Stacja Jagodno. Marzenia szyte na miarę - Karolina Wilczyńska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Stacja Jagodno. Marzenia szyte na miarę ebook i audiobook

Karolina Wilczyńska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Bestsellerowa seria „Stacja Jagodno” w nowej odsłonie!

Co łączy doktor Ewę z babcią Różą? Kto mieszka w tajemniczym dworku? Czy Tamara odnajdzie miłość? Jakie jeszcze sekrety skrywa urokliwe Jagodno w Górach Świętokrzyskich?

„Stacja Jagodno” to nie tylko sielski krajobraz, ale także świat pełen emocji – radości z sukcesów i smutku porażek, miłości i nienawiści, namiętności, samotności i nowych relacji. To przede wszystkim jednak losy kobiet, które bez względu na miejsce zamieszkania i wiek, czują podobnie i pragną szczęścia.

W Jagodnie spotkacie ich wiele, poznacie siłę kobiecości i moc z niej płynącą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 11 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
4,7 (66 ocen)
53
10
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

To lekka i spokojna historia w której bohaterowie dają się lubić od samego poznania.Spędza się z nimi wspaniały czas z przepięknych krajobrazach. Polecam
10
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

Czy można stworzyć życie skrojone idealnie do swoich potrzeb? Czy niespodziewane zmiany mogą zaprowadzić nas do szczęścia? Kochani, chciałabym Was serdecznie zachęcić do sięgnięcia po drugi tom serii „Stacja Jagodno”, gdzie emocje, relacje i kobieca siła przeplatają się w pełnej barw, życiowej historii. W „Marzeniach szytych na miarę” Karolina Wilczyńska kontynuuje opowieść o Tamarze, Ewie, babci Róży i mieszkańcach tajemniczego dworku. Każda z bohaterek mierzy się tu z własnymi pragnieniami, wątpliwościami i niełatwymi wyborami, które – choć nie prowadzą prostą drogą – uczą, że warto sięgać po swoje marzenia, a nie te narzucone z zewnątrz. Autorka z ogromną czułością i lekkością pokazuje, że szczęście nie zawsze przychodzi od razu. Czasem trzeba coś poświęcić, zatrzymać się, pomyśleć, a nawet… poczekać. Ta historia działa jak drogowskaz – przypomina, by żyć w zgodzie ze sobą i nie bać się zmian. To opowieść o sile kobiet – niezależnie od wieku czy doświadczeń – o ich emocjach, potrz...
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

pełna emocji treść...
00
agnieszka481976

Nie oderwiesz się od lektury

:)
00
ela51

Dobrze spędzony czas

jak zwykle nie zawiodlam się .
00



Re­dak­cja i ko­rektaAgnieszka Czap­czyk
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Ka­ro­lina Wil­czyń­ska, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-923-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Tego to ja już nie ogarnę!

Ta­mara na­wet nie zdjęła bu­tów. Od razu skie­ro­wała się do po­koju i opa­dła na fo­tel. Siatki z za­ku­pami wy­lą­do­wały na pod­ło­dze. Nie miała już siły. Cała ener­gia ule­ciała, ciało nie­zdolne było do naj­mniej­szego ru­chu, a w gło­wie kró­lo­wała pustka. Czuła, że po­trze­buje kwa­dransa, no, może choć dzie­się­ciu mi­nut, by ze­brać my­śli i co­kol­wiek zro­bić. Była zmę­czona. Bar­dzo.

W pracy za­czął się ko­lejny na­pięty okres, jak za­wsze przed świę­tami. Wszy­scy klienci cze­goś chcieli i to oczy­wi­ście na­tych­miast. Trzeba było temu spro­stać, a o nie­re­al­nych ocze­ki­wa­niach i dzi­wacz­nych po­my­słach mo­głaby z pew­no­ścią na­pi­sać książkę. Gdyby miała czas. Na ra­zie jed­nak od­no­siła wra­że­nie, że doba jest sta­now­czo za krótka.

Bab­cia Róża wciąż była w szpi­talu, więc So­ko­łow­ska mu­siała uwzględ­nić w pla­nie dnia także od­wie­dziny u sta­ruszki. Do tego wie­czorne go­to­wa­nie i wy­rzuty su­mie­nia, że znowu zbyt mało czasu spę­dza z Ma­ry­sią. Córka wró­ciła do szkoły i nie skar­żyła się, ale Ta­mara, po ostat­nich do­świad­cze­niach, wo­lała bacz­niej przy­glą­dać się na­sto­latce. Poza tym na­prawdę za­le­żało jej na od­bu­do­wa­niu do­brych re­la­cji z córką. Co prawda znowu ja­dały co­dzien­nie ra­zem ko­la­cję, ale czy to nie za mało?

Na do­miar złego dzi­siaj do­wie­działa się, że bab­cia Róża za dwa dni zo­sta­nie wy­pi­sana do domu. Co prawda spo­dzie­wała się prze­cież, że po­byt w szpi­talu nie bę­dzie trwał wiecz­nie, ale ja­koś cią­gle nie miała czasu, żeby za­pla­no­wać, co da­lej. A te­raz miała w per­spek­ty­wie co­dzienną jazdę do bia­łego domku. Co prawda i te­raz by­wała tam, żeby do­glą­dać go­spo­dar­stwa, ale wy­star­czały wi­zyty co kilka dni. Łu­kasz zaj­mo­wał się zwie­rzę­tami i prze­pa­lał w piecu, co z jed­nej strony było jej bar­dzo na rękę, ale z dru­giej – było do­kucz­liwe. Za każ­dym ra­zem miała na­dzieję, że go nie spo­tka, bo prze­by­wa­nie z tym wiecz­nie po­nu­rym i zło­śli­wym męż­czy­zną draż­niło ją. Te uważne spoj­rze­nia spod oka, na któ­rych go przy­ła­py­wała, były na­prawdę iry­tu­jące. Jakby oce­niał wszystko, co robi, i cho­ciaż tego nie mó­wił, to czuła, że w jego oczach nic nie jest tak, jak być po­winno. Zno­siła go jed­nak, bo nie miała wyj­ścia. Ale te­raz nie wy­star­czy czło­wiek do­cho­dzący co ja­kiś czas z lasu. Bab­cia Róża musi mieć stałą i od­po­wie­dzialną osobę, która się nią za­opie­kuje. I wszystko wska­zuje na to, że to za­da­nie przy­pad­nie Ta­ma­rze. Bo komu in­nemu?

– O, wi­dzę, że coś słabo dzi­siaj? – bar­dziej stwier­dziła, niż za­py­tała Ma­ry­sia.

– Ra­czej słabo – po­twier­dziła matka.

– Roz­bierz się, a ja zro­bię her­batę – za­dys­po­no­wała na­sto­latka.

– Do­bry po­mysł. Daj mi chwilę. Prze­biorę się i przyjdę do cie­bie, to przy­go­tu­jemy ja­kąś ko­la­cję.

Zdej­mu­jąc ko­zaki, pa­trzyła, jak córka zbiera siatki z za­ku­pami. Po­czuła ra­dość i wzru­sze­nie. Miło było wie­dzieć, że dziew­czyna się o nią trosz­czy, że za­uwa­żyła zmę­cze­nie...

Z ulgą po­ru­szyła sto­pami. Po dzie­się­ciu go­dzi­nach w bu­tach na ob­ca­sie bo­lały ją łydki, za to pal­ców nie czuła już wcale. Po­ma­so­wała je przez chwilę i ru­szyła do ła­zienki.

Prysz­nic tro­chę po­mógł, jakby woda zmyła z ciała trud ca­łego dnia. Po kwa­dran­sie, prze­brana w dżinsy i luźną bluzę, po­ja­wiła się w kuchni.

– Już wszystko go­towe? – zdzi­wiła się, wi­dząc na stole ta­lerz z ka­nap­kami.

– I tak by­łam głodna, to przy oka­zji zro­bi­łam i dla cie­bie. – Ma­ry­sia, od­wró­cona ty­łem, na­le­wała her­batę do kub­ków.

– Do­ce­niam, do­ce­niam – sko­men­to­wała z uśmie­chem Ta­mara. – Dzi­siaj mam taki dzień, że mo­gła­bym ska­le­czyć się chyba na­wet ły­żeczką.

Dziew­czyna po­sta­wiła ku­bek z pa­ru­ją­cym na­po­jem na bam­bu­so­wej pod­kładce i usia­dła na­prze­ciwko mamy.

– W pracy taki młyn? – za­py­tała.

– Mhhhm. – Ta­mara wbiła zęby w ka­napkę. – No i na do­da­tek za dwa dni bab­cię wy­pi­sują ze szpi­tala. Zu­peł­nie nie mam po­my­słu, jak to wszystko zor­ga­ni­zo­wać. No, ale w końcu coś wy­my­ślę, tylko mu­szę się za­sta­no­wić.

Nie chciała obar­czać córki swo­imi pro­ble­mami, ale w głębi du­szy na­prawdę trudno jej było so­bie wy­obra­zić, jak to bę­dzie.

– To przy­wieź bab­cię tu­taj, do nas – po­wie­działa dziew­czyna tak na­tu­ral­nie, jakby to było oczy­wi­ste. – Mogę spać z tobą na ka­na­pie, a bab­cia u mnie w po­koju.

Ta­mara spoj­rzała uważ­nie na córkę. Roz­wią­za­nie wy­da­wało się ide­alne. Dla­czego sama na to nie wpa­dła? Po­byt babci u nich wy­eli­mi­no­wy­wałby co­dzienne kursy do Bo­ro­wej i jesz­cze na do­da­tek Ma­ry­sia mia­łaby to­wa­rzy­stwo, nie sie­dzia­łaby całe po­po­łu­dnia sama.

– Cór­ciu, je­steś ge­nialna!

– Wcze­śniej o tym nie wie­dzia­łaś? – za­żar­to­wała Ma­ry­sia.

Te­raz, kiedy nie­ocze­ki­wa­nie po­ja­wiła się nowa i cał­kiem po­zy­tywna per­spek­tywa przy­szło­ści, Ta­mara od­zy­skała ener­gię i chęć dzia­ła­nia. Wszystko prze­my­ślę jesz­cze przed za­śnię­ciem – po­my­ślała. – I może na­wet przej­rzę te e-ma­ile od klien­tów, któ­rzy nie mają co ro­bić i do póź­nej nocy wy­my­ślają co­raz bar­dziej idio­tyczne po­prawki.

Wie­działa, że nie może po­zwo­lić so­bie na żadną wpadkę w pracy. I tak kom­bi­no­wała tro­chę, żeby móc od­wie­dzać bab­cię w szpi­talu. Jedna skarga od klienta i by­łoby źle. W ogóle cała ta hi­sto­ria zda­rzyła się w naj­bar­dziej nie­od­po­wied­nim cza­sie. Gdyby był maj albo czer­wiec, wy­glą­da­łoby to zu­peł­nie ina­czej. A tak – wszystko na­raz, wszystko na­tych­miast. No, ale te­raz przy­naj­mniej po­ja­wiła się na­dzieja, że ja­koś się to ułoży.

