Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
51 osób interesuje się tą książką
Trzydziestoletnia Paige poświęciła się działalności charytatywnej i wyjechała na zagraniczną misję. Jeden poważny błąd zmienia jednak wszystko, dziewczyna traci pracę i musi wrócić do kraju.
Zrządzeniem losu Paige trafia do domu swojego wujostwa, ale nie zamierza zostać tam na długo. Szybko jednak odkrywa, że jej pomoc jest potrzebna również tutaj, i wkrótce otrzymuje zadania, których realizacja okazuje się niezwykle istotna dla lokalnej społeczności.
Pewnej nocy, wracając do dworku po dostarczeniu książek z biblioteki i zrobieniu zakupów dla mieszkańców, zauważa odludny domek i poznaje jego starszego, dość zrzędliwego właściciela – Alberta. Szybko uświadamia sobie, że mężczyzna jest kimś więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Podobne wrażenie robi na niej przystojny, ale tajemniczy Brodie, którego Paige poznaje przypadkiem.
Cała trójka skrywa sekrety – czy zbliżające się wielkimi krokami Boże Narodzenie pomoże stawić im czoła?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 454
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Christmas Celebration
Fragment
Przekład z języka angielskiego: Maria Narot
Copyright © Heidi Swain, 2025
This edition: © Gyldendal Astra/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-91-8076-991-4
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Gyldendal Astra/Gyldendal A/SKlareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.gyldendalastra.pl
Książkę dedykuję każdemu, kto po nią sięgnie. W fikcyjnych światach, które tworzymy, nigdy nie jesteśmy sami.
Rozdział 1
Zajęło mi trochę czasu, aby się z tym pogodzić, ale w głębi duszy wiedziałam, że mój czas w Jordanii dobiegał końca. Wiedziałam to jeszcze, zanim utraciliśmy sponsora, przez co nie mogliśmy już utrzymać tylu pracowników.
Pracę w organizacji charytatywnej zaczęłam zaraz po studiach i właśnie minęło mi dziesięć lat. To i tak długo jak na osobę pomagającą w obozach dla uchodźców na całym świecie. Dotarłam do granicy swoich możliwości co najmniej półtora roku temu. Moi szefowie już wyrazili obawy, że zaczynam się wypalać, ale uparcie brnęłam dalej, zdecydowana dokończyć kontrakt, zanim pozwolę sobie na należną mi przerwę.
Jednak na kilka tygodni przed końcem i pod ogromną presją, gdy do obozu przybywało coraz więcej osób, popełniłam błąd. Głupi, ogromny, zagrażający życiu błąd. Uznano więc, że zrobię wszystkim przysługę, jeśli zrezygnuję wcześniej. Na szczęście mój szef jako powód przedwczesnego wyjazdu podał wycofanie się sponsora, ale nadal czułam, że zawiodłam.
Sześć godzin po wejściu na pokład samolotu w Jordanii wysiadłam na lotnisku Heathrow, gdzie powitał mnie podmuch mroźnego listopadowego powietrza, któremu moje letnie ubrania nie stawiały oporu, a także odgłos dzwoniącego telefonu dochodzący z głębi mojego plecaka. Szybko weszłam do hali przylotów, trzymając się z dala od licznych podróżnych, którzy chcieli opuścić budynek, przeszukałam plecak i wyciągnęłam w końcu komórkę.
– Paige?
– Mamo. – Uśmiechnęłam się zaskoczona, gdy usłyszałam jej głos.
– Paige – odezwała się ponownie, tym razem tonem pełnym ulgi. – Wylądowałaś?
– Tak – odparłam, przełykając gulę w gardle. – Dopiero co. Zaraz wyjdę z lotniska.
Moi rodzice już wypłynęli na swój coroczny zimowy rejs, kiedy oznajmiłam, że wracam do Wielkiej Brytanii wcześniej, niż planowałam. Zrobiłam to specjalnie. Wiedziałam o swoim powrocie przed ich wyjazdem, ale nie chciałam się narażać ani na histerię, nawet w dobrej wierze, ani na nieuniknione pytania, więc nie zająknęłam się ani słowem, dopóki nie wypłynęli dość daleko. Słysząc głos mamy, zastanawiałam się, czy to była właściwa decyzja.
– Dzięki Bogu – powiedziała z jeszcze większą ulgą. Jej ton potwierdził, że oboje z tatą doszli do wniosku, że za moim przedwczesnym powrotem kryje się coś więcej, niż dałam do zrozumienia.
– Czy tata tam jest? – zapytałam, zanim zaczęła się lawina pytań. – Gdzie dokładnie jesteście?
– Jest – odparła, a jej głos trochę przycichł. – Jesteśmy na Kajmanach i jest piekielnie gorąco. Później popływamy z płaszczkami…
– Nasze plany są nieistotne – usłyszałam, jak tata wrzeszczy w tle. – Zapytaj ją lepiej, czy wszystko w porządku.
– Mówiłeś wcześniej, żeby tego nie robić – wypaliła zniecierpliwiona mama.
Nagle zapadła cisza, a ja zaśmiałam się, wyobrażając sobie, jak oboje walczą o telefon.
– Paige – odezwał się tata. Najwyraźniej wygrał potyczkę. – Jak się masz?
Mój ojciec miał za sobą długą karierę w wojsku, wiedział, że moja praca w krajach ogarniętych wojną nie należała do łatwych, i zgadzał się z moim przełożonym, że igram z losem i potrzebuję przerwy.
– Dobrze. – Przełknęłam ślinę, śmiech zamarł mi na ustach, a słowa utknęły w gardle, gdy przeszedł od razu do sedna. – Wspaniale. Nie mogę się doczekać, aż w końcu będę mieć trochę czasu dla siebie.
Bo naprawdę nie mogłam się tego doczekać, prawda?
– Cóż, szkoda.
To mnie zaskoczyło.
– Chodzi mi o czas dla siebie.
Wydawało mi się, że chciał, abym skorzystała z okazji, trochę się zdystansowała i zebrała myśli.
– Naprawdę? – Zmarszczyłam brwi, wkładając palec do ucha, by odciąć się od hałasu w zatłoczonej hali. – Dlaczego? – Nagle zaczęło trzeszczeć na linii i usłyszałam, jak tata mówi coś do mamy.
– Bo – powiedział, znów głośniej – miałem zamiar zaproponować, żebyś nie jechała do domu, tylko gdzieś, gdzie będziesz mieć towarzystwo, ale jeśli naprawdę wolisz być sama…
– Gdzie? – przerwałam mu.
– Wynthorpe.
– Wynthorpe Hall? – Znowu zmarszczyłam brwi. – Dlaczego miałabym tam jechać?
Wynthorpe Hall, dom rodzinny Catherine i Angusa Connellych, moich rodziców chrzestnych, znajdował się w samym sercu Fenland, rozległego obszaru nizinnego wschodniej Anglii. To było cudowne miejsce, ale wiedziałam, że daleko mu do cichego sanktuarium, w którym pragnęłam się skryć i w prywatności lizać mentalne rany. Oprócz dwóch z trzech synów państwa Connellych, Jamiego i Archiego, w domu mieszkały również ich partnerki, a także cała masa pracowników, którzy byli tak blisko związani z rodziną, że traktowano ich jak krewnych.
– Ponieważ twój irytujący ojciec chrzestny ma… Cóż, jak to ująć? – Tata nie wiedział, jak wytłumaczyć sytuację. – Można powiedzieć, że trochę się przemęczył.
Słyszałam mamę mruczącą w tle i nie mogłam się nie uśmiechnąć. Mój kochany ojciec chrzestny Angus zawsze się przemęczał, wymyślając jakieś szalone plany. Jego wybryki mnie śmieszyły, ale wtedy dzieliły nas tysiące mil, więc nie mógł mnie w nie wciągnąć.
– Co zrobił tym razem? – zapytałam, współczując przy tym swojej matce chrzestnej. – Na pewno w domu jest dość ludzi, żeby utrzymać go w ryzach.
– Cóż, o to właśnie chodzi – odparł tata. – Większości z nich w tej chwili nie ma. Jamie i Anna zamknęli swoją organizację charytatywną na kilka miesięcy, żeby polecieć do Afryki i sprawdzić, jak idzie realizacja projektu, nad którym Jamie pracował, zanim przejął zarządzanie Wynthorpe Hall.
– Ale co to ma za znaczenie, skoro organizacja jest zamknięta? – zapytałam, nie mogąc pojąć, dlaczego ich nieobecność miałaby stanowić problem.
– A no takie, że Anna bardzo udziela się wolontariacko w okolicy – wyjaśnił tata. – Jest odpowiedzialna za dostarczanie zakupów, książek z biblioteki i recept osobom mieszkającym poza miastem, a także zawozi potrzebujących na różne spotkania.
– W takim razie dlaczego nie załatwili sobie jakiegoś zastępstwa przed wyjazdem? – zapytałam jeszcze bardziej zdezorientowana.
– Bo Angus stwierdził, że sam to załatwi – opowiedział tata. – Martwił się, że w ogóle nie pojadą, jeśli będą się stresować szukaniem zastępstwa, więc oświadczył, że wszystko zorganizuje. i pozwolił im jechać.
– Rozumiem – odparłam. – I naprawdę nie ma nikogo innego, kto mógłby pomóc?
– Najwyraźniej nie, a Hayley, gospodyni, i jej partner Gabe, który dba o teren, również wyjechali. Miało się to nie pokrywać z wyjazdem Jamiego i Anny, ale siostra Gabe’a zmieniła swoje plany, więc mogą się spotkać tylko przed świętami.
– O rany – odezwałam się. – Więc kto sprząta dworek? – Wiedziałam, że takie sprzątanie to coś więcej niż odkurzanie raz w tygodniu.
– W tej chwili nikt – wyjaśnił tata. – I wiesz, że święta Bożego Narodzenia w Wynthorpe to teraz poważna sprawa, i z tym wszystkim trzeba się zmierzyć.
