Szept ognia - Paulina Hendel - ebook

Szept ognia ebook

Paulina Hendel

4,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Złoto kupi ci miejsce przy stole, ale nie ochroni przed nożem wbitym w plecy.

Zoya zawsze wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Gdy padło polecenie szpiegowania na Dworze Eld Verianich nie miała wyboru. Zadanie miało być proste. Wejść. Zdobyć. Zniknąć. Zanim jednak noc dobiegnie końca, zostanie zmuszona walczyć o coś więcej niż własne życie.

Pośród pałacowych balów, tajemniczych przepowiedni i rodzinnych sekretów Zoya będzie musiała stawić czoła demonom – tym, które czyhają w ciemności, i tym, które nosi w sobie. Towarzyszą jej dwaj mężczyźni: Kael - Kruk, strażnik granic, o którego lojalności krążą mroczne plotki, i Solen - złotowłosy dziedzic, który uśmiecha się podejrzanie zbyt lekko. No i ten irytujący głos w jej głowie, który najwięcej do powiedzenia ma zazwyczaj właśnie wtedy, kiedy nie trzeba...

Jedno jest pewne – to, co zaczęło się jako kradzież, skończy się walką o cały świat. Zapora upada, a za nią budzi się coś, co nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 446

Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aqu30

Nie oderwiesz się od lektury

Ekhm, co tu się właśnie wydarzyło....? kiedy kolejny tom?
00



Miałam krew na rękach. Niewiele brakowało, a zabiłabym człowieka. I to nie byle jakiego człowieka, bo syna hrabiego Kegrimusa. Już nigdy nie zapomnę tego słodko-metalicznego zapachu, ani ciepła spływającego na moje palce. Zawsze będę widziała zaskoczone spojrzenie jasnobrązowych oczu i słyszała rzężenie w płucach. Nawet nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Wiem tylko, że stanęłam na progu cała umazana jego krwią.

– Zoya! Coś ty narobiła?! – wykrzyknęła moja matka.

Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Dopiero gdy wymierzyła mi policzek, odzyskałam mowę. Wyjaśniałam jej, co się stało, a ona uderzyła mnie ponownie, po czym zawołała ojca, by wraz ze służbą popędzili do lasu odnaleźć rannego Hefena.

Teraz, miesiąc później, patrzyłam na własne dłonie i wciąż miałam wrażenie, że są lepkie od krwi.

– Siedź prosto – poleciła moja starsza siostra, Elena. – Jak mam cię uczesać, skoro nie umiesz usiedzieć ani chwili bez ruchu?!

Nie odpowiedziałam, a Elena nadal głośno narzekała. Oczywiście mogłaby kazać mnie uczesać służącej, ale uznała, że sama zrobi to najlepiej. Przecież od dziecięcych lat nikt nie potrafił okiełznać moich długich, ciemnorudych fal.

Hefen przeżył „moją histerię”, jak to określali później rodzice. Jego ojciec był wściekły, ale jakoś dogadał się z moim. Pewnie policzył sobie całkiem sporą kwotę jako zadośćuczynienie. Ja zaś zostałam karnie zesłana do Obsydii, północnej części Iskavel, pod opiekę mojej zamężnej siostry, ponieważ matka uznała, że nie może na mnie patrzeć, no i też powinnam znaleźć się jak najdalej od syna hrabiego Kegrimusa, by znów nie strzelił mi do głowy pomysł zadźgania go znalezioną w lesie gałęzią.

Właściwie to nie wyszłam źle na całej tej historii. Wystarczyło tylko trzymać język za zębami i nie odpowiadać na kąśliwe uwagi Eleny, by mieć spokój. Poza tym od dawna marzyłam o wyprowadzce od naszych apodyktycznych rodziców. Martwiłam się jedynie o młodszą siostrę, Isil, która została z nimi zupełnie sama. Ale przecież ją traktowali zupełnie inaczej niż mnie, choć to ona była przygarniętym dzieckiem.

– Nic więcej nie zdołam zrobić – westchnęła Elena i cofnęła się, by podziwiać swoje dzieło.

Podniosłam wzrok i po raz pierwszy od chwili, gdy siostra posadziła mnie na krześle, spojrzałam w lustro, z którego zerkała na mnie zupełnie obca osoba. Moje włosy zostały upięte w misterną fryzurę pełną lśniących, choć sztucznych, pereł. Na gładkiej, jasnej szyi miałam naszyjnik z błękitnym kalcytem, podkreślającym błękit moich oczu. Lekki makijaż dodawał mi kilka lat do tych siedemnastu, które miałam, a szminka na ustach sprawiała, że zdawały się pełniejsze.

– Szkoda tylko, że nie udało mi się zatuszować wszystkich twoich piegów – sapnęła Elena, dodając różu na moje policzki.

– Lubię je – odparłam.

– Przez nie wyglądasz jak chłopka latem. Ale za to suknia, którą dla ciebie wybrałam, jest zjawiskowa. Wstańże, dziewczyno. – Pociągnęła mnie za dłoń i kazała się obrócić wokół własnej osi. – Kto by pomyślał, że niebieski będzie pasował do twojej urody? – dodała po zastanowieniu. – A teraz ukłon. – Zaprezentowała, jak wykonać dyskretne dygnięcie. Jej czerwona suknia zaszeleściła, a kryształki wplecione w kruczoczarne włosy zabrzęczały cichutko. – Pamiętaj, że Eld Veriani to bardzo szanowany ród, który cieszy się względami króla, i mamy zaszczyt, że możemy przestąpić ich próg. – Elena uśmiechnęła się do własnych myśli. – Nikt by nie zgadł, że pewnego dnia dwie córki Svikarich dostaną zaproszenie na ich bal.

Pokiwałam głową, choć najchętniej zostałabym w domu. Miałam jednak zadanie do wykonania i nic nie mogło posłużyć mi za wymówkę.

Ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

– Proszę! – zawołała nadal radosna Elena.

– Jesteście gotowe? – Do komnaty wszedł Ander Miskunnsamur, mąż mojej siostry. – Wyglądacie zjawiskowo.

Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało. Lubiłam go. Może nie był najprzystojniejszy, ale wszelkie braki w urodzie nadrabiał dowcipem oraz cierpliwością i czasem zastanawiało mnie, co takiego widział w mojej siostrze, że postanowił się jej oświadczyć, choć wcale nie miała pokaźnego posagu.

– Powóz już czeka – oznajmił, robiąc dla nas przejście w drzwiach.

Elena ostatni raz zerknęła w lustro, poprawiła ciemny lok opadający jej na policzek, po czym pociągnęła mnie za sobą.

– Tylko niczego nie odwal tym razem – syknęła mi do ucha, gdy szłyśmy przez przestronny hol.

– Spokojnie, na balu raczej nie będę miała pod ręką żadnej gałęzi – odgryzłam się, na co posłała mi piorunujące spojrzenie, ale całe lata temu przestało to na mnie działać.

– Chodź już – wycedziła.

Dwór Eld Veriani przypominał mroczne, stare zamczysko, w którego piwnicach ukrywa się trupy, a na strychach wampiry. Albo na odwrót, co kto woli. Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że mój dom rodzinny jest duży, myliłam się. Nasz dworek zmieściłby się w sali balowej tego olbrzyma. Trzeba też przyznać, że gospodarze mieli rozmach. Stoły uginały się od jedzenia, widziałam słodycze we wszystkich kolorach tęczy i owoce sprowadzane z odległych zakątków królestwa. Wybór mięs przyprawiał o zawrót głowy, a mnogość trunków oszałamiała.

Jeszcze w powozie, gdy jechaliśmy przez miasto Eldborg, leżące u stóp dworu Eld Veriani, byłam przekonana, że za bardzo się wystroiłyśmy.

– Wyglądam jak kat na otwarcie lochu – skomentowałam, wywołując wybuch serdecznego śmiechu u Andera i palpitacje serca u Eleny.

– Czy możesz chociaż przez jeden wieczór najpierw pomyśleć, zanim coś palniesz? – mruknęła.

W tej chwili jednak, stojąc pośród kobiet w tak pięknych i bogato zdobionych sukniach, poczułam się dokładnie tym, kim byłam: niezbyt urodziwą córką niezbyt zamożnego szlachcica, i miałam wrażenie, że każdy doskonale o tym wie. Ponadto nie byłam tak obyta w towarzystwie, jak moja siostra. Ona uwielbiała bale i nigdy nie przepuściła ani jednego organizowanego w naszej okolicy, ja zaś stroniłam od nich, jak tylko mogłam. Zresztą rodzice też mnie do nich nie namawiali, bo szkoda im było pieniędzy na drogie ubrania dla mnie.

Elena od razu ruszyła w kierunku koleżanek, które musiała poznać po ślubie, kiedy zamieszkała z Anderem. Uśmiechała się serdecznie, całując powietrze tuż przy policzkach tych wystrojonych kobiet, ale dałabym głowę, że gdy tylko któraś się odwróci, przemiła Elena obgada ją, nie zostawiając na niej suchej nitki.

Ander z kolei zniknął w salonie dla mężczyzn, z którego sączył się pod drzwiami dym cygar, a co jakiś czas dało się słyszeć gromkie wybuchy śmiechu.

Zostawiona sama sobie, wzruszyłam ramionami i podeszłam do stołu, po czym nałożyłam na talerz kilka owoców, których nigdy jeszcze nie próbowałam, i kawałek ciasta.

– Cóż to za piękny polny kwiatuszek zaszczycił nas swoją obecnością? – usłyszałam.

Odwróciłam się zaskoczona i ujrzałam starszego mężczyznę z zaczerwienionym nosem, sumiastym wąsem, a do tego pokaźnym brzuchem oplecionym czerwoną szarfą. Na jego potężnej piersi wisiało kilka medali.

– Raczej oset – palnęłam bez zastanowienia.

– Zatem piękna i niedostępna! – Zaśmiał się całkiem szczerze. – Panienka nie tańczy?

Muzycy właśnie zajęli miejsce na podwyższeniu i zaczęli grać. Liczne pary weszły na parkiet i ukłoniły się sobie.

– Wolę się objadać, jakby jutro miało nie nadejść – odparłam w obawie, że staruszka weźmie chęć na tańcowanie.

– Słusznie, trzeba wiedzieć, co w życiu ważne. – Poklepał się po brzuchu, po czym nachylił nieznacznie w moją stronę. – Polecam tartę z rajskimi owocami – szepnął konspiracyjnym tonem.

– Dziękuję, zapamiętam. – Uśmiechnęłam się.

Przez dłuższy czas nikt więcej mnie już nie zaczepiał. Najwyraźniej nie wydałam się wystarczająco interesująca. Nie byłam wysokiego urodzenia, co niechybnie wystarczyło, by wykreślić mnie z listy osób wartych poznania. Dzięki temu mogłam w spokoju obserwować wszystkich wokół. Widziałam panny zabiegające dyskretnie o uwagę kawalerów, słyszałam kilka bardzo zawoalowanych i jeszcze bardziej złośliwych zaczepek pojawiających się w rozmowach kobiet. Widziałam, jak śliczna blondynka o zaokrąglonych kształtach ciągnie przystojnego młodzieńca w ciemny kąt. Spróbowałam podsłuchać rozmowy kilku starszych mężczyzn, ale zanim przeszli do poważniejszych tematów, zniknęli w salonie dla dżentelmenów.

Nagle poczułam, że cała atmosfera bajecznie wystrojonej sali balowej niespodziewanie się zmieniła. Zupełnie jakby wśród stada owiec pojawił się drapieżnik. Puchate jagniątka zabeczały z niepokojem, a psy pasterskie zaczęły strzyc uszami i węszyć za niebezpieczeństwem. Odruchowo sięgnęłam do pasa, ale z żalem stwierdziłam, że nie mam tam noża. Oczywiście nie planowałam zabierać broni na bal, ale przed wyjściem z domu Elena i tak dokładnie sprawdziła fałdy mojej sukni, jakby się spodziewała, że ukryłam tam cały arsenał. Siostra naprawdę miała wyolbrzymione pojęcie o mojej rzekomej skłonności do mordów.

Tłum gości zafalował, po czym rozstąpił się niczym ocean przed kobietą kroczącą przed siebie z wysoko podniesioną głową. To musiała być Stella Eld Veriani. Opiekunka rodu, surowa przywódczyni i właścicielka niezliczonych ziem na północy Obsydii, graniczących z samą Zaporą. Mówili o niej, że jest twarda, nieugięta i nie wybacza pomyłek. Nazywali ją obsydianową damą i już wiedziałam dlaczego. Ubrana była w bordową suknię, dość skromną, ale idealnie skrojoną. Jej włosy w kolorze ciemnego złota zostały zaplecione w kok, na dekolcie spoczywał wisior z czarnym kamieniem szlachetnym. Na ustach błąkał się leniwy uśmiech, a bursztynowe oczy okalała siateczka drobnych zmarszczek. Mężczyźni się jej kłaniali, kobiety przed nią dygały, a ona zatrzymywała się przed każdym i zamieniała z nim słowo lub dwa. Jedni zdawali się przeszczęśliwi, że dostąpili tego zaszczytu, inni aż pocili się ze stresu. Chciałabym być kiedyś kobietą wzbudzającą taki respekt, ale wiedziałam, że to tylko czcze marzenia.

Stella znajdowała się coraz bliżej mnie, więc postanowiłam usunąć się w cień. Nie planowałam z nią rozmawiać, bo po pierwsze: trochę mnie przerażała, a po drugie: zamierzałam ją okraść.

Zeszłam z drogi hrabinie Eld Veriani, wpadłam za to na własną siostrę.

– Jak się bawisz? – zapytała. Miała rumieńce na bladej twarzy, a jej oczy błyszczały.

– W porządku – odparłam.

– Nie objadaj się tyle, bo nie zmieścisz się w suknię, którą wybrałam dla ciebie na następny bal.

– Ehm – mruknęłam, pakując do ust słodką bezę.

– Nie możesz pojawić się ponownie w tej. – Musnęła palcami koronkę na moim ramieniu. – Aveline ma na sobie tę samą suknię, co rok temu – dodała po zastanowieniu, śledząc wzrokiem grupkę kobiet. – Myślała pewnie, że jak doszyje inną szarfę i doda tiul, to nikt nie zauważy – prychnęła.

Zerknęłam na moją siostrę kątem oka.

– Od kiedy zwracasz uwagę na takie rzeczy? – zapytałam uszczypliwie.

Zaledwie trzy lata temu miała tylko dwie suknie balowe, które co miesiąc przerabiała, siedząc nad nimi po nocach.

– Odkąd zaczęłam obracać się w innym towarzystwie – sarknęła, poprawiając swój gorset. – Tutaj ludzie inaczej patrzą na świat i na innych ludzi.

– Bo są próżni i nie mają nic lepszego do roboty – orzekłam.

Elena westchnęła ciężko i z pobłażaniem pokręciła głową.

– Moja młodsza siostrzyczka nadal tak mało wie o świecie – powiedziała. – Nie mam nic przeciw temu, by Aveline włożyła tę samą suknię dwa razy, wygląda w niej naprawdę ładnie, ale dzięki temu wiem, że ostatnie inwestycje jej ojca nie okazały się aż tak lukratywne, jak oczekiwał, i Ander nawet nie ma co zaprzątać sobie głowy rozmowami z nim na temat interesów.

Spojrzałam na nią z autentycznym zaskoczeniem. Nie spodziewałam się takich konkluzji.

– Wiesz, jak bardzo kocham tańczyć – odezwała się po chwili. – Ale nie bez powodu moja stopa jeszcze nie dotknęła parkietu, a mój mąż zamknął się w sali dla dżentelmenów. Ten bal to dla nas okazja, żeby się upewnić, z kim warto wejść w spółkę, z kim trzeba zawrzeć sojusz, a kogo unikać.

Elena dalej opowiadała półszeptem o tym, czego może się dowiedzieć, zaledwie zerkając na stroje innych kobiet, ale ja przestałam jej słuchać. Moją uwagę przykuł kolejny gość na balu, który zjawił się tu niczym cień. Krążył za kolumnami jak sęp wypatrujący ofiary. Nikogo nie pozdrowił, do nikogo się nie uśmiechnął, tylko mierzył wszystkich spojrzeniem jak potencjalnych wrogów. Do tego w sali zapadła złowieszcza cisza, gdy muzycy przestali grać.

– Kto to jest? – zapytałam cicho, starając się nie patrzeć w jego stronę.

Elena zlustrowała wszystkich gości, aż dojrzała tego, o kogo mi chodziło.

– Nie powinni wezwać straży, żeby go stąd wyrzucić? – szepnęłam.

– To Kael Eld Veriani – odparła równie cicho, przenosząc wzrok na mnie. – Trzymaj się od niego z daleka.

– Typ jest ubłocony i ma krew na twarzy, o ile dobrze widzę – burknęłam. – Raczej nie podejdę do niego serdecznie się witać.

Elena gwałtownie pokręciła głową.

– To przyszywany syn Xadena, młodszego brata Stelli – wyjaśniła. – Należy do Kruków…

– Kruków? – Zmarszczyłam brwi.

– Pilnują granic.

– Pilnują Zapory? – szepnęłam, czując, że robi mi się gorąco.

Siostra powoli skinęła głową.

– Chodzą o nim takie plotki… Niedawno ponoć zabił całą rodzinę mieszkającą niedaleko granicy. Wynosili potajemnie kruszec z jednej z kopalń Eld Verianich i Kael postanowił ukarać ich dla przykładu. Całą rodzinę, łącznie z dziećmi.

