Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Śmierć między stronami
Właścicielka znajdującej się w małym miasteczku, przeznaczonej do zamknięcia księgarni-antykwariatu odkrywa w piwnicy swojego lokalu zwłoki starszego mężczyzny. Rozpoznaje w nim klienta, od którego kilka dni wcześniej kupiła rękopis pamiętników gwiazdy lokalnego teatru. Ta lata temu przepadła bez śladu. Zaintrygowana księgarka postanawia nie oddawać pamiętników policji, zanim sama ich nie przeczyta. Tymczasem okazuje się, że znaleziony w księgarni nieboszczyk od kilku lat już… nie żył, a śledztwem zaczyna się zajmować nie tylko policja, ale i niektórzy mieszkańcy miasteczka: dziennikarz lokalnego portalu, para wścibskich nastolatków oraz cztery nie stroniące od trunków seniorki hazardzistki. Kto pierwszy wpadnie na trop mordercy?
„Śmierć między stronami” to kolejna komedia kryminalna Alka Rogozińskiego, mistrza łączenia klasycznych intryg detektywistycznych z dużą dawką czarnego humoru.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Alek Rogoziński, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Kuba Magierowski
Redakcja: Małgorzata Tougri
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Anna Apanas
ISBN: 978-83-8402-839-1
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Jak zawsze solennie zapewniam, że wszystkie wydarzenia opisane w tej książce są jedynie wytworem mojej wyobraźni, która ostatnio zresztą płata mi niezłe figle. Podpowiedziała mi bowiem, że niezwykle udanym pomysłem będzie zwiedzenie znajdującej się nieopodal Wiednia kopalni gipsu, słynącej z największego podziemnego jeziora w Austrii. Nie uwzględniła tylko, że cierpię na klaustrofobię, a do tegoż ostatniego prowadzi sieć wąskich, ciemnych korytarzy, oraz że na miejscu będzie zimno jak w lecie nad naszym Bałtykiem i że zamiast podziwiać widok jeziora, będę się zastanawiał, ile plomb mi wypadnie od szczękania zębami. Ale co tam…! Przeżyłem tamto doświadczenie, a nawet – kiedy już sobie wyobraziłem, że jestem pingwinem – zdołałem wykrzesać z siebie zachwyt nad malowniczością tego, co mam przed oczami. Może więc i teraz dam radę. Co napisawszy, życzę Wam dobrej zabawy…
Alek
Michalina Poniedzielska – właścicielka niewielkiej księgarni „Między stronami” w miejscowości Morderczo, próbująca nie dopuścić do zamknięcia owej placówki.
Dawid Gros – uwielbiany przez klientki sprzedawca w księgarni, a zarazem prawa ręka Michaliny – nie tylko w kwestiach zawodowych.
Romana Poniedzielska – mama Michaliny, niezadowolona, że jej córka jest na prostej drodze do staropanieństwa, choć sama przyłożyła do tego rękę. A może nawet dwie.
Henryka Maliniec – przyjaciółka Romany, usiłująca przerobić swoje mieszkanie w połączenie szulerni z meliną.
Sebastian Kuc – wnuk Henryki, przeszczęśliwy, że w Morderczym wreszcie wydarzyło się coś sensacyjnego.
Monika Kuc – siostra Sebastiana, nie do końca podzielająca entuzjazm swojego brata.
Apolonia Majewska – kolejna przyjaciółka Romany, zdaniem swoich bliskich niebezpiecznie balansująca na granicy alkoholizmu.
Leokadia Darska – mama inspektora policji Krzysztofa Darskiego, nieco zmartwiona, że jej latorośl, zamiast wypoczywać, zmuszona jest narażać życie własne (i nie tylko).
Kryspin Kwieciński – dyrektor teatru „Pod Czarnym Kotem”, przekonany, że nie powinno się grzebać w przeszłości, bo czasem można tam znaleźć coś, co nigdy nie powinno wyjść na jaw.
Jan Świeżak – biznesmen, chcący w lokalu po księgarni otworzyć pub połączony z salonem gier.
Radomir Prudnik – aktor, mający ambicje zagrania coś więcej niż tylną część konia w prowincjonalnym teatrze.
Alina Prudnik – żona Radomira, niewidząca poza nim świata.
Sandra Biskupiec – aktorka teatru „Pod Czarnym Kotem”, uważana przez otoczenie za „dziwną”.
Rafał Sobiecki – fotograf, nieszczęśliwie zakochany w osobie, która kilka lat temu zniknęła bez śladu.
Marek Kłosiński – dziennikarz lokalnego portalu „Mordercze newsy”, owładnięty manią wyjaśnienia zagadki sprzed lat.
Sylwester Zdun – szef Marka, niechętnie patrzący na „śledztwo” swojego podwładnego.
Marzena „Pamela Star” Borska – niekwestionowana gwiazda teatru „Pod Czarnym Kotem”, uważana przez siebie i otoczenie za godną wielkiej kariery nie tylko w swoim mieście, ale w całym kraju, a może nawet i poza jego granicami.
Kazimierz Borski – ojciec Marzeny.
Dariusz Romanek – komendant policji w Morderczym, uważający sprawę zaginięcia sprzed lat za plamę na swoim honorze.
Paweł Wesołowski – aspirant, podwładny Dariusza, ku swojemu niezadowoleniu oderwany od codziennej rutyny.
Krzysztof Darski – najsłynniejszy polski inspektor policji, odwiedzający w Morderczym swoją mamę.
Morderczo, 24 października 2021 roku
Kurtyna opadła z głuchym szelestem, oddzielając stojących na scenie aktorów od publiczności. Ta ostatnia składała się owego wieczoru głównie ze śmiertelnie znudzonych licealistów, odliczających w myślach chwile do odzyskania smartfonów, zarekwirowanych im przed wejściem na salę przez nauczycieli. Owa procedura była krzykiem rozpaczy ze strony tak zwanego „ciała pedagogicznego” po tym, jak w czasie poprzedniego spektaklu nikt nie zwracał uwagi na to, co się działo na scenie, a Jadwisia z trzeciej B zdążyła nawet w tym czasie nagrać tik toka, na którym pokazywała, jak zrobić sobie „smokey eye” bez kosmetyków, za pomocą skórki od bakłażana, kawałka buraka i odrobiny oleju kokosowego. Inna sprawa, że po owej prezentacji wyglądała tak, jakby dopiero co skończyła patroszyć drób, ewentualnie kogoś przed chwilą zaszlachtowała.
Gwiazda spektaklu, Marzena Borska, na afiszu podpisana jako Pamela Star, powoli doszła do swojej garderoby. Przez kilka minut nie zdejmowała kostiumu. Nie zmywała też makijażu. Patrzyła w lustro, podziwiając swoją piękną twarz o nieskazitelnej cerze. Jeśli istniałby żeński odpowiednik Narcyza, to Marzena stanowiłaby zapewne jego kopię. Odkąd tylko pamiętała, była zakochana po uszy w samej sobie, w swoim wyglądzie i charakterze. Ale czemu się dziwić, skoro Matka Natura stworzyła ją jako ideał! Czysta perfekcja!
Problem w tym, że przekorny los rzucił ją nie w to miejsce na mapie, w które powinien. Marzena była pewna, że gdyby urodziła się w Los Angeles, już dawno miałaby Hollywood u stóp. Nawet gdyby przyszła na świat w Warszawie, to też łatwiej zwróciłaby na siebie uwagę. Ale nie! Jej rodzimym miastem było Morderczo. Zapomniana przez wszystkich dziura, w której nic się nie działo, a największe wydarzenie stanowił coroczny konkurs na najlepszą kapelę disco polo, rozgrywany w miejscowym, rozpadającym się ze starości domu kultury i wygrywany przez zespoły, wyśpiewujące refreny typu: „Zostań moją bara-bara, jesteś lepsza niż ma stara”.
Próbowała, oczywiście, zgłaszać się na castingi do filmów i reklam, ale szybko się zorientowała, że nie mając „pleców” w stolicy i dodatkowo będąc z różnych smętnych przyczyn uwiązaną w Morderczym, nie może liczyć na żaden cud. Na razie musiał jej więc wystarczyć etat w ostatnim ostałym się w tych okolicach teatrze, „Pod Czarnym Kotem”. Podobnie jak i fakt, że placówka ta utrzymuje się głównie z przedstawień dla szkół, na które zjeżdża się, a właściwie jest zaganiana, młodzież ze wszystkich okolicznych wiosek i miasteczek, pozbawionych luksusu posiadania podobnej placówki. Repertuar został dopasowany do oczekiwań uczących ich pedagogów i Marzena na pamięć znała już kwestie szekspirowskiej Julii, Ani z Zielonego Wzgórza, Królowej Śniegu czy Balladyny. Tę ostatnią zagrała właśnie dzisiaj po raz bodajże setny w swojej krótkiej karierze.
– Brawo, kochana, byłaś jak zawsze olśniewająca. – W drzwiach garderoby pojawiła się głowa jej szefa, dyrektora teatru i zarazem reżysera wszystkich spektakli, Kryspina Kwiecińskiego.
Ów, zdaniem Marzeny, mocno groteskowy, mały człowieczek miał zakaz wchodzenia po przedstawieniu do jej garderoby. Wydała go po tym, jak kiedyś przez pół godziny pouczał ją, dlaczego nie była do końca przekonująca w roli Jokasty. Borska chciała mu wyjaśnić, że głównie dlatego, że nie jest tak stara jak mityczna żona króla Edypa, ale nie mogła się przebić przez jego słowotok. Następnego dnia przykleiła więc do drzwi kartkę z napisem: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony, a upoważnionym tym bardziej!”, po czym zagroziła, że jeśli reżyser jeszcze kiedykolwiek wygłosi słowa krytyki, to prędzej niż ją zobaczy w tej garderobie Krystynę Jandę.
– Absolutnie cudowna! Zachwycająca!
Borska nie raczyła odpowiedzieć. Zbyła go jedynie lekkim uśmiechem, sugerującym, że po królewsku przyjmuje wygłoszone oczywiste przecież komplementy, przy czym ze zdziwieniem odnotowała, że na stoliku przy drzwiach znajduje się ledwo co wciśnięty w wąski wazon bukiet białych róż. Uśmiech natychmiast zniknął z jej oblicza.
– Znowu? – Skrzywiła się i popatrzyła pytająco na Kryspina. – Wiadomo, kto…?
Dyrektor pokręcił energicznie głową w obie strony, przybierając przy tym nieco zafrasowany wyraz twarzy.
– Nie – odpowiedział z zakłopotaniem. – Po prostu tu były.
– Dlaczego nie założymy monitoringu? – wkurzyła się ostro aktorka. – Niebawem strach będzie zostawiać tu swoje rzeczy, skoro każdy może do tego teatru wejść niezauważony. Jak do stodoły!
Kwieciński co prawda pomyślał, że do wymienionego budynku wchodzą głównie krowy, jako takie dość łatwe do zauważenia, ale postanowił nie rozdrażniać już i tak wyraźnie poirytowanej gwiazdy.
– Nie stać nas na taką inwestycję – wyjaśnił w zamian. – Przynajmniej na razie.
– Czyli na wieczne nigdy – westchnęła Borska, podchodząc do bukietu i wyjmując z niego niewielką karteczkę. – Znów z tym samym podpisem! „Twój na zawsze w cieniu”. Jakiś psychol.
– Postaram się następnym razem postawić kogoś na warcie – obiecał, kończąc pospiesznie konwersację.
– O, jesteś już tutaj… – Partnerujący Marzenie w spektaklu Radomir Prudnik stanowczym gestem odsunął dyrektora od drzwi, po czym wszedł do środka i popatrzył na kwiaty. – Znowu?
– Znowu! – prychnęła ze złością Borska.
– I niech zgadnę… – Aktor spojrzał wściekle na Kryspina. – Jak zwykle nic nie wiadomo?
Kwieciński pokręcił głową i na wszelki wypadek czym prędzej oddalił się do swojego gabinetu. Prudnik zamknął za nim drzwi, po czym podszedł do Marzeny, pochylił się nad nią i namiętnie pocałował w usta…
Mniej więcej kwadrans później Borska zmyła do końca make-up, dochodząc przy okazji do wniosku, że makijażystka nie miała dzisiaj swojego dnia i zamiast na Balladynę, przerobiła ją na drag queen. Następnie zdjęła kostium, z ulgą wróciła do swoich „cywilnych” ciuchów i wyszła na ulicę. Spojrzała na zegarek. Była dwudziesta pierwsza. Wieczorne spektakle dla szkół miały przynajmniej tę dobrą stronę, że kończyły się w miarę wcześnie, choć pod koniec października i tak o tej porze było ciemniej niż w lecie przed północą.
Jak zawsze po zmroku, Morderczo wyglądało tak, jakby zaraz miało stać się celem nalotu bombowego: zamknięte sklepy, puste ulice, ledwo ćmiące latarnie. Odrobinę upiornie, ale Marzena, która urodziła się w tym mieście, była już do tego przyzwyczajona. Szła powoli, bo też i tego dnia wyjątkowo nie spieszyło jej się do domu. Czuła się zmęczona i zniechęcona. Od miesięcy miała wrażenie, że dryfuje po życiowych wodach bez żadnego sensu. Najchętniej rzuciłaby to wszystko w diabły, na czele z teatrem, i po prostu nie robiła nic. Odpoczynek, oto czego jej było trzeba najbardziej.
Nagle usłyszała za sobą kroki. Nie zdążyła się odwrócić, kiedy usłyszała, że ktoś wymawia jej imię.
– Marzena…
Zatrzymała się i z wolna odwróciła głowę, kierując wzrok za siebie, po czym na jej twarzy pojawił się pogardliwy grymas.
– Alina… – mruknęła ze złością. – Czego znowu chcesz?
– Tego samego. – Stojąca za nią młoda kobieta rzuciła jej błagalne spojrzenie. – Zostaw go w spokoju…
– Powtórzę raz jeszcze: pomyliłaś adresy. – W głosie aktorki można było wyczuć wściekłość. – To nie ja się starałam o niego, tylko on o mnie. Poza tym co chcesz osiągnąć? Mam mu powiedzieć, że nic między nami nie będzie, a wtedy on z rozpaczy rzuci się w twoje ramiona? Tak to sobie wyobrażasz?!
– Póki go nie omotałaś, byliśmy na dobrej dro…
– Nie byliście! – Marzena podniosła głos. – Nie wiem, co tam sobie ubrdałaś w tym swoim kurzym móżdżku, ale nie byliście na żadnej drodze. Zapytałam go o ciebie! Musiałam mu objaśnić, kim jesteś, bo w ogóle cię nie kojarzył!
– Kłamiesz – szepnęła jej rozmówczyni.
W odpowiedzi Borska roześmiała się głośno.
– Chcesz, to sama go zapytaj – zaproponowała urągliwie. – Chcę zobaczyć twoją minę, kiedy przekonasz się, że jesteś dla niego niczym.
– Ja… – Twarz kobiety spurpurowiała. – Ja… Nienawidzę cię! Nienawidzę!
– A to już tylko twój problem. – Borska odwróciła się na pięcie i poszła dalej, nie odwracając się za siebie.
Minęła księgarnię, potem sklep z odzieżą. Była już blisko swojego bloku, kiedy nagle zobaczyła za sobą drugi cień. Odwróciła się gwałtownie, czując lekki niepokój. I w tym momencie jej głowę rozsadził ból. Zanim zrozumiała, co się stało, pomyślała tylko o tym, jak fatalnie ulokowała swoje uczucia. A potem zapomniała o całym świecie…
Dokładnie cztery lata później
Michalina Poniedzielska miała czterdzieści jeden lat i filozoficzno-zrezygnowane podejście do rzeczywistości, charakterystyczne dla każdego, kto zdążył się pogodzić z faktem, że życie rzadko kiedy bywa powieścią romantyczną z happy endem, a częściej sprawia wrażenie cynicznej satyry, napisanej przez wyjątkowo złośliwego autora. Pokłosiem charakteru Poniedzielskiej był też jej image. O ile w jej przypadku można użyć tego słowa. Zdaniem bowiem osób, które miały z nią styczność, Michalina prezentowała się niczym ilustracja sentencji: „Jaką mnie, Panie, uczyniłeś, taką mnie teraz znoś!”.
Włosy w kolorze lipowego miodu nosiła zawsze w dość mocnym nieładzie, nasuwającym nachalne skojarzenie z ofiarą wichury. Nieład ten nie wynikał z przyczyn artystycznych, tylko z tego, że nie miała cierpliwości do suszarek, prostownic, lokówek i innych tego typu narzędzi tortur. Podobnie było z jej strojami. Poniedzielska nie zawracała sobie głowy trendami mody. A to z tej prostej przyczyny, że nie wiedziała, że takowe w ogóle istnieją. Kupowała to, co akurat wpadło jej w oko, pasowało na nią, było wygodne i miało atrakcyjną cenę. Fakt, czy dobrze w owym czymś wygląda, nijak nie zaprzątał jej myśli, podobnie jak to, czy komuś się w tym spodoba. Jakiś czas temu pogodziła się bowiem z tym, że gdzieś tam hen wysoko, gdzie decyduje się o naszych losach, zapisana jej została wieczna rola starej panny.
Oczywiście w dawnych czasach snuła plany poznania tego „jedynego”, wyjścia za mąż, założenia rodziny. Najlepiej licznej. Na drodze do realizacji tego planu stanęła jej jednak mama.
Romana Poniedzielska traktowała zaloty potencjalnych kandydatów na zięcia jak inwazję obcych na naszą planetę, a ich samych niczym nosicieli egzotycznych, mocno zakaźnych chorób. Miała przy tym dar wykrywania ich intencji na odległość i wrodzoną bezwzględność w zapobieganiu ich planom.
O ile na „chodzenie” przez Michalinę z chłopakami w liceum patrzyła jeszcze przez palce, słusznie konstatując, że w tym wieku nawet największa miłość trwa nie dłużej niż gwarancja na czajnik elektryczny, o tyle za czasów studiów postanowiła już nie odpuszczać żadnemu łowcy serca jej latorośli. Pierwszy z nich, przystojny przyszły archeolog Krzysztof, odszedł w siną dal po tym, jak Romana w trakcie pierwszego wspólnego obiadu zapytała go niewinnym tonem, czy mógłby przymierzyć garnitur po jej mężu nieboszczyku, bo jej zdaniem będzie na niego pasował jak ulał i w ten sposób zaoszczędzą z Michaliną choć na jednym wydatku przed ślubem.
Drugi, szkolący się na śpiewaka operowego Wiktor, uciekł jeszcze przed podaniem deseru. Wystarczyło, że zaprezentowała mu swoją autorską wersję arii „Libiamo” z „Traviaty” Verdiego, który to występ został nieco później skomentowany przez sąsiadkę Poniedzielskich dyskretnym pytaniem do Michaliny: „Co to się tam u was działo? Krowa się cieliła czy co?!”.
Był też Piotr, spec od komputerów, który ośmielił się zaproponować Michalinie wspólny wyjazd na weekend. Romana skontrowała to pytaniem, czy ma świadomość, że jej córka „nie pokazuje się z byle kim”, po czym dorzuciła kilka uwag na temat jego krzywych zębów, na koniec sugerując, by zapisał sobie numer do jej znajomego ortodonty.
Jeden z ostatnich absztyfikantów młodszej Poniedzielskiej, poeta Marek, sam się podłożył, dając się przy kolacji namówić jej matce na wyrecytowanie jednego ze swoich wierszy. Romana przerwała mu w połowie, pytając, czy już wysłał swoje dzieła do Zenka, który na pewno ułożyłby pod nie „równie znakomitą” muzykę.
„Same mięczaki”, kwitowała zawsze, kiedy dowiadywała się od córki o tym, że kolejny z potencjalnych towarzyszy życiowych postanowił podziękować jej za znajomość. I akurat w tym nie sposób było nie przyznać jej racji.
Przez długie lata mama skutecznie odpędzała adoratorów Michaliny, a potem ze smutną miną raczyła ją przy bożonarodzeniowym stole zdaniem: „Kolejny rok minął, a ty ciągle sama. Nie wiem, jakim cudem zostałaś starą panną. Nie jesteś AŻ TAK brzydka! Przecież kilka kilogramów nadwagi nie powinno zniechęcać tych wszystkich chłopów!”.
Jako się rzekło, Romana pilnowała, jak mogła, aby jej córka nie opuściła rodzinnego domu. Ale nie tylko! Od najmłodszych lat przysposabiała ją także do jej przyszłego fachu. Od zawsze było bowiem wiadome, że Michalina miała przejąć po niej największy rodzinny skarb, czyli prowadzoną od czasów przedwojennych w Morderczym księgarnię.
Kiedyś w miasteczku znajdowało się ich aż trzy. Jedna zamknęła się jednak na początku lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku, drugą kilka lat temu dobiła pandemia koronawirusa i ostatecznie tylko „Między stronami” nadal walczyło dzielnie z inflacją, podatkami, brakiem zainteresowania władz wspieraniem kultury oraz wtórnym analfabetyzmem coraz większej części społeczeństwa. Inna sprawa, że starsza Poniedzielska doskonale znała swoją klientelę i wiedziała, co i w jakich ilościach zamówić, żeby na tym nie stracić. W nosie miała przy tym ambicję. Kiedy modne były erotyki, wystawiała na witrynie wiekopomne dzieła Blanki Lipińskiej. Gdy do głosu doszło young adult, pyrgnęła Blankę w kąt i zastąpiła ją radosną twórczością Herytiery Pizgacz. I nawet nie została za to zlinczowana przez okoliczne dewotki, gdyż zawsze jedną witrynę miała poświęconą dziełom religijno-narodowościowym, zmieniając jedynie jej autorów, zgodnie z aktualną obsadą tronu w Watykanie i rodzimym układem politycznym. To ostatnie powodowało, że na przykład książki autorstwa aktualnego marszałka Sejmu jak bumerang to pojawiały się na wystawce, to z niej schodziły, w zależności od tego, jak bardzo akurat podpadł wyborcom czy się im przypodobał. Na stałą ekspozycję zasłużyły sobie jedynie książki kucharskie siostry Honoraty, które zresztą od lat sprzedawały się jak świeże bułeczki. Dzięki temu zabiegowi marketingowemu wszystkie moherowe kumoszki z Morderczego mogły zawsze przyjść do jej przybytku pod pretekstem zakupu jakiegoś świętobliwego dzieła, a przy okazji pokątnie zakupić coś romantycznego lub erotycznego, czego nikt nie powinien w ich rękach widzieć, od księdza proboszcza zaczynając, a na własnych ślubnych kończąc.
Własny gust Romana przemycała tylko, jeśli chodzi o kryminały. Zawsze miały one należytą prezentację w jej księgarni. Inna sprawa, że nigdy nie wychodziły z mody i wydawały się bezpieczne dla klientów każdego pokolenia, wyznania i poglądów politycznych. Idolem starszej Poniedzielskiej był zdecydowanie Max Czornyj. Głównie dlatego, że wydawał kolejne powieści szybciej, niż mnożyły się króliki w pobliskiej hodowli, a czegokolwiek by nie napisał, z miejsca znikało z półek, co dobitnie świadczyło o tym, że mieszkańcy Morderczego w pełni dostosowali swój gust literacki do nazwy miasta.
Wpadła także na pomysł, aby wprowadzić do sprzedaży gry, artykuły papiernicze i gadżety upominkowe oraz rozszerzyć usługi o antykwariat. Ten ostatni pomysł okazał się świetny, gdyż po likwidacji w miasteczku biblioteki jej klienci przerzucili się na kupowanie książek, które często jej po przeczytaniu odsprzedawali. Mogła więc nabywać mniej egzemplarzy każdego dzieła i zarabiać na nim wielokrotnie.
Choć wszystkim wydawało się, że jej energia jest nie do wyczerpania, to ku zaskoczeniu nawet własnej córki, skończywszy siedemdziesiątkę, Romana postanowiła przejść na emeryturę i zająć się grą w brydża z koleżankami oraz testowaniem własnych nalewek. Tym sposobem jedyną właścicielką „Między stronami” została Michalina. Niestety, stało się w to w najgorszym z możliwych momentów, a mianowicie wtedy, kiedy do Morderczego zawitał Jan Świeżak.
– To dopiero będziemy mieli tu wesoło! – skomentował ów fakt jedyny podwładny, jakiego Michalina odziedziczyła po mamie, Dawid Gros.
– Czemu? – zaciekawiła się Poniedzielska, usiłując dociec, jakim cudem ostatnimi czasy w księgarni najlepiej sprzedają się książki, których akcja rozgrywa się w górach. Zważywszy na fakt, że najbliższe znajdowały się w oddaleniu mniej więcej pięciuset kilometrów od Morderczego, było to bardziej niż zastanawiające.
– Bo to wyjątkowo śliski typ – odpowiedział Gros. – Tak zwany człowiek interesu, a poza tym straszny babiarz całkowicie pozbawiony empatii. Ma czterdzieści pięć lat, ale wygląda na dobrą dychę mniej. Wiesz, taki typ à la Chris Hemsworth…
– Nie kojarzę – przyznała niepewnie Michalina.
– Thor? – podpowiedział Dawid. – Z „Avengersów”?
– A, to już lepiej. – Księgarka odetchnęła. – Czyli, jak rozumiem, gladiator, spędzający każdą wolną chwilę na siłce?
– Dokładnie! – Gros pokiwał głową. – No i arogancko pewny siebie. Wiesz, jeden z tych, którzy nigdy o nic nie proszą, tylko od razu wszystko dla siebie zgarniają.
Kiedy tylko Gros zniknął jej z oczu, Michalina z ciekawości wpisała nazwisko biznesmena do wyszukiwarki. Jako pierwszy pokazał jej się plotkarski artykuł z magazynu „Koktajl”. „Garnitury, w których Świeżak się pokazuje”, przeczytała, kiedy już obejrzała zdjęcia, na których bohater publikacji prezentował się, jakby był stworzony do reklamowania włoskich kaw, „budzą podejrzenia, że nosi je nawet na plaży w Saint-Tropez. Leżą na nim niczym druga skóra, perfekcyjnie podkreślając każdy mięsień. Jego twarz ma idealne proporcje, zęby bez mała świecą w ciemnościach, a cera jest tak nieskazitelna, że nawet makijażystki w telewizji, w której Jan bardzo lubi gościć, twierdzą, iż nie mają właściwie czego maskować. Kiedy doda się do tego fakt, że jego samochód wart jest tyle, co kawalerka w stolicy, a za kwotę, którą wydał na zegarek, można spędzić dwutygodniowe wakacje na Malediwach, nic dziwnego, że pazurki na niego ostrzy sobie wiele kobiet, na czele ze znanymi z pierwszych stron gazet celebrytkami. Kilku z nich udało się go nawet w przeszłości usidlić. Nie na długo”, pisała autorka artykułu, po czym następował skrót dotychczasowych dram miłosnych Świeżaka.
Jan miał na koncie cztery rozwody, a każde jego małżeństwo rozgrywało się według dość podobnego schematu, rozpoczynając się od romantycznego zauroczenia, a kończąc na katastrofie w blasku fleszy.
Jego pierwsza żona, stewardessa Ewelina, była w nim zakochana na zabój, póki nie odkryła, że Jan traktuje życie jak grę w „Monopoly”, w której wszystko jest transakcją „kupno-sprzedaż”. W tym także i ona sama, a właściwie koneksje jej ojca, który pomógł zięciowi w uciułaniu na koncie pierwszego miliona, zatrudniając go w swojej firmie. I może jeszcze przymknęłaby oko na to, że została niecnie wykorzystana, gdyby pewnego dnia, po niespodziewanie szybszym powrocie z pracy, spowodowanym odwołaniem jej lotu w wyniku strajku personelu naziemnego we Francji, nie nakryła małżonka w sytuacji jednoznacznej z jedną z kandydatek do tytułu Miss Polonia, na której to imprezie Jan przewodził jury. Tłumaczenia małżonka, że próbuje on jedynie wybadać, czy potencjalnej królowej piękności faktycznie zależy tylko na tym, aby „na świecie zapanował pokój”, nie zostały przez Ewelinę wzięte za dobrą monetę i tak oto biznesmen zaliczył rozstanie numer jeden.
Kolejne swoje połowice Świeżak traktował jako karmę za ów hańbiący czyn. Jego druga żona, modelka bielizny erotycznej, Diana, miała słabość do diamentów oraz młodych sportowców. Złapana na zdradzie tłumaczyła, że dwunastopak na brzuchu kochanka, instruktora tenisa, wydał jej się bardziej podniecający od mężowskiego sześciopaka i że za jej zdradę należy obwiniać jedynie matematykę.
Trzecia pani Świeżak, kolejna modelka, Wiktoria, kiedy tylko poczuła obrączkę na palcu, zamieniła się z czarującej, seksownej kotki w wiecznie zmęczoną lwicę, oczekującą jedynie tego, aby jej usługiwać i spełniać wszystkie jej kaprysy. Jan może by i to zdzierżył, gdyby nie fakt, że w ciągu roku jego ślubna przytyła ponad trzydzieści kilo, a tym samym przestała się mieścić w kupowane jej przez niego kreacje haute couture. O ile jeszcze wieczne muchy w nosie swojej żony Świeżak jako tako wytrzymywał, to fakt, że zaczyna ona nosić rzeczy wyglądające, mimo ich wygórowanej ceny, jakby ktoś je uszył ze starych zasłon, ewentualnie zostały kupione na wagę, wykraczał poza progi jego tolerancji i tak oto biznesmen stał się rozwodnikiem po raz trzeci.
Jego czwarta i jak na razie ostatnia ślubna, modelka Tamara, tendencji do tycia co prawda nie przejawiała, ale za to była niedoścignioną mistrzynią w sztuce robienia dramatów. Zaczęło się już od dnia ślubu, kiedy to doszła do wniosku, że nie może go udzielać urzędnik z pryszczem na nosie, i zamiast powiedzieć „tak”, rozszlochała się na cały urząd stanu cywilnego. Ciąg dalszy nastąpił w czasie remontu Świeżakowej willi, kiedy to swoimi nieustającymi zamianami wizji i żądaniami, aby wnętrza prezentowały się niczym pałac cesarzowej Sissi, Tamara wykończyła trzy ekipy remontowe. Godnym zwieńczeniem owego małżeńskiego dramatu stał się rozwód. Na wieść, że Świeżak nie chce jej zostawić obrazu Kossaka, pozłacanego kompletu sztućców Rosenthala oraz czerwonego porsche, a w zamian proponuje, żeby zabrała to, co wniosła do ich związku, a mianowicie karykaturę Michała Szpaka, wykonaną węglem przez anonimowego artystę z Zakopanego, zakupione w chińskim supermarkecie zardzewiałe noże ze stali niby nierdzewnej oraz rower miejski marki „Pedalex”, Tamara omdlała na sali sądowej, a następnie dostała ataku histerii i szału, w wyniku czego trzeba ją było odwieźć na kurację do Choroszczy.
Tym, czego artykuł w „Koktajlu” już nie dodawał i o czym Michalina się nie dowiedziała, był fakt, że Jan nie za bardzo przejmował się kolejnymi klęskami w swoim życiu małżeńskim, bo też i nie ono było dla niego najważniejsze. Jego prawdziwą życiową pasją stało się pomnażanie pieniędzy. I trzeba przyznać, że akurat w tym odnosił ogromne sukcesy. Głównie dzięki swojej bezwzględności i brakowi empatii w dążeniu do celu. W ciągu dwudziestoletniej działalności Świeżak doprowadził do ruiny niezliczoną liczbę firm, od małych rodzinnych piekarni i kawiarenek, poprzez zakłady usługowe i sklepiki z pamiątkami, aż po… no właśnie… księgarnie.
Jeśli chciał coś mieć, po prostu to wyceniał, a następnie składał właścicielom propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Jego sława była tak wielka, że większość rozmówców nawet nie próbowała z nim dyskutować. Kto zaś chciał negocjować, rychło tego żałował, bo w jego lokalu albo wybuchał pożar, albo następowało włamanie i dokonywano w środku demolki, albo też… podnoszono czynsz czasem nawet o kilkaset procent. Taaak… Aby osiągnąć cel, Jan nie cofał się przed niczym. Więc po pewnym czasie nawet nie musiał się wysilać, bo wszyscy wiedzieli, że opór nie ma sensu.
Niedawno Świeżak wrócił do Morderczego, w którym się urodził, i na dzień dobry zakupił starą kamienicę przy kościele oraz ostatni w mieścinie zakład szewski. Pierwszą przerobił na „czynszówkę”, a w miejsce drugiego otworzył pizzerię, po czym zaczął się rozglądać za kolejną zdobyczą. Jego oczy szybko skierowały się w stronę znajdującej się w najbardziej atrakcyjnym punkcie miasta, bo na samym rynku, księgarni. Jego plan był prosty: kupić ów przybytek, a potem zrobić z niego pub połączony z salonem gier. Tak zwani życzliwi błyskawicznie donieśli mu, że nową właścicielką owego miejsca jest „znudzona życiem, nieatrakcyjna i lekko zdziwaczała stara panna”. Jan z miejsca wyobraził sobie zgrzybiałą staruszkę z siwym kołtunem na łbie, artretyzmem, tudzież sztuczną szczęką, i był pewny, że realizacja jego zamierzeń potrwa tyle, co mrugnięcie okiem. Roztoczy przed babiną wizję dostatniej emerytury i będzie z głowy. Tymczasem czekało go spore zaskoczenie.
Kiedy udawał się z pierwszą wizytą do „Między stronami”, czuł się jak drapieżnik, wilk albo tygrys, który zaraz zaatakuje, a następnie błyskawicznie pokona słabą, starą sarnę. Rychło miał się jednak przekonać, że młodsza Poniedzielska bardziej przypomina samicę jeża.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
OŚWIADCZENIE
POSTACI
PROLOG
ROZDZIAŁ I
EPILOG
PODZIĘKOWANIA
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji