Sztuka dystansu - Małgorzata Nowak - ebook

Sztuka dystansu ebook

Nowak Małgorzata

3,0

Opis

Sztuka dystansu” to zbiór felietonów publikowanych w latach 2013—2020 w „Dyrektorze Szkoły”, ogólnopolskim miesięczniku dla kadry kierowniczej oświaty — wersja rozszerzona, bez ingerencji redakcji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 196

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Małgorzata Nowak

Sztuka dystansu

Felietony

Projektant okładkiMałgorzata Nowak

© Małgorzata Nowak, 2021

© Małgorzata Nowak, projekt okładki, 2021

„Sztuka dystansu” to zbiór felietonów publikowanych w latach 2013—2020 w „Dyrektorze Szkoły”, ogólnopolskim miesięczniku dla kadry kierowniczej oświaty — wersja rozszerzona, bez ingerencji redakcji.

ISBN 978-83-8221-160-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Żeby być sobą, trzeba być kimś.

Jacek Santorski

Wstęp

„Sztuka dystansu” to zbiór felietonów publikowanych w latach 2013 — 2020 na łamach „Dyrektora Szkoły”, miesięcznika dla oświatowej kadry kierowniczej. Do ich wydania skłoniło mnie dobre przyjęcie „Potrzeby rozmowy” — podobnej w formie publikacji zawierającej felietony, które pisałam jako dyrektor Zespołu Szkół im. Ziemi Lubelskiej w Niemcach. W 2012 roku odeszłam ze szkoły i przeszłam na emeryturę. Nie zrezygnowałam jednak z aktywności zawodowej, dzielę się wiedzą i doświadczeniem z uczestnikami szkoleń, prowadzę zajęcia na studiach podyplomowych, piszę artykuły i książki.

Zebrane teksty powstawały od 2011 jako „Maile do młodej dyrektorki”; w pierwszej części ich adresatką była Maria, koleżanka rozpoczynająca dyrektorską drogę, natomiast felietony w „Sztuce dystansu” kieruję do każdego, komu nieobce są problemy edukacji i refleksja nad jakością życia i dokonywanymi wyborami (nie tylko zawodowymi). Dane opisywanych osób w większości są prawdziwe, zmieniłam imiona dzieci, bohaterów rodzinnych historii.

Wyjaśnienie dla uważnych: w latach 2011 — 2015 roku felietonowe maile ukazywały się w każdym numerze „Dyrektora Szkoły”, od 2016 publikowane są co dwa miesiące; natomiast wśród tekstów z 2020 roku dwa (z lutego i kwietnia) nie były drukowane na łamach czasopisma. Ostatni tekst napisałam w okresie pandemii koronawirusa i — zgodnie z wyznawaną przeze mnie zasadą proaktywności — ten nieprzewidywalny czas wykorzystałam na opracowanie i wydanie niniejszej książki.

Za inspiracje dziękuję szczególnie członkom mojej rodziny oraz uczestnikom szkoleń, dzielących się edukacyjnymi historiami. Życzę dobrej lektury.

Niemce, maj 2020.                                          Małgorzata Nowak

Szukanie Księżyca

Styczeń 2013

Zgasły listopadowe znicze zadumy nad przemijaniem, przeleciały feerią barw święta Bożego Narodzenia i już Nowy Rok wkroczył z szaleństwem karnawału, zabaw choinkowych, studniówek. Coraz bardziej brakuje nam czasu na zatrzymanie, na refleksje? SMS-y zastępują rozmowy, e-maile gardzą sztuką epistolarną, a życie zaliczamy odhaczając na tablecie załatwione sprawy. W szkole forma przysłania treść, od słów zwiastujących Dobrą Nowinę ważniejszy jest kostium, oprawa, błysk. Zamiast bliskich relacji mamy public relaction spotkań z VIP-ami. Życie mknie, za nami kolejny rok, problemy te same…

Zmartwiłam się tonem Twojego e-maila. Mam wrażenie, że jesteś mocno zmęczona, inaczej działania organu prowadzącego nie wyprowadziłyby Cię z równowagi. Rozumiem rozgoryczenie związane z komentarzami na temat gospodarowania środkami funduszu socjalnego. Osobą uprawnioną do podejmowania decyzji w sprawie funduszu socjalnego jest dyrektor. Tak zwana komisja socjalna jest bytem zwyczajowym, to jedynie ciało doradcze dyrektora szkoły, może być — nie musi. Co do związków zawodowych, to ich uprawnienia reguluje art. 27 ustawy z 23.05.1991 r. o związkach zawodowych (tekst jedn.: Dz. U. z 2001 r. Nr 79, poz. 854 ze zm.).Najważniejsze: za zakładowy fundusz świadczeń socjalnych odpowiada osobiście dyrektor, nie komisja socjalna lub związki zawodowe. Jeśli zechcesz, kiedyś porozmawiamy szerzej na temat funduszu socjalnego. Dziś o czymś innym, bardziej przyjemnym, wszak zaczynamy nowy rok.

Rozpoczęłaś kolejny etap bycia dyrektorem. Nie wiem, czy znasz teorie Marka Pleśniara, dyrektora biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, o etapach dyrektorskiego bytu. Według tej teorii w dyrektorskiej karierze można wyróżnić następujące okresy:

— miesiąc miodowy — czas starannie skrywanej radości z nowopoznanych względów konserwatora i uśmiechów tych, którzy niedawno gorliwie uśmiechali się do byłego;

— rok wariackich papierów — gdy nie jest wprawdzie lekko, ale w oczach organów zewnętrznych nadal uchodzi kompletna niewiedza; rok ten niektórzy nazywają: to wina mojego poprzednika;

— pierwsza mała stabilizacja — kolejne cztery lata, gdy nowi dyrektorzy mają tendencję do mówienia: to wszystko tu oto jam uczynił. Co jakiś czasmałą stabilizację przerywa wypadek przy pracy, sytuacja kryzysowa, trzęsienie ziemi lub tsunami, ale poza tym to spoko; -)

— czas zgrzytania zębami — okres przed następnym konkursem; -)

Miodowy miesiąc i rok wariackich papierów masz za sobą. Problemy, o których piszesz, to norma w okresie małej (nie)stabilizacji. Trzymaj się, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Za to ciekawie i z emocjami — na pewno.