Jeszcze raz podniosłam wzrok na młodego, mrocznego mężczyznę, który wyglądał, jakby właśnie wrócił z miejsca, gdzie dokonał krwawego mordu na bezbronnych chłopach. Miał na sobie podróżny strój, ciemną, brudną koszulę, szeroki pas z szablą i wysokie skórzane buty. W dłoni trzymał kuszę, wzrokiem wodził po sali, jakby szukał winnych, których mógłby na miejscu osądzić i ukarać. Paskudna blizna na policzku dawała świadectwo, że przeżył już niejedno.

– Trzymaj się od niego z daleka – powtórzyła moja siostra, a w jej głosie zabrzmiała autentyczna obawa.

– Uwierz, że nie zamierzam szukać jego towarzystwa – odparłam całkiem szczerze.

– Muszę iść – powiedziała Elena. Ponury nastrój prysł, gdy z oddali zaczęła do niej dyskretnie machać jedna z fałszywych przyjaciółek.

Na odchodnym jeszcze siostra odwróciła się do mnie, jakby chciała coś dodać. Posłusznie skinęłam głową, zanim cokolwiek powiedziała.

Poczekałam jeszcze jakiś kwadrans. Elena żywo dyskutowała o czymś po drugiej stronie sali. Orkiestra znów zaczęła grać. Stella chyba jako jedyna kobieta przeszła do pokoju dla dżentelmenów, a jej goście byli zbyt zajęci tańcem, jedzeniem lub alkoholem, by dostrzec, jak znikam w jednym z bocznych korytarzy.

Pospiesznie szłam przed siebie, starając się nie stukać niskimi obcasami o marmurową posadzkę. Doskonale wiedziałam, w jakim miejscu się znajduję i dokąd powinnam podążać. Miałam pewne źródła, dzięki którym bezbłędnie odnajdę drogę do skarbca Eld Verianich. Przez wiele dni ślęczałam nad szkicami układu pomieszczeń tego mrocznego zamczyska i mogłabym poruszać się po nim z zamkniętymi oczami.

Skręciłam w kolejny boczny korytarz tonący w półmroku. Nie zapalono tu świec, co było jasną wiadomością dla gości, że gospodarze nie życzą sobie ich tutaj. Ja jednak parłam naprzód, trzymając się ściany. Srebrne, zimne światło księżyca wlewało się do środka przez wysokie okna. Więcej mi nie było trzeba.

W oddali usłyszałam rozmowę. Natychmiast ukryłam się we wnęce za rzeźbą jakiegoś mitycznego stwora. To tylko służące wracające z sali balowej do kuchni. Pchały wózek pełen brudnych naczyń. Poczekałam, aż ich głosy ucichły w oddali, po czym wychyliłam się zza maszkarona i zobaczyłam, jak za załomem znikają dwie identycznie ubrane kobiety. Spod czepca jednej wysunął się długi, kasztanowy warkocz.

Podjęłam dalszą wędrówkę, a moje serce biło w rytm cichych kroków. Ręce lekko drżały, a na czole pojawiła się kropelka potu, która pewnie zrujnuje makijaż zrobiony przez Elenę. Dotarłam do wąskich schodów i niemal spłynęłam na sam dół. Na odkrytych ramionach poczułam chłód i pożałowałam, że dałam się wcisnąć w suknię z olbrzymim wycięciem na plecach. Tak naprawdę nie byłam złodziejką i choć przekonywałam samą siebie, że jestem przygotowana do tego, co zamierzałam, dławiło mnie przerażenie. Wciąż nasłuchiwałam najdrobniejszych szmerów, bałam się, że za najbliższym zakrętem wpadnę na strażnika, który od razu zamknie mnie w lochach. Ale słowo przecież się rzekło.

Tutaj, w piwnicach, było jeszcze mniej światła niż na górze. Pod sufitem znajdowały się jedynie malutkie okienka, a poświata księżycowa wpadająca przez nie tylko odrobinę rozpraszała gęstą ciemność. Naraz usłyszałam zgrzyt, zupełnie jakby ktoś przeciągnął nożem po kamiennej podłodze. Natychmiast przylgnęłam do ściany, w panice rozglądając się za jakąś wnęką czy poręczną zasłoną, ale ciemny korytarz był pozbawiony jakiegokolwiek miejsca, w którym mogłabym się skryć. Przez głowę przelatywały mi dziesiątki kłamstw, które mogłabym powiedzieć strażnikowi. Serce podeszło mi do gardła. Ktoś nadchodził bocznym korytarzem. Usłyszałam ciężki oddech, głośne sapnięcie i dziwne stukanie…

Zamarłam, po prostu zamarłam. Wiedziałam, że za późno na ucieczkę. Ktokolwiek to był, zaraz wyjdzie zza załomu i zobaczy, jak uciekam długim korytarzem. Będę więc musiała robić dobrą minę do złej gry. Głęboko wciągnęłam powietrze przesączone specyficznym zapachem, nerwowo poprawiłam suknię i ruszyłam na spotkanie przeznaczenia.

I na pewno nie tego się spodziewałam.

Zza rogu wychylił się najpierw wielki łeb z rogami i mnóstwem kostnych wypustek. Tuż za nim pojawiło się czarne ciało poprzecinane złotymi żyłkami. Błoniaste skrzydła, jak u nietoperza, opierały się o podłogę. W miejscu, gdzie się zginały, znajdowały się ostre pazury i to one tak stukały o kamienie.

Przytknęłam dłoń do ust, żeby nie zacząć wrzeszczeć z przerażenia.

Bestia wielka prawie jak kuc wlepiła we mnie wrogie spojrzenie i rozdziawiła paszczę naszpikowaną zębami, na których, zdało mi się, dostrzegłam krew. Wiedziałam, że zdołałaby odgryźć mi rękę. Zaczęłam powoli się cofać, a ten stwór krok w krok podążał za mną. Wywalił z paszczy długi, chudy jęzor, rozdwojony na końcu. Czekałam, aż z jego nozdrzy buchnie para, a z gardła wydobędzie się płomień tak gorący, że mógłby spopielić mnie na miejscu. W mojej głowie pojawiła się myśl, że smoki ziały ogniem tylko w legendach, ale do tej chwili byłam również przekonana, że już dawno temu wyginęły.

