Sumienie Polski i inne szkice kresowe - Michał K. Pawlikowski - ebook

Sumienie Polski i inne szkice kresowe ebook

Michał K. Pawlikowski

5,0

Opis

Sumienie Polski i inne szkice kresowe to zbiór trzydziestu czterech znakomitych, a przy tym mało znanych tekstów Michała Kryspina Pawlikowskiego poświęconych Wilnu, Mińskowi, krajobrazom Białorusi, z humorem opowiadających o młodzieńczych przygodach autora, o jego pasjach myśliwskich, kulinarnych i podróżniczych. Część z publikowanych w tym tomie szkiców autor zebrał w wydanym w 1971 zbiorze Brudne niebo, pozostałe drukowane były w londyńskim tygodniku "Lwów i Wilno".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mi­chał K. Paw­li­kow­ski

Su­mie­nie Pol­ski i inne szki­ce kre­so­we

Wy­bór, opra­co­wa­nie i po­sło­wie Ma­ciej Urba­now­ski

Pro­jekt okład­ki

Mi­ko­łaj Ja­strzęb­ski

Re­dak­cja

Mał­go­rza­ta Pi­lec­ka

Kon­wer­sja do wer­sji elek­tro­nicz­nej

Mi­ko­łaj Ja­strzęb­ski (epub@mi­ko­laj.co)

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two LTW

ISBN 978-83-7565-372-4

Wy­daw­nic­two LTW

ul. Sa­wic­kiej 9, Dzie­ka­nów Le­śny

05-092 Ło­mian­ki

tel./faks 22 751-25-18

www.ltw.com.pl

e-mail: [email protected]

ANATOMIA WSPOMNIEŃ

Do tak zwa­nych wspo­mnień moż­na „pod­cho­dzić” bar­dzo roz­ma­icie. Naj­czę­ściej spo­ty­ka­ną fi­lo­zo­fią wspo­mnień jest po­gląd, że po­nie­waż wspo­mnie­nie do­ty­czy prze­szło­ści, któ­ra już ni­g­dy nie po­wró­ci i jest za­tem rze­czą mniej lub wię­cej umar­łą, prze­to jest ono po pro­stu nie­pro­duk­cyj­nym mar­no­wa­niem cza­su. Zwo­len­ni­cy tego po­glą­du twier­dzą, że je­dy­ną istot­ną rze­czą, któ­rą war­to za­wra­cać so­bie gło­wę, jest nie prze­szłość, lecz przy­szłość, bo­wiem – po­wia­da­ją – wszy­scy bę­dzie­my tak lub ina­czej żyć w tej przy­szło­ści, a prze­to mu­si­my być do niej przy­go­to­wa­ni. In­ny­mi sło­wy: mu­si­my prze­wi­dy­wać i – pla­no­wać.

Oso­bi­ście „pod­cho­dzę” do wspo­mnień w spo­sób od­mien­ny. Przede wszyst­kim je­stem zda­nia, że wspo­mnie­nie jest w ży­ciu psy­chicz­nym jed­nost­ki tym, czym jest hi­sto­ria w ży­ciu psy­chicz­nym na­ro­du. Cho­ciaż na prze­strze­ni ja­kichś paru ty­się­cy lat sto­su­nek nasz do hi­sto­rii, za­rów­no do na­uki, jak i jako do sys­te­ma­tycz­ne­go zbio­ru aneg­dot, usta­wicz­nie się zmie­nia, jed­nak, o ile wiem, nikt do­tąd nie od­wa­żył się po­wie­dzieć, że trze­ba wy­rzu­cić hi­sto­rię ze skarb­ni­cy wie­dzy ludz­kiej.

Głów­ny kło­pot z in­dy­wi­du­al­nym wspo­mnie­niem jest ten, że do­tąd nie za­trosz­czo­no się o na­uko­we prze­pra­co­wa­nie tej dzie­dzi­ny… z wy­jąt­kiem może kil­ku psy­cho­ana­li­ty­ków, któ­rych jed­nak in­te­re­so­wa­ła prze­waż­nie stro­na pa­to­lo­gicz­na pro­ble­mu. A szko­da – bo te­mat jest bo­ga­ty, cie­ka­wy i do­tąd nie­ru­szo­ny. Jak w na­uce hi­sto­rii no­tu­je­my, sze­re­gu­je­my i kla­sy­fi­ku­je­my róż­ne fak­ty z dzie­jów na­ro­du ku po­żyt­ko­wi, no i ku roz­ryw­ce przy­szłych po­ko­leń, po­dob­nie po­win­ni­śmy no­to­wać, sze­re­go­wać i kla­sy­fi­ko­wać wspo­mnie­nia in­dy­wi­du­al­ne. Uj­rze­li­by­śmy wte­dy, że je­ste­śmy w po­sia­da­niu wiel­kich skar­bów i że ta rze­ko­ma „umar­ła” prze­szłość ma wię­cej wi­go­ru i ru­mień­ców niż owa tak re­kla­mo­wa­na przez umy­sły „po­stę­po­we”, a wła­ści­wie zgo­ła męt­na i może zu­peł­nie nie­cie­ka­wa – przy­szłość.

Prze­szłość bo­wiem to coś, co było, a więc jest fak­tem, a przy­szłość to coś, co do­pie­ro bę­dzie i o czym nikt z nas nie ma naj­mniej­sze­go po­ję­cia. Może wy­gło­szę coś bar­dzo he­re­tyc­kie­go (z punk­tu wi­dze­nia men­tal­no­ści na­szych dzi­siej­szych pro­gre­si­stów), ale po­wiem, że wła­śnie wszel­kie zbyt da­le­ko idą­ce roz­my­śla­nia o przy­szło­ści, czy na­zwie­my je pla­no­wa­niem, czy prze­wi­dy­wa­niem, czy też wi­zją – są w du­żym stop­niu bez­płod­nym mar­no­wa­niem cza­su.

Za­miast tra­cić czas na wszel­kie pla­no­wa­nia i wi­zje, le­piej no­tuj­my i sze­re­guj­my skar­by prze­szło­ści, a co do te­raź­niej­szo­ści, to sta­raj­my się żyć uczci­wie, po­rząd­nie, spo­koj­nie – urzą­dza­jąc so­bie ży­cie każ­dy we­dle wła­snych upodo­bań i bez usta­wicz­ne­go na­dep­ty­wa­nia na na­gniot­ki bliź­nich – a przy­szłość ja­koś się sama uło­ży. Nie bę­dzie za­pew­ne ani na jotę lep­sza lub gor­sza, gdy za­miast wi­zji ja­kie­goś przy­szłe­go raju so­cjal­no-po­li­tycz­ne­go bę­dzie­my snuć wi­zje skrom­niej­sze, np. co zro­bi­my, gdy na ko­niec wy­gra­my na po­olu1.

Obok fi­lo­zo­fii wspo­mnień za­wsze in­te­re­so­wa­ła mnie, że tak po­wiem, ana­to­mia wspo­mnień. Gdzie, w ja­kich głę­bi­nach zwo­jów mó­zgo­wych, w dro­dze ja­kich prze­mian bio­che­mii mó­zgo­wej two­rzą się sko­ja­rze­nia i ro­dzi się wspo­mnie­nie?

Przed kil­ku laty, jesz­cze za do­brych sta­rych cza­sów black-outu2, wra­ca­łem do domu o pół­no­cy przez uśpio­ną dziel­ni­cę Hamp­ste­adu3. Była ty­po­wa noc lon­dyń­ska w koń­cu lata: cie­pła, wil­got­na, za­snu­ta de­li­kat­ną mgieł­ką, przez któ­rą tu i ów­dzie prze­świe­ca­ły gwiaz­dy. Na­gle sta­ną­łem jak wry­ty: z po­bli­skie­go klom­bu drzew do­le­cia­ło wy­raź­ne i ostre kwi­le­nie sowy. Sowa w cen­trum Lon­dy­nu, i to nie w po­bli­żu ja­kie­goś więk­sze­go par­ku, lecz w dziel­ni­cy gę­sto za­lud­nio­nej, w jed­nym z nie­licz­nych ogród­ków! Za­trzy­ma­łem się i dłu­go przy­słu­chi­wa­łem się so­wie z uczu­ciem, z ja­kim nie przy­słu­chi­wał­bym się naj­bar­dziej me­lo­dyj­nym tre­lom droz­da-śpie­wa­ka. Ale nie o to cho­dzi. Cho­dzi o to, że to kwi­le­nie sowy owia­ło mnie wspo­mnie­niem tak sil­nym, że na do­brą chwi­lę za­po­mnia­łem, gdzie je­stem. Za­po­mnia­łem o miej­scu i cza­sie. Wy­da­ło mi się, że je­stem na gro­bli le­śnej w le­śnic­twie sta­ro­dwor­skim (bę­dą­cym no­ta­be­ne jed­ną z naj­mniej­szych, lecz bar­dzo uro­czych puszcz li­tew­skich) i że idę sa­mot­ny na pod­chód głusz­ca o świ­cie. Dla­cze­go wła­śnie kwi­le­nie sowy obu­dzi­ło wspo­mnie­nie to­ko­wi­ska głusz­co­we­go? Po­mi­mo nie­złej pa­mię­ci nie przy­po­mi­nam so­bie, abym kie­dy­kol­wiek sły­szał kwi­le­nie sowy wcze­sną wio­sną na pod­cho­dzie głusz­ca. I zresz­tą co może mieć wspól­ne­go cie­pła wil­goć sierp­nio­wej nocy lon­dyń­skiej z tę­gim, mroź­nym po­wie­trzem uro­czy­ska li­tew­skie­go na przed­wio­śniu? Więc skąd ten na­gły „atak” wspo­mnie­nia – tak sil­ny, że aż gra­ni­czą­cy ze wstrzą­sem psy­chicz­nym?

Nie­raz póź­niej ana­li­zo­wa­łem to prze­ży­cie i do­sze­dłem do wnio­sku, że za­pew­ne pa­mięć o wę­drów­kach sa­mot­nych nocą przez pusz­czę sta­ro­dwor­ską mu­sia­ła gdzieś drze­mać w bruz­dach mó­zgu – w sta­nie pod­świa­do­mo­ści – od dłu­gie­go sze­re­gu lat. Sa­mot­na wę­drów­ka przez uśpio­ny, zu­peł­nie mar­twy i za­ciem­nio­ny Lon­dyn; uczu­cie ide­al­nej pust­ki i ci­szy, jak­by się było nie w Lon­dy­nie, lecz w ser­cu naj­dzik­szej pusz­czy; le­d­wie uchwyt­na gorz­ka­wa woń zbli­ża­ją­cej się je­sie­ni, ma­ją­ca mimo wszyst­ko dużo cech wspól­nych z za­pa­chem przed­wio­śnia – wszyst­ko to stwo­rzy­ło od­po­wied­nią po­żyw­kę dla za­mar­łych bak­te­rii wspo­mnie­nia. A kwi­le­nie dzi­kie­go pta­ka było już tyl­ko iskrą elek­trycz­ną, któ­ra uru­cho­mi­ła pro­ces bio­che­mii mó­zgo­wej i spra­wi­ła, że wspo­mnie­nie oży­ło w ca­łej swej po­tę­dze.

Kło­po­ty ze wspo­mnie­nia­mi mają jesz­cze je­den aspekt – bar­dziej prak­tycz­ny. Za­czy­na­ją się wte­dy, gdy wspo­mnie­nie wy­ła­zi z za­cisz­nej kry­jów­ki w zwo­jach mó­zgo­wych i zo­sta­je – opu­bli­ko­wa­ne. Cho­dzi o to, że jed­ni lu­bią jed­ne wspo­mnie­nia, a dru­dzy dru­gie. Jed­ni np. lu­bią opi­sy puszcz i po­lo­wań, i na­wet roz­czu­la­ją się nad tymi wspo­mnie­nia­mi, gdy dru­gich lek­tu­ra ta­kich opi­sów przy­pra­wia o czer­wo­ną wy­syp­kę. Jed­ni de­lek­tu­ją się wspo­mnie­nia­mi he­ro­icz­no-obo­zo­wy­mi, u in­nych ta­kie wspo­mnie­nia wy­wo­łu­ją mdło­ści. Sło­wem, de gu­sti­bus4, czy­li że bar­dzo trud­no o wspól­ny ję­zyk. Są na przy­kład lu­dzie, któ­rym nie prze­ma­wia do wy­obraź­ni wspo­mnie­nie sło­ika kon­fi­tur z pa­te­tycz­nym na­pi­sem na przy­kryw­ce z pa­pie­ru wo­sko­we­go: „Po­rzecz­ki 1916”… (bo już w roku na­stęp­nym nie było na­stro­ju do sma­że­nia po­rze­czek). Są lu­dzie, któ­rzy nie wie­dzą, czym była i do cze­go słu­ży­ła skó­ra ło­sia, i w pro­sto­cie du­cha my­ślą, że to było coś w ro­dza­ju wło­sien­ni­cy. A skó­ra ło­sia była to duża płach­ta pięk­ne­go za­mszu, któ­ry wkła­da­ło się mię­dzy ma­te­rac i prze­ście­ra­dło dla nada­nia temu ostat­nie­mu ide­al­nej gład­ko­ści, da­ją­cej uczu­cie mi­łe­go chłod­ku w par­ne noce let­nie, a chro­nią­cej przed chło­dem w noce zi­mo­we. Są lu­dzie, któ­rzy nie wie­dzą, jak sma­ku­ją świe­że ogór­ki z mio­dem, nie wie­dzą, kim byli „wo­łow­ni­cy”5 i ja­kie pie­śni i przy ja­kiej oka­zji śpie­wa­li. A śpie­wa­li pięk­ne zwrot­ki, przy­cho­dząc do dwo­ru z po­win­szo­wa­niem Świąt Wiel­ka­noc­nych. Jed­ną zwrot­kę za­pa­mię­ta­łem:

Win­szu­ju pa­nien­ku ze swien­ta­mi.

Chri­stos wo­skres na uwieś świet!

Ze swien­ta­mi, z no­wy­mi men­ża­mi.

Chri­stos wo­skres na uwieś świet!6

Ba, są tacy, któ­rzy nie zna­ją me­lo­dii ani Le­wo­ni­chy7, ani ma­zur--po­lki i ni­g­dy nie sły­sze­li tych pięk­nych ka­wał­ków mu­zycz­nych, bądź wy­ko­na­nych na cym­ba­łach na wie­czo­ryn­ce, bądź gwiz­da­nych przez fur­ma­na, gdy przy­stro­jo­ny po nie­dziel­ne­mu w czar­ną ża­kiet­kę8 i śnież­no­bia­łą ma­nisz­kę9 kro­czy przez ga­zon w kie­run­ku staj­ni, wy­ma­chu­jąc lej­czy­na­mi10.

Na tego ro­dza­ju igno­ran­cję nie wi­dzę, rzecz pro­sta, rady, lecz ża­łu­ję tych lu­dzi z ca­łe­go ser­ca.

(1948)

Przypisy

1pool (ang.) – za­kła­dy lub to­ta­li­za­tor

2black-out (ang.) – za­ciem­nie­nie; tu alu­zja do za­ciem­nia­nia Lon­dy­nu w trak­cie na­lo­tów bom­bow­ców nie­miec­kich w cza­sie II woj­ny świa­to­wej

3 Hamp­ste­ad – dziel­ni­ca w pół­noc­nym Lon­dy­nie.

4de gu­sti­bus (łac.) – o gu­stach (się nie dys­ku­tu­je)

5wo­łow­ni­cy – pa­stu­cho­wie by­dła

6Win­szu­ju… (bia­ło­rus.) – Win­szu­ję pa­nien­ce świąt, Chry­stus zmar­twych­wstał na ca­łym świe­cie, świąt, no­wych mę­żów, Chry­stus zmar­twych­wstał na ca­łym świe­cie

7Le­wo­ni­cha – La­wo­ni­cha, po­pu­lar­na bia­ło­ru­ska pio­sen­ka lu­do­wa.

8ża­kiet­ka – ro­dzaj mę­skie­go dłu­gie­go sur­du­ta z za­okrą­glo­ny­mi po­ła­mi

9ma­nisz­ka (z ros.) – gors

10lej­czy­ny – lej­ce

I. SU­MIE­NIE POL­SKI

SUMIENIE POLSKI. RZECZ O WILNIE I KRAJU WILEŃSKIM

Sen­ty­ment

„Mia­sto ob­da­rzo­ne przez na­tu­rę naj­pięk­niej­szy­mi two­ra­mi, mia­sto hoj­nie przez sztu­kę upo­sa­żo­ne, mia­sto po­tęż­nych i sław­nych dy­na­stii, mia­sto-sie­dzi­ba Pani Ostro­bram­skiej, mia­sto po­chod­nia na­uki, mia­sto wiel­kich po­etów i wiesz­czów, mia­sto pro­mie­ni­stej mło­dzie­ży, mia­sto wie­lo­kroć ob­dar­te przez na­jeźdź­ców, mia­sto mę­czen­ni­ków i bo­ha­te­rów, mia­sto kość nie­zgo­dy dwóch na­ro­dów, mia­sto wo­dza na­ro­do­we­go, mia­sto li­ta­nia naj­wyż­szych unie­sień i wzlo­tów… trwa na stra­ży i jest uko­cha­nym, mi­łym i dro­gim mia­stem Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej”1.

Kto na­pi­sał te wy­ra­zy, tęt­nią­ce pło­mien­nym sen­ty­men­tem i żar­li­wym en­tu­zja­zmem? Zda­wa­ło­by się, że wy­ra­zić się o Wil­nie w ta­kich su­per­la­ty­wach mógł tyl­ko wil­nia­nin z dzia­da pra­dzia­da, któ­ry świa­ta nie wi­dział i nie zo­ba­czy poza mu­ra­mi ro­dzin­ne­go mia­sta. Otóż nie! Sło­wa te wy­szły spod pió­ra kra­ko­wia­ni­na, znaw­cy i kon­ser­wa­to­ra sztu­ki, zwią­za­ne­go z Wil­nem za­le­d­wie kil­ku­let­nim po­by­tem, ob­ce­go mia­stu i po­cho­dze­niem, i tra­dy­cja­mi oraz wol­ne­go od uczuć lo­kal­ne­go pa­trio­ty­zmu. Lecz wy­star­czy­ło mu prze­być w Wil­nie lat kil­ka, wy­star­czy­ło wsłu­chać się w me­lo­dię wie­ków, tęt­nią­cą bez­gło­śnie w pięk­nych mu­rach wi­leń­skich, wy­star­czy­ło na­po­ić wzrok i słuch „Wi­li­ji wi­do­kiem i szu­mem Wi­lej­ki”2, wy­star­czy­ło na­dy­szeć się ży­wi­cą Wzgórz Po­na­rskich i za­du­mać się nad to­nią Je­zior Troc­kich lub Je­zior Zie­lo­nych, aby po­ko­chać Wil­no całą du­szą tak, jak każ­dy Po­lak po­tra­fi po­ko­chać pol­skie, a więc wła­sne mia­sto.

Sło­wa po­wyż­sze na­pi­sał nie wil­nia­nin, ale na­pi­sał je Po­lak. A każ­dy Po­lak, już tyl­ko dla­te­go, że jest Po­la­kiem, może być po­są­dzo­ny bądź o prze­sad­ny sen­ty­men­ta­lizm, bądź o „im­pe­ria­li­stycz­ną” pro­pa­gan­dę. Więc za­cy­tu­je­my inne sło­wa, sło­wa przed­sta­wi­cie­la na­ro­du, któ­re­go nie moż­na po­są­dzić o sen­ty­ment do tego, co pol­skie. Gdy na schył­ku lata 1915 r. z Wil­na wy­co­fa­ły się woj­ska ro­syj­skie (po stu dwu­dzie­stu je­den la­tach oku­pa­cji), a we­szły woj­ska nie­miec­kie, do­wód­ca nie­miec­ki, gen. hr. von Pfe­il, wy­dał do lud­no­ści ode­zwę trój­ję­zycz­ną: nie­miec­ko-pol­sko-ro­syj­ską. W ode­zwie tej na­zwał Wil­no „per­łą ko­ro­ny pol­skiej”, tym sa­mym nie tyl­ko skła­da­jąc hołd uro­ko­wi pięk­ne­go mia­sta, lecz rów­nież pod­kre­śla­jąc jego więź or­ga­nicz­ną z zie­mia­mi pol­ski­mi. Co na­tchnę­ło Niem­ca do wy­da­nia ta­kiej ode­zwy? Czy pro­sta uczci­wość ludz­ka? Czy bez­po­śred­nia re­ak­cja du­szy czu­ją­cej ar­ty­stycz­nie? Czy też może w ser­cu Sak­soń­czy­ka od­ży­ły re­mi­ni­scen­cje owych lat, gdy Po­la­ków i Sa­sów łą­czy­ły wię­zy kul­tu­ral­ne? Tego nie wie­my. Wie­my na­to­miast, że ode­zwa von Pfe­ila nie w smak po­szła Ber­li­no­wi i jego po­li­ty­ce: ode­zwę za­czę­to skwa­pli­wie zdzie­rać z mu­rów już na­za­jutrz po jej roz­pla­ka­to­wa­niu i dal­sze dzie­je prze­szło trzy­let­niej oku­pa­cji nie­miec­kiej w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły sie­lan­ko­wej złu­dy tej ode­zwy.

Dla pew­nej sy­me­trii się­gnij­my jesz­cze da­lej w hi­sto­rię i przy­po­mnij­my, że przed­sta­wi­ciel in­ne­go na­ro­du, któ­re­go fa­tal­nym udzia­łem było nisz­cze­nie, gra­bie­nie i nie­wo­le­nie Wil­na na prze­strze­ni wie­ków, na­zy­wał Wil­no „dro­gim” i „ko­cha­nym” mia­stem. Tak na­zy­wał Wil­no Ku­tu­zow, gdy w koń­cu 1812 r. przy­był do mia­sta po uciąż­li­wym po­ści­gu za co­fa­ją­cą się ar­mią na­po­le­oń­ską3.

Przy­to­czy­łem na chy­bił tra­fił parę przy­kła­dów, by wy­ka­zać, że klu­czem do zro­zu­mie­nia uro­ku Wil­na jest sen­ty­ment, któ­ry bu­dzi to mia­sto prę­dzej czy póź­niej w du­szy każ­de­go – za­rów­no Po­la­ka, jak i ob­ce­go przy­by­sza. Na sen­ty­ment ten skła­da­ją się ele­men­ty róż­no­rod­ne: wil­nia­nin ko­cha Wil­no taką mi­ło­ścią, jaką po­win­no się ko­chać swą ści­ślej­szą oj­czy­znę; Po­lak z in­nej dziel­ni­cy po­ko­cha Wil­no nie tyl­ko jako mia­sto sztu­ki i po­mnik naj­świet­niej­szych kart pol­skie­go „zło­te­go wie­ku”, lecz głów­nie i przede wszyst­kim dla­te­go, że jest to mia­sto na wskroś pol­skie; wresz­cie cu­dzo­zie­miec, je­śli nie jest wy­zu­ty z uczuć ludz­kich i z tej kul­tu­ry, któ­rą na­zy­wa­my eu­ro­pej­ską, bę­dzie lu­bił i po­dzi­wiał Wil­no jako naj­da­lej na wschód wy­su­nię­tą osto­ję cy­wi­li­za­cji i sztu­ki ła­ciń­skiej.

Sen­ty­ment do Wil­na bu­dzą i prze­pięk­ne ko­ścio­ły swo­iste­go „go­ty­cy­zo­wa­ne­go” ba­ro­ku wi­leń­skie­go, któ­re spra­wi­ły, że Wil­no nie­raz na­zy­wa­no „Flo­ren­cją Pół­no­cy”. I prze­pięk­ne skrę­ty i te­ra­sy wart­kiej Wi­lii. I kla­sycz­ny, nie­mal spar­tań­ski spo­kój ka­te­dry i Pa­ła­cu Rze­czy­po­spo­li­tej4. I za­du­ma­ne po­dwór­ce „mia­sta uni­wer­sy­tec­kie­go”. I la­bi­rynt za­uł­ków wi­leń­skie­go get­ta. I zie­lo­ne wzgó­rza wi­leń­skie­go cam­po san­to5 – cmen­ta­rza Na Ros­sie. I prze­pych oko­lic – Gór Po­na­rskich, We­rek6, Je­zior Troc­kich, Je­zior Zie­lo­nych i tylu in­nych – tak pięk­nym pier­ście­niem ota­cza­ją­cych Wil­no, że mało któ­re mia­sto na świe­cie może się po­szczy­cić po­dob­nym do­bo­rem uro­czych przy­le­gło­ści.

A oto jak czuł i mó­wił wil­nia­nin:

„Rzę­dem bie­gną mury; pa­gór­ki, oto­czo­ne zie­le­nią, piesz­czą mury. Mury tę­sk­nie na pa­gór­ki spo­glą­da­ją. Miłe mia­sto. Gdy na któ­ry z pa­gór­ków się wyj­dzie, ku nie­bu przez mgłę opa­rów bły­sną do góry wie­ży­ce, wie­życz­ki, na któ­rych, gdy dzwo­ny za­dzwo­nią, nie­wia­do­mo, czy się skar­żą, czy o ła­skę pro­szą, czy tę­sk­ny tyl­ko do nie­ba głos wzno­szą”.

„Jed­no z naj­pięk­niej­szych miast na świe­cie”7.

* * *

Sen­ty­ment nie jest może do­brym do­rad­cą w pra­cy znoj­nej – z dnia na dzień. Sen­ty­ment sta­je się za­pew­ne bar­dzo złym do­rad­cą, gdy cał­ko­wi­cie prze­sło­ni ho­ry­zont my­ślo­wy i ze­rwie więź my­śli z rze­czy­wi­sto­ścią. Sen­ty­ment jest po­dob­no szcze­gól­nie nie­bez­piecz­ny dla Po­la­ków, któ­rzy na prze­strze­ni wie­lu wie­ków swej hi­sto­rii cier­pie­li na nad­miar sen­ty­men­tu i brak re­ali­zmu.

Wszyst­ko to praw­da. Ale praw­dą jest rów­nież, że sen­ty­ment – uczu­cie, jako je­den z mo­to­rów dzia­łal­no­ści ludz­kiej, jest czymś, co wła­śnie ist­nie­je re­al­nie. Nie mniej­szą praw­dą jest, że w naj­czar­niej­szych okre­sach hi­sto­rii na­szej wła­śnie sen­ty­ment był siłą, któ­ra ra­to­wa­ła od za­gła­dy du­szę na­ro­du i po­zwo­li­ła prze­żyć naj­gor­sze lata nie­wo­li, kie­dy to „re­alizm” zwąt­pił we wszyst­ko i na­wo­ły­wał do ugo­dy z lo­sem. I rów­nie praw­dą jest – praw­dą jak naj­bar­dziej „hi­sto­rycz­ną” – że w dzie­jach na­szych sen­ty­ment bu­dził do zry­wów, pro­wa­dzą­cych nie za­wsze do klę­ski lub pa­syw­ne­go wy­trwa­nia, lecz cza­sem i do zwy­cię­stwa.

W roku 1945 uj­rze­li­śmy już nie wid­mo nie­wo­li, lecz otwie­ra­ją­cą się pod na­szy­mi no­ga­mi czar­ną jej prze­paść, tak czar­ną, że ja­sny­mi sta­ły się wo­bec niej okre­sy po­przed­nich za­bo­rów. Po sze­ściu la­tach krwa­wie­nia się, na zie­mi wła­snej i na zie­miach ob­cych, po sze­ściu la­tach na­dziei, złu­dzeń, obiet­nic i za­wo­dów, po sze­ściu la­tach tu­łacz­ki, obo­zów i wy­sie­dleń – znów ze szczę­kiem kaj­dan za­mknę­ło się fa­tal­ne koło, któ­re, jak się na­sze­mu po­ko­le­niu wy­da­wa­ło, pę­kło raz na za­wsze w roku 1918.

I oto znów sen­ty­ment, uczu­cie może szko­dli­we wte­dy, gdy się pra­cu­je we wła­snym kra­ju, pod wła­sną wła­dzą i na wła­snym warsz­ta­cie, po­wra­ca do gło­su. Nie tyl­ko po­wra­ca do gło­su: sta­je się nie­mal je­dy­nym i waż­nym ka­pi­ta­łem na­ro­do­wym. Ka­pi­ta­łem, któ­re­go nie od­bie­rze nam ani prze­moc, ani szy­ka­ny, ani oszczer­stwa wro­gów, ani de­por­ta­cje, ani ma­ło­dusz­ność tchórz­li­wych „re­ali­stów”. Ka­pi­ta­łem jak naj­bar­dziej re­al­nym, cho­ciaż go nie moż­na mie­rzyć ani na tony pro­duk­cji, ani na cy­fry ru­bryk sta­ty­stycz­nych.

Sen­ty­ment każe nam nie tyl­ko trwać, lecz i wal­czyć. Gdy wy­trą­co­no nam z ręki broń, bę­dzie­my wal­czyć sło­wem. Je­że­li nam za­kne­blu­ją usta, bę­dzie­my wal­czyć my­ślą – gło­śnym krzy­kiem tra­gicz­ne­go mil­cze­nia.

O co wal­czy­my?

„Wal­czy­my o pra­wo do czy­stej, ni­czym nie za­mą­co­nej mo­dli­twy po­ran­nej, czy wie­czor­nej, wspól­nie ze zwie­rzę­ta­mi, z zie­mią, z ob­ło­ka­mi i wodą – dla wie­lu, wie­lu po­ko­leń po nas”8.

W prze­kro­ju hi­sto­rii

Po­cząt­ki Wil­na, jak po­cząt­ki każ­de­go sta­re­go mia­sta, pła­wią się we mgle le­gen­dy. Oczy­wi­ście, Wil­no ist­nia­ło już na wie­le wie­ków przed tym, aż Ge­dy­min, du­ma­jąc „przy ogni­sku my­śliw­skim na niedź­wie­dziej skó­rze”9, po­sta­no­wił wy­bu­do­wać Wil­no i stwo­rzyć zeń sto­li­cę po­tęż­ne­go pań­stwa li­tew­skie­go.

O po­wsta­niu Wil­na, jak o po­wsta­niu więk­szo­ści miast i osie­dli wcze­sne­go śre­dnio­wie­cza, zde­cy­do­wa­ły za­pew­ne wa­run­ki ko­mu­ni­ka­cyj­no-han­dlo­we. Wil­no le­ża­ło na naj­krót­szym szla­ku wod­nym z do­rze­cza Dnie­pru do Bał­ty­ku. Le­ża­ło nad­to u prze­pra­wy przez Wi­lię, nie­zbyt da­le­ko od ostre­go za­krę­tu, któ­ry robi rze­ka, przy­bie­ra­jąc za Wil­nem kie­ru­nek pół­noc­no-za­chod­ni, by zlaw­szy się z Nie­mnem, pły­nąć ku Bał­ty­ko­wi. Tu, u tej prze­pra­wy, u pod­nó­ża wy­so­kiej góry, gdzie o wie­le póź­niej zbu­do­wa­no most (Zie­lo­ny), gdzie do Wi­lii wle­wa­ły się wody wart­kiej Wi­len­ki i ma­leń­kiej Ko­czer­gi (póź­niej­szej „rze­ki pod­ziem­nej”), sta­nę­ło Wil­no.

Naj­wcze­śniej­sza wia­do­mość hi­sto­rycz­na o Wil­nie się­ga po­cząt­ków wie­ku XIII: miesz­ka­li wte­dy w Wil­nie i nie­zbyt od­le­głych Tro­kach osad­ni­cy nor­mandz­cy.

Pierw­szy roz­kwit Wil­na przy­pa­da na cza­sy Ge­dy­mi­na (1316–1341). Cza­sy eks­pan­sji im­pe­rium li­tew­skie­go, się­ga­ją­ce­go swy­mi gra­ni­ca­mi nie tyl­ko Smo­leń­ska, ale Ka­łu­gi i Tuły, oraz obej­mu­ją­ce­go całą dzi­siej­szą Ukra­inę wraz z Ki­jo­wem, były cza­sa­mi oży­wio­ne­go han­dlu i usta­wicz­nych za­mie­szek zbroj­nych. Ge­dy­min, twór­ca li­tew­skie­go im­pe­rium, czy­ni Wil­no sto­li­cą tego im­pe­rium. Wil­no sta­je się wiel­kim em­po­rium10 han­dlo­wym, gdzie spo­ty­ka­ją się kup­cy we­nec­cy z kup­ca­mi azja­tyc­ki­mi. Ale cza­sy są nie­spo­koj­ne i burz­li­we. Wil­no sta­je się rów­nież po­tęż­ną na owe cza­sy twier­dzą: na gó­rze (Zam­ko­wej) sta­je groź­ne za­mczy­sko, po­cząt­ko­wo drew­nia­ne, a mia­sto zo­sta­je oto­czo­ne wa­łem „mu­rów” – też na ra­zie drew­nia­nych.

Na ob­sza­rze wiel­kie­go pań­stwa li­tew­skie­go, naj­więk­sze­go w ów­cze­snej Eu­ro­pie, krzy­żu­ją się róż­ne wpły­wy. Wpły­wy pol­skie, któ­rych pio­nie­ra­mi są osad­ni­cy – jeń­cy pol­scy, i wpły­wy ru­skie – wpły­wy kul­tu­ry sło­necz­ne­go Ki­jo­wa, któ­ry nie po­padł jesz­cze wte­dy pod mrocz­ne pa­no­wa­nie mo­skiew­skie. Mno­żyć się za­czy­na­ją mał­żeń­stwa mie­sza­ne – Li­twi­nów z Po­lka­mi i Ru­sin­ka­mi. W tym to ge­dy­mi­now­skim okre­sie ma miej­sce „naj­pierw­sza przy­jaźń i kon­fe­de­ra­cja” Pol­ski z Li­twą: mał­żeń­stwo kró­le­wi­cza Ka­zi­mie­rza, syna Wła­dy­sła­wa Ło­kiet­ka, z księż­nicz­ką li­tew­ską Al­do­ną. Wpły­wy pol­skie i ru­skie ście­ra­ją się. Do­cho­dzą do nich wpły­wy sto­sun­ków han­dlo­wych z mia­sta­mi han­ze­atyc­ki­mi, kur­landz­ki­mi, inf­lanc­ki­mi. Szczep et­nicz­nie li­tew­ski, dziel­ny, wo­jow­ni­czy i sil­ny mi­li­tar­nie, jest jed­nak w róż­no­ple­mien­nym i róż­no­ję­zycz­nym mo­rzu im­pe­rium li­czeb­nie sła­by. Po­nad­to jego kul­tu­ra du­cho­wa stoi o wie­le ni­żej niż kul­tu­ra Pol­ski lub Rusi Ki­jow­skiej. Dla hi­sto­ry­ka sta­je się prze­to rze­czą prze­są­dzo­ną, że szczep li­tew­ski ule­gnie wpły­wom ob­cym, ale – któ­rym? Ka­to­lic­kiej Pol­ski czy pra­wo­sław­nej Rusi? (Na­wia­sem mó­wiąc „kom­pleks niż­szo­ści” dzi­siej­sze­go na­ro­du li­tew­skie­go, prze­sad­nie, do tra­gicz­nej śmiesz­no­ści, oba­wia­ją­cy się wpły­wów kul­tu­ry są­siedz­kiej (pol­skiej) wy­wo­dzi się praw­do­po­dob­nie z tam­tych od­le­głych cza­sów).

Ge­dy­min był mo­nar­chą to­le­ran­cyj­nym. Do chrztu Li­twy jesz­cze da­le­ko, jesz­cze pro­sty lud li­tew­ski czci Per­ku­na­sa11, ho­du­je świę­te węże i pil­nu­je zni­cza, a już w Wil­nie po­wsta­ją pierw­sze ko­ścio­ły ka­to­lic­kie, oczy­wi­ście drew­nia­ne. Już wte­dy za­pew­ne wie­lu Li­twi­nów i zwłasz­cza Li­twi­nek przy­ję­ło, taj­nie lub jaw­nie, wia­rę chrze­ści­jań­ską. Ale do try­um­fu chrze­ści­jań­stwa da­le­ko jesz­cze: tych cza­sów się­ga le­gen­da o za­mor­do­wa­niu na Ły­sej Gó­rze w Wil­nie trzech fran­cisz­ka­nów. Na pa­miąt­kę ich mę­czeń­stwa sta­nę­ły na gó­rze trzy krzy­że, a góra przy­ję­ła na­zwę Trzy­krzy­skiej.

Pe­ne­tra­cja wpły­wów pol­skich i wpły­wów Rusi Ki­jow­skiej ma cha­rak­ter kul­tu­ral­ny i ra­czej po­ko­jo­wy, poza spo­ra­dycz­ny­mi wy­pa­da­mi zbroj­ny­mi – bez­kr­wa­wy. Ale oto na ho­ry­zon­tach im­pe­rium li­tew­skie­go za­czy­na­ją gro­ma­dzić się chmu­ry wpły­wów groź­nych i nisz­czy­ciel­skich. Na wscho­dzie, u ścia­ny smo­leń­skiej, za­czy­na otrzą­sać się z nie­wo­li ta­tar­skiej, po­ra­stać w pió­ra i za­gra­żać Li­twie pań­stwo mo­skiew­skie, któ­re­go ideą, na licz­ne wie­ki na­stęp­ne i aż po dziś dzień, ma stać się ha­sło „gro­ma­dze­nia zie­mi ro­syj­skiej”. Na pół­no­co-za­cho­dzie po­czy­na gro­zić pię­ścią pan­cer­ną za­kon krzy­żac­ki: przod­ko­wie przy­szłych kul­tur­träge­rów12 chcą na­wró­cić Li­twi­nów na spo­sób teu­toń­ski – ich raj­dy zbroj­ne, pod wo­dzą wiel­kie­go mi­strza von Kni­pro­de­go13, nisz­cząc, pa­ląc i mor­du­jąc, do­cie­ra­ją do bram Wil­na.

Obie te ro­dzą­ce się po­tę­gi, tj. Mo­skwy i krzy­żac­twa, za­gra­ża­ją, w mniej­szym lub więk­szym stop­niu, rów­nież Pol­sce. W tym tkwi ge­ne­za so­ju­szu kul­tu­ral­no-de­fen­syw­ne­go – unii, któ­ra ma zlać dwa na­ro­dy w je­den wiel­ki or­ga­nizm pań­stwo­wy. Wiel­ki ksią­żę li­tew­ski Ja­gieł­ło po­ślu­bia Ja­dwi­gę i wstę­pu­je na tron Pol­ski – unia krew­ska 1385 r. jest ce­men­tem, któ­re­mu są­dzo­no było prze­trwać lat czte­ry­sta – ku chwa­le, po­żyt­ko­wi i do­bro­by­to­wi obu na­ro­dów.

Nie wszyst­ko idzie gład­ko w pierw­szym okre­sie; przez sze­reg lat trwa­ją wal­ki dy­na­stycz­no-po­li­tycz­ne z Kiej­stu­tem i Kiej­stu­to­wi­cza­mi (w.ks. Wi­told) przy ma­chia­wel­skim pod­ju­dza­niu i udzia­le krzy­żac­twa. Kon­cep­cja po­li­tycz­na pierw­sze­go Ja­giel­lo­na do­zna­je cio­sów do­tkli­wych i zdra­dziec­kich. Na­ro­dzi­ny czte­ry­stu­let­niej unii pol­sko-li­tew­skiej nie od­by­ły się więc bez mąk i bó­lów. Ale jak­że zna­mien­nym jest fakt, że wła­śnie w tym okre­sie, gdy do okrzep­nię­cia unii było jesz­cze da­le­ko, na­ro­dy pol­ski, li­tew­ski i ru­ski zjed­no­czy­ły się w ob­li­czu wspól­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa i za­da­ły Krzy­ża­kom strasz­li­wy po­grom pod Grun­wal­dem (1410). Po­grom ten miał wy­rwać zęby hy­drze krzy­żac­kiej na dłu­gie stu­le­cia i za­bez­pie­czyć od tej stro­ny przy­jaźń pol­sko-li­tew­ską w nie­bez­piecz­nym okre­sie „ząb­ko­wa­nia”.

Po­cząw­szy od unii krew­skiej, Wil­no sta­je się dru­gą sto­li­cą mo­nar­chii ja­giel­loń­skiej. Już w parę lat po unii krew­skiej szlach­ta li­tew­ska, do­tąd nie­wol­na w sto­sun­ku do księ­cia, otrzy­mu­je przy­wi­le­je, nie­ja­ko swo­ją „de­kla­ra­cję praw czło­wie­ka i oby­wa­te­la”. Rów­no­cze­śnie Wil­no uzy­sku­je pra­wo mag­de­bur­skie14 i z pod­for­tecz­nej osa­dy han­dlo­wej sta­je się mia­stem w praw­nym i eu­ro­pej­skim zna­cze­niu tego sło­wa. Sto­sun­ki z Kra­ko­wem i jego wpły­wy ro­sną. Ku­piec­two otrzy­mu­je przy­wi­le­je i roz­wi­ja się. Roz­wi­ja­ją się też ce­chy, któ­re w owych cza­sach mia­ły cha­rak­ter or­ga­ni­za­cji woj­sko­wych, uzbro­jo­nych w musz­kie­ty. Je­den za dru­gim po­wsta­ją ko­ścio­ły – wciąż jesz­cze drew­nia­ne. Neo­fi­tyzm no­wo­chrz­czeń­ców li­tew­skich nie przy­bie­ra jed­nak form dra­stycz­nych; to­le­ran­cja, zna­na jesz­cze za po­gań­skich cza­sów Ge­dy­mi­na, po­zo­sta­je i ma po­zo­stać jed­ną z naj­cen­niej­szych cech kul­tu­ry wi­leń­skiej. Z to­le­ran­cji tej ko­rzy­sta­ją co­raz licz­niej na­pły­wa­ją­cy tu Ży­dzi oraz re­kru­tu­ją­cy się z by­łych jeń­ców wo­jen­nych – Ta­ta­rzy.

W roku 1399 spa­da na pol­skie Wil­no klę­ska: pierw­szy hi­sto­rycz­nie stwier­dzo­ny po­żar nisz­czy całe nie­mal mia­sto, wów­czas w ca­ło­ści jesz­cze drew­nia­ne, a z nim – pierw­szą, rów­nież drew­nia­ną, ka­te­drę wi­leń­ską. Od tej daty po­ża­ry mają być ogni­sty­mi słu­pa­mi, zna­czą­cy­mi pięć­set­let­nią hi­sto­rię Wil­na.

Wil­no jed­nak od­bu­do­wu­je się szyb­ko. Co­raz wię­cej sta­je gma­chów i ko­ścio­łów mu­ro­wa­nych. A w sto lat po pierw­szym po­ża­rze już wspa­nia­ły mur, ma­ją­cy oko­ło czte­rech ki­lo­me­trów w ob­wo­dzie, mur, zbu­do­wany dla obro­ny przed „po­hań­stwem”15, ota­cza mia­sto. W mu­rze tym wy­bi­te są bra­my (pięć, póź­niej dzie­więć).

Reszt­ki mu­rów i bram znisz­czy­li Ro­sja­nie w po­cząt­ku XIX w. O pięk­nych kształ­tach ich ruin są­dzić mo­że­my dziś tyl­ko z akwa­rel Smu­gle­wi­cza16. Oca­la­ła i prze­trwa­ła do dzi­siaj tyl­ko jed­na bra­ma – Ostra, któ­rej nie śmiał tknąć wan­da­lizm mo­skiew­ski, gdyż była rów­no­cze­śnie naj­droż­szą ser­com ludu świą­ty­nią.

Roz­kwit po­li­tycz­ne­go zna­cze­nia Wil­na na­stę­pu­je w epo­ce Ja­giel­lo­nów, a zwłasz­cza za Zyg­mun­ta Au­gu­sta, kie­dy to Wil­no sta­je się, je­śli nie ju­ry­dycz­nie, to fak­tycz­nie, pierw­szą sto­li­cą Pol­ski. W Wil­nie re­zy­du­je dwór kró­lew­ski. Z za­cho­du pły­nie fala re­ne­san­su. Bu­dow­nic­two i sztu­ki pięk­ne kwit­ną. Przez mia­sto prze­cho­dzą i w nim prze­by­wa­ją po­sel­stwa za­gra­nicz­ne. Oży­wie­nie han­dlo­we ścią­ga do Wil­na przy­by­szów ze wszyst­kich stron świa­ta. W owych to zyg­mun­tow­skich zło­tych cza­sach Wil­no na­bie­ra prze­dziw­nej barw­no­ści i orien­tal­nej eg­zo­tycz­no­ści. „Mni­chy, żoł­nie­rze, kap­ni­ki, pa­choł­cy, ko­nie, po­wo­zy, lek­ty­ki skó­rza­ne miesz­czan, ko­leb­ki zło­co­ne pa­nów – pi­sze Kra­szew­ski. – W ob­rę­bie jed­ne­go mia­sta wszyst­kich wiar ko­ścio­ły, cer­kwie, klasz­to­ry, mo­na­ste­ry, obok zbo­rów ewan­ge­lic­kich, obok ta­jem­ni­czych boż­nic zwin­glian i no­wo­chrz­czeń­ców, boż­ni­ce ży­dow­skie i me­czet ta­tar­ski, bły­ska­ją­cy księ­ży­cem”… Wspa­nia­ły ob­raz do­bro­by­tu ma­te­rial­ne­go, świet­no­ści po­li­tycz­nej i to­le­ran­cji re­li­gij­nej. Re­for­ma­cja, któ­ra gdzie in­dziej na Za­cho­dzie zna­czy­ła swój po­chód dy­ma­mi sto­sów i po­to­ka­mi krwi, w Wil­nie spo­tka­ła się z tra­dy­cyj­ną już w owych cza­sach to­le­ran­cją. Wal­ki re­li­gij­ne ogra­ni­cza­ły się do za­wzię­tych dys­put teo­lo­gicz­nych, rza­dziej – do bez­kr­wa­wych burd ulicz­nych.

Prze­no­sząc się na chwi­lę z okre­su zło­te­go wie­ku do dni na­szych, mu­si­my za­no­to­wać, iż pew­ne pięt­no barw­nej eg­zo­ty­ki za­cho­wa­ło Wil­no do na­szych cza­sów. Na uli­cach mia­sta, bę­dą­ce­go sie­dzi­bą ośmiu wy­znań, w czym trzy sto­li­ce wy­zna­nio­we, spo­ty­ka­li­śmy obok ka­to­lic­kich do­stoj­ni­ków ko­ściel­nych – ta­tar­skie­go „moł­łę”17, wi­ta­ją­ce­go się oso­bli­wym ukło­nem wschod­nim ka­ra­im­skie­go „ha­cha­na”18, bro­da­te­go ar­chi­man­dry­tę19, bro­da­tych sta­ro­obrzę­dow­ców, sę­dzi­wych ra­bi­nów, sztyw­nych pa­sto­rów dwu Ko­ścio­łów re­for­mo­wa­nych…

Po śmier­ci „ostat­nie­go kró­la, co no­sił koł­pak Wi­tol­do­wy”20 Wil­no już nie mia­ło po­wró­cić do przo­du­ją­cej roli po­li­tycz­nej. Ale ar­ty­stycz­ny i go­spo­dar­czy roz­kwit mia­sta trwał da­lej, po­mi­mo raz po raz wy­bu­cha­ją­cych po­ża­rów, któ­re w jed­nym po­ko­le­niu nisz­czy­ły nie­mal do szczę­tu wszyst­ko, co po­przed­nie po­ko­le­nia wy­bu­do­wa­ły.

Za Ste­fa­na Ba­to­re­go na­stę­pu­je okres no­wej świet­no­ści Wil­na. Wil­no sta­je się głów­nym eta­pem mi­li­tar­nym i go­spo­dar­czym wy­praw Ba­to­ro­wych na Mo­skwę. Ale inny splen­dor miał spaść na Wil­no za Ba­to­re­go: przy­wi­lej kró­lew­ski z roku 1579 two­rzy w Wil­nie uni­wer­sy­tet, któ­ry aż do ska­so­wa­nia go przez Ro­sjan w roku 1832 ma być przez bez mała trzy­sta lat po­chod­nią kul­tu­ry za­chod­nio-ła­ciń­skiej na wscho­dzie.

W roku 1610 dru­gi ol­brzy­mi po­żar nisz­czy Wil­no; w ogniu tego po­ża­ru nik­ną pra­wie bez śla­du wszyst­kie po­mni­ki bu­dow­nic­twa re­ne­san­so­we­go.

Za Jana Ka­zi­mie­rza, w okre­sie strasz­li­we­go „po­to­pu”, za­lew ro­syj­ski ogar­nia Wil­no i zie­mie wschod­nie Rze­czy­po­spo­li­tej. W roku 1654 znów strasz­ny po­żar, wznie­co­ny przez Mo­ska­li; woj­ska ro­syj­skie ob­ra­ca­ją Wil­no w perzy­nę. Kil­ka dni trwa­ją­ca rzeź nie oszczę­dza ko­biet i dzie­ci. Od­kry­te przed kil­ku­na­stu laty w pod­zie­miach ko­ścio­ła Do­mi­ni­kań­skie­go sto­sy prze­dziw­nie za­cho­wa­nych w su­chym grun­cie ciał są za­pew­ne zwło­ka­mi po­mor­do­wa­nych w cza­sie tej rze­zi, względ­nie – ofiar mo­ro­we­go po­wie­trza, któ­re wy­bu­chło wkrót­ce po­tem.

Po wy­pę­dze­niu Mo­ska­li Wil­no przez dłu­gi sze­reg lat ko­rzy­sta z bło­go­sła­wio­ne­go po­ko­ju i znów się od­ra­dza jak fe­niks z po­pio­łów. Na ten okres przy­pa­da zwy­cię­ski po­chód przez Wil­no bu­dow­nic­twa ba­ro­ko­wego. Ale oto w roku 1706 wy­bu­cha nowy po­żar, po­tem cały sze­reg po­ża­rów…

W roku 1793 do Wil­na wkra­cza­ją Mo­ska­le, by pa­no­wać tam przez lat sto dwa­dzie­ścia je­edn.

Unia pod­ziem­na

W okre­sie stu­dwu­dzie­sto­jed­no­let­niej nie­wo­li mo­skiew­skiej Wil­no trwa­ło wier­nie przy Rze­czy­po­spo­li­tej. Do­wio­dły tego – udział Wil­na i zie­mi wi­leń­skiej we wszyst­kich zry­wach zbroj­nych na­ro­du pol­skie­go. W okre­sie in­su­rek­cji ko­ściusz­kow­skiej w Wil­nie wy­bu­cha po­wsta­nie pod wo­dzą Ja­ku­ba Ja­siń­skie­go21. Po­wsta­nie koń­czy się upad­kiem, eg­ze­ku­cja­mi i de­por­ta­cja­mi.

Gdy w czerw­cu 1812 r. woj­ska Na­po­le­ona prze­kra­cza­ją Nie­men, przez Wil­no i Li­twę idzie po­wiew „wio­sny”. Po­tę­ga mo­skiew­ska zda­je się kru­szeć: „Bóg jest z Na­po­le­onem, Na­po­le­on z nami”22. Jed­nak w kil­ka mie­się­cy póź­niej Wil­no wi­dzi w swych mu­rach ża­ło­sny od­wrót ob­dar­tych i wy­nędz­nia­łych nie­do­bit­ków Wiel­kiej Ar­mii.

W la­tach dwu­dzie­stych XIX w. wśród mło­dzie­ży uni­wer­sy­tec­kiej w Wil­nie po­wsta­ją związ­ki pol­skie – po­li­tycz­ne i ide­owe – Fi­lo­ma­tów i Fi­la­re­tów. Oku­pant ro­syj­ski tro­pi te związ­ki, wi­dząc w nich groź­ne nie­bez­pie­czeń­stwo dla ca­ło­ści „ziem od­zy­ska­nych”. Przy­wód­cy mło­dzie­ży, a w ich licz­bie Adam Mic­kie­wicz, są prze­śla­do­wa­ni i wię­zie­ni. Te zry­wy mło­dzień­cze koń­czą się pro­ce­sem Fi­la­re­tów, zsył­ka­mi na Sy­be­rię i w głąb Ro­sji, a wresz­cie za­mknię­ciem Uni­wer­sy­te­tu Wi­leń­skie­go (1832). Ten mały frag­ment dzie­jów wal­ki Wil­na o nie­pod­le­głość i pol­skość zo­stał po wiecz­ne cza­sy utrwa­lo­ny w pa­mię­ci każ­de­go Po­la­ka przez nie­śmier­tel­ne stro­fy Dzia­dów, któ­rych część (Im­pro­wi­za­cja) mia­ła zro­dzić się w „celi Kon­ra­da” w wi­leń­skim klasz­to­rze Ba­zy­lia­nów, gdzie Fi­la­re­ci byli wię­zie­ni.

W roku 1830 po­wsta­nie li­sto­pa­do­we wznie­ca nową iskrę za­pa­łu i na­dziei. Mło­dzież li­tew­ska gro­mad­nie prze­kra­da się przez Nie­men, by wal­czyć w sze­re­gach wojsk pol­skich (wte­dy to po­wsta­je po­pu­lar­na pio­sen­ka Za Nie­men hen precz…). Two­rzą się też miej­sco­we od­dzia­ły po­wstań­cze, któ­re sta­cza­ją krwa­wą bi­twę z Mo­ska­la­mi w Gó­rach Po­na­rskich – u sa­mych wrót Wil­na. Po­wsta­nie koń­czy się – ra­zem z całą woj­ną pol­sko-ro­syj­ską 1830–1831 r. – klę­ską i na Li­twę spa­da nowa la­wi­na eg­ze­ku­cji, zsy­łek, kon­fi­skat i prze­śla­do­wań.

W kil­ka lat póź­niej (1839) Zwią­zek Ludu Pol­skie­go or­ga­ni­zu­je nowy zryw po­wstań­czy, koń­czą­cy się śmier­cią Szy­mo­na Ko­nar­skie­go23 i upad­kiem.

„Le­śne” po­wsta­nie 1863 prze­le­wa się sze­ro­ką falą przez zie­mie wschod­nie Rze­czy­po­spo­li­tej – od Nie­mna aż po bory nad Be­re­zy­ną i Dnie­prem. Wil­no znów sta­je wier­nie w sze­re­gach po­wstań­czych i po stłu­mie­niu po­wsta­nia cier­pi wię­cej może niż inne mia­sta pol­skie. Gu­ber­na­tor wo­jen­ny Mu­ra­wiew24, prze­zwa­ny przez uczciw­szych Ro­sjan „Wie­sza­tie­lem”, dusi po­wsta­nie zsył­ka­mi i szu­bie­ni­cą. Na pla­cu Łu­ki­skim, w miej­scu, gdzie jest obec­nie uli­ca Ofiar­na (i gdzie, na­wia­sem mó­wiąc, w la­tach 1939–1941 „urzę­do­wał” NKWD so­wiec­ki), zo­sta­ją pu­blicz­nie po­wie­sze­ni ks. Iszo­ra, Sie­ra­kow­ski25 i wie­lu in­nych czyn­niej­szych po­wstań­ców – ogó­łem prze­szło sto ofiar26. Inni zo­sta­ją uwię­zie­ni, a po­tem ze­sła­ni na dłu­gie dzie­siąt­ki lat na Sy­bir. Set­ki ma­jąt­ków pol­skich ule­ga kon­fi­ska­cie, ko­ścio­ły prze­ra­bia­ne są na cer­kwie pra­wo­sław­ne. Tę­pie­nie pol­sko­ści idzie tak da­le­ko, że za roz­mo­wę pol­ską wy­da­la się ze szko­ły z „wil­czym bi­le­tem”, tj. bez pra­wa przy­ję­cia do in­nej uczel­ni pu­blicz­nej Im­pe­rium Ro­syj­skie­go, a w miej­scach pu­blicz­nych – na po­czcie, urzę­dach, w te­atrach, zja­wia­ją się na­pi­sy: „Za­bra­nia się mó­wić po pol­sku”.

„Unia pod­ziem­na” Wil­na i ziem li­tew­skich z ma­cie­rzą pol­ską nie po­le­ga­ła je­dy­nie na udzia­le w tych wal­kach po­wstań­czych, któ­re, jak wie­my, nie tyl­ko koń­czy­ły się upad­kiem, lecz pro­wa­dzi­ły do co­raz bru­tal­niej­szych i bez­względ­niej­szych prze­śla­do­wań wszyst­kie­go, co pol­skie i co nie chcia­ło ulec pod śmier­dzą­cy­mi dzieg­ciem bu­ta­mi na­jeźdź­ców. W tym okre­sie nie­wo­li naj­god­niej­szą po­dzi­wu była po­sta­wa pro­ste­go ludu wi­leń­skie­go i ludu zie­mi wi­leń­skiej. Lud ten był w sto­sun­ku do cie­mięż­ców skry­ty i trud­ny do spro­wo­ko­wa­nia, lecz jed­no­cze­śnie – twar­dy, nie­ugię­ty i za­wzię­ty. Lud ten za­cho­wał bez uszczerb­ku ka­pi­tał naj­pew­niej­szy, skarb nie­oce­nio­ny: ję­zyk, na­zwa­ny przez ko­goś klu­czem do bram wię­zie­nia u na­ro­du, któ­ry po­padł w nie­wo­lę. Za­cho­wał też bez uszczerb­ku wia­rę oj­ców i oby­czaj pol­ski. Skar­by te lud wi­leń­ski prze­cho­wy­wał z nie­zwy­kłym pie­ty­zmem, może wła­śnie dla­te­go, że były nie­ustan­nie za­gro­żo­ne. Stąd też pa­trio­tyzm ludu wi­leń­skie­go był żar­li­wy – żar­li­wo­ścią po­su­nię­tą nie­raz do mi­sty­cy­zmu i był pod tym wzglę­dem więk­szy od pa­trio­ty­zmu tych dziel­nic, gdzie ję­zyk, wia­ra i oby­cza­je pol­skie mniej były prze­śla­do­wa­ne. Wiersz Do mat­ki Po­lki27 był ra­czej wier­szem Do mat­ki Li­twin­ki, z tym oczy­wi­ście za­strze­że­niem, że po­ję­cie „Li­twin­ki” ro­zu­mie­my nie w dzi­siej­szym, lecz w sze­ro­kim – hi­sto­rycz­nym sen­sie tego wy­ra­zu!

Gdy mowa o „mat­ce Po­lce”, hołd szcze­gól­ny na­le­ży zło­żyć roli, któ­rą ko­bie­ta kre­so­wa ode­gra­ła w la­tach nie­wo­li. Od „dzie­wi­cy-bo­ha­te­ra” Emi­lii Pla­ter, wal­czą­cej z na­jeźdź­cą w prze­bra­niu mę­skim i z bro­nią w ręku, aż do dni dzi­siej­szych – do bez­i­mien­nych ku­rie­rek ar­mii pod­ziem­nej. Bo­ha­ter­stwo było naj­czę­ściej ci­che – bez lau­rów, sła­wy i pa­to­su. Ko­bie­ta to­wa­rzy­szy­ła mę­żo­wi, bra­tu lub na­rze­czo­ne­mu w wę­drów­ce eta­pem na Sy­bir. Ona to­czy­ła wal­kę o byt eko­no­micz­ny, pra­cu­jąc cięż­ko na osie­ro­co­nych przez mę­żów i bra­ci warsz­ta­tach (Ką­dziel Ro­dzie­wi­czów­ny28). Ona wresz­cie – i w tym jej głów­ne bo­ha­ter­stwo – strze­gła pol­skiej mowy i pol­skie­go oby­cza­ju, wy­cho­wy­wa­ła dzie­ci w du­chu wia­ry w Pol­skę, czy­ni­ła z domu twier­dzę pol­sko­ści, bro­nią­cą się przed za­le­wem ru­sy­fi­ka­cji. Ona to, wte­dy, gdy męż­czyź­ni zwąt­pi­li, zo­bo­jęt­nie­li lub ska­pi­tu­lo­wa­li z ma­ło­dusz­no­ści czy dla wy­go­dy, ona jed­na mia­ła od­wa­gę cy­wil­ną pięt­no­wa­nia tego, co nędz­ne i pod­łe. Po­czet wiel­kich ko­biet kre­so­wych za­my­ka na­zwi­sko, wy­wo­dzą­ce się z le­gen­dy fi­la­rec­kiej, na­zwi­sko bo­ha­ter­ki dwóch okre­sów walk o nie­pod­le­głość (POW29 ko­wień­skiej w roku 1919–1923 i ar­mii pod­ziem­nej w woj­nie obec­nej), Te­re­sy z Do­wgiał­łów Za­no­wej, od­zna­czo­nej krzy­żem Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri za czy­ny bo­jo­we, za­mę­czo­nej przez Niem­ców w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w Ra­vens­brück w 1944 r.30

Jak ni­kłym po­ko­stem31 była ru­sy­fi­ka­cja Wil­na i zie­mi wi­leń­skiej, po­mi­mo stu z górą lat uci­sku i prze­śla­do­wań – do­wo­dem nie­by­wa­ły, spon­ta­nicz­ny, po­wszech­ny „wy­buch” pol­sko­ści tej zie­mi, gdy w roku 1905 pierw­sza nie­uda­na re­wo­lu­cja ro­syj­ska przy­no­si ze­lże­nie jarz­ma mo­skiew­skie­go, a z nim – sła­wet­ny „ukaz to­le­ran­cyj­ny”32. Po raz pierw­szy od wie­lu dzie­siąt­ków lat ze sce­ny roz­brzmie­wa sło­wo pol­skie. Mno­żą się pol­skie ga­ze­ty i cza­so­pi­sma. Wre ży­cie spo­łecz­ne, li­te­rac­kie i ar­ty­stycz­ne. A oto drob­ny, lecz cie­ka­wy przy­kład: po po­wsta­niu 1863 r., dzię­ki pod­łej i per­fid­nej ro­bo­cie księ­dza-re­ne­ga­ta, cała lud­ność ma­łe­go, o 30 km od Wil­na po­ło­żo­ne­go mia­stecz­ka Pod­brze­zie do­wia­du­je się pew­ne­go pięk­ne­go dnia, że z ka­to­lic­kiej sta­ła się pra­wo­sław­ną. Ko­ściół zo­sta­je za­mknię­ty. Sta­je cer­kiew. I tak trwa do roku 1905. Jeno, że lud­ność prze­kra­da się na po­ta­jem­ne ślu­by i chrzci­ny do Wil­na, do księ­ży ka­to­lic­kich. Po uka­zie to­le­ran­cyj­nym roku 1905 zno­wuż pew­ne­go po­ran­ka tym ra­zem pop pra­wo­sław­ny do­wia­du­je się ze zgro­zą, że nie ma on już pa­ra­fian, bo cała lud­ność jest ka­to­lic­ką. Po kil­ku mie­sią­cach, nie mo­gąc wy­żyć bez po­mo­cy ma­te­rial­nej pa­ra­fian, za­my­ka cer­kiew na kłód­kę i opusz­cza mia­stecz­ko. Ta cer­kiew za­mknię­ta na kłód­kę, po­wo­li mur­sze­ją­ca pod wpły­wem lat, po­zo­sta­ła w tym sta­nie aż do koń­ca, do tra­gicz­ne­go roku 1939, jako cie­ka­wy po­mnik zwy­cię­stwa du­cha nad prze­mo­cą.

Przy­cho­dzi pierw­sza woj­na świa­to­wa. Wcze­sną je­sie­nią 1915 r. do Wil­na wkra­cza­ją Niem­cy. Po sen­ty­men­tal­nej, szyb­ko za­po­mnia­nej ode­zwie gen. von Pfe­ila, o któ­rej wspo­mnia­łem na wstę­pie, na­sta­ją lata gło­du i uci­sku. W myśl pra­sta­rej mak­sy­my di­vi­de et im­pe­ra33 Niem­cy pod­szczu­wa­ją Li­twi­nów na Po­la­ków. Dla sztucz­ne­go po­gnę­bie­nia pol­sko­ści Wil­na, któ­re stać się może osto­ją tej pol­sko­ści, groź­ną dla ce­lów po­li­tycz­nych Ber­li­na, two­rzą oni w Wil­nie w roku 1917 na­ro­do­wą radę li­tew­ską, tzw. „Ta­ry­bę”, in­sty­tu­cję stwo­rzo­ną nie­mal wy­łącz­nie dla pod­sy­ca­nia nie­na­wi­ści dwóch szcze­pów, któ­re przez tyle se­tek lat po­tra­fi­ły żyć w har­mo­nii i zgo­dzie.

Za­my­ka­jąc roz­dział o „unii pod­ziem­nej”, pa­mię­tać trze­ba o pięk­nej i wspa­nia­łej kar­cie, któ­rą w hi­sto­rii walk o wol­ność i pol­skość Wil­na i ziem wschod­nich ma du­cho­wień­stwo ka­to­lic­kie. Nie dar­mo or­gia prze­śla­do­wań car­skich roz­po­czę­ła się od przy­mu­so­we­go „na­wra­ca­nia” uni­tów na pra­wo­sła­wie w roku 1839. Nie dar­mo i w ustach pro­ste­go ludu tych ziem, i w ustach urzęd­ni­ków ro­syj­skich wy­ra­zy „Po­lak” i „kato­lik” były przez dłu­gie dzie­siąt­ki lat i nie­mal do dnia dzi­siej­sze­go sy­no­ni­ma­mi. Nie dar­mo ucisk po­li­tycz­ny pol­sko­ści szedł za­wsze w pa­rze z prze­śla­do­wa­niem kle­ru ka­to­lic­kie­go, ra­bo­wa­niem i prze­ra­bia­niem na cer­kwie lub ko­sza­ry soł­dac­kie świą­tyń ka­to­lic­kich, ka­sa­tą za­ko­nów ka­to­lic­kich. Nie dar­mo też za­pew­ne w roku Pań­skim 1946 „kon­tro­lo­wani” przez Mo­skwę uni­ci ukra­iń­scy „wy­ma­wia­ją” unię brze­ską, za­war­tą z Rzy­mem w roku 1596 i jak tam­ci sprzed stu lat „do­bro­wol­nie” po­wra­ca­ją na łono cer­kwi pra­wo­sław­nej… W naj­czar­niej­szych okre­sach nie­wo­li, gdy mowa pol­ska była ze­wsząd wy­gna­na, Ko­ściół ka­to­lic­ki był je­dy­nym przy­byt­kiem, gdzie roz­brzmie­wa­ły pie­śni pol­skie, a z am­bo­ny pa­da­ły sło­wa pol­skie. Wśród kle­ru ka­to­lic­kie­go re­ne­ga­tów było za­le­d­wie kil­ku, na­to­miast na prze­strze­ni stu­le­cia wid­nia­ły świe­tla­ne i bo­ha­ter­skie po­sta­cie, jak księ­ży Mac­kie­wi­cza34 i Iszo­ry, po­wie­szo­nych w roku 1863, lub w nie­daw­nej prze­szło­ści ar­cy­bi­sku­pów Hry­nie­wiec­kie­go i Rop­pa35, de­por­to­wa­nych do Ro­sji, lub wresz­cie – za dni na­szych – ar­cy­bi­sku­pa wi­leń­skie­go Jał­brzy­kow­skie­go36, nie­ugię­te­go księ­cia Ko­ścio­ła, mę­czo­ne­go przez Niem­ców w wię­zie­niu i de­por­to­wa­ne­go po­tem przez „oswo­bo­dzi­cie­li” Wil­na na za­chód od li­nii Cur­zo­na37.

Na­sze cza­sy

Dal­sze bo­ga­te w wy­da­rze­nia dzie­je Wil­na są tak świe­że i tak do­brze zna­ne, że je moż­na za­mknąć w sze­re­gu skró­tów. Póź­ną je­sie­nią roku 1918 zde­mo­ra­li­zo­wa­ne woj­ska nie­miec­kie opusz­cza­ją Wil­no, śpie­sząc do kra­ju, gdzie po klę­sce na za­chod­nim fron­cie wy­bu­chła re­wo­lu­cja. Wil­no nie ma jed­nak po­wo­dów do ra­do­ści, bo od wscho­du zbli­ża­ją się woj­ska bol­sze­wic­kie. W Wil­nie two­rzy się „sa­mo­obro­na wi­leń­ska” – od­dzia­ły zbroj­ne, zło­żo­ne wy­łącz­nie z sy­nów zie­mi wi­leń­skiej i bia­ło­ru­skiej wszyst­kich sta­nów: zie­mian, drob­nej szlach­ty, ro­bot­ni­ków i chło­pów. „Sa­mo­obro­na”, sła­ba li­czeb­nie, nie jest w sta­nie obro­nić Wil­na przed sza­rań­czą mo­skiew­ską. Po kil­ku krwa­wych po­tycz­kach wy­cho­dzi z Wil­na, by prze­isto­czyć się w par­ty­zant­kę (bra­ci Dą­brow­skich) i przez sze­reg mie­się­cy wal­czyć na ob­sza­rze „zie­mi ni­czy­jej”, po­ło­żo­nym mię­dzy co­fa­ją­cą się ar­mią nie­miec­ką a lę­kli­wie na­stę­pu­ją­cy­mi hor­da­mi so­wiec­ki­mi. Po sze­re­gu zwy­cię­skich po­ty­czek i śmia­łych wy­pa­dów łą­czy się ona wresz­cie z or­ga­ni­zu­ją­cą się w po­śpie­chu ar­mią Pol­ski cen­tral­nej.

19 kwiet­nia 1919 woj­ska pol­skie wkra­cza­ją do Wil­na. Przez Ostrą Bra­mę, wi­ta­ni kwia­ta­mi i łza­mi unie­sie­nia, wjeż­dża­ją uła­ni pol­scy. A trze­ba pa­mię­tać, że o lo­sach tej bi­twy o Wil­no de­cy­du­je w znacz­nej mie­rze pa­trio­tyzm ludu miej­sco­we­go – ko­le­ja­rzy, któ­rzy blo­ku­ją li­nię ko­le­jo­wą pół­noc­ną, od­ci­na­jąc po­sił­ki bol­sze­wic­kie, a przy­śpie­sza­jąc trans­port pie­cho­ty pol­skiej z po­łu­dnia – z Lidy.

Wódz na­czel­ny wojsk pol­skich two­rzy na zie­miach by­łe­go Księ­stwa Li­tew­skie­go ad­mi­ni­stra­cję cy­wil­ną – Ko­mi­sa­riat Ge­ne­ral­ny Ziem Wschod­nich.

W paź­dzier­ni­ku 1919 r. na­stę­pu­je uro­czy­sty akt wskrze­sze­nia Uni­wer­sy­te­tu Ste­fa­na Ba­to­re­go.

La­tem 1920 r. pod la­wi­ną in­wa­zji bol­sze­wic­kiej woj­ska pol­skie opusz­cza­ją Wil­no. Rząd bol­sze­wic­ki za­wie­ra w dniu 12 lip­ca 1920 r. układ z rzą­dem li­tew­skim (ko­wień­skim), któ­re­go mocą „od­stę­pu­je” Wil­no Li­twie… W koń­cu sierp­nia woj­ska li­tew­skie wkra­cza­ją do Wil­na.

Po zwy­cię­skiej bi­twie pod War­sza­wą i wy­pę­dze­niu bol­sze­wi­ków z Pol­ski losy Wil­na są nie­pew­ne. Kon­sy­de­ra­cje mię­dzy­na­ro­do­wo-po­li­tycz­ne kwe­stio­nu­ją pra­wa Pol­ski do Wil­na. De­cy­du­je „fakt do­ko­na­ny” czy­nu zbroj­ne­go: w paź­dzier­ni­ku 1920 r. na­stę­pu­je słyn­ny „bunt” dy­wi­zji gen. Że­li­gow­skie­go38. Woj­ska pol­skie znów wkra­cza­ją do Wil­na, usu­wa­jąc Li­twi­nów z mia­sta i kra­ju, nie­mal bez prze­le­wu krwi.

Od­zy­ska­na Wi­leńsz­czy­zna sta­je się oso­bli­wym two­rem po­li­tycz­nym, no­mi­nal­nie nie­za­wi­słym, tzw. „Li­twą Środ­ko­wą”, któ­rą rzą­dzi ko­mi­sja rzą­dzą­ca, aż do cza­su wy­po­wie­dze­nia przez lud­ność woli o dal­szych lo­sach mia­sta i kra­ju.

Jed­nak lud­ność Wil­na i ca­łej „Li­twy Środ­ko­wej” jest – na­le­ży stwier­dzić to jako fakt, bez su­biek­tyw­nych ko­men­ta­rzy – w ol­brzy­miej więk­szo­ści swej zde­cy­do­wa­nie prze­ciw­na wszel­kim po­my­słom fe­de­ra­cyj­nym lub na­wet au­to­no­micz­nym. Chce na­le­żeć do Pol­ski bez zast­rze­żeń. 20 lu­te­go 1922 r. Sejm wi­leń­ski 96 gło­sa­mi 102 obec­nych człon­ków, wo­bec 6 wstrzy­mu­ją­cych się od gło­so­wa­nia, wy­no­si uchwa­łę, że Wil­no i zie­mia wi­leń­ska ma sta­no­wić część nie­roz­łącz­ną Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej – bez wa­run­ków i bez za­strze­żeń.

W roku 1923 uchwa­ła Rady Am­ba­sa­do­rów, dzia­ła­ją­cej w wy­ko­na­niu po­sta­no­wień trak­ta­tu wer­sal­skie­go, uzna­je zie­mię wi­leń­ską za część skła­do­wą pań­stwa pol­skie­go (tj. jej gra­ni­ce z Li­twą Ko­wień­ską, gdyż gra­ni­ce z Ro­sją zo­sta­ły usta­lo­ne w roku 1921 w trak­ta­cie ry­skim39).

Od roku 1920 aż do wio­sny 1938 r. mię­dzy Pol­ską a Li­twą Ko­wień­ską trwa dziw­ny stan „ani woj­ny, ani po­ko­ju”. W mar­cu 1938 r. rząd pol­ski wy­sy­ła do Kow­na ul­ti­ma­tum, żą­da­jąc… na­wią­za­nia sto­sun­ków dy­plo­ma­tycz­nych. To dziw­ne ul­ti­ma­tum zo­sta­je przy­ję­te.

* * *

Dnia 18 wrze­śnia 1939 r. do Wil­na wkra­cza na­jeźdź­ca ze Wscho­du, któ­ry „bał się sto­ją­cej na no­gach Pol­ski, ude­rzył na już ran­ną i oba­lo­ną”40.

W paź­dzier­ni­ku te­goż roku, po raz dru­gi w hi­sto­rii jed­ne­go dwu­dzie­sto­le­cia, sta­je układ mię­dzy Mo­skwą i Kow­nem „ustę­pu­ją­cy” Li­twie Wil­no i zie­mię wi­leń­ską. Po­wta­rza się ko­me­dia z 1920 r. z tą róż­ni­cą, że ob­szar Pol­ski od­stą­pio­ny Li­twie jest w po­rów­na­niu z ukła­dem z roku 1920 znacz­nie mniej­szy. Układ ten uzy­sku­je Li­twa za cenę baz mi­li­tar­nych, od­da­nych Ro­sja­nom. Dnia 28 paź­dzier­ni­ka 1939 r. do Wil­na wkra­cza woj­sko li­tew­skie.

15 czerw­ca 1940 r., gdy na da­le­kim za­cho­dzie pa­da­ła Fran­cja, So­wie­ty zry­wa­ją, pod ja­kimś nie­istot­nym po­zo­rem, układ i na­stę­pu­je „so­wie­ty­za­cja” Li­twy, tym ra­zem i Li­twy Ko­wień­skiej, aż do gra­ni­cy pru­skiej. Na schył­ku lata 1940 od­by­wa się słyn­ny „ple­bi­scyt”41, któ­ry „jed­no­gło­śnie” po­sta­na­wia przy­łą­czyć Li­twę wraz z Wil­nem do wiel­kiej ro­dzi­ny re­pu­blik so­wiec­kich.

Za­czy­na­ją się ma­so­we de­por­ta­cje Po­la­ków z „Li­twy” (de­por­ta­cje Po­la­ków z daw­niej oku­po­wa­nych ziem wschod­nich trwa­ły pla­no­wo i ma­so­wo już od je­sie­ni 1939 r. W Wil­nie i zie­mi wi­leń­skiej de­por­ta­cje na­bie­ra­ją szcze­gól­ne­go na­si­le­nia w po­cząt­ku lata 1941, w przeded­niu wy­bu­chu woj­ny nie­miec­ko-ro­syj­skiej.

Od lata 1941 do lata 1944 nad Wil­nem i kra­jem wi­leń­skim znów pa­nu­ją Niem­cy. W lip­cu 1944 r. woj­ska ro­syj­skie zdo­by­wa­ją Wil­no, tym ra­zem przy wy­dat­nej po­mo­cy od­dzia­łów pol­skiej Ar­mii Kra­jo­wej, któ­ra wal­cząc z jed­nym oku­pan­tem, wi­docz­nie za­ufa­ła wspa­nia­ło­myśl­no­ści dru­gie­go.

Od tej chwi­li na hi­sto­rię Wil­na i ziem wschod­nich za­pa­dła że­la­zna kur­ty­na. Jak wy­glą­da Wil­no dzi­siej­sze? Co z nie­go po­zo­sta­ło? Wie­my tyl­ko, że ma­so­we, z ja­kąś sa­dy­stycz­ną me­to­dą pro­wa­dzo­ne wy­sie­dle­nia lud­no­ści pol­skiej przy­bra­ły roz­mia­ry, przed któ­ry­mi wzdry­ga się buj­na na­wet wy­obraź­nia. Wie­my też, że pierw­sza fala aresz­to­wań i de­por­ta­cji w „nie­zna­nym kie­run­ku” do­tknę­ła tych, co chcie­li od­dać ży­cie za Wil­no – żoł­nie­rzy Ar­mii Kra­jo­wej.

Przy­ro­da i sztu­ka

Każ­de­go, kto po raz pierw­szy przy­jeż­dża do Wil­na, ude­rza w tym mie­ście nie­zwy­kła har­mo­nia cu­dów przy­ro­dy z dzie­łem rąk ludz­kich – sztu­ką. Gdy nie­jed­no inne pięk­ne mia­sto na świe­cie mu­sia­ło bu­do­wać się mo­zol­nie, na mo­no­ton­nych i ja­ło­wych płasz­czy­znach, wy­sił­kiem my­śli i mię­śni wie­lu, wie­lu po­ko­leń – Wil­no po­wsta­ło jako „twór przy­ro­dy i dzie­ło sztu­ki” – jako „prze­dziw­na syn­te­za wie­lo­wie­ko­wej pra­cy miesz­kań­ca z pra­sta­rą zie­mią”42.

Jak wy­glą­da to­po­gra­fia Wil­na, sta­no­wią­ca głów­ny może czar tego mia­sta? Uczo­ny geo­log wy­ja­śni nam, że Wil­no „leży w węź­le wału oszmiań­skie­go z po­je­zie­rzem li­tew­skim”. Wąt­pię jed­nak, czy ta­kie wy­ja­śnie­nie prze­mó­wi do wy­obraź­ni czy­tel­ni­ka. Mu­si­my ra­czej uświa­do­mić so­bie, jak wy­glą­da­ło Wil­no – gdy go jesz­cze nie było, lub ści­ślej, gdy było tyl­ko nie­wiel­ką osa­dą prze­woź­ni­czo-

-ry­bac­ką u prze­pra­wy przez Wi­lię. Wy­obraź­my so­bie pół­ko­li­sty am­fi­te­atr wzgórz le­si­stych, spa­da­ją­cych te­ra­sa­mi ku are­nie, któ­rą była wła­śnie owa prze­pra­wa (płasz­czy­zna pod­nó­ża Góry Zam­ko­wej i tzw. Cie­lęt­nik, aż do Mo­stu Zie­lo­ne­go). Wy­obraź­my so­bie głę­bo­ki, też te­ra­sa­mi le­si­stych wzgórz ob­ra­mo­wa­ny, wą­wóz Wi­lii, ci­cho nio­są­cej swe wart­kie wody i od­ci­na­ją­cej „are­nę” od prze­ciw­le­głe­go krań­ca „am­fi­te­atru”. Wy­obraź­my so­bie ka­mie­ni­stą, szu­mią­cą jak gór­ski stru­mień Wi­len­kę, wle­wa­ją­cą swe wody do Wi­lii u stóp mo­no­li­tu stro­mej góry. Praw­do­po­dob­nie ge­dy­mi­now­ski sen o wil­ku że­la­znym był tyl­ko baj­ką. Jed­nak przy­pu­ścić na­le­ży, że to­po­gra­fia miej­sca, gdzie sta­nę­ło Wil­no, mo­gła ła­two pod­szep­nąć myśl stwo­rze­nia tu re­du­ty obron­nej. Na gó­rze sta­nął za­mek, oto­czo­ny ze wszyst­kich stron wodą, gdyż nurt płyt­kiej Wi­len­ki skie­ro­wa­no sztucz­nym prze­ko­pem na dru­gą stro­nę góry, od­dzie­la­jąc ją od Ko­czer­gi (póź­niej­szej „rze­ki pod­ziem­nej”).

W mia­rę roz­wo­ju Wil­na mia­sto, któ­re­mu już było za cia­sno na płasz­czyź­nie prze­pra­wy u Wi­lii, „dra­pa­ło się na wzgó­rza”. A gdy po set­kach lat strze­li­ły ze­wsząd ku nie­bu wie­że i wie­życz­ki – go­tyc­kie i ba­ro­ko­we – z zie­lo­nych wzgórz Ros­sy, z czer­wie­ni da­chów, z bie­li mu­rów ko­ściel­nych, z te­ra­so­wa­tych ogro­dów spły­wał taki czar wło­skie­go pej­za­żu, że Wil­no słusz­nie za­sły­nę­ło jako „Flo­ren­cja Pół­no­cy”.

Wzgó­rza le­śne, nie­raz w sa­mym ser­cu mia­sta wy­cza­ro­wu­ją­ce wi­zję pier­wot­nej przy­ro­dy – strze­li­ste wie­że ko­ścio­łów – wil­got­ne i ci­che pa­ro­wy na­tu­ral­ne, obok wą­wo­zów ulic i za­uł­ków – spa­ty­no­wa­na wie­ka­mi czer­wień da­chów – buj­na zie­leń ogro­dów – nie­bie­ska wstę­ga rze­ki – zbo­cza gór: Trzy­krzy­skiej, Zam­ko­wej, Ba­kszty, Ros­sy i Po­hu­lan­ki spa­da­ją­ce w głąb „are­ny” – oto za­sad­ni­cze ele­men­ty kra­jo­bra­zu wi­leń­skie­go.

Aby oce­nić w ca­łej peł­ni pięk­no przy­ro­dy Wil­na, na­le­ży w dzień sło­necz­ny, w go­dzi­nach ran­nych, spoj­rzeć na Wil­no ze szczy­tów wą­skie­go pa­ro­wu dro­gi, nie­ste­ty mało uży­wa­nej i dla­te­go mało zna­nej, pro­wa­dzą­cej do Wil­na od stro­ny przed­mie­ścia Soł­ta­nisz­ki. Uj­rzy się wte­dy w ra­mach wie­ko­wych świer­ków, ro­sną­cych na urwi­stych skar­pach dro­gi-wą­wo­zu, Wil­no – jak kie­lich ol­brzy­mi, wy­peł­nio­ny przej­rzy­stą mgłą zło­ta­wą, prze­bły­sku­ją­cy w słoń­cu ognia­mi krzy­żów i wie­ży­czek. Ale wy­star­czy po­błą­kać się po urwi­stych wzgó­rzach Ka­ro­li­nek za Zwie­rzyń­cem (go­dzi­na spa­ce­ru z cen­trum mia­sta) albo spoj­rzeć na bie­gną­cą ku Wil­nu wstę­gę Wi­lii z okrą­głe­go bel­we­de­ru par­ku w We­rkach (o 6 km na pół­noc od Wil­na), albo tyl­ko po­spa­ce­ro­wać po fi­li­ster­sku w sa­mym mie­ście po ale­jach Ogro­du Po­ber­nar­dyń­skie­go43, tego „naj­osob­liw­sze­go par­ku na świe­cie”, aby zro­zu­mieć, jak waż­ny ele­ment w ca­ło­kształ­cie uro­ków Wil­na sta­no­wi – przy­ro­da.

* * *

Wil­no śre­dnio­wiecz­ne, a z nim pier­wot­ny go­tyk śre­dnio­wiecz­ny – zni­kły bez śla­du. Za­byt­ka­mi „no­we­go” go­ty­ku są dwa są­sia­du­ją­ce z sobą ko­ścio­ły: Ber­nar­dyń­ski i św. Anny. Oba po­wsta­ły w wie­ku XVI. Pierw­szy ma dwie cie­ka­we ce­chy: małą, lecz strze­li­stą, iście se­ra­fic­ką wie­życz­kę – „cam­pa­ni­lę”44 oraz ce­chy obron­no­ści (strzel­ni­ce na pod­da­szu), świad­czą­ce, że bu­dow­ni­czy tej świą­ty­ni chciał, je­śli nie w ce­lach prak­tycz­nych, to co naj­mniej w kon­cep­cji ar­ty­stycz­nej, nadać ko­ścio­ło­wi ce­chy „for­ta­li­cji”45. Dru­gi, bu­do­wa­ny za Zyg­mun­ta Au­gu­sta, jest po pro­stu cac­kiem mu­rar­sko-rzeź­biar­skim z pa­lo­nej ce­gły, ma­ją­cym w so­bie coś z „go­re­ją­cej mon­stran­cji”. Zna­ną jest aneg­do­ta (po­dob­no au­ten­tycz­na), że Na­po­le­on w cza­sie swe­go krót­kie­go po­by­tu w Wil­nie tak za­chwy­cił się tym ko­ścioł­kiem, iż miał wy­ra­zić żal, że go nie może za­brać do Pa­ry­ża. A obok tych dwu bu­dow­li go­tyc­kich, w naj­bliż­szym ich są­siedz­twie, stoi, jak­by dla kon­tra­stu, re­ne­san­so­wy ko­ściół św. Mi­cha­ła.

Jed­nak ko­ściół św. Mi­cha­ła jest two­rem póź­ne­go re­ne­san­su. Wszyst­kie wi­leń­skie bu­dow­le re­ne­san­so­we, po­wsta­łe we wła­ści­wej epo­ce od­ro­dze­nia, a mię­dzy nimi Za­mek Dol­ny – zni­kły bez śla­du. Ru­iny Zam­ku Dol­ne­go, o któ­re­go pięk­nie mo­że­my wno­sić z ry­cin Smu­gle­wi­cza, zo­sta­ły po bar­ba­rzyń­sku usu­nię­te przez wschod­nie­go na­jeźdź­cę. Cóż po­zo­sta­ło z re­ne­san­su wi­leń­skie­go? Po­wta­rza­jąc sło­wa po­etyc­ko na­stro­jo­ne­go kon­ser­wa­to­ra za­byt­ków wi­leń­skich, po­wie­my, że echem re­ne­san­su są cie­nie kró­lew­skie: kró­la Alek­san­dra, kró­lo­wej Elż­bie­ty i Bar­ba­ry Ra­dzi­wił­łów­ny46. Nie­spo­dzie­wa­ne od­kry­cie ich gro­bów w pod­zie­miach ka­te­dry wi­leń­skiej, już w Pol­sce nie­pod­le­głej, było zda­rze­niem, któ­re­go echo ro­ze­szło się po ca­łym Kra­ju, a Wil­nem wstrzą­snę­ło w spo­sób oso­bli­wy.

W try­um­fal­nym po­cho­dzie ba­ro­ku przez Pol­skę Wil­no szło w pierw­szym sze­re­gu. I tra­fem szczę­śli­wym, po­mi­mo usta­wicz­nie po­wta­rza­ją­cych się po­ża­rów, ba­rok w Wil­nie ostał się, za­cho­wał i sta­no­wi styl jak naj­bar­dziej wi­leń­ski. I nie tyl­ko w tym zna­cze­niu, że był to styl naj­bar­dziej przez bu­dow­ni­czych Wil­na umi­ło­wa­ny: jak twier­dzi prof. Mo­re­low­ski – „w grun­cie rze­czy pra­wie wszyst­ko jest na na­szym (tj. wi­leń­skim) te­re­nie póź­nym ba­ro­kiem, cu­dow­nie spla­ta­ją­cym się z du­chem, je­śli nie z do­słow­ną for­mą go­ty­ku wi­leń­skie­go, z cza­ją­cą się […] ten­den­cją do tak wy­jąt­ko­wej strze­li­sto­ści, że choć w 18 w. nie jest ona go­tyc­ką, brzmi w niej nie­wąt­pli­wie pew­ne go­ty­cy­zo­wa­nie o cen­nym lo­kal­nym od­cie­niu”47. In­ny­mi sło­wy: ba­rok wi­leń­ski, choć bu­do­wa­ny we­dług pla­nów i przy bez­po­śred­nim udzia­le mi­strzów wło­skich, nie jest bez­dusz­ną ko­pią wzo­rów wło­skich. W Wil­nie sta­je się ba­rok sty­lem ro­dzi­mym, wła­snym, a w szcze­gól­no­ści róż­ni się od wzo­rów wło­skich szcze­gól­ną ten­den­cją do „go­ty­cy­zo­wa­nia”.

Więk­szość ogó­łu (prze­szło trzy­dzie­ści) świą­tyń ka­to­lic­kich w Wil­nie to świą­ty­nie albo czy­sto ba­ro­ko­we, albo zbu­do­wa­ne pod do­mi­nu­ją­cym wpły­wem ba­ro­ku, albo wresz­cie – ro­ko­ko­we (np. bra­ma klasz­to­ru Ba­zy­lia­nów). Ko­ścio­ły: je­zu­ic­ki św. Ka­zi­mie­rza, Wszyst­kich Świę­tych, św. Te­re­sy (obok Ostrej Bra­my) i inne – są wspa­nia­ły­mi po­mni­ka­mi ba­ro­ku wi­leń­skie­go.

Jed­ną z naj­więk­szych oso­bli­wo­ści Wil­na, a kto wie – może i ca­łe­go świa­ta – jest ko­ściół św. Pio­tra i Paw­ła na An­to­ko­lu, zbu­do­wa­ny w dru­giej po­ło­wie XVII w. przez het­ma­na wiel­kie­go li­tew­skie­go Paca48 na pa­miąt­kę zwy­cię­stwa nad Mo­ska­la­mi. Dum­ny ma­gnat ka­zał umie­ścić na fron­to­nie „dwu­znacz­ną” in­wo­ka­cję: Re­gi­na pa­cis fun­da nos in pace!49. Wnę­trze tego ko­ścio­ła to „wiel­kie mi­ste­rium za­klę­te w ka­mie­niu”: prze­szło dwa ty­sią­ce fi­gur – lu­dzie, flo­ra, fau­na – wszyst­ko zda­je się mó­wić, śpie­wać, tań­czyć. Nie­któ­re fi­gu­ry prze­ma­wia­ją do wi­dza od razu i bez­po­śred­nio, inne trze­ba od­ga­dy­wać, od­cy­fro­wy­wać, ko­men­to­wać, tłu­ma­czyć – jak przed­hi­sto­rycz­ne hie­ro­gli­fy. Rzekł­byś: wszy­stkie ele­men­ty przy­ro­dy, wszyst­kie rze­mio­sła i kunsz­ty ludz­kie, wszy­stkie le­gen­dy ca­łe­go świa­ta zo­sta­ły tu uwiecz­nio­ne w ka­mie­niu. Ale na­wet ktoś, kto nie ma cza­su lub ocho­ty od­cy­fro­wać wszyst­kie sym­bo­le ka­mien­ne ko­ścio­ła an­to­kol­skie­go, jest ocza­ro­wa­ny ich bo­gac­twem, prze­py­chem, lek­ko­ścią…

W dru­giej po­ło­wie wie­ku XVIII, pod au­spi­cja­mi War­sza­wy i „sty­lu Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta”, przy­pły­nę­ła do Wil­na fala kla­sy­cy­zmu. Była to jak­by re­ak­cja chłod­ne­go i spo­koj­ne­go ra­cjo­na­li­zmu prze­ciw­ko dyk­ta­tu­rze wy­bu­ja­łe­go ba­ro­ku i ro­ko­ka. Na grun­cie wi­leń­skim przed­sta­wi­cie­lem kla­sy­cy­zmu jest Gu­ce­wicz50