Może pomogą Ci moje refleksje po III Kongresie Kobiet Lubelszczyzny. To impreza pod hasłem Aktywność kobiet zorganizowana przez kobiety nie tylko dla kobiet. W programie, miedzy innymi, panele dyskusyjne: Nic co nowe nie jest mi obce?, Równość — czy potrzebna czy możliwa?; pokaz filmu Miss representation, warsztatyNordic Walking, wystawy fotograficzne: Foty na płoty i Ona matka. Na deserpokaz mody: Babcia — mama — córka. Na wybiegu prezentowały się paniereprezentujące różne pokolenia: najmłodsza miała lat trzy, najstarsza… była też piękna. Z ciekawostek oświatowych: aplauz zdobyła pani Ewa, dyrektor lubelskiego Wydziału Oświaty i Wychowania z córką Hanią.

O Kongresie piszę Ci jednak z powodu słów, jakie usłyszałam na wykładzie profesor Marii Pasło–Wiśniewskiej na temat przywództwa kobiet. Dzieląc się doświadczeniami z trzydziestu lat kierowania biznesem powiedziała: Wykonuj właściwą pracę, nie jakąś pracę właściwie. Styczeń, okres noworoczny, to czas podsumowań, planów, decyzji o zmianach. Czy praca, jaka wykonujesz, to właściwa praca? Czy o tym marzyłaś? Tego chciałaś? Do tego dążyłaś? Pani profesor swój wykład zakończyła słowami: Szukaj swojego Księżyca, do którego chcesz dotrzeć. Nawet jeśli Ci się nie uda, to upadniesz w gwiazdy. Piękne, prawda?

Mój księżyc świeci coraz jaśniej. Od kilku miesięcy jestem na emeryturze, lecz nad biurkiem nadal wiszą ważne zasady. Może i Tobie się przydadzą:

— W drodze na Księżyc pociągnij za sobą innych ludzi, współpraca jest istotą nowoczesnego przywództwa.

— Kieruj się zaufaniem, ufaj, okazuj szacunek swoim współpracownikom.

— Słuchaj, rozmawiaj, odkryj siłę dialogu.

— Bądź aktywna zwykłą ludzką aktywnością: nie czekaj, nie stój, mobilizuj innych, działaj.

— Dostrzeż i doceń sukces każdego pojedynczego człowieka — to najlepszy motywator.

Bądź zawsze, w każdych okolicznościach i konfiguracjach Człowiekiem. Nie daj się omotać układom politycznym, nie uczyń się zakładnikiem public relations, żyj z godnością i w zgodzie z sobą. To moja propozycja postanowień noworocznych.

PS A na deser informacja, która niezauważalnie przemknęła w mediach. W raporcie o edukacji w 50 krajach pod tytułem „Krzywa nauczania” ogłoszonym przez Pearson ( jedną z największych firm edukacyjnych na świecie) zajmujemy 14 miejsce! I jak tu nie być optymistą?

Niezależność a koniunkturalizm

Luty 2013

Jak dobrze, że wzięłaś sobie do serca moje rady sprzed roku, kiedy przekonywałam Cię, że profesjonalny dyrektor, to wypoczęty dyrektor. Ferie już za nami. Cieszę się, że znalazłaś czas na kilka dni odpoczynku. Jeszcze raz dziękuję za pocztówkę. Twoje życzenie,… aby czas przyniósł spokój i dystans do spraw niegodnych uwagi, w zamian dając sztukę dostrzegania spraw istotnych…, wydrukowałam i powiesiłam nad biurkiem. Niech się spełnia.

Pytasz, co robię? Cóż, okazuje się, że mimo emerytury (a może właśnie dlatego?) jestem cennym współpracownikiem dla firm szkoleniowych. Jestem dyspozycyjna, a wieloletnie doświadczenie dyrektorskie procentuje praktyczną znajomością zagadnień. Jako niezależny trener sama decyduję o czasie i miejscu pracy. Kalendarz mam zajęty już do kwietnia. O wrażeniach z peregrynacji po szkołach napiszę innym razem, zapewniam Cię, że moja nowa praca to okazja do niejednego studium porównawczego i analizy przypadków oświatowych.

Dziś o czymś innym. Dziwisz się, dlaczego w ostatnim numerze Kleksa, szkolnej gazety, którą Ci regularnie wysyłam, nie ma mojego tekstu. Twoje pytanie o przyczynę dotknęło czułego miejsca. Jak wiesz, Kleks to mój beniaminek wśród szkolnych przedsięwzięć, czasopismem chwaliłam się przy każdej okazji i w każdym towarzystwie. Było czym, ostatni sukces redakcji to I miejsce w III Ogólnopolskim Konkursie na Gazetkę Szkolną organizowanym przez tygodnik Kontakty i Centrum Doskonalenia Nauczycieli TWP w Łomży.

Dobra gazeta skutecznie buduje wizerunek szkoły, o czym się wielokrotnie przekonałam. W tym roku Kleks obchodził XX Jubileusz, ma długi staż jak na szkolne czasopismo. Koleżanka opiekująca się z mojego nadania redakcją poprosiła o kilka słów do numeru jubileuszowego. Ucieszyłam się i z przyjemnością napisałam krótki wspomnieniowy tekst. Pozwolę sobie go zacytować, jest naprawdę niedługi.

