Stracone marzenia. Whitlock Family. Tom 2 - Corinne Michaels - ebook + książka
NOWOŚĆ

Stracone marzenia. Whitlock Family. Tom 2 ebook

Corinne Michaels

0,0

328 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy można pokochać jeszcze raz, choć serce wciąż pamięta dawny ból?

Grady nie wierzy w szczęśliwe zakończenia. Po śmierci żony został samotnym ojcem, a jego życie podporządkowane było pracy i opiece nad synem. Teraz próbuje rozwinąć własny biznes i potrzebuje czegoś więcej niż tylko dobrego planu – potencjalni inwestorzy ufają wyłącznie ludziom o stabilnej sytuacji rodzinnej. Grady’emu pilnie potrzebna jest narzeczona…

Addison już raz straciła wszystko, co miała, nieustannie marzy jednak o nowej miłości. Niestety randkowanie okazuje się pasmem rozczarowań. Kiedy poznaje Grady’ego, szybko okazuje się, że może pomóc nie tylko jemu, ale i sobie. Jej przyjaciółka wychodzi za mąż, a Addison nie zamierza pojawić się na weselu samotnie. Zawierają układ – udawany związek, który rozwiąże ich osobiste problemy. Tymczasem to, co miało być jedynie wygodnym rozwiązaniem, powoli przeradza się w coś więcej.

Im lepiej Grady’emu i Addison idzie przekonywanie innych o łączącym ich uczuciu, tym trudniej im przekonać samych siebie, że to tylko gra. Serce nie chce słuchać rozsądku. Tylko czy dwoje ludzi, którzy tak bardzo boją się straty, odważy się zawalczyć o prawdziwą miłość?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TYTUŁ ORYGINAŁU:

Broken Dreams

Whitlock Family #2

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Katarzyna Kusojć

Rysunek kłódki: Samaiya Beaumont

Projekt okładki: Wojciech Bryda

Zdjęcie na okładce: © RinaM, © alexdndz, © Osc AI / Stock.Adobe.com

Copyright © 2023. BROKEN DREAMS by Corinne Michaels

Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Regina Mościcka, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-096-0

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Tym, którzy poznali, czym jest rozpacz, i znaleźli sposób, żeby się od niej uwolnić

Drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy!

Zawsze staram się stworzyć dla was wyjątkową historię miłosną, która skradnie wasze serca i pozostawi w was niezapomniane wrażenia. Chciałabym jednocześnie, abyście wszyscy czuli się komfortowo – poniższy link przeniesie was na stronę książki, gdzie znajdziecie ostrzeżenia dotyczące treści. Jeśli ich nie potrzebujecie, przejdźcie od razu do lektury mojej powieści. Włożyłam w nią całe swoje serce i mam nadzieję, że się wam spodoba.

https://corinnemichaels.com/books/forbidden-hearts/

1Grady

Chodź, Jett, musisz się ubrać. – Krzywię się, próbując nakłonić swojego trzyipółletniego synka, żeby wreszcie włożył tę przeklętą koszulkę. Ale on tylko stoi naprzeciwko mnie z założonymi rękami i kręci stanowczo głową.

– Do przedszkola nie.

– Ależ tak. Tatuś musi pracować.

– Tatuś nie musi placować! – Cofa się o krok. – Zwierzątka!

Przystosowanie się do nowych warunków po przeprowadzce do Sugarloaf okazało się trudnym doświadczeniem dla nas obu. Po pierwsze, mieszkam teraz u swojej siostry, Brynlee, w jej domu z trzema sypialniami i czymś w rodzaju minizoo na tyłach. Minizoo, z którego Jett najchętniej w ogóle by nie wychodził. Poza tym zajmuję się nowymi końmi kupionymi niedawno przez Rowana, a jednocześnie próbuję rozkręcić własną firmę szkoleniową jako instruktor lotów. Po trzecie, wszystko jest na mojej głowie i jak na razie świetnie mi idzie, nie ma co. Ściślej mówiąc, naprawdę kiepsko sobie radzę w roli samodzielnego ojca.

– Pójdziesz do nich po powrocie z przedszkola – próbuję negocjować. Wcześniej nie miałem pojęcia, że z takimi maluchami należy postępować prawie tak jak z porywaczami przetrzymującymi zakładników. Dziecko również będzie dyskutować, wpadnie w szał, odmówi współpracy, a potem, gdy usłyszy to, co chce usłyszeć, pójdzie na ustępstwa.

Lisa poradziłaby sobie śpiewająco w tej sytuacji.

Wspomnienie o zmarłej żonie przeszywa mnie niczym powiew wiatru, pozostawiając po sobie chłód w klatce piersiowej. To aż dziwne, że odczuwam jej stratę właśnie w takich nietypowych momentach jak ten, kiedy mój syn za nic nie chce mnie słuchać.

– Mogę pogłaskać?

Wzdycham głośno.

– Tak, ciocia pozwoli ci je pogłaskać, ale pod warunkiem, że się ubierzesz i pójdziesz do przedszkola.

Synek przestępuje kilka razy z nogi na nogę, jakbym zadał mu do rozwiązania zadanie z trygonometrii, a potem rusza powoli w moją stronę. Tłumię uśmiech i zakładam mu przez głowę koszulkę. Kiedy jest już ubrany, podskakuje i wiesza mi się na szyi. Łapię go na ręce ze śmiechem i mocno przytulam. Są dni, że nie wiem, jak sobie z nim radzić, na przykład gdy jest chory albo nic mu się nie podoba i rzuca się na podłogę, kiedy każę mu wejść do wanny. A potem nadchodzą takie chwile jak ta i przypominają mi, dlaczego warto się poświęcać.

Dlaczego rezygnacja z życia, na które tak ciężko pracowałem, ze służby w wojsku, które było dla mnie jak druga rodzina, i z poczucia, że jest się w pewnym sensie bohaterem, była właściwym krokiem. Jestem bardziej potrzebny Jettowi.

Musiałem to wszystko zostawić i stworzyć mu prawdziwy dom.

– Kocham cię, Jett – mówię i całuję go w głowę.

– Kocham cię, tatusiu!

Zaraz potem rzuca się do drzwi i wypada z pokoju. Wiem, że próbuje mi uciec i ukryć się w szopie, w której Brynlee właśnie karmi swoją menażerię. Podnoszę się, stękając dokładnie w tym samym momencie, w którym strzela mi w kolanach, i ruszam w ślad za synkiem.

Zastaję go w ramionach mojej siostry, ugniatającego paluszkami jej policzki.

– Cześć, Grady – sepleni Brynn przez ściśnięte usta.

– Dzień dobry, Brynn.

Próbuje się uśmiechnąć, ale bez efektu.

– Jett, zmiażdżysz mi twarz.

Wybucha śmiechem.

– Ciocia dziwnie mówi.

– I dziwnie wygląda – żartuję, nie potrafiąc się wyzbyć braterskiego nawyku droczenia się z nią od bladego świtu.

Brynn otwiera szerzej oczy i wydyma policzki, żeby Jett wypuścił je z rąk, ale tylko wywołuje tym u niego kolejną salwę chichotu.

Ten śmiech, tak bardzo podobny do śmiechu jego matki… Lisa zawsze śmiała się z całego serca, głośno i zaraźliwie, ale było w tym piękno i swoboda. Oddałbym wiele, żeby znów go usłyszeć, choćby jeden jedyny raz, tak by już na zawsze wrył mi się w pamięć.

– Ty też dziwnie wyglądasz i pachniesz – próbuje się odciąć Brynn.

Przewracam oczami i odbieram od niej Jetta.

– Ale mi dowaliłaś.

Wzrusza ramionami.

– Chyba nie jestem za dobra w obrażaniu.

– Wygląda na to, że nie. – Stawiam Jetta na ziemi. – Chodź po buty i śniadaniówkę.

Synek wybiega z szopy, a Brynn podaje mi kubek z kawą.

– Proszę. Idziesz rano do Rowana?

Potwierdzam.

– Mhm. Jak tylko odwiozę tego ananasa do przedszkola, pojadę do niego popracować z dwójką nowych koni, a potem trochę polatam. Lekki dzień.

– Przykro mi, że nie mogę dziś odwieźć Jetta. To bez sensu, żebyś tam jechał i zaraz znowu tu wracał, ale jestem dzisiaj w sądzie. Po południu też nie będę mogła urwać się wcześniej, gdybyś mnie potrzebował.

Kwituję jej słowa skinieniem.

– Zobaczę, może Asher mi pomoże, gdyby to było konieczne. Mam dziś lot około czternastej i powinienem zdążyć odebrać Jetta z przedszkola.

Całe moje rodzeństwo mieszka w tej samej posiadłości. Moi pradziadkowie zakupili ponad osiemdziesiąt hektarów ziemi i przez długi czas prowadzili farmę. Asher, mój najstarszy brat, odziedziczył całość po śmierci naszej matki i podzielił ziemię na równe części. Problem w tym, że mnie przypadł prawie wyłącznie las. Zgodziłem się na to, bo zarówno Brynn, jak i Rowan chcieli zamieszkać tu na stałe, a ich ziemia lepiej się do tego nadawała. Teraz, gdy postanowiłem wybudować tutaj dom, blokują mnie pozwolenia – jakieś problemy z kanalizacją – więc pierwotny plan, że będę mieszkał u Brynn tylko niecałe pół roku, może ulec znacznym zmianom.

– Dobry pomysł – przytakuje Brynn i upija łyk kawy. – Jakieś wieści od budowlańców?

– Zakładają, że załatwią pozwolenia w przyszłym miesiącu. Wtedy będą mogli ruszyć z budową. Dopóki ich nie dostaniemy, wszyscy mają związane ręce.

– Wiesz, że możesz u mnie mieszkać, jak długo zechcesz. Nie ma pośpiechu, nie musicie się, chłopaki, szybko wyprowadzać.

Najchętniej wynająłbym dla nas jakieś lokum, ale jak dotąd moja firma pozyskała tylko jednego klienta i brakuje mi pieniędzy. Próbuję nomen omen wystartować z nowym biznesem, ale nie jest to łatwe.

W międzyczasie kursuję jeszcze samolotem jako kurier, gdy któraś z obłędnie bogatych czy wielkich firm potrzebuje dostarczyć niewielką przysyłkę w możliwie jak najkrótszym czasie. Albo jakaś gruba ryba z Nowego Jorku chce wysłać komuś dokumenty do wglądu i podpisu. Dzięki mnie czas dostawy liczy się w minutach, nie w godzinach. Wiem, że to wygląda na kompletne wariactwo, ale zarabiam na tym pieniądze, których bardzo potrzebuję, zwłaszcza że mój własny brat nic mi nie płaci za trenowanie koni. Co nie znaczy, że brałbym od niego kasę, gdyby jednak chciał mi zapłacić.

Uśmiecham się na myśl o dobrym sercu siostry.

– Wiem. Doceniam to.

– Domyślam się, że doprowadzam cię do szału…

– Tu nie chodzi o ciebie, Brynn, po prostu zależy mi, żeby Jett miał swoje własne miejsce. Jestem teraz tatą na cały etat, a to oznacza, że muszę mieć swój dom, w którym będę go wychowywał.

Zrezygnowałem ze swojego odwiecznego marzenia, żeby być pilotem, tylko ze względu na mojego synka. Muszę mu stworzyć życie, jakiego zawsze pragnęła dla niego jego mama. Chcę, żeby mógł swobodnie biegać, bawić się, przebywać blisko koni – tak jak ja w dzieciństwie. Zrobiłbym wszystko dla niego i dla uczczenia pamięci mojej zmarłej żony.

– Ale ja się cieszę, że tu obaj jesteście, a poza tym teraz sam wychowujesz Jetta, Grady. Wszyscy czasami potrzebujemy odrobinę pomocy ze strony rodziny.

Rzeczywiście, dobrze jest mieć Brynn pod ręką. Świetnie sobie radzi z Jettem, a on ją uwielbia.

Moja żona zmarła, kiedy Jett miał cztery tygodnie. To było najgorsze, co spotkało mnie w życiu, i byłem totalnie zagubiony. Zostały mi wtedy niecałe cztery lata służby na kontrakcie i ostatecznie ją ukończyłem, ale w tamtym okresie byłem tatą tylko od święta.

Krótko po urodzeniu Jetta dowództwo marynarki planowało wysłać mnie na pół roku za granicę. Wiedzieliśmy o tym z Lisą i byliśmy na to przygotowani. Nikt jednak nie przygotował mnie na życie bez niej i wyjazd Jetta do Oklahomy, gdzie zamieszkał z dziadkami. To nie było idealne wyjście, ale wymagała tego sytuacja.

Kiedy wróciłem z misji, przekonałem się, że synkowi jest dobrze z dziadkami. Wychowywał się na tej samej farmie, na której dorastała jego mama. Postanowiliśmy wówczas razem z jej rodzicami, że dopóki nie skończy mi się służba na kontrakcie, będą się nadal nim zajmować, a ja będę przyjeżdżał w odwiedziny najczęściej, jak się da.

Teraz Jett jest ze mną na stałe, a ja próbuję odzyskać stracony czas.

Uśmiecham się do siostry i kiwam głową, przyznając jej rację.

– Ale wiesz, że nie będziemy zbyt daleko od siebie, kiedy się wyprowadzę?

– Jasne. Nie zapomnij o jutrzejszej rodzinnej kolacji. Będziemy świętować wielką nowinę Rowana.

– Tę, o której oficjalnie nic nie wiemy? Że dokupił kolejne osiemdziesiąt hektarów ziemi?

Odpowiada mi szerokim uśmiechem.

– Właśnie.

– Czemu, do cholery, aż tyle zapłacił?

– Bo walczył na aukcji z Charlotte Sullivan.

Wywracam oczami.

– I przepłacił tylko po to, żeby z nią wygrać?

Brynn śmieje się pod nosem.

– Wypowiedziałeś magiczne słowo: „wygrać”. Nic innego się dla niego nie liczy, jeśli chodzi o tę kobietę i jej rodzinę.

Mój brat to skończony idiota.

– Posłuchaj, Grady, sporo o tobie myślałam.

– To nigdy nie zwiastuje nic dobrego.

– Och, siedź cicho! Uważam, że powinieneś gdzieś wychodzić, spotykać się z ludźmi – stwierdza, przerzucając papiery w swojej torbie.

Przyglądam się siostrze, jakby co najmniej wyrosły jej rogi.

– Z jakimi ludźmi?

– No z ludźmi! Znaleźć sobie przyjaciół albo umawiać się na randki.

– Ale ja mam przyjaciół.

Krzyżuje ręce na piersi.

– Nie masz. Masz rodzeństwo. My nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Mówię poważnie, minęły już prawie cztery lata i… sama nie wiem… ale chyba powinieneś kogoś sobie znaleźć.

Słyszę o tym nie pierwszy raz. Problem w tym, że nie czuję takiej potrzeby. Kochałem swoją żonę. Straciłem ją i wolałabym uniknąć przechodzenia drugi raz przez taki koszmar.

Poza tym teraz skupiam się tylko na Jetcie i własnej firmie. To nie jest dobry czas na tego typu decyzje, ale moja siostra, mimo że ma dobre intencje, kompletnie tego nie rozumie.

– Trudno się z kimś związać, jeśli prawie nikogo nie znasz. Poza tym na razie próbuję poznać miasto. Nie mam czasu wychodzić i… zajmować się tego typu głupstwami.

– Więc nie chcesz się z nikim umawiać?

– Nie. Nie chcę się z nikim umawiać.

Ciągnie dalej ten temat, jakby w ogóle mnie nie słyszała.

– Wiesz, mam przyjaciółkę i myślę, że idealnie byście do siebie pasowali.

– Nie pójdę na randkę z żadną twoją koleżanką z fitnessów!

Co to to nie!

– Dlaczego nie? Mówiłeś, że nie masz czasu poznawać ludzi, a ja mam mnóstwo znajomych. I problem z głowy.

Wzdycham z rezygnacją.

– Nie chcę, żebyś mnie swatała.

– Ktoś musi ci pomóc.

– Nie, nie musi.

– Posłuchaj, umów się z Margaret. Jest miła, atrakcyjna, ma dobrą pracę i lubi dzieci. Zarezerwowałam już dla was stolik.

– Odwołaj to – cedzę przez zaciśnięte zęby.

Jett przybiega z powrotem do nas.

– Tatusiu, mam buty!

Nie uznaję tej rozmowy za zakończoną, ale nie zamierzam prowadzić jej w obecności Jetta. Odwracam się do synka i kręcę przecząco głową.

– Masz buty, kolego, ale dwa różne i włożone odwrotnie. – Biorę go na ręce i ryczę jak lew, a on wtóruje mi śmiechem. – Chodź, poszukamy dwóch jednakowych. To na razie, Brynn. I mówiłem serio, odwołaj rezerwację, bo nigdzie się nie wybieram.

– Zobaczymy! Miłego dnia, chłopaki! Kocham was!

Kiedy Jett jest gotowy do wyjścia, zabieram nasze rzeczy i wyruszam razem z nim do przedszkola, zostawiając w domu swoją siostrę z jej idiotycznymi pomysłami. W trakcie dwudziestominutowej jazdy Jeff wydaje się pogodny i całkowicie pochłonięty oglądaniem czegoś na iPadzie. Załatwienie dla niego miejsca w przedszkolu okazało się o wiele trudniejsze, niż się spodziewałem. W naszym mieście działa tylko jedno i ma listę rezerwową. Na szczęście w jego grupie wiekowej akurat zwolniło się miejsce i udało się nam ominąć kolejkę, ponieważ Brynlee parę miesięcy wcześniej pomogła właścicielce rozwiązać jakiś problem prawny.

Kiedy przyjeżdżamy na miejsce, Jett wygląda przez okno z nadąsaną miną.

Błagam, byle tylko nie powtórzyło się to, co wczoraj.

– Chodź, kolego – mówię, po czym biorę go za rękę i prowadzę do budynku.

To dla nas obu zupełnie nowe doświadczenie. Nasze pierwsze tygodnie po przyjeździe do Sugarloaf były luźne i wypełnione rozrywkami. Oprowadzałem Jetta po okolicy, codziennie chodziliśmy do parku i na lody. A teraz zaczyna się szara rzeczywistość.

– Do przedszkola nie, tatusiu! – protestuje Jett i szarpie mnie za rękę, kiedy dochodzimy do drzwi.

– Wiem, że jest ci ciężko, tęsknisz za babcią, dziadkiem i za domem, ale w przedszkolu jest naprawdę fajnie. Twoje panie są bardzie miłe i…

Próbuję wytłumaczyć coś trzylatkowi, który w ogóle mnie nie słucha, ale nie wiem, co innego mam zrobić, a to mi się wydaje najlepszym rozwiązaniem. Postanawiam więc wrócić do punktu wyjścia w negocjacjach.

– W przedszkolu jest fajnie.

– Niefajnie.

Racja, może i nie. Sam też go nie znosiłem, ale nie ma wyjścia, musi tam chodzić.

– Cześć, Jett – rozlega się za mną łagodny głos.

Odwracam się, żeby zobaczyć, kto to, i oddech więźnie mi w gardle. Kobieta, która stoi przede mną, jest olśniewająca. Ma długie blond włosy przerzucone przez prawe ramię i najcieplejsze, najpiękniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Trzyma za rękę małą dziewczynkę, która jest jej wierną kopią.

– Ty pewnie jesteś tatą Jetta. Mam na imię Addison, a to Elodie. Są razem w grupie.

Prostuję się i odchrząkuję.

– Tak, to ja. – Wyciągam do niej dłoń. – Grady Whitlock.

– Ojej! No tak! Czasami trudno mi dodać dwa do dwóch. Jestem Addison Davis. Przeprowadziłam się tutaj kilka lat temu, ale nadal nie wszystkich kojarzę. Wierz mi, czasem kogoś widzę i jest mi głupio, że go nie znam, więc… wygaduję bzdury – stwierdza ze śmiechem. – No dobrze, to jeszcze raz. Znam się z twoim bratem, Asherem, bo „Uciekaj do Nas” z nim współpracuje.

– „Uciekaj do Nas”?

Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówi.

– Tak, schronisko dla uciekinierów w naszym mieście. Jestem jedną z jego założycielek. Moja wspólniczka i przyjaciółka, Blakely, prowadzi nasz drugi oddział w Oregonie.

– To wspaniale. Witamy w Sugarloaf. Chociaż mnie chyba powinno się mówić to samo, bo nigdy nie mieszkałem tu na stałe.

– Nie? A to nie wiedziałam.

Kręcę przecząco głową.

– Moja matka przeprowadziła się tutaj, kiedy Brynn była dziec­kiem, ale ja w tym czasie studiowałem na uczelni, a… potem służyłem w wojsku.

– Dziękuję za służbę dla kraju.

– Nie musisz mi dziękować.

Zawsze czuję się niezręcznie, kiedy ktoś wypowiada tę oficjalną formułkę. Spełniłem swój obowiązek z własnej, nieprzymuszonej woli. Uwielbiałem swoją pracę, latanie i wszystko, co się z nim wiąże, jednak nie mam poczucia, że robiłem coś wyjątkowego. Jasne, nie każdy się do tego nadaje, ale nie uważam, żeby należały mi się specjalne podziękowania.

– Ale chcę.

Elodie zaczyna się dąsać.

– Chcę malować, mamusiu!

W tym samym momencie Jett zaczyna od nowa swoją śpiewkę:

– Do przedszkola nie!

– Czy kiedyś będzie lepiej? – pytam Addison.

– Ani trochę, ale Elodie też na początku nie cierpiała przedszkola. Wcześniej zawsze przebywała ze mną albo z kimś z rodziny, więc kiedy ją tu zapisałam, przeżyła szok. Jett też się przyzwyczai. To naprawdę dobre miejsce dla dzieci.

Przytakuję jej, łudząc się, że to prawda.

– Skoro tak mówisz…

Bierze Elodie na ręce.

– Tylko bądź stanowczy i nie ustępuj.

– Brzmi sensownie.

– Pomóc ci? – proponuje Addison. – Mówią, że do wychowania dziecka potrzebna jest wioska.

Nie chcę wyjść na nieudacznika, który nie potrafi nawet odprowadzić dziecka do przedszkola, więc z uśmiechem zaprzeczam.

– Dam radę. Byłem kiedyś dowódcą eskadry i skoro udawało mi się zmusić chłopaków, żeby mnie słuchali, teraz też sobie poradzę.

Jett szarpie mnie coraz mocniej za rękę.

Addison przygląda się, jak syn o mało nie wyrywa mi ramienia ze stawu, zagryzając wargi i próbując stłumić uśmiech.

– No dobrze. W takim razie powodzenia. Muszę szybko odprowadzić Elodie i wracać, żeby zwolnić pracowników z nocnej zmiany.

– Jasne.

– Miło było cię poznać. Na pewno jeszcze się zobaczymy.

Nie, o ile się o to postaram. Nie mam czasu spotykać się z przyjaciółmi ani z pięknymi kobietami. Gdybym tylko wspomniał o Addison, moja siostra od razu zaczęłaby sobie wyobrażać nie wiadomo co. A Bóg mi świadkiem, że to ostatnie, czego mi w tym momencie potrzeba.

– Ciebie również było miło poznać.

Wchodzi do budynku i w tym momencie Jett szarpie mnie za rękę tak gwałtownie, że coś mi w niej chrupie, i próbuje mnie zaciągnąć z powrotem do auta.

– Nawet o tym nie myśl, kolego.

I wtedy… urządza mi scenę, na którą kompletnie nie byłem przygotowany: rzuca się z wrzaskiem na ziemię i wierzga na oślep nogami.

– Do przedszkola nie! Do przedszkola nie!

Wykrzykuje wciąż jedno i to samo, a ja biorę go na ręce, próbując jednocześnie unieruchomić mu nogi, żeby mnie nie kopnął. Ludzie przystają i przyglądają się, jak usiłuję wnieść rozwrzeszczanego synka do budynku przedszkola.

Na szczęście kobieta w recepcji nie patrzy na mnie krytycznym wzrokiem, tylko się uśmiecha.

– Widzę, że Jett nie jest dzisiaj zbyt zadowolony?

– Co?! – pytam. Nie słyszałem, co dokładnie powiedziała, bo w uszach dzwonią mi wrzaski syna.

– Nie jest zadowolony?! – odkrzykuje.

– A jak się pani wydaje? – odpowiadam, siląc się na uśmiech, żeby nie wyjść na gbura.

Wybucha śmiechem, po czym prowadzi mnie korytarzem i otwiera drzwi do sali. Obok nas przemyka Addison, posyłając mi leciutki uśmiech pełen zrozumienia.

Podchodzi do nas nauczycielka. Stawiam Jetta na podłodze i przytrzymuję go delikatnie za ręce.

– Jett, wystarczy.

Ma na ten temat inne zdanie. I nie daje za wygraną.

Bywałem w życiu w naprawdę niebezpiecznych sytuacjach. Któregoś dnia na misji wykonywaliśmy rutynowe ćwiczenia lotnicze, w trakcie których zgubiłem silnik. Zostałem przeszkolony na taką ewentualność, ale to zawsze jest lekki szok. Wykorzystałem zdobytą podczas szkoleń wiedzę, zachowałem zimną krew i udało mi się wrócić bezpiecznie do bazy.

Ale na taką sytuację jak dziś nikt mnie nie przygotował.

– Jett, kolego, daj już spokój – próbuję ponownie do niego dotrzeć z sercem ściśniętym na widok jego łez.

Nauczycielka staje obok mnie i kładzie mi rękę na ramieniu, po czym sama stara się przemówić mu do rozsądku.

– Jett, zaraz będziemy się bawić samochodami, chcesz zobaczyć?

Odwraca głowę w przeciwną stronę.

– Nie chcesz się bawić? W takim razie pani Jamie właśnie koloruje z dziećmi, może z nimi porysujesz?

Nie odpowiada, ale przynajmniej ucichły jego wrzaski. Teraz już tylko udaje, że nas nie widzi.

Nauczycielka z trudem tłumi śmiech.

– Rozumiem cię, kolorowanie może się znudzić. Twój tata lata samolotem, prawda?

Na te słowa podnosi na nią wzrok.

Wyręczam go w odpowiedzi.

– Tak, latam. Jett uwielbia samoloty.

Kobieta aż wzdycha z wrażenia, wyraźnie na pokaz, ale mały chyba połyka haczyk.

– Ja też za nimi przepadam! Wiesz, że u nas możesz się pobawić samolotami?

Odwraca nieznacznie głowę w jej stronę.

– Samolotami?

– Tak, mamy całe pudło.

Jett spogląda na mnie załzawionymi oczami, a potem odwraca się w stronę kącika z zabawkami. Czuję, jak kurczowy uścisk jego dłoni słabnie. Jest nadzieja, że samoloty będą tym, co go przekona do przedszkola, trzeba tylko dać mu trochę czasu. Kobieta wyciąga do niego rękę, a on puszcza moją i ujmuje jej dłoń.

Kryzys zażegnany.

Stoję nieruchomo, nie wiedząc, co teraz zrobić, gdy nagle podchodzi do mnie inna nauczycielka.

– Z czasem będzie łatwiej.

– Naprawdę?

– Wiem z doświadczenia, że te najbardziej oporne dzieciaki po jakimś czasie wręcz wbiegają do sali. Z nim też tak będzie.

Przyglądam się z daleka, jak mój syn, którego życie niespodziewanie wywróciło się do góry nogami, jeździ samolotem po dywanie z nadrukiem ulic. Zawsze był bardzo pogodnym dzieckiem. Kiedy odwiedzałem go u dziadków albo rozmawiałem z nim na wideo, ciągle się uśmiechał i był bardzo grzeczny. Odkąd jest ze mną na stałe, kompletnie go nie poznaję.

– Co teraz? – pytam.

Kobieta wskazuje głową drzwi.

– Teraz trzeba się dyskretnie wymknąć. Mamy wszystko pod kontrolą, panie Whitlock.

Cieszę się, że przynajmniej oni, bo ja zdecydowanie nie.

Kiedy wychodzę na zewnątrz, natykam się na Addison. Rozmawia przez telefon, krążąc nerwowo po chodniku i przeczesując ręką włosy.

– Rozumiem, ale muszę się dostać do pracy. Nie mogę czekać kilka godzin, dopóki on nie wytrzeźwieje.

Podchodzę do niej.

– Addison? Coś się stało?

Odsuwa komórkę od ucha.

– Złapałam gumę i nie mam koła zapasowego, a firma holownicza nie wie, kiedy tu dotrze.

– A twój mąż czy ktoś inny nie może po ciebie przyjechać?

– Jestem wdową, a… Wiesz co, już w porządku. Zadzwonię po przyjaciółkę.

Jej słowa poruszają mnie do żywego. Okazuje się, że ona również straciła małżonka i wychowuje samodzielnie dziecko. Tak samo jak ja.

Zanim ktoś tu dotrze, minie co najmniej pół godziny. A ja jestem na miejscu i akurat dzisiaj nie śpieszę się na lotnisko.

– To może ja cię podwiozę – proponuję.

Otwiera szerzej oczy.

– Nie, nie chcę ci sprawiać kłopotu, musiałbyś przeze mnie jechać taki kawał aż do centrum. Na pewno znajdę kogoś, kto mnie stąd odbierze.

– Żaden problem. I tak miałem zamiar jechać w twoją stronę. Proszę, pozwól, że cię podrzucę.

– Na pewno? – pyta z wahaniem w głosie.

– Oczywiście.

Raz przecież mogę się spóźnić, skoro brat i tak nie płaci mi za moją pracę.

– Ratujesz mi życie. Dziękuję.

2Addison

Nie wiem, czy to rozsądne wsiadać do samochodu faceta poznanego pięć minut wcześniej, ale to jeden z Whitlocków, a poza tym… nie mam wyboru.

Wystukuję pośpiesznie wiadomość do swojej przyjaciółki, Devney, żeby ją zawiadomić, co się ze mną dzieje, na wypadek gdybym zaginęła. Wtedy będzie mogła zorganizować akcję poszukiwawczą. Skończyło się na tym, że Grady wkroczył do akcji i sam negocjował z firmą holowniczą po tym, jak się zdenerwowałam i przerwałam połączenie, ponieważ powtarzali w kółko to samo. Teraz siedzę w jego aucie, a on próbuje się dogadać z jej właścicielem.

Ja:

Złapałam gumę, a koło zapasowe… też kapeć. Grady Whitlock podrzuci mnie do pracy.

Devney:

Interesujący poranek.

Nie wiedziałam, że znasz Grady’ego.

Ja:

Poznałam go dziś rano. Dlatego do ciebie piszę – żebyś wiedziała.

Udostępniam jej swoją lokalizację na telefonie.

Devney:

Sierota z ciebie. Będę śledzić, czy dotarłaś na miejsce, albo przekażę jego bratu, gdzie jest twoje ciało.

Ja:

Z góry dzięki.

Grady obchodzi samochód, a ja staram się nie dostrzegać, jaki jest atrakcyjny. Wysoki, szczupły, z ciemnoblond włosami, które wyglądają, jakby przeczesał je palcami i odgarnął na bok. W jego sposobie poruszania się widać pewność siebie i prezentuje się zabójczo seksownie.

Momentalnie odcinam się jednak od tej myśli. Niech sobie będzie najprzystojniejszym mężczyzną pod słońcem, ale przecież wcale go nie znam.

– W porządku – oznajmia Grady, siadając za kierownicą. – Firma holownicza niedługo przyjedzie i odstawi twój samochód do Tired. Obiecali, że potem odwiozą go pod twoją pracę, ponieważ, cytuję: „zostałaś narażona na duże niedogodności” i nie policzą ci za holowanie.

– Dziękuję. Naprawdę nie musiałeś tego dla mnie robić.

Kręci przecząco głową.

– Żaden problem.

Wydaję z siebie głośne westchnienie ulgi. Ruszamy w drogę. „Uciekaj do Nas” znajduje się w centrum miasta i gdybym próbowała się tam dostać bez auta, zajęłoby mi to co najmniej godzinę. Najgorsze, że spotkało mnie to akurat w sytuacji, gdy moja nowa asystentka dyżuruje w schronisku od wczoraj od dwudziestej drugiej.

– Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna.

Śmieje się.

– Addison, podwożę cię po drodze do swojej pracy. To nic wielkiego, uwierz mi.

Racja. Już to wcześniej mówił. Milknę na chwilę i wyglądam przez okno. Nadal jednak mam poczucie, że robi się niezręcznie i powinnam wypełnić panującą między nami ciszę.

– No dobra – odzywam się i biorę głęboki oddech. – To jak ci się podoba w Sugarloaf?

– Jeszcze do końca nie wiem.

Uśmiecham się, rozumiejąc, co ma na myśli.

– Pamiętam to uczucie. Dorastałam w małym miasteczku, ale każde z nich ma swoją specyfikę. Sugarloaf to wspaniałe miejsce, tylko trzeba się do niego przyzwyczaić. Tobie chyba jest łatwiej, bo masz tutaj rodzeństwo.

Potwierdza.

– To prawda… A ty mówiłaś, że jesteś wdową?

Wspomniałam mu o tym? Naprawdę? Nie żebym specjalnie się z tym kryła, lecz rzadko pierwsza poruszam ten temat.

– Mój mąż został zamordowany nieco ponad trzy lata temu.

Zaraz pojawią się wyrazy współczucia, jak to zwykle bywa.

– To straszne, prawda? Być wdową z małym dzieckiem. Moja żona zmarła mniej więcej w tym samym czasie, co twój mąż. Pękł jej tętniak niedługo po urodzeniu Jetta.

Odwracam się lekko w jego stronę.

– To takie niesprawiedliwe.

– W życiu tak czasami bywa – stwierdza Grady. – W każdym razie przyjechałem tu, żeby być bliżej rodziny i stworzyć Jettowi takie życie, o jakim zawsze marzyła dla niego moja żona.

– Ja z kolei przeprowadziłam się tutaj, żeby uciec ze swojego rodzinnego miasteczka w Oregonie. Ciężko mi się tam żyło, wszędzie widziałam ducha mojego męża, Isaaca. Więc przeprowadziłam się na drugi koniec kraju za namową Devney Arrowood, kuzynki przyjaciela mojego męża. A może powinnam powiedzieć: świętej pamięci męża? Nadal mam z tym problem.

Śmieje się krótko.

– Ja też. Lisa w pewnym sensie nadal jest moją żoną, ale nie ma jej z nami, więc jak mam o niej mówić: „żona”, „zmarła żona” czy może „moja nieżyjąca żona”?

– To takie niezręczne.

– A kiedy próbujesz o tym z kimś rozmawiać, jest jeszcze gorzej – stwierdza Grady, spoglądając na mnie z uśmiechem.

– Spodziewałam się od ciebie wyrazów współczucia – przyznaję. – Za każdym razem je słyszę.

Przyznaje mi rację skinieniem.

– Rozumiem cię. Ludzie zwykle nie wiedzą, co powiedzieć.

– Zawsze chcę, żeby zapytali mnie, jaki był Isaac. Wiem, że nie każdy odczuwa stratę w taki sam sposób jak ja, ale wolałabym o nim porozmawiać, a nie tylko się smucić.

– Opowiedz mi o nim – zachęca mnie Grady.

Odchylam głowę do tyłu i uśmiecham się na jego wspomnienie.

– Był maniakiem, kompletnym fanatykiem futbolu. Uczył historii w liceum tylko po to, żeby móc trenować dzieciaki. Zawsze o tym marzył. Miał ciepły uśmiech i opowiadał najgorsze dowcipy na świecie. Tęsknię za nim, ale… życie toczy się dalej, prawda?

– Prawda, nawet jeśli nam wydaje się to niemożliwe.

Minęły już trzy lata, lecz czasem mam wrażenie, jakby Isaac odszedł wczoraj. Innym razem wydaje mi się, że nie ma go przy mnie o wiele dłużej. Zaczynam pewne rzeczy zapominać, między innymi dźwięk jego głosu. Wtedy odsłuchuję stare wiadomości w poczcie głosowej, żeby znów poczuć z nim bliskość.

– Teraz ty opowiedz mi o swojej żonie – proszę, odwracając się do niego przodem.

– Lisa zawsze się uśmiechała. Cokolwiek się wydarzyło w naszym życiu, przyjmowała to z uśmiechem na twarzy. Kiedy wyjeżdżałem na misję i się żegnaliśmy, puszczała do mnie oko, całowała mnie i odchodziła, podczas gdy żony innych chłopaków płakały i się smuciły. Wiedziała, że wrócę, i to jej wystarczało.

– Musiała być z niej wspaniała kobieta – stwierdzam, kiedy podjeżdżamy pod budynek schroniska.

– To prawda. Codziennie za nią tęsknię. Nie miej mi za złe, jeśli powiem, że Isaac też chyba był wielkim szczęściarzem.

Śmieję się cicho.

– Często mu o tym przypominałam.

Zapada cisza i przez moment mam wrażenie, że wcale nie mam ochoty wysiadać.

– Jeszcze raz dzięki. Naprawdę. Muszę lecieć i zwolnić do domu swoją pracownicę.

Grady pochyla głowę.

– Pewnie się jeszcze zobaczymy.

– Pewnie tak.

Nie wiem dlaczego, ale na tę myśl mój żołądek robi fikołka.

Na szczęście dostałam już z powrotem swój samochód, i to bez rachunku za holowanie, a teraz odhaczam kolejną pozycję na liście rzeczy do zrobienia: próbuję zacząć nowy rozdział w życiu.

– Wow, Addy, to duży krok naprzód – stwierdza moja przyjaciółka, Chloe, gdy stoimy przy stoliku z przekąskami. Przed chwilą zakończyło się spotkanie naszej grupy wsparcia w żałobie.

Zgarniam ostatnie ciastko owsiane z rodzynkami i odwracam do niej głowę.

– A mam inne wyjście? Potrzebny mi ktoś do towarzystwa na wyjazd na wesele, a jedyny sposób, żeby kogoś takiego znaleźć, to znowu zacząć umawiać się na randki.

Wydaje mi się, że nadszedł już na to czas. Minęły trzy lata, odkąd zginął mój mąż. Trzy lata samotności i tęsknoty za normalnym życiem, jakie wiodą moje koleżanki. Już nie mówiąc o tym, że od roku nieustannie słyszę od swojej szwagierki, że Isaac pragnąłby mojego szczęścia.

Dlatego zamierzam być szczęśliwa. Jeśli los będzie łaskawy.

– Hm, wróciłam na rynek randkowy dwa lata temu i muszę cię ostrzec, że jest na nim dużo bubli.

Wybucham śmiechem.

– No pięknie.

Chloe i ja mamy ze sobą wiele wspólnego. Obie poznałyśmy swoich przyszłych mężów jako nastolatki, zakochałyśmy się i zaraz po studiach każda z nas wzięła ślub. Jej mąż zginął w koszmarnym wypadku samochodowym, a mój został zamordowany z zimną krwią. Byłyśmy wtedy bardzo młode i szczęśliwe i zostałyśmy brutalnie pozbawione dotychczasowego życia. Jedyne, co nas różni, to że ze mną została cząstka Isaaca – nasza córka, Elodie, dla której zdołałam się pozbierać po tamtym feralnym dniu.

– Wierz mi, nie jest kolorowo – oznajmia Chloe z sardonicznym uśmieszkiem.

– Już nie wspominając o tym, że nawet nie wiem, jak zacząć – przyznaję. – Brielle, moja szwagierka, która mieszka w Rose Canyon, uważa, że powinnam sobie założyć profil na portalu randkowym, ale… ona nie jest ekspertką od tych spraw.

– O rany, serwisy randkowe są jeszcze gorsze.

Powoli zaczynam żałować swojego wyznania na spotkaniu, że jestem gotowa zrobić krok naprzód.

– Nie jest chyba aż tak źle?

– Spróbuj sobie wyobrazić najgorszą randkę świata.

Staram się stworzyć jej obraz w głowie, ale moje doświadczenia z facetami są praktycznie zerowe. Spotykałam się tylko z jednym i wyszłam za niego za mąż. Na szczęście jest jeszcze Brielle, która ma za sobą kilka naprawdę koszmarnych randek z czasów studiów. Przypominam sobie, jak ze śmiechem opowiadała o beznadziejnych kolacjach i niezgrabnych pocałunkach.

– Okej, już sobie wyobraziłam – oznajmiam, wykorzystując doświadczenia szwagierki.

– Super, no to jest sto razy gorzej.

Wydaję z siebie jęk.

– Teraz mnie załamałaś.

Parska śmiechem.

– Żartowałam, znasz mnie. No, może nie do końca. Dobra, wcale nie żartowałam. Mimo wszystko fajnie będzie mieć towarzyszkę niedoli.

Przez ostatnie kilka miesięcy ani razu nie słyszałam, żeby Chloe kogoś miała.

– Umawiasz się teraz z kimś?

– Nie. Gdy zerwałam z ostatnim facetem, tym, z którym byłam zaręczona, postanowiłam zrobić sobie przerwę od nurkowania w tym szambie. Spróbuję ponownie, kiedy znów poczuję się na siłach.

– Wiesz co? Naprawdę robisz świetną robotę, żeby mnie zachęcić do randkowania – stwierdzam ociekającym sarkazmem głosem.

Może nie jestem jeszcze gotowa na ten krok? Dobrze mi się żyje samej. Mam cudowną córeczkę, przyjaciół i jestem blisko z rodziną Arrowoodów, którą traktuję jak swoją własną. Devney uratowała mi życie, namawiając mnie na przeprowadzkę do Sugarloaf po śmierci męża. Jestem szczęśliwa i mam świetną pracę: pomoc uciekinierom, którzy dzięki mnie mogą uniknąć tragicznych sytuacji, sprawia, że czuję się spełniona. Owszem, jestem samotna i tęsknię za uściskami, pocałunkami i miłością, ale z czasem ich brak nie będzie aż tak dotkliwy.

Jest jednak powód, który zmotywował mnie do działania: potrzebuję kogoś do pary na wesele Jenny w Oregonie.

Chloe kładzie mi dłoń na ramieniu.

– Jedno mnie ciekawi: dlaczego akurat teraz?

Śmieję się pod nosem.

– Potrzebuję osoby towarzyszącej na ślub. Znudziło mi się wiecznie występować jako wdowa po Isaacu i cała ta smutna otoczka, kiedy jestem w rodzinnym mieście. Może zabrzmi to głupio, ale właśnie dlatego jestem zdopingowana, żeby kogoś sobie znaleźć. Poza tym nie sądzę, żeby Isaac chciał mnie widzieć na zawsze samotną i przygnębioną. Dlatego carpe diem i takie tam.

Musiałam wypowiedzieć te słowa na głos. Nadać im sens i uświadomić wszystkim, że jestem gotowa iść naprzód.

– Według mnie na pewno by nie chciał. Sama też to sobie powtarzam. Żałuję tylko, że nie jest tak łatwo jak z Chetem. Podszedł do mnie w autobusie, usiadł obok, uśmiechnął się, ja odpowiedziałam mu tym samym, a potem wziął mnie za rękę. Nawet nie wiem, jak do tego doszło.

– Wszystko było prostsze, kiedy byłyśmy nastolatkami – potwierdzam. Mnie również szybko poszło. Isaac mi się podobał, ja podobałam się jemu, któregoś dnia pocałowałam go w policzek i od tamtej pory byliśmy parą.

– A teraz znów jesteśmy w tym samym miejscu, już dorosłe, i czekamy, żeby drugi raz trafił nas piorun sycylijski.

Przyznaję jej rację, kiwając głową, i odgryzam kęs ciastka.

– Byłoby dobrze, gdyby poraził mnie w ciągu najbliższych dwóch miesięcy.

Przyjaciółka zaciska wargi w wąską linię.

– Jak to… dwóch miesięcy?

Wzdycham głośno.

– Moja przyjaciółka z dzieciństwa bierze ślub, a jej przyszły mąż kandyduje na senatora z Oregonu, więc urządzają wesele z wielką pompą. Bardzo, ale to bardzo nie chcę pojechać tam sama, zwłaszcza że będę druhną. Muszę mieć kogoś do pary. Muszę pokazać się z mężczyzną, który jest we mnie zabujany na śmierć i życie.

Nie muszę wyjaśniać Chloe dlaczego. Dobrze rozumie, jak ciężko jest przebywać w rodzinnych stronach komuś, komu zmieniło się całe życie. Tym razem gdy pojawię się w Rose Canyon, nie będę już tamtą dziewczyną. Będę w innym miejscu – lepszym.

Oto ja, panowie single, gotowa na nową miłość!

– Czyli randkowanie pod presją czasu. Co może pójść nie tak?

– Hej, Addy – mówi Phil Davenport, stając obok Chloe. – Bardzo udane spotkanie.

– Hej, mhm, rzeczywiście udane. Miło słyszeć, że coraz lepiej sobie radzisz po śmierci mamy.

Matka Phila zmarła jakieś cztery lata temu. Mieszkał z nią przez całe życie i opiekował się nią, kiedy zachorowała na nowotwór. Jak mówiła Chloe, ich relacja była dosyć nietypowa. Tańczyli w parze w corocznym maratonie tańca, grali w bingo w Klubie Rotariańskim i brali udział w rozmaitych oryginalnych imprezach, które wymyślano w mieście. Jednak na spotkaniach naszej grupy nikogo nie oceniamy. To bezpieczne miejsce, gdzie możemy przyjść i przepracować swoje emocje.

Ale w barze, po spotkaniu to już całkiem inna historia.

– Tak, lepiej. Tęsknię za nią, była moją najlepszą przyjaciółką. Ty na pewno to rozumiesz. Wiem, że czułaś to samo do swojego męża.

Odpowiadam mu skinieniem, bo… w tej sytuacji nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Śmierć rodzica jest ciężkim doświadczeniem, ale to nie są te same emocje, które towarzyszą stracie małżonka.

Chloe uśmiecha się ironicznie i pociąga łyk kawy.

Phil wydaje z siebie głębokie westchnienie.

– Wiesz, bardzo ci kibicuję. Podziwiam, że masz odwagę wyjść do ludzi i zawalczyć o swoje. Że się nie boisz szukać ponownie miłości.

– Dziękuję, Phil.

– Zmotywowałaś mnie. Pomyślałem sobie, że może przyjadę po ciebie w piątek wieczorem i gdzieś się razem wybierzemy.

Chloe krztusi się kawą, a ja robię okrągłe oczy.

– Przepraszam, że co?

– W piątek. Domyślam się, że jeśli ogłosiłaś, że zamierzasz chodzić na randki, jesteś wolna w ten piątek, tak? Może być sobota albo nawet niedziela, jeśli ci bardziej pasuje. – Nachyla się ku mnie. – Wydaje mi się, że się nawzajem pociągamy. Teraz będziemy mogli się o tym przekonać, skoro jesteś otwarta na nową miłość.

O rany… Zerkam na Chloe w nadziei, że mi pomoże, ale ta zdrajczyni tylko śmieje się bezgłośnie. Nie wiem, co mu odpowiedzieć. Phil to miły facet, ale… zdecydowanie nie w moim typie. Jest ode mnie młodszy o dobre osiem lat, a poza tym nie mamy żadnych wspólnych zainteresowań.

Nie mogę uwierzyć, że ta historia przydarzyła mi się na spotkaniu naszej grupy wsparcia w żałobie.

– Posłuchaj, nie jestem pewna, czy chcę zaczynać już w ten weekend.

– Nie? Może ci się wydaje, że to szybko, ale sama mówiłaś jakiś czas temu, że trzeba działać, kiedy masz poczucie, że to odpowiedni moment.

– Powiedziałam tak? Naprawdę? – wzdycham, uciekając wzrokiem w bok.

Chloe, ta niewdzięczna małpa, natychmiast się wtrąca:

– Pewnie, że tak mówiła, Phil. Trzeba się brać do rzeczy. – Piorunuję ją wzrokiem, ale ciągnie niezrażona: – Widzisz potrzebę, spełnij ją.

Moja jedyna potrzeba w tym momencie to jak najszybciej pozbyć się stąd przyjaciółki.

– Chloe, nie mówiłaś przypadkiem, że musisz pojechać po swoją matkę?

– Nie. Na pewno nie.

Po tej akcji będę potrzebowała czegoś więcej niż tylko wsparcia w żałobie. Odwracam się ponownie do Phila.

– Żałuję, ale nie mogę, bo nie mam z kim zostawić Elodie.

Wykorzystuję trzylatkę jako koło ratunkowe, żeby wymigać się od randki.

– Ja mogę jej popilnować, jeśli Devney jest zajęta. Mam wolny weekend. – Gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, Chloe byłaby już martwa. – Powinniście razem wyjść, spędzić miło czas. A Elodie w tym czasie pobawi się z ciocią Chloe.

Phil z miejsca wykorzystuje okazję.

– Wspaniale. To na kiedy się umawiamy? Na piątek czy na sobotę? Jeśli mam być szczery, sobota niezbyt mi pasuje. Mam turniej online, musimy w ciągu sześciu godzin zbudować zamek, nowy dom i stodołę dla naszych zwierząt, nie chciałbym go opuścić. Przygotowywałem się do niego od trzech miesięcy, dzień w dzień.

– To jakaś gra wideo?

– Tak, rewelacja. Pokażę ci kilka moich wideo z tej gry.

– Nie mogę się doczekać… – kłamię.

Phil uśmiecha się od ucha do ucha.

– To będzie randka wszech czasów.

Tak, na pewno będzie ciekawie.

Phil odchodzi i wtedy Chloe nie jest już w stanie się powstrzymać od złośliwego śmiechu.

– Z tym się jeszcze nie umawiałam.

Odwracam się do niej gwałtownie.

– Nienawidzę cię.

Chloe unosi swój kubek do góry z zadowolonym uśmiechem na twarzy.

– Mówiłaś, że potrzebujesz na już kogoś w tobie zabujanego. Zdrowie szczęśliwej pary!

Stękam przeciągle.

– Powinnam była dziś zostać w domu.

3Addison

Ale super! Pierwsza randka. Denerwujesz się? – pyta Brielle, z którą rozmawiam na wideo, leżąc na łóżku i żałując swojej decyzji.

– Nie, bo to nie jest prawdziwa randka. Raczej… Nawet nie wiem, jak to nazwać.

– Dlaczego? – W jej ciepłych, błękitnych oczach, prawie identycznych jak u brata, maluje się dezorientacja.

Przekręcam się na brzuch, opieram telefon o poduszkę i zdradzam jej parę szczegółów na temat Phila, które doprowadzają ją do śmiechu.

– Ale przecież macie coś wspólnego…

– Co?

– Oboje należycie do tej samej grupy wsparcia w żałobie.

Przewracam oczami.

– Rzeczywiście, wymarzony początek.

– Hej, Addy! – woła Spencer, wsuwając głowę przed kamerę.

– Hej! Czy twoja żona mówiła ci, że postanowiłam zacząć się spotykać z facetami i jestem umówiona na pierwszą randkę?

– Tak, coś wspominała.

Te trzy zwyczajne słowa wywołują ukłucie w moim sercu. Też tak chcę. Pamiętam to uczucie, jak cudownie było zwierzać się Isaacowi ze wszystkiego, nawet największych głupstw. Czy to coś złego, że za tym tęsknię? Chciałabym znów mieć kogoś, z kim mogłabym dzielić się codziennymi sprawami.

Prędko upycham swoje tęsknoty do szufladki w głowie, z której na chwilę się wymknęły.

– Aha. Musi się ze mną spotkać w piątek, bo w sobotę bierze udział w jakimś turnieju budowania online, do którego długo się przygotowywał.

– Odwołaj to – rzuca bez wahania Spencer.

– Nie mogę. Phil to miły facet, ale też bardzo nieśmiały i wycofany. Zaproszenie mnie na randkę kosztowało go sporo nerwów. Byłabym zła na siebie, gdybym ją odwołała albo wystawiła go do wiatru.

– Znasz moje zdanie na ten temat.

Tak, Spencer ma zero skrupułów i żadna siła nie zmusiłaby go do takiej randki. Wychowałam się w małej mieścinie na wybrzeżu Oregonu w towarzystwie czterech najfajniejszych chłopaków, jakich tylko dziewczyna może sobie wymarzyć. Potem dostałam w prezencie od życia nie tylko Isaaca, ale i jego najlepszych przyjaciół: Spencera, Emmetta i Holdena. Zawsze byli jak cztery punkty na moim kompasie, a ja znajdowałam się w jego centrum. Dzisiaj każde z nas podąża własną drogą i są dni, kiedy czuję się nieco zagubiona.

Uśmiecham się lekko do Spencera, odsuwając od siebie wcześniejsze myśli.

– Znam. Ale chciałabym znowu żyć tak jak wy wszyscy, wiesz? Tęsknię za kimś bliskim, z kim mogłabym o wszystkim porozmawiać.

Spencer spogląda na Brielle, a potem przenosi spojrzenie ponownie na mnie.

– Rozumiem.

– I dlatego muszę znowu zacząć się umawiać.

– No dobra – wtrąca Brie – mam twój profil na portalu. Devney też zna do niego hasło, więc razem zrobimy selekcję. Zobaczysz, będzie super.

– Nie! Na to się nie zgodziłam! – protestuję.

Nie pozwolę im szukać dla mnie faceta.

– Już wszystko załatwione. Devney zajmie się Elodie w te dni, kiedy będziesz miała randki, i… zobaczysz, znajdziemy ci idealnego faceta.

Jęczę i opadam z rezygnacją na plecy.

– Nie da się z wami wytrzymać.

– Posłuchaj, idź na to spotkanie w piątek. Potraktuj je jak… jazdę próbną. A potem, miejmy nadzieję, podsuniemy ci paru lepszych kandydatów.

Wykluczone. Brielle nie zdradzi mi hasła, ale wydobędę je od Devney i zatrzymam ten rozpędzony pociąg, zanim dojdzie do katastrofy.

Przez następne dni robię wszystko, byle tylko nie myśleć o zbliżającej się randce z Philem. Pracuję, sprzątam dom, przemeblowuje pokój Elodie, żeby jak najlepiej wykorzystać wolne miejsce, a nawet robię porządki w rachunkach potrzebnych do wypełnienia zeznania podatkowego – za osiem miesięcy.

Ale dzisiaj zbliża się to, co nieuniknione.

Wieczorem jestem umówiona z Philem i wciąż nie mogę się zdobyć, żeby do niego zadzwonić i odwołać nasze spotkanie.

Rozlega się pukanie do drzwi. Kiedy je otwieram, w progu stoi Devney.

– Niania przyjechała – oznajmia, unosząc w ręku butelkę wina.

– To dla mnie?

Wybucha głośnym śmiechem.

– Mowy nie ma! Ty musisz mieć dziś wieczorem sprawne wszystkie zmysły.

– Pewnie wrócę do domu, zanim zdążysz je otworzyć.

Cofam się i wpuszczam przyjaciółkę do środka. Trudno mi nawet wyrazić, jak wiele dla mnie znaczy. Od razu się zaprzyjaźniłyśmy, jeszcze w dzieciństwie. Przyjechała do Rose Canyon w odwiedziny do kuzyna, Emmetta, a ponieważ według nich byłam jedyną dziewczyną w mieście, która nadawała się na wspólne wyjścia i imprezy, miałam okazję dobrze ją poznać. Potem korespondowałyśmy ze sobą, a kiedy przeżywałam stratę Isaaca, namówiła mnie, żebym się do niej przeprowadziła.

To była najlepsza decyzja w moim dotychczasowym życiu.

Przyjazd do Sugarloaf był dla mnie jak nowy początek. Mogłam tutaj żyć bez krążących mi nad głową duchów przeszłości.

– Gdzie Elodie?

– W bawialni, ogląda film. Dałam jej jeść, wykąpałam ją i jest już w piżamie.

– Czyli przyszłam w samą porę, żeby ją nakarmić słodyczami i napoić bąbelkami, po których nie zaśnie przez całą noc.

Wywracam oczami.

– Błagam cię. Nie zrobiłabyś mi tego.

– Nie, ale tym razem to specjalna okazja i tak dalej.

Devney stawia butelkę na stole, po czym spogląda na mnie z zaciśniętymi w wąską linię wargami.

– Idziesz w tym, co masz na sobie?

– Tak, a co? Źle wyglądam? – Spoglądam w dół na letnią sukienkę na ramiączkach.

– Hm… Idziesz do kościoła czy na randkę?

– Przecież to sukienka.

– Niezbyt seksowna.

Wznoszę oczy do sufitu.

– Nie usiłuję wyglądać seksownie.

– To akurat dobrze ci wychodzi – stwierdza z uniesionymi brwiami. – Posłuchaj, wiem, że Phil na bank nie jest facetem, w którym się zakochasz, ale to twoja pierwsza randka od… prawie trzydziestu lat. Ledwo wyszłaś z brzucha matki, od razu związałaś się ze swoim mężem. Musisz się na teraz trochę postarać.

Zerkam ponownie po sobie, czując się lekko nieswojo.

– Myślałam, że ładnie wyglądam.

Devney robi krok w moją stronę i kładzie mi dłoń na ramieniu.

– Bo tak jest! Sukienka wygląda ładnie i ty w niej też, ale byłaby odpowiednia, gdybyś szła do pracy albo do sklepu, a nie na pierwszą randkę.

– Nie ja sobie tę randkę zorganizowałam, wiesz o tym, prawda?

Przyjaciółka się uśmiecha.

– Wiem, i chociaż udajesz, że nadal jesteś zła na Chloe, co mnie bardzo bawi, trzeba ją pochwalić. Lepiej nie mogło się ułożyć.

Słysząc to, zaczynam się zastanawiać, czy Devney przypadkiem nie napoczęła wina, jeszcze zanim do mnie przyszła.

– Ekhm… że co?

– Phil nie rokuje, więc to idealna jazda próbna.

Co one wszystkie mają z tą jazdą próbną?

– Nie chcę niczego na próbę. Chcę prawdziwej randki.

Devney ciężko wzdycha.

– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Nawet sobie tego nie wyobrażasz. Dziś wieczorem po raz pierwszy od czasów Isaaca usiądziesz naprzeciwko mężczyzny w romantycznej sytuacji. Pomyśl tylko, jak byłoby ci trudno, gdy to był facet, z którym miałabyś ochotę spotykać się na serio. Byłoby ci ciężko, Addy. Wykorzystaj tę randkę jako test, zanim rzucisz się na głęboką wodę.

Ciekawe, co by było, gdyby na miejscu Phila znalazł się ktoś inny. Ktoś wysoki, pewny siebie i bardzo seksowny, kto sprawia, że mój żołądek robi małego fikołka. Ktoś w typie Grady’ego Whitlocka, który zostawił mi liścik za wycieraczką, gdy mój samochód magicznym sposobem pojawił się przed budynkiem „Uciekaj do Nas”.

Kręcę gwałtownie głową, żeby otrząsnąć się z tych myśli, i spoglądam na przyjaciółkę, na której wargach drga lekki uśmiech.

– Może masz rację.

– Jasne, że mam. Chodź, pójdziemy na górę i znajdziemy ci coś bardziej wystrzałowego do ubrania. I zrobimy odrobinę mocniejszy makijaż, żebyś mogła się lepiej wczuć w sytuację.

Robię to tylko z jednego powodu: chcę dotrzymać danej sobie obietnicy, że nie pojawię się na weselu w swoim rodzinnym mieście jako zbolała wdowa. Jestem gotowa, aby znowu być szczęśliwa, a to oznacza, że muszę ruszyć do przodu. Ta randka nie musi być idealna ani z idealnym facetem, ważne, żeby doszła do skutku. To mi da poczucie, że zaczęłam szukać mężczyzny, którego będę chciała zabrać ze sobą na ślub.

Dlatego czuję, że powinnam spróbować i poddać się całej tej idei randkowania, a poza tym Phil jest całkiem miły. Na pewno nie zachowa się dziwnie ani gburowato, tylko po prostu nie jest w moim typie.

Zanim zdążymy wejść na górę, przybiega do nas Elodie i z chichotem rzuca się w ramiona Devney.

– Ciocia Devney! – woła, uroczo sepleniąc jej imię. – Idziemy jutlo z mamusią do palku!

– Do parku! – Głos przyjaciółki ocieka entuzjazmem. – Uwielbiam park! Dlaczego mi nie powiedziałyście?

– Możesz też psyjść! – proponuje Elodie.

– Bardzo chętnie. Powinniśmy jeszcze zaprosić ciocię Chloe.

– Mamusiu, ciocia Chloe też może psyjść?

Uśmiecham się do zawsze pogodnie nastawionej do ludzi trzylatki.

– Tak, skarbie, też może.

Elodie splata dłonie.

– Palk! Palk! Idziemy do palku!

Devney cmoka ją w policzek.

– A dzisiaj spędzisz wieczór ze mną. Prawda, że będzie fajnie?

Mała skwapliwie potwierdza i ponownie ściska Devney.

– Kocham tego dzieciaka.

– Ja też.

Devney poprawia ją sobie na rękach, a potem przechodzi na drugi koniec pokoju.

– Chodźmy teraz na górę poszukać dla ciebie czegoś seksownego.

Kiedy schodzę ponownie na dół, mam na sobie sukienkę do kolan w kolorze bakłażana z dekoltem w kształcie serca. Jak na ironię nosiłam ją na ostatnim ślubie, na który byłam zaproszona w Sugarloaf. Jest gustowna, dobrze podkreśla figurę i świetnie się nadaje na pierwszą randkę. Dobrałam do niej złote szpilki i kopertówkę.

– Teraz jest o wiele lepiej. Przynajmniej widać ci kawałek cycka.

Kręcę z rezygnacją głową.

– No dobra, bo zaraz się spóźnię. – Podchodzę prędko do Elodie i cmokam ją w policzek. – Bądź grzeczna i słuchaj cioci Devney.

– Będę! – odpowiada, chichocząc.

Odwracam się do Devney, prosząc w duchu, żeby powiedziała coś, co doda mi otuchy, ale tego nie robi.

– Baw się dobrze. Ja tu wszystkiego dopilnuję.

– Nic więcej mi nie powiesz?

– A co chciałabyś usłyszeć? Skąd się biorą dzieci? Że nie powinnaś iść do łóżka na pierwszej randce?

Jejku, ona jest naprawdę nieznośna!

– Nie pomagasz.

Wzrusza ramionami.

– Daj spokój, Addison, odpręż się i przynajmniej spróbuj dobrze się bawić.

Odpowiadam jej skinieniem, sięgam po kluczyki i prędko wychodzę z domu, zanim zdążę zmienić zdanie.

Siedzimy przy stoliku pod oknem, z którego rozciąga się malowniczy widok. Od prawie pół godziny Phil non stop gada. Naprawdę nie przesadzam. Non. Stop. Początkowo próbowałam go słuchać, ale dałam za wygraną. Wyglądam przez okno i liczę przelatujące samoloty. Siedzimy w Summit View usytuowanej wysoko na stoku Sugarloaf Mountain, najpopularniejszej restauracji na randki i romantyczne kolacje w naszej okolicy.

– I wtedy okazało się, że znowu nie działa u mnie internet, no więc zadzwoniłem do nich i wisiałem sześć godzin na telefonie, zanim w końcu go naprawili. Potrzebuję go na jutrzejszy turniej – ciągnie niezmordowany Phil.

– Oczywiście – mamroczę pod nosem, odprowadzając wzrokiem kolejny przelatujący za oknem samolot. Naliczyłam ich już trzydzieści osiem. Spory dziś ruch.

Jedynym pocieszeniem jest to, że mogę się ukradkiem przysłuchiwać prowadzonym dookoła nas rozmowom. Para przy stoliku po lewej jest dziś na pierwszej randce. Dziewczyna ma tak wyjątkowo piskliwy głos, że nie da się jej nie słyszeć.

– l wtedy ta laska walnęła ręką w stół. – Naśladuje tamten gest, aż prawie podskakuję na krześle. – Powiedziałam jej: o nie, nie, paniusiu, nie będziesz w ten sposób ze mną rozmawiać w mojej siłowni!

Uśmiecham się i chyba robię to w odpowiednim momencie, bo Phil z ożywioną miną kontynuuje swój monolog. Staram się skupić na jego słowach, jak mogę, ale jego głos przywodzi mi na myśl nauczyciela od przyrody z liceum. Mówił tak monotonnym tonem, że jego lekcje zawsze mnie usypiały.

Przy stoliku za moimi plecami ma miejsce coś w rodzaju kolacji biznesowej. Siedzą tam dwaj mężczyźni, ale przez większość czasu mówi tylko jeden. Dobrze ich słyszę, głównie za sprawą jego barwnego południowego akcentu. Ta rozmowa jest znacznie bardziej zajmująca niż słowotok Phila.

– Przykro mi, chłopcze. Chciałbym zainwestować w twoją firmę i ogólnie twój plan brzmi świetnie, ale my jesteśmy firmą rodzinną. Chcemy znać naszych ludzi, ich rodziny, przyjaciół, a ty nie chcesz mi nic na ten temat powiedzieć. Masz żonę? Narzeczoną? Kogoś, kto mógłby ci towarzyszyć na kolacjach biznesowych?

Phil wyciąga do mnie rękę, odrywając mnie od podsłuchiwania ich rozmowy.

– Pomyślałem sobie, że na drugiej randce powinniśmy zrobić coś innego.

To mnie przywołuje do rzeczywistości.

– Przepraszam, nie dosłyszałam. Co mówiłeś?

– Powiedziałem, że skoro między nami jest tak silna chemia, powinniśmy się umówić kolejny raz w niedzielę.

– Ojej, nie wiem, bo mam Elodie, pracuję i… rozumiesz. Nie jestem pewna, czy mogę przeznaczyć aż tyle czasu na randki. Wiesz sam, jak to jest, ile czasu pochłaniają ci turnieje online.

Z tyłu ktoś parska śmiechem i momentalnie próbuje pokryć go kaszlem.

– Rozumiem, ale wydaje mi się, że nie doceniasz, jak bardzo gry pomogły mi w żałobie.

– Oczywiście, że doceniam, i nie proszę cię, żebyś z nich zrezygnował, ale na pewno zdajesz sobie sprawę, że jako samotna matka oczekuję czegoś więcej.

Phil odchyla się na oparcie krzesła.

– Ja pracuję, Addison. Nie zarabiam dużo, ale w ten weekend w turnieju World of Warcraft można wygrać całkiem niezłe pieniądze. – Nachyla się ku mnie. – Zwycięzca zgarnie pięćset dolarów.

– Wow!

Przytakuje z satysfakcją.

– Tak właśnie nazywa się ta gra. Ty też jesteś Worldie?

Nie mam pojęcia, o czym mówi.

– Nie sądzę.

– Nie chcę, żeby między nami wszystko się skończyło, zanim na dobre się zaczęło. Łączy nas coś wyjątkowego.

Kolejne parsknięcie za moimi plecami, a po nim brzęk upuszczonego widelca. Słyszę czyjś niski głos, ale nie potrafię rozpoznać, do kogo należy.

– Przepraszam – odzywa się mężczyzna za moimi plecami, gdy odsuwając się nieco od stolika, uderza swoim oparciem w moje krzesło.

Już mam się odwrócić, gdy nagle Phil ujmuje moją dłoń.

– Addison, lubię cię. Myślę, że ty mnie też.

Wpatruję się w niego, zapominając o tym, co przed chwilą odwróciło moją uwagę.

– Tak, ale wydaje mi się, że nie mamy zbyt wiele wspólnego.

– Oczywiście, że mamy.

Mrugam kilka razy.

– Na przykład co?

Odchyla się ponownie na krześle i przez chwilę zastanawia.

– Nie wiem, ale jest między nami chemia.

O rany… Muszę załatwić to taktownie, bo nie chciałabym zranić jego uczuć.

– Chemia to tylko jeden z elementów związku. To punkt wyjściowy, z którego zaczyna się budować wspólne życie. Ty i ja mamy tak wiele do przepracowania, że byłoby nam bardzo trudno. Rozumiesz, musiałbyś zrezygnować z gier i się przeprowadzić, znaleźć pracę na cały etat i zostać ojczymem.

Phil blednie na twarzy.

– Wydaje mi się, że to nie fair o coś takiego prosić.

– Masz rację i dlatego uważam, że musimy się dobrze zastanowić nad tym, co robimy.

Ja na przykład w tym momencie plotę bzdury.

– Chyba tak. Nie mogę się wyprowadzić z domu matki. To wszystko, co mi po niej zostało. – Kiwa kilka razy głową. – Przepraszam, Addison. Powinienem był to wcześniej przemyśleć.

– Nic się nie stało – odpowiadam delikatnie. – Cieszę, że zjedliśmy razem kolację i odbyliśmy tę rozmowę, zanim sprawy zaszły za daleko.

– Ja też.

Unosi rękę i przywołuje kelnera, który po chwili do nas podchodzi.

– Tak, proszę pana?

– Prosimy o rachunek – oznajmia Phil.

Kelner, który ma na imię Luke, wraca po minucie z czarnym skórzanym etui i kładzie je na stoliku. Phil wbija w nie wzrok, a potem przenosi spojrzenie na mnie. Domyślam się, że to ja mam zapłacić.

– Ja stawiam.

Kiwa głową na znak zgody.

– Dzięki, moja pensja jeszcze nie wpłynęła i na razie nie zdobyłem nagrody za turniej, a chciałem ją przeznaczyć na naszą drugą randkę. W każdym razie dzięki za kolację. Do zobaczenia na następnym spotkaniu grupy.

Phil wstaje i odchodzi, chociaż nie zdążyłam nawet wyjąć portmonetki.

– Cześć – mówię w powietrze i wsuwam do etui swoją kartę kredytową.

Zaraz potem znów słyszę ten sam śmiech co przedtem. Odwracam się na krześle, gotowa odciąć się temu, kto kpi z mojej koszmarnej randki. Okazuje się, że za moimi plecami siedzi Grady, a jego towarzysz właśnie oddala się od stolika.

Grady przekręca się i spogląda mi w oczy.

– I jak, kolacja się udała?

– Skoro wszystko słyszałeś, to jak myślisz?

– Myślę, że twój amant chciałby, żebyś utuliła go do snu.

Przewracam oczami.

– A twój partner biznesowy uważa, że powinieneś mieć normalne życie.

– Jedyne, co powinno obchodzić pana Jestona, to moja praca, dziesięcioletnie doświadczenie w zawodzie pilota i to, że jestem dyskretny. Zadzwoni do mnie jutro i zmieni decyzję.

Sądząc po tym, co mówił, odniosłam inne wrażenie, ale co ja tam wiem.

Grady się uśmiecha. Wygląda bardzo przystojnie w zapinanej na guziki koszuli, zaczesanych lekko do tyłu włosach i z sardonicznym uśmieszkiem na twarzy. Wraca kelner i zabiera ze stolika rachunek i moją kartę z wyraźną dezaprobatą w oczach. No cóż, mnie też się to nie podoba.

Nie tylko zgodziłam się na randkę, na którą wcale nie miałam ochoty, ale na dodatek musiałam za nas oboje zapłacić. Przez chwilę żałuję, że nie umówiliśmy się w Sugarlips, ale wtedy całe miasto byłoby świadkiem mojego upokorzenia, a nie sam Grady.

– Do czego chcesz go przekonać?

– Żeby mi dał cztery miliony dolarów.

Gdybym w tym momencie coś piła, na pewno zachłysnęłabym się z wrażenia.

– Na co?

– Chcę kupić samolot i wozić nim nadzianych biznesmenów. Planuję rozszerzyć działalność swojej firmy.

Kiwam głową ze zrozumieniem, chociaż tak naprawdę nie mam pojęcia, po co jego firmie aż cztery miliony, skoro Grady tylko lata samolotami.

– I co? Nie zgadza się?

– Chce, żebym się ożenił albo zaczął się z kimś spotykać na poważnie. Diabli wiedzą po co.

– To w ogóle legalne?

Grady wzrusza ramionami.

– Nie jest moim pracodawcą, tylko inwestuje swoje pieniądze. Te sprawy nie są regulowane jakimiś specjalnymi przepisami.

W głębi serca robi mi się go żal.

– Wie o Lisie?

Grady spogląda w kierunku baru, przy którym siedzi Jeston z telefonem przy uchu.

– Częściowo wyjaśniłem mu swoją sytuację. Jego żona zmarła rok temu i już zdążył się ponownie ożenić. Dlatego niespecjalnie rozumie moje skrupuły, żeby zacząć od nowa.

Faktycznie, co za dureń!

– Przykro mi.

– Nie przejmuję się tym. Nie jestem gotowy, żeby zacząć się spotykać z kobietami. Dobrze się czuję jako singiel i chcę być dobrym ojcem, tylko to się dla mnie liczy. Muszę się zająć Jettem, nie randkami, rozkręcić firmę i wyprowadzić się od siostry. Właśnie dlatego potrzebny mi ten samolot.

Rok temu byłam w tym samym miejscu, co Grady. Dobrze mi się żyło samej i nie chciałam się z nikim umawiać, bo nie byłam na to jeszcze gotowa. Dopiero sześć miesięcy temu, kiedy pojechałam w rodzinne strony w odwiedziny do Brielle i zobaczyłam ją ze Spencerem, zdałam sobie sprawę, że tęsknię za tym, co ich łączy. Ale i tak upłynęło sporo czasu, zanim dotarłam tutaj, gdzie jestem, i proszę, w co się wpakowałam.

– Powiedz mu, że randki są przereklamowane, twoja znajoma może o tym zaświadczyć. Phil, z którym się dziś spotkałam, zaprosił mnie na kolację na spotkaniu naszej grupy wsparcia w żałobie.

Grady robi wielkie oczy, a potem parska śmiechem.

– Żartujesz.

– Nie.

– Czekaj… zaprosił cię, a potem wymusił na tobie, żebyś to ty za was zapłaciła?

Wzdycham ciężko.

– Mówią, że dżentelmeni są na wymarciu.

– Może faktycznie dam swojemu inwestorowi za przykład twoją kiepską randkę jako wytłumaczenie, dlaczego nie mam ochoty się w to bawić.

Dopijam wino i podnoszę się z krzesła.

– Możesz, ale wtedy pewnie uzna cię za przegrywa.

Jeston wraca do stolika, więc odchodzę, zanim Grady zdąży odpowiedzieć. Staram się zapomnieć o swojej pierwszej, nieudanej randce, nadal gotowa na poszukiwania tego jedynego.

Dalsza część w wersji pełnej