Mięśnie pod guzkowatą, czarną skórą się poruszyły, jakby bestia szykowała się do skoku.

Błyskawicznie podjęłam decyzję. Nie miałam szans w starciu z nią, ale może uda mi się uciec. Obróciłam się na pięcie i popędziłam przed siebie. Nie przejmowałam się już tym, że moje obcasy wybijają głośny rytm na kamieniach, nie martwiłam się, że ktoś przyłapie mnie na węszeniu w korytarzach niedostępnych dla gości. Chciałam po prostu uciec stworowi, który ochoczo ruszył za mną. Nie oglądałam się za siebie, nie chciałam tracić nawet odrobiny cennego czasu, ale słyszałam stukanie pazurów i głośne ziajanie, które sprawiały, że wszystkie włoski na moim karku stawały dęba. Czułam się jak małe, bezbronne zwierzątko zapędzone w kozi róg. Moje mięśnie spinały się boleśnie, gdy tylko wyobrażałam sobie, jak te pazury rozcinają mi skórę, jak zęby wyszarpują krwawe kawały mięsa z mojego ciała.

Dopadłam schodów i przeskakując po dwa stopnie, pięłam się coraz wyżej i wyżej. Dalej korytarzem w lewo.

Gwałtownie skręciłam i wpadłam na niespodziewaną, twardą niczym kamień przeszkodę. Odbiłam się od niej i z pewnością wylądowałabym na plecach, gdyby nie silne ramiona, które złapały mnie w pasie.

– Ostrożnie! – usłyszałam ciepły, nieco rozbawiony głos.

Chciałam się szarpać, wrzeszczeć i wołać o pomoc, ale nie zdołałam zaczerpnąć tchu.

– Dokąd tak pędzisz? – zapytał wysoki, umięśniony blondyn, nadal trzymając mnie w objęciach.

Owładnęła mną panika, zapomniałam, gdzie się znajduję i co chciałam zrobić, a przed oczami wciąż miałam tę ciemną paszczę. Gwałtownie obejrzałam się za siebie, ale korytarz był pusty, jakby smok nigdy nie istniał.

Zabrakło mi słów.

– Ja… szuka… szukałam…

W głowie miałam pustkę, więc zrobiłam to, co na moim miejscu zrobiłaby Elena. Po prostu omdlałam. Pozwoliłam, by zmęczone nogi się pode mną ugięły – uznałam, że najwyżej trzasnę o podłogę, ale przynajmniej nie będę musiała dłużej się tłumaczyć.

– Słabo mi – szepnęłam ledwie słyszalnie.

– Spokojnie, trzymam cię – zapewnił blondyn, poprowadził mnie do stojącej pod ścianą ławki i na niej posadził.

Myślałam, że na tym jego pomoc się skończy, że da mi spokój, ale on usiadł obok, ujął moją twarz w dłonie i uważnie mi się przyjrzał. Ja zaś zerkałam ponad jego ramieniem, wciąż spodziewając się ataku smoka i wyklinając samą siebie, jaką łamagą trzeba być, żeby jak ostatnia idiotka wpaść tak na faceta.

– Poczekaj, znajdę jakąś wodę – obiecał, po czym wstał.

Patrzyłam, jak znika za rogiem. W co ja się wplątałam? Chciałam przetrzeć dłońmi twarz, ale przypomniałam sobie o makijażu. Powinnam stąd uciec, znaleźć siostrę i wykręcić się złym samopoczuciem, by pozwoliła mi wrócić do domu. Ale przecież miałam zadanie do wykonania. Niech to wszystko szlag trafi!

Poderwałam się z ławki. Na pewno nie pójdę w stronę, skąd dopiero co uciekłam, skoro nadal może czaić się tam ta bestia, ale jeśli pamięć mnie nie myliła, były jeszcze dwie inne drogi prowadzące do skarbca. Zanim jednak wykonałam choć jeden krok, blondyn wrócił z kielichem pełnym wody, a ja z powrotem opadłam na ławkę. Uśmiechnął się pokrzepiająco, podając mi naczynie.

Przyłożyłam je do ust i piłam najwolniej, jak tylko można, zyskując więcej czasu na wymyślenie wiarygodnego kłamstwa. A takie powinno zawierać ziarno prawdy.

– Lepiej? – zapytał blondyn, gdy oddałam mu pusty już kielich.

Skinęłam głową.

– Jestem Solen – przedstawił się.

Helvrante! – chciałam wykrzyczeć na głos jedno z gorszych przekleństw, jakie znałam.

Przecież to takie oczywiste, że kiedy spróbowałam włamać się do skarbca Eld Verianich, musiałam wpaść akurat na syna Stelli!

– Zoya – odparłam słabym głosem. – Zoya Svikari.

– Przed czym tak uciekałaś? – zapytał łagodnie.

Przymknęłam oczy. Ziarno prawdy.

– Przed smokiem. – Uniosłam powieki pewna, że mnie wyśmieje, stwierdzi, że smoki nie istnieją.

Jego oblicze jednak prawie wcale się nie zmieniło, tylko mięsień na żuchwie zadrżał, a w oczach pojawiły się niebezpieczne błyski, lecz już po chwili się opanował.

– Wredny gad – mruknął pod nosem. – Nie przejmuj się nim.

A więc to nie był mój wymysł! Ten smok rzeczywiście istniał!

– Trzymacie smoka w piwnicy?! – wybuchłam.

– I dlatego zazwyczaj prosimy naszych gości, by nie kręcili się poza wyznaczonymi komnatami – powiedział nadal uprzejmie, acz stanowczo.

Spuściłam głowę.

– Moja wina – przyznałam cicho. – Nie powinnam była tego robić. Moja siostra i jej mąż zostawili mnie samą i zaczęłam się nudzić…

– Więc postanowiłaś zwiedzić nasze piwnice?

Zacisnęłam zęby ze złością. Czy on musiał być tak uprzejmo-złośliwy?! Najchętniej coś bym mu odszczeknęła, ale nie mogłam na dzień dobry robić sobie z niego wroga. Na to przyjdzie czas później.

– Nigdy nie byłam w tak wspaniałym dworze – oświadczyłam całkiem szczerze. – Pragnęłam go lepiej obejrzeć. Później natknęłam się na… pewną parę w pewnej wnęce… – Pozwoliłam, by na policzek i szyję wypłynął mi rumieniec. – I nie chciałam im… przeszkadzać, więc skręciłam w pierwszy lepszy korytarz, później były schody i zupełnie zabłądziłam.

Chciałam, by od razu wywnioskował, że jestem tylko córką zubożałego szlachcica, w nadziei, że szybko straci zainteresowanie moją osobą.

Solen przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakby szukał fałszu w moich słowach. Miał tak samo jasnobursztynowe oczy jak jego matka.

– Ja też czasem lubię odetchnąć od tych tłumów na balu – powiedział ugodowo, wstając. – Mogę zaprosić cię na mały spacer? – Wyciągnął w moją stronę rękę. – Po ciekawszej części dworu niż piwnica? – dodał z rozbawieniem.

Nie miałam innego wyjścia. Położyłam palce na jego twardej dłoni i pozwoliłam, by pomógł mi wstać.

– Jesteś siostrą Eleny, prawda? – zagaił, gdy przemierzaliśmy korytarz zalany blaskiem księżyca.

Cholera, więc nie byłam aż tak niewidzialna, jak mi się zdawało.

– Tak – odparłam, zastanawiając się, ile plotek na temat mojego ataku na Hefena dotarło na północ.

Solen jednak nie dał po sobie znać, czy wie cokolwiek o synu hrabiego Kegrimusa.

– Ander ma szczęście, że trafił na taką kobietę.

– Naprawdę? – wypaliłam.

– Jest inteligentna, potrafi słuchać, wie, do kogo i kiedy trzeba się uśmiechnąć. – Puścił do mnie oko, a mnie jakoś rozzłościły jego słowa.

Rodzice od zawsze traktowali Elenę jak lepszą córkę. Ja byłam tylko „tą rudą”. Dosłownie, tak do mnie mówili, jakby zapomnieli, jak mam na imię. Elena zawsze dostawała piękniejsze prezenty i droższe suknie. Dla niej wynajęli nauczyciela tańca, gry na fortepianie i wielu innych, którzy mieli uczynić z niej idealną kandydatkę na żonę. Na mnie szkoda było im pieniędzy, zawsze powtarzali, że jak chcę, to mogę uczestniczyć w lekcjach Eleny – pod warunkiem że będę siedziała cicho w kącie i nie przeszkadzała. Przez całe lata powtarzałam sobie, że nie jestem gorsza, ale wszystko wokół świadczyło o czymś zupełnie innym. Siedem lat temu przygarnęli pod swój dach sierotę Isil, która stała się moją ukochaną małą siostrzyczką. Była słodka, mądra, kochana i jej również nie szczędzili na niczym.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Solen, otwierając przede mną drzwi.

Zawahałam się. Jak gęś na rzeź dałam się zaprowadzić nie wiadomo dokąd.

– Nie obawiaj się – zapewnił, co sprawiło, że jeszcze bardziej zwątpiłam. – To tylko oranżeria.

Położył dłoń na moich odkrytych plecach, a ja poczułam bijące od niej ciepło. Postąpiłam naprzód i nagle odniosłam wrażenie, jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie. Otoczył mnie słodki, kuszący zapach dziesiątek kwiatów. Zadarłam głowę i ujrzałam przeszklony sufit, a w nim odbijające się setki małych płomyków.

– Nawet o tej porze roku musimy zapalać lampiony w nocy, by rośliny nie zmarzły – wyjaśnił Solen.

Wśród gęstej roślinności dostrzegłam liczne lampiony promieniujące ciepłym światłem. Musnęłam opuszką palca zielony liść rośliny, której nie znałam, nachyliłam się nad dużym, żółtym kwiatem, a jego zapach mnie oszołomił. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w baśniowej krainie pełnej ciepła i blasku, co było miłą odmianą po zimnej piwnicy.

Solen ujął moją dłoń i poprowadził mnie do zachodniej ściany, która podobnie jak sufit była cała przeszklona. Tuż za nią znajdowało się urwisko, a po lewej górski strumień opadał cienką, srebrną kaskadą w ciemną otchłań.

– Niesamowity widok – powiedziałam.

– Lubię tu przychodzić, kiedy muszę pomyśleć – odparł. Stanowczo zbyt długo trzymał moją dłoń. – Albo gdy bal jest zbyt nudny.

– Nie lubisz balów? – zagadnęłam.

– Właśnie lubię, to ja naciskałem, żeby wyprawić ten, ale… – Wzruszył ramionami. – Czegoś mi dziś brakuje. Może czarującej towarzyszki? – Zerknął na mnie kątem oka.

To źle trafiłeś, pomyślałam, cofając dłoń.

Solen jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie przez gąszcz roślin.

– Oranżerię założył mój pradziadek – podjął. – Przez lata sprowadziliśmy tu wiele egzotycznych gatunków.

Podążyłam za nim, a on opowiadał o kolejnych roślinach, o tym, skąd pochodzą, kiedy kwitną i kto je zasadził. Może w innych okolicznościach uznałabym ten wieczór za romantyczny, może nawet zainteresowałabym się pierworodnym Eld Verianich, sypiącym jak z rękawa kolejnymi ciekawostkami botanicznymi, ale nie dziś. Dziś miałam zupełnie inne rzeczy na głowie. Szłam więc za nim, obmyślając, jaką drogę wybrać, by dostać się do skarbca i nie natknąć znów na smoka.

– Nie zapominamy jednak o lokalnej roślinności. – Solen zatrzymał się na samym końcu oranżerii, gdzie po skalnej ścianie pięła się vinteria, kolczaste pnącze obsypane drobnymi różowo-białymi kwiatami.