Jest taki okres w życiu człowieka, kiedy sztuką jest umieć stanąć z boku. Doświadcza tego uczucia rodzic, kiedy dziecko dojrzewa, staje się dorosłe, wybiera własną drogę. Mądry rodzic potrafi wtedy stanąć obok; wspierać bez wtrącania się, motywować bez nakłaniania, pomagać bez narzucania.

„Kleks” jest moim dzieckiem. Wymyśliłam go zaczynając pracę wicedyrektora, prowadziłam przez 7 lat; potem jako dyrektor wspierałam, motywowałam, inspirowałam, szukałam środków na finansowanie. Nigdy nie cenzurowałam czasopisma, zawsze miałam pełne zaufanie do pracy opiekunów i uczniów. I nigdy się nie zawiodłam. Zawsze byłam z „Kleksa” dumna.

Przez dwadzieścia lat stał się nieodłącznym elementem życia szkoły, towarzyszy wydarzeniom, dokumentuje emocje, utrwala przeżycia, uświadamia upływ czasu. Jest wizytówką Zespołu Szkół im. Ziemi Lubelskiej w Niemcach. Było to możliwe, gdyż koncepcja pisma zrodziła się z potrzeby serca i trafiła na twórczy zespół uczniów i nauczycieli. „Kleks” jest spełnieniem marzeń o szkolnej gazecie. Oddałam go w dobre ręce, uniezależnił się, zaczął żyć własnym życiem, dojrzał, dorósł. Ma dwadzieścia lat. Piękne są marzenia, które przerastają marzycieli.

Z okazji XX Jubileuszu dziękuję opiekunom gazety oraz wszystkim współpracującym z redakcją przez te lata nauczycielom i uczniom za to, że „Kleks” ma się dobrze i nadal budzi emocje. Dalszą drogę niechaj wyznaczają Wam zasady zawarte w Karcie Etyki Mediów:

— zasada prawdy,

— obiektywizmu,

— oddzielania informacji od komentarza,

— uczciwości,

— szacunku i tolerancji,

— pierwszeństwa dobra odbiorcy,

— wolności i odpowiedzialności.

Życzę Redakcji i Czytelnikom, aby zawsze, niezależnie od okoliczności robili rzeczy właściwe, nie jakieś rzeczy właściwie.

Z radością brałam do ręki jubileuszowo — świąteczne wydanie. Gazeta była piękna, kolorowa, wydana w profesjonalnej drukarni, miała 48 stron; wypasiona, jak by powiedzieli gimnazjaliści. Z niecierpliwością szukałam swojego tekstu. Znalazłam na 9 stronie — trzy zdania: podziękowania i kodeks medialny. Reszta zniknęła. Zadzwoniłam i zapytałam:

— Dlaczego wycięto tekst, który był moim pożegnaniem ze szkolną gazetą?

— Nie pasował do koncepcji tego numeru.

Odłożyłam słuchawkę. Słyszę te słowa, jakby to było wczoraj. Nadal jest mi przykro, nie potrafię zrozumieć.

Szukałam w słowniku znaczenia słowa koncepcja. Znalazłam konformizm i koniunkturalizm. W jubileuszowym Kleksie znalazło się miejsce dla wielu, wielu zasłużyło na zdjęcia, notki biograficzne. Całą stronę razem ze zdjęciem poświęcono dyrektor Gminnego Ośrodka Administracji Szkół, osobie, która przyczyniła się pośrednio do mojej rezygnacji ze stanowiska. W szkolnej gazecie zabrakło miejsca dla jej pomysłodawczyni, pierwszej opiekunki redakcji, do sierpnia ubiegłego roku dyrektorki szkoły. Umarł król, niech żyje król. Boli. Z czasem przejdzie. Niesmak zostanie.

Dlaczego opisuję tę historię? Angażujesz się bardzo w sprawy szkoły, oddajesz jej czas, którego brakuje Ci dla bliskich. Ja postępowałam podobnie, nie żałuję tego, czasem, jak w tej sytuacji, jest mi po prostu tak po ludzku przykro.

Pamiętaj, świat dyrektora nie powinien zaczynać się i kończyć na szkole. Zadbaj o swoje życie poza szkołą, zadbaj, by robić rzeczy właściwe, by Twoje poczucie wartości, potrzeba samorealizacji i rozwoju nie zależała od aktualnych układów i zależności między organem prowadzącym, nadzorującym a związkami zawodowymi. Zadbaj o swoją niezależność.

Dzielenie się wiedzą

Marzec 2013

Jak dobrze, że już marzec. Po raz pierwszy od wielu lat mam czas na spacery i szukanie wiosny. Niestraszne mi ostatnie podrygi zimy, zamykam komputer, nakładam polar, czapkę z daszkiem, biorę kijki i w trasę. Jeszcze szarawo, słońce nieśmiałe, ale już żółte marcówki wychylają się spod zeschłej trawy i pachnie wiosną!

Namawiam Cię do wyjścia na dwór, przyda Ci się przerwa i oderwanie od wypełniania rubryk w SIO (dla niewtajemniczonych: System Informacji Oświatowej). Szczerze współczuję wszystkim, którzy muszą się z tym zmagać. Do takiego wniosku skłoniła mnie pobieżna lektura aktów prawnych związanych z wdrożeniem nowego SIO. Stosowna ustawa i wynikające z niej rozporządzenia to ponad 80 stron specjalistycznego języka, skróty, fachowe określenia, odnośniki. Rozumiem celowość zebrania i ogarnięcia informacji na temat oświaty na szczeblu centralnym, jednak procedury z tym związane wymagają, moim zdaniem, oddelegowania specjalnych pracowników wyłącznie do obsługi SIO.

O ile jest to możliwe na poziomie ministerstwa, kuratorium czy dużego organu prowadzącego, to już w gminie nie jest takie oczywiste; zaś w większości szkół, zwłaszcza wiejskich — niemożliwe. Bo kogo oddelegować? Sekretarkę, która odpowiada za wszystkie sprawy administracyjne, akta osobowe pracowników i załatwianie spraw uczniów, rodziców i wszelkich interesantów? A co mają zrobić dyrektorzy szkół, którzy o sekretarce mogą tylko pomarzyć? Odpowiedź jest prosta; dyrektor odpowiada za wszystko.

Niestety, możliwość delegowania uprawnień w zakresie SIO prosta nie jest i wymaga określonej procedury. Cóż zatem robią dyrektorzy odpowiedzialni za wywiązanie się z kolejnego zadania narzuconego bez odpowiedniego wsparcia? Wspierają się nawzajem. Ja takie wsparcie znajdowałam na forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. Teraz jest podobnie: wątki poświęcone dyskusji o SIO pokazują, z jakimi problemami zmagają się zarządzający szkołami, zamiast zająć się doskonaleniem procesu uczenia/uczenia się, co jest podstawowym zdaniem szkoły. A może się mylę? Inteligentna jestem, a pewnych porad nijak nie rozumiem: Antywirus wystarczy wyłączyć na czas instalacji. Z firewallem na razie daj spokój. Zresztą zależnie od wersji Awasta firewall może być zintegrowany z antywirusem.

Na szczęście, już się z SIO zmagać nie muszę, ale nadal uczę się, korzystając z sieci wsparcia. Sięgając do terminologii naukowej praktykuję konektywizm, uczę się korzystając z zasobów cyfrowych i bogactwa nawiązanych relacji.Moc dyrektora bierze się z profesjonalnej wiedzy oraz umiejętności dzielenia się nią z innymi. Potrafię i chcę pomóc, potrafię z pomocy skorzystać — tego się nauczyłam od mądrzejszych, zwłaszcza na forum OSKKO. Dodając świadomość prawną i zaufanie, podstawę kompetencji społecznych, mamy odpowiedź, jak buduje się autorytet lidera.

Nie bez powodu piszę o umiejętności dzielenia się wiedzą, sztuce korzystania ze wsparcia i zaufaniu. Ostatnio znalazłam się w niezręcznej sytuacji. Mam teraz czas na śledzenie aktualności oświatowych, ofert szkolenia czy publikacji. Ze szczególną uwagą przeglądam stronę Ośrodka Rozwoju Edukacji, gdzie często pojawia się kolejny e-poradnik.

Doceniam otwarte zasoby cyfrowe, jednak chętnie korzystam z wydań papierowych. Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy znalazłam możliwość zamówienia serii książek o pracy z uczniem zdolnym. W formularzu rejestracyjnym należało wpisać swoje dane i adres placówki oświatowej, nie musiało to być jednak miejsce pracy. Bez większego zastanowienia wpisałam adres mojej byłej szkoły, znam jej potrzeby, więc zamówiłam kilka egzemplarzy z myślą o bibliotece i nauczycielach. O zamówieniu bezpłatnych książek (po jednej dla siebie, reszta dla szkoły) poinformowałam e-mailowo wicedyrektorkę oraz panią sekretarkę, ciesząc się z pozyskania publikacji. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam e-maila z ORE następującej treści: Szanowna Pani, zwracam się z prośbą o wyjaśnienie dotyczące zamówionych przez Panią poradników. W dniu dzisiejszym otrzymałam telefon od dyrektora (…) z informacją, że nie jest Pani pracownikiem szkoły i zamówiła Pani poradniki na adres szkoły bez zgody i wiedzy dyrekcji.(…)Informacja ta nie pozwala na przesłanie na Pani nazwisko zamówionych poradników do szkoły. Cóż, sprawę niezwłocznie wyjaśniłam, przeprosiłam za nieporozumienie i zamówiłam poradniki na adres oświatowej firmy szkoleniowej, z którą współpracuję. Wiedzą z publikacji podzielę się z nawiązką podczas warsztatów z nauczycielami; dzielę się także kolejnym doświadczeniem ze sfery budowania relacji nowego dyrektora z byłym. Ku refleksji? Każdy dyrektor będzie kiedyś byłym dyrektorem. Warto o tym pamiętać.

Być profesjonalistą

Kwiecień 2013

Wielkanocne święta już za nami, a żonkile dopiero zaczynają cieszyć oko. Postanowiłam przenieść się z przedpołudniową kawą na taras; słońce i powietrze sprawiają, że wszystko wydaje się prostsze, ludzie lepsi, a ja młodsza. Rok temu pisałam: za czasem nie nadążam, tyle się dzieje, znów gonią mnie terminy, zaraz egzaminy, arkusz organizacyjny i jeszcze ewaluacja zewnętrzna. Teraz czas zwolnił, pozwala się obłaskawić, daje szansę na lekturę, spacer, na refleksję nad tym, co jeszcze jest a już mija. To nie czas rządzi moim życiem, to ja panuję nad czasem, dyktuję warunki, stawiam wymagania. Decyduję, kiedy i co robię. W kwietniowe weekendy prowadzę zajęcia na kursie zarządzania szkołą, przekazując swoje doświadczenia przyszłym dyrektorom.

Mam wrażenie, że ta praca czekała właśnie na mnie. Lubię uczyć. Zawsze lubiłam. Przechodząc na emeryturę martwiłam się, jak sobie poradzę z potrzebą aktywności, rozwoju, samorealizacji. Bałam się zamknięcia w czterech ścianach komputera, sprawdzania poczty, w której tylko reklamy i newslettery sklepów internetowych. Rzeczywistość okazała się łaskawa, pracy mi nie brakuje, kontakty wirtualne się wzbogaciły, a relacje w realu bardziej pielęgnowane nabrały blasku.

Co mnie cieszy szczególnie w sferze zawodowej? Moment czytania kart ewaluacyjnych po szkoleniu. W rubryce Uwagi na temat prowadzącej najczęściej pojawia się słowo profesjonalizm w różnych odmianach. Jest to dla mnie największy komplement i podziękowanie. Ze wszystkich słów na p, czyli: powołanie, poświęcenie, pasja, które łączy się w edukacyjnej tradycji z zawodem nauczyciela, najbardziej cenię sobie właśnie profesjonalizm.

Zastanawiałaś się kiedyś nad sensem słowa profesjonalista? Kim jest? Jakimi cechami się wyróżnia? Słownikowa definicja mnie nie zadowala. Kojarzy mi się ze świetnym hydraulikiem (niczego hydraulikowi nie ujmując): profesjonalista — specjalista, fachowiec w jakiejś dziedzinie, człowiek dobrze znający swój zawód, zawodowiec. (M. Szymczak,[red.] Słownik Języka Polskiego, Warszawa 1978). Szukałam czegoś bardziej pasującego do mojego rozumienia terminu profesjonalista. I znalazłam! Niewielka objętościowo lektura Profesjonalizm w uczeniu. Jak osiągnąć sukces (B.Hurst, G. Reding, Warszawa 2011), wydana przez Wolters Kluwer w serii Inspiracje Edukacyjne. Przeczytałam tam wypowiedź Wiliama Glasera, która, według mnie, oddaje sens profesjonalizmu edukacyjnego: Wykonanie pracy, nawet dobre, jest czymś wystarczającym dla nieprofesjonalistów, ale cechą profesjonalistów jest stałe poprawianie sposobu, w jaki pracę się wykonuje — poprawianie zarówno ze względu na własne standardy, jaki i ze względu na innych. (…) Profesjonaliści nie tylko wiedzą, jak wykonywać pracę, do której zostali wynajęci, ale także pozostawia im się możliwość wykonywania tej pracy w sposób, który uważają za najlepszy.(s.21) Wszystkie moje skojarzenia ze słowem profesjonalizm, czyli: wiedza, umiejętności, rzetelność, kompetencje, doskonalenie, rozwój, świadomość własnej wartości, sztuka refleksji;zawierają się w powyższym sformułowaniu.

Analizując wybrany przed laty zawód nauczyciela, uświadomiłam sobie, że jest to profesja, która implikuje konieczność bycia profesjonalistą.

Nauczyciel ma wiedzę, kompetencje, możliwość decydowania o sposobie wykonywania swojej pracy oraz nienormowany w pewnym zakresie czas pracy.

Co ogranicza wolność nauczyciela? Podstawa programowa i osiemnastogodzinne pensum.

Co pozostaje w sferze indywidualnych decyzji? Wiele: możliwość stworzenia własnego programu, swoboda wyboru treści, metod, przywilej poszukiwania i realizowania własnego stylu nauczania, samodzielność i niezależność podczas lekcji.

Czego oczekuje się od nauczyciela w zamian za kredyt zaufania i swobody zawodowej? Profesjonalizmu w całym bogactwie tego słowa, czyli fachowości, gotowości i umiejętności ciągłego poprawiania swojej pracy, doskonalenia, krytycznej refleksji i twórczego podejścia do problemów. Oczekuje się rzetelnej pracy w każdym aspekcie, wyznaczania sobie wysokich standardów i ich osiągania.

I dlatego, kiedy moja praca zostaje oceniona jako pełen profesjonalizm, jest to dla mnie najwyższa forma nagrody zawodowej. Na koniec fragment z książki, która mnie zainspirowała do rozważań. To standardy amerykańskiej organizacji zawodowej nauczycieli.

— Nauczyciele są oddani uczniom i nauczaniu.

— Nauczyciele znają przedmioty, których uczą i wiedzą, jak je przekazać uczniom.

— Nauczyciele odpowiadają za organizowanie przebiegu nauki uczniów i kontrolują go.

— Nauczyciele analizują systematycznie swoją pracę i na podstawie tej analizy wyciągają wnioski na przyszłość.

— Nauczyciele są członkami społeczności szkolnych. (Hurst, Reding, 2011, s. 20)

Warto sobie uświadomić, że dylemat: być albo nie być nie być profesjonalistą, ma tylko jednosatysfakcjonujące rozwiązanie. Wiem z doświadczenia. Bądź profesjonalistą!

Wirus odpowiedzialności

Maj 2013

Cieszę się, że spodobała Ci się polecana przez mnie lektura. Masz rację, w szkole za dużo czasu zajmują działania biurokratyczne, administracyjne, a zaniedbujemy często rzeczy najważniejsze, czyli doskonalenie procesu uczenia/nauczania. Sądzę jednak, iż przeciążenie zadaniami i rozrastanie się obszarów, za które odpowiadają dyrektorzy, nie zwalnia ich z moralnej odpowiedzialności za sens i cel sprawowania swojej funkcji.

Pozwól, że jeszcze wrócę do profesjonalizmu. W internetowej wersji Słownika Języka Polskiego, znalazłam lepszą definicję, niż ta przytaczana przeze mnie z książkowego wydania z 1978: Profesjonalista to:1.osoba zajmująca się zawodowo jakąś dziedziną, 2.ktoś, kto ma duże umiejętności w jakiejś dziedzinie i doskonale wykonuje swoją pracę.

Nadal jednak w tym sformułowaniu brakuje mi podkreślenia wagi doskonalenia i konieczności rozwoju. Zatrzymanie się na poziomie posiadanych kompetencji jest automatycznym regresem. Szkoła z założenia powinna być organizacją uczącą się. Zatem dyrektor, stojący na jej czele, winien być owego uczenia liderem. Jeżeli dyrektor nie doskonali swoich umiejętności, poprzestając na formalnym potwierdzeniu kwalifikacji zdobytych na kursie z zarządzania, to kierowana przez niego placówka ma małe szanse na rozwój. Oczywiście, mówiąc o doskonaleniu, nie chodzi mi o zaliczanie kolejnych szkoleń czy studiów podyplomowych; znam dyrektorów, którzy mając dyplomy kilku kierunków, w żadnym nie są profesjonalistą. Myślę raczej o intelektualnym przywództwie edukacyjnym, zdobytym drogą samorozwoju, refleksji i twórczym korzystaniu z doświadczeń.