Przez chwilę zapomniałam, że w Wynthorpe Hall organizują właśnie ogromne widowisko zwane Zimową Krainą Czarów. Widziałam zdjęcia w internecie. Bez wątpienia wymagało to sporo pracy, a przy mniejszej liczbie pomocników wkrótce stanie się bardziej uciążliwe niż przyjemne.
– Masz rację – przyznałam. – Wyjechali w naprawdę fatalnym momencie. Co Angus sobie myślał?
– Od kiedy Angus myśli? – zaśmiał się tata. – Wiesz, jaki on jest. On po prostu chce, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Cały Angus. Był hojny aż do przesady, ale często nie zastanawiał się nad konsekwencjami. To, co się teraz działo, tylko potwierdzało tę regułę.
– Więc co o tym myślisz? – zapytał tata.
– O czym?
– Żeby tam pojechać i uratować sytuację? Mogłabyś zająć się dostawami i pomachać trochę ściereczką. No i mogłabyś też tam spędzić prawdziwe Boże Narodzenie. Od lat nie obchodziłaś porządnie świąt w kraju.
– No tak… – odezwałam się, przygryzając wargę.
– Wiem, że chętnie cię zobaczą – wtrąciła się mama. – Biedny Archie rwie sobie włosy z głowy. Jest u kresu sił.
Podejrzewałam, że, jako jedyny syn państwa Connellych w rezydencji, to on musiał ogarniać to wszystko i sprzątać bałagan, którego narobił jego ojciec, mimo dobrych chęci.
– Potrzebujesz czegoś, co odwróci twoją uwagę, i może to jest właśnie to – dodał chytrze tata.
I tak oto, zaledwie godzinę po przybyciu do Wielkiej Brytanii, czternastego listopada, wsiadłam do autobusu do Peterborough, a potem do kolejnego do miasteczka Wynbridge w Fenland.
Rozdział 2
Czułam się wyczerpana emocjami wywołanymi pozostawieniem starego życia i kolegów w Jordanii, a dodatkowo zmęczona niekończącą się podróżą, przespałam więc większą czasu w autobusach z Heathrow do Wynbridge, ale w samej drodze do posiadłości nie miałam już chwili wytchnienia.
– Może mnie pan tu wysadzić – odezwałam się nagle, litując się nad zawieszeniem taksówki.
Kierowca wyraźnie się skrzywił, gdy wyskoczyłam z autobusu w Wynbridge, wsiadłam do jego samochodu i powiedziałam, gdzie chcę jechać. Zastanawiałam się wtedy dlaczego, ale podskakując na podziurawionej drodze prowadzającej do Wynthorpe Hall, od razu zrozumiałam przyczynę jego niechęci.
– Pójdzie pani pieszo? – zapytał, odwracając się, by na mnie spojrzeć.
– Pójdę pieszo – potwierdziłam. – Znam drogę.
Gdy tylko wysiadłam, zawrócił idealnie na trzy i pojechał przed siebie, a ja ruszyłam krętą ścieżką, z plecakiem na plecach, podekscytowana, że mogę z daleka przyjrzeć się rezydencji i jej kominom, które górowały nad drzewami.
W chwili, gdy pokonałam ostatni skręt i dostrzegłam budynek, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Skupiłam wzrok na dworku, moim sielankowym placu zabaw z dzieciństwa, i dotarło do mnie, że tata miał rację; to był dobry pomysł, żeby tu przyjechać, i nie mogłam się doczekać, żeby wszystkich zobaczyć. Oby tylko spodobał im się pomysł, że pojawiam się tu bez zapowiedzi, i nie znaleźli sobie pomocy od ostatniej rozmowy z tatą.
Ponieważ zimno zaczęło naprawdę dawać się we znaki, pospieszyłam na ostatniej prostej przez dziedziniec, a potem zapukałam do tylnych drzwi, które były uchylone. Kiedy nikt nie odpowiedział, zdjęłam podniszczoną wełnianą czapkę, potrząsnęłam włosami, o wiele dłuższymi niż zwykle, i weszłam do środka, spodziewając się, że Floss, rodzinny spaniel, wybiegnie z kuchni, żeby mnie powitać, ale tak się nie stało.
– Damy radę – powiedział ktoś z przekonaniem. – Wiesz, że zawsze jakoś sobie radzimy.
To musiał być Angus.
– Być może – odparł ktoś inny, najprawdopodobniej Archie. – Ale póki co, to sobie nie radzimy, tato, i nie wyobrażam sobie, żeby sytuacja miała się wkrótce zmienić.
Wydawał się całkowicie zirytowany, ale poczułam ulgę. Najwyraźniej przyjechałam w najodpowiedniejszym momencie i nikt nie podjął żadnych nowych decyzji. Jeśli założyć, że rozmawiali o sprawach, które pozostawiły Anna i Hayley.
– Musimy przynajmniej zatrudnić jakąś firmę sprzątającą – odezwał się ponownie Archie, potwierdzając moje przypuszczenia.
– Ale Hayley powiedziała… – odparował Angus.
– Hayley powiedziała, że jeśli zatrudnimy firmę sprzątającą, rozerwie nas na strzępy – odparł Archie. – Wiem, ale tak naprawdę nie mamy innego wyboru, prawda? Przed wyjazdem szczegółowo tłumaczyła mi, co przekazać osobie, które będzie ją zastępować, a my musimy wierzyć, że się uda. To nasza jedyna opcja. Nie mogę zrobić wszystkiego sam i nie mam nikogo innego.
– Niekoniecznie – odezwał się ktoś trzeci, kto w ogóle nie wydawał się zaniepokojony stresującą sytuacją, a ja od razu wiedziałam, do kogo należy ten delikatny, marzycielski głos. – Myślę, że wszechświat właśnie zesłał nam rozwiązanie, które za moment się zmaterializuje – dodał po chwili.
Nagle rozległo się szczekanie i przy moich nogach pojawił się nie jeden, a trzy wesoło podskakujące psy. Wśród nich znajdowała się Floss, choć wyglądała na o wiele starszą, niż pamiętałam, malutki chihuahua i olbrzymi wilczarz. Cóż za osobliwe stado!
– Co to ma być? – ryknął Angus, rzucając się za psami. – O mój Boże, Paige! – krzyknął, przepychając się przez nie. – To naprawdę ty? – Zamknął mnie w nagłym uścisku.
– Tak – wykrztusiłam, przełykając gulę, już drugą od powrotu do kraju. – Mój kontrakt w końcu dobiegł końca, więc pomyślałam, że wrócę na chwilę do domu.
To nie był właściwy moment, by ze szczegółami opowiadać o żenujących przyczynach mojego wcześniejszego wyjazdu. Angus ścisnął mnie mocniej, a potem odsunął się, by porządnie mi się przyjrzeć.
– Paige! – Archie się zaśmiał i szybko do nas dołączył. – Nie mogę w to uwierzyć! Co ty tu robisz?
– Przyjechała na święta – odparł Angus i zdjął ze mnie plecak, uginając się pod jego ciężarem. – Czyż to nie wspaniale?
W ogóle nie rozmawialiśmy o świętach, do których pozostało jeszcze kilka tygodni, ale mój ojciec chrzestny najwyraźniej był przekonany, że przyjechałam specjalnie z tego powodu. Nie było sensu sugerować, że powód może być inny. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że według niego wszystko kręci się wokół świąt i że komplikacje związane z moim powrotem mogą poczekać, tak jak pozostałe kwestie.
– Tak naprawdę przyjechałam z odsieczą. Rozmawiałem z tatą zaraz po wylądowaniu i zasugerował, że możecie potrzebować dodatkowej pary rąk do pracy.
Angus wręcz się rozpromienił na dźwięk tych słów.
– Nie mam pojęcia, czy sobie poradzę – dodałam pospiesznie, zanim rozbudziłam w nim zbyt wielkie nadzieje – ale jestem gotowa spróbować, jeśli pokażecie mi, co trzeba zrobić.
Archie już rozwiązywał fartuch, który miał na sobie. W pojemnej przedniej kieszeni znajdowały się nie jedna, ale trzy różne rodzaje ściereczek do czyszczenia.
– W mgnieniu oka wszystko załapiesz. – Uśmiechnął się szeroko. – Tak dobrze cię widzieć. Wchodź dalej.
Podążyłam za ojcem i synem, akurat gdy do kuchni drugim wejściem wchodziła Catherine.
– Paige! – krzyknęła, również rzucając mi się na szyję. – Jak wspaniale cię widzieć po tak długim czasie. Co ty tu, u licha, robisz?
Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech, kiedy Angus wyjaśniał jej wszystko, koloryzując trochę moją opowieść, żeby wyszła na prawdziwą bohaterkę. Rozejrzałam się, chcąc zebrać myśli. Nie było mnie tu wiele lat i zapomniałam, jak życzliwi potrafią być Connelly’owie.
Miałam nadzieję, że poradzę sobie z ich wylewnością i entuzjazmem. Ten dworek stanowił całkowite przeciwieństwo ciszy i pustki, którą zastałabym w domu rodziców. Ale może nic w tym złego. Czas na rozmyślanie mógł być zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem, a wiedziałam, że nie będę go miało za dużo, gdy rzucę się w wir pracy, którą trzeba wykonać w Wynthorpe Hall.
– Cóż, to świetne wieści – przyznała Catherine, kiedy Angus w końcu dopuścił ją do głosu. – I tak miło ze strony twojego kochanego ojca, że zasugerował przyjazd tutaj, i w ogóle, że pomyślał o nas i naszych problemach, kiedy wyjeżdżał z twoją mamą na wakacje. To zaszczyt, że możemy cię ponownie powitać na wsi.
– To ty! – rozległ się inny głos, zanim zdążyłam odpowiedzieć. – Kto by się spodziewał. – To była Dorothy, kucharka z Wynthorpe. Wpadła, ocierając oczy bawełnianą chusteczką, zanim zebrała myśli. – Dobrze – dodała energicznie, taksując mnie wzrokiem z góry na dół. – Niech no ci się przyjrzę. Hmm, wyglądasz, jakbyś potrzebował porządnego posiłku – stwierdziła w końcu.
Wszyscy się zaśmialiśmy, ponieważ Dorothy zawsze tak reagowała, kiedy w dworku pojawiała się nowa osoba. Każda okazja była dobra, żeby kogoś nakarmić.
– Wszystko z nią w porządku – zaśmiał się Archie. – W niczym nie przypomina bladej i pyzatej Paige, którą pamiętam.
Pokręciłam głową, że już zaczął mi dokuczać, jakbyśmy znowu byli nastolatkami, i pokazałam mu w odwecie język, co wywołało śmiech Micka, który był tu złotą rączką i właśnie do nas dołączył.
– Proszę, słonko – powiedział, odsuwając mi krzesło. – Usiądź, zanim wszyscy zechcą wypowiedzieć się w temacie twojego wyglądu.
– Moja droga Paige – odezwała się właścicielka delikatnego głosu, która do tej pory milczała, gdy wygodnie się rozsiadałam.
– Molly. – Uśmiechnęłam się. – Jak się masz?
– O to samo zamierzałam cię zapytać – odpowiedziała, zatrzymując na mnie spojrzenie swoich bladoniebieskich oczu. Jedną ręką założyła niesforny, kasztanowy loczek za ucho, a drugą wyciągnęła w moją stronę.
Wiedziałam, że to Molly będzie mi się najbaczniej przyglądać. Kobieta mieszkała w domku w lesie Wynthorpe, nazywała siebie białą czarownicą i najlepiej znała moje serce i moją głowę.
Kiedy przyjeżdżałam tu jako dziecko i nastolatka, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Połączyła nas głęboka siostrzana solidarność, gdy musiałyśmy sobie radzić z trzema psotnymi braćmi Connellymi, ale od tego czasu oddaliłyśmy się od siebie. Nie żeby to miało teraz znaczenie. Miałam przeczucie, że zaczniemy dokładnie tam, gdzie przerwałyśmy.
Chwilowo nie mogłam spojrzeć jej w oczy, bo od razu wyczułaby, że za moim nagłym przybyciem kryje się coś więcej, niż dawałam po sobie poznać. Właściwie to wystarczyło, że zerknęłam na jej twarz, i już wiedziałam, że ona wie.
– Przyniosę ci herbatę, Paige – powiedziała Dorothy, spiesząc się jak zawsze i na szczęście odwracając uwagę Molly.
– A ja opowiem ci więcej o tym, co się tu dzieje – dodał Archie.
– Albo nie dzieje – poprawiłam.
– Otóż to – stwierdził zniecierpliwiony, rzucając ojcu spojrzenie, którego ten nawet nie zauważył, jak zwykle zresztą.
Archie opowiedział mi więcej o organizacji charytatywnej Jamiego i Anny, wspierającej pogrążonych w żałobie młodych ludzi, oraz o najnowszym nabytku we dworku, czyli Gabie, leśniczym i drugiej połowie Hayley.
– A może przedstawicie mnie psom? – zaproponowałam, gdy Dorothy nalała mi kolejną filiżankę herbaty. – Oczywiście znam Floss, ale pozostałych dwóch nie.
– Wilczarz irlandzki to Bran i podąża za Gabem jak cień – wyjaśnił Mick, głaszcząc olbrzymiego, spokojnego szarego psa siedzącego przy nim. – Ale zostaje z nami, kiedy jego pan wyjeżdża, bo nie lubi dalekich podróży.
– A to Suki – odezwała się Molly, zgarniając z podłogi maluszka. – Jest moja i Archiego. Jego eks podrzuciła ją tu w jakieś święta parę lat temu.
Suki wierciła się w ramionach Molly i czule lizała ją po brodzie.
– Zapomniałam, że ty i Archie jesteście teraz parą – powiedziałam, kręcąc głową.
Tym razem to Archie wystawił język.
– Spora niespodzianka, nie? – odezwała się Molly z cierpkim uśmiechem, przez co jej druga połowa zrobiła nadąsaną minę.
– Jeśli wziąć pod uwagę, że ciągle się spieraliście, kiedy dorastaliśmy – zaśmiałam się – to mało powiedziane!
Archie pochylił się i pocałował Molly w policzek, rumieniąc się przy tym.
– Ale też bardzo miła niespodzianka – dodałam, zadowolona, że oboje są tak szczęśliwi.
Gdy wypiłam trzeci kubek herbaty i zjadłam wielki kawałek pysznego ciasta owocowego Dorothy, już nie powstrzymywałam ziewania.
– Więc wróciłaś do kraju? – zapytała Catherine, gdy zauważyła, że oczy zaczynają mi się kleić.
– Kilka godzin temu – odparłam, znów ziewając i zmuszając się, by usiąść prosto. – Wczoraj o tej porze byłam jeszcze w Jordanii.
– O mój Boże – jęknęła Catherine. – Nic dziwnego, że wyglądasz na zmęczoną. Musisz być wyczerpana.
– Zaczynam to trochę odczuwać – wyznałam. – Mimo że spałam w autobusie.
– W takim razie – nalegała – musisz iść odpocząć.
– Tak – powiedziała Molly, na co znowu się rozbudziłam. – Naprawdę musisz teraz pomyśleć o sobie, Paige. Potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie.
Czy miała na myśli podróż, czy już próbowała wydobyć ze mnie prawdę? Wolałam się nie domyślać.
– Jak to jest pracować w tych obozach? – zapytał Archie.
Catherine i Molly wymieniły spojrzenia.
– To musi być wyczerpujące – stwierdziła Catherine. – Zabierzemy cię na górę, Paige.
– Pokój Różany jest gotowy – odezwała się Dorothy, co było najlepszą wiadomością tego dnia.
Zawsze najbardziej lubiłam Pokój Różany. Z kominkiem, wygodną sofą i najgłębszą wanną w łazience, był szczytem luksusu, a po spaniu przez tak długi czas na łóżku polowym zamierzałam to w pełni wykorzystać.
– A zatem Pokój Różany – powiedział Archie, podnosząc mój plecak. Podobnie jak jego ojciec, ugiął się pod ciężarem bagażu i jęknął.
– Czego się spodziewałeś? – Zaśmiałam się. – Tam są praktycznie wszystkie moje dobra ziemskie.
– Spodziewałem się, że nie wozisz ze sobą ciężkich rzeczy – uśmiechnął się w odpowiedzi – a ten plecak waży z tonę. Jak, u licha, udało ci się go dźwigać?
– Ona jest silniejsza, niż wygląda – stwierdziła Molly i mrugnęła do mnie.
Zostawiłam tę uwagę bez komentarza.
Wieczorna kolacja okazała się kolejnym miłym spotkaniem w Wynthorpe Hall, a zjedliśmy ją przy rustykalnym stole kuchennym. Dorothy jak zwykle ugotowała tyle co dla wojska i nałożyła mi kiełbaski zapiekane w cieście i purée z warzyw korzeniowych, a wszystko polała gęstym sosem.
– To wygląda pysznie, Dorothy – powiedziałam od razu – ale prawdopodobnie nie dam rady zjeść nawet połowy. Bardzo długo miałam racjonowane jedzenie, więc muszę uważać. Wiem z doświadczenia, że zmiana diety bez okresu adaptacyjnego nie jest dobrym pomysłem.
– Nie ma sprawy – odparła. – Po prostu zjesz, ile będziesz mogła.
Brzmiała szczerze, ale wiedziałam, że będzie rozczarowana, jeśli zostawię choć kęs.
– Więc – odezwał się Angus z przejęciem – może zaczniemy od tego, gdzie skończyliśmy wcześniej?
– Tak – poparł go Archie. – To dobry pomysł, tato, a po przybyciu Paige temat nie wydaje się już tak przerażający.
– Boże – zareagowałam, wypuszczając powietrze. – Nie jestem pewna, czy moja obecność uzasadnia taką ulgę, Archie. Jestem przecież tylko jedna.
– Jedna osoba może sporo zmienić – oświadczyła proroczo Molly.
– A no to zero presji – stwierdziłam, a reszta wybuchnęła śmiechem.
– Ty potrzebujesz nas tak samo mocno jak my ciebie, Paige – dodała. – Tak miało być.
Widać było, że Archie ma ochotę zapytać, o co jej chodziło, ale mu przerwałam.
– Więc – odezwałam się, odkładając sztućce, przez co brwi Dorothy poszybowały w górę – wiem trochę o wolontariacie Anny, dostarczaniu przesyłek i zawożeniu ludzi na wizyty lekarskie i tak dalej, ale co ze sprzątaniem domu? Czy naprawdę nie można zatrudnić odpowiedniej firmy?
– Zrobilibyśmy to, ale plany Hayley i Gabe zmieniły się w ostatniej chwili – wyjaśniła Catherine – dlatego nie zdążyliśmy się z nikim dogadać.
– Wiem, co trzeba zrobić – wtrącił się Archie – ale gdy się tym zajmuję, nie mam czasu na swoją pracę.
– W takim razie – odezwałam się, nabierając widelcem maślanego purée z marchwi i pasternaku – musisz przekazać mi, co wiesz. Połapię się w tym, prawda? – Bardzo mi zależało na tym pięknym dworku i nie chciałam niczego robić po łebkach, jak przypadkowi pracownicy.
– Byłoby wspaniale, jakbyś mogła to ode mnie przejąć – powiedział Archie z wdzięcznością. – A jeśli ja potrafię sobie z tym poradzić, nie widzę powodu, dla którego ty miałabyś temu nie podołać.
– A co z Zimową Krainą Czarów? – dopytałam. – Będziesz potrzebował z tym pomocy? Słyszałam, że to nie lada wyzwanie.
Wiedziałam, że w lesie powstał szlak dla odwiedzających, szykują się różnorodne świąteczne zabawy, w tym przejażdżki saniami, odwiedziny w domku Świętego Mikołaja, spotkania z reniferami i sowami, śpiewanie kolęd i ogrom wszelkiego rodzaju świątecznego jedzenia i napojów, a także kilka pięknie udekorowanych drzewek. Cały weekend pełen wspaniałych świątecznych przyjemności i chociaż zostało jeszcze kilka tygodni, niewątpliwie sporo trzeba było zaplanować i zacząć to wkrótce realizować.
– Mick i ja zajmujemy się logistyką i częścią przygotowań – powiedział Angus. – Ale Jamie i Gabe razem z Archiem zazwyczaj biorą na siebie wszystko, co wymaga siły.
– Dobrze, że dbam o formę. – Uśmiechnęłam się. – Te mięśnie sobie ze wszystkim poradzą.
– Jeśli zjesz wszystko, będziesz miała jeszcze więcej siły – wtrąciła Dorothy, wykorzystując moment.
– Mam w mieście kumpli, którzy też pomogą – dodał Archie. – Szczerze mówiąc, myślę, że damy radę z Zimową Krainą Czarów. Najtrudniej zastąpić Annę i Hayley.
– Już nie. – Molly się uśmiechnęła.
– Nie. – Odwzajemniłam uśmiech, wdzięczna, że te słowa padły akurat teraz. – Już nie.
Rozdział 3
Niedługo po kolacji wymówiłam się i poszłam spać. Z pełniejszym niż zwykle brzuchem i marzeniem o kąpieli poczułam się ponownie senna i miałam nadzieję, że nie przyśni mi się znowu mój koszmarny błąd. Rzeczywistość była wystarczająco straszna, ale we śnie najwyraźniej lubiłam sobie jeszcze dokładać i ostatnie nie potrafiłam przespać spokojnie nocy.
– Może wpadniesz do domku rano? – zaproponowała Molly, zanim poszłam na górę. – Będziemy mogły w końcu porządnie się nagadać.
Przyjęłam jej zaproszenie, ale niechętnie. Z przyjemnością odnowiłabym naszą przyjaźń, ale wiedziałam, że gdy będziemy same, mogę jej wyjawić więcej, niż zamierzałam. W końcu nie minęło zbyt dużo czasu od mojego powrotu i nie nabrałam jeszcze dystansu do sytuacji w obozie.
– I weź to – dodała Molly, wciskając mi w dłonie małą zakorkowaną fiolkę z różowym płynem. – To pomoże.
– Nie wypiję tego, Molly – powiedziałam stanowczo, zakładając, że to jeden z jej eliksirów.
– To dobrze. – Zaśmiała się. – Bo to do kąpieli.
– Och – zareagowałam, czując, że się rumienię. – W takim razie dziękuję.
Nalałam sobie do wanny sporo wody, a do parującego strumienia dodałam płynu o kwiatowym zapachu, który przyjemnie się spienił. Pomieszczenie momentalnie wypełnił kojącym zapachem lawendy, rumianku i czegoś słodkiego, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Woń pomogła mi się jeszcze bardziej zrelaksować i chociaż nie miałam pojęcia, co dokładnie znajdowało się w tej małej buteleczce, na szczęście przyniosło mi głęboki sen bez koszmarów. Obudziłam się odświeżona, zregenerowana i, co zaskakujące, pełna chęci do działania.
– Chwileczkę – zawołałam, odsuwając kołdrę, gdy ktoś zapukał do drzwi kilka minut później. – Zaraz. – Gdy przekręciłam stary metalowy klucz w zamku, zdałam sobie sprawę, że to nie było pukanie, a raczej drapanie. Co się potwierdziło, gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam w korytarzu Brana, ogromnego wilczarza.
Wbiegł do pokoju, wskoczył na sofę i wpatrywał się we mnie spod swoich wielkich, kudłatych brwi. Naprawdę był gigantyczny i nie dałoby się go wyprosić.
– Cóż – powiedziałam, zamykając drzwi. – Tobie również dzień dobry. Czuj się jak u siebie, bo przecież tak jest, prawda?
Bran cierpliwie czekał, aż się ubiorę i zwiążę włosy. Założyłam na siebie tyle warstw, ile się dało, bo wciąż było mi zimno, i razem zeszliśmy na śniadanie.
– Tu jesteś – odezwała się Dorothy, pocierając Brana po łebku.
– Nie porwałam go – zapewniłam. – Po prostu pojawił się przy drzwiach, wślizgnął do środka i nie chciał się ruszyć.
– Interesujące – odparła kucharka, podając mi czajniczek.
Mick pokręcił głową.
– Naprawdę? – Zmarszczyłam brwi, nalewając sobie kubek.
Dorothy nie rozwinęła tematu, ale Bran położył mi na kolanach swoją ciężką łapę, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się nią”, i spojrzał na mnie współczująco.
– Idę zobaczyć się z Molly – oznajmiłam, gdy tylko skończyłam herbatę.
– Nie jesz śniadania? – zapytała Dorothy zdumiona.
– Nie – odparłam, marszcząc nos. – Nie jestem głodna. Zjem coś później.
Próbowałam wstać, ale Bran wciąż siedział przyklejony do mojego boku.
– Możesz go zabrać ze sobą, jeśli chcesz. – Mick się uśmiechnął.
– Chyba nie mam wyboru – zauważyłam, gdy kudłaty olbrzym szturchnął moją dłoń zimnym nosem.
– Ale czy nie byłoby mu lepiej z tobą, Mick?
– Najwyraźniej nie – odrzekł mężczyzna, zupełnie niewzruszony swoim nielojalnym podopiecznym. – To pies, który idzie tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, a teraz zapewne czuje, że powinien przylgnąć do ciebie, Paige.
Nie chciałam zostać dłużej, żeby nikt nie pociągnął tego tematu.
– Proszę – powiedziała Dorothy, wciskając mi kanapkę z bekonem, gdy narzucałam na siebie jeden z wielu płaszczy przeciwdeszczowych, które wisiały do użytku wszystkich przy tylnych drzwiach. – Możesz to zjeść po drodze i lepiej załóż kalosze. W lesie będzie mokro.
Było też dotkliwie zimno. Pewnie typowo jak na tę porę roku, ale ja byłam przyzwyczajona do zgoła innych temperatur. Gdy wyruszyłam, od razu wgryzłam się w bułkę, ale wspomnienia intensywnego upału, a zaraz potem myśli o niedoszłej katastrofie wypełniły mi głowę, więc nie dałam rady przełknąć kęsa, którego właśnie przeżuwałam.
– Proszę, Bran – odezwałam się, wyciągając do niego to, co zostało. – Masz.
Chapnął jedzenie delikatnie, ale połknął na raz.
– To będzie nasz mały sekret. – Uśmiechnęłam się, głaszcząc go po grzbiecie, gdy szedł obok mnie.
Molly otworzyła drzwi domku, zanim jeszcze weszłam na prowadzącą do niego ścieżkę, i zdałam sobie sprawę, że nawet specjalnie nie szukałam drogi. Po prostu podążałam za swoimi stopami, zachwycona, że nic się nie zmieniło, chociaż wiedziałam, że niektóre drzewa są wyższe i pojawiło się więcej jemioły. Poza tym jednak wszystko wydawało mi się znajome, jakbym odwiedziła to miejsce ledwie tydzień wcześniej.
– Więc znalazłaś drogę? – Molly uśmiechnęła się, stojąc boso w drzwiach.
– Oczywiście. – Odpowiedziałam uśmiechem.
– Nie byłam pewna, czy przyjdziesz – dodała, odsuwając się, by wpuścić mnie i mojego kudłatego towarzysza do środka. – Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że troszkę niechętnie się wczoraj zgodziłaś.
– Wcale nie – skłamałam, chociaż Molly mnie przejrzała.
Ogień strzelał w kominku, z przyjemnością więc zdjęłam płaszcz, a gdy przyjaciółka krzątała się w kuchni, ściągnęłam również kalosze, rozejrzałam się po pomieszczeniu i ułożyłam się wygodnie wśród licznych haftowanych, patchworkowych poduszek na sofie. To miejsce pod pewnymi względami z pewnością się zmieniło, ale nadal unosił się tutaj ten sam zapach kadzidła i panowała nieziemska atmosfera. Podobnie było z samą Molly.
– Poczęstuj się – powiedziała, gdy wynurzyła się zza koralikowej zasłony z tacą pełną kuszących tostów francuskich, świeżych owoców i czajniczkiem. – To nie żaden z moich ziołowych naparów, tylko herbata.
– Czy to wpływ Archiego? – zapytałam, wdzięczna, że nie zamierzała mi wciskać niczego na siłę, jak robiła to Dorothy.
– Tak – potwierdziła, a jej policzki się zaróżowiły, co mnie rozbawiło. Molly zwykle tak nie reagowała. – Wróci później – ciągnęła, rumieniąc się jeszcze bardziej. – Nie może się doczekać, aż nadrobicie stracony czas. Wszyscy się cieszymy, że przejmiesz obowiązki Anny i Hayley, a Archie to już w ogóle. Jak wiesz, Angus ma dobre intencje, ale nie zawsze pomyśli, zanim coś zrobi, więc czekała nas prawdziwa katastrofa.
– Zero presji – powiedziałam po raz drugi, ponownie ją rozśmieszając.
– I czeka cię nagroda za ten miły i hojny gest. Gdy wszyscy wrócą na Boże Narodzenie, będziesz mogła oddać stery i wtedy porządnie się zrelaksować i poświętować.
– Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak naprawdę obchodziłam święta. – Westchnęłam, wpatrując się hipnotycznie w płomienie.
– Cóż, z pewnością w tym roku jesteś we właściwym miejscu, żeby to zmienić – powiedziała Molly. – Wynthorpe Hall jest najpiękniejsze właśnie w środku zimy.
Przez chwilę milczałyśmy, a potem przypomniałam sobie o pustej buteleczce.
– Nie mam pojęcia, co dokładnie do niej wlałaś, ale wzięłam długą kąpiel i nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze spałam. Chyba kilka tygodni temu. Dziękuję.
Molly ze wzrokiem utkwionym w mojej twarzy wzięła ode mnie fiolkę.
– A więc źle sypiasz? – dopytywała.
– Och, Molly – odparłam, kręcąc głową. – Dobrze wiesz, że nie śpię. W przeciwnym razie nie dałbyś mi tej buteleczki, prawda?
– Tak, to prawda – przyznała lekko, zamilkła na chwilę, po czym dodała: – Nie dałabym, ale nadal nie mogę pojąć, dlaczego nie możesz odpocząć tak, jak na to zasługujesz…
Ponieważ popełniłam kolosalny błąd w ocenie sytuacji, nie zasługuję na żaden odpoczynek i godzę się z tym. To był wyjątkowo głupi błąd, który mógł doprowadzić do katastrofy, uznałam więc, że powinnam odczuwać jego skutki, nawet jeśli na szczęście nie wydarzyło się najgorsze.
– Paige?
– Przepraszam – odezwałam się, odrywając wzrok od płomieni. – Co mówiłaś?
– Czy słyszałaś cokolwiek z tego, co właśnie powiedziałam?
Pokręciłam głową.
– Mówiłam, że chcę ci pomóc – powtórzyła Molly czule.
– Nie możesz – wyrzuciłam z siebie, a moje oczy zaszkliły się od zdradzieckich łez. – Zgadza się, coś mnie trapi, i wiem, że masz dobre intencje, ale muszę poradzić sobie z tym sama.
– Czy to ma coś wspólnego z Chadią?
Zadała to pytanie z życzliwością, ale na dźwięk imienia mojej przyjaciółki i mentorki poczułam taki szok, jakby ktoś przebił mi serce nożem. Dawno z nikim nie rozmawiałam o Chadii, która odeszła za wcześnie, i chociaż mój błąd nie był tego bezpośrednim skutkiem, te dwie sprawy się ze sobą wiązały. Mimo że bardzo nie chciałam tego przyznać.
Moje palce powędrowały do szyi i wisiorka z jedynym zdjęciem przyjaciółki, jakie miałam, ale nie dotknęłam go, żeby Molly go nie zauważyła.
– Nie. – Przełknęłam ślinę. – Poza tym to było lata temu.
– Tylko dlatego, że coś wydarzyło się dawno temu…
– Nie chodzi o Chadię – odparłam stanowczo.
– Więc złamane serce? – zasugerowała Molly, zmieniając kurs. – Problemy w związku?
– O mój Boże, nie – powiedziałam, wywracając znacząco oczami. – Od bardzo dawna nie byłam w związku.
– Może właśnie tego potrzebujesz – podsunęła, unosząc brwi. – Kogoś do kochania i kogoś, kto odwzajemni twoje uczucie.
Pokręciłam głową.
– Dlaczego zakochane pary zawsze chcą, żeby wszyscy inni byli zakochani? – Udawałam, że się dąsam, sięgając po poduszkę, i przytuliłam ją do siebie jak blaszany napierśnik.
– W tym przypadku nie potrzeba żadnego mężczyzny, więc nawet nie myśl o przyrządzaniu eliksiru miłosnego, ani nawet eliksiru na przelotny romans. Wiesz, że to nie w moim stylu.
– W porządku. – Uśmiechnęła się. – Chyba nie jestem w stanie wymyślić niczego, co przebiłoby się przez taki opór.
– Cóż, dzięki Bogu za to.
– Ale cokolwiek cię dręczy – powiedziała, znowu na poważnie – wydaje się dość silne. W ogóle nie mogę zrozumieć twojej aury.
Oparłam się pokusie i nie rozejrzałam wokół w poszukiwaniu tego, na co patrzy. Nigdy wcześniej mi się to nie udawało, więc zdecydowałam się patrzeć przed siebie.
– Jestem pewna, że w rezydencji aura przybierze bardziej znajomy kolor – stwierdziłam.
– Ja też – zgodziła się Molly. – Przejęcie obowiązków Anny i Hayley na pewno ci pomoże. Zajmiesz swój umysł zupełnie czymś innym i wyzdrowiejesz, nawet o tym nie wiedząc.
Miałam nadzieję, że się nie myli. Może i uważałam teraz, że zasługuję na cierpienie, ale nie chciałabym się tak czuć już zawsze.
– Zjesz to wszystko? – zapytałam, sięgając po brioszkę z cynamonem i wanilią i zdecydowanie zmieniając temat.
Kiedy pochłonęłyśmy więcej jedzenia, niż sądziłam, że zmieszczę, Molly sięgnęła po talię kart tarota, które zawsze trzymało blisko siebie. Zrobiła głęboki oddech i zaczęła je sprawnie tasować, a ja się uśmiechnęłam, gdy zamknęła oczy i odpłynęła, ponieważ ta sytuacja i jej wyraz twarzy wydawały się tak znajome. Karty były obecne w jej rodzinie od pokoleń, przekazywane z matki na córkę i traktowane z ogromnym szacunkiem.
– Postawię ci tarota, jeśli chcesz – zaproponowała, otwierając oczy i wyraźnie starając się, aby zabrzmiało to tak, jakby dopiero wpadła na ten pomysł.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam szybko. – Wolałabym, żebyś tego nie robiła.
– To może ci pomóc – dodała niewinnie.
– Raczej tobie – odparłam z uśmiechem. – Z kart dowiedziałabyś się więcej, a ja naprawdę nie mam ochoty jeszcze niczym się dzielić.
– W porządku – westchnęła. – Warto było spróbować.
– Ty przebiegła pindo – sapnęłam, gdy odłożyła talię.
– No to może weźmiesz kamień? – zapytała. Sięgnęła po miskę z kominka i wyjęła kilka. – Proszę – zachęciła, wyciągając dłoń. – Weź jeden z nich.
Popatrzyłam na nią surowo.
– Wybierz jeden, a przestanę się dręczyć – obiecała, wcale nie zniechęcona moją skrzywioną miną.
– Wszystkie wyglądają tak samo – stwierdziłam.
W dłoni trzymała z pół tuzina różowych kamieni. Faktycznie różniły się jedynie rozmiarem, no może bardzo delikatnie kolorem. Dostrzegłam jeden, którzy kształtem przypominał trochę serce. Był z nich najładniejszy.
– Po prostu weź ten, który cię przyciąga – nalegała Molly, obserwując mnie niczym jastrząb.
Ominęłam serce, które przykuło moją uwagę. i wybrałem mniejszy kawałek o nierównych krawędziach. Był bledszy od pozostałych, mniej gładki i przyjemny w dotyku.
– Zadowolona? – zapytałam, pokazując jej kawałek, który wybrałam. Zastanawiałam się, czy wiedziała, że odrzuciłam swój ulubiony.
– Prawie zawsze jestem zadowolona. – Westchnęła z satysfakcją, ostrożnie odkładając pozostałe kamienie do miski, a potem miskę na kominek.
– Więc co to jest? – zapytałam, podnosząc do światła swój drugi ulubiony kawałek.
– Kwarc różowy – odparła. – Pomaga w samouzdrawianiu i pokochaniu siebie.
– Rozumiem – sapnęłam, podejrzewając, że moja przebiegła zaprzyjaźniona czarownica pojęła, że w tej chwili nawet siebie nie lubię, o kochaniu nie wspominając.
– Chyba lepiej będzie, jeśli wrócę do dworku – stwierdziłam, wstając i wsuwając minerał do kieszeni dżinsów.
– Daj sobie czas, Paige – rzekła Molly przenikliwie. – Do Bożego Narodzenia poczujesz się jak zupełnie nowa osoba.
Szczerze mówiąc, nie mogłam w to uwierzyć, chociaż powiedziała to Molly.
– Wiesz, że do Bożego Narodzenia zostało zaledwie kilka krótkich tygodni, prawda? zapytałam z ironicznym uśmiechem, ale tym razem przyjaciółka go nie odwzajemniła.
Rozdział 4
Resztę dnia z chęcią spędziłam w dworku, z Branem, który wciąż nie odstępował mnie na krok, i z rozbawieniem odkryłam, że Archie wciąż jest tym samym zadziornym łobuzem co w młodości. W zasadzie to teraz był nim jeszcze bardziej i pokusiłabym się o stwierdzenie, że coraz bardziej przypomina ojca.
– Skoro będziesz tu w trakcie Zimowej Krainy Cudów – odezwał się z uśmiechem, gdy zajmowaliśmy miejsca przy kolacji, i pociągnął mnie za kucyk, jakbyśmy byli w przedszkolu, a nie dwójką dorosłych ludzi – mam nadzieję, że zostaniesz elfem w domku Świętego Mikołaja.
Przewróciłam oczami i wybrałam inne krzesło, żeby usiąść jak najdalej od Archiego.
– Myślę, że jest za wysoka na to przebranie – powiedziała poważnie Dorothy, przyglądając mi się z zainteresowaniem. – Ale rajstopy mogą się trochę rozciągnąć.
– Nie zachęcaj go, Dorothy – jęknęłam przekonana, że niebawem zacznie szukać w internecie stroju w większym rozmiarze, jeśli wyczuje choćby minimalne szanse, że mogłabym się zgodzić.
– Co powiesz na jutrzejszą wycieczkę do miasta?– zapytał mnie Archie, porzucając temat pasiastych rajstop i czapek z dzwonkami, gdy tylko wylądował przed nim talerz z jedzeniem. – Pomyślałem, że dobrze byłoby przedstawić cię kilku osobom i jak najszybciej wprowadzić we wszystko.
Chociaż trochę się denerwowałam, musiałam przyznać mu rację: im szybciej zacznę, tym lepiej. Zarówno dla mnie, jak i dla odbiorców hojnej działalności wolontaryjnej Anny.
– Dla mnie w porządku. – Skinęłam głową, starając się brzmieć na pewniejszą, niż się czułam. – Trzeba żyć tym, co tu i teraz, prawda?
– Słusznie – zgodził się, znowu figlarnie się uśmiechając.
Noc minęła mi dość spokojnie i cieszyłam się na mroźny dzień, chociaż nadal było mi zimno. Na tle błękitnego nieba pokryty skrzypiącym szronem dworek i ogród wyglądały jeszcze piękniej, podobnie jak miasteczko.
– O mój Boże – wykrztusiłam, gdy Archie jakoś wcisnął się maleńkim fiatem 500 Anny, którym między innymi miałam dostarczać przesyłki, na jeszcze mniejsze miejsce parkingowe przy rynku. – Nie miałam pojęcia, że będzie tak tłoczno.
Kiedy przyjechałam autobusem, byłam zbyt zmęczona, żeby porządnie rozejrzeć się po miasteczku, ale szybki rzut oka wystarczył, aby zauważyć, że bardzo się zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
– Wiem. – Archie się rozpromienił. – Czyż to nie cudowne? Miasteczko przeszło sporą transformację w ostatnich latach i w czwartki jest tu bardziej tłoczono, bo na targu pojawia się kilka dodatkowych straganów.
Oprócz ruchliwego targowiska dostrzegłam również elegancką galerię, kawiarnię i delikatesy w odległości zaledwie kilku metrów od siebie, i wszystko to wyglądało idyllicznie. Zauważyłam też kilka świątecznych dekoracji, czego należało się spodziewać w połowie listopada, i zastanawiałam się, jak będzie wyglądać rynek już w pełni udekorowany na Boże Narodzenie. Właściwie to wydawało mi się, że o tej porze roku zwykle już był w pełni udekorowany.
– A okolica coraz bardziej przyciąga wszelkiego rodzaju artystów – dodał Archie, gdy zobaczył, że podziwiam galerię, zanim nawet zdążyłam zapytać o brak ozdób świątecznych. Potem oprowadził mnie po targu, a następnie weszliśmy do lokalu o nazwie The Cherry Tree Café.
Woń kawy kusząco mieszała się tutaj z zapachem słodkości i gdy przekroczyliśmy próg, od razu zaburczało mi w brzuchu. Było też tutaj ciepło, więc liczyłam, że zostaniemy.
– Oto i osoba, którą chciałam zobaczyć! – zawołała kobieta o kręconych, rudych włosach, która stała obok lady. – Siadajcie, a ja powiem Jemmie, że jesteś.
– Przygotuj się – powiedział mi Archie, gdy znaleźliśmy miejsce. – Nie jestem pewny, jak to się potoczy.
– O czym mówisz? – zapytałam, rozglądając się wokół i podziwiając ładny wystrój. – To nie będzie problem, jeśli przejmę obowiązki Anny, prawda? Dałeś mi odczuć, że cieszysz się z przyjścia tutaj.
Miałam szczerą nadzieję, że zmiana w jego zachowaniu nie wiązała się z moją decyzją o zastąpieniu Anny. Planowałam rozwiązywać problemy, a nie tworzyć nowe.
– Archie! – odezwała się inna kobieta, zanim zdążył odpowiedzieć. – Już myślałam, że będę musiała sama dotrzeć do dworku. – Cześć – dodała, zerkając na mnie. – Przepraszam, chyba się nie znamy.
– To Paige – powiedział Archie, zdejmując szalik i rękawiczki. – Chrześniaczka moich rodziców. Zostanie z nami w dworku na jakiś czas i przejmie wolontariat Anny, dopóki ona i Jamie nie wrócą.
Oczy kobiety się rozszerzyły i obdarzyła mnie najcieplejszym z uśmiechów. Najwyraźniej to nie moje nowe obowiązki martwiły Archiego.
– Cóż, to wspaniała wiadomość i ogromna ulga – wyznała. – Wiem, że Kathleen zaczynała się tym wszystkim bardzo przejmować.
Zastanawiałam się, kim jest Kathleen.
– Twój ojciec sporo nawywijał – dodała, wskazując palcem na Archiego.
– Myślisz, że o tym nie wiem?– westchnął.
– Ale on ma dobre intencje – ciągnęła kobieta, a jej jasne oczy się skrzyły. – I cieszę się, że cię poznałam, Paige. Jestem Jemma, aktualnie wyczerpana właścicielka The Cherry Tree Café.
– Ojejku – powiedział Archie, zanim zdążyłam odpowiedzieć. – Nie możesz być już wyczerpana, Jemma. Do świąt jeszcze kilka tygodni.
– Wiem – jęknęła, wachlując się staromodnym papierowym notesem kelnerskim. – Ale już jestem na skraju, a Lizzie jest bardzo zajęta. A teraz, Archie Connelly, powiedz mi, że masz projekty Hayley – dodała, zmieniając ton na znacznie surowszy. – To już termin, a ja nienawidzę działać pod taką presją czasu.
Mężczyzna spojrzał na Jemmę i pokręcił głową.
– Żartujesz? – zaprotestowała kobieta.
– Przepraszam – odezwał się Archie, widocznie usztywniony w barkach. – Nadal nie możemy ich znaleźć, a Hayley ma wyłączony telefon.
– Cóż, jeśli wkrótce się nie znajdą – powiedziała Jemma, zirytowana – będziemy musieli wszystko odwołać. Jej stali kliencie się rozczarują, ale nie będzie innego wyjścia.
Gdy Jemma przyjęła nasze zamówienie i wróciła do kuchni, Archie opowiedział mi o kawiarni i związanych z nią interesach. Lizzie, kobieta o wspaniałych rudych włosach, była partnerką biznesową Jemmy i znaną mistrzynią krawiectwa i rękodzieła.
– Kiedyś prowadziła tutaj zajęcia z dziergania i plotkowania – ciągnął. – Ale kiedy jej faktyczna działalność naprawdę się rozwinęła, przeniosła się do lokalu obok. Teraz jest to popularna spółdzielnia rzemieślnicza, a także galeria, do tego mają również food trucka w stylu retro, którym jeżdżą na wydarzenia w całym hrabstwie. Będą na Zimowej Krainie Cudów w przyszłym miesiącu.
Zaskoczyło mnie, że Dorothy się zgodziła. Założyłam, że tylko ona odpowiada za catering, ale jeśli była gotowa podzielić się tym zadaniem, zaczynałam pojmować, jak wielkim przedsięwzięciem jest Zimowa Kraina Cudów.
– Och, i mają też stoisko tematyczne na targowisku, na którym sprzedają więcej sezonowych wypieków, niż zmieści się tutaj i obok – dodał Archie dla pewności.
– O rany – zareagowałam, wypuszczając powietrze i czując podziw dla pomysłowego duetu. – To z pewnością dzieło całego zespołu, a nie tylko dwóch kobiet.
– Teraz pracuje z nimi więcej osób – przyznał Archie – ale Jemma i Lizzie kierują tym biznesem. Pracują za dziesięciu, zawstydzając nas wszystkich. – Brzmiał, jakby ledwo wierzył w to, ile robią, i właściwie wcale mu się nie dziwiłam. To było ogromne imperium.
– A co z Hayley? – zapytałam. – Co Jemma miała na myśli, mówiąc o jej projektach?
Archie sięgnął do półki za sobą po kubek, na którym namalowano dziwacznego i odważnego małego rudzika.
– To jeden z projektów Hayley – powiedział z dumą. – Ona stworzyła rudzika.
– Och, wow – wykrztusiłam, biorąc od niego kubek, aby przyjrzeć mu się dokładniej.
– To niezwykła artystka – dodał Archie. – Najlepiej wychodzi jej malowanie ptaków różnego gatunku. Potrafi wydobyć ich cechy osobowości. Przez ostatnie kilka lat sporo ich już namalowała, a Jemma zleciła nadruk na kubkach, poduszkach i artykułach piśmiennych i sprzedaje je w imieniu Hayley.
– Wyjątkowy talent – przyznałam, odwracając kubek.
– Wiem – potwierdził Archie, również patrząc na projekt. – Ja nie potrafię nawet zrobić porządnego ludzika z zapałek i kasztanów.
– Ja też nie. – Zaśmiałam się.
– Niestety – westchnął – Hayley jest równie roztrzepana, co utalentowana, i wyjechała, nie oddając projektów na zbliżające się święta ani nie mówiąc nikomu, gdzie je schowała. Szukaliśmy wszędzie, ale nie możemy ich znaleźć, a wiem, że Jemma liczyła na nie już kilka tygodni temu.
Jeśli wziąć pod uwagę, że jest środek listopada, zapewne trudno będzie zdążyć z przygotowaniem takich prezentów świątecznych.
– Że też musiała zapomnieć o czymś takim – powiedziałam, rozumiejąc frustrację Jemmy.
– Cała Hayley. – Archie wzruszył ramionami. – Chociaż trzeba przyznać, że wyjechali z Gabem w pośpiechu, gdy jego siostra nagle zmieniła plany, więc trochę rozumiem, że mogła o tym zapomnieć.
– A dlaczego ma wyłączony telefon? – zapytałam.
– Kto to wie – odparł Archie, wyciągając swój telefon, żeby zadzwonić do Hayley, po raz enty zapewne. – Znowu nic – westchnął, gdy od razu włączyła się poczta głosowa.
– Poszukamy tych projektów jeszcze raz, kiedy wrócimy – zaproponowałam, gdy kelnerka podeszła i postawiła na stoliku kubki z parującą kawą i talerze z wielkimi bułeczkami cynamonowymi. – Może uda mi się je znaleźć. Może musi poszukać ich ktoś, kto jeszcze tego nie robił.
Archie wyglądał, jakby powątpiewał w powodzenie tego planu, ale ja chciałam spróbować.
Kiedy zjedliśmy do ostatniego okruszka pyszne lukrowane bułeczki, które kawiarnia serwowała tradycyjnie od listopada do świąt, przeszliśmy przez zatłoczony rynek do biblioteki.
Ledwo przekroczyliśmy próg, ktoś zaczepił Archiego.
– Poszczęściło się? – zapytała elegancka pani o idealnie ułożonych siwych lokach i szczupłej sylwetce. – U mnie nadal więcej porażek niż sukcesów, ale jeszcze nie tracę nadziei. – Ta inteligentna i zaradna kobieta miała prawdopodobnie około siedemdziesiątki, ale emanowała energią kogoś o dekady młodszego.
– Z przyjemnością mogę powiedzieć, że wysłuchano twoich modlitw, Kathleen – odparł dumny jak paw Archie, wypinając pierś.
– Naprawdę? – jęknęła z nadzieją, a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Naprawdę. Paige, chciałbym ci przedstawić Kathleen. Kathleen, to jest Paige, chrześnica rodziców, która zastąpi Annę.
– Och, mój Boże – powiedziała kobieta, rzucając się w moją stronę, sięgając po moją dłoń i energicznie ściskając ją w swoich. – Wspaniale cię poznać, moja droga.
– Ciebie również – odparłam, lekko zszokowana.
– Jak cudownie, że uratujesz nam tyłki! – wybuchnęła. – Naprawdę nie mogłaś się pojawić w lepszym momencie.
– Cóż. – Przełknęłam ślinę. – Postaram się zatem uratować wam tyłki.
Najwyraźniej wiele spoczywało na moich barkach, z pewnością więcej, niż się spodziewałam, i nie byłam pewna, co o tym myśleć.
– Chodź – ciągnęła Kathleen. Popędziła z powrotem do lady bibliotecznej, rozrzucając po drodze ulotki, które Archie musiał pozbierać, i z rozmachem wyciągnęła jakąś teczkę. – Chodźmy rzucić okiem na listę, dobrze?
Poczułam lekki ścisk w żołądku. Teczka wyglądała na pękatą, a właściwie przepełnioną, a Kathleen tak podkreślała ważność tej listy, że aż przyspieszyło mi tętno.
– Doskonały pomysł, Kathleen – stwierdził Archie, odkładając ulotki na ladę i popychając mnie dalej.
Siedliśmy we trójkę w kącie, z dala od miejsca, w którym większość czytelników przeglądała książki. Podobnie jak sklepy i rynek, biblioteka również dobrze prosperowała. Ten widok podniósł mnie na duchu, mimo że coś dziwnego działo się w moim brzuchu, a serce biło jak szalone.
– Więc – zaczęła Kathleen, rozkładając papiery na niskim stoliku – tu mamy wszystko. Nic prostszego.
Ja to widziałam trochę inaczej.
– Tutaj są wizyty w szpitalu i klinice – wyjaśniła, wskazując na jedną zapełnioną kartkę. – Na większość z nich mamy już zastępstwa.
To już coś. Chyba.
– A tutaj – kontynuowała, sięgając po kolejną – jest harmonogram dostaw owoców i warzyw.
– Rodzina Dempsterów od lat prowadzi stragan i kiedyś zajmowała się dostawami – wyjaśnił Archie – ale ponieważ pani Dempster, Marie, zamierza w nowym roku rozszerzyć działalność o kwiaciarnię, teraz po prostu nie mają na to czasu.
– Obawialiśmy się, że będziemy musieli całkowicie odwołać dostawy świeżych produktów, ale Anna wzięła na siebie również to, poza książkami z biblioteki i realizowaniem recept.
– Nie zapominajmy o regularnych zakupach spożywczych – przypomniał uprzejmie Archie. – I zamówieniach od rzeźnika i piekarza.
– Oczywiście – przyznała Kathleen. – Zarejestrowane osoby dzwonią do mnie raz w tygodniu, a ja zamawiam, często z rabatem hurtowym, odbieram i pakuję to, czego potrzebują, a Anna, to wszystko przywozi. A teraz ty się tym zajmiesz, Paige. Co ty na to?
– Więc mam być w zasadzie kurierką? – zapytałam, chcąc się upewnić, że nie ma dla mnie żadnych dodatkowych obowiązków.
– W zasadzie tak. – Kathleen skinęła głową, nie do końca potwierdzając to, o co zapytałam. – Może się zdarzyć, że poproszę cię o pomoc w odebraniu czegoś. Na przykład gdy to będzie kolidować z moimi zajęciami tanecznymi.
– Kathleen prowadzi zajęcia taneczne, nie uczy się tańczyć – wyjaśnił Archie.
Nic dziwnego, że jest taka szczupła.
– Nie masz nic przeciwko? – zapytała. – To nie zdarza się zbyt często.
Nie miałam nic innego do roboty i już zgodziłam się pomóc, nie mogłam zatem odmówić takiego drobiazgu, chociaż trochę mnie niepokoiło, że wytyczne zmieniają się jeszcze przed rozpoczęciem pracy. Liczyłam, że będę odpowiadać jedynie za dostarczanie rzeczy i nic więcej, zwłaszcza że gdy ostatnio byłam za coś odpowiedzialna, nie skończyło się to dobrze.
– Nie ma – odparł Archie za mnie.
Kathleen wciąż na mnie patrzyła.
– Oczywiście – odezwałam się, przełykając ślinę. – Żaden problem.
Po ustaleniu mojego nieco szerszego zakresu obowiązków i uściśnięciu Kathleen, której wyraźnie ulżyło, udaliśmy się do rzeźnika, piekarza i apteki. Archie uznał, że skoro faktycznie będę odbierała część paczek, to dobrze byłoby poznać niektórych właścicieli. Co, moim zdaniem, miało sens.
– Myślałam, że przynajmniej apteka oferuję opcję dostawy – przyznałam, gdy wracaliśmy do samochodu. – To teraz w zasadzie standard, prawda?
– Tak – zgodził się Archie – ale tutaj robimy rzeczy inaczej. Anna zawsze spędza kilka minut z ludźmi, którym zawozi sprawunki, ponieważ żyją odizolowani od społeczności. Właściciele firm nie mają czasu na spotkania towarzyskie, więc w ten sposób odbiorcy mogą wejść w jakieś interakcje z człowiekiem i czasem pomóc w domu, a przy okazji otrzymują książki, zakupy i tak dalej. To bardzo wartościowy projekt.
Lista obowiązków wydłużała się z minuty na minutę.
– Taki się wydaje – przytaknęłam, zastanawiając się, o jaką pomoc w domu w ogóle chodzi.
Przy tym wszystkim i jeszcze sprzątaniu dworku z pewnością będę miała ręce pełne roboty, więc przynajmniej nie będę rozmyślać o tym, co wydarzyło się w Jordanii. Właściwie to jadąc do miasteczka, pomyślałam o tym ledwie przez chwilę. Trochę to zaskakujące. Czy możliwe, że plan już działał?
Kiedy usadawiałam się na siedzeniu pasażera, poczułam, jak kryształ Molly wbija mi się w biodro. Nadal daleko mi było do kochania siebie, ale po zapoznaniu się z projektem, który dzięki mnie miał być nadal realizowany, i pomimo odczuwanego zdenerwowania polubiłam siebie odrobinę bardziej. Cuda stale się zdarzają!
– No dobrze – odezwałam się, gdy Archie uruchomił samochód, a ja zrzuciłam z siebie obawy, że nie dam rady tego wszystkiego zrobić – wróćmy do dworku i zobaczmy, czy uda nam się odszukać projekty Hayley, dobrze? A potem możesz mi pokazać, gdzie pomachać miotełką do kurzu.
Archie spojrzał na mnie z ukosa, ostrożnie wycofując auto z wąskiego miejsca parkingowego.
– Czeka cię dużo więcej, ale nie mam wątpliwości, że sprostasz zadaniu.
Przecież sprzątanie musi być o wiele prostsze niż stale rozwijająca się działalność charytatywna, pomyślałam.
Rozdział 5
Gdy wróciliśmy do dworku, a Bran znowu usadowił się blisko mnie, opowiedzieliśmy domownikom w szczegółach, co się wydarzyło w miasteczku. Molly wyglądała na szczególnie zadowoloną z sytuacji.
– Wszystko układa się idealnie – powiedziała swoim najbardziej marzycielskim tonem. – I w samą porę.
Pokręciłam głową, a ona wyczuła, że nie chcę, aby inni dowiedzieli się, że przyjechałam do dworku z większym bagażem niż plecak, zniżyła więc na szczęście głos, żebym tylko ja mogła ją usłyszeć.
– Dzięki temu kryształ uaktywni swoje magiczne właściwości – wyszeptała. – Wkrótce poczujesz się ze sobą lepiej.
– To dopiero byłaby niezła sztuczka – odszepnąłem, ignorując fakt, że już doświadczyłam maleńkiej zmiany.
– To nie żadna sztuczka – odparła Molly poważnie. – Zanim przyjdzie Jul, będziesz inną osobą. Zobaczysz. Poświęcisz czas na pomaganie wszystkim, a to odwróci twoją uwagę od tego, co cię tak wkurza. Trochę dystansu i spojrzysz na wszystko z innej perspektywy.
Pomyślałam, że skoro nadal spędzam dużo czasu w samotności, wyobrażając sobie, co najgorszego mogło się wydarzyć w Jordanii, zmiana perspektywy nie jest wcale takim złym pomysłem. Musiałam się postarać i postawić granicę między tym, co się faktycznie wydarzyło, a tym, co mogło się wydarzyć, i przestać się zamartwiać tym drugim.
– Co miałaś na myśli, mówiąc „w samą porę”, Molly? – zapytał Archie tak głośno, że aż podskoczyłam.
– Dla ludzi, którzy polegają na Annie – odpowiedziała bez wahania. – Paige jest chętna zacząć pracę od razu, teraz nie będzie żadnych przestojów, prawda? A to wyjdzie wszystkim tylko na dobre.
Z wyrazu twarzy Archiego wywnioskowałam, że chyba nie do końca uwierzył, że o to chodziło Molly.
– To prawda – odparł mimo to. – Kathleen była wniebowzięta, prawda, Paige?
– Tak – potwierdziłam, myśląc o jej reakcji. – Wydawała się całkiem zadowolona.
Dorothy prychnęła, a gdy odwróciłam się w jej stronę, zobaczyłam, że zaciska usta w cienką prostą linię, wyrażającą nieprzejednanie.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, zastanawiając się, co, u licha, może być nie tak.
– Ta kobieta – mruknęła Dorothy. Wyglądała na wściekłą.
– Nie lubisz Kathleen? – Przeraziłam się.
Archie odetchnął głęboko i przewrócił oczami, a ja zdałam sobie sprawę, że powiedziałam coś złego. Chociaż nie mogłam pojąć, jak ktoś mógłby nie lubić Kathleen z jej miękkimi, siwymi lokami i pozytywnym nastawieniem. Spodziewałam się raczej, że ona i Dorothy świetnie się dogadują. Najwyraźniej jednak ich relacji bliżej było do fajerwerków niż żarzących się węgli.
– Może nie, że jej nie lubię – odparła zwięźle Dorothy – ale wkurzyła wielu ludzi, odkąd pojawiła się w miasteczku i wszystko zmieniła.
Nie wiedziałam, jak zareagować.
– Jedyne, co zmieniła – odezwał się cierpliwie Archie – to umiejętności taneczne mieszkańców, dzięki zajęciom, które prowadzi w ratuszu.
– Nie lubisz tańczyć? – zapytałam Dorothy.
Kathleen bez wątpienia wyglądała, jakby świetnie sobie z tym radziła, ale oczywiście tego nie powiedziałam.
– Nie ma nic złego w tańcach – przyznała kucharka. – Ale ona sugeruje, że starsi członkowie społeczności powinni się ruszać, a ja się z tym nie zgadzam. Wzbudza poczucie winy i namawia wszystkich do większej aktywności, jeśli chcą dożyć emerytury.
Po tej wypowiedzi Archie tak wywrócił oczami, że prawie mu wypadły, a Catherine wyglądała szczególnie nieswojo. Osobiście uważałam, że Kathleen dobrze robi, pomagając ludziom zachować zdrowie i sprawność, bez względu na wiek. Odniosłam jednak wrażenie, że niechęć Dorothy wynikała z czegoś więcej niż tylko ze sprytnej agitacji Kathleen.
– I kilkoro z nas zaproponowało zorganizowanie na tańcach popołudniowej herbatki z przekąskami, zgodnie z tradycją – wyjaśniła Dorothy, czerwieniąc się, gdy dotarła do sedna sprawy – ale ona odmówiła. Najwyraźniej, jak to ujęła, całe to obżarstwo – warknęła, wydając się coraz bardziej oburzona i uderzając w stół drewnianą łyżkę, którą trzymała – nie jest dobre dla kiszek. Słyszałam, jak mówi do kogoś zgryźliwie, że nie ma sensu podnosić sobie tętna, żeby zaraz spowolnić je jedzeniem. Co za bezczelność!
– I Dorothy nie rozmawiała z nią od tamtej pory – dokończył zgrabnie Archie, ucinając temat. – Na jakim etapie jesteśmy z ubezpieczeniem pojazdu, Mick?
– Wszystko załatwione. – Skinął głową. – Paige widnieje teraz w polisie fiata Anny i land rovera dworku. Możesz teraz prowadzić oba, kochanie.
– Myślisz, że poradzisz sobie z land roverem? – zapytał Archie, gdy Dorothy dalej mruczała pod nosem.
– Cóż, jeździłam po trudnym terenie w pojazdach opancerzonych w Jordanii – odparłam. – Więc powinnam dać sobie radę.
– No nie wiem – wtrącił się Mick, zupełnie nie łapiąc mojego sarkazmu. – Czasem coś się chrzani przy zmianie drugiego biegu na trzeci.
– Jestem pewna, że się z tym oswoję – powiedziałam, gdy Angus parsknął śmiechem.
– I sama wiesz, kto tak zorganizował szpital i klinikę, że nie trzeba wozić ludzi ani małym fiatem, ani dużym land roverem – przypomniał mi Archie szeptem.
– Voldemort? – zapytałam niewinnie, a on rzucił mi pełne nienawiści spojrzenie.
– Śmiem twierdzić, że ma na myśli Kathleen – podsunęła Dorothy, a Archie jęknął.
– Co powiesz na to, żebyśmy poszli poszukać projektów Hayley? – zaproponowałam szybko, żeby znów nie wyprowadzić Dorothy z równowagi.
– Nie ma potrzeby – wtrącił Angus, wyraźnie zadowolony z siebie. – Kiedy byliście w miasteczku, Hayley zadzwoniła z informacją, że są w sekretnej szufladzie w jej pracowni. –
Widać było, że Archiemu trochę ulżyło, ale przygryzał wargę i wyglądał bardziej na zestresowanego ojcem niż zirytowanego mną.
– A czy powiedziała ci, gdzie dokładnie znajduje się sekretna szuflada, tato? – zapytał, przyciskając palce do skroni i kręcąc nimi małe okręgi.
Angus uniósł brwi i odchrząknął.
– Ach – odparł, czerwieniejąc się. – Cóż, jak już o to pytasz, to nie, nie powiedziała, gdzie dokładnie znajduje się szuflada.
– Och, na litość boską – westchnął Archie.
– Ale przynajmniej zawęziliśmy poszukiwania do jednego pokoju – zauważył trzeźwo Angus.
– To prawda – przyznała Molly, podskakując. – Chodźmy i poszukajmy.
Archie próbował ponownie zadzwonić do Hayley, ale nie udało mu się połączyć, więc wszyscy zaczęliśmy szukać szuflady z projektami. Pracownia znajdowała się w dawnej oranżerii i było to piękne, jasne i przewiewne miejsce z częściowym widokiem na ogrody. Rozumiałam, dlaczego Hayley się tam urządziła, i bardzo się cieszyłam na spotkanie z tą utalentowaną kobietą, kiedy wrócą z Gabem na Boże Narodzenie.
– Myślałam, że już znasz wszystkie tajne kryjówki w dworku – odezwałam się do Angusa, gdy przesuwaliśmy palcami po gzymsach i mrużyliśmy oczy, wpatrując się w ciemne przestrzenie. – Na pewno mieszkasz tu na tyle długo, by zdążyć poznać każdy zakamarek.
Mój ojciec chrzestny się nie zgodził.
– To miejsce wciąż jest pełne tajemnic – stwierdził radośnie. – Za każdym rogiem czyhają kolejne niespodzianki.
Już miałam odpowiedzieć, gdy spotkał mnie… cóż, raczej niemały szok niż miła niespodzianka.
– Przepraszam – powiedział Archie, unosząc ręce. – To była moja wina.
Nie wiedziałam, co się wydarzyło, ale zareagowałam od razu, padając twarzą na zimną, kafelkową podłogę. Cała drżąc, leżałam na brzuchu z łomoczącym sercem i brzęczeniem w uszach.
– Co ty, do cholery, tam robisz? – roześmiał się Archie, podnosząc sztalugę, którą z łoskotem przewrócił, i podszedł mi pomóc. – Paige?
Zamknęłam oczy i próbowałam przełknąć ślinę.
– Paige? – Jego głos rozległ się ponownie, tym razem przepełniony troską.
– Nic mi nie jest – odparłam niepewnie, starając podnieść się do pozycji siedzącej, mimo że jednak coś mi było.
– Zostań tam, gdzie jesteś – poradziła mi Molly, siadając obok mnie. – Daj sobie chwilę.
Poczułam się jak idiotka i wiedziałam, że wszyscy na mnie patrzą.
– Naprawdę, wszystko w porządku – zapewniłam, klękając obok niej.
Molly ujęła moje ręce w swoje.
– To typowa odruchowa reakcja na głośne dźwięki – powiedziałam wszystkim, wzruszając nonszalancko ramionami. Przynajmniej taką miałam nadzieję. – Stare nawyki i tyle. – Uśmiechnęłam się, próbując zbagatelizować całe zajście.
– Chyba ci nie wierzę – odezwał się Angus, marszcząc brwi i wpatrując się we mnie z miłym wyrazem twarzy.
– Ja też nie – dodał Archie.
Molly ścisnęła moje dłonie.
– Macie rację – przyznałam.
– To chyba część waszego treningu, prawda? – zapytała moja przyjaciółka.
– Owszem – odparłam, również ściskając jej dłonie z wdzięcznością. – Zupełnie standardowa praktyka.
– Jeśli jesteś w wojsku, to tak, ale… – zaczął Archie, jednak Molly uciszyła go spojrzeniem.
– Twój telefon dzwoni, Archie – powiedziałam, wskazując głową kieszeń jego koszuli.
Wyciągnął go, wciąż mi się przyglądając, gdy Molly ostrożnie pomagała mi wstać. Nogi miałam jak z waty i byłam wdzięczna przyjaciółce, że nie puściła mojej ręki, bo potrzebowałam chwili, aby odzyskać równowagę.
– Dziękuję – zwróciłam się do Molly, gdy Archie przeciął pokój zdecydowanym krokiem.
– Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, prawda? – wyszeptała.
– Tak – odparłam.
– To była Hayley – oznajmił Archie. – Zdała sobie sprawę, że zapomniała powiedzieć tacie, gdzie jest szuflada. Gdzieś tu, najwyraźniej. – Przez kilka sekund kręcił się pod biurkiem, a potem usłyszeliśmy kliknięcie i z rozmachem wyciągnął kopertę A4.
– Kamień z serca – powiedział, wypuszczając powietrze.
Wszyscy przyklasnęliśmy, a ja podziękowałam w duchu Hayley za jej szybką reakcję.
Rozdział 6
– Zawiozę je do miasteczka, jeśli chcesz – zaproponowałam, gdy ustaliliśmy, że wszystko jest ważne, ale dostarczenie projektów najważniejsze. – Mogę poćwiczyć jazdę po trudnych terenach Fenland.
– Ha, ha – zaśmiał się Archie, podając mi kopertę. – Będziesz musiała wziąć land rovera – dodał, kiwając głową w stronę Brana, który znów się do mnie przykleił. – On się nie zmieści w fiacie.
– Ciekawe, czemu ten pies tak szaleje na twoim punkcie, Paige – odezwał się Angus.
– On jeździ tam, gdzie jest najbardziej potrzebny… – wyjaśniła Molly rozmarzona. Ucięła nagle, gdy zdała sobie sprawę, że trochę się zagalopowała, a ja wykorzystałam okazję, by szybko się ulotnić. Pies wyszedł tuż za mną.