– Nigdy nie widziałam tak wielkiego okazu. – Z niejakim podziwem musnęłam pień grubszy niż moje przedramię.

– To pnącze zasadził właśnie mój pradziadek – wyjaśnił mężczyzna. – Ale w górach można spotkać równie dorodne. Mówią, że ta roślina ma magiczne właściwości. – Puścił do mnie oko.

– Taak – mruknęłam przeciągle. – Słyszałam, że mężczyźni często stosują ususzone i starte na proszek kolce. – Odpowiedziałam mu hardym spojrzeniem, a on wybuchł śmiechem.

– Rzeczywiście przypisuje się im pewne właściwości… ale z tego, co wiem, to jedynie mit – powiedział, zrywając małą gałązkę oblepioną kwiatami.

Postąpił w moją stronę, a ja instynktownie się cofnęłam, ale moje plecy trafiły na ścianę.

– Nie ruszaj się – szepnął, po czym wplótł gałązkę w moje włosy. – Teraz wyglądasz jak kobieta z północy – ocenił, a moje durne serce zatrzepotało pod jego spojrzeniem.

– Powinnam wracać – powiedziałam i moment prysł.

Już nie znajdowaliśmy się w magicznej krainie, tylko w zwykłej oranżerii.

– Twoja siostra pewnie będzie się niepokoić – przyznał i znów przepuścił mnie przodem, a ja miałam świadomość, że wpatruje się w moje odkryte plecy i nie wiadomo, w co jeszcze.

Podczas drogi do sali balowej rozmawialiśmy zupełnie niezobowiązująco o tym, co mi się podoba w Obsydii. Starałam się wymyślić jakieś pozytywy, ale ten górzysty teren nie do końca trafiał mi do serca.

Wkrótce usłyszeliśmy muzykę i wesołe rozmowy.

– Oho, matka pozwoliła napocząć beczkę jednego z naszych lepszych win – zaśmiał się Solen.

– Skąd wiesz? – Zmarszczyłam brwi.

– Na odległość wyczuwam poziom rozbawienia moich gości – odparł.

Wkroczyliśmy ramię w ramię do sali i – niech to szlag trafi – od razu przykuliśmy liczne spojrzenia. To by było na tyle, jeśli chodzi o niezwracanie na siebie uwagi. Co gorsza, Solen ujął moją dłoń i ją pocałował, stanowczo zbyt długo, jak na mój gust, przykładając do niej usta.

– Dziękuję, Zoyo, za przemiły wieczór – wymruczał, a mnie zalała fala gorąca.

Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to się uśmiechnąć i cofnąć rękę.

Solen odszedł, a ja spróbowałam znów ukryć się w cieniu za kolumnami, ale wtedy przechwyciła mnie siostra.

– Co ty wyprawiasz?! – syknęła.

– Co? – zapytałam nieprzytomnie.

– Czy ty flirtujesz z Solenem Eld Verianim?!

Posłałam jej ponure spojrzenie.

– A nawet jeśli, to co? – burknęłam.

– To trzeba przerobić twoją suknię na następny bal! I kupić nową biżuterię!

Kompletnie nie miałam pojęcia, o czym mówi.

– Wyobrażasz sobie taki mariaż? Rodzice byliby zachwyceni! Jutro cała Obsydia będzie mieć was na językach!

Cudownie, właśnie o czymś takim marzyłam.

– Nie przesadzaj – żachnęłam się.

Siostra rozejrzała się, jakby szukała pomocy, a po chwili jej oblicze się rozchmurzyło.

– Zostań tu i nic nie rób – poleciła. – A ja podpytam Tessę, czy jej krawiec przyjmuje jeszcze zlecenia.

I już jej nie było. Bogowie, ta dziewczyna szybko się nakręcała.

Wtem, pomimo gwaru rozmów i muzyki, usłyszałam charakterystyczne stukanie. Zupełnie zmroziło mnie od środka. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła i właśnie wtedy go ujrzałam. Smok w całej swej okazałości wkroczył do sali balowej, po czym podszedł do Kaela, który pogładził go po łbie. Obaj równocześnie spojrzeli wprost na mnie, jakby ta wstrętna bestia właśnie doniosła mężczyźnie, że węszyłam w piwnicy. Ale przecież smoki nie potrafią mówić!

Coś ścisnęło mnie w gardle, chciałam uciekać, nie mogłam jednak się ruszyć.

Właśnie wtedy Solen znów uratował mnie z opresji, tym razem całkiem nieświadomie. Podszedł do kuzyna i ściszonym, ale pełnym wzburzenia głosem zaczął do niego mówić. Tamten coś odburknął, a smok spróbował chwycić Solena zębami za dłoń. Wokół dwóch Eld Verianich, którzy zaczęli żywo dyskutować, żeby nie powiedzieć: kłócić się, zrobiło się małe zamieszanie. Dosłownie wszystkie oczy spoczęły na nich. A to znaczyło, że nikt nie zauważy, jak ponownie wymknę się z sali. Co ważniejsze, miałam pewność, że tym razem nie wpadnę na smoka, o ile nie trzymali ich w piwnicach więcej.

Szybkim krokiem przeszłam kilka korytarzy, minęłam niezliczone drewniane drzwi do zapewne wielkich komnat, zbiegłam po wąskich schodach i ponownie znalazłam się w podziemiach. Przymknęłam oczy, przywołując w pamięci rozkład pomieszczeń i korytarzy, po czym ruszyłam ku skarbcowi.

Zatrzymałam się przed niepozornymi drzwiami ze starego drewna z masywnymi okuciami. Wypuściłam powietrze z płuc i wyciągnęłam wytrychy, które ukryłam we włosach, gdy Elena nie patrzyła. Potrafiłam otworzyć niemal każdy zamek w zaledwie kilka oddechów. Ten zajął nieco dłużej, ale i on w końcu ustąpił. Usłyszałam kojące kliknięcie zapadek i ostrożnie pchnęłam drzwi. Ze środka wylewała się ciemność, a ja pozwoliłam, by pochłonęła i mnie.

