Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 09.12.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
CZASEM STAJESZ SIĘ BOHATEREM. NAWET, JEŚLI TEGO NIE CHCESZ!
Izabella Małecka prowadzi typowe, monotonne i – nie oszukujmy się – nieco nudnawe życie trzydziestoletniej singielki. Ma dobrą pracę, wiernych przyjaciół, kota, dwie apki randkowe w telefonie, sporą kolekcję powieści kryminalnych i… wrażenie, że od jakiegoś czasu ktoś ją śledzi. Nie jest tym jednak przestraszona, bo od najmłodszych lat marzy, aby w jej życiu wydarzyło się coś sensacyjnego. Kiedy jednak staje się świadkiem morderstwa, a następnie zostaje porwana i uwięziona, przekonuje się, jak wiele jest racji w maksymie: „uważaj, czego pragniesz, bo jeszcze to otrzymasz”. Czy uda jej się wykaraskać z tarapatów? Co jej przygoda ma wspólnego z wynalazkiem, który może zmienić życie milionów ludzi? A przede wszystkim: co stanie się z pozostawionym bez opieki kotem? „Karuzela z mordercami” to kolejna komedia kryminalna Alka Rogozińskiego, autora znanego z łączenia intryg kryminalnych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 225
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Alek Rogoziński, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Jakub Magierowski
Redakcja: Małgorzata Tougri
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Anna Apanas
ISBN: 978-83-8402-758-5
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wszystkim moim kotom: Tokowi, Dżadze, Hakerowi, Prince’owi, Mruni i Prezesowi. Harcujcie za Tęczowym Mostem ile wlezie i czuwajcie nad tymi, których zostawiliście na tej dziwnej planecie…
Jest zawsze, to dlaczego miałoby go zabraknąć przy tej książce? Wszystkie wydarzenia i postaci, które pojawią się na kolejnych stronach, są wytworem jedynie mojej rozszalałej (czasem ponad miarę) wyobraźni. Jeśli więc cokolwiek pokrywa się z rzeczywistością, to tylko przez przypadek. Od każdej reguły jest jednak wyjątek. Szatana skompilowałem ze wszystkich moich kotów. I zapewniam Was, że jego inteligencja nie jest moim wymysłem. Koty są nie z tej planety, tylko z takiej, która kieruje się innymi, moim zdaniem, o wiele fajniejszymi zasadami. I dlatego, wzorem starożytnych Egipcjan, należy oddawać im cześć. Na każdym kroku i przy każdym miauku. Co napisawszy, życzę Wam dobrej zabawy…
Wasz Alek
Izabella Małecka – trzydziestolatka, która przekonała się, w mrożących krew w żyłach okolicznościach, jak wiele słusznego jest w powiedzeniu: „Uważaj, czego sobie życzysz, bo jeszcze się spełni”.
Paulina Marzec – przyjaciółka Izabelli, dziennikarka, szukająca sensacyjnego materiału do kolejnego reportażu.
Kamil Barszczewski, zwany pieszczotliwie Misiem – narzeczony Pauliny, kustosz Muzeum Archeologicznego w Warszawie, zaczynający się powoli przyzwyczajać do tego, że w towarzystwie ukochanej czeka go życie jak w thrillerze.
Adrian Wybicki – sąsiad Izabelli, pracujący nad wynalazkiem, który miał szansę odmienić życie milionów ludzi na całym świecie.
Jagna Wybicka – siostra Adriana, uważająca, że ona wie lepiej, jakie decyzje powinien on podejmować, aby całej ich rodzinie żyło się lepiej.
Olaf Pizgoń – informatyk, mający nieszczęście być znajomym Adriana.
Filip Zawada – także sąsiad Małeckiej, próbujący wszelkimi siłami wkraść się w jej łaski.
Beata Zawada – żona Filipa, niechętnie obserwująca umizgi swojego męża do Izabelli, którą podejrzewa o uprawianie najstarszego zawodu świata i to jeszcze, o zgrozo!, w obecności kota.
Jacek Fijas – szef Izabelli, przekonany, że brak jej kilku klepek i z tego powodu postępujący z nią wyjątkowo ostrożnie.
Krystian Kołodziejczyk – właściciel kawiarni Przy Żelaznej, nieco przerażony, że jego spokojny lokal nagle stał się miejscem schadzek spiskowców.
Kazimierz Rumiak – słynący z bezwzględności biznesmen, dla którego wynalazek Adriana oznaczałby bankructwo, no chyba że znalazłby się w jego rękach.
Ewelina Rumiak – żona Kazimierza, mająca słabość do znacznie młodszych mężczyzn, oczywiście tylko wtedy, kiedy ich atutem był sześciopak i figura włoskiego modela bielizny.
Arkadiusz Mazurski – konkurent Kazimierza, próbujący z uporem maniaka na każdym kroku sabotować jego działania.
Roman „Vivaldi” Jastrzębski – pracujący między innymi dla Rumiaka, jeden z bossów stołecznego półświatka, słynący z dokonywania zbrodni z finezją i maestrią, godną mistrza opery.
Kasjopeja Mędrzycka – konkurentka Vivaldiego, kierująca się w swoich działaniach dość skomplikowaną etyką: bycia totalną zołzą dla ludzi złych i wyrozumiałą damą dla tych nielicznych, których uznawała za dobrych.
Tygrys Złocisty – były król świata przestępczego, aktualnie delektujący się zasłużoną emeryturą i wielce niezadowolony, że mu się ją zakłóca jakimiś, jego zdaniem, totalnymi pierdołami.
Jan Głąb – Minister Nowych Technologii, uwielbiający luksusowe życie, które zapewniły mu „prezenty” od rozmaitych lobbystów z Rumiakiem na czele.
Bożena Małecka – mama Izabelli, królowa kuchni i słowotoku.
Henryk Małecki – ojciec Izabelli, cichy i potulny mąż swojej żony.
Krzysztof Darski – inspektor policji, szczęśliwy, że wreszcie prowadzi śledztwo bez Róży Krull, Klaudii Hutniak oraz jakiejkolwiek innej walniętej celebrytki.
oraz gościnnie:
Pola Majewska – dwunastolatka, przebywająca z babcią (którą notabene podejrzewała o alkoholizm) w stolicy na przedłużonym, ku jej radości, kosztem początków szkoły weekendzie.
Kacper Pawlik – rówieśnik Poli, wysłany na parę dni do Warszawy, aby „przekonał się, czy chciałby tam zamieszkać na stałe”.
a przede wszystkim:
Szatan – kot Izabelli, gentleman z zasadami, wielkim urokiem osobistym oraz inteligencją godną co najmniej kociej Mensy.
Inspektor Krzysztof Darski z niedowierzaniem patrzył na trzymany w dłoni mały, podłużny przedmiot.
– I naprawdę chodziło o tego bzdyka? – zapytał zdumionym głosem.
– Owszem – odpowiedziała siedząca przed nim Izabella Malecka, po czym, poprawiając się na krześle, dodała z niesmakiem: – Moglibyście wreszcie zainwestować w jakieś nowe meble. Siedzenie na tych podpada pod tortury, co chyba jest niezgodne z konwencjami genewskimi.
– Naprawdę chce pani porozmawiać o przestrzeganiu przepisów? – zdziwił się policjant. – Policzmy, ile razy minęła się pani z prawem w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin? Kradzież i uszkodzenie hulajnogi, w dodatku wykorzystanie jej na koszt dziecka…
– Nie moja wina, że to była jedyna dostępna mi metoda ucieczki – mruknęła Małecka.
– Sterroryzowanie pracownicy Żabki, Gertrudy Rudzieniec – kontynuował Darski – za pomocą narzędzia pistoletopodobnego…
– Ona mi wiecznie wciska wyroby sero- i wędlinopodobne, więc uznajmy, że jest jeden do jednego – zaproponowała Izabella ugodowo. – Ostatnio sprzedała mi pomidory, które miały w środku penicylinę. A gdy chciałam je zwrócić, to się na mnie wydarła, że to przecież malinowe. Maliny zaś, jej zdaniem, zawsze mają pleśń i wszyscy o tym wiedzą. Poza tym ona też je jadła, znaczy się te pomidory, i jakoś żyje. Według mnie ona ma żołądek tak przeżarty wódą, że mogłaby połknąć nawet arszenik i też nic by się jej nie stało. Poza tym tego niby-pistoletu w sumie też się nie przestraszyła, więc to się nie liczy.
