Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Kiedy nosisz nazwisko Eld Veriani, ludzie zaczynają cię widzieć tak, jak chcą. Dziedziczkę. Problem. Narzędzie.
Zoya była dumna z tego, kim się stała. Jako Svikari przetrwała więcej, niż wielu byłoby w stanie unieść. Jako Eld Veriani nadal pozostało w niej uparte przekonanie, że nie musi nikomu niczego udowadniać.
Nie prosiła o magię. Zniszczyła jeden wazon i przez przypadek przejęła moc, która nie była jej przeznaczona. I choć ogień już dawno się w niej wypalił, wciąż musi walczyć i ustalić kto jest prawdziwym wrogiem. Zapora słabnie, Obsydia się sypie, a nikt inny nie ma odwagi ani pomysłu na dalsze działania.
Na jej drodze stanie Eryk - z własnymi bliznami, przekonaniami i historią, która wcale nie pachnie bohaterstwem.
Nie tak miało być. Ale los nie pyta o zgodę. A raz wpuszczona magia nie daje się tak łatwo odesłać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 51 min
Lektor: Barbara Liberek
Moje winy zostały wymazane. Przebaczono mi włamanie do skarbca, szpiegostwo i zniszczenie najcenniejszego artefaktu posiadanego przez rodzinę Eld Verianich. Moją rodzinę. Nie tęskniłam za ludźmi, którzy przez niemal siedemnaście lat podszywali się pod moich rodziców, ani za nazwiskiem, które ukradli swoim pracodawcom. Nigdy nie byłam Zoyą Svikari, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Teraz zaś powinnam przywyknąć do nazwiska mojego prawdziwego ojca i do nowych krewnych, choć to wcale nie było takie proste.
Wychowywałam się jako uboga szlachcianka w niewielkim dworku. Teraz mieszkałam w olbrzymim zamku Eld Veriani, ludzie kłaniali się na mój widok, szeptali za moimi plecami, a bogate matrony wysyłały swoich synów na podbój mojego serca. Nie zaprzeczę, że przynależność do rodziny władającej prawie całą Obsydią ma swoje plusy. Taki Hefen Kegrimus, którego niegdyś dźgnęłam gałęzią, a potem jeszcze dotkliwie poparzyłam, nawet nie śmiałby rzucać we mnie jakimikolwiek oskarżeniami. Ba, on nawet bał się na mnie teraz spojrzeć, gdyż Stella, moja ciotka, mogłaby dosłownie roznieść go na strzępy.
– Siedź prosto – sarknęła Elena. – Jak mam cię uczesać, skoro nie potrafisz usiedzieć ani chwili bez ruchu?
No tak, pomimo wielkich zawirowań w moim życiu pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Choć okazało się, że z Eleną nie łączą mnie żadne więzy krwi, teraz byłyśmy ze sobą tak zżyte, jak jeszcze nigdy. I ani na moment nie przestałyśmy nazywać się nawzajem siostrami.
– Isil! Zobacz, co narobiłaś! – piekliła się dalej, usiłując jedną ręką przytrzymać złociste włosy naszej najmłodszej siostry, z którą na dobrą sprawę też nie byłyśmy spokrewnione, a drugą pozbierać szpilki rozsypane na toaletce.
– Ukłułaś mnie! – rzuciła rozżalona Isil.
– Piękno wymaga poświęceń – żachnęła się Elena.
Zaśmiałam się pod nosem, sprowadzając na siebie gniewne spojrzenie.
– Ty jesteś następna! – usłyszałam.
Wywróciłam oczami. Niegdyś to marudzenie doprowadzało mnie do szału, teraz raczej bawiło. Rozsiadłam się wygodniej w fotelu i spojrzałam przez okno na zbocze góry, po którym pięła się kolczasta vinteria. Jej drobne różowo-białe kwiaty rozkwitły w pełni, przydając delikatności surowemu skalnemu otoczeniu. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, ale krajobrazy Obsydii coraz bardziej mi się podobały. Majestatyczne góry, zielone doliny i przecinające je srebrzyste wstęgi rzek miały swój urok, który i ja zaczęłam doceniać.
– Na pewno podziękowałaś hrabinie Eld Veriani, że możemy przygotować się do balu w jej zamku? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos siostry.
– Taa – odparłam, nie odrywając spojrzenia od widoku za oknem.
– Zoya! Skup się, proszę! To naprawdę ważne wydarzenie, nie chcemy się narzucać… – ciągnęła Elena.
– Przecież Stella sama was zaprosiła – mruknęłam.
– No tak, ale… wiesz, po tym wszystkim, co zrobili nasi rodzice… W sensie moi rodzice…
Elena spuściła głowę. Jej najtrudniej było pogodzić się z prawdą. To jej krewni okazali się oszustami i mordercami. Ja jakoś szczególnie nie byłam zaskoczona tym wszystkim, ale mnie od zawsze traktowali jak przybłędę. Wyłącznie dla niej potrafili być mili i tylko ją tak naprawdę kochali. Jedyną rzeczą, za którą byłam im wdzięczna, jest to, że po prostu zniknęli. Byli oczywiście ścigani listem gończym wystawionym przez samego króla, ale przez wiele tygodni bałam się, że po kryjomu wrócą i będą czegoś chcieli od Eleny. Nieważne czego: schronienia, pomocy, pieniędzy. Wiedziałam, że nie umiałaby im odmówić, a wtedy mogłaby być sądzona za współpracę ze zbiegami. Ich ucieczka rozwiązała wiele naszych problemów.
– Aua! – Isil złapała się za głowę. – Ciągniesz!
– Przepraszam, słoneczko, zaraz kończę – obiecała Elena.
Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
– Proszę! – zawołała starsza siostra, po czym się zmieszała i spojrzała na mnie przepraszająco.
To ja byłam tutaj panią i miałam wyższy status społeczny. I to ja machnęłam teraz ręką na konwenanse, którymi nigdy nie potrafiłam się przejmować.
Do komnaty zajrzała Astrid, moja pokojówka.
– Panienko. – Dygnęła przede mną, a później przed moimi siostrami. – Powinnam pomóc panience ubrać się na bal – wyjaśniła nieśmiało.
Westchnęłam ciężko, zwlekając się z fotela. Jakbym sama nie potrafiła się ubrać. Stella oddelegowała Astrid do mojej dyspozycji i już pierwszego dnia chciałam ją odesłać, twierdząc, że nie potrzebuję pokojówki. Dziewczyna wybuchła wtedy płaczem, łkała, że służenie mi to wielki zaszczyt, że jej matka była taka dumna, bo cała rodzina jest bardzo biedna, a ona musi pracować, żeby móc wraz z matką nakarmić młodsze rodzeństwo. Po usłyszeniu tej historii nie miałam serca, by zrezygnować z jej pomocy.
– Wyczyściłam też ulubiony naszyjnik panienki – mówiła Astrid, szykując dla mnie suknię. – Ten srebrny, przypominający gałązkę vinterii.
– Wspaniale – rzuciłam.
Wcale nie cieszyłam się na nadchodzący bal. To miała być skromna uroczystość, a urosła do rangi wydarzenia roku w całej Obsydii. Znów nie będę mogła opędzić się od potencjalnych kandydatów do mojej ręki, którzy naprawdę nie potrafią zrozumieć, że nie jestem nimi zainteresowana. Już nie byłam niewidzialna.
Całe wieki później stanęłyśmy w drzwiach sali balowej. Trzy siostry mające zupełnie innych rodziców. Elena jak zwykle postawiła na krwistoczerwoną suknię, która podkreślała jej porcelanową cerę. Włosy upięła w wysoki kok i ozdobiła złotym grzebieniem z rubinami. Dla Isil wybrała błękitną suknię – z przykazaniem, by najmłodsza siostra „patrzyła, jak chodzi, i jej wciąż nie przydeptywała”. Mnie trafiła się suknia w kolorze szmaragdu, z mnóstwem halek i z odkrytymi ramionami.
Niemal natychmiast dołączył do nas Ander, mąż Eleny.
– Wyglądacie zjawiskowo – szepnął.
Elena uśmiechnęła się kącikiem ust, a dwunastoletnia Isil obróciła wokół własnej osi, sprawdzając, jak jej suknia będzie zachowywać się w tańcu. Ja tylko rozglądałam się za tym, z którym pragnęłam spędzić ten wieczór, lecz na razie go nie dostrzegłam.
Na honorowym miejscu zasiadał Solen. Jak zawsze napięty niczym struna, w eleganckim stroju podkreślającym jego godną podziwu muskulaturę i z tym zadziornym kosmykiem złotych włosów wiecznie opadającym na czoło, wyglądał jak potomek samego króla. Uśmiechał się serdecznie do wszystkich, dla każdego miał miłe słowo. I chyba tylko ja potrafiłam dostrzec pewien smutek w jego bursztynowych oczach. Bal został wyprawiony z okazji jego dwudziestych pierwszych urodzin, ale Solen wcale się z niego nie cieszył.
Podeszliśmy do solenizanta, by złożyć mu życzenia. Ja byłam ostatnia.
– Wszystkiego najlepszego, kuzynie – powiedziałam, stając przed nim.
Skinął mi głową, po czym już chciał ucałować moją dłoń, ale przysunęłam się bliżej i go uścisnęłam.
– Przepraszam – szepnęłam mu wprost do ucha.
– Nie masz za co – powiedział. – Tylko dzięki tobie nie najem się dziś wstydu. – Uśmiechnął się do mnie, ale w jego oczach krył się smutek.
Więcej nie musieliśmy mówić. Doskonale się rozumieliśmy.
W dniu dwudziestych pierwszych urodzin Solen miał zostać poddany próbie, tak samo jak wszyscy męscy członkowie rodziny Eld Verianich przed nim. Miał prosić Malakara, czarnoksiężnika, który zaklął się w wazon, by ten obdarzył go swoją mocą. Do tej pory każdy zawodził. Każdy też wierzył, że Solen zostanie wybrany i to on naprawi Zaporę – magiczny mur oddzielający Obsydię od północy, gdzie rodziły się potwory. Problem polegał na tym, że kilka miesięcy wcześniej włamałam się do skarbca i potłukłam wazon, w wyniku czego zupełnie niespodziewanie moc trafiła się mnie. Naprawdę chciałam oddać Solenowi nie tylko ją, ale i irytującego czarnoksiężnika, który był w komplecie i rozgościł się w mojej głowie, mając w zanadrzu całe mnóstwo ironicznych komentarzy. Nic z tego nie wyszło, bo mój krewny nie miał w sobie ani kropelki daru. Udało mi się za to oddać moc Kaelowi, przybranemu kuzynowi Solena, ale praktycznie cała została zużyta na uleczenie go po ataku smoka. Przez to wszystko Zapora nie została naprawiona, nadal przesuwa się powoli na południe, a potwory wciąż przedostają się przez szczeliny. Nie było jednak ani chwili, bym pożałowała mojej decyzji. Wierzyłam, że znajdziemy inny sposób, by ocalić nie tylko Zaporę, ale i całą Obsydię.
Wkrótce zostałam sama. Elena musiała przywitać się z licznymi koleżankami, a Isil została pociągnięta na ubocze przez kilka dziewcząt w jej wieku. I gdy tak spoglądałam na moje siostry, w głowie zaczęły mi się kłębić najróżniejsze myśli. To zabawne – ja zawsze byłam tą gorszą i brzydszą siostrą. Oszuści podający się za moich rodziców nigdy nie planowali wydać mnie za mąż, twierdząc, że nie nadaję się na żonę. Woleli zostawić mnie przy sobie i używać jako kogoś od brudnej roboty, a nawet jako karty przetargowej. Na samą myśl o nich i o tym, co chcieli mi zrobić, ogarniała mnie wściekłość. Na co dzień starałam się w ogóle nie zaprzątać sobie nimi głowy i udawałam, że wszystko jest w porządku i wcale nie mam ran, które będę nosiła w sercu do końca życia, ale były takie chwile, że niemal czułam zalewający mnie żar. On też odcisnął na mnie swoje piętno. Tęskniłam za mocą, za ogniem i za tym upajającym uczuciem bycia niepokonaną.
Zerknęłam w stronę świec ustawionych na stołach. Nawet nie próbowałam rozkazywać wątłym płomieniom. To za bardzo bolało.
– Mogę prosić do tańca? – Przede mną pojawił się młody, przystojny mężczyzna i ukłonił się nisko.
Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu ratunku, ale otaczali mnie obcy ludzie. Uśmiechnęłam się zdawkowo, nie mogąc wpaść na żadną sensowną wymówkę. Z daleka tylko wyłowiłam spojrzenie Stelli, głowy rodu Eld Verianich. Dyskretnie machnęła palcami, dając mi do zrozumienia, że powinnam zatańczyć. Zapewne ten przystojny kawaler miał ojca, z którym moja ciotka chciała ubić jakiś interes. Może mógł dostarczyć narzędzia do licznych kopalni należących do naszej rodziny? Albo miał dostęp do rynków zbytu na drogocenne kruszce? Lub znał odpowiednich rzemieślników?
– Z przyjemnością. – Skinęłam głową.
Dla moich „rodziców” robiłam gorsze rzeczy niż zwykły taniec.
– Eryk Samsaeri – przedstawił się nieznajomy, muskając ustami moją dłoń.
Poprowadził mnie na parkiet akurat wtedy, gdy orkiestra zaczęła grać. Trzeba chłopakowi oddać, że był dobrym tancerzem. Wszystkie kroki przychodziły mu z lekkością, jakby ćwiczył je od dziecka.
– Muszę przyznać, że dla mnie to olbrzymi zaszczyt móc zatańczyć z panienką – zagaił podczas tańca.
– Ja też – rzuciłam bez ładu i składu, wciąż rozglądając się w tłumie gości za kimś innym.
– Powie mi panienka, kogo tak wypatruje? Może pomogę? Mam dobry wzrok.
– Smoków – burknęłam.
Trzymałam dłoń na jego ramieniu, więc poczułam, jak się spiął, słysząc samo to słowo.
– Moja rodzina przybyła do Obsydii w interesach dość niedawno, ale nawet na południu słyszeliśmy…
Zawiesił głos. No pewnie, każdy słyszał o ataku krwiożerczego smoka. Pięciu ludzi zginęło wtedy w pożarze miasta. I dwóch Kruków podczas zasadzki na bestię. Byłoby trzech, gdybym nie poświęciła mocy. Ale nikt tak naprawdę nie wiedział, co dokładnie się wtedy stało. Już Stella dopilnowała, żeby jej ludzie nie pisnęli o tym ani słowa. Po prostu Eld Veriani pokonali smoka i przepędzili go na północ. Tyle. Koniec kropka. Nikt nie wie, kto i kiedy dysponował mocą Malakara.
Nikt nigdy się nie dowie, że to ja, Zoya Eld Veriani, stanęłam oko w oko z Silvą, zagarnęłam jej własny ogień i to przede mną wiekowa smoczyca się ukorzyła.
– Taak – rzuciłam przeciągle. – Słyszałam kiedyś, że plotka zdąży obiec cały świat, nim prawda wciągnie buty.
Eryk zaśmiał się serdecznie.
– W samo sedno – powiedział.
Walc wkrótce się skończył, lecz zanim zdążyłam zejść z parkietu, pojawił się przede mną kolejny mężczyzna, a po nim jeszcze jeden. Każdy chciał zatańczyć i zamienić słówko z Zoyą Eld Veriani. Niektórzy nawet zerkali ponad moim ramieniem na własne matki, które z aprobatą kiwały głowami.
Dzięki bogom orkiestra musiała zrobić sobie w końcu przerwę, a ja mogłam z ulgą podejść do stołu z przekąskami. Gdyby tylko zobaczyła mnie Elena, na pewno miałaby wiele do powiedzenia na temat publicznego objadania się. Co innego w zaciszu własnej komnaty – sama z chęcią oddałaby mi co najmniej połowę swoich posiłków, bym trochę przytyła i zaokrągliła się tam, gdzie według niej powinnam.
Ledwie wcisnęłam do ust kawałek tarty z rajskimi owocami, zjawił się przede mną następny kawaler.
– Można dotrzymać panience… – zaczął.
Posłałam mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, wciąż przeżuwając tartę.
– Zoyo, moja kochana! – Usłyszałam niespodziewanie. – Muszę porwać cię na chwilkę!
Kawaler odszedł niepocieszony, a ja z wdzięcznością skinęłam głową mojemu stryjowi.
– Masz tu jeszcze orzechy w soku z vinterii. – Xaden nałożył mi na talerz kolejne słodkości. – I koniecznie spróbuj kandyzowanych kwiatów. Jak się trzymasz?
– Podobnie jak on. – Wskazałam brodą Solena, który usiłował zabawiać rozmową kilka młodych panien.
Xaden parsknął śmiechem.
– Stella i tak jest tobą zachwycona – stwierdził.
– Naprawdę? – zapytałam zaskoczona, a kilka okruszków tarty wyleciało mi z ust i wylądowało na jego bogato zdobionej marynarce. – Przepraszam. – Starłam je dłonią.
– Nie jesteś taka jak one. – Stryj zerknął za siebie, na panny stojące w grupce po drugiej stronie sali. Wszystkie wyglądały, jakby były dokładnie na swoim miejscu. W końcu od dziecka wpajano im zasady dobrego zachowania, doskonale znały wszystkie kroki każdego tańca i potrafiły bezbłędnie prowadzić lekką konwersację.
– Bo żadna z nich nawet nie spojrzała w kierunku stołu z przekąskami? – zgadywałam z odrobiną uszczypliwości.
– Tak, moja siostra jest wprost zachwycona twoimi upodobaniami kulinarnymi – rzucił z przekąsem.
– Wiedziałam. – Pokiwałam głową, próbując kandyzowanych kwiatów vinterii. Były pyszne.
Xaden pochylił się w moją stronę.
– Nikt nigdy nie wie, czego się po tobie spodziewać. – Puścił do mnie oko.
– I to jest ta zachwycająca cecha?
– Na dworze, gdzie każdy o każdym wie wszystko albo przynajmniej tak mu się wydaje? Moja droga, wpadłaś tu jak burza i nikt nie ma pojęcia, kim tak naprawdę jesteś. A Stella wybornie się bawi, patrząc, jak wszyscy nagle zaczynają kręcić się wokół ciebie, lecz sami nie wiedzą dlaczego.
Nie byłam pewna, co o tym myśleć.
– Musisz to wybaczyć mojej siostrze – ciągnął Xaden. – Ja i brat mogliśmy wyjeżdżać pod Zaporę, walczyć z bestiami, ale ona zawsze tu zostawała, od dziecka musiała grać w te gry i nikt jej nie pytał, czy ma na to ochotę. Pozwól jej więc choć na odrobinę rozrywki.
– Stella kiedykolwiek chciała jechać pod Zaporę? – zapytałam.
Stryjek skinął głową.
– Tak jak my wszyscy pragnęła być wolna i niczym nieskrępowana – powiedział. – Nie przejmować się ekonomią, finansami ani dochodami kopalni. Stella nigdy tego nie przyzna, ale ty zrobiłaś to, o czym ona zawsze marzyła: potłukłaś ten przeklęty wazon i wyruszyłaś w nieznane za Zaporę.
– To wcale nie było ani mądre, ani łatwe – burknęłam.
– Wszyscy romantyzują takie przygody, nie sądzisz? – Roześmiał się. – Ale nikt nie myśli o tym, jak bardzo bolą mięśnie po całodziennej jeździe konnej, ani o tym, że podczas wędrówki buty mogą obetrzeć pięty do krwi, a żołądek domaga się porządnego posiłku i choć odrobiny witamin. Nikt też ci nie powie, jak to jest stanąć twarzą w twarz z szarżującą bestią zza Zapory i że po czymś takim człowiek do końca życia nie będzie umiał spokojnie spać w nocy, a wiele ran nigdy już się nie zabliźni.
Xaden miał rację. Nieraz bywał na granicy i walczył o życie, nie tylko swoje.
– Cóż, obowiązki wzywają – westchnął, po czym wziął z mojego talerza kilka orzechów w soku z vinterii i odszedł w kierunku starszej i wiecznie skrzywionej kobiety, która miała udziały w kopalniach Eld Verianich.
Odłożyłam talerzyk na stół i cofnęłam się w cień wysokiej kolumny, mając nadzieję, że choć przez kilka minut znów będę niewidzialna, dokładnie tak jak kiedyś.
Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie w talii i zatyka mi usta, po czym ciągnie w tył. Moje serce zabiło szybciej, a dłoń powędrowała do noża ukrytego między halkami.
Bez wahania ugryzłam przeciwnika w dłoń, po czym odrzuciłam głowę, uderzając go w podbródek. Gwałtownie się odwróciłam i przyłożyłam ostrze do jego szyi. Z cienia zerkały na mnie czarne oczy.
– Teraz wzięło cię na żarty? – warknęłam.
– Jak nie teraz, to kiedy? – zapytał Kael, potrząsając dłonią, w którą go ugryzłam. – Takie sztywne to przyjęcie… Na stypie dziadka było weselej.
– O ile wiem, nie byłeś na jego stypie – powiedziałam, wciskając nóż z powrotem za niewielkie rozcięcie między falbanami sukni.
– Z tego, co wiem, gdyby Xaden przyprowadził moją matkę ze mną, bękartem, do dworu za jego życia, to staruszek znacznie szybciej zszedłby z tego padołu łez – odparł.
Miał podejrzanie dobry humor.
– Już myślałam, że twój fechmistrz nigdy cię nie wypuści – oznajmiłam.
– Za żadne skarby nie przegapiłbym urodzin Solena – orzekł. – A skoro już o tym mowa, masz ochotę się z nich urwać?
Posłałam mu karcące spojrzenie, ale w ogóle się nim nie przejął.
– Złożyłeś mu chociaż życzenia? – zapytałam.
– Oczywiście! Jeszcze rano. I wręczyłem mu najbardziej ozdobny miecz, jaki mogłem znaleźć w całej Obsydii. Jako broń jest do niczego, ale Solen był zachwycony.
Pokręciłam głową z uśmiechem.
– Zapomniałeś o lśniącej zbroi i białym koniu – zażartowałam.
– Tym ty miałaś się zająć, nie pamiętasz?
– Nie, ja miałam załatwić wieżę z uwięzioną w niej księżniczką.
– A kto miał sprowadzić smoka? – Zmarszczył brwi.
– Próbowaliśmy wiosną, ale się nie udało, nie pamiętasz?
Kael zacmokał cicho.
– Rzeczywiście. Wyleciało mi to z głowy, bo byłem zbyt zajęty umieraniem.
– Tak też myślałam – westchnęłam. – Ech, żaden pożytek z ciebie.
– To co, dasz się porwać?
Obejrzałam się za siebie. Z ogromną chęcią opuściłabym przyjęcie, ale coś nakazywało mi tu zostać.
– Twoje siostry są zajęte. – Wskazał Elenę, która wreszcie namówiła swojego męża na taniec, a później Isil i jej koleżanki, usiłujące udawać poważne damy. – Solen wybornie się bawi. – Zerknęliśmy na kuzyna nadal otoczonego wianuszkiem panien. – A Stella… cóż, ona też jest w swoim żywiole.
Właśnie zobaczyliśmy, jak pewien hrabia odchodzi od niej czerwony na twarzy ze złości. Kobieta odprowadziła go wzrokiem, a na jej ustach błąkał się uśmiech pełen satysfakcji.
– Chodź – szepnął mi do ucha Kael, po czym złapał mnie za rękę i wyciągnął z sali balowej.
Przemknęliśmy przez jasno oświetlony hol i znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Księżyc w drugiej kwadrze łypał na nas przez wysokie okna. Moje obcasy stukały na marmurowej podłodze, suknia cicho szeleściła.
– Wiesz, że kilka miesięcy temu szłam tą samą drogą? – zagadnęłam.
– Żeby nas okraść? – Zerknął na mnie przez ramię.
– Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę częścią waszej rodziny… – Potrząsnęłam głową.
– Szczęście, że tamtego wieczoru trafiłaś na Solena. Ja w życiu nie wyciągnąłbym cię wtedy z lochu. – W jego oczach błyszczały iskierki.
Zatrzymaliśmy się przed oranżerią. Już z daleka czułam słodki zapach rosnących w niej kwiatów. Kael ukłonił się lekko i przepuścił mnie w progu.
– Idź do samego końca – powiedział.
Ruszyłam więc między bujną roślinnością. Lubiłam tu przychodzić zawsze, gdy chciałam pobyć sama. Tutaj mogłam odpocząć i się wyciszyć. Tutaj uroniłam w samotności niejedną łzę, tęskniąc za tym, co oddałam, i za tym, co mogłam stracić.
Dotarłam do zachodniej ściany będącej surową skałą, po której piął się gruby, poskręcany pień vinterii. Roślina była obsypana kwiatami, choć niektóre z nich już przekwitły i mogłam dojrzeć zalążki owoców. Tuż obok stał mały stolik, a na nim dzbanek i dwa kielichy.
Wtem poczułam, jak Kael kładzie dłonie na moich ramionach, a jego delikatny dotyk wywołał u mnie gęsią skórkę.
– Tęskniłem za tobą – szepnął mi wprost do ucha.
Zadrżałam, więc mocniej mnie objął. Przylgnęłam plecami do jego twardego torsu. W tej chwili Eld Veriani zdawał się niewzruszony niczym głaz. Niósł na barkach losy nie tylko swojego rodu oraz Obsydii, ale i całego królestwa, zupełnie jakby nigdy nic nie mogło go pokonać.
Pocałował mnie w szyję, a potem zaczął skubać ustami delikatną skórę, aż zmiękły mi nogi, lecz w jego silnych ramionach odnalazłam oparcie. Ogień rozpalił me serce, więc odwróciłam się do niego i zadarłam nieco głowę, by go pocałować.
Wtem Kael oderwał swoje wargi od moich. Nasze oddechy były szybkie i płytkie niczym po biegu. Uniosłam powieki i spojrzałam w jego oczy. Jak zwykle były ciemne, niemal czarne, i choć jego spojrzenie nieco zmiękło w moim towarzystwie, dostrzegłam czający się w nim mrok. Ze wszystkich sił starał się nie okazywać słabości, ale widziałam, że coś go trapi.
– Co się dzieje? – zapytałam.
Kael tylko potrząsnął głową, odsuwając się, a mnie ogarnął chłód. Usiadłam na kamiennej ławie i patrzyłam, jak Eld Veriani nalewa nam soku z vinterii.
– Jak trening? – zagadnęłam niby mimochodem.
– Nie tak dobrze, jak bym sobie życzył – odparł, podając mi kielich.
Nasze palce zetknęły się na chwilę, a ja poczułam, jak po moim ciele przebiega dreszcz.
– Za dużo od siebie wymagasz – westchnęłam.
– Widziałem, co ty potrafiłaś zrobić z ogniem. Ja nie mogę nawet pomarzyć o takim poziomie. – W jego głosie zabrzmiał żal. Nie miał pretensji do mnie, tylko do siebie.
– Wszystko przez to, że Malakar odszedł – powtórzyłam to, co zawsze mu mówiłam. – Bez niego nie potrafię nic. – Rozłożyłam ręce.
Kael prychnął cicho, po czym przesunął dłonią nad czarnym knotem świecy. Widziałam skupienie na jego twarzy, mięśnie zadrżały mu z napięcia, na czole pojawiła się kropelka potu. Dopiero wtedy świeca zapłonęła.
– Tym nie uratuję Zapory – mruknął, siadając.
– Zatem zostają nam ludzie i miecze. – Wzruszyłam ramionami. – No co? Sam zawsze to powtarzałeś.
– Ja mogłem tak mówić, bo jestem sceptykiem – stwierdził. – Od ciebie oczekuję nieco więcej entuzjazmu.
Wstałam z ławy, stanęłam przed nim i pogładziłam go po bliźnie na policzku.
– Coś wymyślimy – zapewniłam.
Uniósł dłoń, złapał moje palce i pocałował każdy z nich, patrząc mi głęboko w oczy. Znów zrobiło mi się gorąco, a w brzuchu poczułam trzepot drobnych skrzydeł tysiąca motyli.
– Taki ciężar nie może spoczywać na jednych barkach – szepnęłam.
Kael przyciągnął mnie do siebie i objął ramionami w talii. Brakowało mi jego dotyku, jego towarzystwa. Odkąd okazało się, że moc Malakara nie przepadła całkowicie, Kael spędzał całe dnie na treningach, a nauczyciel Solena wyciskał z niego ostatnie poty, albo ślęczał nad tymi kilkoma księgami, które nasz przodek zostawił niegdyś w swoim rodzinnym domu. Niestety wiedza, jak panować nad mocą, przepadła wraz ze śmiercią czarnoksiężników i nawet najlepszy fechmistrz w kraju działał tak naprawdę całkiem na ślepo, a stare dokumenty były pełne szyfrów i prawie niemożliwe do odczytania.
– Może to zabrzmi dziwnie, ale brakuje mi tamtych dni, kiedy byliśmy tylko we troje i zdążaliśmy na północ – odezwałam się, kreśląc palcem najróżniejsze wzory na czarnej koszuli na ramieniu Kaela.
– Mnie też – odparł.
Usiadłam na ławie, a on mnie przytulił. Chciałabym, żeby ta chwila trwała dłużej, żebyśmy mieli więcej czasu dla siebie, żeby Zapora nie kładła się cieniem na naszym życiu. Od pokonania Silvy spędzaliśmy ze sobą zbyt mało czasu. Zdarzało się, że nie widzieliśmy się nawet przez kilka dni.
– Mówiłem ci już, że pięknie dziś wyglądasz? – zagadnął.
– A ty chyba nawet wziąłeś kąpiel? – rzuciłam żartem.
– Dla ciebie wszystko – powiedział, niespiesznie wodząc kciukiem po wewnętrznej stronie mojej dłoni.
Przez jakiś czas milczeliśmy, ciesząc się sobą, a później zaczęliśmy rozmawiać o rzeczach kompletnie błahych, zupełnie jakbyśmy mogli zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości.
– Zbliża się północ – powiedział Kael, zerkając na księżyc. Jego światło wlewało się do oranżerii, nadając otaczającej nas roślinności srebrzysty blask.
– Chyba powinniśmy wracać – odezwałam się, choć najchętniej nie ruszałabym się stamtąd na krok.
– Solen nam nie daruje, jak zostaniemy tu do rana – przytaknął.
Niespiesznie, wciąż się obejmując, opuściliśmy oranżerię. Letnia noc była przyjemnie ciepła. Szerokie korytarze nie napełniały mnie już taką obawą jak wtedy, gdy przemierzałam je po raz pierwszy. Zaczynałam też oswajać się z myślą, że są częścią mojego domu.
Naraz natknęliśmy się na Stellę, która z mocno zaciśniętymi ustami szła za jednym z żołnierzy. Tuż za nią kroczył Ergus, jej osobisty strażnik.
– Co się dzieje? – zapytał Kael.
Hrabina tylko potrząsnęła głową, po czym obejrzała się za siebie, gdzie stało kilkoro gości. Bez słowa ruszyliśmy za nią aż do sali obrad, w której panowała ciemność. Ergus zamknął drzwi, po czym zapalił kilka świec.
– Mów – rozkazała Stella strażnikowi.
Mężczyzna był blady i ciężko dyszał, jakby dopiero co pokonał biegiem znaczny dystans.
– Pani – sapnął – widziano skrzydlatą bestię krążącą nad miastem.
Poczułam, jak Kael mocniej zaciska dłoń na moich palcach.
– Smoka? – zapytała surowym tonem Stella.
Strażnik potrząsnął głową.
– Piekielnika? – odezwał się Kael.
– Tak twierdzi jeden z Kruków – przyznał mężczyzna. – Wysłaliśmy za tą bestią kilku ludzi.
– Zabiła kogoś? – chciała wiedzieć Stella.
– Jeszcze nie.
Poczułam skurcz w żołądku. „Jeszcze nie”. Widziałam piekielnika i wiedziałam, do czego jest zdolny. A ludne miasto, pełne ciemnych zaułków, musiało być idealnym terenem łowieckim.
– Jeszcze nigdy nie zapuszczały się tak daleko od Zapory – powiedziała ostro hrabina.
Strażnik cofnął się o krok, jakby się bał, że to on zaraz zostanie obwiniony o zbytnią bezczelność potworów.
– Pani… – zająknął się, lecz Stella zwróciła się do Kaela:
– Wyślij tam ludzi. Weź kilku strażników z zamku, są gotowi i uzbrojeni.
Jej przybrany bratanek poprawił pas z bronią.
– Znajdziemy go – obiecał bez wahania.
– Tylko dyskretnie – zastrzegła. – Nie chcę paniki!
Kael ruszył ku drzwiom, a ja za nim.
– Ty dokąd? – Stella złapała mnie za ramię.
– Ja… – zająknęłam się. – Chcę pomóc.
Potrząsnęła głową.
– Bardziej przydasz mi się tutaj – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Wszyscy w dworze mają się zachowywać, jakby nic się nie wydarzyło. Wrócisz do sali i zatańczysz jeszcze raz z tym młodym Samsaerim. Chcę wiedzieć, co jego rodzina robi w Obsydii.
Spojrzałam na Kaela, który ponownie skinął głową. Bez mocy ognia byłam bezużyteczna, jeśli chodzi o walkę z potworami. Naprawdę mi to ciążyło.
– Nie daj się zabić – poprosiłam tylko.
Kael puścił do mnie oko i już go nie było.
Stella zaś wzięła mnie pod ramię, poprawiła pukiel włosów, który wysmyknął się z mojego koka, i posłała mi nieznaczny uśmiech.
– Moja droga, idziemy robić dobrą minę do złej gry.
Razem skierowałyśmy się do sali balowej, a po drodze dogoniła nas Ragna. Oczywiście na moją prośbę była najemniczka dostała zaproszenie na przyjęcie, ale ten czas wolała spędzić w kuchni, ostrząc swoje noże. Poza tym nigdy, przenigdy nie dałaby się ubrać w suknię.
– Coś się dzieje – oświadczyła.
– Tak, wiem – odparła Stella.
Ragna zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
– Pora złożyć solenizantowi życzenia – postanowiła.
– W tym stroju? – zapytała hrabina, unosząc jedną brew.
Była najemniczka spojrzała na siebie. Miała na sobie spodnie, ciemną koszulę, skórzaną kamizelkę, pas z nożami, a na jej nadgarstkach pobrzękiwały metalowe bransolety.
– Wiem, odwaliłam się jak kat na otwarcie lochu – rzuciła, wyciągając zza paska jeden z noży. Powąchała ostrze, skrzywiła się i wytarła je o spodnie, po czym ruszyła do sali balowej.
Stella przez jakiś czas patrzyła w skupieniu w ślad za nią.
– Czy jest coś, co mogłoby zatrzymać tę kobietę? – zapytała.
Zastanowiłam się z uśmiechem.
– Dobre piwo w karczmie – odparłam. – Ale tylko na chwilę.
Weszłyśmy do sali akurat w momencie, gdy Ragna wręczała Solenowi nóż, po czym tak mocno klepnęła go w plecy, że wylał na siebie wino z kielicha trzymanego w dłoni.
Kilka osób zerknęło w stronę najemniczki z pewnym niesmakiem. Wiedziałam, co myśleli: ktoś taki w ogóle nie powinien kalać salonów swoją obecnością. Ale ja byłam jej wdzięczna. Wyczuła, że dzieje się coś niedobrego, i postanowiła opuścić kuchnię, by mieć na nas oko na przyjęciu. Przy niej Elena i Isil były bezpieczne, nieważne, co by się działo.
Odszukałam spojrzeniem obie siostry. Chyba dobrze się bawiły, choć Isil ziewnęła kilka razy ze zmęczenia.
Wielu gości wróciło już do domów, ale orkiestra wciąż grała, a stoły nadal uginały się od potraw.
Jak spod ziemi tuż przede mną wyrósł Eryk Samsaeri.
– Czy ten taniec może również należeć do mnie? – zapytał czarującym głosem.
Skinęłam głową. Ujął moją dłoń – a ja tak bardzo chciałabym być zupełnie gdzieś indziej. Zatrzymaliśmy się na środku parkietu. Eryk się ukłonił, wciąż patrząc w moje oczy, a ja przed nim dygnęłam.
– Nie zdradziłeś mi jeszcze, co sprowadza ciebie i twoją rodzinę na północ – wypaliłam niemal natychmiast, gdy zwarliśmy się w tańcu.
– Interesy mojego ojca, ogółem nic ciekawego… – odparł wymijająco.
– A jednak zdobyłeś moją uwagę.
Niestety w tym momencie musiałam się od niego odsunąć, gdyż kolejna figura w tańcu wymagała, by wszystkie partnerki spotkały się na środku parkietu, zetknęły się prawymi dłońmi i zakręciły niczym płatki wielokolorowego kwiatu.
– A więc? – zagaiłam, gdy znów znalazłam się przed Erykiem.
– Nie chciałbym panienki zanudzać… – wykręcał się, wzbudzając we mnie tym większą ciekawość.
– Jeszcze chwila, a pomyślę sobie, że macie jakieś niecne plany wobec mojej rodziny – rzuciłam pół żartem, pół serio.
– Bogowie, nie! – sapnął od razu.
Znów musieliśmy się rozdzielić i przez kilka najbliższych figur tańczyłam z innymi mężczyznami.
– Mój ojciec chciałby przedstawić hrabinie Eld Veriani prototyp pewnej maszyny – zaczął od razu Eryk, gdy znów trafiłam w jego ramiona.
– Jakiej?
Może powinnam być mniej bezpośrednia albo najpierw porozmawiać o błahych tematach, ale nie znosiłam owijania w bawełnę.
– Takiej, która pozwoliłaby wydobyć więcej kruszcu z rudy z mniejszym odpadem.
– Naprawdę? Moja ciotka powinna być tym zainteresowana…
Eryk uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem.
– Wie panienka, takich propozycji dostaje pewnie na pęczki – powiedział. – Jesteśmy w Obsydii już od miesiąca, a ona jeszcze nie zgodziła się na spotkanie z ojcem. Jako krewni barona Aldamar, u którego obecnie przebywamy, dostaliśmy zaproszenie na ten bal. Ale podczas niego oczywiście nie wypada zagadywać hrabiny w tak przyziemnych sprawach.
Gdyby to mnie na czymś takim zależało, tobym się nie przejmowała konwenansami.
– Czyli już rozumiem twoje zainteresowanie mną – stwierdziłam. – Ojciec cię wysłał, żebym załatwiła audiencję u ciotki.
– Oczywiście, że nie! – oburzył się, choć w jego głosie zabrzmiała fałszywa nuta.
Spojrzałam na niego, unosząc jedną brew jak Stella.
– No dobrze, tak było – przyznał w końcu. – Co nie zmienia faktu, że jest panienka fascynującą osobą, a ten taniec to czysta przyjemność.
Naraz wybrzmiały ostatnie dźwięki, a Erykowi nie pozostało nic innego jak ukłonić się przede mną i podziękować za taniec. Zanim odwrócił się i zniknął w tłumie, dostrzegłam delikatny rumieniec wstydu na jego twarzy.
Rozejrzałam się za Solenem, ale najwyraźniej potrzeba przebrania się w czystą koszulę okazała się całkiem dobrą wymówką, by ulotnić się na jakiś czas z przyjęcia.
Podeszły za to do mnie moje siostry.
– Zoya, powiedz jej, że nie muszę jeszcze iść do łóżka – jęknęła Isil, po czym spróbowała dyskretnie zasłonić ziewnięcie.
– Ale ja muszę – rzuciła Elena. – Padam z nóg, a nie zostawię cię tu samej.
– Przecież nie jestem dzieckiem – zaprotestowała młodsza siostra. – Poza tym mogę zostać pod opieką Zoi. – Spojrzała na mnie błagalnie, ale pokręciłam głową z uśmiechem.
– Idź z Eleną – powiedziałam, po czym złapałam ją za ramiona i odwróciłam w stronę wyjścia.
Siostry skierowały się ku drzwiom i po zaledwie kilku krokach zniknęły między gośćmi. Ja zaś rozejrzałam się za Ragną, która kręciła się za stołem, nakładając sobie olbrzymią porcję jedzenia. Już miałam do niej podejść i poprosić, by towarzyszyła dziewczynom, lecz wtedy poczułam na twarzy lekki podmuch ciepłego powietrza, który przyniósł ze sobą obcy zapach.
Zmarszczyłam brwi. Coś mi tu nie pasowało. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, ale zdawało się, że nikt niczego dziwnego nie zauważył.
Wtem za drzwiami sali balowej rozległy się krzyki pełne przerażenia. Zaskoczeni ludzie wokół mnie unosili głowy, tańczące pary się zatrzymywały, pytając, co się dzieje. Muzycy jeden po drugim przestawali grać.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpadła bestia. Zamarłam, widząc potwora długiego na sześć kroków, o łuskach przywodzących na myśl odłamki skał i z licznymi wypustkami na wielkim łbie, przypominającymi rogi. Potężny ogon smagnął powietrze, a żółte ślepia żarzące się morderczym blaskiem powiodły po sali.
W mojej głowie pojawiło jedno przerażające słowo: ciernioróg!
Nie miałam pojęcia, skąd wziął się w zamku ani jakim cudem dotarł tak daleko od Zapory. Potwór wystrzelił przed siebie, wskoczył na długi stół i biegł po nim, zrzucając na ziemię jedzenie i porcelanowe talerze.
– Ragna! – krzyknęłam.
Najemniczka, stojąca za stołem, odrzuciła kawał mięsa, który trzymała w dłoni, i sięgnęła ku nożom za pasem. Za późno – ciernioróg przemknął tuż przed nią, przejeżdżając jej po twarzy końcówką ostrego ogona, po czym kobieta przewróciła się na plecy.
Ogarnięci paniką goście zaczęli wrzeszczeć. Rozpierzchli się na wszystkie strony, szukając schronienia. Kilkanaście osób popędziło ku otwartym drzwiom, gdzie niespodziewanie utknęli, przepychali się, krzyczeli na siebie, ktoś upadł na ziemię, a następnie został podeptany. Widziałam innych, stłoczonych przy bocznych wyjściach, ale wszystkie zdawały się zamknięte, co jeszcze bardziej nakręcało panikę.
Ciernioróg zeskoczył ze stołu, poślizgnął się na parkiecie i z hukiem walnął szczęką o podłogę. Potrząsnął łbem, widocznie oszołomiony, jego żółte ślepia były szeroko otwarte. Capnął wielką paszczą przebiegającą obok kobietę. Na szczęście zdołał złapać tylko rąbek jej obszernej sukni, ale ta i tak runęła na ziemię, wrzeszcząc wniebogłosy. Potwór ugiął łapy, już szykując się do skoku na nią, ale wtedy jeden z muzyków przewrócił się na instrumenty, wywołując przy tym głośny rumor. Ciernioróg bez wahania wystartował w jego stronę. Złapał go za nogę i pociągnął za sobą. Pozostali muzycy usiłowali przytrzymać kolegę za ręce, ale bestia była silniejsza. Wlokła szarpiącego się mężczyznę przez salę balową, zostawiając za sobą krwawy ślad.
Rzuciłam się za stoły i dopadłam Ragny. Lekko oszołomiona najemniczka właśnie podnosiła się z podłogi.
– Nic ci nie jest? – sapnęłam.
– Na cycki Vildis! – Otarła dłonią krew lejącą się obficie z rozcięcia na policzku. – Myślałam, że główną atrakcją przyjęcia mają być sztuczne ognie.
Złapałam ją za rękę i pomogłam jej wstać.
– Co to za pokraka? – zapytała Ragna, patrząc, jak bestia ciągnie za sobą muzyka. Wiedziałam, że nie ruszyła do walki tylko dlatego, że najpierw chciała ocenić mocne i słabe strony przeciwnika.
– Ciernioróg – odparłam. – Ma twardą skórę, kiepski wzrok, ale wyśmienity słuch – dodałam pospiesznie.
Najemniczka skinęła głową, wodząc spojrzeniem po sali, jakby szukała odpowiedniej broni. Ja z kolei ze strachem rozglądałam się za siostrami, niepewna, czy w ogóle zdążyły opuścić pomieszczenie.
Wtem dosłownie znikąd pojawił się strażnik z mieczem i pochodnią. Bez wahania ruszył ku potworowi. Wziął zamach wprost na jego kark, ale skalne łuski były zbyt twarde dla ostrza. Mężczyzna zaczął na zmianę ciąć mieczem i okładać stwora pochodnią. Wyczyn na pewno godny podziwu, niestety jedyne, co udało mu się osiągnąć, to na tyle rozwścieczyć bestię, by puściła swoją ofiarę i zwróciła się ku strażnikowi. Człowiek i potwór zaczęli niespiesznie zataczać kręgi, nie spuszczając czujnego wzroku z przeciwnika. Muzyk tymczasem podjął próbę odczołgania się, jedna jego noga była całkowicie bezwładna.
Dobrze, że do grania na skrzypkach potrzebuje tylko rąk, przemknęło mi przez myśl, po czym zganiłam samą siebie. Taki ironiczny komentarz był godny Malakara.
Naraz ciernioróg zaatakował. Chyba wszyscy znajdujący się w sali wstrzymali oddech, patrząc, jak strażnik uchyla się przed wielką paszczą, jak tnie potężne cielsko i przeskakuje zwinnie nad ogonem, który mógł zwalić go z nóg. Mężczyzna ponownie uderzył ciernioroga pochodnią w łeb, wywołując ryk bólu, który odbił się od ścian sali. Na boki posypały się iskry, a bestia zaczęła trzeć łapą poparzone oko. Strażnik widocznie odetchnął i opuścił nieco broń, ale ciernioróg wystrzelił wprost na niego. Paszcza zacisnęła się na przedramieniu mężczyzny, słyszałam zgrzyt zębów na metalowym karwaszu. Pochodnia wypadła z bezwładnych palców i potoczyła się po podłodze, zostawiając za sobą osmalone ślady, a ja poczułam fizyczny ból, świadoma, że nie mam już władzy nad tym płomieniem. Jeszcze tak niedawno wystarczyłby jeden mój gest, by ognista strzałka przebiła czaszkę potwora, uśmiercając go szybciej, niż trwałby jeden wdech.
– Znajdź swoje siostry – rzuciła Ragna, wstając.
Kopniakiem przewróciła jeden z ciężkich drewnianych stołów, a po sali poniósł się rumor tłuczonych naczyń. Zaskoczony hałasem ciernioróg puścił strażnika, gdy najemniczka pochyliła się i zaczęła pchać mebel przed sobą. Przez te kilkanaście kroków nabrała rozpędu i uderzyła blatem w bok potwora, aż ten odturlał się po podłodze i wpadł w garstkę ludzi stłoczonych pod ścianą. Rozbiegli się w popłochu, a ciernioróg ruszył za nimi, kłapiąc paszczą na wszystkie strony. Przypominał przy tym gigantycznego kota, który został zamknięty w klatce z rajskimi ptakami i wybornie się przy tym bawił.
Wreszcie udało mi się dostrzec siostry, które wraz ze Stellą znajdowały się tuż pod ścianą, niedaleko obrazu, za którym było ukryte tajemne wyjście z sali. Hrabina Eld Veriani już dawno temu mogła sama się wydostać z pułapki, którą stała się sala balowa. Mogła zabrać ze sobą jakiegokolwiek wielmożę, który byłby jej dozgonnie wdzięczny za ratunek. A wybrała moje siostry. Nigdy jej tego nie zapomnę.
Niestety ciernioróg zobaczył je równocześnie ze mną i wystartował w ich stronę. Stella wystąpiła naprzód, zasłaniając dziewczyny własnym ciałem.
– Elena! – wrzasnęłam.
Potwór pędził wprost na nie. Bez wahania sięgnęłam po kielich leżący na stole i cisnęłam nim w ciernioroga. Nie trafiłam, ale szkło z trzaskiem rozbiło się na podłodze, wybijając bestię z rytmu. Zaczęłam rzucać w nią wszystkim, co wpadło mi w ręce. Kilka porcelanowych talerzyków pękło w drobne kawałki na grzbiecie ciernioroga, który wreszcie odwrócił wzrok od Stelli, Eleny i Isil. Niestety cała jego uwaga skupiła się wtedy na mnie.
Ruszył w moją stronę. Spojrzałam w żółte ślepia ogarnięte żądzą mordu, w paszczę pełną ostrych jak sztylety zębów, zdolnych przedziurawić pancerz. Droga, elegancko zdobiona filiżanka wysunęła mi się z rąk i upadła na podłogę. Nie miałam żadnej broni prócz małego noża ukrytego w fałdach sukni. Nie miałam mocy, która uratowałaby mnie w ostatniej chwili. Nie było tu nawet Kaela i Solena, gotowych przyjść mi z pomocą.
Nie zamierzałam się jednak poddać. Wyciągnęłam nóż i czekałam. Jeśli w odpowiedniej chwili wykonam obrót, uniknę pazurów, a może uda mi się trafić ostrzem w oko stwora.
Patrzyłam, jak ciernioróg wybija się do skoku, jak ostre pazury lecą wprost na mnie. Jeszcze chwila… i nagle poczułam szarpnięcie. Z hukiem upadłam na podłogę i potoczyłam się po niej. Ciernioróg uderzył klatką piersiową w róg stołu, który znajdował się tuż za mną. Usłyszałam nieprzyjemny zgrzyt, gdy mebel przesunął się po podłodze.
Po nagłym upadku czułam się otumaniona, ale jednego byłam pewna – ktoś nadal obejmował mnie w pasie. Odciągnął mnie od bestii, która usiłowała dojść do siebie po zderzeniu z kantem stołu. Poczułam nerwowy dotyk na policzku.
– Jesteś cała? – usłyszałam.
Podniosłam wzrok i pierwsze, co dostrzegłam, to błękitne oczy.
– Eryk? – Z odmętów pamięci wypłynęło niedawno poznane imię. Pozbierałam się i spojrzałam na niego gniewnie.
– Kłaniam się i do usług. – Uśmiechnął się nerwowo.
Miałam ochotę fuknąć na niego, że mi przeszkodził, że tak niewiele brakowało, bym choć częściowo oślepiła bestię, lecz nagle po sali poniósł się huk. Pod przeciwległą ścianą dostrzegłam Ragnę, która ściągnęła znad wysokiego okna ciężki karnisz z długą aksamitną zasłoną. Złapała za jeden koniec materiału, a ranny strażnik za drugi.
Ciernioróg od razu zwrócił na nich uwagę. Zostawił mnie oraz Eryka, po czym lekko ślizgając się na parkiecie i zostawiając na nim rysy pazurów, zaszarżował.
Ragna i strażnik biegli na niego, trzymając między sobą bordową zasłonę. Za nimi wciąż przyczepiony karnisz uderzał o podłogę. Potwór wyskoczył na to, co uznał na największego przeciwnika, więc wpadł w uniesioną zasłonę i się w nią zaplątał. Najemniczka od razu chwyciła za dekoracyjny sznur i zaczęła wiązać wystające i wściekle drapiące powietrze łapy, podczas gdy strażnik rzucił się na owinięte aksamitem cielsko, by je przytrzymać.
Wkrótce ciernioróg był kompletnie zamotany i niezdolny do większych ruchów. Wyswobodził łeb, ale Ragna zawiązała mu pysk złotym sznurem z ozdobnymi troczkami, po czym sięgnęła po miecz strażnika.
– Nie! – krzyknęła nagle Stella.
Pospiesznym krokiem podeszła do najemniczki.
– Chcę go żywego – powiedziała ciszej.
Na sali zapadła cisza przerywana wściekłym pojękiwaniem bestii i szybkimi oddechami gości, którzy zaczęli wychodzić ze swych kryjówek.
– Zoya! – Isil przypadła do mnie i otoczyła ramionami w pasie.
– Nic wam nie jest? – Ujęłam w dłonie jej twarz.
– Dziękuję. – Elena uściskała mnie ze łzami w oczach.
Jedne z bocznych drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł Ergus, osobisty strażnik Stelli, i powiódł wielkimi oczami po pobojowisku.
– Szybko żeś się zjawił – mruknęła z ironią hrabina.
– Pani…
– Wyprowadź gości – powiedziała surowym tonem. – Niech bezpiecznie znajdą się w swoich powozach. Każ opatrzyć rannych.
Strażnik skinął głową i wezwał więcej ludzi do pomocy.
Wkrótce główne wejście do sali zostało odblokowane, wokół nas zaroiło się od służby, która wyprowadzała wciąż przerażonych gości. Ktoś wyniósł rannego muzyka i starszego mężczyznę, niemal stratowanego. Młoda kobieta, którą ciernioróg złapał za suknię, miała twarz zalaną łzami i rękę chyba złamaną po upadku.
– Pani? – Do Stelli podszedł ranny strażnik.
– Dobrze się spisałeś – powiedziała, skinąwszy mu głową, a on dumnie wypiął pierś. – Niech ktoś cię opatrzy.
Mężczyzna opuścił salę.
– Mogę pomóc w czymś jeszcze? – zapytał mnie Eryk.
Spojrzałam na niego. Był lekko blady i płytko oddychał.
– Dziękuję za uratowanie mi życia. – Uśmiechnęłam się słabo do niego. Z perspektywy czasu, nawet tych kilku minut, które upłynęły od pokonania bestii, mój plan z dźganiem szarżującego ciernioroga w oko wydał się dość szalony, żeby nie powiedzieć: samobójczy.
– Ratowanie pięknych panien to dla mnie czysta przyjemność – zapewnił.
Moja suknia miała rozerwany rękaw, była brudna od resztek jedzenia znajdującego się na talerzach, którymi miotałam w ciernioroga. Czułam na twarzy kosmyki włosów oswobodzonych z koka, a na czoło wystąpiło mi kilka kropelek potu, które na pewno będą miały destruktywny wpływ na makijaż.
– A tych brzydkich? – wypaliłam.
– Żadnej tu nie widzę.
Kątem oka zobaczyłam, że Stella się nam przygląda.
– Samsaeri? – odezwała się.
– Tak, pani? – Eryk natychmiast stanął na baczność.
– Niech jutro twój ojciec przyjdzie do mnie porozmawiać o tych swoich wynalazkach – powiedziała.
Jego oblicze natychmiast się rozjaśniło.
– Oczywiście, pani. – Skłonił się. – Dziękuję, pani.
Stella skinęła głową, po czym machnęła ręką, by go odprawić.
Eryk posłusznie odszedł, ale po kilku krokach posłał mi przez ramię szeroki uśmiech.
W sali balowej zostało już tylko kilka osób zgromadzonych nad spętanym cierniorogiem. Potwór dyszał ciężko, strzelając na boki wściekłym spojrzeniem żółtych, wrzecionowatych ślepi, i co jakiś czas wierzgał łapami, jakby chciał sprawdzić, czy więzy się poluzowały.
Ragna podeszła do nas z talerzem pełnym kremowego ciasta. Chwyciła wypiek w brudną dłoń i odgryzła spory kawałek.
– Gdybym wiedziała, że planujecie takie atrakcje, od razu bym przyszła na ten wasz bal – odezwała się z pełnymi ustami.
Isil zachichotała cicho, za co została skarcona przez Elenę.
– Gdybym wiedziała o tych atrakcjach, nie odesłałabym większości strażników do miasta – burknęła Stella.
W tym momencie do sali balowej wkroczył Solen. Już miałam na końcu języka jakąś uszczypliwą uwagę na temat opieszałości podczas zmiany garderoby, gdy dostrzegłam krew na jego twarzy. Ledwie rzucił okiem na ciernioroga leżącego u naszych stóp.
– Matko – odezwał się przez zapuchnięty nos – mieliśmy włamanie.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
COPYRIGHT © by Paulina HendelCOPYRIGHT © 2025 by Fabryka Słów sp. z o.o.
WYDANIE I
ISBN 978-83-8375-154-2
Kod produktu: 4000656
Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
REDAKTORKA PROWADZĄCAJoanna Orłowska
REDAKCJAKarolina Borowiec-Pieniak
KOREKTAKatarzyna Pawlik
GRAFIKA NA OKŁADCE ORAZ PROJEKTSzymon Wójciak
ILUSTRACJERobert Łakuta
SKŁAD WERSJI [email protected]
PRODUCENTFabryka Słów sp. z o.o.ul. Poznańska 9105-850 Ożarów [email protected]
DANE DO KONTAKTUFabryka Słów sp. z o.o.ul. Chmielna 28B/400-020 Warszawawww.fabrykaslow.com.plbiuro@fabrykaslow.com.plwww.facebook.com/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/
WYDAWCARobert Łakuta
DYREKTORKA WYDAWNICZAIzabela Milanowska
MARKETINGLuiza Kwiatkowska Urszula Słonecka
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
ZAMÓWIENIA HURTOWEDressler Dublin sp. z o.o.ul. Poznańska 9105-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32www.dressler.com.pl [email protected]