Sny umarłych - Bora Chung - ebook

Sny umarłych ebook

Bora Chung

3,9

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Tae-gyeong dowiaduje się, że jego kolega z liceum zginął w wypadku samochodowym. Problem w tym, że bohater otrzymuje tę wiadomość od samego denata, który bezpardonowo wprasza się do jego snu, aby poprosić o niewygodną przysługę. Za zmarłym kolegą, który coraz częściej wprasza się także w inne sfery jego życia, ciągnie się szereg niedomkniętych spraw z przeszłości. Widmo (z) lat młodzieńczych, już nie samo, a w towarzystwie smutnej, milczącej kobiety, co noc podsuwa Tae-gyeongowi nowe elementy układanki o feralnym dniu swojej śmierci.

Sny umarłych to opowieść o bezkresnej władzy pieniądza, przemocy oraz wstydliwych sekretach, zaplombowanych lepką, oleistą plamą na sumieniu tych, którzy smutne wspomnienia próbują zostawić za sobą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (35 ocen)
13
12
4
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M4xinEs

Dobrze spędzony czas

3.5/5
00
katarzyna_czernic

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia, trudno się oderwać od tej historii pełnej przemocy i zła. Absolutnie wciągająca, dająca do myślenia i zmuszająca do głębszej analizy.
00
squirr

Całkiem niezła

Idea z zakopywaniem 10/10.
00
Miyuna

Dobrze spędzony czas

bardzo dziwne doświadczenie
00

Popularność




Bora Chung

Sny umarłych

Bora Chung

Snyumarłych

Z języka koreańskiego przełożyła

Dominika Chybowska-Jang

Martwy mężczyzna

Sen pierwszy

Otworzył drzwi i wszedł do środka. Znalazł się w przestronnym wnętrzu.

Skądś zaczął nadciągać tłum ludzi. Wśród nich byli wyłącznie mężczyźni. Wkrótce zapełnili po brzegi cały pokój. Zgromadzeni wewnątrz ciasnego pomieszczenia, w którym nie sposób było już nawet postawić stopy, jak gdyby nigdy nic kręcili się i wesoło gawędzili. Stał samotnie pośrodku gwarnego tłumu, nie za bardzo wiedząc, co począć.

– O! Tae-gyeong, to ty? Kim Tae-gyeong!

Ktoś klepnął go w ramię. Zaskoczony, spojrzał za siebie. Jego oczom ukazała się obca, a zarazem jakby znajoma twarz. Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.

– Hej, to ja! Nie poznajesz mnie?

Bliski nieznajomy przedstawił się, lecz ten nie dosłyszał. Wypowiadane słowa były wyraźne, ale z jakiegoś dziwnego powodu jedynie imię i nazwisko mężczyzny nie dotarły do jego uszu – zamiast tego spłynęły mu po małżowinie niczym śliska kropla oleju. Jedynym, co po niej zostało, było wrażenie, jakby już wcześniej słyszał to nazwisko, a także znajome uczucie lepkości i dyskomfortu spowodowane osobliwą substancją.

Właściciel znajomej, a jednocześnie obcej twarzy ponownie klepnął go w ramię.

– Minęła kupa czasu, co nie? Od kiedy mieliśmy okazję spotkać się wszyscy razem…

Po tych słowach odruchowo rozejrzał się wokół. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że otaczające go twarze należą do osób, które gdzieś już wcześniej widział. Było ich jednak zbyt wiele, a w pomieszczeniu panował taki harmider, że nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, kiedy i gdzie spotkał na swojej drodze poszczególne z mijających go postaci.

Parł przed siebie, popychany przez te wszystkie twarze, a kiedy przypadkiem skrzyżował spojrzenie z którąkolwiek z nich, witał się, mimo że zupełnie nie rozpoznawał jej właściciela. Nie miał pojęcia, dokąd zmierza ani po co to robi. Wiedział jednak, że musi iść dalej. Tym oto sposobem znalazł się na środku pomieszczenia. Zastał tam stół, w pobliżu którego przystanął.

Niespodziewanie ten cały gwarny tłum, masa prowadzących głośne rozmowy osób, zamarł. W jednej chwili wszystko spowiła cisza, dokładnie tak, jakby ktoś jednym przyciskiem wyciszył dźwięk w telewizorze. Nagłe wszechobecne milczenie sprawiło, że jasne światło bijące zewsząd zdawało się wręcz oślepiająco intensywne.

Oszołomiony, rozejrzał się wokół. Podążył za wzrokiem innych i wlepił spojrzenie w ten sam punkt.

Jedna ze ścian rozeszła się niczym zasłaniająca scenę kurtyna. Przed tłumem pojawił się mężczyzna.

Rozpoznał go. Sam był zaskoczony tym, jak dobrze pamięta, kiedy i gdzie się poznali, a także kiedy spotkali się po raz ostatni. Wspomnienia te nie należały po prostu do najprzyjemniejszych.

Mężczyzna ruszył zwinnym krokiem w kierunku stołu, za którym siedziała teraz pewna kobieta. Nie miał pojęcia, skąd się tam wzięła. Miała na sobie białą sukienkę, a jej skóra była jasna niczym śnieg. Jedynie spięte z tyłu czarne jak heban włosy emanowały ciemnym blaskiem. Siedziała w bezruchu ze spuszczonym wzrokiem, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji; przypominała w tym wszystkim manekina.

Ten, który wyłonił się zza kurtyny, podszedł do kobiety i zatrzymał się przy niej. Położył dłoń na jej ramieniu.

Nawet nie drgnęła. Mężczyzna otworzył usta i zaczął przemówienie.

– Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jesteście zajęci, dlatego chciałbym podziękować wam za przybycie na nasze przyjęcie zaręczynowe. – Nie mówił głośno, ale jego głos wybrzmiał donośnie w spowitym ciszą pomieszczeniu. – Skoro jesteśmy tu wszyscy razem, to chciałbym, żebyśmy w pierwszej kolejności wznieśli toast.

Po tych słowach wysoko uniósł trzymany w dłoni kieliszek. Zgromadzeni podążyli jego śladem i wykonali identyczny gest. Jedynie kobieta trwała w bezruchu i siedziała tam niczym lalka.

On czuł się skonsternowany. Spojrzał w dół, żeby przekonać się, że również w jego dłoni jakimś cudem znalazło się szkło. Bez chwili namysłu uniósł ramię.

– Za obietnice, które nigdy nie zostaną dotrzymane! – zawołał stojący przy stole mężczyzna, po czym jednym łykiem opróżnił trzymany w dłoni kieliszek. Pozostali zrobili to samo.

Uważał co prawda, że wygłoszone przez mężczyznę słowa były nad wyraz dziwne, ale mimo to przechylił szkło i łapczywie przełknął alkohol. Nie miał żadnego smaku ani zapachu; lepka i tłusta niczym olej substancja rozeszła się wewnątrz ust i niespiesznie powędrowała w dół przełykiem.

Zaraz po wzniesionym toaście zgromadzeni na sali goście ponownie zaczęli głośno gawędzić. Obserwował, jak stojący przy stole mężczyzna podsuwa siedzącej kobiecie kieliszek. Ona nie uśmiechnęła się nawet, nie obróciła głowy ani nie otworzyła ust. Chwyciła posłusznie wyciągnięte do niej naczynie i mechaniczne przyłożyła je do warg, po czym bez żadnych emocji wypiła całą zawartość. Gdy tylko mężczyzna wysunął w jej stronę dłoń, potulnie oddała mu pusty kieliszek. Tak jak wcześniej wpatrywała się przed siebie bez wyrazu, pustymi oczami.

Zachodził w głowę, jak, u licha, doszło do tego, że ktoś zaręczył się z tą przypominającą robota kobietą. Stał w oddali, po drugiej stronie stołu, zerkając to na żywą kukłę, to na uśmiechniętego szeroko mężczyznę, który klepał po plecach i zagadywał gości.

Gospodarz niespodziewanie obrócił się w jego kierunku i zaczął mu się przyglądać. Zaskoczyło go to. Kiedy ich oczy się spotkały, mężczyzna wyszczerzył się do niego.

Na jego przystojnej twarzy ukazały się proste białe zęby. Jego uśmiech nic a nic się nie zmienił, wyglądał dokładnie jak za dawnych czasów. Był czarujący, lecz zdawała się za nim kryć jakaś podłość.

– Dzięki, że przyszedłeś – powiedział mężczyzna.

Spora odległość dzieliła go od stołu, za którym stał gospodarz, ale jego głos zdołał przedrzeć się przez panujący wokół zgiełk. Słyszał go tak wyraźnie, jakby mężczyzna stał tuż obok i szeptał mu do ucha.

– Tylko tobie mogę zaufać.

Te słowa zadziałały jak jakiś sygnał, bo gdy tylko padły, kobieta uniosła wzrok i zaczęła się w niego wpatrywać. Jej oczy były wielkie, ciemne i głębokie, a jednocześnie ziały pustką.

Wtedy się przebudził.

*

Gdy skończył swoją opowieść, przez dłuższą chwilę leżał bez słowa, wpatrując się w sufit.

– Ten sen cały czas mnie prześladuje – wydusił w końcu z trudem. – Jego głos, te białe zęby, które widzę, kiedy z uśmiechem mówi: „Tylko tobie mogę zaufać”… No i… – Na moment zamilkł. – Ta kobieta… Jej oczy…

Powiedział, że były głębokie jak ocean i ciemne jak jego otchłań, a jednocześnie zupełnie puste. Dodał również, że nie jest w stanie wyrzucić z głowy tego spojrzenia.

– Co za nieprzyjemny sen – powiedziałam.

– Mhm – przytaknął.

– Musisz być ostrożny – rzuciłam, pocierając mu ramię.

Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Chwycił moją dłoń i przyłożył ją sobie do ust.

To, że dotknęłam jego ramienia, wcale nie było oznaką czułości. Chciałam jedynie zetrzeć z niego ciemną, przypominającą smar plamę.

Choć to wcale nie był smar.

– Powinieneś na siebie uważać – powtórzyłam.

Nieważne jak mocno bym tarła, plama na jego ramieniu nie chciała zniknąć.

Wkrótce dotarły do niego wieści.

W jeden z tych zwyczajnych dni. Jak co dzień był akurat w pracy i pokazywał klientowi funkcje najnowszego modelu telefonu, a także tłumaczył szczegóły dotyczące abonamentu. Produkował się z takim zapałem, że zaczynało go już boleć gardło, ale klient jedynie kiwał głową bez słowa, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy. A kiedy tylko Tae-gyeong skończył mówić, tamten oznajmił, że jeszcze się zastanowi, i po prostu wyszedł.

Wyczerpany, opadł na krzesło. Rozważał właśnie, czy nie zaparzyć sobie kawy, kiedy właściciel salonu komórkowego (który był jednocześnie jego znajomym z liceum) skończył rozmawiać przez telefon i spojrzał na niego z poważną miną.

– Pamiętasz go może?

– Kogo?

– Kang Mun-seoka… – Z ust kierownika padło męskie nazwisko.

Gdy tylko je usłyszał, przypomniał sobie sen sprzed kilku dni. Wielkie, głębokie, a zarazem zupełnie puste tęczówki należące do niewyrażającej żadnych emocji, przypominającej robota kobiety.

Przełknął głośno ślinę.

Szef musiał uznać brak jakiejkolwiek reakcji za odpowiedź przeczącą, w związku z czym zaczął wyjaśniać:

– No wiesz, kiedy byliśmy w pierwszej klasie…

– Pamiętam – przerwał mu w pół zdania. – Co z nim? – Z trudem wydobył z siebie głos. Mógł się domyślić, jakie słowa miały zaraz paść z ust kierownika.

Nie mylił się.

– Nie żyje.

W domu pogrzebowym aż roiło się od żałobników. Podobno teść zmarłego piastował bardzo wysokie stanowisko w którymś z ministerstw. Wzdłuż korytarza prowadzącego do sali pożegnań ciągnęły się rzędy pokaźnych wieńców. W oczy szczególnie rzucały się wstęgi z nadrukowanymi dużą, klasyczną czarną czcionką nazwiska ministrów, członków Zgromadzenia Narodowego oraz prezesów wielkich korporacji. Koperta z wręczanymi zwyczajowo rodzinie zmarłego pieniędzmi – zebranymi przez absolwentów ich szkoły – która wcześniej wydawała mu się dość gruba, stała się nagle nic nieznaczącą kupą papieru.

Zostawił ją, wpisał swoje nazwisko do księgi kondolencyjnej, zdjął buty i wszedł do środka. Starszy mężczyzna, który bez wątpienia był teściem zmarłego, oraz zupełnie nieznany mu młody chłopak wstali z miejsca. Zapalił kadzidło i dwukrotnie ukłonił się przed portretem dawnego znajomego. Mężczyzna ze zdjęcia uśmiechał się szeroko, odsłaniając równe białe zęby. Tae-gyeong nigdy wcześniej nie widział na jego ustach tak niewinnego uśmiechu.

Po oddaniu czci dawnemu koledze wstał. Następnie przywitał się z rodziną zmarłego.

Młody chłopak, którego widział po raz pierwszy, okazał się szwagrem Mun-seoka. Kiedy pochylił głowę, witając się z mężczyznami, kątem oka dostrzegł rąbek żałobnej spódnicy zbliżającej się do nich bezszelestnie.

Gdy tylko zobaczył białą spódnicę kobiety, znów poczuł wzbierającą w gardle obcą substancję, lepką i śliską niczym jakiś smar, z którą miał już do czynienia we śnie. Z niechęcią uniósł powoli głowę.

Niska kobieta stała przed nim ze spuszczoną głową, przez co nie miał możliwości przyjrzeć się jej twarzy. Znajdujący się obok szwagier przedstawił ją jako żonę zmarłego.

Wdowa nie odezwała się nawet słowem. Czuł, że gnieżdżąca się w jego gardle lepka substancja staje się coraz gęstsza. Mimo wszystko ukłonił się nieznajomej.

– Proszę przyjąć wyrazy współczucia.

– Dziękuję, że pan przyszedł – wydusiła z siebie cicho, niemal szeptem.

Jej łamiący się głos go zaskoczył, w związku z czym wciąż pochylony, uniósł jedynie wzrok. Skrzyżował spojrzenie z żoną zmarłego.

Tamten sen nie był niczym więcej jak zwykłą iluzją. Twarz jego żony ani trochę nie przypominała kobiety, którą ujrzał we śnie.

Nieco spokojniejszy, przyglądał się wdowie po dawnym znajomym. Była blada jak ściana. Jej cera była wręcz sinawa, a usta jasne, jakby krew całkowicie odpłynęła z jej twarzy. Nie dostrzegł wokół jej oczu zaczerwienienia ani opuchlizny, które zdradzałyby, że płakała; sprawiały one jednak wrażenie zapadniętych, co dodatkowo podkreślały ciemne, głębokie cienie.

Doszedł do wniosku, że taka aparycja nie jest niczym zaskakującym w przypadku kobiety, która w tak młodym wieku niespodziewanie została wdową. Mimo bladości i podkrążonych oczu można było uznać ją za piękność. Pogrążona w smutku, wydawała się taka krucha, co wręcz wzbudziło w nim instynkt opiekuńczy.

Uczucie zalegającej w gardle lepkiej mazi nie minęło. Zdawało mu się nawet, że po zobaczeniu bladej wdowiej twarzy ta obca substancja zaczęła jeszcze uporczywiej rozchodzić się po całym jego ciele.

Po uroczystości zaprowadzono go wraz z pozostałymi znajomymi ze szkoły do sali konsolacyjnej. Wrzucił ryż do słonej, właściwie pozbawionej jakiegokolwiek innego smaku zupy wołowej yukgaejang, a kiedy mechanicznym ruchem ładował do ust kolejne łyżki, zaczął na nowo się zastanawiać, po co właściwie marnuje w tym miejscu czas i pieniądze.

Minęło blisko piętnaście lat, od kiedy po raz ostatni widział zmarłego. Gdy ukończył szkołę średnią i wyjechał z rodzinnego miasta, kontakt z dawnymi kolegami stopniowo się urywał. Przewodniczący klasy zdawał się teraz nader zainteresowany tym, że teść zmarłego piastuje wysoką posadę w którymś z ministerstw. Jego jednak ani trochę to nie obchodziło. Po formalnej wymianie grzeczności z dawnymi kolegami nie miał tak naprawdę o czym z nimi rozmawiać. Nie było mu też przykro ani nie tęsknił specjalnie za martwym mężczyzną. Wszystkiemu winien był ten sen. To właśnie on stanowił jedyny powód, dla którego zjawił się na pogrzebie.

– W jaki sposób w ogóle zmarł?

– Niby wypadek samochodowy…

– Jak do tego doszło? Prowadził po pijaku?

– Podobno zasnął za kierownicą. Zginął w drodze do domu, wracał nad ranem z podróży służbowej…

– Aż strach jeździć nocą…

– Ha, nawet ludzie w naszym wieku tak po prostu umierają.

– A co ma do rzeczy wiek przy wypadku? W takiej sytuacji śmierć się nie zastanawia, tylko zabiera wszystkich jak leci.

Bez słowa popijał piwo, przysłuchując się rozmowom prowadzonym po cichu przez dawnych kolegów. Postanowił, że musi się zaraz zmyć, nim nastąpi propozycja przeniesienia się w inne miejsce na drugą rundę. Zgromadzeni wkrótce zamienili piwo na soju, a na stole zbierała się coraz większa liczba pustych butelek, jednak zdawało się, że snute przez absolwentów szkoły średniej opowieści nie mają końca. Gdy tylko wstał, wszystkie oczy skierowały się na niego.

– A ty dokąd?

– Już się zbierasz?

– Gdzie uciekasz? Siadaj no, już. Nie widzieliśmy się piętnaście lat…

– No właśnie, chłopie. Człowiek jest tak zajęty zarabianiem na życie, że nie ma nawet okazji spotkać się ze starymi znajomymi, póki ktoś nie umrze.

Był zmuszony kilkukrotnie powtórzyć, że idzie tylko do toalety, aby uspokoić dawnych kolegów. Z wielkim trudem przyszło mu odnalezienie swoich butów, a kiedy w końcu mu się udało, włożył je i opuścił salę konsolacyjną. Doszedł do wniosku, że to najlepszy sposób na ucieczkę. Niestety marynarka i znajdujący się w jej kieszeni portfel zostały w pomieszczeniu, wzięte pod zastaw przez jego szkolnych kolegów.

Wejście do męskiej toalety było zastawione przez wieńce żałobne, przez co z początku je przeoczył. Nieświadomie minął prowadzące do niej drzwi i doszedł niemalże do końca korytarza, po czym musiał zawrócić. Gdy wreszcie trafił na miejsce, w drzwiach minął się z kimś wychodzącym ze środka. Przed oczami mignął mu czarny garnitur. Odsunął się na bok, a wchodząc do łazienki, pomyślał, że ciemne stroje galowe można traktować jako swego rodzaju uniformy noszone przez ludzi odwiedzających domy pogrzebowe. Nawet jeśli nie znaliśmy się wzajemnie albo byliśmy krewnymi bądź znajomymi zmarłego, którego żegnano w sali obok lub na innym piętrze, czy tego chcieliśmy, czy nie, wszystkich nas, ubranych na czarno i zgromadzonych w domu pogrzebowym, łączyło jedno: straciliśmy kogoś. Ta myśl z jakiegoś powodu sprawiła, że na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech.

W toalecie nie było nikogo. Umył ręce i już popychał drzwi, żeby wyjść na zewnątrz, kiedy ktoś wparował do środka. Niewiele brakowało, a zderzyłby się z tą osobą. Stał z opuszczoną głową i wpatrywał się w klamkę, przez co nie mógł dostrzec nic poza czarną marynarką drugiego mężczyzny. Wciąż spoglądając w dół, zrobił krok w prawo. W tym samym momencie obca sylwetka postąpiła dokładnie w tę samą stronę. Próbował ją ominąć ruchem w lewo. Ten, który dopiero co wszedł, również przesunął się od razu w tym kierunku. Przekonany, że udało mu się wyminąć drugiego mężczyznę, Tae-gyeong bez głębszego namysłu zrobił krok do przodu, lecz znowu omal nie zderzył się ze stojącym naprzeciw.

– Ach, przepra… – zaczął, zaraz jednak zamilkł.

Wcale nie był o włos od zderzenia się z tamtym mężczyzną – rzeczywiście na niego wpadł. Tylko że w ogóle tego nie poczuł. Jego ciało do połowy przeniknęło przez odzianego w czarną marynarkę człowieka.

Znajome od dłuższego czasu uczucie, wrażenie lepkiej i śliskiej substancji zalegającej w przełyku, które towarzyszyło mu od momentu przekroczenia progu domu pogrzebowego, ponownie przybrało na sile. Owa substancja podeszła mu do gardła niczym wymioty. Zacisnął zęby i przełknął ślinę, robiąc krok w tył.

– Dzięki, że przyszedłeś – powiedział mężczyzna w ciemnej marynarce.

Tae-gyeong kilkukrotnie zamrugał, po czym uniósł głowę.

Martwy mężczyzna patrzył na niego z uśmiechem.

– Wiedziałem, że przyjdziesz.

Zrobił kolejny krok w tył.

Kiedy znajdował się w sali konsolacyjnej, z wszystkich stron otaczał go okropny hałas. Nawet w toalecie słychać było pomruki wypełniających całe piętro żałobników, głosy najbliższych krewnych przewodzących ceremoniom na cześć zmarłych, dźwięki krzątaniny pracowników zakładu oraz rozmowy o dostarczonych przez firmę zewnętrzną wieńcach. Jednakże w tamtym momencie w pomieszczeniu, w którym się znajdował, zapadła kompletna cisza – zupełnie jakby nagle trafił do innego, w całości pomalowanego na biało wymiaru. Do środka nie docierały żadne dźwięki, nikt też nie wchodził. Nic ani nikt nie przyszedł mu z odsieczą. Nie było dla niego ratunku.

Miał ochotę odwrócić głowę. Chciał nie patrzeć na mężczyznę w czarnej marynarce, wyminąć go i wyjść z toalety. Pragnął spędzić czas z dawnymi kolegami ze szkoły i upić się razem z nimi. Chciał wrócić do miejsca, w którym żywi najzwyczajniej w świecie jedzą, piją i rozmawiają, i pogrążyć się w tamtejszym zgiełku oraz witalności.

Stał tam jednak, skamieniały, i nie był w stanie oderwać oczu od martwego znajomego.

Mężczyzna zrobił krok w jego stronę.

– Zostałem zamordowany – wypowiedział te słowa pogodnym tonem. Uczynił to z taką lekkością, jakby oznajmiał jedynie, że przeprowadził się do dzielnicy Bundang. – Będziesz musiał się dowiedzieć, jak do tego doszło. – Po tych słowach kiwnął głową w kierunku swojego ciała. – Jak widzisz, tak właśnie skończyłem.

Tae-gyeong mimowolnie podążył za wzrokiem mężczyzny i spojrzał we wskazanym przez niego kierunku. Przez prześwitujący korpus ubranego w czarną marynarkę znajomego niewyraźnie przebijały drzwi od toalety. Gdy tylko dostrzegł zarys klamki, poczuł podchodzącą do gardła lepką, przypominającą smar wydzielinę. Z całych sił zacisnął powieki i odwrócił głowę.

– Tylko tobie mogę zaufać.

Poczuł, jak coś delikatnie dotyka jego ramienia. Otworzył oczy i spojrzał wprost na martwego mężczyznę. Ten położył mu na ramieniu na wpół przezroczystą dłoń i uśmiechnął się szeroko, dokładnie tak jak za życia, ukazując równie białe i proste jak przed śmiercią zęby.

Nic a nic się nie zmienił. Jego uśmiech był czarujący, lecz skrywał w sobie jakąś podłość.

Zaraz potem martwy mężczyzna zniknął.

Dobiegające z korytarza i sal pogrzebowych hałasy, odgłosy kroków oraz dźwięki rozmów znów wdarły się do wnętrza toalety.

Ruszył pędem w kierunku żywych, lecz zaraz zawrócił i ponownie wpadł do toalety. Pochylił głowę nad sedesem i zwymiotował. Mimo że pozbył się całej zawartości żołądka, lepka i oleista substancja okalająca jego gardło nie zniknęła.

*

Opuścił dom pogrzebowy i przyszedł do mnie. Przywarł do mojego ciała i przez dłuższą chwilę trzymał się kurczowo, jakby próbował w ten sposób uciec przed zmarłym mężczyzną. Potem mnie uderzył.

Bił mnie, kiedy się kochaliśmy. A ja wcale nie protesto­wałam.

Wszystkie żądze są sobie równe. Skoro więc mogłam zaakceptować fakt, że mnie pożąda, nie istniał żaden powód, dla którego miałabym odrzucać zachowania wynikające z jego pozostałych pragnień.

Ból bywa niekiedy lepszy niż brak jakichkolwiek odczuć. Czasami jest naprawdę nieznośny, kiedy indziej nie aż tak silny. W każdym razie doznanie to doznanie. Coś, czego doświadczyć mogą jedynie żywi.

W taki sposób mu to tłumaczyłam.

Nie potrafił pojąć, jak to jest wrócić do świata żywych.

Nie zdawał sobie nawet sprawy, ile przez to traci.

– Przepraszam – powiedział, trzymając mnie w ramionach. – Przepraszam, że zadałem ci ból.

– Nic się nie stało – odparłam.

Nasza rozmowa za każdym razem wyglądała podobnie. Jego skrucha była szczera. Podobnie zresztą jak moje zapewnie­nia, że to nic takiego.

Prawdę mówiąc, nie byłam pewna, czy przypadkiem nie ja powinnam była go przepraszać.

Dzisiaj bił mnie znacznie zacieklej niż do tej pory. Dlatego też tym razem jego uścisk zdawał się jeszcze bardziej rozpaczliwy niż wcześniej.

– Przepraszam… – wyrzucił z siebie jeszcze raz, po czym przyciągnął mnie mocniej do piersi i z całych sił objął.

Gorąco. Ciepło żywego człowieka rozeszło się po całym moim ciele.

Wtulona w jego pierś, zaczęłam się trząść. Z zaskoczeniem uścisnął mnie jeszcze mocniej i wyszeptał:

– Co się dzieje? Wciąż cię boli?

Oczywiście, że bolało. Nie tak łatwo było umrzeć i wrócić do świata żywych.

Była to co prawda myśl, która nawiedzała mnie dopiero po odżyciu, ale cały ten ból bywał na swój sposób przyjemny.

Przyłożył usta do mojego obojczyka i wyszeptał:

– Próbowałem się czegoś dowiedzieć.

– O czym?

– O tamtym znajomym… Próbowałem sprawdzić, w jaki sposób umarł, czy to naprawdę był wypadek, czy może tak jak powiedział, został zamordowany.

– W jaki sposób?

– Poszperałem w sieci. Niby gdzie indziej mógłbym czegoś szukać?

Nie byłam w stanie tego zobaczyć, ale czułam, jak jego usta formują się w słaby uśmiech, kiedy wypowiadał te słowa z twarzą wspartą na moim obojczyku.

– No i jak umarł? – spytałam.

– Nic nie ma – odparł.

– Co? Czego nie ma?

Oderwał twarz od mojego ramienia i obrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć.

– Żadnego artykułu o wypadku.

Kiedy wpisał w wyszukiwarkę nazwisko zmarłego mężczyzny, udało mu się znaleźć kilka informacji na jego temat. Było dość sporo osób, które nazywały się dokładnie tak jak on.

Nigdzie jednak nie pojawiła się żadna wzmianka o wypadku.

Skoro doszło do zdarzenia drogowego ze skutkiem śmiertelnym, to gdzieś w mediach społecznościowych musiała się pojawić chociaż krótka informacja o tym. Kilkukrotnie próbował się do czegoś dokopać – przejrzał w tym celu wiele portali społecznościowych i korzystał z różnych wyszukiwarek.

– Zupełnie nic – wymamrotał.

Potarłam jego lewe ramię. Miałam wrażenie, że czarna plama przypominająca smar powiększyła się nieco od ostatniego razu.

A może tylko tak mi się zdawało.

– Nie ma nikogo, kogo mógłbyś podpytać? – rzuciłam.

– O co?

– O prawdziwą przyczynę jego śmierci. Nie masz wśród znajomych kogoś, kto być może wie coś na ten temat?

– Nie mam pojęcia. Wszyscy kumple twierdzą, że to był po prostu wypadek samochodowy.

Wtuliłam się w jego ramię, a on czule mnie objął. Ponownie potarłam jego lewy bark.

– Dobrze byłoby się dowiedzieć – zasugerowałam.

Wciąż trzymając mnie w ramionach, potrząsnął głową jak małe dziecko.

– Nie chcę. Nie mam zamiaru dalej się w to mieszać.

Ukradkiem pocierałam dłonią ciemną plamę na jego ramieniu.

– Naznaczył cię, więc nie da ci spokoju.

Gwałtownie obrócił głowę i zaczął się we mnie wpatrywać. Nie potrafiłam nic wyczytać z wyrazu jego twarzy.

Zaczął okładać mnie pięściami po brzuchu. Zgięłam się wpół.

Szok był silniejszy od bólu. Nie potrafiłam złapać oddechu. Leżałam skulona, dysząc.

Bez większego problemu obrócił mnie, by zmienić pozycję. Ułożył moje ręce za plecami i z całych sił chwycił za nadgarstki, które następnie docisnął ciężarem swojego ciała.

– Moje nadgarstki… – wyszeptałam. – Będę mieć siniaki.

Momentalnie puścił moje ręce. Zamiast tego złapał mnie za ramię.

Dbał o to, żebym nie miała ran w żadnym widocznym miejscu; żeby wszystkie były skryte pod ubraniem. Do tej jednej rzeczy przywiązywał szczególną wagę.

Czułam ból.

Zbyt późno zdałam sobie sprawę, że tym, co malowało się na jego twarzy, kiedy przed chwilą na nią spojrzałam, był strach.

Bolało…

*

Sklep świecił pustkami. Słychać było tylko nieustanne buczenie nastawionego na pełną moc klimatyzatora. Był to akurat poranek w środku tygodnia, bardzo zresztą deszczowy, więc wiedział, że o ile nie byłaby to nagląca sprawa, raczej nikt nie wybrałby się tego dnia po nowy telefon. Dlatego też znudzony, rozsiadł się na krześle przeznaczonym dla klientów. Szef również przystawił bliżej siedzenie z naprzeciwka i opadł na nie.

Panująca w salonie atmosfera nie była zbyt przyjemna. Między dwoma mężczyznami, którzy dopiero co pożegnali znajomego ze szkolnych lat, wciąż unosił się zapach kadzideł z domu pogrzebowego.

Jego uszu nagle dobiegł dźwięk wibracji. Szef wyciągnął z kieszeni telefon.

– No halo? Pewnie. Co? Nie mam pojęcia. Tak? W takim razie poszukam. – Zaraz jednak ton jego głosu i sposób mówienia się zmieniły. – Czy to moja mała Ju-yeon? No, powiedz „tata”. Ta-ta. Czy moja mała córeczka grzecznie się bawi? Ju-yeon, tatuś bardzo cię kocha.

Mężczyzna wydał z siebie dźwięk imitujący pocałunek, po czym z uśmiechem na twarzy zakończył rozmowę. Byli co prawda rówieśnikami, ale kierownik był już po ślubie i miał dwójkę dzieci. Starsza z córek właśnie zaczęła chodzić do przedszkola, a młodsza skończyła niedawno roczek.

Mimo że przerwał połączenie, wciąż wpatrywał się w telefon i przesuwał palcem po ekranie. Najpewniej szukał tego, o co poprosiła go żona.

Tae-gyeong wbijał w szefa wzrok bez słowa, po czym nagle wypalił:

– Wiesz może, jak umarł?

– Co? – spytał tamten zaskoczony i spojrzał w jego kierunku.

– Chodzi o Mun-seoka. Pytam, czy wiesz może, w jaki sposób umarł.

Na twarzy mężczyzny dojrzał poirytowanie – niecodzienny widok. Zmierzył go wzrokiem, po czym znów przeniósł spojrzenie na wyświetlacz i odparł oschle:

– Zginął w wypadku. Przecież byłeś na pogrzebie, sam słyszałeś.

– I to tyle? – zapytał ponownie.

– Tak, do cholery. Przysnął za kółkiem, uderzył w coś i zginął na miejscu. – Po tych słowach szef nareszcie oderwał wzrok od telefonu i zaczął się w niego wpatrywać. – A ty co, z drzewa spadłeś? Przecież o wszystkim mówili na pogrzebie, więc po co pytasz?

– Nie no, po prostu… – wydukał. – Bardziej się z nim trzymałeś, więc zastanawiałem się, czy nie wiesz może czegoś więcej…

– A nawet gdybym wiedział, to co by to zmieniło? Życia mu to nie przywróci. – Szef ponownie skierował wzrok na swój telefon. Tym razem odpalił chyba jakąś grę.

Wnętrze pustego salonu wypełniało buczenie pracującego klimatyzatora oraz odgłosy dochodzące z gry, którą zainteresowanie próbował udawać kierownik. Tae-gyeong miał wrażenie, że całe wnętrze pustego lokalu wypełnia rój latających wkoło niewidzialnych owadów.

– Może włączymy muzykę? – zaproponował, bo nie był już w stanie zdzierżyć hałasu przywodzącego na myśl bzyczenie owadów.

Szef nie podniósł nawet głowy, rzucił tylko krótko:

– Daj spokój. – Po tych słowach wstał, pokręcił się chwilę niezręcznie i zaraz znów opadł na krzesło. Przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu, bawiąc się jedynie kciukami, po czym wymamrotał, jakby sam do siebie: – Skurczybyk, żeby tak bezsensownie odejść… Z nas wszystkich to właśnie jemu najlepiej się powodziło…

Tae-gyeong nie odpowiedział. Napotkał wzrok szefa.

– Widziałeś jego żonę, prawda? Jak mógł tak po prostu umrzeć i zostawić taką kobietę?

Westchnął cicho. Kierownik ponownie skierował spojrzenie na wyświetlacz swojego telefonu i wymamrotał:

– Złapał w sidła taką piękność, tak mu się poszczęściło… Jebany kretyn.

Nie spodziewał się tego. „Jebany kretyn” nie było określeniem, które nadawało się do opisania ot tak zmarłego kolegi z czasów szkolnych. W żaden sposób nie skomentował tych słów, tylko przyglądał się przełożonemu.

Mężczyzna z coraz większą zawziętością przesuwał kciukiem po wyświetlaczu. Tae-gyeong był przekonany, że nic więcej już nie powie. Kiedy akurat wstał, zastanawiając się, czy nie pójść po coś do picia, kierownik otworzył usta.

– Nie masz pojęcia, co działo się z tym draniem po tym, jak dostał się na studia, prawda? Pożyczał od innych pieniądze, tłumacząc się tym, że dostał się na jedną z prestiżowych uczelni, a w rzeczywistości przepuszczał tę kasę na panienki i alkohol. Ode mnie też pożyczył jakieś dwieście albo trzysta tysięcy. Wielokrotnie zarzekał się, że wszystko odda, ale koniec końców nie odzyskałem tej kasy. Myślę, że od pozostałych chłopaków też wyżebrał przynajmniej po sto tysięcy. Dla dzieciaków, które ledwo co skończyły liceum, taka kwota to fortuna. Pierdolony złodziej…

– Naprawdę?

Był w szoku. Odkrycie, że każdy z obecnych na pogrzebie absolwentów, którzy przy stole z tęsknotą wspominali zmarłego mężczyznę, został przez niego w jakiś sposób wykorzystany, wzbudziło w nim równocześnie zaskoczenie, jak i swego rodzaju satysfakcję.

Sto tysięcy wonów było co prawda niczym w porównaniu z tym, co sam wycierpiał, ale w głębi serca mimo wszystko odczuwał radość.

W przeciwieństwie do niego szef robił się coraz bardziej cyniczny.

– Może i nie wypada mówić źle o zmarłych, ale jemu akurat się należy. Wiesz, ile razy zapraszał chłopaków do baru, żeby na koniec oznajmić, że nie ma pieniędzy, i po prostu się zmyć? Pozostali jeden za drugim podążali jego śladem, a ten, który został jako ostatni, musiał uregulować cały rachunek. Któregoś razu właściciel knajpy przyłapał go na próbie ucieczki i narobił rabanu, chciał nawet wezwać policję. Ten dupek powiedział wtedy, że studiuje prawo na jednej z prestiżowych uczelni, więc facet jak gdyby nigdy nic puścił mu to płazem. Jednak nie ma to jak prawo na topowym uniwersytecie.

Wszystkie te informacje były dla niego zupełną nowością. Fakt faktem, po ukończeniu szkoły średniej praktycznie całkowicie odciął się od swojego miasta rodzinnego i zerwał kontakt z większością znajomych.

– Jebany skurwiel… Mimo to zdobył uprawnienia i ożenił się, więc byłem przekonany, że wyszedł na ludzi… A on tak po prostu odszedł… – Kierownik westchnął przeciągle.

Tae-gyeong nie odpowiedział.

Ciężką ciszę przerwały odgłosy gry oraz przygnębiające buczenie klimatyzatora.

*

Zadzwonił do mnie.

– Mogę dzisiaj wpaść?

Ostatnio bardzo często się u mnie pojawiał.

– Dziś nie da rady.

– Czemu?

– Mam coś do zrobienia.

– Co?

– Nie powiem.

Kiedy tak odpowiadałam, przestawał wnikać w szczegóły. Tym razem jednak drążył dalej.

– Czemu nie chcesz mi powiedzieć?

– Bo nie mam ochoty.

Przez chwilę milczał. Czyżby zamierzał się rozłączyć? Zaraz jednak padło kolejne pytanie:

– Nie znosisz mnie?

– Wcale nie.

– Więc dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?

Nie potrafiłam pojąć sensu tego pytania. To, że nie pałałam do niego niechęcią, nie oznaczało przecież, że musiałam szczegółowo spowiadać mu się ze wszystkiego, co robię. Czy naprawdę powinnam mówić nawet o takich rzeczach komuś, kto nie jest mi obojętny? Nie za bardzo wiedziałam, jak w takiej sytuacji powinien się zachować „zwyczajny człowiek”.

– Mam coś do załatwienia w pracy – odpowiedziałam w końcu.

– No tak, ale co?

Milczałam. On ponownie zarzucił mnie pytaniami:

– Seong-yeon, gdzie ty w ogóle pracujesz? Czym ty się, do cholery, zajmujesz?

Już miałam wypalić ze standardową odpowiedzią: „Nie powiem”, ale postanowiłam sama zadać mu pytanie.

– A jak ci się wydaje?

– Jesteś medium – odparł bez chwili wahania.

– Serio?

– Tak – odrzekł z całkowitą powagą.

Zdecydowałam, że dam mu równie szczerą odpowiedź.

– Pudło.

– W takim razie barmanką.

– To też mówisz na poważnie?

– Tak.

Wyglądało na to, że miał niskie mniemanie o moich kompetencjach zawodowych.

Spojrzałam na zegarek. Była czwarta pięćdziesiąt sześć nad ranem.

– Muszę się zbierać. Będę kończyć.

– Nie rozłączaj się. – W jego głosie pobrzmiewał teraz mrok. – Zleję cię, jeśli tak po prostu się rozłączysz.

– I tak w kółko mnie bijesz – odparłam, po czym przerwałam połączenie.

Zadzwonił ponownie.

– Nie rozłączaj się… Miałem kolejny sen.

Opowiedział mi go.

Sen drugi

Była noc, wszystko spowijała ciemność. Prowadził auto. Wokół panowała kompletna cisza, a poza blaskiem rzucanym przez lampy samochodowe nigdzie nie sposób było dostrzec choćby odrobiny światła.

W zasięgu reflektorów ukazała się opustoszała droga. W pobliżu nie było żywej duszy. Każdy z budynków, które migały mu za szybą, zdawał się porzucony – w żadnym z nich nie dostrzegł palących się świateł ani śladów ludzkiej obecności. We wszystkich drzwiach opuszczono rolety antywłamaniowe. W niektórych miejscach okna były pozabijane dwiema skrzyżowanymi deskami.

Nie mijały go również żadne pojazdy. Gdzieniegdzie widać było zaparkowane na poboczu auta przypominające porzucone kupy złomu. W kilku miejscach, pomiędzy przypiętymi do latarni ulicznych rowerami i samochodami bez właścicieli, zauważył przewrócone motocykle.

Wciąż jechał przed siebie, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że cały czas krąży po tej samej okolicy. Gdy docierał do zakrętu, ruszał w prawo, po czym dalej sunął zupełnie opustoszałą drogą, żeby przy najbliższej możliwej okazji ponownie skręcić w tym samym kierunku. Ani na skrzyżowaniach, ani na żadnej z ulic nie było sygnalizacji świetlnej. Choć nie: kiedy przyjrzał się dokładniej, dostrzegł światła, jednak żadne z nich nie działały.

Dlatego też gdy zauważał, że zbliża się do kolejnej ulicy, skręcał w prawo. Nie miał pojęcia, ile razy przejechał przez to samo miejsce, ale z jakiegoś powodu czuł, że na każdym rogu musi kierować się w prawo.

Krążył, któryś już raz z kolei przejeżdżając tą samą uliczką, aż ponownie dotarł do skrzyżowania. Również i tym razem miał zamiar udać się w prawo. Wcisnął hamulec i zmniejszył prędkość.

Trzymał kierownicę i już chciał skręcić, kiedy na słupie sygnalizacyjnym rozbłysło światło. Zielona strzałka pokazywała w lewo.

Przez moment się wahał. Musiał się trzymać wyłącznie prawej strony. Wiedział, że tak powinno być. Sygnalizacja wska­zywała jednak w lewo.

Wtedy też zimne, białe palce kobiety spoczęły na jego przedramieniu.

Zaraz potem się przebudził.

Ciężko dysząc, zerwał się na nogi, niemalże wyskoczył z łóżka. Zapalił wszystkie światła w pokoju i kilkukrotnie potarł sobie przedramię.

– Nie mogę się pozbyć ze skóry tego uczucia – wymamrotał. – Jej palce były takie zimne… Te puste czarne oczy… Nie potrafię wyrzucić tego z głowy. Mam wrażenie, jakby jej palce cały czas dotykały mojego przedramienia.

Nie odpowiedziałam.

Jej palce w rzeczy samej dalej ciążyły mu na przedramieniu. Już w jego głosie byłam w stanie wyczuć ten chłód, nawet przez telefon.

Ale tamta kobieta jeszcze go nie znalazła. Nawiedziła go tylko we śnie. Wszystko to było zwykłą iluzją, więc wkrótce musiało minąć.

– Mogę teraz przyjechać? – zapytał.

– Teraz nie – odparłam i zaraz dodałam: – Przepraszam.

Nie wyksztusiłam z siebie nic więcej.

Byłam więc nieco zaskoczona tym, jak wielką moc miało to słowo. Zadziałało lepiej, niż mogłam się spodziewać. Pomyślałam, że będę musiała zacząć niekiedy go używać.

– Pośpij jeszcze trochę. Zostało sporo czasu, zanim będziesz musiał wstać do pracy.

– Nie mogę zasnąć – wymamrotał.

Powiedział, że leży i wpatruje się w sufit. Był zmęczony i chciał się jeszcze zdrzemnąć, ale sen w ogóle nie nadchodził. Bał się też, że zaśpi do pracy, przez co nie mógł się w pełni zrelaksować. Trwał w zawieszeniu między jawą a snem, kiedy w jego głowie kotłowała się cała masa przeróżnych myśli.

Kim była ta kobieta?

Na pewno nie żoną zmarłego.

W takim razie kim?

Czy rzeczywiście istniała?

Za oknem zaczęło już świtać. Robiło się coraz głośniej; ulicę stopniowo zalewały odgłosy przejeżdżających pojazdów.

Nawet kiedy ktoś umiera, żywi wciąż żyją, a świat kręci się dalej. Jego jednak bez żadnego powodu prześladowali zmarły mężczyzna i kobieta, której tożsamości nie znał – ba, nie miał nawet pewności, czy naprawdę istniała.

– Mam wrażenie, że wszyscy wokół żyją normalnie, w prawdziwym świecie, i tylko ja jeden tkwię zawieszony gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią.

Przycisnęłam telefon do ucha i pokiwałam głową, choć wiedziałam, że przecież tego nie zobaczy.

– Może i żyję, ale co to za życie? Za cholerę nie mam pojęcia, w jakim kierunku ruszyć, a tym bardziej jakim sposobem…

Nie wiedziałam, co mu doradzić. W tym przypadku nawet ja nie znałam odpowiedzi.

– Mogę wpaść do ciebie dzisiaj wieczorem? – zapytał. – Nie zajmę ci wiele czasu. Wystarczy chwila. Chcę cię zobaczyć…

– Dobrze – rzuciłam. – Do zobaczenia wieczorem.

*

Stał na przystanku autobusowym. Nie padało, ale niebo było pochmurne.

Według elektronicznej tablicy z rozkładem autobus miał się pojawić za jedenaście minut. Istniało ryzyko, że się spóźni, ale niespecjalnie się tym przejmował – jego szef i tak praktycznie zawsze przychodził po czasie. Nie pracował w miejscu, w którym wszystko chodziło jak w zegarku, a każda minuta była na wagę złota. Ta swoboda była jedną z rzeczy, dla których lubił swoje zajęcie.

Razem z właścicielem salonu komórkowego ukończyli to samo liceum, lecz za czasów szkoły nie byli ze sobą zbyt blisko. W którymś momencie, chyba na drugim roku, trafili po prostu do jednej klasy, razem ze zmarłym mężczyzną. Już wtedy kierownik był sympatycznym, lubiącym sobie pożartować chłopakiem, duszą towarzystwa. Jednym z tych śmieszków, których miała każda klasa, a wśród rówieśników zyskał nawet nieoficjalny przydomek „kierownika działu rozrywki”. Lubił ludzi i dobrą zabawę, był też wścibski i uwielbiał wtykać nos w nieswoje sprawy, w związku z czym słynął w liceum jako ten, który wie wszystko o wszystkich.

On nie przepadał za takimi ludźmi. Uważał, że specjalnie przyklejają się do tych, z którymi nie łączy ich żadna bliska więź, i udają przyjaciół tylko po to, żeby zyskać zaufanie drugiej osoby i wejść z butami w jej życie. Właśnie takich typów najbardziej się wystrzegał. Kiedy jednak zaczął się zadawać z jednym z nich, ze zmarłym mężczyzną, nie miał innego wyjścia, jak tylko zagryźć zęby i jakoś znosić tę fałszywą sympatię.

Gdy skończył szkołę i uciekł ze swojego rodzinnego miasta, był przekonany, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Tamten jednak wcale o nim nie zapomniał i regularnie się kontaktował – zawsze pamiętał, żeby złożyć mu życzenia z okazji urodzin lub nadchodzących świąt. Czy właśnie to było powodem, dla którego tu skończył? Po tym jak rzucił studia, wędrował z miejsca na miejsce, chwytając się różnych zajęć, ale kiedy został przyparty do muru, to właśnie ten znajomy był pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl. Właśnie on niezmiernie ucieszył się z jego telefonu i bez chwili wahania zaproponował mu pracę.

Zasadniczo zarobki w tej branży nie należały do stabilnych, gdyż w dużym stopniu opierały się na prowizji od sprzedaży. Poza tym zupełnie nie nadawał się do pracy bazującej na kontakcie z ludźmi. Mimo to kolega z klasy przez te kilka ostatnich lat bardziej niż podwładnego widział w nim partnera i niezależnie od jego wyników traktował go jak równego sobie. Kiedy osiągali duże zyski, dzielił się z nim po pół, dzięki czemu obaj byli w stanie bez większych problemów przetrwać cięższe momenty. Wcale nie był usatysfakcjonowany tym, co robił, i czasem zdarzało mu się myśleć, że wypłata, którą dostaje, jest wręcz absurdalnie niska, ale z drugiej strony był świadomy tego, że obecny świat nie jest łaskawy dla takich jak on, i dobrze wiedział, że osoba bez żadnego znaczącego wykształcenia ani doświadczenia zawodowego nie może sobie pozwolić na przebieranie w ofertach. Dlatego też był wdzięczny swojemu znajomemu i pracował z największym oddaniem, na jakie mógł się zdobyć.

Stał więc na przystanku w oczekiwaniu na autobus, żeby zdążyć na czas do pracy, i wpatrywał się bezmyślnie w jezdnię.

Kiedy nie próbował za wszelką cenę się na czymś skupić, jego myśli mimowolnie wędrowały w kierunku martwego mężczyzny, kobiety o białych dłoniach i pustych czarnych oczach, a także scen z pogrzebu. Przypomniał sobie jego żonę – jej żałobną spódnicę oraz bladą, niemalże siną cerę. Oczami wyobraźni ujrzał zupełnie suchą twarz kobiety, która może i wyglądała na przygaszoną i zmęczoną, ale wszystko wskazywało na to, że nie uroniła nawet łzy, a także spotkanego w sali pożegnań szwagra martwego mężczyzny oraz teścia, który rzekomo piastował jakieś bardzo istotne stanowisko w którymś z ministerstw…

Nagle przypomniał sobie, że na pogrzebie nie widział nikogo z krewnych ze strony zmarłego.

Przez krewnych miał na myśli jego matkę. Tylko ją tak naprawdę znał. Relacje rodzinne zmarłego były skomplikowane. A przynajmniej tak zawsze określał je sam denat. Nie miał pojęcia, czy była to prawda, nigdy nie próbował zweryfikować tej informacji. W każdym razie był pewien, że najbliższą rodziną mężczyzny była jego matka.

– Nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli tylko ma się pieniądze.

Odruchowo spojrzał w kierunku, z którego dobiegł go ten głos, i momentalnie zamarł.

– Tym bardziej że nigdy tak naprawdę nie była zbyt opiekuńczą i kochającą matką.

Poczuł tłustą, podgniłą substancję wzbierającą w żołądku, a także przeszywający chłód tuż za plecami. Lekki, transparentny i złowrogi chłód. Energię nie z tego świata.

Wziął głęboki wdech i uniósł twarz. Przy widocznym na wyświetlaczu numerze autobusu, którego oczekiwał, pojawił się komunikat informujący, że pojazd wkrótce nadjedzie. Przeczytał go, ale zupełnie nie zrozumiał znaczenia tych słów.

Nieważne, jak uporczywie wpatrywał się w tablicę i przyglądał nic nieznaczącym cyfrom wskazującym numery autobusów oraz czas, jaki pozostał do ich przyjazdu, chłód ziejący zza jego pleców nie ustępował.

W końcu zebrał się w sobie i powoli obrócił głowę w stronę, z której doszedł go głos.