekko głową.

– Mówiłaś, że widziałaś dziś Madison?

– Tak. Uśmiechnęła się do mnie.

– Ale ze sobą nie rozmawiałyście?

Pokręciła głową.

– Gdy wychodziłam, nie było jej przy biurku, z którego odbiera się książki.

Dziwnie na nią spojrzał, po czym zapisał wszystko w notesie. Powiedział jej, żeby nie przejmowała się jego pisaniem, ale i tak dziwnie się czuła. Tak jakby była czemuś winna.

– Wyszłaś z biblioteki. O której godzinie?

– O północy. O tej porze kończą się nasze spotkania.

– I nie zatrzymałaś się, żeby z kimś porozmawiać?

– Była kiepska pogoda, a ja chciałam jak najszybciej dotrzeć do akademika. Poza tym dookoła nie było nikogo. Idę taką trasą, że rzadko kogoś spotykam. To skrót.

– Zawsze idziesz tą samą drogą?

– Tak. W każdą środę wieczorem.

Znowu to dziwne spojrzenie.

– To przejście jest dość odosobnione. Nie boisz się tamtędy iść, zwłaszcza nocą?

– Czasami. Ale się zmuszam.

– Zmuszasz się – powtórzył. – Dlaczego?

Sienna spojrzała na swoje zaciśnięte dłonie, po czym ponownie podniosła wzrok.

– Ze względu na moją mamę. Bo ona zawsze się boi.

Widziała, że zrozumiał. Oczywiście, że tak. Zrozumiałby to każdy, kto choć przez krótki czas mieszkał w Tranquility Bluffs.

Biedna, szalona Vivienne Scott.

I jaka to szkoda, że jej córka jest taka sama jak ona.

– Tak więc, tak jak zawsze, idziesz ścieżką pomiędzy budynkami nauk humanistycznych i społecznych. Widziałaś kogoś jeszcze?

– Nie.

– Słyszałaś jakieś głosy?

– Żadnych.

– Coś jeszcze?

Przez chwilę myślała, próbowała wyłuskać każdy szczegół, który mógł jej wtedy umknąć. Wreszcie pokręciła głową.

– Wiatr. Chciałam tylko wrócić do akademika.

– Jak znalazłaś ciało?

Ciało. To słowo brzmiało tak beznamiętnie. Jak rzecz, a nie żywa, oddychająca osoba, która jeszcze kilka godzin wcześniej się do niej uśmiechała.

Teraz nie oddycha. Już nie.

– Po prostu... wpadłam na... nią – lodowa skorupa wokół niej trzeszczała. Poczuła, jak ta warstwa pęka. – Trudno mi było coś zobaczyć... przez ten śnieg. I dlatego, że szłam z głową zwieszoną w dół...

Jej głos się zmienił. Zaczął wibrować. Jak palec na dudniącym głośniku.

– Mój kaptur... Widziałam tylko ścieżkę przed swoimi stopami.

Poczuła ścisk w gardle. Z trudem udało jej się odchrząknąć.

– Nie jestem pewna, co było dalej. Nie wiem, czy się poślizgnęłam, czy potknęłam. Upadłam. Na kolana. I...

Przerwała.

– I co? – ponaglił ją łagodnie.

– Moje białe rękawiczki... były czerwone. I zdałam sobie sprawę, że... Wiedziałam...

Zaczęła płakać, z początku cicho, ale po chwili z jej piersi wydobywał się rozdzierający szloch.

Nagle do pokoju wpadł jej ojciec. Zobaczyła, że razem z nim był jej zwykle starannie uczesany brat, który tego wieczoru miał kompletnie rozczochrane włosy. W innej sytuacji zaczęłaby dokuczać mu z tego powodu.

– Dosyć tego! – warknął ojciec, gdy obaj stanęli obok niej. Poczuła zapach alkoholu. – Skończyłeś już.

Komendant Thompson się nie poruszył. Wytrzymał jej wzrok.

– Jeśli cokolwiek przyjdzie ci do głowy, jeśli coś sobie przypomnisz, bez względu na to, jak mało znaczące lub dziwne może ci się to wydawać, natychmiast się do mnie zgłoś. Obiecaj, że to zrobisz.

Kiwnęła głową, a on podał jej swoją wizytówkę.

– Tu masz mój numer. Jeśli coś przyjdzie ci do głowy, zadzwoń do mnie. O każdej porze dnia i nocy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obecnie, 13.15

Sienna nie musiała pytać brata, jakie śledztwo zostało wznowione. Poczuła, jak miękną jej kolana, wróciła na kanapę i ciężko usiadła.

– Pisali o tym w dzienniku – dodał Brad. – Na pierwszej stronie. Przykro mi, Karzełku. Masz kiepskie wyczucie czasu.

Zapomnij o wyroku skazującym, przecież policja nigdy nikogo nawet nie aresztowała. Spojrzała na niego.

– Dlaczego teraz?

– Nie wiem. Podejrzewam, że pojawiły się nowe dowody.

Sienna była tak zaskoczona tą informacją, że z trudem się pozbierała.

– Nie rozmawiali z tobą?

– Nie. Ale dlaczego mieliby to robić?

– Podejrzewam, że zaczęliby mnie szukać.

– Czyli nikt się z tobą nie skontaktował?

– Jeszcze nie. Ale pewnie niedługo to nastąpi – wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze. – Czy mama wie?

– Tak.

– Jak zareagowała?

– Źle. Miała atak. Bardzo mocny, wykończył ją.

– Cholera. A teraz? Jak ona się...

– Nie za dobrze.

– To straszne.

– Powinienem był dać ci znać. Mogłoby to mieć wpływ na twoją decyzję o powrocie.

– Nie – pokręciła głową. – Nie miałoby. Muszę tu być. I wiesz co? Wszystko w porządku. Tak naprawdę... to się cieszę. Jedyne, czego pragnę, to żeby znaleziono mordercę Madison. Dla jej rodziny. I dla mnie też. Wciąż to nade mną wisi, niczym ciemna chmura, z której w każdej chwili może zacząć padać deszcz.

Przez dłuższy czas milczał, jakby trawiąc jej słowa. Potem przeszedł z powrotem na kanapę i usiadł naprzeciwko siostry.

– Naprawdę sądzisz, że może...

Przerwał, więc za niego dokończyła.

– Że może zabita została nie ta dziewczyna? Że może zabójca czekał na mnie?

Wydął usta.

– Tak sądzisz?

– Nie. Byłam młoda i wrażliwa na wszystkie bodźce. Ale nie miałam urojeń.

Usłyszała w swoim głosie niepożądaną obronną nutę.

– Nie oceniam.

– Może nie teraz.

– Wtedy też nie oceniałem.

– W takim razie byłeś jedyną osobą, która tego nie robiła.

Wyciągnął rękę i wziął jej dłonie.

– O tym właśnie mówiłem. Wróciłaś do domu i boję się...

– Ja się nie boję, Brad. Skończyłam już ze strachem.

Zignorował jej brawurę.

– No i nie widziałaś się jeszcze z matką.

– No cóż – wstała. – W takim razie pora to nadrobić.

Brad się nie sprzeczał. Zamiast tego zaproponował, że pojedzie za nią, żeby mogła odstawić wypożyczony samochód, a następnie zawiezie ją do matki. Sienna planowała korzystać z samochodu Viv, dopóki nie znajdzie własnego mieszkania i nie kupi sobie auta. Według Brada nie był to zbyt duży problem – mama rzadko wychodziła z domu.

Teraz jechali w milczeniu. Nie panowała między nimi niezręczna atmosfera, po prostu oboje zatopili się w swoich rozmyślaniach. Sienna myślała o tym, że zobaczy matkę po raz pierwszy od dnia pogrzebu ojca. Denerwowała się, choć próbowała się uspokoić. I miała mnóstwo wątpliwości.

Słowa Brada o stanie umysłu jej matki, o tym, że wiadomość o wznowieniu śledztwa w sprawie morderstwa doprowadziła ją do kolejnego załamania, sprawiły, że Sienna zaczęła się zastanawiać, czy podjęła właściwą decyzję. Przez dziesięć lat udawało jej się unikać chaosu tworzonego przez Viv. Może ten okres nieobecności zatarł w niej wspomnienia? Może to dlatego myśl o poradzeniu sobie z chorobą psychiczną matki stawała się bardziej znośna?

Sienna obróciła twarz do okna, patrzyła, jak obok niej przemyka miasteczko Tranquility Bluffs, choć tak naprawdę wcale go nie widziała.

– Zaczynasz mieć wątpliwości?

– Nie – skłamała, zerkając ponownie na brata. – Zastanawiam się tylko, jak ona zareaguje.

– Możemy zgadywać. Ja skłaniam się ku atakowi.

– Dzięki.

– Po prostu patrzę na to realnie, siostra.

Skręcił w Winter Lane, a Sienna wypuściła z płuc nieświadomie wstrzymywane powietrze. Dorastała na tej obsadzanej drzewami ulicy, z szerokim chodnikiem i głębokimi podwórzami z przodu.

Dostrzegła dom, w którym spędziła dzieciństwo, duży budynek z czerwonej cegły w stylu kolonialnym, ze sporym gankiem i okrągłym podjazdem. Brad skręcił, zatrzymał się i wyłączył silnik.

Spojrzał jej w oczy. Zobaczyła, że jej współczuje.

– Gotowa?

– Bardziej się nie da.

Wysiedli z samochodu i ruszyli w górę szeroką ścieżką wyłożoną kostką. Sienna zauważyła, że wszystkie zasłony od frontu były zasunięte, a na drzwiach wciąż wisiał poobijany i smutny świąteczny wieniec.

Zadzwoniła. Po kilku chwilach usłyszała szuranie z drugiej strony drzwi.

– Kto tam?

– Viv, tu Bradley.

– Kto jeszcze jest z tobą? Liz?

– Nie, mamo, to ja. Sienna.

Nastąpiło pełne dziesięć sekund ciszy, po czym poruszyła się zasłona na bocznym oknie. Matka wyjrzała na zewnątrz.

Sienna podniosła rękę na powitanie, zasłona opadła z powrotem na miejsce. Chwilę później drzwi się otworzyły i matka kazała im wejść do środka.

– Szybko.

Gdy przekroczyli próg, kobieta złapała za drzwi, wyjrzała na zewnątrz, po czym natychmiast je zamknęła i przekręciła zamek.

Szeroko otwartymi oczami przyjrzała się Siennie.

– To naprawdę ty.

– Cześć, mamo.

– Myślałam, że to podstęp.

– Żaden podstęp – Sienna mocno przytuliła matkę. Kobieta wydawała się strasznie chuda. – Dobrze cię widzieć, mamo.

Matka wręcz się jej uczepiła.

– Moja piękna dziewczyna wróciła do domu. Jak ja za tobą tęskniłam.

– Ja za tobą też.

Matka odsunęła ją na długość ręki i uważnie się jej przyjrzała. To pewnie jak patrzenie w lustro, pomyślała Sienna. Takie, które zaginało czasoprzestrzeń i przenosiło ją o trzydzieści lat wstecz.

– Nie powinnaś była tu przyjeżdżać. Ostrzegałam cię, tu jest...

– Mamo – powiedziała spokojnie Sienna. – To jest mój dom. Chciałam być blisko ciebie. – Spojrzała na brata. – I Brada.

– Skarbie – mocniej ścisnęła ramiona córki i w jej oczach nagle pojawiło się coś mrocznego i przerażonego. – Tu nie jest bezpiecznie.

– Jest tak samo bezpiecznie jak w Londynie – Sienna położyła ręce na dłoniach matki. – Zostaję tutaj.

Viv otworzyła oczy jeszcze szerzej.

– Znaleźli cię, prawda? Odkryli, że przebywałaś w Londynie?

Zastanawiała się, jak będzie wyglądała rzeczywistość mieszkania z mamą – właśnie tak. Dzień w dzień.

Siennie zachciało się płakać. Tak jak wtedy, gdy była mała, a mama cały czas mówiła do niej właśnie w ten sposób. Bo już jako mała dziewczynka wiedziała, że z matką jest coś nie tak.

Przypomniała sobie, że kiedy była na tyle duża, by ubrać uczucia w słowa, spytała o to ojca. Musiała przyznać, że był z nią szczery. Głębokim, ciepłym głosem wytłumaczył jej, że mamusia jest chora i dlatego czasami mówi rzeczy, które są niewłaściwe lub nie mają sensu. Kazał Siennie przysiąc, że przyjdzie do niego z każdym problemem, a w zamian obiecał jej, że zawsze powie jej prawdę.

– Nikt mnie nie znalazł – powiedziała Sienna łagodnie, ale stanowczo – i nikt mnie nie ściga. Chciałam tylko wrócić do domu.

Wstrzymała oddech. Matka zamrugała. Raz. Drugi. Robiła to jak hazardzista. Była to wizualna wskazówka nie do tego, o czym myślała, ale do tego, co przetwarzała.

– Na jak długo? – zapytała.

– Może na zawsze. I pomyślałam, że dopóki nie znajdę własnego miejsca zamieszkania, zostanę tutaj, z tobą. Zgadzasz się?

Ponownie zamrugała, po czym kiwnęła głową i opuściła ręce, krzywiąc się przy tym.

– Damy radę. Będzie jak za dawnych czasów.

Sienna się uśmiechnęła.

– Ja też tak myślę.

– Gdybym wiedziała, że przyjdziesz, posprzątałabym – spojrzała znacząco na Brada. – Wiesz, że nienawidzę, gdy ktoś widzi mnie w takim stanie.

– Chciała zrobić ci niespodziankę – powiedział Brad i odwrócił się z powrotem do drzwi. – Może pójdę po twoje bagaże?

– Pomogę ci.

Odsunął Siennę.

– Ty odwiedzasz swoją mamę. Viv, gdzie mam zanieść walizki?

– Oczywiście do jej starego pokoju.

– Racja – zgodził się i puścił oko do Sienny. – Co ja sobie myślałem?

– Dziękuję, Bradleyu – powiedziała matka. – Wejdź, kochanie. Tak długo cię nie było. I chcę usłyszeć wszystko o twojej podróży do domu. Zjemy sobie ciasteczka i wypijemy mleko. Tak jak kiedyś.

– Nie wiem jak z ciastkami czy mlekiem, ale z przyjemnością wypiłabym dużą szklankę wody.

Matka kiwnęła głową, a Sienna poszła za nią do kuchni. Ostatni raz była w domu na pogrzebie ojca, pięć lat temu. Ona i Mimi przyleciały tutaj, a kilka dni później wróciły do siebie. Wtedy też tutaj mieszkały i Sienna doskonale pamiętała, że budynek wyglądał tak jak kiedyś.

Ale w ciągu ostatnich pięciu lat zaszły w nim ogromne zmiany.

Panowała tu ciemność jak w grobowcu, zasłony we wszystkich oknach były zaciągnięte. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, tak jakby nie wietrzono od bardzo dawna. To, co kiedyś było pięknie udekorowane i nieskazitelnie utrzymane, teraz było przestarzałe, zakurzone i postrzępione na krawędziach.

Gdyby tata zobaczył to miejsce w takim stanie, załamałby się. Był taki dumny ze swojego domu i rodziny. Ciężko pracował, by wypełnić go miłością. I normalnością, pomyślała. Starał się zapewnić jej i Bradowi tak normalne dzieciństwo, jak to tylko możliwe.

Matka odwróciła się, by na nią spojrzeć.

– Co się dzieje?

– Myślę o tacie. Tęsknię za nim.

– Ja też.

– Jest tu strasznie ciemno i przygnębiająco. Mogę odsunąć zasłony?

– Wolałabym nie. Nie lubię, gdy ludzie tu zaglądają.

Sienna pomyślała, że sposób rozumowania matki powinien ją zaskoczyć. Niestety, nie zaskoczył. Postanowiła zacząć od małych rzeczy, tak jak robił to jej tata.

– A może tylko w jednym oknie? Od razu poczułabym się o wiele lepiej.

Matka kiwnęła głową.

– W kuchni.

Weszły do środka i Sienna podeszła do dużego okna naprzeciwko stołu. Odsłoniła żaluzje i na dębowy blat padły promienie słońca.

– Jak miło – powiedziała matka. – Poza tym, jeśli ktoś będzie chciał się zakraść na podwórze, to zauważymy.

Sienna udała, że nie słyszy tej uwagi, a matka poszła do spiżarni.

– Na pewno nie masz ochoty na ciastko? Mam oreo. Twoje ulubione.

Pod wpływem tej propozycji Sienna się uśmiechnęła. Nie jadła oreo od wielu lat. I prawdę mówiąc, nawet nie myślała o tym, żeby je jeść.

– Mamo, ty sobie zjedz. Ja nie jestem głodna. Nalać ci wody? Czy mleka?

Viv wybrała mleko i podczas gdy Sienna wyjęła szklanki i zaczęła rozlewać napoje, matka ułożyła ciasteczka na talerzu. Zaniosły wszystko do stołu i usiadły, zajmując miejsca, które od zawsze do nich należały: matka na jednym końcu stołu, ojciec siadał na drugim, a Sienna i Brad – naprzeciwko siebie.

Gdy Viv sięgnęła po ciastko, jej rękaw podciągnął się do góry, odsłaniając brzydkiego siniaka, który biegł od dłoni do łokcia, a dalej znikał pod materiałem.

– O mój Boże, mamo. Zrobiłaś sobie krzywdę.

– To nic takiego.

– To wcale nie jest nic – odparła Sienna i przypomniała sobie, jak wcześniej matka skrzywiła się z bólu. – Co się stało?

– Spadła – powiedział Brad, który właśnie wszedł do kuchni. Podszedł do stołu i wziął z talerza dwa ciastka.

Sienna ściągnęła brwi.

– Co masz na myśli? Skąd spadła?

– Ze schodów. Zahaczyła dużym palcem o wykładzinę, która się poluzowała – wsadził sobie do ust całe ciastko. – Mogło się to skończyć o wiele gorzej.

Spojrzała na matkę.

– Spadłaś ze schodów? Kiedy?

Brad odpowiedział, sięgając po kolejne ciastka.

– Jakiś tydzień czy dwa temu. Prawda, Viv? – kobieta pokiwała głową, a on mówił dalej: – W środku nocy. Następnego dnia kazałem dokładnie przykleić wykładzinę na półpiętrze. I dodać oświetlenie.

Mówił to wszystko bardzo swobodnym tonem. Tak jakby upadek ze schodów nie był niczym wielkim.

Sienna miała jednak inne zdanie.

– Mamo, co robiłaś na półpiętrze w środku nocy?

Viv wzruszyła ramionami.

– Byłam głodna. Chciałam coś przekąsić.

Brad spojrzał na zegarek.

– Siostra, jeśli to już wszystko, to wracam do biura.

Sienna skinęła głową i wstała.

– Odprowadzę cię.

– Dzięki – odwrócił się. – Na razie, Viv.

Kobieta nie odpowiedziała, a Sienna podążyła za bratem i wyszła na ganek, zamykając za sobą drzwi. Złapała go za ramię.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, że spadła ze schodów?

– Bo to nie było nic poważnego. Dzięki Bogu nic jej się nie stało. Zwichnięty nadgarstek i kilka siniaków. Naprawiłem problem i dodałem oświetlenie. O co takie halo?

– Miałam prawo o tym wiedzieć.

– To nie było nic poważnego, nie chciałem cię martwić.

– Brad, przestań mnie chronić.

– Z przyjemnością – był wściekły. Widziała to po rumieńcu na jego policzkach i napiętych mięśniach szczęki. Wyswobodził się z jej uścisku i się odsunął. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

– Już to mówiłeś.

– Trzeba to powtórzyć. Bo jeśli nie wiesz, to ja raczej nie dam rady po tobie posprzątać.

ROZDZIAŁ ÓSMY

14.25

Sienna wróciła do kuchni i zobaczyła, że matki już nie ma.

– Mamo? – krzyknęła. Viv nie odpowiedziała, więc zawołała ponownie i zeszła na dół. Salon. Gabinet ojca. Zajrzała nawet do łazienki i na taras – choć nie wiedziała, po co matka miałaby wychodzić na mróz.

Podeszła do schodów i spojrzała w górę.

– Mamo? Jesteś tam?

Choć Viv nie odpowiedziała, Sienna uznała, że matka jest na górze. Bo i gdzie mogłaby być?

Zaczęła wchodzić po schodach. Na korytarzu na piętrze było ciemno jak w nocy, a kiedy dotarła na górę, zobaczyła dlaczego: w każdym oknie na piętrze rolety były opuszczone.

Ruszyła w stronę swojego starego pokoju. Przez uchylone drzwi na korytarz wylewała się smuga światła. W pomieszczeniu ktoś się ruszał.

Sienna poczuła mocny ścisk w piersi. Jej serce zaczęło bić dziko, uniemożliwiając nabranie powietrza. Każdy krok był dla niej jak kolejne przekręcenie korbki w zabawce na sprężynie, z każdym krokiem coraz bardziej bała się tego, co wyskoczy z pudełka.

Zatrzymała się przy drzwiach i je popchnęła. I zastała matkę pochyloną nad otwartymi walizkami.

– Mamo! Co ty robisz?

Viv podniosła wzrok. I uśmiechnęła się pogodnie.

– Rozpakowuję cię, kochanie.

– Sama mogę to zrobić. Zostaw to, proszę – Sienna nie chciała, żeby jej słowa tak ostro zabrzmiały, więc załagodziła je następnym zdaniem. – Ale i tak dziękuję. Doceniam fakt, że o tym pomyślałaś.

– Nie ma sprawy – matka wstała, przeszła na drugą stronę pokoju i usiadła na brzegu łóżka. Wygładziła dłonią różową kołdrę. – Jak podoba ci się twój pokój? Niczego w nim nie ruszałam.

Wcześniej Sienna nie zwróciła na to uwagi, ale rzeczywiście – pokój wyglądał tak samo. Identycznie.