Pewno dziwisz się, skąd u mnie takie dylematy i refleksje, przecież nie jestem już dyrektorem szkoły. Cóż, zawsze byłam wyznawcą tezy, że przywódcą się jest, nie bywa. Owo bycie, nie bywanie, to poczucie odpowiedzialności za szkołę, za pracowników, za wyniki uczniów. Kiedy przestajesz być dyrektorem, owa odpowiedzialność zmienia się w moralny imperatyw przekazania swoich doświadczeń, wykorzystania możliwości realnego wpływu na edukację w szerszym znaczeniu.

Z tego powodu nadal jestem w centrum spraw oświatowych, działam, piszę, szkołę. Doskonalę siebie i innych. Obecnie sporo czasu zajmuje mi udział w projekcie Ośrodka Rozwoju Edukacji. To pilotażowy internetowy kurs dla moderatorów wspierających Szkolnych Organizatorów Rozwoju Edukacji (SORE). Wiem, że interesujesz się e-learningiem. Może uda Ci się dostać do następnej edycji? A może wśród nauczycieli znasz kogoś, kto z powodzeniem mógłby pełnić rolę lidera doskonalenia? Celem kursu jest współpraca, wymiana doświadczeń, propagowanie twórczych pomysłów oraz umożliwienie pokazania własnego warsztatu pracy, a także integracja środowiska SORE jako nowej grupy zawodowej działającej w obszarze edukacji.

A wracając do mojej byłej szkoły… Wiesz, że nadal co jakiś czas mi się śni? Ostatnio obudził mnie sen, w którym uczestniczyłam w radzie pedagogicznej, już jako była dyrektorka, bez prawa głosu. Z bezsilnością obserwowałam, jak rozsypuje się system zbudowany na wsparciu, zaufaniu, poczuciu bezpieczeństwa. -To niemożliwe, ludzie się tak szybko nie zmieniają — chciałam krzyknąć i …obudziłam się. Mam nadzieję, że to był tylko sen.

Podobne koszmary dyrektorskiej frustracji czasem mnie budziły, gdy pełniłam funkcję dyrektora. Na szczęście, coraz rzadziej mnie prześladują. To znak, że powoli wyzbywam się wirusa odpowiedzialności. Pisze o nim Michael Fullan w książce Odpowiedzialne i skuteczne kierowanie szkołą (Warszawa 2006, s. 30.) Wirus występuje u osób pełniących funkcje kierownicze w dwóch formach: nadmiaru i niedostatku odpowiedzialności. Obie formy są szkodliwe dla zainfekowanego i dla otoczenia. Ani wyręczanie innych, ani zwalanie na nich wszystkich zadań nie są dobrym sposobem na bycie dyrektorem. Najskuteczniejszym lekarstwem jest zaufanie do kompetencji innych, dzielenie się z nimi wiedzą, wspieranie i dawanie poczucia bezpieczeństwa współpracownikom.

Jeśli rozpoznajesz u siebie wirusa odpowiedzialności, przemyśl zdanie: Szacunek i uznanie pojawiają się, gdy dyrektorzy liczą się z wrażliwością zależnych od siebie ludzi, umieją wsłuchać się w ich problemy i wystrzegają się arbitralnych działań. (Fullan 2006, s.65) Słowa: Silni przywódcy często nakładają na siebie zbyt dużą odpowiedzialność za powodzenie (Fullan 2006, s.68) wisiały nad moim dyrektorskim biurkiem ku refleksji.

Powoli leczę się z wirusa odpowiedzialności. Aplikuję sobie silne dawki poczucia własnej wartości, możliwości sprawstwa na rzecz mądrego rozwoju i poczucie dystansu do niemożliwego.

Radość grania w zespole

Czerwiec 2013

Jesteś chyba za młoda, żeby pamiętać piosenkę Haliny Kunickiej, która w czasach mojej młodości zapowiadała wakacje:

Już za parę dni, za dni parę

Weźmiesz plecak swój i gitarę

Pożegnania kilka słów

Pitagoras bądźcie zdrów

Do widzenia wam canto, cantare.

Piosenka była obowiązkowym punktem programu zakończenia roku i choć niewielu kojarzyło, o co chodzi z tym canto, cantare to śpiewali wszyscy. Swoją drogą, mimo iżutwór sprzed pół wieku, owo canto, cantare nadal intryguje. Ludwik Jerzy Kern, mistrz gry słów, pokazał swój kunszt. Canto, cantare, to z włoskiego śpiewaj pieśń, graj, śpiewaj, ale także nawiązanie do łaciny, która kilkadziesiąt lat temu była obowiązkowa w liceach. Canto, cantare to odmiana czasownika śpiewać. Odmiany były najgorszą rzeczą do nauczenia w tym języku, bo są nieregularne i mają wiele reguł.

W czerwcu żegnamy matematykę, odmiany wyrazów, żegnamy kontrolę zarządczą i SIO, bo już za parę dni, za dni parę wakacje. Wcale nie chciałam Cię zdenerwować, słowo! Doskonale jeszcze pamiętam, że czerwiec nie kojarzy się dyrektorowi z wakacjami, tylko z klasyfikacją, promowaniem, raportami ewaluacji wewnętrznej, wnioskami z nadzoru, naborem, podpisywaniem świadectw, radami klasyfikacyjnymi, podsumowującymi, procedurą awansu, planowaniem remontów… Dość. Mój tekst o czymś innym. Ma Cię choć na chwilę odstresować, rozbawić, skłonić do refleksji, być źródłem dobrej energii i dobrych myśli.

Dziś o radości grania w zespole. Pod koniec marca byłam na konferencji w Krakowie. Uczestnicząc w sesji Odpowiedzialny nauczyciel-(nie)odpowiedzialna wspólnota usłyszałam taką radość w głosie koleżanki, dyrektorki Basi Borkowskiej, opowiadającej o orkiestrze z gimnazjum w Wasilkowie, ale też dzielącej się doświadczeniem z organizowania zespołowej pracy nauczycieli. Postanowiłam tę chwilę utrwalić, opowiedzieć o niej, przekazać innym.

Czerwiec to czas podsumowań, analiz, wniosków. Wiele razy przy tej okazji zastanawiałam się, co determinuje rozwój szkoły? O ile za sukcesami pojedynczych uczniów, laureatami konkursów przedmiotowych czy artystycznych stoją konkretni nauczyciele, o tyle już osiągnięcia zespołowe (drużyny sportowe, zespoły projektowe) to efekt współpracy wielu osób. Podobnie jest ze szkołą: praca świetnych indywidualistów niewspółpracujących ze sobą, nie przekłada się automatycznie na świetną pracę całej placówki oświatowej. To tak jak w orkiestrze: wybitni, lecz niekooperujący ze sobą instrumentaliści, nie zagrają porywającej symfonii, nie sprawią, że słuchacze zastygną w podziwie dla ich wspólnego kunsztu. Co łączy grupę fachowców w jeden zespół, realizujący wspólne cele?

Metafora orkiestry, której użyłam, pozwala iść dalej. Na czele orkiestry stoi dyrygent. Jego profesjonalizm sprawia, że każdy zna swoje miejsce, wie, co, kiedy i jak zagrać. Kiedy członkowie orkiestry mają zaufanie do prowadzącego, mają też poczucie bezpieczeństwa, które pozwala im się skupić na doskonałym wykonywaniu swojej partii, daje szansę na wirtuozowskie solówki, współgranie muzyków poszczególnych sekcji i finalną grę wszystkich członków orkiestry. W poczuciu wspólnoty rodzi się radość grania, radość tworzenia, radość bycia razem. Wielkie orkiestry w finale koncertu uskrzydla euforia pozwalająca zapomnieć o zmęczeniu.

Uczucia tej radości i wspólnoty doświadczałam każdego roku w czerwcu wielokrotnie: otwierając bal gimnazjalny, wręczając nagrody i świadectwa z paskiem, podsumowując osiągnięcia uczniów w konkursach, dziękując nauczycielom i pracownikom za wspólną pracę. Sukces orkiestry, sukces szkoły to efekt mistrzostwa solistów i współpracy zespołu, wspólnego uczenia się, wielogodzinnych prób, dyskusji, poszukiwania najlepszych rozwiązań, eliminowania fałszywych tonów i ciągłego dostrajania się ze świadomością różnic, odmiennych poglądów, poziomu umiejętności i bagażu doświadczeń. Granie w orkiestrze wymaga wzajemnego słuchania się — jeden fałszywy akord psuje brzmienie całości.

A co z indywidualizmem, tak typowym dla muzyków i pedagogów? Cóż, mądry dyrygent stwarza orkiestrze okazje do sesji improwizacyjnych, daje możliwość solówek, wirtuozowskich popisów. Profesjonalizm dyrygenta i orkiestry to szukanie coraz trudniejszego repertuaru, aspirowanie do coraz wyższego poziomu, granie coraz lepiej, piękniej i mądrzej.

Nie zapomnij w końcoworocznym zmęczeniu o radości grania w zespole. A kiedy ogarnie Cię zwątpienie, pamiętaj, że dyrygujesz orkiestrą dla uczniów, a nie dla VIP-ów, nawet jeśli ci siedzą w pierwszym rzędzie. I jeszcze pamiętaj, że:

Lato, lato, lato czeka

Razem z latem czeka rzeka

Razem z rzeką czeka las

A tam ciągle nie ma nas.

Lato, lato, nie płacz czasem

Czekaj z rzeką, czekaj z lasem

W lesie schowaj dla nas chłodny cień

Przyjedziemy lada dzień.

Smaki i zapachy wakacji

Lipiec 2013

Dziś, jakżeby inaczej, o wakacjach! Początek wakacji ma dla mnie smak borówek z cukrem. To wspomnienie dzieciństwa i tradycji przedostatniego dnia roku szkolnego w Woli Rafałowskiej, wsi niedaleko Rzeszowa. Zanim dostaliśmy świadectwa czekała nas Wielka Wycieczka. Rano wszyscy przychodzili do szkoły bez zeszytów, książek; za to z garnuszkami, bańkami i innymi naczyniami na borówki, czyli jak by napisała Konopnicka na jagody. Wychowawcy ustawiali nas parami od pierwszoklasistów po wyrośniętych uczniów ósmej klasy, na czele pan dyrektor, na końcu nauczyciele. I wyruszaliśmy do Lasu Kraczkowskiego, ciągnącego się aż pod Łańcut.

Już sama wędrówka, około 3 km polną drogą, była frajdą. Świeciło słońce, pachniały trawy, śpiewały ptaki, a my z nimi konkurowaliśmy śpiewając o tym, jak harcerz z harcerką wędrują gdzie strumyk płynie z wolna, idzie zuch, wicher dmucha, a my jesteśmy jagódki, czarne jagódki. Wreszcie był las, odpoczynek, jedzenie kanapek i picie herbaty, którą przywoził na wozie w wielkim garze czyjś tato. Potem ustalano godzinę oraz miejsce zbiorki i następowało wielkie zbieranie: większość pracowicie zrywała borówki, niektórzy szukali pierwszych kurek, inni szli na tylko sobie znane miejsca, gdzie rosły poziomki.– Jak myśmy się w tym lesie nie pogubili? — zadaję sobie dziś pytanie.

Powrót był nieco trudniejszy, ciążyły bańki wypełnione borówkami, chciało się pić, bolały nogi, za to w domu czekała nagroda, można było po oddaniu mamie nazbieranych owoców (na pierogi, na sok), nasypać cały garnuszek, dodać cukru, łyżkę śmietany i tak zaczynały się wakacje fioletowoczarnym smakiem borówkowego musu i perspektywą dwu miesięcy swobody.

A potem jechaliśmy do Haczowa, wsi ongiś królewskiej leżącej między Krosnem a Brzozowem, do babci i rodziny mamy, gdzie czekało cioteczne rodzeństwo i to już były najprawdziwsze, wyczekiwane cały rok wakacje. Miały zapach ogniska i smak pieczonych w nim kartofli, zwanych tu bandurami. Dorośli byli zajęci, a dzieci wyprawiano z krowami na odległe o 2 km pastwisko pod lasem. Bez komórek i opieki! Krowy się pasły, bandury dochodziły w żarze, a my szukaliśmy malin, robiliśmy fujarki z gałęzi wierzby, łuki i strzały z leszczyny, strugaliśmy łódki z kory, bawiliśmy się w podchody, policjantów i złodziei lub Indian.

Wracaliśmy, gdy słońce chowało się za widnokręgiem, wilgotne powietrze chłodziło rozgrzane żarem i zabawą policzki, w kieszeniach nieśliśmy ziemniaki w zwęglonej skorupce na spróbowanie małej kuzynce. I już planowaliśmy następny dzień, budowę bazy w koronie ogromnego wiązu, gdzie nikt nas nie znajdzie i może nawet pozwolą nam przenocować. Czasem pozwalali i wtedy wakacje smakowały jabłkami zbieranymi wczesnym rankiem w sadzie sąsiada. Naszą ambicją było pojawianie się pod drzewami tak, żeby nikt nas nie widział, ogromne żółtobiałe oliwki popękane od soku lądowały w podwiniętych połach swetra, w rozciągniętych kieszeniach spodni. Zanosiliśmy je do bazy, tej w koronie ogromnego drzewa, i tam objadaliśmy się nimi do bólu brzucha, jeszcze przed śniadaniem, na które obowiązkowo było mleko, pajdy chleba pieczonego przez babcię, posmarowanego masłem, dzień wcześniej robionego w maselnicy przez ciocię. Resztę jabłek zanosiliśmy do szałasu nad brzegiem rzeki, na zapas, na pierwszy głód, kiedy przez cały dzień nie wychodziliśmy z kąpieli. Woda zwiększała apetyt, nawet ja niejadek pochłaniałam wszystko, co wpadło w rękę, a chleb posypany cukrem miał smak delicji.

Czasem moje wakacje smakowały kulkami fioletowożółtego agrestu. Chowałam się za ogromny krzak rosnący w ogródku, żeby mnie nikt nie znalazł i czytałam z wypiekami wyciągnięte po kryjomu z szafki stryjka kryminały z serii Ewa wzywa 07. Chowałam się, bo nie wolno mi było czytać, (psułam sobie oczy czytając wszystko, co wpadło mi w rękę i w wakacje miałam zakaz czytania, którego biedna babcia nigdy nie mogła dopilnować), poza tym czytałam lekturę nieodpowiednią dla dziewczynki. Ach, ten smak zakazanej przyjemności…

Pierwsze licealne wakacje smakowały śmietankowymi lodami w waflu, które kupował kolega kuzyna. Dałam mu adres, ale po pierwszym liście z błędami skończyłam znajomość z okrucieństwem neofitki sztuki pisania ortograficznego. A potem przyszedł czas długich wakacji studenckich. Miały smak herbaty popularnej pitej z blaszanego kubka przy ognisku w studenckiej bazie w Wysowej, smak konserwy turystycznej i jeżyn zbieranych do menażki na Połoninie Wetlińskiej z Witkiem, którego już nie ma, bo odszedł na Połoninę Niebieską. Dyrektorskich wakacji wolę nie wspominać.

Dzisiaj moje wakacje mają smak czereśni zrywanych prosto z drzewa, ciemnobordowe kule pełne soku pękają rozgniatane językiem o podniebienie, sok spływa po brodzie, oblepia słodyczą palce. Mają smak wolności i czasu. Trwaj chwilo.

Zadbaj o swoje wspomnienia, zadbaj o dobre emocje, pamiętaj, że lato, lato mieszka w drzewach, w ptakach śpiewa, w słońcu każe okryć twarz.

Poczucie szczęścia

Wrzesień 2013

W Kołobrzegu było pięknie. Nad morzem każda pogoda mi sprzyja. Jestem słońcolubna, lecz kocham też morską bryzę na twarzy. Przed spacerem po plaży nie powstrzyma mnie deszcz ani chłód. Może dlatego, że bezkres morza jest dla mnie synonimem wolności i niezależności, a te wartości jako zodiakalny Lew cenię sobie szczególnie.

Rok temu pisałam: Lubię wrzesień. Życie mojej rodziny zawsze kręciło się wokół szkoły. Wakacje przyniosły zmianę w moim życiu zawodowym. Kiedy odnajdę się w nowym życiu? Przestałam być dyrektorem, rozstałam się ze szkołą. Robiłam dobrą minę do gry, której reguł nie znałam, bałam się przegranej. Na szczęście miałam pomysły na siebie, na kolejne lata. Udało się. Za mną miesiące pełne wyzwań, poznawania nowych ludzi, miejsc, udziału w interesujących wydarzeniach. Szkolenia dla nauczycieli, zajęcia dla przyszłych dyrektorów, konferencje, seminaria, praca mentora na Studiach Podyplomowych Liderów Oświaty, projekt Ośrodka Rozwoju Edukacji — nie dane mi się nudzić.