Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
W „Zostań dla mnie”, ostatniej części serii, pierwszoplanowym bohaterem jest Jacob. Robi karierę filmową w Hollywood, jako przystojny kawaler jest obiektem zainteresowania paparazzi i prasy plotkarskiej. Nie pasuje do małego Sugarloaf, ale zgodnie z ostatnią wolą ojca musi tu spędzić sześć miesięcy. Kiedy spotyka Brennę Allen, jego świat staje na głowie. Czy wykorzysta szansę na prawdziwą miłość i znajdzie powód, by zostać w swoim rodzinnym miasteczku?
„Hollywood nauczył mnie wszystkiego, co wiem o związkach, prócz tego, jak w nich trwać. Jako aktor stałem się mistrzem udawania. Udawania, że koszmarne dzieciństwo nie miało na mnie wpływu. Udawania, że wszystko w porządku. Udawania, że wiem, jak ocalić siebie, dziewczynę, cały ten przeklęty świat.
Zawsze jednak znałem prawdę – nie jestem niczyim bohaterem.
Do czasu, kiedy muszę wrócić do Sugarloaf na sześć miesięcy, a Brenna Allen daje mi szansę udowodnienia, że mogę zostać jej bohaterem. Ona jest wszystkim, czego pragnąłem, a czego nie mogę mieć. Jej złamane serce, piękna twarz i cudowne dzieci wywracają mój świat do góry nogami. Zamiast przygotowywać się do następnej głównej roli, zaczynam reżyserować sztukę teatralną w miejscowym gimnazjum.
Wszystko dla samotnej matki z małego miasteczka.
Byle tylko zobaczyć jej uśmiech.
Im dłużej tu jestem, tym bardziej chcę zostać. Dla niej. Zacząć życie od nowa w miejscu, do którego nigdy nie chciałem wracać.
Kiedy jednak wszystko się komplikuje, muszę zdecydować, czy dla kobiety, którą kocham, lepiej będzie, jeśli zostanę czy wyjadę?”
Czteroczęściowa opowieść, której bohaterami są bracia Connor, Declan, Sean i Jacob Arrowoodowie. Po śmierci znienawidzonego ojca powracają w rodzinne strony, by wypełnić jego ostatnią wolę. Każdego z nich czeka konfrontacja z przeszłością i własnymi uczuciami. Każdy musi podjąć decyzję, która radykalnie odmieni jego życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Data ważności licencji: 5/29/2026
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria
THE ARROWOOD BROTHERS
Wróć do mnie
Zawalcz o mnie
On jest dla mnie
Zostań dla mnie
Tytuł oryginału: Stay for Me
Projekt okładki: Sommer Stein, Perfect Pear Creative
Adaptacja okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: MarketAds Grzegorz Cota
Fotografia wykorzystana na okładce© Wong Sim
Copyright © 2020. STAY FOR ME by Corinne Michaels All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Dorota Stadnik
ISBN 978-83-287-1723-7
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Mojej cioci Donnie.
Dziękuję, że zawsze byłaś dla mnie bezpieczną przystanią. Nie zdradzałaś moich sekretów ani moich marzeń i zawsze dodawałaś mi odwagi. Pragnę, by każda dziewczynka doświadczyła takiej przyjaźni jak nasza.
Bip, bip, bip.
Wrr!
Niemożliwe. Już wpół do siódmej? Przecież dopiero co zasnęłam.
Obracam się na bok i patrzę na budzik. Niestety, to prawda. Czas ruszyć tyłek. Przesuwam ręką po prześcieradle i dotykam zimnego miejsca. Mam ochotę ryczeć. Od ośmiu miesięcy przeżywam to samo od nowa. Szukam go, tęsknię za nim, chcę poczuć jego ciepło, ale Luke’a już nie ma.
– Mamo! – słyszę w końcu wrzask Melanie. – Wstawaj!
Siadam na łóżku, opuszczam nogi na podłogę i zamykam oczy.
Dam radę. Tak jak każdego dnia, od dawna. Dzieci mnie potrzebują, a ja nie mogę ich zawieść, nawet jeśli ból jest tak wielki, że chcę odpuścić.
Dziesięć dni temu wprowadziliśmy się do nowego domu. Stoi na pustkowiu, ale w pobliżu rodziny mojego męża – mojego zmarłego męża – i miejsca jego pochówku.
Staram się skupić na oddychaniu, uchwycić się czegoś, co pozwoli uwierzyć, że wszystko się ułoży. Kiedyś. Ale teraz jestem sama, a to boli. Nie mam u boku Luke’a, brak mi jego wsparcia. To on mnie przekonywał, że jestem wojowniczką i zawsze znajdę jakieś wyjście. Teraz sama muszę mobilizować siły i przypominać sobie, że Luke nie wyjechał na kolejną misję, lecz odszedł na zawsze. Został pochowany, a ja już nigdy nie usłyszę jego głosu.
Kiedy sfinalizowałam zakup tego domu, powinnam skakać z radości. A ja usiadłam na zimnym krześle i ze łzami w oczach podpisałam dokumenty tylko w swoim imieniu. Nie było żartów i śmiechu przy dodawaniu kolejnego miejsca do naszej długiej listy dotychczasowych adresów.
Wlepiam wzrok w sufit. W sercu narasta ból.
– Mamo! Sebastian siedzi w łazience! Muszę się uczesać!
Powoli wypuszczam powietrze z płuc.
– Idę.
Zaciskam zęby, wstaję, wkładam szlafrok i wychodzę z pokoju, szurając nogami.
Melanie wybałusza oczy na mój widok.
– Boże! – woła.
– Tak świetnie wyglądam? – żartuję. To oczywiste. Od tygodnia prawie nie spałam, przepłakałam pół nocy, ale chyba nie jest aż tak źle.
– No… trochę ci wessało oczy. Ciocia Cybil by się przestraszyła.
– Minęło dopiero parę miesięcy.
Poza tym Cybil nie pisnęłaby słowa. Kiedy ją poznałam, byłyśmy żonami żołnierzy. Siedziałyśmy w bazie Pensacola bez rodziny i przyjaciół. Byłam wtedy w ciąży. Cybil, urocza dziewczyna z Południa, z silnym akcentem i ze złotym sercem, stała się moją najlepszą przyjaciółką. Tak było przez dwanaście lat.
Cybil jest jak brzoskwinia. Na zewnątrz miękka, słodka, delikatna. Wewnątrz – pestka. Twarda i wytrzymała. To moja opoka. Bardzo mi jej brakuje.
Mel wzdycha i przenosi wzrok na drzwi łazienki.
– Wiem.
Wiem, że ona wie. Wszystkim nam było trudno. Biliśmy się z myślami, czy wracać do rodzinnego miasta Luke’a. Nie żeby nie podobały nam się okolica czy bliskość jego rodziny. Przeprowadzka oznaczała kolejną zmianę w życiu.
Byliśmy rodziną wojskową. Zawsze stacjonowaliśmy w bazie. Zawsze zatrzymywaliśmy samochód o wschodzie i zachodzie słońca, żeby wysłuchać hymnu. Mieszkaliśmy w ciasnych domach, w których wiecznie coś się psuło. Ale na tym polegało nasze życie.
Kiedy kolejny raz tuliłam Sebastiana, gdy szlochał na dźwięk przelatujących nad domem odrzutowców, stwierdziłam, że musimy zmienić miejsce. Ryk silników przestał budzić radość, że za sterami może siedzieć jego tata, a stał się ciągłym przypomnieniem, że Luke nigdy więcej nie poleci.
Opuściłam bazę, zamieszkałam z teściami i zaczęłam szukać miejsca do życia. Wtedy pojawiło się ogłoszenie o sprzedaży tego domu. Dzięki jednej z nauczycielek, którą poznałam w nowej pracy, mogłam szybko skorzystać z okazji. Niestety dom jest dość mały, a dzieci nie mają osobnych łazienek.
– On musi wreszcie wyjść!
– Melanie, gwarantuję ci, że nikt nie zwróci uwagi na twoją nieidealną fryzurę.
– Tego nie wiesz. A jeśli tutejsze laski są wredne? A chłopcy nie lubią dziewczyn bez makijażu? Czemu nie mogę skorzystać z twojej łazienki? Czemu nie pozwalasz mi używać kredki do oczu?
Życie nastolatki wchodzącej w wiek dojrzewania obfituje w dramaty.
– Potrzebuję swojej łazienki. Muszę się przygotować do wyjścia. A co do reszty… Masz dwanaście lat, twój tata nie chciał, żebyś się malowała, a ja będę się tego trzymać, bo on nie żyje.
Melanie patrzy mi w oczy przez chwilę.
– Przepraszam, mamo. Nie powinnam tak mówić…
Moja słodka córeczka. Zawsze taka opiekuńcza. Ma dopiero dwanaście lat, ale jest nad wiek dojrzała. Dojrzalsza od niejednego dorosłego, jakiego znam. Takie życie dziecka zawodowego żołnierza. Dorasta wcześniej, rozumiejąc, że rodzina przypomina oddział, i na każdym spoczywa jakaś odpowiedzialność.
Straciła ojca i jej dzieciństwo definitywnie się skończyło. Zniknęła gdzieś małolata głównie zainteresowana modą i urodą. Weszła w rolę dorosłego, a ja robię wszystko, co w mojej mocy, żeby znowu była dzieckiem.
– Nie przepraszaj, skarbie. To ja przepraszam. Nie powinnam tracić panowania nad sobą.
Melanie czeka, aż mój oddech się wyrówna. Przygryza dolną wargę.
– Ogarnę siebie i Sebastiana do szkoły.
– Nie ma potrzeby. Muszę zebrać się w sobie. To pierwszy dzień dla nas wszystkich.
Luke mawiał, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Czuł, że przeznaczenie istnieje i że spotkaliśmy się właśnie dzięki niemu. Nie wiem, czy to prawda, ale nigdy nie polemizowałam z tym przekonaniem. Miałam osiemnaście lat, poznałam pilota i wpadłam po uszy. Kilka miesięcy później byłam już żoną i w ciąży z Melanie.
Nikt nie wierzył, że nasze małżeństwo przetrwa. I nie przetrwało, ale w inny sposób.
– Czy babcia zrobiła nam lunch? – pyta Melanie.
Mam nadzieję, że tak. Rozpakowywałam się, kiedy ona szykowała rzeczy na dzisiaj.
– Powiedziała, że przygotowała go wczoraj wieczorem.
– Pamiętała, że kanapka dla Sebastiana musi być bez skórki?
– Przekazałam jej wszystkie instrukcje.
Melanie wzdycha, podejrzewając, że babcia mnie nie posłuchała.
– Jest w tym beznadziejna tak jak tata. On też nie robi kanapek jak trzeba.
Po tych słowach nagle sztywnieje, zdając sobie sprawę z przejęzyczenia. Nigdy nie wspomina Luke’a. Udaje, że wyjechał na misję i że na naszą rodzinę wcale nie spadło niewyobrażalne cierpienie. Bardzo przeżyła śmierć ojca. Luke był jej światem.
Jej bohaterem.
O takim ojcu marzy każda dziewczynka. Nie zawsze mógł być z nami, ale Melanie i Sebastian nie czuli się zaniedbywani. Chociaż pracę zawsze stawiał na pierwszym miejscu, dzieci nigdy tego nie odczuły. To ja miałam wszystko na głowie, ale zaakceptowałam swoją rolę. Zajmowałam się naszymi pociechami. Pilnowałam, żeby dom działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Kiedy coś się psuło, naprawiałam to bez szemrania.
Nikt mi nie powiedział, co robić, kiedy sama poczuję się jak zepsuta część, ani co się stanie, gdy samolot runie na ziemię.
– Każdy się stara – mówię z lekkim uśmiechem, wdzięczna teściowej za chęć pomocy.
– Sprawdzę tę kanapkę, bo Sebastian ciągle okupuje łazienkę! – ostatnią kwestię Melanie wykrzykuje tak, że się krzywię. Potem zbiega po schodach, przez co nie słyszy cichego śmiechu brata zza drzwi łazienki.
– Synu, daję ci pięć minut. Umycie zębów i uczesanie się nie zajmuje więcej czasu.
– Dobrze, mamo!
Sebastian ma jedenaście lat i siedzi w łazience tylko po to, żeby wkurzyć siostrę. Kocham swoje dzieci, ale naprawdę dzisiaj dają mi popalić. A bardzo liczyłam na to, że wszystko pójdzie gładko.
To ich pierwszy dzień w szkole w Sugarloaf. Poznali kilkoro miejscowych dzieci, kiedy regularnie przyjeżdżaliśmy w odwiedziny do Sylvii i Dennisa; wszystko inne jest jednak dla nich nieznane. Dotąd zmiana szkoły nie była dla nich problemem, ale nie tym razem. Zostawiliśmy za sobą życie wojskowej rodziny. Dzieci żołnierzy żyły w komitywie. Rozumiały, jak trudno uczyć się co rok gdzie indziej, dlatego były bardziej otwarte na nowych w klasie.
Teraz Melanie i Sebastian idą do szkoły, w której dzieci znają się od urodzenia.
Niecałą minutę później Sebastian staje w drzwiach mojej sypialni.
– Jak wyglądam? – pyta.
Najpierw patrzę na jego ciemnobrązowe włosy i odziedziczony po ojcu uśmiech, któremu nie sposób się oprzeć. Potem zauważam strój i jęczę.
– Myślałam, że wczoraj wieczorem przygotowałeś z babcią ubranie na dzisiaj.
– Bo przygotowałem.
– I w tym chcesz pójść pierwszego dnia do nowej klasy?
– Babcia mówi, że to stylowe ciuchy.
Prycham. Można o nich powiedzieć wszystko, ale nie to, że są stylowe.
– Kochanie, to nie pasuje. Włóż dżinsy, które ci kupiłam.
– A koszula?
Nie mam ochoty chandryczyć się o strój, więc mówię:
– Dobra. Jeśli tobie się podoba, to mnie też.
Moja teściowa uwielbia krzykliwe kolory i zwierzęce motywy. Wszystko w paski albo kropki nosi z upodobaniem. Ja mam inny gust, ale ona i Sebastian od dawna zgadzają się w kwestii stylu. Powiedziała mu kiedyś: „Ubieraj się tak, jakby świat należał do ciebie”. Skoro jemu podoba się ta koszula, nie będę mu jej obrzydzać.
Jakiemuś Bruce’owi, Troyowi albo innemu miejscowemu osiłkowi może się nie spodobać taka koszula – trudno, Sebastian da radę. Od dawna umie budzić w ludziach sympatię. To uroczy chłopak, który uwielbia nas rozśmieszać, zabawiać żartami i muzyką. Pisze piosenki, gra na gitarze i zbiera same piątki. Jestem z niego dumna.
– Szkoda, że nie ma z nami taty.
– Ja też żałuję.
– Jemu podobałaby się moja koszula.
Połykam łzy.
– Kupiłby sobie podobną.
Luke nie miał wyczucia stylu, ale utwierdzał Sebastiana w przekonaniu, że można nosić, co się chce. Gdyby on – dzielny pilot myśliwca marynarki wojennej – włożył koszulę w zebrę, nasz syn zrobiłby to samo.
– Myślisz, że patrzy na mnie dzisiaj z nieba?
– Na pewno.
Sebastian smutnieje.
– Tęsknię za nim.
Posyłam mu delikatny uśmiech, który mówi: rozumiem, chciałabym, żeby było inaczej, ale nie mogę tego naprawić.
– Wiem, że tęsknisz, ale to chyba dobrze, że jesteśmy tu, gdzie babcia i dziadek, co?
Kiwa głową, w jego oczach jednak widać zawód.
– Tak.
– To nie to samo, oczywiście. – Nic nie poprawi naszej sytuacji. Dawanie mu fałszywej nadziei tylko pogorszy sprawę.
Zostaliśmy sami.
Nie stanowimy już czteroosobowej rodziny Allenów. Jest nas troje, przypominamy koło z brakującą szprychą, które na zawsze pozostanie uszkodzone.
Straciłam ukochanego męża i ojca dzieci z powodu usterki technicznej. Tyle przeprosin. Tyle przepłakanych nocy. Zastanawiania się, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby Luke nie zaciągnął się ponownie trzy miesiące wcześniej.
Gdyby mnie wtedy nie zawiódł.
Gdyby kochał mnie na tyle mocno, żeby nie iść tamtego dnia do pracy, tak jak mi obiecał.
Gdyby…
To „gdyby” jest snem, który się nie ziści, ponieważ Luke’a zabrała nam rzeczywistość.
– Ale mam ciebie – odpowiada cicho.
– Zawsze.
Rzuca się ku mnie z rozpostartymi ramionami. Chwytam go w objęcia. Jego uściski są najlepsze. Pełne ciepła i miłości.
Wspina się na palce, całuje mnie w policzek i ściska jeszcze mocniej.
– Kocham cię, mamo.
– Ja też cię kocham.
Pojawia się Melanie.
– Kryzys zażegnany – oznajmia.
– Dziękuję. – Posyłam jej uśmiech.
Mel rzuca się do łazienki.
– Kretyn! – woła.
– Siostry. – Sebastian przewraca oczami.
Kiedy oboje szykują się do wyjścia, idę do swojej łazienki. Wkładam żakiet i spodnie. Mam nadzieję, że wyglądam w tym dobrze: nowocześnie i zarazem profesjonalnie. Praca w charakterze okręgowego pedagoga szkolnego sprawi, że trochę zwolnię. Kalifornia była trudna. Dzieci, z którymi się stykałam, potrzebowały pomocy we wszystkich sferach życia. Miały kłopoty, począwszy od takich z narkotykami, gangami, przemocą, po te z zaliczaniem testów na koniec roku i dostawaniem się do college’u. Każdy dzień był inny. Uwielbiałam pomagać.
Tutaj, pani Symonds, dyrektorka szkoły, powiedziała mi, żebym przygotowała się psychicznie na takie dni, kiedy sama będę szukać problemów do rozwiązania.
Mimo to jestem podekscytowana na myśl o czekających mnie wyzwaniach.
Dzieci stoją na dole z plecakami. W powietrzu czuję napięcie.
– Gotowi? – rzucam.
Oboje kiwają głowami. Nasza rodzina ma swoją tradycję związaną z pierwszym dniem w nowej szkole. Chcę, żeby to jedno pozostało niezmienione. Melanie i Sebastian idą do pokoju, trącając się łokciami i walcząc o pierwszeństwo.
– Nie pchaj się, gnojku – syczy Mel.
– Ty się nie pchaj! Głupia jesteś.
Rodzeństwo…
– Przestańcie. Oboje.
– Ona wszystko słyszy – mówi zdumiony Sebastian.
– Żebyś wiedział. A teraz przestańcie się wydurniać. Ciasto czeka.
Wchodzą do aneksu kuchennego i łapią talerz. To coś, co Luke i ja wymyśliliśmy po pierwszej przeprowadzce do kolejnej bazy. Pierwszego dnia jemy na śniadanie ciasto i mówimy na głos życzenia. Chociaż to nie jest nowa szkoła w nowej bazie, ale pierwszy dzień w Pensylwanii, a tradycja jest tradycją. Wprawdzie cukier, tłuszcz i lukier nie są zdrowe, ale dzisiaj to nieważne.
W każdym kawałku ciasta jest płonąca świeczka. Jeśli życzenie ma się spełnić, musi być wypowiedziane głośno.
– Melanie, ty pierwsza.
Podnosi ciasto i patrzy na płomień świeczki.
– Obym w tym roku miała same piątki i wreszcie znalazła sobie chłopaka.
Sebastian parska śmiechem.
– Żaden chłopak nie będzie chciał z tobą chodzić. Nawet się nie malujesz.
– Sebastianie!
Mały wzrusza ramionami.
Mel piorunuje go wzrokiem i zdmuchuje świeczkę.
– Teraz ty, mamo.
Chcę w tym roku się nie rozsypać.
Dzieci nie muszą tego słyszeć. Unoszę więc ciasto i wypowiadam życzenie, które może się spełnić.
– Oby ten rok przyniósł nam nowe przyjaźnie i mnóstwo radości. I mam nadzieję, że pokochamy nowy dom.
– Piękne życzenia, mamo – mówi Melanie miękko.
– Nudne – dodaje Sebastian kąśliwie.
– Teraz ty, Panie Przygodo.
Sebastian uśmiecha się i zamyka oczy.
– Żebym przestał tak bardzo tęsknić za tatą, poznał fajnych kumpli i spotkał Jacoba Arrowooda. Wtedy powiem mu, że jest świetny, a on zabierze mnie na plan i zostanę sławnym aktorem.
Melanie i ja wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Jedno z życzeń Sebastiana wkrótce może się spełnić.
Miesiąc później
Nie zamieszkam w tej dziupli! – powtarzam Declanowi dziesiąty raz, stojąc z pudłami pod jego werandą.
– U mnie nie zostaniesz. Mam żonę i małe dziecko. Kocham cię, braciszku, ale to nie miejsce dla ciebie.
Jeśli uważa, że mnie zniechęci, to się grubo myli.
– Lepsze to niż ta szopa.
– To nie szopa. Mieszkałem tam pół roku. Sean też. Twój rozbestwiony tyłek jakoś sobie poradzi.
Chyba go pogięło. Zamieszkał w budzie dla psa z własnej woli, bo nie chciał zostać z Connorem. Sean planował zdobyć Devney. Ja nie widzę celu takich poświęceń.
– Nie zamierzam nawet próbować.
– Więc idź do Connora.
– On ma dwoje dzieci. Ty jedno. Jest mniej zamieszania.
Declan robi chmurną minę.
– Szkoda, że w dzieciństwie nie zepchnęliśmy cię ze schodów.
– No cóż, za późno. A teraz mnie wpuść.
Dec kręci głową i krzyżuje ramiona na piersi. W ludziach, którzy go nie znają, ta postawa może budzić respekt. Dla mnie jest komiczna.
Wchodzę po schodkach na werandę i wtedy w polu mojego widzenia pojawia się jedyna groźna postać w tym domu, mierząca niecałe metr sześćdziesiąt Sydney Arrowood. Staje u boku Declana z uniesionymi brwiami w pozycji bojowej.
– Jacobie Arrowood, spróbuj wejść, a tak cię kopnę w jaja, że nigdy nie wrócą na swoje miejsce.
Krzywię się na samą myśl; groźba brzmi prawdziwie.
– Syd…
– Nie.
– Nie mogę zostać w tej mysiej dziurze. Mam klaustrofobię.
– Akurat! Chowałeś się w kufrze mamy i uwielbiałeś wyschniętą studnię pani Beackerson. Poza tym musisz zostać na ziemi Arrowoodów. Taka jest umowa.
– Jasne, ale połączyłaś swoją ziemię z naszą, więc to też fragment ziemi Arrowoodów. – I co z tego, że to naciągany argument. W tej cholernej dziupli nie ma nawet bieżącej wody. Zamontowali tam toaletę kompostującą. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje.
Sydney robi krok w moją stronę.
– Aż tak cię nie kocham. Nie wprowadzisz się do nas na pół roku. Wystarczą mi dziecko i Declan.
– Jest gorszy od dziecka, co?
Syd przytakuje z szerokim uśmiechem.
– No, ładnie – rzuca Dec.
– Cieszę się, że słuch ci jeszcze nie szwankuje, staruszku.
Declan pokazuje mi środkowy palec, a Sydney staje przy mnie i dotyka mojego ramienia.
– Ellie ma czułe serce. Spróbuj z nią. Devney pozwoliłaby ci zostać w głównym domu, gdybyś ją ubłagał. Ale oni za parę dni biorą ślub, a po powrocie pewnie będą się bzykać jak króliki, więc na twoim miejscu dobrze bym się zastanowiła, czy w ogóle pytać. Poza tym mają Austina, który potrzebuje stabilizacji, a nie bezdomnego wujka…
– Syd, błagam. Wpuść mnie. Nawet nie zauważysz mojej obecności. – Wychodzi na to, że jestem zdany na łaskę i niełaskę rodziny.
– Nie – odpowiada.
– Wiesz, że w wielkim świecie uchodzę za szychę, prawda?
– Wiem, ale my mieszkamy w Sugarloaf i mamy gdzieś to, jaki z ciebie ważniak. Tutaj jesteś zwyczajnym Jacobem, braciszkiem idiotą, który zagrał w koszmarnym sitcomie. Zrobiłam z tego mem.
– Ty zrobiłaś mem?
Sydney szczerzy zęby w szerokim uśmiechu.
– Zresztą nieważne. Ważne, że tu nie zostaniesz.
To chyba jej zemsta po latach za gumowego węża, którego podrzuciłem jej kiedyś do łóżka. Albo ciągle pamięta to, jak jej wmówiłem, że Declana pożarł niedźwiedź. To było zajebiście śmieszne.
Właśnie wtedy poczułem, że aktorstwo to coś dla mnie.
Teraz zależy mi tylko na normalnym dachu nad głową.
– Serio? Chcesz mnie wyrzucić? Swojego ulubionego szwagra? – przymilam się jak mogę.
Za nic nie chcę utknąć w tej bzdurnej chatynce.
Sydney wygląda na niewzruszoną.
– Mówię poważnie. Poza tym nie ty jesteś moim ulubionym szwagrem, tylko Sean.
Otwieram szeroko usta.
– Sean? Czemu akurat on?
– Bo miły z niego gość.
Prawda, i co z tego? Bycie miłym jest przereklamowane.
– Ale to ja jestem ten przystojny – zauważam.
– Racja. – Sydney ogląda się na męża. – Co nie zmienia faktu, że tu nie zostaniesz.
Declan kręci głową.
– Zaraz, zaraz. On jest przystojniakiem? A ja?
Syd gładzi go po policzku.
– Ty jesteś doskonały.
Klapa na całej linii. Robi mi się niedobrze.
– Źle zaczynać małżeństwo od kłamstw! – wołam, ruszając do auta.
– Dlatego nie możesz tu zostać! – odkrzykuje Sydney.
– Ładnie mnie witacie!
– Witaj w domu, palancie! – rzuca za mną Declan.
Gdyby nie karton trzymany w rękach, walnąłbym drania w nos.
Będę musiał gnieść się w tej cholernej szopie albo zamieszkać u Connora. Ciasny dom bardziej do mnie przemawia. Kocham brata, świetny z niego facet, ale to my zawsze najbardziej się kłóciliśmy. Nieważne, ile mamy teraz lat, bo kiedy się spotykamy, wyłazi ze mnie dziesięciolatek. Bóg jeden wie, jak wyglądałoby nasze mieszkanie pod jednym dachem.
Poza tym kocham bratanicę i bratanka, mimo wszystko nie jestem gotowy na ich towarzystwo przez całą dobę. Hadley to łobuziara – kochana, śliczna, urocza łobuziara, która bez przerwy trajkocze. A ja muszę przejrzeć scenariusz i nauczyć się roli. Zdjęcia do filmu zaczynają się zaraz po moim wyjeździe z Sugarloaf.
– Przyjdź jutro na kolację, Jacob! – woła Syd, obejmując swojego durnowatego męża.
– Przyjdę. Skoro muszę spać w tej budzie, będziecie mnie karmić!
Syd parska śmiechem, a Declan kręci głową. Może uważają, że żartuję, ale ja mówię serio. Od dziewięciu lat mieszkam w Hollywood, gdzie nie muszę gotować. Tam wyłącznie zamawiam jedzenie na wynos, ale w Sugarloaf nie ma takich możliwości.
Nie wiem, jak przetrwam bez pomocy. Liczę, że pani Maxwell nadal jest w komitecie powitalnym i wesprze mnie porcją zapiekanki albo czegoś innego na ząb. Notuję w pamięci, żeby odwiedzić jak najwięcej sąsiadów.
Mama należała do grona miejscowych karmicielek. Żadnego gościa nie wypuściła głodnego. Jeśli to nadal tradycja tego miasteczka, to super.
Wkładam karton do samochodu i staję przy otwartych drzwiach.
– Spodziewałem się po tobie więcej, Syd! Mogłaś chociaż zaproponować mi miejsce w stodole!
– A dokąd wymykałabym się na szalony seks z twoim bratem?
Krztuszę się z wrażenia.
– Rany, teraz ten obraz wryje mi się w mózg.
– Nie musisz dziękować!
Wsiadam do auta, zanim któreś z nas coś doda. Teraz będę miał koszmary: igraszki Syd i Declana w stodole oraz sekscesy Seana i Devney po ślubie. Wjeżdżam na malowniczą drogę, prowadzącą na farmę Arrowoodów.
Sklepik na rogu, w którym dostałem pierwszą pracę, ciągle tu stoi. Tak samo stacja benzynowa ze starymi dystrybutorami, których nie demontują, ponieważ ich instalacja nie pasuje do tych nowoczesnych, zaawansowanych technicznie. Dalej są nowe miejsca, takie jak piekarnia – własność córki pani Symonds – oraz pizzeria i mleczarnia.
Jest tak samo jak dawniej, a jednocześnie inaczej. Jak pierwszej nocy po śmierci mamy. Wszystko było na swoim miejscu, lecz dom wydawał się nie do poznania. Kiedy jej zabrakło, wokół zapanowała pustka.
Po kilku zakrętach docieram do wjazdu.
Nieważne, że od półtora roku przyjeżdżam tu w miarę regularnie. Za każdym razem ściska mnie w żołądku, gdy zbliżam się do bramy.
Patrzę na szyld wiszący tu od pięćdziesięciu lat i ciężko wzdycham.
– Jaka jest jedna prawda o strzale? – mówię na głos, zadzierając głowę. Żałuję, że tego pytania nie zadaje mi mama. – Jeśli usuniesz połowę lotki, wypuszczona strzała skręci.
Mama ciągle powtarzała, że musimy się trzymać razem, ale w ostatnich miesiącach zrozumiałem, że nie o to jej chodziło w tym przykładzie. Jak usunięcie połowy lotki czy zmiana kursu miało mocniej nas związać? To się nie trzymało kupy. Chyba chodziło jej o to, że powinienem wybrać inny kierunek. Czy dlatego że ciągle się naginam? Czy dlatego że muszę usunąć coś ze swojego życia? A może dlatego że zwykle nie wybieram właściwej ścieżki? Nigdy tego nie wyjaśniła. Uśmiechała się tylko i powtarzała, że pewnego dnia wszystko zrozumiem.
Niech ten dzień wreszcie nadejdzie, bo ile można gubić się w domysłach. Moi bracia już znają odpowiedzi, tylko ja ciągle się męczę, szukając ukrytego sensu.
– Potrzebuję twojej pomocy, mamo. Chyba nie proszę o zbyt wiele po tylu latach. Moi kopnięci bracia dostali łatwiznę, a mnie dałaś zagadkę, której bez klucza nie ruszę. – Jak idiota patrzę na szyld, tak jakby mama faktycznie miała mi odpowiedzieć. Mimo to czuję przy sobie jej obecność. – Co pomyślałabyś o nas dzisiaj? Ucieszyłabyś się, że trzech się ożeniło? To znaczy Sean jeszcze nie, ale ślub za cztery dni.
Zza chmur wygląda słońce. Uśmiecham się. Tak myślałem. Mama byłaby szczęśliwa.
Jadę w stronę domu. Przed nim stoi jakieś auto.
Parkuję obok. Kto to może być, skoro brat jest na Karaibach?
Otwieram drzwi. Z drugiego auta wysiada kobieta. Jej długie rude włosy falują na wietrze. Spogląda na mnie niebieskimi oczami i na chwilę tracę głowę. Zapominam, jak się nazywam. Zapiera mi dech.
Znam kobiety ze snu każdego faceta, ale ona… to zupełnie inne zjawisko.
– Cześć. – Macha niepewnie, a ja stoję jak słup i gapię się na nią. – Czy… – Po chwili mnie rozpoznaje. – Och, Jacob Arrowood. Jestem… nie myślałam… to znaczy… ja tylko… nazywam się Brenna Allen. Kupiłam dom Devney. Stoi przy tej drodze, trochę dalej. Jej brat chyba mieszkał tam wcześniej. Na pewno wiesz o tym, skoro pochodzisz stąd i… rany, gadam bez ładu i składu. Przywiozłam to. – Pokazuje naczynie z zapiekanką. – Dla Ellie, ale nie orientuję się dokładnie, gdzie stoi jej dom. Trochę to skomplikowane… – urywa i zagryza dolną wargę.
Muszę coś powiedzieć, zamiast stać jak kretyn.
– Okay.
Okay?
Na lepszą odpowiedź mnie nie stać. Jezu, ktoś musi mnie trzasnąć w łeb. Odchrząkuję i ponawiam próbę.
– To znaczy… dziękuję, w imieniu Ellie.
– A jest w domu?
– Mieszkają trzeci podjazd stąd.
Brenna zamyka oczy i wzdycha.
– Przepraszam. Ellie mówiła, że to za głównym domem, ale nie wiem, który to główny.
– Właśnie ten.
– Teraz rozumiem. – Policzki jej płoną. Przechyla głowę. – A Devney? Chciałabym się z nią przywitać, jeśli mieszka teraz tutaj.
– Na pewno by się ucieszyła ze spotkania, ale mój brat porwał ją na St. Lucia.
– O rany. Nieźle.
Uśmiecham się, a przynajmniej taką mam nadzieję.
– Mój brat jest romantykiem. Chce ją zaskoczyć oświadczynami, a za parę dni wziąć z nią ślub.
Brenna zakłada kosmyk za ucho.
– Urocze.
– Albo głupie. Sean już zafundował nam bilety lotnicze, a jeśli ona odmówi, polecimy na ślub i wesele, które się nie odbędą.
Podnosi wzrok, a mnie znów aż zatyka.
– Luke powtarzał, że mężczyzna zadaje to pytanie tylko wtedy, kiedy jest pewien odpowiedzi. Oby twój brat miał pewność.
– Bardzo mi przykro z powodu Luke’a. Nie znałem go dobrze. Był kilka klas wyżej ode mnie.
Nie wiem, co mnie opętało, ale przynajmniej zacząłem układać pełne zdania.
– Dziękuję. Bardzo mi go brak. Dziwnie się czuję, gdy ludzie składają mi kondolencje. To znaczy… doceniam, że to zrobiłeś. – Uśmiecha się. – Układamy sobie życie od nowa, chociaż ogromnie tęsknimy. Zwłaszcza mój syn Sebastian.
Pamiętam to. Po śmierci mamy ludzie nam współczuli, a my staraliśmy się po prostu żyć bez najważniejszej osoby w naszej rodzinie. Dupek ze mnie, że wywołałem ten temat.
– Ellie wspomniała, że twój syn jest fanem Nawigatora.
– Tak, on cię ubóstwia. Grasz pilota myśliwca, superbohatera, więc pewnie stąd jego uwielbienie. Nie wiem, po co to mówię, skoro najlepiej wiesz, kogo grasz. Tak czy inaczej, Sebastian niemal całuje ziemię, po której stąpasz.
Wybucham śmiechem.
– To bardzo niepewny grunt.
Brenna uśmiecha się lekko i robi krok w tył.
– Doceniam, że chcesz spędzić czas z chłopcem, którego nawet nie znasz. Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
– Wcześnie straciłem matkę. Pamiętam, jak było mi ciężko. Jej śmierć zmieniła nasze życie. Jeśli mogę pomóc komuś w podobnej sytuacji, to czemu nie?
– Dzięki za miłe słowa, Jacobie. Jacob czy Jake? Wolę nie zgadywać.
– Jacob. Tylko jedna osoba może nazywać mnie Jakiem. Ma dziewięć lat i zawojowała serca swoich wujków.
– Rozumiem. Szczęściara z niej, że was ma. – Uśmiech Brenny jest serdeczny, ale po nim zapada niezręczna cisza. – Robi się późno. Możesz to przekazać Ellie? – Wyciąga do mnie naczynie z zapiekanką.
Szczerzę zęby. Jeden posiłek z głowy.
– Mogę, problem w tym, że mieszkam tu sam przez tydzień i jeśli zawiozę to Ellie, sam umrę z głodu.
Kąciki ust Brenny unoszą się lekko. Smutek znika z jej oczu.
– Czyli ta zapiekanka ocali ci życie?
– Zgadza się. Ellie umie gotować, a ja potrzebuję jedzenia.
– W takim razie weź tę porcję sobie.
– Jesteś moją bohaterką.
– Dziękuję za komplement. – Jej uśmiech topi mi serce.
– A ja dziękuję za zapiekankę.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Brenna rusza do auta. Mam ochotę ją zatrzymać, zamienić z nią kilka słów więcej, zobaczyć błysk w jej niebieskich oczach.
– Brenno! – wołam za nią.
– Tak? – Przystaje.
– Spotkam się z Sebastianem, kiedy wam pasuje. Za dwa dni lecę na ślub Seana i Devney, ale tutaj spędzę w sumie pół roku. Będę się zastanawiał, co zrobić z tym czasem.
Posyła mi tak promienny uśmiech, że z wrażenia zasycha mi w gardle.
– Ucieszy się. Trudno mu było przez pierwszy miesiąc w nowej szkole. Szczerze mówiąc, od dziewięciu miesięcy jest mu trudno. Sebastian to uroczy chłopiec, który próbuje oswoić to miejsce, ale nie wie, czy tu pasuje.
Planowałem rzucić tekst o ratowaniu jej syna z opałów, ale wyraz oczu Brenny zdradza, że nie w głowie jej żarty. Widzę, że cierpi i jest przytłoczona życiem. Nagły impuls każe im iść jej z pomocą.
Rany, muszę przestać, zanim na dobre zacząłem.
To przecież wdowa.
Wdowa po kimś, kogo znałem i lubiłem. Poza tym nie powinna się wiązać z kawalerem z Hollywood, który ani myśli o przeprowadzce do tej dziury.
Nie uciekam od przeszłości. Nie przypominam braci, którzy wybrali życie na farmie. Dla mnie tutaj nie ma życia.
Żadna siła mnie nie zatrzyma w Sugarloaf.
Posyłam Brennie swój popisowy uśmiech.
– Oby wszystko odmieniło się na lepsze.
– Oby…
Spotkałaś go i nic nie poczułaś? – pyta Cybil, zgarniając blond włosy na jedną stronę.
Upiera się przy wideorozmowach. Nie znoszę ich. Nie mogę ukryć wyrazu twarzy.
– O co ci chodzi?
– Chodzi mi o to, kochana, czy facet jest tak cudowny na żywo jak w telewizji. Nie mów, że mu się nie przyjrzałaś.
– Jasne. Chyba. No… niebrzydki, jeśli o to pytasz.
Powstrzymuję się od uśmiechu. Po kilku minutach rozmowy poczułam się znowu jak szesnastolatka. Policzki mi płonęły, byłam dziwnie zakłopotana i zakręciło mi się w głowie, bo patrzył na mnie jak na kobietę, nie wdowę po pilocie myśliwca.
Ledwo udało mi się wsiąść do auta. Bardzo chciałam zostać, pogadać dłużej, rozkoszować się jego zainteresowaniem, chociaż dopadły mnie wyrzuty sumienia. Za wcześnie myśleć o innym mężczyźnie mimo tak silnego przyciągania.
Czuję się tak, jakbym zdradzała Luke’a. To głupie, ale nic na to nie poradzę.
Wieczorem oglądałam nasze zdjęcia, przejrzałam jego konto na Facebooku, wesołe fotki z przyjaciółmi i nie mogłam powstrzymać łez. Nienawidziłam siebie za to, że pomyślałam o innym.
Jako psycholog wściekałam się na to nierozsądne podejście. Gdyby siedział przede mną pacjent, powiedziałabym, że takie emocje to zwykła rzecz, i czasem ich potrzebujemy. Przypominają nam, że życie toczy się dalej. Z drugiej strony sama bym siebie spoliczkowała, mówiąc coś takiego sobie.
Przyjaciółka śmieje się głośniej.
– Kochana, szkoda, że nie widzisz swojej miny. Mój tata by powiedział, że wyglądasz tak, jakbyś połknęła pszczołę. – Cybil ciągle przywołuje powiedzenia swojego taty.
– Jakbym połknęła pszczołę?
– Tak. Masz ściągniętą twarz i wytrzeszczone oczy. I udajesz, że wcale nie połknęłaś owada.
Nie mam pojęcia, o co jej chodzi.
– Nikt nie kuma powiedzonek twojego taty, skarbie. Sam chyba ich nie rozumiał. Wymyślał te brednie na poczekaniu – odzywa się Reggie, mąż Cybil. Chwilę potem widzę na ekranie jego ciemną twarz. – Cześć, Brenno.
– Reggie! Mój ulubiony mąż!
– Coś o tym wiesz. Dobrze wyglądasz. Opaliłaś się?
– Pogięło cię? Ja się nie opalam, od razu się jaram na czerwono.
– Na szczęście nie mam tego problemu.
Uśmiecham się i przechylam głowę.
– Tego ci zazdroszczę.
Reggie wyrywa Cybil komórkę i rzuca się na łóżko, żebym zobaczyła go w całości. Ma dłuższe włosy niż zwykle, a w oczach figlarne iskierki. To jeden z największych znanych mi przystojniaków, czego mu nie powiem, żeby potem nie wykorzystał tych słów przeciwko mnie. Posyła mi szelmowski uśmiech.
– Farciarz ze mnie. Mam w łóżku dwie piękności.
– Głupek.
– Uwielbiasz mnie.
– Racja.
Podoba mi się, że nigdy nie obchodził się ze mną jak z jajkiem. Był najlepszym kumplem Luke’a. Razem przeszli unitarkę[1], wstąpili do szkoły lotniczej i rozpoczęli służbę w tej samej jednostce. Cybil, Reggie, Luke i ja stanowiliśmy jeden zespół. Obie nie musiałyśmy się martwić o swoich chłopaków, wiedziałyśmy, że zawsze się wspierają.
Reggie przeżył śmierć Luke’a równie ciężko jak ja.
Cybil przewraca oczami i opiera mu głowę na ramieniu.
– Przestańcie. Możecie sobie poromansować po mojej śmierci.
– Nie będziemy czekać tak długo, Cyb. My już się kochamy – odpalam.
– Uwielbiam obie moje panie. – Reggie się uśmiecha. Wtedy żona szczypie go w pierś. – Ej, zbastuj, kobieto!
– To moja najlepsza przyjaciółka. Nie możesz jej mieć – ripostuje Cybil.
Wzdycham i odchylam głowę.
– Brakuje mi was, kochani.
– Powinnaś wrócić – stwierdza Cybil. Nie ukrywa niezadowolenia, że wyjechałam z Kalifornii, chociaż dobrze wie, czemu nie mogłam zostać.
– Dzieci są szczęśliwe. Tu nie słychać ryku silników.
Reggie odchrząkuje. Na chwilę zapada ciężka cisza.
– Nam też brakuje Luke’a. Kiedy siadam w kokpicie, czuję jego obecność. Za każdym razem. Nie myśl, że dla nas to łatwe.
– Wiem, ale musieliśmy się przenieść. W Sugarloaf mamy rodzinę. I jest cicho.
– Ja po prostu za tobą tęsknię. Za Mel i Sebem też. Żadne dzieci nie są nam tak bliskie – wyznaje Cybil.
– Możesz ich wychowywać, jeśli chcesz – żartuję.
– Nie, dzięki, skarbie. Wystarczy, że wysyłamy im prezenty i pozdrowienia. Nie myśl, że nie wiem, co kombinujesz, trzymając Reggiego przy telefonie. Opowiadaj o spotkaniu z Jacobem Arrowoodem!
Cybil nie odpuści. Nie ma co jej okłamywać. Potrafi przejrzeć mnie na wylot. Stąd te wideorozmowy. Za dobrze mnie zna, żeby dała się zwieść.
– Miły i bardzo atrakcyjny, to wszystko.
Widzę delikatną zmianę na twarzy Reggiego.
– Podoba ci się?
– Rozmawialiśmy pięć minut, więc trudno ocenić.
– Kręci cię? – Ożywienie w głosie Cybil mnie przeraża. Za bardzo się tym ekscytuje. Jest jedyną znaną mi osobą, która uwielbia Nawigatora równie mocno jak Sebastian. Cybil kocha kino akcji i to ona wciągnęła mojego syna w te klimaty.
– Zdefiniuj „kręci cię”.
– Oooch… wiedziałam! Ciacho z niego! – Cyb wali męża w pierś, a ten aż podskakuje.
– Jesteś agresywna!
– Wytrzymasz, wielkoludzie – rzuca Cybil i odwraca się do mnie. – W skali od jednego do dziesięciu… jaki jest na żywo? Ile mu dajesz?
Jedenaście. Moja wewnętrzna nastolatka ma ochotę omdlewać i wzdychać. Gdyby nie uważny wzrok Reggiego, zrobiłabym to, ale przy nim muszę się pilnować.
– Naprawdę nie potrafię powiedzieć. – Wzruszam ramionami. – Wiem tylko, że… no, nieźle wygląda. Nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć. Ale może być arogantem i totalnym dupkiem.
– Akurat, bo aroganckie dupki uwielbiają spędzać czas z dziećmi – prycha Cybil.
– Mówię tylko, że widziałam się z nim krótko. Nie patrzyłam na niego jak na kandydata na cokolwiek. Potraktowałam go jak zwykłego faceta. I tyle.
Kłamię jak z nut.
Cybil wydyma wargi. Reggie bierze od niej telefon i siada.
– Brenna, Luke chciałby, żebyś ułożyła sobie życie, wiesz o tym, prawda?
– Wiem – potakuję.
– Gadaliśmy o tym we dwóch. Kiedy jesteś na misji i wiesz, że możesz nie wrócić, chcesz mieć pewność, że ktoś zaopiekuje się twoją rodziną – ciągnie Reggie. – Nie zrobisz nic złego, jeśli się kimś zainteresujesz. Nie mówię, że akurat Arrowoodem… Luke po prostu pragnął, żebyś była szczęśliwa.
Cybil obejmuje go ramieniem.
– Wszyscy chcemy twojego szczęścia, Bren.
– Wiem, naprawdę. Tylko… czasem czuję, jakbym już za mało za nim tęskniła. Są dni, kiedy mniej o nim myślę. Zapominam, jak brzmiał jego śmiech. I teraz mam spotkać innego faceta i zacząć się zastanawiać, jak by smakował jego pocałunek? To trudne. Walczę z tym. Ale od tego spotkania ta myśl za mną chodzi. Poczucie, że robię coś złego, rozmyślając o jakimś gościu.
– Czyli myślałaś o całowaniu się z nim? – Cybil skupia się na tej jednej kwestii.
– Jesteś okropna – obruszam się.
– Możliwe, ale ty jesteś młodą piękną kobietą, która ma prawo tego pragnąć.
– Czego?
– Bycia pożądaną – uśmiecha się.
W każdą środę w naszym domu odbywają się wieczory filmowe. Świeżo po ślubie nie mogliśmy z Lukiem randkować poza domem, więc urządzaliśmy sobie randki w domu. Z tego narodziła się nasza tradycja. Przynajmniej raz w miesiącu staraliśmy się wygospodarować czas wyłącznie dla siebie, gdy Luke był akurat na miejscu. Teraz dzieci zdecydowały, że środy są zarezerwowane na rodzinne oglądanie filmów. Wybieramy tytuły na zmianę. Dziś kolej Melanie, a to oznacza… komedię romantyczną.
Ten babski film odzwierciedla prawdziwe życie bardziej, niż chcę to przyznać. Kobieta jest sama po śmierci męża, a potem… spotyka mężczyznę, o którym ciągle myśli. Kurczę…
Zerkam na dzieci. Melanie nie odrywa oczu od ekranu. Sebastian demonstruje jawną niechęć. Gdyby to była jego kolej, wybrałby oczywiście Nawigatora. Spędzilibyśmy kolejny wieczór z Jacobem, który w dziwacznym kostiumie za sterami myśliwca ratuje świat. Wyobrażam sobie kąśliwe komentarze Luke’a o samym filmie i niedorzecznościach fabuły.
– Długo jeszcze? – jęczy Sebastian. – Oglądanie tego to męka.
Fakt, ale głośno nie przyznam mu racji.
– Och, daj spokój – mówię.
– Zaraz mnie wykończą – marudzi dalej. – Ona kocha faceta, więc czemu tego nie przyzna?
Siostra gromi go wzrokiem.
– Cicho. Gdyby to zrobiła, film by się skończył.
– I dobrze.
Parskam cichym śmiechem.
Z ekranu dobiega znajomy głos. Spoglądam uważniej. Widzę oczy, które zaprzątają moje myśli od paru dni. Mrugam. Nie wierzę. To on. Jacob Arrowood we własnej osobie. Wydaje głównej bohaterce resztę.
– Ej, to Jacob! – zauważa Sebastian.
– Kogo to obchodzi, głupku – mruczy Melanie.
Serce mi przyspiesza. Znowu czuję motyle w brzuchu. Z Jacoba emanują siła i pewność siebie. To zaledwie rólka. Przeszłaby niezauważona, gdyby nie jego obecna popularność. Ale ten uśmiech… zapiera dech w piersi.
– Mnie obchodzi – odpowiada Sebastian. – Mamę chyba też. Tylko ciebie nie, Mel.
Córka mruży oczy.
– Siedź cicho – cedzi groźnie.
Sebastian wzdycha i jęczy.
Wytrzymuje cztery minuty, w trakcie których bohaterka znowu zadaje sobie pytanie, czy to nie za wcześnie.
– Mamo, ratunku, ona potrzebuje terapii. Serio.
Mel wciska pauzę i burczy na brata.
– Spróbuj stracić męża w młodości i przekonaj się, jak to jest, mądralo. Ta kobieta się boi. Jest samotna. Obawia się, że jeszcze za wcześnie na uczucie do innego. Boże, Seb, ale z ciebie głupek. Ona potrzebuje czasu, ale w końcu zrozumie, że to okay iść dalej! Jej serce i głowa ze sobą walczą, bo kochała męża. Zastanawia się, czy to w porządku, że podoba jej się inny. Jest wdową, a my nie wiemy, jakie to uczucie.
Świat spowalnia, gdy dociera do mnie sens słów Melanie.
Sebastian patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Mel…
Melanie podąża za jego wzrokiem i też otwiera szeroko oczy.
– Boże, mamo. Przepraszam.
Kręcę głową, odpędzając natrętne myśli.
– Nic się nie stało.
– Nie myślałam…
– Córeczko, przecież jestem wdową. Straciłam waszego tatę młodo, nawet jeśli według was młoda nie jestem. Nie randkuję, ale masz rację. Ona potrzebuje czasu. – Wyraz przerażenia nie znika z twarzy dziewczyny, wstaję więc i podchodzę do niej. – W porządku, córeczko.
– Czasem zapominam, że on nie żyje – przyznaje Mel. – Wydaje mi się, że jest na misji i niedługo wróci.
Łzy płyną jej z oczu. Przyciągam ją do siebie.
– Rozumiem.
– Przepraszam, mamo. Nie chciałam sprawić ci przykrości.
Odrywam się od niej i ujmuję jej twarz w dłonie.
– Nie jest mi przykro. Nie mówiłaś tego złośliwie. Czasem czuję, jakby tata miał zaraz stanąć w drzwiach. – Ocieram córce łzę. – Nie płacz. Kiedyś to minie, przestaniemy mówić takie rzeczy. To część procesu. Uczymy się nowej normalności. Tak jak bohaterka filmu. Ona jest rozdarta, bo musi zamknąć przeszłość i iść dalej, ale bardzo się tego boi. – Opuszczam rękę. Melanie pociąga nosem, a ja jej wtóruję.
Ciężko mi jak cholera. Najpierw rozmowa z Cybil i Reggiem, teraz ten film. Mój mąż mawiał, że wszystko dzieje się po coś. Wszechświat często daje nam różne podpowiedzi. Słyszę cię wyraźnie, Luke.
Może to niekoniecznie on, ale tak właśnie sobie myślę.
– Tata by się cieszył, gdybyś była szczęśliwa – mówi Sebastian miękko.
– Tak sądzisz?
– Nie chciałby, żebyś była sama.
Tak, to na pewno. Ja też pragnęłabym, żeby po mojej śmierci znalazł nową miłość.
– Nie jestem sama. Mam was.
– Ale jeśli zdecydujesz ułożyć sobie życie, mamo, to w porządku – dodaje Melanie nieśmiało.
Obejmuję ich oboje i przytulam.
– Może kiedyś.
Mam nadzieję, że pewnego dnia poczuję się gotowa, ale to jeszcze nie dzisiaj.
Czy bierzesz sobie tę kobietę za żonę? – pyta ksiądz, a ja zajadam lody z pudełka i płaczę. To ostatni odcinek gównianego reality show.
– Tak.
Nabieram kolejną łyżkę zmrożonej słodkości i pociągam nosem.
– Gratulacje. Kogo to rusza, że właśnie zaczynasz życie pełne rozczarowań, a na koniec i tak zostaniesz sama? Wychodzisz za gościa, który wczoraj obściskiwał się z dwiema innymi dziewczynami.
– Mamo? – odzywa się Melanie, stając przy kanapie.
– Tak?
– Ty płaczesz?
– Nie, oczy mi się pocą.
Melanie kołysze się na piętach.
– Okay. Widzę, że dobrze sobie radzisz.
Puszczam mimo uszu tę uwagę i skupiam się na lodach, żeby obniżyć temperaturę emocji.
– Możemy dostać konia? – ciągnie córka.
Odwracam się do niej zdumiona.
– Co?
– Konia. Wszystkie miejscowe dzieci mają konia.
– Co wcale nie znaczy, że my musimy mieć. Przypomnieć ci, jak było z kotem? Albo psem, którego wzięliśmy, kiedy się okazało, że nie jesteśmy kociarzami? Albo z myszoskoczkiem? Nie mówiąc już o sześciu chomikach… Niech spoczywają w pokoju.
Nie nadajemy się na opiekunów zwierząt.
– Z kotem to nie nasza wina. – Melanie próbuje się bronić.
– Uciekł do sąsiadów. Poszedł sobie do nich, próbował podrapać mi twarz, gdy go od nich zabierałam, i znowu uciekł.
– Dlatego że nazwałaś go Sraluchem.
– Bo srał, gdzie popadnie, a potem ocierał się łbem o te kupy. Imię do niego pasowało, nie było obraźliwe.
– A chomiki… Skąd mogłam wiedzieć, że nie czyści się klatek środkiem odkażającym? I że chomiki padną od oparów? – oburza się Melanie.
Powinnam jej lepiej pilnować, ale wtedy zepsuł się samochód, przypaliłam kolację, Luke zadzwonił, nie wiadomo skąd, z informacją, że jest cały i zdrowy, a w ich jednostce zginął kto inny. Po tym wszystkim byłam wykończona. Chomiki też. Greg, Bobby, Peter, Marsha, Jan i Cindy wylądowały w jednym pudełku. Kiedy wkładałam je do ziemi, towarzyszyła im tytułowa piosenka z serialu The Brady Bunch.
– Mamo, musimy się czymś zaopiekować.
– Zacznij ode mnie – mówię półżartem.
Mam gorszy dzień. Może dlatego że wczoraj zajmowałam się dwojgiem uczniów z problemami domowymi. A może dlatego że czuję, jakby świat walił mi się na głowę i nikt nie pomaga mi dźwigać tego ciężaru. Obudziłam się dzisiaj, spojrzałam na pustą poduszkę obok i się rozpłakałam. Miałam nadzieję, że to tylko zły sen, ale dotarło do mnie, że już nie śpię. Dałam upust rozpaczy, a potem przypomniałam sobie, że mam dwoje cudownych dzieci, wspaniałą pracę, dom, i ogólnie daję radę.
Nieważne, że jem lody na kolację.
– „Uczynisz mi ten zaszczyt i już zawsze będziesz przyjmować ode mnie róże?” – Pytanie płynie z telewizora głośniej niż przedtem.
Na ekranie on podaje jej kwiat.
– Zawsze. – Panna młoda zalewa się łzami. Moje serce też.
Staram się opanować emocje. Nie mogę się rozklejać. Ostatnio często płaczę, a nawet nie wiem dlaczego, chociaż wydawało mi się, że już się pozbierałam. Powoli liczę w myślach do dziesięciu i spoglądam na Mel.
– Żadnego konia.
Obchodzi kanapę i siada.
– Czemu płaczesz?
– Życie. – Wzruszam ramionami.
Nigdy nie ubarwiałam rzeczywistości i nie ukrywałam uczuć przed dziećmi. Powinny wiedzieć, że bywam smutna, szczęśliwa, zła, czasem wściekła, a czasem wesoła. Chcę im wpoić, że emocje są zdrowe, o ile właściwie się z nimi obchodzimy. Po śmierci Luke’a dzieciaki widziały moje łzy, ale też patrzyły, jak wstaję każdego dnia i robię, co trzeba. Wspieraliśmy się nawzajem w bólu, dlatego przetrwaliśmy najgorsze chwile.
Jakoś.
– Tęsknisz za tatą?
– Zawsze – powtarzam to słowo za dziewczyną z telewizji.
– Ja też. – Opiera głowę na moim ramieniu.
Muskam wargami czubek głowy Mel i podaję jej lody. Kiedy zanurza w nich łyżkę, do pokoju wpada Sebastian i wyrywa siostrze pudełko z rąk.
– Ej, ja też chcę. Nie zeżryj wszystkiego! – woła.
– No, na pewno. Ja byłam pierwsza! – Melanie odbiera mu lody.
– Dawaj!
Mel wpycha sobie do buzi wielką porcję, posyłając bratu szelmowski uśmieszek.
– Nienawidzę cię! – woła mały.
Melanie porusza wargami, ale wydobywa z siebie tylko bełkot.
Dzieci… Czasem mam ochotę je zamordować.
– Czy możemy spędzić wieczór bez kłótni? – pytam, nie kryjąc niezadowolenia.
– Przepraszam – mamrocze Sebastian. Sadowi się przy mnie i wtula w moje ramię. – Obejrzymy film?
– Dzisiaj nie środa, głupku – cedzi Mel.
Interweniuję, zanim rozpęta się piekło.
– Racja, jest piątek, ale czasem potrzeba dwóch filmów w tygodniu.
Mel wzrusza ramionami i wkłada do ust następną łychę słodkiego musu.
– I co? Oglądamy? – gorączkuje się Sebastian.
Na samą myśl o kinie akcji pęka mi głowa, ale przy filmie będą cicho.
– Dobra. Co wybieramy?