Zanim zamknęłam za sobą drzwi, odszukałam wzrokiem świecę i leżące obok niej krzesiwo. Wyjrzałam jeszcze na korytarz, ale nikogo nie dostrzegłam, więc zatrzasnęłam się w skarbcu i po omacku zapaliłam knot. Wątły płomień rozświetlił całkiem duże pomieszczenie. Pod ścianami stały regały zapełnione dokumentami, na samym środku zaś znajdowało się duże, proste biurko. Brakowało tutaj całego przepychu, jaki dominował na wyższych piętrach. Nie znalazłabym w tym pomieszczeniu ani jednego kawałka złota, pięknej biżuterii czy kamieni szlachetnych. Skarbiec, w którym ukryto tego rodzaju bogactwo, znajdował się w zupełnie innym miejscu i w ogóle mnie nie interesował, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że wiedza może być cenniejsza niż złoto.

Ostrożnie postawiłam świecę na biurku i zaczęłam przeglądać dokumenty. Pracowałam cicho i pospiesznie. Wiedziałam mniej więcej, czego szukam, więc wystarczyło jedno zerknięcie na papier, bym mogła go odłożyć i sięgnąć po następny. Jeśli dopisze mi szczęście, nikt nawet się nie dowie, że tu byłam.

Bicie mojego serca odmierzało czas, jaki mi pozostał, nim siostra się zorientuje, że zniknęłam, i zacznie mnie szukać. Niestety z każdym kolejnym regałem, z każdym dokumentem zaczynałam wątpić, czy znajdę to, dla czego tak bardzo ryzykowałam. Moje ruchy stały się coraz bardziej nerwowe, oddech przyspieszył.

Nagle zupełnie przypadkiem trąciłam dłonią stary wazon, który spoczywał między papierami. Serce podeszło mi do gardła, gdy patrzyłam, jak leci ku ziemi i pewnej zgubie, ale na szczęście udało mi się go złapać. Tak niewiele brakowało, a roztrzaskałby się o ziemię.

Wypuszczając z sykiem powietrze z płuc, odłożyłam antyk na miejsce. Kto w ogóle trzyma coś takiego wśród dokumentów? Może był zbyt cenny, by go wyrzucić, a zbyt paskudny, by publicznie pokazywać? Nieważnie, machnęłam ręką i wróciłam do poszukiwań. Byłam już za połową, a nadal nie znalazłam tego, czego chciałam.

Zaczęłam się martwić, że cała moja wyprawa nie przyniesie żadnych rezultatów.

Cofnęłam się na środek pomieszczenia i ponownie przyjrzałam dokumentom. Gdzie ukryłabym…? Mój wzrok padł na ścianę za biurkiem.

– Zoya, ty idiotko! – sapnęłam.

Tuż przed nosem miałam to, za co wielu ludzi dałoby się zabić.

Na ścianie wisiała mapa Obsydii. Grubą, czarną kreską zaznaczono Zaporę sięgającą Morza Okrągłego na wschodzie i Morza Kareńskiego na zachodzie. Ziemia za nią była po prostu białą plamą. Gdy się jednak dokładnie przyjrzałam mapie, zobaczyłam wyrysowane ołówkiem kreski ciągnące się pod Zaporą. Było też mnóstwo symboli w najróżniejszych punktach wzdłuż tych kresek. Zerknęłam na legendę i ujrzałam nazwy, których nigdy nie słyszałam, ale jeśli plotki były prawdziwe… Potrząsnęłam głową. Aż trudno w to uwierzyć.

Już chciałam zerwać mapę ze ściany, gdy tuż za plecami usłyszałam szept. Gwałtownie się odwróciłam, ale nadal byłam w skarbcu zupełnie sama. Zwróciłam się do mapy – i znów ten szept. Czyżbym wariowała?

Mój wzrok padł na wazon. Na ciemnej powierzchni gliny pojawiły się dziwne symbole emanujące delikatnym światłem.

Bardzo powoli okrążyłam biurko i zbliżyłam się do naczynia niczym do dzikiego, groźnego stworzenia. Szept stał się bardziej naglący, a symbole coraz wyraźniejsze.

– Co, do licha…? – zdziwiłam się.

Czegoś takiego nigdy nie widziałam. Czerwone światło symboli zaczęło pulsować, szept mnie przywoływał. Jak we śnie stanęłam tuż przed wazonem i ujęłam go w dłonie. Był przyjemnie ciepły w dotyku. Zajrzałam do środka, ale znajdywały się tam tylko ciemność i kurz.

– Czym jesteś? – zapytałam cicho.

Nagle symbole mnie oślepiły, a glina stała się tak gorąca, aż poparzyła moje palce. Natychmiast ją puściłam. Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam, było już za późno – usiłowałam jeszcze złapać naczynie, ale nie zdołałam. Widziałam, jak uderza o kamienną podłogę i roztrzaskuje się na tysiąc kawałeczków.

I wtedy wybuchł ogień.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © by Paulina Hendel COPYRIGHT © 2025 by Fabryka Słów sp. z o.o.

WYDANIE I

ISBN 978-83-8375-071-2

Kod produktu: 4000648

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

REDAKTORKA PROWADZĄCA Joanna Orłowska

REDAKCJA Karolina Borowiec-Pieniak

KOREKTA Katarzyna Pawlik

GRAFIKA NA OKŁADCE ORAZ PROJEKT Szymon Wójciak

ILUSTRACJE Robert Łakuta

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

PRODUCENT Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki [email protected]

DANE DO KONTAKTU Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Chmielna 28B/4 00-020 Warszawa www.fabrykaslow.com.pl [email protected] www.facebook.com/fabryka instagram.com/fabrykaslow/

WYDAWCA Robert Łakuta

DYREKTORKA WYDAWNICZA Izabela Milanowska

MARKETING Luiza Kwiatkowska Urszula Słonecka

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

ZAMÓWIENIA HURTOWE Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki