Teściowe i fałszywy papież - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Teściowe i fałszywy papież ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy umiera znany z konserwatywnych poglądów papież Urban IX, a na jego miejsce wybrany zostaje młody i postępowy Marceli III, Rzym przygotowuje się do wielkiej fety z okazji inauguracji jego pontyfikatu.

 

Wybierają się na nią też i bohaterki bestsellera „Teściowe muszą zniknąć” - Kazimiera Niedzielska i Maja Wrzesińska, pierwszy raz zjednoczone w tej samej, entuzjastycznej opinii o następcy świętego Piotra. Żadna z nich nie może jednak przewidzieć, że podróż do Wiecznego Miasta zamieni się w mrożący krew w żyłach thriller, w którym zmuszone będą walczyć o życie - nie tylko swoje, ale też i młodego papieża. Pytanie tylko: czy oby na pewno wiedzą, kogo ratują ze śmiertelnego niebezpieczeństwa?

 

„Teściowe i fałszywy papież” to kolejna komedia kryminalna Alka Rogozińskiego, autora znanego z łączenia klasycznych intryg detektywistycznych z dużą dawką czarnego humoru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 262

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 27 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Olga Bończyk

Oceny
4,4 (323 oceny)
185
88
34
15
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kakhime

Dobrze spędzony czas

To już nie te Teściowe co wcześniej. Ale chwilami mogą bawić.
10
dosetek

Całkiem niezła

Nie powiem ze była zła, ale już to nie to samo co pierwszy tom. W pewnym momencie już się pogubiłam w fabule co kto kiedy.
00
Wladek1950

Z braku laku…

Wcale nie było humoru, naciągane prostackie wyśmiewanko z moherowych zwolenniczek Radia... Strasznie ograne i wyświechtane. Było wiadomo co zaraz ktoś powie i co się dalej stanie. Fabuła zarysowana byle jak, za to przydługie opisy jakichś popiersi czy innych rzeźb. Nudne, sztampowe, niepomysłowe. nie polecam.
00
Kasi-ulka

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle rewelacja
00
Marzenka1969

Całkiem niezła

troche za duzo historii a za mało akcji i dobreg humoru...
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiPa­weł Pan­cza­kie­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze w tej edy­cji
ISBN 978-83-8329-893-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Paw­łowi Płacz­kowi na dwu­dzie­sto­le­cie na­szej zna­jo­mo­ści

OŚWIAD­CZE­NIE

Przy tej książce chciał­bym z wy­jąt­kową mocą pod­kre­ślić, że wszyst­kie opi­sane wy­da­rze­nia po­wstały tylko w mo­jej gło­wie. Kon­klawe nie da się (za­pewne) tak ła­two sfał­szo­wać, a pa­pie­żami za­wsze zo­stają przy­zwo­ici du­chowni, a nie ci z po­dej­rzaną mo­ral­no­ścią. Tak więc nie trak­tuj­cie wy­da­rzeń, opi­sa­nych da­lej, zbyt se­rio. Jesz­cze raz pod­kre­ślę, że moje książki po­wstają po to, aby­ście się do­brze ba­wili, a nie trak­to­wali je jako pod­ręcz­nik albo wia­do­mo­ści z ser­wisu Pol­skiej Agen­cji Pra­so­wej. Niby po­winno to być ja­sne, ale dzie­się­cio­let­nie do­świad­cze­nie uczy mnie, że nie dla wszyst­kich. A więc głęb­szy od­dech, odro­bina dy­stansu i... le­cimy!

Co na­pi­saw­szy, ży­czę Wam do­brej lek­tury

i dużo (u)śmie­chu

Wasz Alek

PO­STACI

Maja Wrze­siń­ska – te­ściowa nu­mer je­den, ma­jąca na­dzieję, że wy­jazd do Rzymu bę­dzie dla niej oka­zją do do­lce vita, od­wie­dze­nia kilku po­le­ca­nych na Tri­pa­dvi­so­rze re­stau­ra­cji oraz zro­bie­nia za­ku­pów w jej ulu­bio­nych skle­pach vin­tage.

Ka­zi­miera Nie­dziel­ska – te­ściowa nu­mer dwa, szy­ku­jąca się na nie­zwy­kłe prze­ży­cia na­tury du­cho­wej w cza­sie pierw­szego po­ja­wie­nia się na bal­ko­nie ba­zy­liki Świę­tego Pio­tra no­wego pa­pieża, który co prawda jej zda­niem jest odro­binę za młody, za przy­stojny i zbyt po­stę­powy jak na głowę Ko­ścioła, ale za to bar­dzo ład­nie śpie­wał w ko­ściel­nym chó­rze za mło­dych cza­sów i przede wszyst­kim znał ję­zyk pol­ski, co jako tako rów­no­wa­żyło jego wady.

Ame­lia Nie­dziel­ska – córka Mai, prze­ko­nana, że za­równo jej mamę, jak i te­ściową na­le­ża­łoby dla ich wła­snego do­bra za­mknąć – i to do­ży­wot­nio – w ja­kichś ka­za­ma­tach, bo ina­czej przyj­dzie dzień, kiedy we­spół wy­sa­dzą w ko­smos całą pla­netę.

Ja­nusz Nie­dziel­ski – mąż Ame­lii, po­dzie­la­jący co prawda jej zda­nie w kwe­stii Mai i Ka­zi­miery, ale za to cią­gle ma­jący na­dzieję, że przyj­dzie dzień, w któ­rym obie się opa­mię­tają i przy­po­mną so­bie, że na­leży „sta­rzeć się z god­no­ścią”, co­kol­wiek by to ozna­czało.

Mar­cin Mar­cin­kow­ski – przy­ja­ciel Mai, pra­gnący spro­wa­dzić na złą drogę co przy­stoj­niej­szych pa­pie­skich gwar­dzi­stów.

Marc La­croix – ka­na­dyj­ski kar­dy­nał, mimo mło­dego wieku i róż­nych wy­bry­ków na kon­cie wy­brany, ku za­sko­cze­niu wszyst­kich, na pa­pieża.

An­gelo Spi­teri – wło­ski kar­dy­nał ma­jący opi­nię sza­rej emi­nen­cji i czło­wieka, któ­remu w Wa­ty­ka­nie nie warto pod­pa­dać.

Lo­renzo Go­tano – także kar­dy­nał z Ita­lii, przy­ja­ciel i po­plecz­nik An­gela.

Otto Fi­scher – ar­cy­bi­skup Mo­gun­cji, który gdyby nie był księ­dzem, na pewno za­si­liłby sze­regi kry­mi­na­li­stów.

Mi­chał Nie­wia­row­ski – ksiądz, który uwa­żał, że opieka nad Mają i Ka­zi­mierą bę­dzie naj­bar­dziej ba­nal­nym za­ję­ciem w jego ży­ciu, a po­tem ża­ło­wał, że za­miast tego nie przy­jął pro­po­zy­cji prze­ło­żo­nego i nie po­je­chał na­wra­cać na chrze­ści­jań­stwo naj­bar­dziej dzi­kich afry­kań­skich ple­mion.

Mi­cha­lina Stocka – go­spo­dyni pen­sjo­natu na Za­ty­brzu, zdzi­wiona, że jej spo­kojny za­zwy­czaj dom za­mie­nił się na­gle w miej­sce zbrodni.

Lu­cjusz Stocki – syn Mi­cha­liny, mi­ło­śnik twór­czo­ści Dana Browna, wnie­bo­wzięty, że może wziąć udział w ak­cji ko­ja­rzą­cej się z fa­bułą ksią­żek jego idola.

Ju­lia Fa­rina – głowa ma­fij­nej ro­dziny kon­tro­lu­ją­cej Za­trzy­brze mniej wię­cej od cza­sów Ne­rona.

Giu­seppe Fa­rina – wnuk Ju­lii, ma­rzący o tym, aby „ro­dzinny in­te­res” jak naj­szyb­ciej upadł, a on sam mógł otwo­rzyć wła­sną re­stau­ra­cję i do­stać gwizdkę Mi­che­lina.

Jan Le­wan­dow­ski – pol­ski ar­che­olog, mimo wy­kształ­ce­nia bę­dący fa­nem roz­ma­itych sen­sa­cyj­nych teo­rii do­ty­czą­cych jego fa­chu.

Kac­per Pa­nek – stu­dent ar­che­olo­gii prze­by­wa­jący w Rzy­mie w eki­pie Jana i ma­rzący o sła­wie à la In­diana Jo­nes.

Mal­wina Rudzka – dziew­czyna ko­legi Kac­pra, ma­jąca fa­talną, jak się oka­zało, sła­bość do przy­stoj­nych Wło­chów.

Alain Patti – fran­cu­ski ar­che­olog pra­gnący jako pierw­szy roz­wi­kłać za­gadkę in­skryp­cji na sta­ro­żyt­nym ar­te­fak­cie.

Oraz go­ścin­nie:

Klau­dia Hut­niak – diwa pol­skiej pio­senki, przy­go­to­wu­jąca się w Rzy­mie do wy­stępu na kon­cer­cie z oka­zji in­au­gu­ra­cji pon­ty­fi­katu i pra­gnąca za­sko­czyć no­wego Ojca Świę­tego swoją wer­sją „Ave Ma­ria” w stylu gro­ove-jazzy-beat z ele­men­tami trip-hopu i po­lki-ga­lopki.

PRO­LOG

Rzym, 11 marca 221 roku na­szej ery

– Pa­nie!

Za­my­ślony chło­pak idący wą­ską pa­la­tyń­ską uliczką, wio­dącą wzdłuż pa­łacu Fla­wiu­szy, drgnął i obej­rzał się za sie­bie, skąd do­szedł go ów okrzyk. Eskor­tu­jący go pre­to­ria­nie za­re­ago­wali na­tych­miast, pod­bie­ga­jąc do pró­bu­ją­cego po­dejść do chło­paka, mocno wy­chu­dzo­nego, si­wego starca, ubra­nego w łach­many i trzy­ma­ją­cego w rę­kach coś, co wy­glą­dało jak gruby ka­wa­łek drewna. Mło­dzie­niec po­pa­trzył uważ­nie na star­szego męż­czy­znę i do­strzegł w jego spoj­rze­niu bła­ga­nie oraz prze­dziwną de­ter­mi­na­cję. Ski­nął pal­cami na swoją eskortę, da­jąc jej znać, aby nie czy­niła star­cowi krzywdy.

– Słu­cham? – za­py­tał, sta­ra­jąc się za­pa­no­wać nad gło­sem, który co i rusz ostat­nio pła­tał mu fi­gle, raz brzmiąc pi­skli­wie jak ko­guci, a raz głę­boko jak ba­woli. – Czego chcesz?

– Tyś, o naj­mi­ło­ściw­szy z mi­ło­ści­wych, jest Alek­sjan? – za­py­tał sta­rzec, pró­bu­jąc przy­gła­dzić jedną ręką swoje, mio­tane wia­trem na wszyst­kie strony, dłu­gie białe włosy. – Brat im­pe­ra­tora?

– Ow­szem – po­twier­dził chło­pak, po czym po­wtó­rzył: – Czego chcesz?

– Prze­strzec cię – rzekł si­wo­włosy, pa­trząc na niego prze­ni­kli­wie.

– Przed czym? – zdu­miał się Alek­sjan.

– Twój brat, Sar­da­na­pal...

– Po­wi­nie­neś go ty­tu­ło­wać ce­zar Ma­rek Au­re­liusz An­to­ni­nus Au­gust – po­uczył go mło­dzie­niec.

– Nie jest godny żad­nego z tych imion! – wy­krzyk­nął z gnie­wem sta­rzec. – Ce­zar i Au­gust są oj­cami na­szego kraju. Ma­rek Au­re­liusz spra­wił, że do Rzymu wró­ciły złote czasy, a An­to­ni­nus za­sły­nął jako władca prawy i od­ważny. Sar­da­na­pal nie jest im godny na­wet stóp li­zać! Choć zna­jąc jego cią­goty, spra­wi­łoby mu to przy­jem­ność! Naj­gor­sza kur­ty­zana w Rzy­mie wię­cej ma od niego mo­ral­no­ści!

– Jak śmiesz? – Je­den z pre­to­ria­nów wy­cią­gnął miecz i zro­bił kilka kro­ków w stronę bluź­nią­cego jego zda­niem czło­wieka.

– Po­cze­kaj! – bar­dziej po­pro­sił, niż roz­ka­zał Alek­sjan, po czym wró­cił wzro­kiem do sta­ruszka. – Zda­jesz so­bie sprawę, że to, co po­wie­dzia­łeś, jest oszczer­stwem i zdradą? I że bę­dziesz mu­siał po­nieść za to karę?

– Bluź­nier­stwem? – Sta­rzec wzru­szył ra­mio­nami. – Bluź­nić można prze­ciw bogu, a nie prze­ciw ko­muś, przy kim na­wet pro­sty­tutki ja­wią się sta­tecz­nymi ma­tro­nami!

Alek­sjan przez chwilę wa­hał się, jak po­stą­pić. Wie­dział, że je­śli da­ruje star­cowi owe słowa, ju­tro do­trze to do jego nie­zrów­no­wa­żo­nego cio­tecz­nego brata, który z ra­do­ścią wy­ko­rzy­sta to, aby i jego oskar­żyć o prze­stęp­stwo.

Sza­leń­stwo Awi­tusa, zwa­nego nieco po­gar­dli­wie przez Rzy­mian Sar­da­na­pa­lem albo Asy­ryj­czy­kiem, po­głę­biało się z dnia na dzień. Nie wy­star­czyła mu już za­miana pa­łacu w dom pu­bliczny. Nie ba­wiło go wy­stę­po­wa­nie tam w roli pro­sty­tutki, i to naj­gor­szego sortu, bo cze­ka­ją­cej cał­kiem nago na ko­lej­nych, na­ra­jo­nych jej przez sługi, „klien­tów”. Nie da­wały mu już sa­tys­fak­cji nie­koń­czące się uczty, za­mie­nia­jące się szybko w wy­uz­dane or­gie. Nie wy­star­czyło mu rzu­ca­nie dzi­kich węży w tłum i ob­ser­wo­wa­nie ludz­kiej pa­niki. Nie! Tego wszyst­kiego było mu za mało. Te­raz zna­lazł ko­lejną pod­nietę: za­da­wa­nie śmierci.

Alek­sjan był świad­kiem tego, jak Awi­tus za­bił ko­goś po raz pierw­szy. To było w Ni­ko­me­dii, w któ­rej za­trzy­mali się w dro­dze z An­tio­chii do Rzymu po tym, jak po­ko­nali sa­mo­zwań­czego im­pe­ra­tora Ma­kry­nusa. Zwy­cię­stwo od­nie­śli dzięki ge­niu­szowi Gan­nysa, wier­nego do­wódcy ich wojsk. Kiedy wkro­czyli do An­tio­chii, tłum wi­wa­to­wał na ich cześć, lu­dzie sy­pali im kwiaty pod ry­dwany, skan­do­wali ich imiona, ży­czyli im, aby żyli wiecz­nie. A po­tem...

Alek­sjan pa­mię­tał, jak Awi­tus zmu­sił go, aby wziął udział w jego uczcie. Poza swoją świtą za­pro­sił na nią też gla­dia­to­rów, któ­rych od­ku­pił w An­tio­chii i Ni­ko­me­dii od ich wła­ści­cieli, kie­ru­jąc się przy wy­bo­rze tylko jed­nym kry­te­rium, a mia­no­wi­cie wiel­ko­ścią ich przy­ro­dzeń i mię­śni. Zbu­do­wani jak he­rosi mło­dzieńcy byli wy­raź­nie skrę­po­wani, zwłasz­cza kiedy tuż po wej­ściu na salę usły­szeli od jego brata po­le­ce­nie, aby ro­ze­brali się do naga. A po­tem...

Alek­sjan wo­lał nie przy­wo­ły­wać scen, któ­rych był świad­kiem. Mniej wię­cej po go­dzi­nie do kom­naty, gdzie wszy­scy, upo­jeni wi­nem i ka­dzi­dłami, od­da­wali się wy­uz­da­nej roz­pu­ście, wszedł Gan­nys. Sły­nący z ascezy i su­ro­wo­ści do­wódca na wi­dok tego, co się tam wy­pra­wiało, wy­buch­nął nie­po­ha­mo­wa­nym gnie­wem i wrza­snął na za­ba­wia­ją­cego się na­raz z trzema gla­dia­to­rami Awi­tusa, aby się opa­mię­tał i nie hań­bił swego rodu. A przede wszyst­kim zdał so­bie sprawę, kim te­raz jest: pa­nem ca­łego świata.

– Za­cho­wuj się tak, jak przy­stoi na twoim miej­scu! Pa­mię­taj, że dzi­siaj je­steś im­pe­ra­to­rem, ale ju­tro twoje spo­nie­wie­rane tru­chło mogą roz­dzio­bać dzi­kie ptaki! Tak jak wielu przed tobą! – krzyk­nął na ko­niec.

Alek­sjan pa­mię­tał wzrok, ja­kim pa­trzył na za­gnie­wa­nego żoł­nie­rza Awi­tus. Tylko przez pierw­szych kilka se­kund można było wy­czy­tać w jego oczach za­wsty­dze­nie i obawę, a po­tem po­ja­wiło się w nich coś dziw­nego, czego Alek­sjan nie umiał zin­ter­pre­to­wać. Te­raz już wie­dział, jak to na­zwać: sza­leń­stwo.

Awi­tus kiw­nął na Gan­nysa pal­cem, ka­żąc mu po­dejść do sie­bie, a kiedy ów speł­nił jego po­le­ce­nie, wstał, cały taki, ja­kim go Jo­wisz stwo­rzył, i wy­cią­gnął przed sie­bie dłoń w ge­ście, który na­ka­zy­wał do­wódcy, aby zło­żył na niej po­ca­łu­nek.

– Nie żar­tuj! – prych­nął lek­ce­wa­żąco Gan­nys.

Na sali za­pa­no­wała ci­sza. Wszyst­kie oczy zwró­ciły się w ich stronę.

– Je­stem twoim bo­giem – rzekł Awi­tus. – Mu­sisz mnie ad­o­ro­wać. Złóż mi hołd!

Gan­nys ro­ze­śmiał się gło­śno.

– Je­steś roz­ka­pry­szo­nym ba­cho­rem – stwier­dził twardo – któ­rego po­wi­nie­nem prze­rzu­cić przez ko­lano i wy­mie­rzyć kilka so­lid­nych klap­sów.

Przez mo­ment im­pe­ra­tor i do­wódca mie­rzyli się wzro­kiem. Alek­sjan, jako je­dyny poza Gan­ny­sem trzeźwy i w pełni ubrany, po­czuł, że lada chwila sta­nie się coś prze­ra­ża­ją­cego. I nie­stety się nie po­my­lił.

– Ca­łuj! – krzyk­nął hi­ste­rycz­nie Awi­tus. – Albo...

– Albo co? – W gło­sie Gan­nysa sły­chać było kpinę. – Po­gnie­wasz się? Po­pła­czesz? Pój­dziesz ze skargą do swo­jej babci? Zrób to! Ona jest bar­dziej męż­czy­zną niż ty!

Awi­tus spur­pu­ro­wiał. Po czym ro­zej­rzał się po sali i za­nim kto­kol­wiek zdo­łał prze­wi­dzieć, co chce zro­bić, pod­biegł do zdzi­wio­nego Gan­nysa, szybko wy­jął z po­chwy jego miecz i prze­je­chał nim po gar­dle ge­ne­rała. Ten chwy­cił się za szyję, ale było za późno. Za­chły­snął się krwią, upadł na po­sadzkę, przez chwilę jesz­cze gło­śno rzę­ził, usi­łu­jąc zła­pać po­wie­trze, po czym sko­nał u stóp wy­raź­nie roz­ko­szu­ją­cego się tym wi­do­kiem Awi­tusa.

– A te­raz tra­fisz pro­sto do Ha­desu – rzekł ten z sa­tys­fak­cją, po czym ski­nął na osłu­pia­łych słu­żą­cych, po­ka­zu­jąc pal­cem na trupa. – Wy­nie­ście go za mury mia­sta. Skoro tak się spie­szył kar­mić dzi­kie ptaki, to niech już dłu­żej, bie­dac­twa, nie cze­kają. No, bie­giem! Bie­giem! – Na­stęp­nie wró­cił do ogłu­pia­łych gla­dia­to­rów, aby po chwili kon­ty­nu­ować z nimi to, co zo­stało prze­rwane przez Gan­nysa.

Alek­sjan od­cze­kał tro­chę, po czym po ci­chu wy­mknął się z sali i po­spie­szył do kom­nat swo­jej babki, aby uprze­dzić ją o tym, co się stało, i za­sta­no­wić, co zro­bić, aby żoł­nie­rze Gan­nysa nie po­mścili śmierci swo­jego do­wódcy.

– Złoto – wes­tchnęła Ju­lia Meza, kiedy skoń­czył spra­woz­da­nie. – Obie­camy każ­demu z nich po ty­siąc se­ster­ców i ju­tro nikt nie bę­dzie już pa­mię­tał o tym bie­daku.

– Ale nie są­dzisz, że Awi­tus... – za­czął Alek­sjan, jed­nak bab­cia nie po­zwo­liła mu skoń­czyć.

– Jest jaki jest – rze­kła, pa­trząc na niego uważ­nie. – Nikt nie jest w sta­nie zmie­nić jego na­tury. Ale jest też im­pe­ra­to­rem, ka­pła­nem Ba­ala i na­szą je­dyną na­dzieją na do­stat­nie ży­cie i wła­dzę. Jego za­chcianki, jak­kol­wiek wy­da­łyby ci się nie­go­dziwe, spodo­bają się w Rzy­mie. Uwierz mi, spę­dzi­łam tam dłu­gie lata. Rzy­mia­nie to zde­pra­wo­wany mo­tłoch, który mo­żesz trzy­mać w ry­zach albo dzięki woj­sku, albo pie­nią­dzom. W pierw­szym przy­padku nie będą cię ką­sać ze stra­chu, w dru­gim dla wła­snej wy­gody. Ja za­mie­rzam za­sto­so­wać obie te re­cepty. Będą nas ko­chali, ale i czuli re­spekt. I uwierz mi, po­ra­dzę so­bie z Awi­tu­sem. To duże dziecko, dzi­kie i roz­pustne, ale ła­twe do ste­ro­wa­nia.

Przez kilka ko­lej­nych lat Alek­sjan przy­zna­wał babci ra­cję. Rzym przy­jął ich z rów­nym en­tu­zja­zmem, co wszyst­kie mia­sta, w któ­rych go­ścili w dro­dze z An­tio­chii. Kiedy Awi­tus po trium­fal­nym wjeź­dzie do sto­licy, który od­był na zło­tym ry­dwa­nie, ubrany w szaty ozdo­bione po­ły­sku­ją­cymi w słońcu i czy­nią­cymi go jakby nie­ziem­ską istotą szla­chet­nymi ka­mie­niami, a do tego z wy­ma­lo­wa­nym na złoto cia­łem, ogło­sił trzy­mie­sięczne igrzy­ska, tłum wręcz osza­lał z ra­do­ści.

I tak na­prawdę nikt się nie prze­jął wie­ściami o tym, że nowy im­pe­ra­tor wziął za żonę we­stalkę, czym zła­mał naj­święt­szą za­sadę, gło­szącą, że owe ka­płanki bo­gini We­sty są nie­ty­kalne. Ni­kogo też nie za­in­te­re­so­wało, że po­hań­bioną dziew­czynę po kilku ty­go­dniach ode­słał do świą­tyni, twier­dząc, że ma pa­skudne zna­mię na ciele, które spra­wia, że nie może na nią pa­trzeć, o ob­co­wa­niu z nią już na­wet nie wspo­mi­na­jąc.

Da­ro­wano mu także gro­te­skową zda­niem Alek­sjana scenę w cza­sie igrzysk, kiedy to uro­dziwy gla­dia­tor wy­gło­sił przed walką tra­dy­cyjną for­mułę: „Wi­taj, o pa­nie, po­zdra­wia cię idący na śmierć!”, na co Awi­tus za­trze­po­tał za­lot­nie rzę­sami i od­parł: „Nie na­zy­waj mnie swoim pa­nem! Chcę być twoją pa­nią!”, a na­stęp­nie ka­zał czym prę­dzej od­pro­wa­dzić mło­dziana do swo­jej sy­pialni. Nic nie ro­biono so­bie także z jego naj­now­szej roz­rywki: za­pra­sza­nia lu­dzi, któ­rzy mu się czymś na­ra­zili, na ucztę, a na­stęp­nie pod­tru­wa­nia ich tak, aby nie mieli siły się po­ru­szyć, a po­tem spusz­cza­nia na nich ton róż, pod któ­rymi nie­szczę­śnicy po­woli się du­sili.

Tak, Awi­tus miał co­raz okrut­niej­sze po­my­sły, a lud zda­wał się do­sko­nale nimi ba­wić, ogłu­piony da­rami, które hoj­nie roz­da­wały mu babka i matka im­pe­ra­tora, czczone przez Rzy­mian bez mała jak bo­gi­nie.

– Star­cze! – Alek­sjan wciąż nie wie­dział, jak po­stą­pić, aby nie zgi­nąć w płat­kach róż na naj­bliż­szej uczcie swego brata. – Nie chcę sły­szeć ani słowa wię­cej o na­szym im­pe­ra­to­rze i bogu. Za to, co już po­wie­dzia­łeś, spo­tka cię kara, ale mo­żesz oca­lić choć ży­cie, je­śli się ze słów swo­ich wy­co­fasz i skru­chę oka­żesz. Jak cię zwą?

– Ka­lik­stus – od­parł sta­rzec. – Wiem, że być może bę­dziesz chciał mnie za­bić albo uka­rać w inny spo­sób, ale naj­pierw po­zwól, że coś ci wrę­czę. – Męż­czy­zna zro­bił krok w stronę Alek­sjana, ale na dro­dze sta­nął mu je­den z pre­to­ria­nów.

Brat ce­zara dał znak, żeby żoł­nierz usu­nął się na bok. Czuł, że nie grozi mu nic złego ze strony sta­ruszka.

– Nie wie­rzę, pa­nie, w bo­skość two­jego brata – rzekł sta­rzec, kiedy stał już przy Alek­sja­nie i tylko on mógł usły­szeć jego ci­che słowa – ani w bo­skość żad­nego in­nego im­pe­ra­tora, dla­tego że mam w sercu tylko jed­nego Boga.

– To tak jak mój brat. – Alek­sjan uśmiech­nął się lekko. – On też wie­rzy tylko w El Ga­bala.

– Mój Bóg nie jest czar­nym ka­mie­niem, wo­kół któ­rego pląsa Sar­da­na­pal – wy­ja­śnił Ka­lik­stus z po­gardą. – Mój Bóg jest wszę­dzie. W każ­dym czło­wieku, na­wet je­śli ów o tym nie wie, w każ­dej ro­śli­nie, w my­śli, w sło­wie...

– Brzmi groź­nie. – Alek­sjan na­dal nie poj­mo­wał, o co cho­dzi star­cowi. Je­śli za­mie­rzał na­wra­cać go na ja­kąś nową wiarę, to chyba nie tra­fił na od­po­wied­niego czło­wieka. Chło­pak, choć skła­dał ofiary bó­stwom olim­pij­skim i gor­li­wie, acz tylko na po­kaz, czcił ulu­bieńca swo­jego brata, El Ga­bala, to jed­nak w głębi du­cha wąt­pił w to, czy kto­kol­wiek z nich ma wpływ na losy świata i jego sa­mego. Być może i bo­go­wie stwo­rzyli to wszystko, co go ota­czało, ale po­tem naj­wy­raź­niej o tym za­po­mnieli i zo­sta­wili cały ten ba­ła­gan odło­giem. A przy­naj­mniej tak mu się wy­da­wało.

– Moja wiara nie jest groźna – za­prze­czył sta­rzec. – Mój Bóg jest mi­ło­sierny. Li­to­ściwy. Pe­łen mi­ło­ści.

– Ni­czym Apollo – mruk­nął Alek­sjan.

– Uwierz mi, pa­nie, kto raz po­znał mego Boga, ten nie ma już in­nych przed nim – wy­ja­śnił Ka­lik­stus. – Ja zaś je­stem opie­ku­nem jego wy­znaw­ców, któ­rzy wiele już razy prze­śla­do­wani byli przez im­pe­ra­to­rów.

– Chwila! – Alek­sjan pstryk­nął pal­cami. – Wiem! Je­steś z tej sekty... Jak to ją na­zy­wają...? Chri­stiani!

– Tak. – Ka­lik­stus po­ki­wał głową. – Chry­stus był na­szym naj­więk­szym pro­ro­kiem i na­uczy­cie­lem. Jego ucznio­wie prze­ka­zali nam mą­drość, którą Bóg przez niego nam ze­słał. Na­szym głów­nym przy­ka­za­niem jest mi­łość, którą mamy so­bie oka­zy­wać.

– I z tej mi­ło­ści spa­li­li­ście Rzym? – zdzi­wił się Alek­sjan.

– Ni­czego ta­kiego nie zro­bi­li­śmy – za­pro­te­sto­wał Ka­lik­stus. – To było kłam­stwo ce­sa­rza Ne­rona, który po­trze­bo­wał pre­tek­stu, aby na po­pio­łach sta­rego mia­sta wy­bu­do­wać nowe, na­zwane jego imie­niem. Ne­ro­po­lis. A kiedy ten plan mu się nie udał, zrzu­cił winę na nas. Za­wsze trzeba zna­leźć ja­kąś ofiarę, aby za­ka­mu­flo­wać wła­sne grze­chy.

– Uczono mnie, że było ina­czej – rzekł Alek­sjan – ale to już te­raz nie­ważne. Rzym prze­trwał, Ne­ron nie. Było, mi­nęło. Na­dal nie mogę po­jąć, czego chcesz ode mnie.

– Wiem, że za sprawą two­jego sza­lo­nego brata skar­biec po­woli za­czyna świe­cić pust­kami. A kiedy nie można dać lu­dowi igrzysk, szuka się ko­zła ofiar­nego i wska­zuje się go, żeby mo­tłoch mógł się na nim wy­żyć i w tym zna­leźć roz­rywkę – wy­ja­śnił sta­rzec. – Boję się, że wcze­śniej czy póź­niej ktoś pod­po­wie mu, że ide­al­nie się do tego na­da­jemy. Je­stem pa­ste­rzem mo­jej trzódki i dbam o to, aby nic złego jej nie spo­tkało. Dla­tego przy­sze­dłem do cie­bie, aby pro­sić cię o wsta­wien­nic­two w na­szej spra­wie u two­jej babki, która, nie oszu­kujmy się, rzą­dzi ca­łym na­szym im­pe­rium i, jak udało mi się do­wie­dzieć, go­towa jest znów rzu­cić nas mo­tło­chowi na po­żar­cie.

Alek­sjan chciał za­prze­czyć, ale po chwili do­szedł do wnio­sku, że nie ma to sensu. Nie było to żadną ta­jem­nicą, że za­jęty ad­o­ra­cją El Ga­bala, przy­ję­ciami i or­giami Awi­tus ma mały wpływ na to, co się dzieje w rzą­dzo­nym przez niego pań­stwie. Bab­cia za to wła­dała Rzy­mem pewną ręką. Nie­stety, Ka­lik­stus nie kła­mał też, kiedy stwier­dził, że Ju­lia ma co­raz mniej pie­nię­dzy. Wy­bryki jego brata były kosz­towne. Nie da­lej jak mie­siąc wcze­śniej ka­zał spro­wa­dzić z Afryki sło­nie do swo­jego ry­dwanu, a kiedy prze­jeż­dżał nim przez Rzym, roz­rzu­cał gar­ściami złote mo­nety, aby tylko usły­szeć od ludu, jaki jest wspa­niały i piękny, tu­dzież jak bar­dzo go wszy­scy ko­chają i po­dzi­wiają. Uparł się też, aby do­pra­wiać ryby per­łami, oraz chciał wy­bu­do­wać pa­łac w ca­ło­ści z ko­ści sło­nio­wej. Ju­lia nie ry­zy­ko­wała dys­ku­sji z nim w żad­nej z tych kwe­stii. Chciała mieć święty spo­kój i go­towa była za­pła­cić za to każdą cenę. Tyle że co­raz czę­ściej za­da­wała so­bie py­ta­nie, skąd po­zy­skać nowe fun­du­sze. I fak­tem jest, że kilka razy wspo­mniała, że lu­dowi Rzymu przy­da­łoby się za­pew­nić ja­kąś mało kosz­towną roz­rywkę. Prze­śla­do­wa­nie sekt samo na­su­wało się na myśl jako pierw­sze.

– Czemu miał­bym to zro­bić? – za­py­tał po­woli.

Na twa­rzy starca po­ja­wił się uśmiech.

– Je­śli za­pew­nię, że dzięki temu tra­fisz po śmierci do kró­le­stwa mego Boga, gdzie spę­dzisz wiecz­ność w szczę­śli­wo­ści, to pew­nie cię nie prze­ko­nam...

– No nie – przy­znał Alek­sjan.

– W ta­kim ra­zie – Ka­lik­stus wy­cią­gnął przed sie­bie dłoń, w któ­rej trzy­mał do­mnie­many ka­wa­łek drewna – może to sprawi, że zmie­nisz zda­nie.

Chło­pak prze­jął z jego rąk coś, co oka­zało się ma­łym srebr­nym po­jem­ni­kiem. Gdyby było więk­sze, można by­łoby to na­wet na­zwać szka­tułką.

– Otwórz, pro­szę – wy­szep­tał sta­rzec.

Brat im­pe­ra­tora zaj­rzał do środka, aby zo­ba­czyć dwa cien­kie zwoje sre­bra z wy­ry­tymi na nich na­pi­sami.

– Na pierw­szym znaj­dziesz na­szą mo­dli­twę – wy­ja­śnił Ka­lik­stus. – Przyda się, kiedy prze­czy­tasz to, co znaj­duje się na dru­gim.

Alek­sjan zmarsz­czył brwi i wy­cią­gnął naj­pierw zwój z mo­dli­twą, a po­tem drugi. Prze­biegł go wzro­kiem i po­czuł, jak po ple­cach prze­biega mu dreszcz.

– Te­raz ro­zu­miesz, dla­czego da­łem to to­bie? – chciał wie­dzieć sta­rzec.

Alek­sjan po­ki­wał głową.

– Je­steś pewny, że to o mnie? – za­py­tał ci­cho, ła­piąc się na nie­po­ko­ją­cej my­śli, że jego ra­cjo­nalny umysł nie umie zna­leźć wy­tłu­ma­cze­nia na to, co wła­śnie ma miej­sce.

– Wszystko na to wska­zuje – od­po­wie­dział Ka­lik­stus, po czym ści­szył głos jesz­cze bar­dziej i do­dał: – O ile, oczy­wi­ście, zo­sta­niesz ko­lej­nym im­pe­ra­to­rem. Ale wiem, że tak bę­dzie.

– Był­bym ostrożny w for­mu­ło­wa­niu ta­kich my­śli. Nasz czci­godny Ce­zar ma się zna­ko­mi­cie.

– Już nie­długo – rzekł Ka­lik­stus. – Wspo­mnisz moje słowa!

Alek­sjan nie wy­gło­sił żad­nego ko­men­ta­rza, choćby dla­tego, że w głębi du­cha po­dzie­lał zda­nie swo­jego roz­mówcy. Można było zno­sić wy­bryki jego brata długo, ale prze­cież nie w nie­skoń­czo­ność. Hi­sto­ria po­ka­zy­wała, że wszy­scy jego sza­leni po­przed­nicy, Ka­li­gula, Ne­ron, Kom­mo­dus, koń­czyli ży­wot bar­dzo szybko.

– Kiedy to ma się wy­da­rzyć? – za­py­tał ci­cho, prze­bie­ga­jąc po­now­nie za­war­tość srebr­nych zwit­ków.

– Tego nie wie nikt. – Ka­lik­stus roz­ło­żył ręce. – Dwa­dzie­ścia pięć po ze­rze może ozna­czać, że wkrótce, a może że za wiele, wiele pia­sku prze­sy­pa­nego w klep­sy­drze. Ale wiem, że się wy­da­rzy. W tym mie­ście. Być może na­wet w tym miej­scu, gdzie te­raz sto­imy.

– Dwa­dzie­ścia pięć po ze­rze... – Alek­sjan przez chwilę ra­cho­wał w gło­wie, po czym wró­cił spoj­rze­niem do swo­jego roz­mówcy. – Skąd to masz?

– Lata temu ce­sarz Ty­tus ka­zał ob­ra­bo­wać Wielką Świą­ty­nię Je­ro­zo­lim­ską i za­gar­nął z niej wszyst­kie skarby. Łącz­nie z tymi, któ­rych nie na­le­żało stam­tąd ru­szać. Na­wet po­chwa­lił się tym na swoim łuku. Nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek mia­łeś oka­zję przyj­rzeć mu się do­kład­nie...

Alek­sjan po­krę­cił głową.

– Wi­dać tam scenę, jak jego żoł­nie­rze wy­no­szą ze świą­tyni wielką me­norę i ogromną skrzy­nię. W tej ostat­niej znaj­do­wało się to, co jest źró­dłem bo­skiego prawa na świe­cie. Ale nie tylko. Było tam też to, co te­raz trzy­masz w dło­niach. To zna­czy nie do­kład­nie to, tylko te słowa. Wy­ryte na ka­mien­nej ta­blicy. To tylko ko­pia, wy­ko­nana przez jedną z na­szych wy­znaw­czyń.

– Musi być bo­gata – mruk­nął Alek­sjan.

– Ow­szem, to pa­try­cjuszka – przy­znał sta­rzec. – Ową ta­blicę ukradł ze skrzyni je­den ze sług Ty­tusa. I spo­tkała go za to kara. Ta­blica zaś tra­fiła do na­szego ów­cze­snego wiel­kiego ka­płana Ana­kleta. A po­tem do jego na­stępcy. To naj­cen­niej­sza pa­miątka po świą­tyni. Nie­stety, z cza­sem słowa wy­ryte na niej za­częły się za­ma­zy­wać. I wtedy prze­nie­śli­śmy je na sre­bro. Naj­wy­trzy­mal­sze.

– A te­raz da­jesz ją mnie? – zdu­miał się Alek­sjan.

– Nie­ko­niecz­nie – za­śmiał się Ka­lik­stus, po czym po­ka­zał pal­cem coś na jed­nym ze zwo­jów. – Nikt nie wie, co to ozna­cza. Sta­ramy się ja­koś to od­kryć. Wer­tu­jemy stare księgi, szu­kamy od­po­wie­dzi. Je­śli tylko się to uda, na­tych­miast dam ci znać. I li­czę na to, że te­raz, kiedy znasz już prawdę, zwró­cisz mi ów skarb i zro­bisz wszystko, aby nikt się o nim nie do­wie­dział. Bo jak wi­dzisz, tylko my mo­żemy to po­wstrzy­mać. A poza tym...

– Tak? – Alek­sjan po­pa­trzył na niego uważ­nie.

– Do­kład­nie za trzy­sta sześć­dzie­siąt pięć dni twój sza­lony brat bę­dzie chciał cię zgła­dzić – rzekł spo­koj­nie Ka­lik­stus. – Pa­mię­taj, aby mieć wtedy przy so­bie miecz. Obro­nisz nim sie­bie i swoją matkę.

– Za­biję go? – zdzi­wił się Alek­sjan.

– Nie – sta­rzec za­prze­czył. – Inni zro­bią to za cie­bie. Ty zaś zo­sta­niesz im­pe­ra­to­rem. Ale tylko wtedy, je­śli nie za­po­mnisz o mie­czu. Ina­czej prze­są­dzisz los swój i Rzymu. Choć Rzym już i tak jest stra­cony.

– Jak i cały świat – rzekł Alek­sjan, pa­trząc zna­cząco na pu­dełko.

– Nie – szep­nął Ka­lik­stus. – Dla świata jest jesz­cze na­dzieja. Za­wsze jest. Na­dzieja to naj­po­tęż­niej­sza broń, jaką po­sia­dają lu­dzie. Kiedy umiera, wszystko prze­staje mieć sens. A więc...? Jaka jest twoja de­cy­zja?

Do­kład­nie rok póź­niej chcący za­bić swego brata i od­stra­szony przez niego mie­czem, Awi­tus zo­stał za­sie­kany przez pre­to­ria­nów.

Alek­sjana ob­wo­łano im­pe­ra­to­rem.

Ka­lik­stus spo­tkał się z nim jesz­cze tylko je­den raz.

Srebrne puz­derko zo­stało nieco póź­niej za­brane z rąk umie­ra­ją­cego Ka­lik­stusa przez jed­nego z wy­znaw­ców no­wej wiary, który na­stęp­nego dnia wy­ru­szył krze­wić swoją re­li­gię wśród dzi­kich ple­mion Ger­ma­nii.

Ry­chło wszy­scy za­po­mnieli o ist­nie­niu owego skarbu.

Na po­nad ty­siąc osiem­set lat.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki