Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Data ważności licencji: 5/29/2026
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria
THE ARROWOOD BROTHERS
Wróć do mnie
Zawalcz o mnie
On jest dla mnie
Zostań dla mnie
Tytuł oryginału: The One for Me
Projekt okładki: Sommer Stein, Perfect Pear Creative
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska
Fotografia wykorzystana na okładce© Brian Kaminski
Copyright © 2020. THE ONE FOR ME by Corinne Michaels All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Barbara Górecka
ISBN 978-83-287-1694-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Melisso Erickson – dziękuję, że jesteś niezwykłą przyjaciółką i zawsze mnie rozśmieszasz. Mimo to Sean nie jest twój. Dowodzi tego właśnie moja dedykacja. Wyjaśniam tę kwestię, na wypadek gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości.
Ale się nawaliłam! – Krótki chichot, czknięcie, potem Devney zakrywa sobie usta.
Od czterech godzin siedzimy u niej w stodole, śmiejąc się, popijając piwo i gadając o życiu. Zapomniałem już, jak uwielbiam z nią być.
– Jeszcze po jednym – nalegam.
– Nie. Jutro muszę się spotkać z Oliverem.
Przewracam oczami. Nie mam pojęcia, co ona, do diabła, w nim widzi. To dokładne przeciwieństwo faceta dla niej. Devney jest silna i buntownicza, choć ma też wiele słabości, które starannie ukrywa. Na przykład chce uszczęśliwić wszystkich wkoło, nawet za cenę własnych pragnień. Oliver tego nie widzi ani nie rozumie. On jest po prostu… miły.
To jedyne, co przychodzi mi do głowy.
Miły gość.
A ona nie potrzebuje ciepłej kluchy. Devney powinna mieć rywala, kogoś, kto wznieci w niej iskrę i rozpali ogień. Dawno temu była pełna żaru. Nie przypuszczałem, że kiedyś ostygnie. Nagle jednak, dziewięć lat temu, tak właśnie się stało.
Nie wiem dokładnie dlaczego, ale Devney bardzo się zmieniła.
Każdy się zmienia, wiadomo. Ja sam w niczym nie przypominam faceta, jakim byłem przed pamiętnym wypadkiem, który odmienił moje życie, ale Devney nie ma przecież żadnych mrocznych tajemnic. Ja zaś ukrywam przed nią tę jedną jedyną historię.
Za to Oliver nie zna jej sekretów.
– A co u naszego przemiłego przyjaciela Olivera? – pytam. Wypiłem już na tyle dużo, że nie obchodzi mnie, jaki ze mnie wał.
Zazwyczaj to maskuję. Trzymam na wodzy kipiące we mnie uczucia, ale dzisiaj akurat mam to gdzieś.
– Zamierza mi się oświadczyć.
Podnoszę zamglony wzrok i wpatruję się w jej kawowe oczy; nienawidzę słów wypowiedzianych przez usta, które pragnę całować do utraty tchu.
Ona nie może wyjść za niego za mąż.
Obojgu nam ciążą kłamstwa, którymi tak długo się karmiliśmy.
Muszę ją powstrzymać.
– Dev…
– I bardzo dobrze. On… jest taki dobry, Sean. Będzie przy mnie, zaopiekuje się mną, ale zostawi mi też swobodę i przestrzeń. Powinieneś być zadowolony, a nie patrzeć na mnie takim wzrokiem.
– Jakim?
Zakłada za ucho pasmo ciemnobrązowych włosów i wzrusza ramionami.
– Jakbym walnęła cię prosto w twarz. Tak samo wyglądałeś tamtego dnia, kiedy Debbie Sue chciała cię pocałować.
– Debbie Sue całowała się też z moimi braćmi.
– Miała w końcu misję: bzyknąć się z którymś z braci Arrowoodów. Albo ze wszystkimi.
– To prawda. – Oboje parskamy śmiechem.
Devney kładzie głowę na oparciu kanapy i odwraca się do mnie, podkulając nogi.
– Przyznasz, że niewiele różniła się od dziewczyn, które teraz wyrywasz. Jak tam się na takie mówi? Gorące fanki?
– Nie masz bladego pojęcia, co mnie interesuje – odpowiadam, kręcąc głową.
– Tak, jasne. O, mam. – Podnosi głowę i uśmiecha się do mnie. – Laski-kijaski. A może lachony? Foczki? Blachary? – Drapie się zamyślona po brodzie.
– Lole bejsbole – mruczę. To jedno z niezliczonych określeń dziewczyn, które lubią się pieprzyć z baseballistą.
– Na jedno wychodzi – kwituje Devney. – A dlaczego uważasz, że nie wiem, co cię interesuje?
Bo wcale nie jestem facetem, któremu zależy tylko, żeby zarywać laski, zwłaszcza że nie są… tobą, myślę ponuro.
Bo za tobą ciągle gonię, chociaż teraz siedzisz tutaj przy mnie.
Moi bracia słusznie twierdzą, że ja i Devney nie możemy być razem. Nie z powodu przysięgi, że pozostanę samotny i nigdy się nie ożenię. Chodzi o mój tryb życia. Nie zniosłaby tego, że wiecznie mnie nie ma. Za dużo podróżuję, zbyt intensywnie trenuję, pracuję ciężej od innych, bo inaczej zostanę wycięty.
Moim jedynym marzeniem była zawsze gra w baseball. Poradziłem sobie z przemocą ze strony ojca, bólem po śmierci matki i nieustannym zamartwianiem się o braci, ponieważ zawsze miałem baseball.
Nie potrafiłbym z niego zrezygnować. Dla nikogo.
A Devney potrzebowałaby ode mnie tego poświęcenia. Nie umie kochać połowicznie, dzielić się kimś, a ja ożeniłem się z baseballem. Devney byłaby jedynie kochanką.
– Oj tam, nieważne, daj spokój. – Biorę piwo. Nie zamierzam ciągnąć tematu. Miałem już w życiu dość twardych kolizji, ta przyjaźń jednak zasługuje na szacunek.
– Ale ja chcę się dowiedzieć.
– Szczerze wątpię.
– Tak, tak, masz mi powiedzieć, słyszysz? – mówi, dźgając mnie palcem w pierś.
Rozchylam usta. Jeśli słowa ulecą, nie będzie można ich cofnąć.
Biorę od niej szklankę, dolewam piwa i podaję.
– Napij się jeszcze i możemy dalej nabijać się z moich braci albo pogadać o tym, dlaczego wciąż mieszkasz w Sugarloaf, skoro zawsze marzyłaś, żeby stąd wyjechać.
Ten wątek zazwyczaj skutecznie odwraca jej uwagę.
Połączyło nas pragnienie czegoś więcej. Devney chciała być architektką. Rzadko widywałem ją bez ołówka i szkicownika, w którym rysowała duże gmachy, małe domy i różne inne budowle.
Rzuciła to po powrocie z college’u.
– Sean – jęczy. – Jestem już kompletnie zalana. Oliver nie znosi, jak piję, bo staję się nieprzewidywalna. Lubi, jak grzecznie się zachowuję, nie zapominam o dobrych manierach, a on nie musi się o mnie martwić.
– No to Oliver cię nie zna – parskam śmiechem.
– Zna mnie taką, jaką jestem teraz, po powrocie do Sugarloaf.
– Jednak nie sądzę. Tylko ja wiem, kim naprawdę jesteś, w głębi duszy.
Podnosimy szklanki, stukamy się lekko i pijemy.
– Rano będę tego strasznie żałowała – skarży się Devney; głowa opada jej na oparcie.
Nie tak strasznie jak ja, odpowiadam w duchu.
– Opowiedz mi o Oliverze. Co on tam z tobą kombinuje? Jakie ma plany? – Przywracam rozmowę na właściwe dla mnie tory.
– Nie wiem, co ci powiedzieć. – Devney wbija we mnie wzrok i wzrusza ramionami. – No, wspomniał, że czas na dalsze kroki. Kocha mnie i jest dla mnie dobry. To taki facet, który daje wsparcie, wiesz?
– Widzę perspektywę bardzo udanego małżeństwa.
– Nie zaczynaj. Ja nie oceniam twoich związków. O ile w jakichś poważniejszych bywasz, w co wątpię.
– I słusznie. – Uśmiecham się krzywo.
– Przestań mydlić mi oczy, Sean. – Wzdycha. – Chcesz mieć żonę i dzieci, zawsze zależało ci na rodzinie. Problem w tym, że jesteś koszmarnie głupi.
– Głupi?
– Mhm – przytakuje. – G-ł-u-p-i. I do tego tępy.
– A to nie to samo?
– Tak, ale należało tę cechę podkreślić.
Boże, uwielbiam jej bezczelność, błyskotliwe riposty i luz. Jest taka tylko ze mną, a przynajmniej chciałbym tak myśleć.
Przez ostatnie dziesięć lat nasze przyjacielskie więzy trochę się rozluźniły. Oboje wyjechaliśmy do college’u, ja skupiłem się na baseballu, ona na studiach. Widywaliśmy się podczas ferii, lecz po wypadku, który zmienił moje życie, zostałem w Maine, więc rzadko się spotykaliśmy.
Choć gdy miałem rozgrywki w Nowym Jorku, Devney przyjeżdżała. Kiedy byłem w Filadelfii, zawsze znajdowała sposób, żeby mnie odwiedzić. Parę razy poleciałem z nią do Tampy na Florydę.
Za to teraz będziemy się widywać znacznie częściej i wiem, że uczucia między nami nie znikną, przeciwnie, jeszcze się wzmocnią.
Tak, przypuszczam, że istotnie jestem głupi.
– Możesz mnie uważać za matoła, ale nie zamierzam się ustatkować.
– Jak to? – Devney podrywa się i prostuje.
– A to, że może na swój sposób kochasz Olivera, ale on nie doprowadza cię do szaleństwa.
– Za to ty mnie doprowadzasz, właśnie teraz – fuka Devney.
– I dobrze.
– Wkurzasz mnie!
– Bo mnie kochasz – odpowiadam.
– Jesteś pociągający, to fakt. – Szybko zakrywa usta dłonią. – Nie to miałam na myśli.
Uśmiecham się szeroko i nachylam do niej.
– Uważasz, że jestem seksowny?
– Średnio. Ale harem tych twoich… jak je tam nazywacie, nieważne… gorących lasek na pewno ślini się na twój widok.
Od tak dawna zwalczam w sobie chęć wyjawienia jej swoich uczuć. Wytłumaczenia, że te dziewczyny nic dla mnie nie znaczą, są przezroczyste. Że była i jest tylko ona. A jeśli już jakaś mnie interesuje, to wyłącznie brunetka choć trochę podobna do niej. Tylko wtedy istnieje cień szansy, że coś zaskoczy. Ale nigdy Dev tego nie mówię.
Teraz jednak się zastanawiam, czy to nie ten moment, żeby pogadać na poważnie. Oliver zamierza się jej oświadczyć. I się z nią ożeni, a ja nie będę mógł się temu przeciwstawić, bo nigdy nie wyznałem jej miłości.
W dodatku teraz jest na bańce, wyluzowana.
Najwyżej potraktuje to jako żart.
– Być może tak reagują, ale ich o to nie pytam. Zresztą podobają mi się wyłącznie dziewczyny w twoim typie – wyznaję. Devney zaśmiewa się, kręcąc głową. – Musi być dziwnie całować najlepszego przyjaciela, no nie?
Nagle wiem, co teraz zrobić. Nie ma znaczenia, że to głupie lub niewłaściwe. Nie obchodzi mnie jej narzeczony ani to, że ta chwila nieodwołalnie zmieni między nami wszystko. Dev zgodzi się na oświadczyny Olivera. Uczepi się tego, co dla niej bezpieczne, niestety mnie to automatycznie wyklucza. Tyle że ją kocham.
Przysuwam się do Dev; kawowe oczy śledzą moje ruchy. Drżącą ręką ujmuję jej twarz i opuszką kciuka pocieram gładką skórę. Wszystko dokoła zastyga, czuję bijące od niej ciepło. Jesteśmy już tak blisko, że mieszają się nasze oddechy.
– Czy ja wiem?
Czekam chwilę, daję Devney ostatnią szansę – jeszcze może mnie odepchnąć, ale nie, przesuwa wilgotnym językiem po miękkich różowych wargach, i to całkowicie mi wystarczy.
Lekko dotykam ustami jej ust. W tej sekundzie moje życie nie tyle się zmienia, ile staje na głowie.
Wszystko gra? – pyta Oliver, ponieważ nie jem, tylko grzebię widelcem w talerzu.
– Tak, oczywiście.
Ale to nieprawda. W gruncie rzeczy mam mętlik w głowie. Od czterech dni nie odbieram telefonów od Seana. Cały czas odtwarzam w pamięci nasz pocałunek.
Sean Arrowood mnie pocałował. Zrobił to, a mnie się podobało. Bardzo.
– Wydajesz się jakaś rozkojarzona.
Przylepiam uśmiech do twarzy i otrząsam się z zamyślenia. To nasza uroczysta comiesięczna randka, więc powinnam być przecież szczęśliwa. Oliver przyszedł do biura z bukietem kwiatów i uśmiechem tak ciepłym, że roztopiłby bryłę lodu. Jest dla mnie dobry, daje mi poczucie bezpieczeństwa. A jednak… Czuję się okropnie.
Nie zasługuje na to, żeby go okłamywać.
– Oliver – zaczynam ostrożnie i milknę. „Całowałam się z Seanem”. – Nie wiem, jak to powiedzieć.
– Po prostu powiedz, Dev. Wiesz, że możesz mi mówić o wszystkim.
Odkładam widelec i biorę głęboki wdech. Od dawna mam przed nim tajemnice. Nawarstwiają się, pożerając co dzień cząstkę mojej duszy. Nie dam rady żyć z jeszcze jedną. To złudzenie, że możemy rozmawiać o wszystkim, są sprawy, o których nikt nie chce słuchać.
Mimo to nie będę brnąć dalej. Nie zgodzę się, żeby wszystko stało się kłamstwem.
Popełniłam błąd.
Schrzaniłam sprawę, i to wyłącznie moja wina.
– Tamtego wieczoru, kiedy spotkałam się z Seanem… – zaczynam i znowu urywam. Milczenie się przedłuża, bo jest mi strasznie przykro, że zranię Olivera. Nie zasługuje na to, ale powinien znać prawdę. – Sporo wypiliśmy.
Uśmiecha się wyrozumiale.
– O ile dobrze pamiętam, zapłaciłaś za to następnego dnia.
I dalej płacę, całe cztery dni.
– Tak, ale to nie wszystko… – Boże, zaraz zwymiotuję. – Oboje byliśmy pijani. Cóż, powinniśmy odstawić alkohol znacznie wcześniej. Muszę ci to wyznać, bo naprawdę cię kocham. Kocham ciebie i to, co nas łączy.
– Devney, czy… czy wy spaliście ze sobą?
Wzdrygam się, otwierając szeroko oczy. Jak Oliver może robić tak gwałtowny przeskok?
– Nie – odpowiadam poruszona. – No co ty. Ale… się całowaliśmy.
– Rozumiem. – Prostuje plecy i poprawia serwetkę. – Nie tak zwyczajnie, jak przy powitaniu albo pożegnaniu?
– Nie. – Kręcę głową.
– Nie jestem zaskoczony. – Upija łyk wina z kieliszka.
No cóż, ja przeciwnie.
– Dlaczego tak mówisz?
– Czy zaszło między wami coś więcej? – pyta surowo. – Zakładam, że informujesz mnie o tym, ponieważ to jeszcze nie wszystko.
– Nie, przysięgam. Głupio się zachowałam, ale nawet nie rozmawiałam z Seanem od tamtej pory. Tak mi przykro. Kocham cię. Źle mi z tym, że cię zraniłam i zniszczyłam naszą relację. Chciałabym to cofnąć. Uwierz mi, bardzo tego żałuję.
Oliver, najmilszy człowiek na świecie, który nigdy nie kwestionował moich wyborów, nie nakłaniał mnie do niczego, na co nie miałam ochoty, przyjaciel, który mi pomógł, kiedy waliło mi się życie, o czym nikt inny nie wiedział, teraz mnie znienawidzi. A co najsmutniejsze, będzie miał do tego pełne prawo.
Ocieram łzę wiszącą na rzęsach, która zaraz skapnie do talerza. Mój wybryk jest niewybaczalny.
– Kochasz go?
Czuję bolesny skurcz żołądka. Tak. Nie. Nie wiem. Nie umiem jasno opisać swoich uczuć.
– Kochałam go bardzo długo, ale nie kocham go tak jak ciebie.
– Pytam o to, czy jesteś w nim zakochana, a nie o to, jak go kochasz. – Z jego tonu bije napięcie, jakiego nigdy dotąd nie słyszałam. To okropne, że nadużyłam zaufania Olivera i złamałam mu serce.
– Tak, wiem. Nigdy nie myślałam o nim inaczej niż o… Seanie.
– Czyli?
Serce bije mi mocno. Mam wrażenie, że wszystko dokoła się rozpada, a ja nie wiem, jak to powstrzymać. Dotykam szyi, bawię się wisiorkiem – dostałam go w prezencie od Seana, gdy miałam szesnaście lat. Ten drobny, odruchowy gest objawia mi nagle całą prawdę.
– Jest moim najlepszym przyjacielem.
– Właśnie tym pragnąłem być dla ciebie, nikim więcej – oznajmia Oliver.
Oczywiście w pełni na to zasługuje. Obserwuję go; przełyka z trudem, jego twarz jest maską, z której nic nie mogę wyczytać. – Wiesz, co to dla nas oznacza, prawda?
Łza spływa mi po policzku, kiwam głową.
– Że ze mną zrywasz. Z mojej winy.
– Nie chodzi o pocałunek. Mógłbym o nim zapomnieć. – Oliver posyła mi sztuczny, wymuszony uśmiech. – Jakie to smutne! Oto siedzę i mówię kobiecie, której zamierzałem się oświadczyć w przyszłym tygodniu, że potrafiłbym jej wybaczyć pocałunek z innym mężczyzną.
Otwieram usta, muszę koniecznie powiedzieć mu coś, co go pocieszy.
– Ollie.
– Ale tu chodzi o coś więcej. Nie mogę cię kochać, skoro twoje serce należy do kogoś innego. Gdybym poprosił, żebyś wybrała między nami, zdecydowałabyś się wybrać jego.
Bardzo pragnę zaprzeczyć, ale to byłoby kłamstwo. Być może nie kocham Seana tak, jak sądzi Oliver, ale dobrze wiem, że gdybym miała wybierać, nigdy nie pozwoliłabym Seanowi odejść.
Jesteśmy zatem w impasie.
Ollie kładzie dłoń płasko na stole, grzbietem do dołu.
– Weź mnie za rękę, Devney – prosi, a ja to robię. – Nie będę udawał, że mnie nie zraniłaś. Zawsze było mi trudno pogodzić się z waszą przyjaźnią, głównie dlatego, że jej nie rozumiałem. Mimo to ją akceptowałem. Kocham cię i chciałbym, żebyś została moją żoną, ale nie mogę się ożenić także z nim. Rozumiesz?
– Nigdy nie poprosiłabym cię o to, Ollie – bąkam.
– Kochasz go, chociaż nigdy się do tego nie przyznałaś, nawet sama przed sobą. Może dopiero teraz. Wasza przyjaźń jest nierozerwalna, a ja ciągle walczę o miejsce w twoim sercu, choć ono należy do niego.
Zawsze porównuję wszystkich właśnie z Seanem. Do niego się zwracam, kiedy życie daje mi popalić. Sama nie wiem, po co w ogóle udaję, że tak nie jest.
– Chciałam, żebyś to był ty – wyznaję, pozwalając płynąć łzom. – Pragnęłam takiego związku dla nas.
– Ja także. – Głos Olivera się załamuje. – Chociaż zdawałem sobie sprawę, że toczę przegraną bitwę.
Boże, jestem straszną jędzą.
– Nie wiedziałam, że tak to się potoczy. Uwierz mi, błagam.
– W dniu, w którym go poznałem – uśmiecha się smutno, lekko pocierając kciukiem wierzch mojej dłoni – zrozumiałem, jak bardzo go kochasz. I że jesteście dla siebie stworzeni. Modliłem się tylko o jedno: abyś zechciała mnie jednak pokochać.
– Kocham cię – mamroczę drżącymi wargami.
– Wiem.
– Wiesz?
Kiwa głową, ale cofa rękę, zostawiając mnie z poczuciem osamotnienia.
– Skoro nagle otworzyły ci się oczy, nie mam już u ciebie żadnych szans. Zamierzam więc zrobić to, co dla nas obojga najlepsze: odejść, póki nadal możemy się przyjaźnić.
– Ollie…
Wstaje, odkłada serwetkę na stolik, podchodzi do mnie i całuje mnie w czubek głowy.
– Bądź szczęśliwa. Życzę ci, abyś została wyleczona i znalazła sposób pokonania wszelkich przeszkód, czymkolwiek one są.
Z łomoczącym sercem spoglądam, jak odchodzi.
Straciłam właśnie najlepszego mężczyznę spośród tych, z którymi się spotykałam.
Popełniam stanowczo za dużo błędów.
– Powiedziałaś o wszystkim Oliverowi? – pyta Sydney, poprawiając się na poduszce. Kilka razy miała przedwczesne skurcze i Declan nie pozwala jej się ruszać na krok od łóżka, chyba że na siusiu.
A tę potrzebę czuje bardzo często.
– Tak, i ze mną zerwał.
Otwieram teczkę, sygnalizując zamiar zakończenia rozmowy na temat swojej osobistej katastrofy. Sydney jednak nie odpuszcza.
– Oliver zerwał z tobą?
– Tak. – Wzdycham. – Nie mam mu tego za złe. Zasługuje na kobietę, która będzie za nim szalała, a nie na kogoś, kto nie zechce mu oddać całego serca.
– No to wszystko jasne. – Syd zniecierpliwiona odrzuca głowę do tyłu. – Czy to z powodu twojej mrocznej przeszłości? Czegoś, co próbujesz ukryć, ale stale wyłazi na wierzch? A może czegoś się boisz?
– Moja szefowa zadaje za dużo pytań – odpowiadam, robiąc unik.
Sydney wyrywa mi teczkę z dokumentami i ciska w kąt małżeńskiego łoża.
– Dobrze wiesz, że nie grzeszę cierpliwością. Lubię wiedzieć i pomagać ludziom. Widzę, że coś cię gryzie, i bynajmniej nie chodzi tu o to, że wpychałaś Seanowi język do ust. Gadaj natychmiast, w czym rzecz.
Istnieją tajemnice, których za nic nie wolno wyjawić, a to jedna z nich. Mogę zdradzić najwyżej cząstkę.
– Wiesz, dlaczego nie od razu wróciłam do Sugarloaf?
– Po skończeniu college’u?
– Tak. Zakochałam się w kimś, kiedy byłam w Kolorado. To było wielkie uczucie, ale nigdy nikomu o tym nie mówiłam. – Kiedy robię długą przerwę, Syd uśmiecha się zachęcająco. – Nigdy nie powinniśmy być razem i dlatego o tym nie rozmawiam. Christopher był znacznie starszy ode mnie, zamożny, ustosunkowany. Ostatnie tygodnie były dla mnie trudne, bo dużo o nim myślałam, a teraz jeszcze Sean… Nie wiem, co się ze mną dzieje.
– Ja ci nie powiem. – Sydney wydyma wargi. – Sama musisz do tego dojść. Ale wiem jedno: jesteś dzielna, inteligentna, piękna. Jesteś też cudowną przyjaciółką. Nie musiałaś informować Olivera o tym pocałunku, to był jeden wieczór, za dużo wypiłaś, nikt nie miałby ci tego za złe, mimo to mu powiedziałaś. Potrafisz przyznać się do błędu i zmierzyć z konsekwencjami. Powinnaś być z tego dumna.
Och, jak bardzo Sydney się myli. Ja nie stawiam czoła konsekwencjom, ja po prostu uciekam. Przy pierwszej możliwej okazji zwiałam z college’u, zostawiając wszystko, co się z nim łączyło. Zawsze tchórzę i chowam głowę w piasek, teraz robię to samo.
– Chciałabym, żeby tak było. Na razie nie odbieram telefonów od Seana ani nie odpisuję na esemesy.
– Musisz z nim porozmawiać. Uwierz mi, to konieczne. Co się stało, to się nie odstanie, i lepiej, żebyś wiedziała, na czym stoisz, zanim Sean wróci do miasta i spotka się z tobą.
Mój telefon piszczy, sygnalizując nadejście nowej wiadomości.
– O wilku mowa. – Chowam komórkę bez czytania.
– Powinnaś wracać do domu. Declan łazi pod drzwiami, a ja jestem już trochę zmęczona. Dzięki, że mi to przyniosłaś. – Stuka palcami w teczkę.
– Na pewno masz siłę nad tym pracować?
– Tak. Będę tu, gdybyś mnie potrzebowała.
Ściskam przyjaciółkę za rękę i wychodzę z pokoju. Istotnie, Declan wyfroterował już chyba całą podłogę, chodząc w tę i z powrotem.
– W porządku? – pytam.
– Nie. To jakieś szaleństwo. Ciągle się cały trzęsę, boję się wyjść z domu, żeby coś zjeść. Sydney tylko jęknie, a ja już zrywam się na równe nogi. – Nerwowo przeczesuje włosy.
Złośliwie uśmiecham się do przyjaciela z lat szkolnych.
– Dobrze ci tak, to zapłata za to, jaki byłeś nieznośny przez ostatnie parę miesięcy.
– Coś mi się wydaje, że jeszcze długo będę płacił.
– Chyba tak. Do zobaczenia.
Zaczynam schodzić do wyjścia, ale Declan mnie woła. Odwracam się do niego i widzę, że się waha, czy mi to powiedzieć.
– Obiecałem mu, że nie będę się wtrącał – zaczyna, a ja cała tężeję.
– Powiedział ci…
– Dobrze znam Seana – odpowiada Declan. – Nie zrobi nic, zanim sobie tego nie przemyśli. Wiem, że sporo was łączy, i nie chcę niczego komplikować, ale czasem komplikacje czynią cuda. – Odwraca głowę i patrzy na drzwi pokoju Sydney. – A wierz mi, potrzebujesz cudu.
– Sean i ja coś razem wymyślimy – ucinam temat.
– Nie wątpię.
– Zadzwoń do mnie, jeśli będziecie czegoś potrzebować – mówię i wybiegam z domu.
W samochodzie wyjmuję telefon i sprawdzam esemes.
Sean: Dev, musimy pogadać. W przyszłym tygodniu będę w Sugarloaf. Unikanie siebie nic nie da. Zadzwoń do mnie.
Zastygam z palcami nad klawiaturą, bo chociaż twierdzę, że nasz pocałunek był ekscesem po pijaku, to wcale nie jest prawda. Przynajmniej dla mnie. A jeśli Sean tak właśnie na to patrzy? Nie wiem, czy mam w sobie tyle siły, żeby to usłyszeć.
Zamiast wysyłać wiadomość, wciskam klawisz połączenia. Nie czas na tchórzostwo. Declan ma rację – to skomplikowane, ale potrzebuję Seana. Zawsze tak było, nie mogę go wiecznie odpychać.
– Hej. – Gdy niski głos rozbrzmiewa w moich uszach, przeszywa mnie dreszcz.
– Hej. Przepraszam, że nie odpowiadałam ani nie oddzwoniłam, ale…
– …tamtego wieczoru przekroczyliśmy chyba czerwoną linię, co?
Czyli Sean zamierza od razu przejść do rzeczy.
Wzdycham, gapiąc się w okno.
– Tak.
– Przepraszam, Dev. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie powinienem się z tobą całować. Popełniliśmy fatalny błąd. Źle się stało, bardzo tego żałuję.
Ostatnie zdanie łamie mi serce. Przymykam oczy, walcząc z falą emocji, która pozbawia mnie tchu, po czym głęboko wciągam powietrze. To tylko jeden wieczór, za dużo alkoholu, sprawy wymknęły się spod kontroli.
– To był błąd – przyznaję.
– I więcej się nie powtórzy – dodaje Sean po sekundzie milczenia. W jego głosie słychać napięcie.
Czuję, że muszę powiedzieć coś takiego, żeby ocalić naszą relację.
– Oboje trochę popłynęliśmy i… dużo się ostatnio działo, i z tobą, i ze mną. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, nie chcę tego stracić.
– Nie stracisz, zawsze będę przy tobie – obiecuje.
– Świetnie. Więc nic wielkiego się nie stało, a my nadal kumplujemy się tak jak dawniej.
– Dobry plan. – Sean śmieje się z przymusem.
Dla mnie przerażający, ale… jest jakiś wybór? Mam Seanowi powiedzieć, że pragnę czegoś więcej, skoro on najwyraźniej uważa nasze zbliżenie za „fatalny błąd”? Nie. Byłoby to lekkomyślne i głupie. Zwłaszcza że nie mogę wyjechać z Sugarloaf. Moje sprawy sercowe nie są najważniejsze, liczą się też inne rzeczy. Muszę dobrze oceniać i rozgraniczać, co ważne, a co nie. Spoglądam na zegarek.
– Dobra, kończę – rzucam, wzdychając. – Jestem zaproszona do brata na kolację; potem wstaję o czwartej rano, żeby obejrzeć mecz baseballowy Austina, i…
Kłamię, ponieważ nie dam rady dłużej z tobą rozmawiać.
– Tak wcześnie?
– Mhm. Sam wiesz, jak to jest z tymi szkolnymi rozgrywkami.
– Jasne, pamiętam. Któregoś dnia gadałem z twoim bratem, że fajnie byłoby zorganizować indywidualne treningi. Lepsze to, niż tkwić na farmie, kręcąc młynka palcami, albo uczyć się o cholernych krowach.
Uśmiecham się, bo wiem, że bratanek byłby zachwycony. Nie ma nic lepszego niż spędzanie czasu ze swoim idolem. Chłopak uwielbia Seana, głównie dlatego, że ten jest słynnym baseballistą, a sam marzy o takiej karierze.
– Dzieciaki z Sugarloaf na pewno oszalałyby ze szczęścia.
– Przynajmniej ktoś będzie się cieszył z mojego powrotu.
Milczę, bo przecież jak wariatka cieszyłam się z wiadomości, że przyjeżdża na całe sześć miesięcy. Nie mogłam się doczekać, kiedy znowu się spotkam ze swoim najlepszym przyjacielem. Mam wprawdzie Sydney i Ellie, ale to nie to samo.
One nie są Seanem.
Nie wiedzą o moich koszmarnych problemach z matką ani o tym, jak bardzo pragnęłabym zmienić swoje życie.
Odkąd Sydney dała mi podwyżkę, jestem trochę bliżej tej wolności. Bo im szybciej wyniosę się od rodziców, tym lepiej. Nie mogę znieść, że jestem od nich zależna, ale co poradzę, po anulowaniu stypendiów mam do spłacenia wysoką pożyczkę za studia.
Tyle wyrzuconych w błoto pieniędzy, tyle zmarnowanego czasu. Skończyłam architekturę, i co? Przez błędne decyzje i wybór nieodpowiednich mężczyzn nie mam szans tego wykorzystać.
– To co, zgoda między nami? – pyta Sean, ponieważ się nie odzywam.
– Jasne, tak.
Nie wspomniałam ci tylko, że chętnie powtórzyłabym ten pocałunek. Przekonałabym się, czy znów będę tak bardzo podekscytowana jak tamtego wieczoru w stodole. Aha, i jeszcze coś: Oliver ze mną zerwał.
– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, Dev.
Trzepotanie motyli w brzuchu sprawia, że trudno mi zachować neutralny ton, ale chyba jakoś mi się to udaje.
– Nie mogę się już doczekać.
Tak, te sześć miesięcy będzie ważnym testem; modlę się, żebym go nie oblała.
W mojej głowie trwa nowe odliczanie.
Trzy dni do dnia S.
Dnia Seana.
Trzy dni do momentu, kiedy będę musiała udawać, że nie przeżywałam tego głupiego pocałunku wciąż od nowa i ostatecznie nie uzmysłowiłam sobie, że kocham się nieprzytomnie w swoim najlepszym przyjacielu.
Zabawa na całego.
Wstaję, przeglądam się w lustrze i schodzę do salonu. Rodzice siedzą i czytają gazety. Mama podnosi wzrok.
– A dokąd to tak wcześnie?
– Do stajni.
Mama prycha z niezadowoleniem.
– Jaka grzeczna córeczka z ciebie. Nagle zaczęłaś się przejmować zwierzętami, proszę, proszę. Bo ci to pasuje, tak?
Przełykam kwaśną ripostę, jaką mam chęć rzucić jej prosto w twarz.
Moja matka była kiedyś przemiłą, kochającą osobą. Całe dnie spędzałyśmy w ogrodzie, sadząc i zbierając warzywa. Zabierała mnie do stajni i pozwalała zajmować się końmi. Zawsze uwielbiałam tam przebywać.
Matka mocno wierzyła w tradycyjne wartości i w tym duchu mnie wychowywała.
Przez lata wydawało się, że spełniam z nawiązką pokładane we mnie nadzieje.
A potem to się zmieniło.
– Lily – odzywa się miękko ojciec. – Ona nie robi nic złego. Pomaga nam w weekendy.
Uśmiecham się do taty, który ma na głowie szopę siwych włosów i jest grubszy, niż mu się wydaje. Nie traktuje mnie jak porażki i za to bardzo go kocham.
– Nie wiem, co nam z tego, że w ciągu tygodnia wykonuje pracę znacznie poniżej swoich możliwości.
– Podoba mi się u Sydney.
Mama składa z szelestem gazetę.
– Na naszej farmie jest wystarczająco dużo roboty. Twój brat przyjeżdża i przynajmniej obsługuje maszyny. Już dawno sprzedalibyśmy wszystko, gdybyś po powrocie z college’u nie nakłaniała nas, żeby tego nie robić.
Jasne, wszystko moja wina. To ja zniszczyłam jej życie.
– Do niczego was nie zachęcałam, mamo. Powiedziałam tylko, że jeśli nie chcecie pozbyć się zwierząt, chętnie wam przy nich pomogę, skoro znów zamieszkałam w domu.
– Ale nie pomagasz – odparowuje.
Przeciwnie, robię wszystko co w mojej mocy, żeby trzymać się z dala od jej krytycznego spojrzenia.
– Nie oskarżajmy się wzajemnie, proszę. – Tata przykrywa dłoń mamy swoją dłonią, po czym wskazuje głową drzwi.
Łapię aluzję i wychodzę.
– Wrócę późno.
Matka macha niecierpliwie wolną ręką, nie podnosząc głowy.
Jeśli chodzi o prowadzenie farmy, moja rodzina jest raczej staroświecka. Mamy wszystkiego po trochu i dostarczamy tego, czego ludzie mogą potrzebować. Hodujemy bydło, bo w Sugarloaf są głównie mleczarnie, ale trzymamy też konie, kozy, owce i kury.
Oprócz hodowli i handlu pomagamy okolicznym farmerom, skupując od nich zwierzęta, które nie nadają się do dalszej pracy, i zapewniając tym stworzeniom dom. Ale koń, przed którym teraz stoję, już od dziesięciu lat należy tylko do mnie.
– Cześć, Simba – wołam do swojego ukochanego popielatego wałacha.
Podnosi pysk i wyciąga szyję po jabłko, które trzymam w dłoni.
– Dobry konik. Chcesz się ze mną przejechać?
Simba kiwa łbem z jabłkiem w pysku, tak jakby faktycznie przytakiwał.
Siodłam siwka i ruszamy na pole. Uwielbiam puszczać go w swobodnym galopie. Starzeje się i nie pędzi już tak szybko jak kiedyś, ale luzuję wodze i pozwalam mu ustalać własne tempo.
Uśmiecham się, kiedy wiatr rozwiewa mi włosy, słońce świeci prosto w twarz i płuca napełniają się rześkim powietrzem. Poczucie niczym nieskrępowanej wolności, jakie ogarnia mnie, gdy galopuję razem z Simbą przez pustkowia, jest nie do opisania. Przez ten krótki czas mogę być naprawdę sobą. Nie ma zmuszania się do uśmiechu ani presji, żeby koniecznie naprawić swoje życie. Mogę po prostu… być.
Jestem dziewczyną, która tyle poświęciła, że już nigdy tego nie odzyska.
Jestem kobietą, która próbuje znaleźć drogę w gąszczu niepewności.
Jestem także osobą, która stara się sobie przebaczyć.
Dokonam tego. Muszę.
Dojeżdżam do końca pola, przeprawiam się przez strumień i zmierzam na farmę brata.
Wjeżdżam na teren pastwiska i kieruję się tam, gdzie Jasper najczęściej pracuje. Przywiązuję Simbę do słupka, klepię go czule po szyi i całuję w nos, wdzięczna za spędzony wspólnie czas, potem idę poszukać jedynej osoby na świecie, która nigdy nie sprawiła mi przykrości.
Znajduję go przy starym traktorze, jak zwykle naprawia jakąś usterkę silnika.
– Cześć, braciszku – wołam ochryple.
Jasper wysuwa się spod maszyny.
– A to niespodzianka.
– Mama. – To wystarczy, rozumiemy się bez szczegółowych wyjaśnień.
– Jasna sprawa.
Matka traktuje mojego brata znacznie lepiej niż mnie, ale to nadal… okropne.
– Nad czym się tak męczysz? – pytam.
– Próbuję pomóc Connorowi. Powiedział, że dwa razy reperował ten silnik, ale…
– … nie jest technicznie uzdolniony.
– Na to wygląda – śmieje się Jasper. – Widzę, że coś tu majstrował, tylko mu nie wyszło. Nieważne, doprowadzę tego grata do stanu jakiej takiej używalności, żeby mógł go sprzedać.
Opieram się biodrem o blat zawalony narzędziami.
– Na pewno ci się uda.
– O co mamie tym razem chodziło?
– Bo ja wiem? Mam nadzieję, że pewnego dnia przestanę być dla niej rozczarowaniem.
Jasper zawsze mnie rozumiał. Choć różnica wieku między nami wynosi siedem lat, to w dzieciństwie byliśmy nierozłączni. Z biegiem czasu trochę się od siebie oddaliliśmy. Nie potrafiliśmy poradzić sobie z tym, że ja byłam nadal małolatą, a on już stał się kawalerem, poszedł do pracy i ożenił się z Hazel. W przeciwieństwie do matki zawsze jednak miał do mnie serce i bezwarunkowo mnie wspierał. Nie odepchnął mnie, szanował naszą relację.
– Nie słuchaj jej. Po prostu taka jest. Znalazłaś sobie jakieś lokum?
– Nie, muszę cierpliwie szukać. – Wystarczy mi pieniędzy na samodzielne życie, ale problem w tym, że nie mam dokąd się wyprowadzić. W Sugarloaf i okolicy ze świecą szukać mieszkań na wynajem. A nigdzie dalej wolałabym się nie wyprowadzać. Przynajmniej na razie. Tu jest moja rodzina.
– Rozmawiałaś z Seanem? – pyta Jasper.
Zasycha mi w gardle na dźwięk tego imienia?
– O czym?
– Że zamieszkałabyś u niego przez sześć miesięcy. Connor i Ellie wynieśli się do nowego domu, Declan wprowadził się do Sydney, a Sean wraca do miasta. Mogłabyś się zadekować w tej psiej budzie, w której czasowo mieszkał Dec.
Duży dom oczywiście nie wchodził w grę, nie po pamiętnym wieczorze z pocałunkiem. Zapomniałam jednak o małym domu. Tak, to jest jakaś opcja. Co prawda potrzebowałabym kawałka ziemi, żeby gdzieś go postawić, bo matka dostałaby szału, gdybym ją o to spytała. Boże uchowaj, żeby musiała zaakceptować jakieś zmiany, i to z mojego powodu.
Zawsze mogę się zwrócić do Jaspera, tylko że wtedy pewnie wyżyłaby się na nim, a tego wolałabym uniknąć.
– Zastanowię się, pewnie z nim pogadam. Dzięki za pomysł.
– Mam ich mnóstwo – odpowiada z krzywym uśmiechem.
– Pomysłów i talentów.
– Hazel zgodziłaby się z tobą.
– I co, zatrudnisz drugiego mechanika?
– Sam nie wiem, co robić… – Staje prosto i wzrusza ramionami. – Musiałbym dostawać znacznie więcej zleceń, żeby sobie na to pozwolić.
– Przecież masz dużo pracy. Wręcz za dużo.
Od roku namawiam go do rozszerzenia działalności. Potrzebowałby tylko pomocnika. Tyle wydaje na treningi baseballu Austina, że przydałoby mu się więcej pieniędzy, to dla mnie jasne.
– Twój biznesplan był ciekawy.
– A także szczegółowy i raczej zachowawczy, jeśli idzie o prognozę zysków.
Brat ociera dłonie ze smaru i patrzy na mnie uważnie.
– Myślisz, że zarobiłbym więcej, niż podałaś na tym swoim wykresie?
– Tak właśnie myślę – odpowiadam.
– Wiesz, że cię kocham?
– Oczywiście. Jak mogłoby być inaczej?
Szeroki uśmiech Jaspera sprawia, że wokół oczu tworzy mu się siateczka zmarszczek.
– Zależy ci na tym we własnym interesie, prawda? Jeśli się zgodzę, będę potrzebował twojego wsparcia.
– Nie musisz nawet prosić. Jeśli się zgodzisz, służę pomocą na każdym etapie.
Brat obejmuje mnie mocno, a mnie aż kręci w nosie od przenikliwego zapachu oleju, benzyny i drewna.
– Dobra. Załatw mi nowych klientów i wynajmij paru pracowników.
Parskam śmiechem, odsuwając się od niego.
– Nie powiedziałam, że będę prowadziła twoją firmę.
– Serio? Przysiągłbym, że to właśnie usłyszałem.
– Powinieneś zbadać sobie słuch.
– A ty powinnaś mieć własne życie, z dala od tej rodziny.
Nie jestem gotowa na taką rozmowę. Spoglądam w kierunku stojącego nieopodal budynku. Dobrze wiem, że tylko jeden temat z pewnością odciągnie uwagę brata.
– Hazel i Austin są w domu?
– Tak – odpowiada. – Na pewno chętnie się z tobą zobaczą. Podaj mi te obcęgi, dobrze?
Na stole warsztatowym leży sześć par obcęgów, biorę pierwsze z brzegu. Przykucam, całuję Jaspera w policzek i idę do bratowej i bratanka.
Zanim dojdę do drzwi od tyłu, wypada z nich dziewięciolatek – istna kula energii.
– Ciocia Devney! – krzyczy i rzuca mi się na szyję.
Chwytam go i okręcam się razem z nim, zaśmiewając się do rozpuku.
Kocham tego chłopaczka.
Kocham go najbardziej na świecie i jestem wdzięczna losowi za każdą minutę, jaką mogę z nim spędzać.
– O rany, ale urosłeś. – Przytulam go mocniej.
– To dlatego, że mama karmi mnie wstrętnymi warzywami. Mówi, że dzięki temu będę lepiej grał w baseball.
Aby osiągnąć ten cel, Austin jest w stanie zrobić wszystko.
– Mama ma rację, to działa.
– Przyprowadziłaś ze sobą Simbę! – woła z radością, wyplątując się z moich objęć.
– Tak.
– Pojedziemy do dziadków po mojego konika?
Wolałabym odgryźć sobie ucho niż wrócić do domu, ale dla Austina się poświęcę.
– Zobaczymy. Masz dzisiaj trening?
– Tak – jęczy malec. – Ale raz mogę nie pójść!
Wykluczone. Hazel i Jasper są co prawda tolerancyjni, biorąc jednak pod uwagę sumy, jakie wydają na prywatne zajęcia, kursy i sprzęt, opuszczenie treningu nie wchodzi w grę.
– Ej, no co ty? A jak wytłumaczysz trenerowi albo Seanowi, jak już przyjedzie, że sobie odpuściłeś?
– No tak – mamrocze Austin, kopiąc kamyki. – Ale przejedziemy się niedługo, dobrze?
– Oczywiście, zapytamy rodziców i ustalimy jakiś dobry termin.
– Kiedy Sean będzie w Sugarloaf? Hadley opowiada wszystkim w szkole, że jej sławny wujek wraca do miasta. I że jest taki niesamowity. Gada jeszcze o tym swoim głupim domku na drzewie i chwali się, że wujek kupi jej konia. A ja mam już konia! Zresztą co mnie to obchodzi. Ona jest przecież dziewczyną.
Z trudem powstrzymuję się od śmiechu. Typowy ośmiolatek – przekonany, że dziewczyny są zwyczajnie głupie.
– Jest dziewczyną tak samo jak twoja mama i ja.
– Wiem, ale ty nie jesteś Haadleey – odpowiada drwiącym tonem, przeciągając samogłoski.
– Pamiętam, że w ubiegłym tygodniu ją lubiłeś. – Przykucam i biorę go za ręce.
– I co z tego? Teraz będę musiał słuchać jej beznadziejnego trajkotania.
Tym razem uśmiecham się szeroko.
– Przyjaźnicie się, prawda?
– Czasami.
– Hadley cieszy się tak samo jak ty z przyjazdu Seana, który będzie twoim trenerem. Uważasz, że nie wolno jej się cieszyć tak jak tobie?
– Chyba wolno. – Austin przewraca oczami.
– No właśnie. Sean niedługo przyjedzie i będziecie mogli sobie o nim razem porozmawiać. A wiesz, że poznałam go, kiedy nie był jeszcze taki fantastyczny.
– Był. Zawsze był.
Austin nie da się przekonać, to pewne. Nie opowiem mu więc historii z naszego dzieciństwa, bo tylko utwierdzi się w przekonaniu, że Sean jest bogiem, a nie człowiekiem jak każdy z nas. Niezliczeni chłopcy, którym marzy się gra w lidze zawodowej, będą go zawsze wielbili jak herosa.
– Kiedy Sean już przyjedzie i zacznie trenować twoją drużynę, zobaczysz, jaka to frajda.
Austin uśmiecha się z błyszczącymi oczami.
– Będzie czadowo. Super, że znacie się z Seanem! Cieszę się jak nie wiem co.
– Ja też.
Z wielu powodów, nie tylko dlatego, że widzę uśmiech na twarzy bratanka. Z Seanem Arrowoodem łączy nas wiele lat przyjaźni i zaufania. Kto wie jednak, co się teraz wydarzy.
Mam trzy dni, żeby wszystko sobie przemyśleć.
Oboje z Austinem chcemy wejść do domu, gdy w drzwiach staje Hazel.
– O, witaj.
– Cześć, przepraszam, że wpadam bez uprzedzenia.
– Jesteś zawsze mile widziana – odpowiada Hazel z uśmiechem. – Wyszłam tu do was, bo przed frontowymi drzwiami pojawiła się niespodzianka. Myślę, że się ucieszysz.
– Niespodzianka? Dla mnie?
– Mhm. – Kiwa głową.
– Tutaj, u was? – wciąż nie dowierzam.
Ktoś przysłał mi coś do domu mojego brata?
– Tak, to może być spore zaskoczenie.
Za plecami Hazel pojawia się wysoka postać i z moich trzech dni zostaje okrągłe zero.
Nie jestem pewien, czy to był dobry pomysł, ale już za późno, żeby się cofnąć.
Gdy przyszedłem do domu Devney i jej rodzice powiedzieli, że pojechała na przejażdżkę, prawdopodobnie do brata, nie mogłem się powstrzymać, musiałem ją natychmiast zobaczyć.
Jedno spojrzenie na Dev i znowu mam mętlik w głowie. Przez kilka dni nieustannie o niej myślałem, zastanawiałem się nad tym, co zaszło. Żałowałem, że nie ma mnie przy niej, bo wtedy może łatwiej zdecydowałbym, co dalej robić. Pocałunek w stodole przewrócił moje życie do góry nogami.
Latami słyszeliśmy od znajomych, że jesteśmy dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi, ale zawsze śmialiśmy się z tego, aż wreszcie się okazało, że byliśmy w błędzie.
Devney jednak ma Olivera.
Miłego gościa.
Który cały czas jest przy niej, opiekuje się nią, czego ja… no cóż, nie mogę ofiarować.
Mimo to chcę się z nią zobaczyć. Tak czy inaczej ją zdobędę.
Stoi przede mną – ciemnobrązowe włosy ma splecione w luźny warkocz – i swoimi piwnymi oczami, najpiękniejszymi, jakie w życiu widziałem, patrzy na mnie łagodnie. Rozchyla wargi, jej pierś ciężko faluje.
– Zjawiłeś się wcześniej – mówi ze wzrokiem utkwionym w moje oczy.
– Tak.
– Sean! – Austin rzuca się na mnie i czar pryska.
– Cześć, koleżko. – Robimy zwyczajowego żółwika. Mały nie może ustać w miejscu, z radości podskakuje jak piłka.
– Ale jazda! Ja nie mogę! Naprawdę przyjechałeś! Mamo! Mamo! Widzisz, jest?
– Widzę, jak najbardziej. – Hazel śmieje się i dotyka mojego ramienia. – Prawdziwy. Kto by się spodziewał?
Spotkania z dzieciakami to najlepsza część mojej pracy. Zawsze chętnie podpisuję piłki i rozdaję autografy, staram się być dla nich dobrym przykładem. Sam nie miałem ojca, na którym mógłbym się wzorować, za to dopisało mi szczęście z trenerami. Ci faceci wiele mnie nauczyli o świecie, przede wszystkim wpoili mi pokorę.
Jestem zwykłym gościem, który akurat potrafi grać w baseball.
Dzieci widzą we mnie bohatera. Marzą, żeby zostać kimś takim jak ja, i traktuję to jak zobowiązanie.
Przy Devney tracę jednak pewność siebie, nie wiem, jak się zachować. Czy powinienem ją objąć? Wyznać, że pragnę jej nad życie, i poprosić, żeby dała sobie spokój z tą ciepłą kluchą, z którą się związała? Nie, to byłoby egoistyczne i niesprawiedliwe. Muszę postąpić tak jak zawsze. Przyciągam ją bliżej i całuję w czubek głowy.
– Dobrze cię widzieć – mówi z twarzą przytuloną do mojej piersi.
– Ciebie też.
– Ale jesteś niska, ciociu Devney – zauważa Austin.
– Prawda? – Uśmiecham się i puszczam do niego oczko.
– Nieprawda – buntuje się Dev i o wiele za wcześnie wysuwa się z moich ramion. Stoi z rękami na biodrach i gromi chłopaka wzrokiem. Udaje, że się obraziła.
Austin przechyla głowę, a ja go naśladuję.
– Uważam, że jest niska.
– Ja też – przytakuje malec.
– Cudownie, teraz wy obaj przeciwko mnie, tak?
– Ale to prawda, Krasnalu – mówię, dobrze wiedząc, że to ją rozzłości.
– Zabiję cię! – krzyczy i rzuca się do mnie.
Robię zwód w lewo, Devney skręca w prawo. Austin zaczyna biec za nami. Zataczamy koła, umykam im zygzakiem.
Nie ma mowy, żeby mnie dogoniła.
Po chwili zmieniam taktykę, robię zwrot i ruszam w jej stronę.
– Sean – ostrzega.
– Lepiej uciekaj, Dev.
– Przestań.
Jeżeli ją złapię, będzie koniec zabawy. Devney parska śmiechem, chwyta bratanka na ręce, sadza go sobie na biodrze i zwiewa co sił w nogach. Chłopak zanosi się śmiechem.
– Zaraz cię dorwę…
Devney upada na ziemię. Bez namysłu nakrywam ją własnym ciałem i wszyscy się tarzamy. Austin wywija się z uścisku i wskakuje mi na plecy, ja łaskoczę Devney.
– Poddaj się! – wołam z udawaną groźbą w głosie.
– Nigdy!
Wiem, że Devney nienawidzi łaskotek.
– Powiedz: wujku!
Zarykuje się śmiechem, aż łzy ciekną jej z oczu, a ja kontynuuję atak.
– Ciociu! – wrzeszczy.
Bardzo mi się to podoba.
Przyjmuję to za propozycję rozejmu i kładę się obok niej na trawie. Leżymy we troje, patrząc w niebo. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się wygłupiałem. Odwiedzając Connora, bawię się oczywiście z Hadley, ale ona organizuje „podwieczorek” albo daje mi lalki i ciągnie mnie do domku na drzewie, który zbudował dla niej mój brat.
Teraz to… inna zabawa.
– Nienawidzę cię. – Devney przerywa milczenie.
– Przejdzie ci. Zawsze ci przechodzi. Pamiętasz, jak było w piątej klasie?
Odwracam głowę w jej stronę. Ona patrzy na mnie, uśmiecha się łagodnie. Martwiłem się, że kiedy znów się spotkamy, będziemy się czuli niezręcznie. I bardzo tego nie chciałem.
Tylko raz przestaliśmy ze sobą rozmawiać, właśnie w piątej klasie podstawówki, kiedy rozpowiadała, że lecę na Marley Jenkins. Wcale tak nie było, ale dziewczyna uganiała się za mną tygodniami.
– Marla dała mi spokój dopiero wtedy, gdy spodobał jej się Jacob.
Devney uśmiecha się krzywo, doskonale wie, o czym mówię.
– Za tym też stałam.
– Same kłopoty z tobą, Devney. Masa kłopotów.
– Przyjdziesz dziś wieczorem na mój trening? – pyta Austin, siadając.
Kompletnie o nim zapomniałem. Jezu, jak łatwo zagubić się w jej oczach.
– A chciałbyś? – odpowiadam pytaniem.
– Pewnie!
– No to załatwione.
– Polecę powiedzieć tacie! – Austin zrywa się na nogi.
Zostajemy tylko we dwoje.
Dev zakłada za ucho kosmyk, który wysunął się z warkocza, i podpiera się na łokciu.
– Nie masz pojęcia, jak on cię uwielbia.
– Wszyscy Maxwellowie mają do mnie słabość. Przyciąga was mój niezaprzeczalny urok.
– Błagam. – Gromi mnie wzrokiem. – Niezaprzeczalne jest tylko jedno: łudzisz się, że jesteś uroczy. Uwaga, brutalna prawda: nie jesteś.
– Zawsze wiem, kiedy kłamiesz, rozpoznam to bez pudła. Przedtem też skłamałaś.
– Niby kiedy?
– Powiedziałaś, że musisz skończyć rozmowę, bo jedziesz do brata, a Austin ma z samego rana mecz.
– Miałam na myśli trening – tłumaczy, nerwowo chichocząc.
– Czyżby?
Wiem, że nie mówi wszystkiego, i zamierzam ją trochę przycisnąć.
– Najwidoczniej.
– A nie chodziło czasem o nasz pocałunek? – pytam z uśmiechem.
– Nie, Sean – odpowiada z przeciągłym westchnieniem. – Oboje przyznaliśmy przecież, że popełniliśmy błąd i nie będziemy więcej do tego wracać.
Teraz mnie można nazwać kłamcą. Trudno, muszę to rozegrać na chłodno.
– Zgadza się. Racja.
– Dlaczego przyjechałeś wcześniej, niż zaplanowałeś?
– Musiałem się z tobą zobaczyć. – Te słowa wypływają z moich ust całkowicie naturalnie. Wyczuwam, że Devney sztywnieje, i żałuję, że nie ugryzłem się w język. – Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, zrobiło się niezłe zamieszanie, Dev. Nie chcę, żeby były między nami jakieś nieporozumienia.
Wstaje i otrzepuje dżinsy z paprochów.
– Nie ma żadnych nieporozumień. Wszystko między nami w porządku. Za dużo wypiliśmy. Dokładam to do długiej listy wybryków, za które powinniśmy odpokutować.
Ja chętnie dodałbym jeszcze parę innych rzeczy. Pragnąłbym na przykład wziąć ją w ramiona i całować aż do utraty tchu. Położyłbym się obok Dev i napawał się jej świeżością, czułbym ją rękoma, ustami, językiem…
– Sean? – Macha mi dłonią przed oczami. – Jesteś tu?
– Tak, tak, przepraszam… Trochę mnie zmuliło, wstałem bladym świtem.
Devney wyciąga rękę i pomaga mi wstać. Staram się nie okazać, jakie wrażenie wywiera na mnie jej elektryzujący dotyk. Podnoszę się i jak zwykle nad nią góruję. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie przyciągnąć jej do siebie. Muszę poczuć tę więź, która nas zawsze łączyła.
Devney obejmuje mnie ciasno w pasie, sięga mi głową pod brodę.
– Tylko dwie rzeczy sprawią, że jakoś przetrwam te sześć miesięcy – mamroczę.
– Jakie? – pyta, zaglądając mi w oczy. Jej pogodny uśmiech pozwala mi wierzyć, że będzie dobrze między nami.
– Ty i moi bracia. Wasza obecność. Ale ty jesteś najważniejsza, Dev. Dla mnie zawsze pozostajesz na pierwszym miejscu.
Odwraca wzrok i odsuwa się ode mnie.
– Trzymasz mnie, prawda? – To fraza, jakiej używamy od wczesnego dzieciństwa. „Nie bój się, będę cię trzymał”.
– Zawsze.
Modlę się, żeby jej nie zawieść.
Jest absolutnie cudowny – mówię, trzymając na rękach Deacona Jamesa Arrowooda, zwanego DJ-em.
– Kocham go na zabój. – Sydney uśmiecha się, leżąc wygodnie w łóżku po najłatwiejszym porodzie w dziejach.
Naprawdę, tak jakby przedstawiła maluchowi plan, a on go wykonał. Nie było żadnych ciągnących się w nieskończoność męczarni. Sydney obudziła się, powiedziała Declanowi, że już czas, pojechali do szpitala i pięć godzin później przyszedł na świat DJ. Ciąża przebiegała z komplikacjami, więc to miła odmiana.
– Nic dziwnego. Prześliczny brzdąc. – Kołyszę się lekko i serce mi topnieje; maluch wygląda tak słodko i niewinnie. – Gdzie Declan? – pytam.
– Poszedł z braćmi na grób matki.
Ktoś może nie rozumieć, jak bardzo to dla nich ważne, ale nie Sydney i ja. Ich matka była wspaniała, wszyscy ją kochali. Kiedy umarła, nic nie zdołało rozproszyć ciemności, która wsączyła się do domu Arrowoodów.
– Cieszę się, że znowu są razem. No, prawie.
– A nie chcieli tu wracać. – Sydney kiwa głową. – Ich ojciec był draniem, ale akurat dobrze, że ich do tego zmusił.
– Cóż – szepczę, kołysząc Deacona. – Wiem o co najmniej dwóch dobrych rzeczach, które wynikły z ich powrotu.
– Ellie nie może się już doczekać porodu.
– Wcale mnie to nie dziwi. Wydawała się jakaś nie w sosie, kiedy widziałam się z nią w zeszłym tygodniu.
Sydney ziewa i się krzywi.
– Jestem cała obolała… I tak dziwnie nie czuć tego parcia.
– Bo maluch jest już u mnie na rękach, co?
Uwielbiam niemowlęta. Są takie czyste, doskonałe, bez skazy. Nikt jeszcze ich nie skrzywdził. Po prostu są i to jest cudowne. Pewnego dnia ja też będę przeżywała taką radość. Tęsknię za tym bardziej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Kiedyś miałam szansę zostać matką, ale zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Tak czy inaczej, chciałabym mieć dziecko.
Deacon zaczyna się wiercić, więc przytulam go mocniej, pamiętając, jak Austin lubił być ciasno opatulany. Prężył się i kwilił, póki ktoś nie unieruchomił go w beciku.
– Dev?
– Tak?
– Zamierzasz mi w końcu wyjaśnić, co się dzieje między tobą a Seanem? Czekam spokojnie, ale moja cierpliwość się kończy. Minęły dwa tygodnie, odkąd mi powiedziałaś, że cię pocałował.
– Nie ma o czym mówić. – Wzdycham i przysuwam się do krawędzi łóżka. – Sean stwierdził, że popełniliśmy błąd. I w sumie ma rację. Zapominamy o tym i idziemy dalej.
– To nie takie łatwe. – Sydney przygląda mi się przez chwilę. – Zwłaszcza jeśli wreszcie do ciebie dotrze, że go kochasz.
– Nie kocham.
A jeśli nawet, to wcale tego nie chcę. Nie mogę się kochać w swoim najlepszym przyjacielu. To tak nie działa. Nie w przypadku kogoś, kto mnie wspiera i jest przy mnie od drugiej klasy podstawówki.
– Wiesz co? Nie wytknę ci, że kłamiesz, ale na pewno nie jesteś ze mną szczera.
– Masz teraz dziecko, Syd. Matkuj jemu, mnie nie musisz.
Parska krótko śmiechem i zaraz poważnieje.
– Wcale ci nie matkuję… a przynajmniej staram się tego nie robić. Chcę jedynie, żebyś sobie uświadomiła, że kochacie się bardziej niż dwoje przyjaciół. I dla wszystkich poza wami to jest jasne jak słońce. Sean będzie tu jeszcze przez pięć i pół miesiąca, a potem kto wie, co się wydarzy.
– No właśnie! – krzyczę scenicznym szeptem, żeby nie wystraszyć malucha. – Sean wyjedzie. A jeśli dobrze pamiętam, był już tu ktoś, kto nie chciał się związać z pewnym Arrowoodem z tego samego powodu. Poza tym – dodaję z naciskiem – mam zero szans na zajście w ciążę z Seanem. Zatem pięć i pół miesiąca, nie wiem, randkowania czy co to miałoby być, do cholery, zakończy się tym, że zostanę w Sugarloaf ze złamanym sercem, a Arrowood wyląduje na Florydzie. O nie, dziękuję.
– Może tak będzie, a jeśli jednak nie? Jeżeli on jest dla ciebie stworzony, a ty pozwolisz mu odejść?
– Gdyby babcia miała wąsy, byłaby dziadkiem. Nie interesuje mnie gdybanie, Syd. Nie jestem dzieckiem. Mam obowiązki, potrzeby i pragnienia. Chcę wyjść za mąż, mieć dzieci, życie rodzinne… – DJ zaczyna marudzić, więc podaję go matce. – Kocham cię i wiem, że radzisz mi to wszystko z dobroci. Naprawdę. Ale Sean jest moim najlepszym przyjacielem. Zacieranie tej granicy zniszczyłoby nie tylko moje serce, ale i duszę. W razie porażki nie moglibyśmy się nadal przyjaźnić. Wypiliśmy za dużo i zaczęliśmy się całować, ale za kilka miesięcy on wróci do dawnego życia, ja również.
Sydney patrzy na główkę synka, potem na mnie.
– Racja, tak samo myślałam. Powodzenia, kochana.
Myliła się i jestem pewna, że ja też się mylę.
Wkraczam do domu w pełnym rynsztunku, gotowa toczyć każdą wojnę, jaką wypowie mi matka. Nigdy nie wiem, czym ją tym razem rozczaruję, ale że tak będzie, to pewne.
– Jesteś – odzywa się tata ciepłym tonem. – Wszystko w porządku?
– Tak, znakomicie. Sydney urodziła synka.
– Wspaniale. Rodzina jest na pewno szczęśliwa. Sean już wrócił?
– Owszem. – Siadam obok taty na kanapie i opieram głowę na jego ramieniu.
– Myślę, że będziemy go często widywać, co?
Przez Jaspera i Seana niewielu chłopaków odważyło się do mnie podejść. Jasper zachowywał się wrednie, ale Sean – naprawdę koszmarnie. Jedno jego spojrzenie wystarczyło, żeby mój adorator zmykał gdzie pieprz rośnie. Było to niepotrzebne i irytujące, ale on twierdził, że nikt, kto nie stawi mu czoła, nie zasługuje nawet na odrobinę mojego czasu.
Ojciec się z nim zgadzał i bardzo go sobie cenił.
– Niekoniecznie. Sean zamierza trenować z Austinem i innymi chłopcami z drużyny. Poza tym będzie pomagał przy krowach, a ja też mam mnóstwo zajęć, więc…
– …będzie przychodził do nas w wolnym czasie – śmieje się tata. – Ten chłopak musi się z tobą widywać, Krasnalu. Za nic nie może ci się oprzeć.
– Właśnie – cedzi jadowicie matka, wchodząc do pokoju. – Mężczyźni, chłopcy, wszelkie stworzenia nie mogą ci się oprzeć, prawda?
Opuściłam gardę, a teraz muszę za to zapłacić.
– Nie, mamo.