– A co tam u cie­bie? – za­py­tała córkę.

– W po­rządku. Ja­koś leci.

Dziew­czyna naj­wy­raź­niej nie miała ochoty na roz­wi­ja­nie te­matu. Ta­mara nie na­le­gała, ma­jąc na­dzieję, że nie dzieje się nic złego i że córka na­prawdę so­bie ja­koś ra­dzi.

– Ju­tro po­sta­ram się wró­cić wcze­śniej. Zro­bię więk­sze za­kupy i może obej­rzymy ra­zem coś cie­ka­wego? – za­pro­po­no­wała.

– Mo­żemy – zgo­dziła się Ma­ry­sia. – A naj­le­piej daj mi li­stę tych za­ku­pów, to ja zro­bię. Wcze­śniej koń­czę. I Ka­mil przyj­dzie, to mi po­może wszystko przy­nieść – do­dała, po czym ze­brała ta­le­rzyki i od­wró­ciła się w stronę zle­wo­zmy­waka.

Ta­mara wy­czuła, że nie po­winna za­da­wać py­tań. Zresztą aku­rat in­for­ma­cja o tym, że Ma­ry­sia utrzy­muje kon­takt z tym chło­pa­kiem, a na­wet za­mie­rza się z nim spo­tkać, wcale jej nie za­nie­po­ko­iła. Prze­ciw­nie – Ka­mil od po­czątku zro­bił na niej do­bre wra­że­nie. No i, co tu kryć, miał chyba do­bry wpływ na Ma­ry­się.

Może dzięki niemu za­po­mni o tam­tym, który tak ją skrzyw­dził...

– Do­brze – przy­jęła bez ko­men­ta­rza pro­po­zy­cję córki. – Na­pi­szę wszystko ju­tro rano. A te­raz ja­kie masz plany?

– Che­mia – wes­tchnęła Ma­ry­sia. – Ju­tro dwie go­dziny, a ja za­li­czam dział z ze­szłego pół­ro­cza...

– Bę­dzie do­brze. – Ta­mara po­kle­pała prze­cho­dzącą córkę po ręce. – Tylko nie siedź za długo, bo bę­dziesz ju­tro nie­wy­spana.

– Okej, okej – rzu­ciła dziew­czyna, wy­cho­dząc.

Ta­mara, do­pi­ja­jąc her­batę, za­pa­liła wie­czor­nego pa­pie­rosa. Sta­nęła w oknie i po­pa­trzyła na oświe­tloną pa­no­ramę mia­sta. Gdzieś w dali za­szcze­kał pies, ktoś gwizd­nął i na­stała ci­sza. Kielce po­woli ukła­dały się do snu.

Może jed­nak ja­koś dam radę – po­my­ślała Ta­mara i uśmiech­nęła się do sie­bie.

*

Ma­ry­sia rzu­ciła książkę na łóżko. Za­pa­mię­ta­nie choć jed­nej in­for­ma­cji wię­cej gra­ni­czyło z cu­dem. Pró­bo­wała, na­prawdę, ale te­raz miała wra­że­nie, że już wszystko po­mie­szało jej się w gło­wie – de­fi­ni­cje, sym­bole, wzory i ich an­giel­skie od­po­wied­niki. To nie było ła­twe. A bio­rąc pod uwagę jesz­cze to, że na­prawdę miała spore za­le­gło­ści, chwi­lami za­sta­na­wiała się, czy da radę.

Ale bar­dzo chciała. Nie tylko dla­tego, że obie­cała matce, cho­ciaż to był ważny po­wód. Cały czas pa­mię­tała jej twarz po­chy­loną nad szpi­tal­nym łóż­kiem. Dziew­czy­nie było wstyd, że mo­gła ro­bić ta­kie głu­pie rze­czy. A matka wszystko wy­ba­czyła i na do­da­tek te­raz też za­cho­wuje się na­prawdę faj­nie. Ma­ry­sia była przy­go­to­wana na kon­trolę, spo­wia­da­nie się z każ­dego kroku, wy­py­ty­wa­nie o wszystko. Tym­cza­sem matka w ogóle nie jest na­tar­czywa. Ow­szem, za­daje py­ta­nia, ale za­do­wala się tym, co usły­szy. Do­kład­nie tak, jak jej obie­cała pod­czas roz­mowy po po­wro­cie z Bo­ro­wej. „Wiesz, że bar­dzo cię ko­cham i chcę dla cie­bie jak naj­le­piej” – po­wie­działa wtedy. „ Ale siłą cię do ni­czego nie zmu­szę. Pa­mię­taj, że za­wsze mo­żemy po­roz­ma­wiać, na­wet, a może zwłasz­cza wtedy, gdy bę­dziesz miała kło­poty. Nie za­mie­rzam ba­wić się w ofi­cera śled­czego, bo to i tak nic nie da. Mam tylko na­dzieję, że wy­cią­gniesz wnio­ski z tego, co nam się przy­tra­fiło”.

Ma­ry­sia naj­bar­dziej za­pa­mię­tała to, że po­wie­działa „nam”. Bo to zna­czyło, że nie ob­wi­nia tylko swo­jej córki, ale sama też ma świa­do­mość wła­snych błę­dów. Dziew­czy­nie tra­fiło to do serca i dla­tego po­sta­no­wiła wy­pro­sto­wać sprawy w szkole i być wo­bec matki w po­rządku. Sta­rała się więc, cho­ciaż nie było ła­two.

A ju­tro dwie go­dziny che­mii. Na samą myśl o tym czuła ści­ska­nie w brzu­chu. Mu­siała za­li­czyć ten dział, bez tego na­uczy­ciel nie po­zwoli jej zda­wać ko­lej­nych. Przy­swa­ja­nie za­le­głego ma­te­riału miało też i inne kon­se­kwen­cje – po­zo­sta­wało zbyt mało czasu na na­ukę bie­żą­cych te­ma­tów, więc naj­lep­szym roz­wią­za­niem by­łoby skoń­czyć z po­wtór­kami, żeby nie po­głę­biać za­le­gło­ści.

Żeby to było ta­kie pro­ste – wes­tchnęła i zer­k­nęła na od­rzu­cony pod­ręcz­nik. – Nie, to bez sensu. Już nie dam rady dzi­siaj. Trudno, naj­wy­żej nie za­li­czę...

Otwo­rzyła okno, żeby prze­wie­trzyć po­kój przed snem. Prze­brała się w pi­żamę i po­de­szła do biurka. Włą­czyła kom­pu­ter. Pięć mi­nut – po­my­ślała. – Zer­knę tylko, czy ktoś jesz­cze sie­dzi.

Nie chciała się przy­znać na­wet przed samą sobą, że ten ktoś to bar­dzo kon­kretna osoba.

Miała szczę­ście, bo kiedy tylko się za­lo­go­wała, na­tych­miast na mo­ni­to­rze po­ja­wiło się okienko roz­mowy.

Ka­mil: Jesz­cze nie śpisz?

Ma­ry­sia: Uczy­łam się che­mii. Ale już nie mogę...

Ka­mil: Pro­szę, jaka pilna uczen­nica ;-)

Ma­ry­sia: Daj spo­kój! Nic mi do głowy nie wcho­dzi. Ju­tro po­le­gnę.

Ka­mil: Je­stem pe­wien, że za­li­czysz. Znam cię.

Ma­ry­sia: To chyba le­piej niż ja samą sie­bie. Bo mnie się wy­daje, że nie ma szans.

Ka­mil: Na pewno za­li­czysz. Nie martw się. A ju­tro bę­dziesz się śmiać z tego, co przed chwilą na­pi­sa­łaś.

Ma­ry­sia: No nie wiem...

Ka­mil: Ale ja wiem :-) A ju­tro ak­tu­alne?

Ma­ry­sia: Tak. Tylko nie wiem, czy to coś da. Bo ja na­prawdę do matmy nie mam ta­lentu.

Ka­mil: Zo­ba­czysz, że tu ta­lent nie­po­trzebny. Wszystko ci wy­tłu­ma­czę, ale tylko po pol­sku;-)

Ma­ry­sia: Nie na­bi­jaj się ze mnie. Już mam dość tej szkoły.

Ka­mil: O, chyba na­prawdę je­steś zmę­czona. Nie wy­my­ślaj, tylko się kładź. Bo ju­tro bę­dziesz nie­wy­spana.

Ma­ry­sia: Mó­wisz, jak moja matka.

Ka­mil: No to twoja matka jest mą­drą ko­bietą;-) Więc słu­chaj mą­drych :-)

Ma­ry­sia: Je­steś okropny!

Ka­mil: Do ju­tra! :-)

Ma­ry­sia: :-)

Wy­łą­czyła kom­pu­ter i za­mknęła okno. Było jej tro­chę lżej na sercu. To fajne uczu­cie – wie­dzieć, że ktoś w cie­bie wie­rzy i lubi cię taką, jaka je­steś. Na­wet gdy sama w sie­bie wąt­pisz. I na do­da­tek chce ci po­móc, cho­ciaż nic z tego nie ma. Taki wła­śnie jest Ka­mil.

W su­mie wo­bec niego też nie za­cho­wała się naj­le­piej, ale ni­gdy jej tego nie wy­po­mi­nał. W ogóle nie mó­wił nic o tym, co było. Wy­słu­chał jej, a opo­wie­działa mu wszystko, bo bar­dzo tego po­trze­bo­wała. I nie chciała, żeby ktoś ko­men­to­wał czy do­ra­dzał. A Ka­mil tego nie ro­bił.

Może jed­nak uda mi się za­li­czyć tę che­mię? – po­my­ślała, przy­tu­la­jąc głowę do po­duszki. – I może na­wet zro­zu­miem ma­te­ma­tykę, jak mi Ka­mil wszystko wy­tłu­ma­czy. Skoro twier­dzi, że dam radę, to chyba wie, co mówi.

Żeby tylko do­trwać ja­koś do końca roku. Po­tem zmieni szkołę, tak usta­liły z matką. Przy­naj­mniej nie bę­dzie mu­siała uczyć się wszyst­kiego po an­giel­sku. No i nie bę­dzie Wol­skiej, która bar­dziej nada­wa­łaby się do ko­lo­nii kar­nej niż na wy­cho­waw­czy­nię w li­ceum.

Jesz­cze cztery mie­siące – po­cie­szała się Ma­ry­sia. – Tylko tyle i nie będę już mu­siała tam cho­dzić. No i żeby zdać, bo tro­chę głu­pio po­wta­rzać rok.

Wresz­cie zmę­cze­nie zwy­cię­żyło i dziew­czyna za­snęła. Na szczę­ście tym ra­zem spo­koj­nie. Bo zda­rzało się jesz­cze, że śniła o tam­tej nocy, o szar­pa­ni­nie w sa­mo­cho­dzie, o Oska­rze i o tym, co chciał zro­bić. Wtedy bu­dziła się mo­kra od potu, a serce biło jak osza­lałe. Nie mó­wiła o tym matce, bo nie chciała do­kła­dać jej zmar­twień. Miała na­dzieję, że kie­dyś wresz­cie za­po­mni i wtedy sen prze­sta­nie się po­wta­rzać. Bar­dzo tego chciała.

*

Ewa Do­brosz do­sko­nale wie­działa, że Róża Mar­cisz ma być wy­pi­sana ze szpi­tala, cho­ciaż nie od­wie­dziła sta­ruszki ani razu. Za to, wy­ko­rzy­stu­jąc swoje zna­jo­mo­ści, re­gu­lar­nie do­wia­dy­wała się o jej stan zdro­wia. Kon­sul­to­wała na­wet usły­szane in­for­ma­cje z pew­nym pro­fe­so­rem z kra­kow­skiej kli­niki. Za­wsze tak ro­biła, gdy chciała mieć pew­ność, że ni­czego nie prze­oczyła i nie za­nie­dbała. A tym ra­zem szcze­gól­nie jej za­le­żało. Mu­siała mieć stu­pro­cen­towe prze­ko­na­nie, że sta­ruszka opusz­cza szpi­tal w do­brej for­mie. Na szczę­ście oka­zało się, że za­wał nie był roz­le­gły i wszystko wska­zy­wało na to, że przy odro­bi­nie szczę­ścia za rok nikt, na­wet pa­trząc na wy­nik EKG, nie do­my­śli się, że taki in­cy­dent miał miej­sce.

Do­bry, przed­wo­jenny ma­te­riał – po­my­ślała le­karka. – To po­ko­le­nie tyle prze­szło, a jed­nak zdro­wie im do­pi­suje i trzy­mają się ży­cia. Może dla­tego, że wie­dzą, jak ła­two je stra­cić?

Naj­waż­niej­sze jed­nak było to, że Ewa mo­gła uznać, iż wy­wią­zała się z obo­wiązku. Do­pil­no­wała, by Róża Mar­cisz miała do­brą opiekę, szep­nęła kilka słów, komu trzeba. Za­dbała na­wet o to, żeby le­karz pro­wa­dzący przed­sta­wił stan zdro­wia sta­ruszki jako nieco po­waż­niej­szy, niż był w rze­czy­wi­sto­ści. Zda­wała so­bie sprawę, że zmar­twi to Ta­marę, ale waż­niej­sza była pew­ność, że dzięki temu drob­nemu kłam­stwu bar­dziej zmo­bi­li­zuje oto­cze­nie sta­ruszki do za­pew­nie­nia jej do­brej opieki. Zresztą – po­my­ślała ze zło­ścią – moja córka i tak bar­dziej przej­muje się tą ko­bietą niż wła­sną matką, więc to i tak bez róż­nicy. Skoro Róża Mar­cisz lada dzień znaj­dzie się we wła­snym domu, to ona, Ewa, bę­dzie mo­gła uznać swoją mi­sję za skoń­czoną. Czuła się zo­bo­wią­zana roz­to­czyć dys­kretną opiekę nad pa­cjentką, ale jed­no­cze­śnie uzna­wała, że gdy tyko Róża opu­ści szpi­tal, ona nie bę­dzie już za nią od­po­wie­dzialna. Niech ten obo­wią­zek przej­mie ktoś inny. A ona bę­dzie mo­gła znowu za­po­mnieć.

Tak, to by­łoby naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Wie­działa o tym od lat i ro­biła wszystko, żeby na za­wsze za­trzeć w pa­mięci fakt ist­nie­nia Róży Mar­cisz i wszyst­kiego, co wią­zało się z jej osobą i od­le­głymi cza­sami, w któ­rych los je po­łą­czył. Nie chciała do tego wra­cać, wie­rzyła, że czas za­bliźni rany. I można po­wie­dzieć, że jej plan się po­wiódł.

Tym­cza­sem w ja­kiś nie­wy­tłu­ma­czalny spo­sób, nie­ocze­ki­wa­nie, Róża Mar­cisz na nowo wkro­czyła w jej ży­cie. Nikt nie za­py­tał, czy Ewa tego chce, czy jest go­towa. Stare rany w du­szy i sercu znowu się otwo­rzyły i na nowo, jak przed laty, za­częły do­ku­czać.

Ewa Do­brosz naj­chęt­niej nie in­te­re­so­wa­łaby się sta­ruszką wcale, lecz za­wsze hoł­do­wała za­sa­dzie, że na­leży za­cho­wy­wać się tak, żeby nie mieć so­bie nic do za­rzu­ce­nia. Prze­my­ślała sy­tu­ację i po­sta­no­wiła zro­bić tyle, ile może. Ale nic po­nadto. Nie mam wo­bec tej ko­biety żad­nych zo­bo­wią­zań – prze­ko­ny­wała samą sie­bie. – Po pro­stu ją znam i zro­bię to, co dla każ­dego in­nego zna­jo­mego. Nie mu­szę jej od­wie­dzać, nie chcę i nie będę.

Nie mu­siała, nie chciała, za­tem nie od­wie­dzała. Zresztą nikt na szczę­ście jej do tego nie na­ma­wiał i nie prze­ko­ny­wał. Ta­mara w roz­mo­wach uni­kała sta­ran­nie te­matu sta­ruszki, bo znała sto­su­nek matki do tej sprawy. Nie miała po­ję­cia, że le­karka zro­biła co­kol­wiek i Ewa Do­brosz chciała, żeby tak zo­stało. Nie ży­czyła so­bie, żeby córka się do­wie­działa, bo mo­głaby za­cząć za­da­wać py­ta­nia, na które Ewa nie miała ochoty od­po­wia­dać. Nie tylko córce, ale na­wet sa­mej so­bie.

I bez ta­kich roz­mów było jej trudno. Wspo­mnie­nia nie­stety po­wra­cały, zu­peł­nie jakby to jedno spoj­rze­nie na sta­ruszkę uczy­niło wy­łom w mu­rze, który Ewa po­sta­wiła w so­bie, od­gra­dza­jąc nie­chcianą prze­szłość. Te­raz przez tę dziurę wy­wier­coną spoj­rze­niem błę­kit­nych oczu Mar­ci­szo­wej znowu wy­ła­ziły uczu­cia sprzed lat. A naj­gor­szym z nich było po­czu­cie sa­mot­no­ści i od­rzu­ce­nia.

A prze­cież już dawno wy­tłu­ma­czyła so­bie, że le­piej być nie­za­leżną, nie­zwią­zaną z ni­kim. Nie kon­cen­tro­wać się na swo­ich lę­kach, ale re­ali­zo­wać plany i am­bi­cje. Do tego trzeba sil­nej woli i dys­cy­pliny, a nie pła­czu po ką­tach i roz­tkli­wia­nia się nad sobą. Trzeba po­ka­zać światu, że jest się coś war­tym, że jest się po­trzeb­nym, może na­wet nie­za­stą­pio­nym. I Ewa Do­brosz taka wła­śnie była – po­trzebna, sza­no­wana przez ko­le­gów, uznana wśród pa­cjen­tów. Jed­nak zu­peł­nie nie ro­zu­miała, dla­czego naj­bliż­sza jej osoba – wła­sna córka – nie tylko nie po­dzie­lała jej spoj­rze­nia na świat, ale na­wet ro­biła, jakby na złość, wszystko zu­peł­nie od­wrot­nie.

Te­raz też – wy­star­czyło jedno spo­tka­nie z Różą, obcą ko­bietą, a już bar­dziej in­te­re­so­wała Ta­marę sta­ruszka ze wsi niż matka. Ewa Do­brosz na­prawdę nie ro­zu­miała, czym za­słu­żyła so­bie na taką nie­wdzięcz­ność. Nie chciała na­wet się nad tym za­sta­na­wiać. Wiele lat cięż­kiej pracy i wy­rze­czeń nie mo­gło być po­zba­wione sensu, więc nie za­mie­rzała do­szu­ki­wać się winy w so­bie.

Skąd więc to przej­mu­jące uczu­cie pustki i de­ner­wu­jące kłu­cie w oko­li­cach serca? Była prze­cież le­ka­rzem i do­sko­nale wie­działa, że przy­czyną przy­krego od­czu­cia nie jest pro­blem na­tury kar­dio­lo­gicz­nej. Czuła, a na­wet była pewna, że wszyst­kiemu winna jest Róża Mar­cisz, która nie po­winna była już po­ja­wiać się w jej ży­ciu. Nie­stety, wró­ciła i od razu wszystko za­czy­nało się kom­pli­ko­wać.

Nie z ta­kimi sy­tu­acjami da­wa­łam so­bie radę w ży­ciu – po­cie­szała się Ewa Do­brosz. – Wszystko jest kwe­stią czasu i na­sta­wie­nia. Chwile sła­bo­ści zda­rzają się każ­demu, trzeba tylko umieć nad nimi za­pa­no­wać. Naj­le­piej bę­dzie za­jąć się czymś kon­kret­nym i po­ży­tecz­nym, za­miast snuć się z kąta w kąt i roz­my­ślać o spra­wach, które dawno mi­nęły i nie mają żad­nego zna­cze­nia.

To było roz­sądne stwier­dze­nie i bar­dzo pa­so­wało do le­karki. Dla­czego więc nie mo­gła się sku­pić na lek­tu­rze, dla­czego gu­biła wą­tek, oglą­da­jąc ulu­biony se­rial? Dla­czego po trzy razy pi­sała li­stę świą­tecz­nych za­ku­pów (to nic, że jesz­cze dwa ty­go­dnie, warto po­woli za­cząć już te­raz, żeby póź­niej unik­nąć naj­więk­szych ko­le­jek i tłoku)? Z ja­kiego po­wodu bu­dziła się w nocy, a pierw­szą my­ślą było to, jak te­raz wy­gląda dom na końcu wsi?

Ewa Do­brosz na­prawdę miała tego dość. Lu­biła swoje po­ukła­dane ży­cie, nad któ­rym miała pełną kon­trolę. I nie zno­siła, gdy coś nie­ocze­ki­wa­nie się zmie­niało, wy­trą­ca­jąc ją z rów­no­wagi. Trak­to­wała to za­wsze jak wy­zwa­nie i ro­biła wszystko, aby przy­wró­cić stan, który jej od­po­wia­dał. Te­raz li­czyła na to, że gdy Róża Mar­cisz po­je­dzie do domu, a ona nie bę­dzie już mu­siała się in­te­re­so­wać jej lo­sem, ła­twiej i szyb­ciej uda jej się opa­no­wać ten de­ner­wu­jący stan du­cha.

Bo niby dla­czego mia­ła­bym się przej­mo­wać tym, co dzieje się z osobą, któ­rej nie wi­dzia­łam od kil­ku­dzie­się­ciu lat? – po­my­ślała. – We wszyst­kich po­rad­ni­kach pi­szą, że trzeba żyć te­raź­niej­szo­ścią, a nie prze­szło­ścią. I mu­szę się z tym zgo­dzić. Taki wła­śnie mam za­miar.

Można by uznać, że jej po­sta­no­wie­nie było szczere i pły­nęło z głę­bo­kiego prze­ko­na­nia o jego słusz­no­ści. Może na­wet sama uwie­rzy­łaby w to, gdyby nie kro­pelka, która wy­pły­nęła jej z ką­cika oka i którą szybko otarła wierz­chem dłoni.

– Naj­wyż­sza pora za­pla­no­wać, ja­kie cia­sta upiekę na Wiel­ka­noc – po­wie­działa do swo­jego od­bi­cia w lu­strze, jakby samą sie­bie chciała prze­ko­nać, że nic wiel­kiego się nie dzieje.

*

Ta­mara wszystko mo­gła prze­wi­dzieć, ale nie to. Wła­ści­wie na­wet nie przy­szła jej do głowy taka wer­sja wy­da­rzeń.

Czas, gdy bab­cia Róża prze­by­wała w szpi­talu, nie był ła­twy. Wtedy bar­dziej mar­twił ją stan zdro­wia sta­ruszki niż kwe­stia opieki nad nią. Mu­siała przy­znać, że była za­sko­czona tym, jak le­ka­rze dbają o pa­cjentkę. Na po­czątku od­no­siła się do per­so­nelu z re­zerwą, bo na­słu­chała się tylu róż­nych opo­wie­ści od ko­le­ża­nek, że miała obawy, czy kto­kol­wiek zaj­rzy do babci. Jed­nak za­in­te­re­so­wa­nie i tro­ska pie­lę­gnia­rek prze­kra­czały naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia Ta­mary.

Nie bez zna­cze­nia było z pew­no­ścią to, że bab­cia Róża po­tra­fiła zjed­ny­wać so­bie lu­dzi. Nie skar­żyła się, wszystko przyj­mo­wała spo­koj­nie, uśmie­chała się do każ­dego. Po kilku dniach za­skar­biła so­bie sym­pa­tię nie tylko per­so­nelu, ale i pań z firmy sprzą­ta­ją­cej oraz wszyst­kich to­wa­rzy­szek le­żą­cych z nią w sali. Ta­mara nie mu­siała się więc mar­twić, że babci cze­goś za­brak­nie albo że bez­sku­tecz­nie bę­dzie wzy­wać pie­lę­gniarkę.

Zu­peł­nie ina­czej przed­sta­wiała się sprawa je­dze­nia. Cho­ciaż i o nim bab­cia nie po­wie­działa złego słowa, to Ta­mara do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że na ta­kim wik­cie nikt do zdro­wia szybko nie doj­dzie. Na do­da­tek do­sko­nale pa­mię­tała, jak do­brze i smacz­nie ja­dała w Bo­ro­wej, więc czuła się w obo­wiązku za­dbać o od­po­wied­nią dietę pa­cjentki.

Zresztą le­karz wy­raź­nie po­wie­dział, że do­bre, ale lek­ko­strawne je­dze­nie to ważny aspekt po­wrotu do zdro­wia. Przy­jeż­dżała więc każ­dego dnia do szpi­tala z wa­łówką, na którą naj­czę­ściej skła­dały się owoce, świeże soki i ja­kieś mięso. Ta­mara po­ra­dziła się Ma­rioli z księ­go­wo­ści, która miała fioła na punk­cie zdro­wego od­ży­wia­nia, i ku­piła spe­cjalną pa­tel­nię do sma­że­nia bez tłusz­czu, więc bab­cia mo­gła cie­szyć się z ape­tycz­nie chru­pią­cego, ale die­te­tycz­nego kur­czaka czy scha­bo­wego.

Ta­mara roz­ma­wiała też z me­dy­kiem o wska­za­niach na okres re­kon­wa­le­scen­cji. Ten wprost po­wie­dział, że bab­cia nie po­winna się prze­mę­czać, dźwi­gać i zbyt szybko cho­dzić. Przy­naj­mniej przez ja­kiś czas. Spa­cery tak, ale spo­kojne i nie­da­le­kie. I dużo od­po­czynku. „Dla­tego wska­zana jest stała opieka – pod­kre­ślił – zwłasz­cza że pa­cjentka mieszka na wsi, prawda?”

Oczy­wi­ście obie­cała, że zor­ga­ni­zuje wszystko jak na­leży, i na­prawdę tego chciała. Tylko jesz­cze wczo­raj nie miała na to po­my­słu. Dzi­siaj kon­cep­cja była, w do­datku do­sko­nała. Z ra­do­ścią po­in­for­mo­wała bab­cię Różę:

– Po­ju­trze wy­cho­dzisz ze szpi­tala i na ra­zie za­miesz­kasz ze mną i z Ma­ry­sią. Wszystko ob­ga­da­ły­śmy.

– Dziecko, do­ce­niam twoją pro­po­zy­cję, ale z niej nie sko­rzy­stam. Bar­dzo cię pro­szę, że­byś ju­tro za­wio­zła mnie do domu, do Bo­ro­wej.

W pierw­szej chwili So­ko­łow­ska miała wra­że­nie, że nie zro­zu­miała tego, co sły­szy. Bab­cia naj­wy­raź­niej to za­uwa­żyła, bo do­dała:

– Nie gnie­waj się, Ta­maro, nie miej mi za złe. Ja na­prawdę chcę tam wró­cić jak naj­szyb­ciej.

– Ależ bab­ciu! Prze­cież sły­sza­łaś, że nie mo­żesz te­raz zo­stać sama...

– Ja chyba naj­le­piej wiem, jak się czuję, a czuję się bar­dzo do­brze. Dam so­bie radę, nie martw się. Łu­kasz mi po­może, a resztę po­woli, po­woli i zro­bię.

– Dla­czego nie chcesz do nas po­je­chać? – Ta­mara była roz­cza­ro­wana i nie mo­gła zro­zu­mieć de­cy­zji sta­ruszki. – Za­leży nam na to­bie. Mia­ła­byś opiekę i to­wa­rzy­stwo. Prze­cież to nie na za­wsze – tłu­ma­czyła. – Zrobi się cie­plej, nie bę­dzie trzeba pa­lić w piecu, to po­je­dziesz do sie­bie. – Sta­rała się za wszelką cenę prze­ko­nać bab­cię i wi­dząc, że ar­gu­menty nie tra­fiają do roz­mów­czyni, po­sta­no­wiła spró­bo­wać lek­kiej ma­ni­pu­la­cji. – Bar­dzo chcia­ły­by­śmy ci się od­wdzię­czyć za go­ścinę, więc pro­szę, nie od­ma­wiaj...

– Nie po to was za­pra­sza­łam, żeby żą­dać wdzięcz­no­ści – rzu­ciła z uśmie­chem bab­cia Róża. – Zresztą je­żeli już tak mamy się roz­li­czać, to ra­czej ja je­stem wa­szą dłuż­niczką. Gdyby nie wy, już nie by­łoby mnie na tym świe­cie.

– Bab­ciu!

– Taka jest prawda, dziecko. Ura­to­wa­łaś mi ży­cie. Wiem o tym, ale de­cy­zji nie zmie­nię. Nie mam po­ję­cia, ile czasu zo­stało mi jesz­cze po­da­ro­wane, ale chcę go spę­dzić we wła­snym domu.

Ta­mara była bli­ska pła­czu. Wy­glą­dało na to, że nie zdoła prze­ko­nać babci do zmiany zda­nia. W de­spe­ra­cji się­gnęła po ostatni spo­sób, który przy­szedł jej do głowy.

– Cóż, trudno. Ma­rysi bę­dzie przy­kro. Tak się cie­szyła, że bę­dzie mo­gła z tobą dłu­żej po­być, po­roz­ma­wiać. Chciała od­dać ci swój po­kój...

– Ta­mara, dziecko, ja mia­łam za­wał, a nie udar mó­zgu. Mnie, starą, chcesz w taki spo­sób po­dejść? – Bab­cia była wy­raź­nie roz­ba­wiona. – Po­wiedz Ma­rysi, że za­pra­szam do sie­bie w każ­dej chwili i na jak długo ze­chce. Cie­bie też to do­ty­czy, panno ob­ra­żal­ska.

– Nie je­stem ob­ra­żona – obu­rzyła się Ta­mara.

– Ale roz­cza­ro­wana. Ro­zu­miem, ale i ty spró­buj zro­zu­mieć mnie.

– Do­brze. – Ta­mara się pod­dała. – Od­wiozę cię po­ju­trze do Bo­ro­wej. Ale do­piero po po­łu­dniu. Rano wy­rwę się z pracy, żeby cię stąd za­brać. Po­je­dziemy do mnie, po­sie­dzisz z Ma­ry­sią, po­tem zjemy i do­piero wtedy cię za­wiozę.

– Oczy­wi­ście, dziecko. A te­raz bie­gnij już, wiem prze­cież, że ci się spie­szy. Ja tu mam to­wa­rzy­stwo i opiekę.

Ta­mara za­brała to­rebkę i wy­szła. Po raz pierw­szy była zła na bab­cię. Niby ro­zu­miała to, co sta­ruszka jej mó­wiła, ale prze­cież Róża mo­gła się zgo­dzić na za­miesz­ka­nie u nich cho­ciaż przez kilka dni. Te­raz znowu sprawy się skom­pli­ko­wały. So­ko­łow­ska była tak pewna, że wszystko pój­dzie zgod­nie z usta­lo­nym przez nią pla­nem, że na­wet nie przy­go­to­wała Bo­ro­wej na po­wrót babci. Ju­tro bę­dzie mu­siała je­chać do bia­łego domku i zro­bić po­rządki. Bo prze­cież nie może li­czyć na to, że ten cały Łu­kasz wy­tarł kurz czy za­miótł pod­łogę w kuchni.

I znowu zo­stawi Ma­ry­się na całe po­po­łu­dnie i wie­czór. Może cho­ciaż dzi­siaj po­stara się wy­rwać wcze­śniej i będą miały oka­zję dłu­żej ze sobą po­być. Wie­działa, że córka ro­zu­mie sy­tu­ację i też przej­muje się zdro­wiem babci, ale nie mo­gła po raz drugi po­peł­nić tego sa­mego błędu. Chciała ist­nieć w ży­ciu Ma­rysi na­prawdę, nie tylko wpa­dać na chwilę, w prze­rwach mię­dzy pracą a in­nymi za­ję­ciami. Pra­gnęła, żeby znowu po­tra­fiły być ze sobą tak po pro­stu i na­tu­ral­nie roz­ma­wiać. A nie tylko miesz­kać w jed­nym miesz­ka­niu, ale obok sie­bie.

Jak spro­stać temu wszyst­kiemu? I jesz­cze bab­cia – ko­chana, wspa­niała osoba, ale dzi­siaj to­tal­nie ją za­sko­czyła. Cóż, trzeba ja­koś sta­wić temu czoła. Skoro Bo­rowa, to Bo­rowa. Naj­go­rzej bę­dzie na po­czątku, póź­niej znaj­dzie się ko­goś do po­mocy, ko­goś bar­dziej od­po­wie­dzial­nego niż ten le­śny czło­wiek, któ­rego, nie wia­domo dla­czego, bab­cia da­rzy ta­kim za­ufa­niem.

*
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki