Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 128
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Lwa, którego miłośćtrzyma mnie przy życiu
Ślicznie, już po lecie,o ile ono w ogóle było;zawiedliśmy się na nim, jak na całym życiu,całkowicie i zupełnie.
THOMAS MANN, CZARODZIEJSKA GÓRA,PRZEŁOŻYŁ JAN ŁUKOWSKI
1
Tonę spokojnie w sobie, kiedy na czoło skapuje mi kropla wody (bum), potem druga (bum). Przy trzeciej (BUM) otwieram oczy. Na suficie jest ciemna, wilgotna plama w kształcie jakiejś wyspy, na którą nigdy nie pojadę. Szturcham go, ej, widzisz to, na suficie jest plama, ale on mówi coś niezrozumiałego i śpi dalej. Krople nadal kapią.
Tap, tap, tap.
Tap, tap, tap.
Tup, tup, tup.
Tup.
Stukot kropel płynnie przechodzi w stukot obcasów.
Tup, tup, tup.
Odgłos kroków niesie się echem po klatce schodowej, z czwartego piętra na trzecie, potem niżej, potem coraz mniej go słychać, aż w końcu echo milknie. Leżę i nasłuchuję, jak co noc od kilku tygodni – najpierw schodzi na parter, a po paru minutach wraca.
Tup, tup, tup.
Przechodzi koło naszych drzwi i idzie na górę.
Ona znów zeszła i weszła, szturcham go.
Pewnie paliła, mamrocze sennie, potem znów mruczy coś niewyraźnie i jego oddech wraca do poprzedniego rytmu. Kroków już nie słychać, ustało też kapanie wody, chociaż wilgotny ślad na suficie nie zniknął. Patrzę na plamę jeszcze kilka minut, a kiedy ponownie otwieram oczy, jest już jasno i plama też jest jaśniejsza, jakby po ciemku była bardziej widoczna. Jest środa, ósma rano, on nadal śpi odwrócony do ściany (nie idzie dziś do pracy?), chociaż wcześniej chyba wstał na chwilę, bo zostawił mi kawę na stoliku nocnym. Ja też wstaję, ubieram się po cichu, żeby go nie obudzić, odciągam zasłony i wychodzę.
2
Z pracy uciekam pod pretekstem wizyty u lekarza, nieswojo się dziś czuję, kto wie co to może być. Nikt nie protestuje, kiedy wychodzę trochę wcześniej, jakieś pięć godzin, z biura. I tak muszę potem wrócić.
Jestem w poczekalni półzajętej przez kilka niewyraźnych osób. Pytam, kto jest ostatni, ale odpowiada mi tylko pogłos niechętnych mamrotań pod nosem. Chwilę siedzę na niewygodnym krzesełku i zastanawiam się, który z gabinetów jest pusty, a w którym trwa przesłuchanie. Pokoje na prawo ode mnie zajęte. W gabinetach po lewej cisza. Wychylam się w stronę drzwi, jednych i drugich, i staram się wyczuć, czy zaraz wydobędzie się z nich jakikolwiek dźwięk, czy rzeczywiście są puste, a jeśli tak, to czy są zupełnie puste, czy może jednak siedzi w nich jakiś znudzony doktor, który akurat nikogo nie przyjmuje. W tym pierwszym po lewej chyba naprawdę nikogo nie ma – prawie przykładam ucho do drzwi, ale nic nie słyszę. Ten dalszy ma potencjał, dochodzi z niego jakieś szuranie, ale tylko pojedyncze, drugie krzesło z pewnością nie wydaje dźwięków. Rozglądam się jeszcze raz, upewniam, że nikt z czekających w kolejce nie mierzy mnie rozeźlonym wzrokiem. Widać nie są mną zainteresowani, więc ponownie przykładam ucho, nadal tylko jedno szuranie, i pukam. Chwila ciszy, a potem głośne „SZUR”, jakby ktoś ostatecznie poprawiał się na krześle, żeby być gotowym na to, co go czeka.
Wejdzie, słyszę, więc posłusznie wchodzę i siadam naprzeciwko.
Dzień dobry, boli mnie, jak robię tak.
To proszę tak nie robić.
Serio to powiedziała?
No nie wiem, wzrusza w końcu ramionami lekarka, a badania pani zrobiła?
No nie.
No.
No zrobię, mówię na odczepnego.
Ale kiedy?
Nie wiem, myślę; kiedy się zbiorę, mówię; zgubiłam skierowanie, myślę, ale teraz to chyba nie wypada poprosić. Nie proszę.
Proszę zrobić, bo zawsze pani będzie słabo, i proszę rzucić palenie, i jeszcze proszę przyjść za tydzień, albo lepiej za miesiąc, bo za tydzień to ja będę na urlopie w Kenii.
Fajnie, w Kenii, mówię, chociaż w sumie nie umiałabym pokazać Kenii na mapie, przynajmniej nie teraz tutaj.
Najlepiej widoczne gwiazdy na świecie, lekarka z dumą wypina pierś, jakby to od niej zależały te ogromne gwiazdy. Ale już niedługo, zastrzega szybko, bo teraz są wielkimi olbrzymami, a za miesiąc staną się białymi karłami i zupełnie znikną. Tylko przez ten miesiąc jeszcze są największe, potem już nie ma co tam jechać.
Czuję się urażona, bo wyprzedziła moją myśl, że kiedyś tam pojadę i zobaczę największe gwiazdy na świecie.
No, czop, czop, wygania mnie, jak pani nie ma badań, to nie ma już co siedzieć.
Może chociaż L4?, pytam z nadzieją.
No wie pani, obrusza się lekarka, niech pani porządnie zachoruje, to będzie pani odpoczywać, a nie tak.
Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale lekarka patrzy już w ekran komputera, na którym jako tło ustawione ma gwiazdy, wielkie na cały pulpit.
Idę do pracy. Na wszelki wypadek okrężną trasą, żeby dać szansę światu. Może coś się wydarzy po drodze. Nie dzieje się nic i nie dzieje się aż do końca drogi, więc ociężale docieram do bramy; strasznie mi się dłuży, ostatnio metry są jakieś większe, trójwymiarowe i głębokie, jakby rozciągnięte, brodzę w nich i przez to idę bardzo powoli.