– Wszystko się liczy – wyprowadził ją z błędu inspektor. – Rozumiem, iż uznała pani, że cel uświęca środki, ale chyba jednak lekko pani przegięła.
– Może trochę… – Małecka wzruszyła obojętnie ramionami.
– Zdewastowała pani pomnik Syrenki – przypomniał z wyrzutem Darski.
– No dobrze, tej Syrenki trochę mi szkoda – przyznała Izabella, okazując odrobinę skruchy. – Mam nadzieję, że ją naprawią.
– Co ja z panią mam… – westchnął Darski. – A najgorsze, że zamiast zatrzymać panią w areszcie, muszę pani złożyć gratulacje.
– Gorzka wygrana – westchnęła Małecka – bo po drodze wykazałam się naiwnością, godną nieuleczalnej kretynki.
– Nie było aż tak źle – pocieszył ją inspektor. – Przynajmniej wyszła pani z tego cało. To już coś. A teraz niech mi pani opowie o tym, co trzymam w rękach, i skąd to się wzięło…
– Mam lecieć chronologicznie czy od najważniejszych kwestii?
– Jak pani uważa…
– W takim razie – kobieta jeszcze raz poprawiła się na krześle – wszystko zaczęło się od tego, że zaczął mnie napieprzać łeb…
– Słucham? – Darski zmarszczył brwi.
– No tak… – Izabella pokiwała głową. – Gdyby nie to, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Już panu tłumaczę…
Kilka dni wcześniej
Odkąd tylko sięgała pamięcią, Izabella Małecka marzyła o tym, aby w jej życiu zdarzyło się coś niecodziennego. Pragnienie to brało się z lektur, na których się wychowała. Jej mama, wielbicielka twórczości Agathy Christie, przygód Sherlocka Holmesa i Arsena Lupina, dość szybko zaraziła ją miłością do literatury kryminalnej. Zanim jeszcze poszła do szkoły, mała Iza nie mogła się już doczekać, kiedy będzie na tyle stara, żeby prowadzić śledztwa à la panna Marple. Przy czym należy zaznaczyć, że w tamtych czasach słowo „starość” oznaczało w jej głowie „jakoś tak po trzydziestce”.
Potem nieco już doroślejsza Iza obejrzała komedię kryminalną „Wybuchowa para”, w której Cameron Diaz grała typową blondynkę z dowcipów, przez przypadek wciągniętą w sensacyjną akcję. No i przepadło. Małecka zaczęła marzyć o przeżyciu czegoś „z dreszczykiem” oraz o tym, żeby u jej boku znalazł się taki wybawca jak ekranowy Tom Cruise. Tyle że, rzecz jasna, znacznie młodszy, zdecydowanie wyższy i nienależący do żadnej zbzikowanej sekty.
Lata mijały, a w życiu Izabelli nie wydarzało się kompletnie nic. Żadnej wielkiej przygody, żadnego trupa znalezionego nocą w ciemnej, pustej uliczce, żadnego porwania, spisku lub chociaż jakiegoś w miarę spektakularnego wypadku albo wielkiego skandalu, w którym zagrałaby choćby epizod jako „przypadkowa osoba, przechodząca w tle”. Po prostu nic! Kolosalna klapa!
Świat się kręcił, pandemie oraz wojny wybuchały i gasły, inflacja skakała, połowa kraju wybierała takiego kandydata na prezydenta, że drugiej połowie oko bielało ze zdumienia, a w życiu Izabelli nadal największą ekscytacją był coroczny moment ogłaszania punktów na Eurowizji, co nawet i jej samej wydawało się bardziej niż żałosne.
Nie żeby nie próbowała! Kiedy była nastolatką, wbiła sobie do głowy, że jej sąsiadka, pani Waleria, jest wampirem. W końcu nosiła czarne sukienki, przez cały dzień nie wychodziła z domu, a do tego kiedyś nawiała z windy na widok niesionego przez Izę czosnku. Potem jednak okazało się, że hipotetyczna krewna księcia Drakuli nosi żałobę po mężu, pracuje w nocnej telefonicznej linii zaufania, więc w dzień odsypia, a na czosnek ma po prostu potężną alergię i nienawidzi nawet na niego patrzeć.
Małecka nie poddała się! O, nie!
Kiedy liczyła sobie szesnaście wiosen, włamała się na zaplecze lokalnego sklepu „Mała Sofia”, sądząc, że to właśnie tam szalejąca w tamtych czasach bułgarska mafia składuje przemycaną przez granicę broń, poszukiwaną przez policję. Powodem owego podejrzenia były słowa wypowiedziane konfidencjonalnym tonem przez bułgarskiego właściciela owego przybytku do jednej z klientek, a brzmiące: „Przyjdź po godzinach na zaplecze, a przekonasz się, jakiego mam guna”.
Zanim Iza zorientowała się, o jaki rodzaj broni chodzi krzepkiemu Wasylowi, została złapana i nie pomogły jej tłumaczenia, że prowadzi śledztwo dziennikarskie na potrzeby licealnej gazetki. W odpowiedzi otrzymała od policji reprymendę umoralniającą, a jej rodzice radę, żeby udali się z nią do psychologa. Ten zresztą okazał się bardzo wyrozumiały, być może dlatego, że też był znudzony monotonią życia, a najbardziej swoją rodziną. W związku z tym wiecznie dumał, czy nie porzucić żony i dwójki dzieci, nie upozorować swojej śmierci i nie zamieszkać gdzieś, gdzie nikt nie każe mu codziennie robić zakupów w Biedronce i odrabiać matematyki z dziewięcioletnim synem, który wykazywał się przy tym taką tępotą, że na pewno nie był jego.
Lata mijały.
Iza skończyła studia, zaczęła pracować i zamieszkała we własnym lokum przy ulicy Żelaznej na warszawskiej Woli. Wszystko to odbyło się w sposób zwyczajny, bez cienia czegokolwiek sensacyjnego. Jak na złość, w tym samym czasie jednych jej przyjaciół usiłowali porwać w Brazylii na wakacjach kanibale, inni odkryli w piwnicy swojej kamienicy przedwojenny skarb i nawet jej najbliższa kumpela, w czasie pisania teoretycznie przenudnego artykułu o jakichś odkryciach archeologicznych, stała się świadkiem morderstwa, a następnie była podejrzewana o jego dokonanie i musiała uciekać przed policją. A jakby tego było mało, poznała w trakcie tej przygody mężczyznę swojego życia. Czyli dokonała tego, o czym Izabella marzyła przez całe życie. Najwyraźniej wszyscy dokoła niej żyli w jakiejś ekscytującej opowieści, a ona sama utknęła w przypisie i to pisanym drobnym maczkiem, czyli takim, którego nikt nie czyta.
Codzienne życie Małeckiej wyglądało jak uporządkowany katalog: budzik dzwonił za dziesięć siódma, zrywając z pieleszy ją oraz jej kota Szatana. Potem oboje jedli śniadanie, ona piła pierwszą kawę w kubku z obtłuczonym uchem, następnie przez mniej więcej pół godziny szła do pracy, która znajdowała się przy tej samej ulicy, tyle że sto numerów dalej, i spędzała osiem godzin przy biurku.
Pracowała w księgowości niewielkiego biura projektowania wnętrz, działającego pod szumną nazwą „Biuro Nieoczywistości”. Zajmowała się umowami i fakturami, a w praktyce nudziła się jak mops, grała cały dzień w kości i tysiąca na internetowym Kurniku oraz od czasu do czasu odpowiadała na maile, z reguły zaczynające się od słów: „Dzień dobry, coś mi się nie otwiera”. No i oczywiście co jakiś czas dyskretnie sprawdzała aplikacje randkowe, na których szukała miłości swojego życia.
Miała za sobą trzy krótkie związki. Najdłuższy, półroczny, zakończył się tym, że chłopak oświadczył jej, że „co prawda jest bardzo ciekawa jako osoba, ale trochę zbyt skupiona na tym, żeby było ekscytująco, a on szuka kogoś, kto po prostu dobrze gotuje, jest domatorem i kibicuje Legii”. Zaczęła wtedy podejrzewać, że być może jej problemem nie jest brak sensacji w życiu, ale to, że ich szuka.
Izabella kultywowała własną rutynę. Po pracy, powrocie do domu i nakarmieniu Szatana szła na mniej więcej godzinny spacer. Uwielbiała Warszawę, a zwłaszcza Starówkę i ogród Saski. Po drodze mijała znajome twarze: parę uprawiającą prawie codziennie jogging, sprzedawczynię w spożywczaku, która niezależnie od aury prawie zawsze raczyła ją tragicznym westchnięciem i słowami: „A ta pogoda… Szkoda gadać, co? Znowu leje (w innych wariantach: wieje, jest upał, ziąb, grad, mgła, mżawka i tak dalej, i tym podobne)”. Wszystko było takie… przewidywalne. Czasem aż do bólu.
Obserwowała uważnie ludzi. Czasem przysiadywała w kawiarni, która znajdowała się na parterze jej kamienicy, aby przyjrzeć się facetowi, który notował coś skrupulatnie w notesie, albo kobiecie, która rozmawiała po włosku przez telefon. I choć miała nadzieję, że mężczyzna to szpieg zapisujący coś szyfrem, a kobieta ucieka przed bandziorami, i zaraz któreś z nich do niej podejdzie i powie: „Musisz mi pomóc!”, to jednak nic takiego nie następowało.
Aż do teraz.
Wyszła z pracy wcześniej, bo bolała ją głowa. Szef, który bał się jej jak diabeł święconej wody, po pierwsze dlatego, że miał ją za dziwadło, a po drugie z powodu tego, że odkryła jego kamuflowane przed żoną konto na Tinderze, nawet z nią nie dyskutował, tylko od razu skwapliwie zgodził się, aby tego dnia skróciła sobie pobyt za biurkiem. Miał przy tym szczerą nadzieję, że jej ból głowy jest zapowiedzią czegoś strasznego, od czego trafi ją wreszcie szlag albo chociaż będzie musiała udać się na długie zwolnienie. Najlepiej do emerytury.
Izabella była już pod swoją kamienicą i mijała kawiarnię, kiedy zobaczyła coś dziwnego. Białą kopertę, wciśniętą w szczelinę między deseczkami jednego z krzeseł wystawionych przed lokal. Niby wyglądała na zostawioną tu przez przypadek, ale z drugiej strony, żeby ją w taki sposób umieścić, trzeba się było trochę napracować. Izabella wyszarpnęła ją ze szczeliny i uważnie obejrzała. Była starannie zaklejona, a na froncie miała napisane nieforemnymi kulfonami: „Dla osoby, która wie, gdzie szukać”. Małecka patrzyła na nią przez długą chwilę, jakby ktoś wyświetlił jej wiadomość z alternatywnego świata. Rozejrzała się dokoła, ale w pobliżu nie było nikogo. Przez moment ważyła kopertę w dłoni, a następnie popatrzyła pytająco na wychodzącego ze środka kawiarni właściciela owego przybytku.
– Dzień dobry. – Krystian Kołodziejczyk posłał Izie powitalny uśmiech, a następnie zauważył jej zdziwioną minę. – Coś nie tak?
– Znalazłam… to. – Odruchowo skierowała dłoń z kopertą w jego stronę.
Krystian podszedł do niej i przejął znalezisko. Obejrzał je, wzruszył ramionami, a następnie bez chwili wahania rozerwał kopertę. W środku znajdował się krótki list. Ręcznie pisany, stylem pasującym do tego na froncie: „Nadszedł czas. Bądź dziś o 22.00 przy starym kiosku. Samotnie. Nie zadawaj pytań”.
Izabella usłyszała w duszy pieśń triumfu. Wreszcie zdarzyło się coś, na co czekała! Tyle że nie za bardzo wiedziała co.
– Dziwne – mruknął właściciel kawiarni. – Gdzie to pani znalazła?
– Tutaj. – Wskazała na krzesło. – Pamięta pan, kto tu siedział?
Kołodziejczyk zmarszczył brwi.
– Nikt – odpowiedział powoli.
– Jak to? – zdziwiła się Małecka. – Od rana?
– Mieliśmy zamknięte, bo mój wspólnik pojechał do rodziny, a ja musiałem pozałatwiać sprawy w ZUS-ie i trochę mi się zeszło – wyjaśnił Krystian. – Otworzyłem dopiero mniej więcej kwadrans temu, a to znaczy, że te krzesła stoją tu od jakichś dziesięciu minut. I zapewniam panią, że na żadnym nie było koperty. Sam je rozstawiałem, to wiem.
Pieśń triumfu w uszach Izabelli zabrzmiała jeszcze głośniej.
– Ktoś to jednak musiał tu wcisnąć – rzekła, starając się, żeby w jej głosie zabrzmiało zaciekawienie, a nie satysfakcja. – Nikogo pan nie zauważył?
– Nie. – Kołodziejczyk pokręcił głową. – Byłem za barem. Stamtąd nie widać, co się tu dzieje. To znaczy mamy kamerę, ale jeszcze jej nawet nie włączyłem.
– Szkoda – westchnęła Małecka. – Ciekawe, co to znaczy.
– Dwudziesta druga przy starym kiosku – odczytał raz jeszcze. – Pojęcia nie mam. Żadnych kiosków nigdzie w pobliżu nie ma. Kiedyś było ich od zarąbania, ale potem Ruch wszystkie pozamykał.
– I żaden się tu nie ostał? – zapytała zaintrygowana Izabella.
– Chyba nie – odrzekł niepewnie Krystian. – To znaczy nie wiem, bo nie jestem stąd.
– Serio? – zdziwiła się szczerze Małecka, która kilka razy widziała swojego rozmówcę to na korytarzu, to w windzie kamienicy i w związku z tym była przekonana, że jest on jej sąsiadem.
– Mieszkam na Saskiej Kępie – wyjaśnił Kołodziejczyk.
– A od kiedy prowadzi pan tę kawiarnię? – Iza poczuła w sobie ducha panny Marple.
– Od siedmiu lat – odpowiedział odruchowo Krystian, po czym zmarszczył brwi. – Skąd to pytanie?
– A tak jakoś… – mruknęła Małecka, po czym czując, że nie wypadło to zbyt zręcznie, szybko dodała: – Właśnie uświadomiłam sobie, jak niewiele o sobie wiemy. Widujemy się codziennie, rozmawiamy, a ja nawet nie wiedziałam, gdzie pan mieszka.
– Rozmawiamy głównie o tym, co chce pani zamówić. – Krystian patrzył na nią podejrzliwie. – O ile pamięć mnie nie myli, o niczym więcej. Nie znam nawet pani imienia. Wiem tylko tyle, że mieszka pani w tej kamienicy i ma kota.
– Iza… – zaczęła Małecka, ale w tym samym momencie dotarła do niej treść wygłoszonego przez jej rozmówcę komunikatu. – Słucham? Skąd pan wie o Szatanie?
– Teraz nawet znam już jego imię. – Kołodziejczyk uśmiechnął się szeroko. – To do kompletu dodajmy jeszcze moje. Krystian. A co do wiedzy… Hmm… – Delikatnie dotknął rękawa swetra Izabelli i zdjął z niego kilka kocich włosów.
– Cholera – zaklęła ta cicho. – Zapomniałam dzisiaj z rana użyć rolki… Nie zmienia to faktu, że po tylu spotkaniach nie wiemy o sobie wiele. To smutne, nie sądzi pan?
– Może skończmy z tym „panowaniem” – zaproponował Krystian.
Małecka pokiwała głową.
– Co chciałabyś o mnie wiedzieć? – Nadal patrzył na nią z rozbawieniem. – Służę pakietem podstawowym: Polak, trzydzieści trzy lata, metr osiemdziesiąt cztery, siedemdziesiąt siedem kilo, z wykształcenia fizyk, z pasji kucharz. To znaczy taki trochę wybrakowany, bo lubiący tylko wypiekać. Starczy…
– W zupełności – zapewniła go Izabella.
– Może tylko dodam, że prowadzenie kawiarni zawsze było moim marzeniem, a że nie miałem pieniędzy, to znalazłem wspólnika, który zainwestował w mój biznes. Co tam jeszcze? Aha, wiem. – Na twarzy Kołodziejczyka pojawił się nowy wyraz. Tym razem była to ironia. – Marzę o pokoju na świecie. A na Tinderze mam ksywkę „Kryst33”.
– Słucham?! – zdumiała się Iza. – Skąd nagle pojawił się tu Tinder?
– Bo używasz go raczej mało dyskretnie – odpowiedział Krystian ze złośliwym uśmieszkiem. – Na tyle, że zauważyłem, że swipowałaś moje zdjęcie w lewo już chyba z trzy razy. To znaczy trzy razy to odnotowałem, więc strach pomyśleć, ile razy posłałaś mnie już do diabła.
„Kuźwa”, pomyślała Małecka, postanawiając czym prędzej zakupić do swojego telefonu szkło ochronne, które uniemożliwia osobom postronnym zobaczenie zawartości ekranu.
– Ja… – poczuła, że po pierwsze, się czerwieni, a po drugie, nie ma pojęcia, jak wybrnąć z honorem z tej sytuacji. – Ja…
– Gustujesz tylko w rudych i piegowatych – podpowiedział nadal kpiącym tonem Krystian. – Albo jeśli chcesz być uprzejmiejsza, to powiedz, że jestem niefotogeniczny i że na żywo prezentuję się o niebo lepiej niż na zdjęciu.
Izabella mimo woli przyjrzała się uważniej właścicielowi „Przy Żelaznej”, dochodząc do wniosku, że choć trudno go było porównywać do jej ideałów, Malumy i Shawna Mendesa, to też z pewnością nie zasługiwał na miano paszteta, którym określała mniej więcej ośmiu na dziesięciu mężczyzn na planecie.
– Aha – w oczach Krystiana wciąż tliła się złośliwość – czyli nie jest perfekcyjnie, ale i daleko od dna. Dobre i to.
– Widzę, że czytasz w moich myślach jak w otwartej księdze – zauważyła z udanym niezadowoleniem Izabella. – A co do Tindera, to nie martw się za bardzo. Ja tam prawie wszystkich swipuje na lewo.
– Prawie czyni czasem wielką różnicę – przypomniał Kołodziejczyk, po czym wrócił spojrzeniem do trzymanej w dłoniach koperty. – To co z tym robimy?
– A co możemy? – zastanowiła się Małecka. – Przecież te informacje nie mają żadnego sen…
– Otwarte czy zamknięte? – Głos za jej plecami sprawił, że drgnęła i błyskawicznie się odwróciła. Kilka kroków za nią stał jej sąsiad z klatki, Filip Zawada.
Izabella żywiła względem niego uczucia, które najlepiej oddawało określenie: ambiwalentne. Na początku ich stosunki sąsiedzkie były raczej chłodne. Filip, mieszkający, jak się później dowiedziała, w kamienicy przy Żelaznej od urodzenia, z sobie tylko wiadomych przyczyn przyjął ją w tym miejscu zgodnie ze staropolskim zwyczajem: chlebem i solą. Tyle że ze zdecydowaną przewagą soli. Tupanie jej butów na korytarzu traktował jak prowokację, dzwonienie do drzwi przez kurierów bez mała jak napaść. Pukał przez ścianę, pisał skargi do zarządu wspólnoty mieszkaniowej, że Małecka zakłóca mu mir domowy, zacytujmy: „oglądając nocami ryczące filmy z udziałem smoków i innych hałaśliwych bohaterów”, zostawiał jej w drzwiach liściki, w których czcionką Times New Roman (wielkość: dwanaście) informował, kiedy wolno jej prać, a kiedy nie, oraz w jakich porach powinna używać odkurzacza. Notował także godziny, w których przyjmowała gości, z naciskiem na tych płci męskiej, za każdym razem wzywając policję, kiedy zostawali oni w jej mieszkaniu po godzinie dwudziestej drugiej. W efekcie po dwóch miesiącach Małecka była już zaprzyjaźniona z funkcjonariuszami do tego stopnia, że chwilami zastanawiała się nawet, czy nie powinna im robić kolacji, ewentualnie zaparzać herbaty w termosie na dalszą drogę.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
OŚWIADCZENIE
POSTACI
PROLOG
ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
ROZDZIAŁ X
ROZDZIAŁ XI
ROZDZIAŁ XII
EPILOG
PODZIĘKOWANIA
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Dedykacja