Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
92 osoby interesują się tą książką
Kiedy umiera znany z konserwatywnych poglądów papież Urban IX, a na jego miejsce wybrany zostaje młody i postępowy Marceli III, Rzym przygotowuje się do wielkiej fety z okazji inauguracji jego pontyfikatu.
Wybierają się na nią też i bohaterki bestsellera „Teściowe muszą zniknąć” - Kazimiera Niedzielska i Maja Wrzesińska, pierwszy raz zjednoczone w tej samej, entuzjastycznej opinii o następcy świętego Piotra. Żadna z nich nie może jednak przewidzieć, że podróż do Wiecznego Miasta zamieni się w mrożący krew w żyłach thriller, w którym zmuszone będą walczyć o życie - nie tylko swoje, ale też i młodego papieża. Pytanie tylko: czy oby na pewno wiedzą, kogo ratują ze śmiertelnego niebezpieczeństwa?
„Teściowe i fałszywy papież” to kolejna komedia kryminalna Alka Rogozińskiego, autora znanego z łączenia klasycznych intryg detektywistycznych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 262
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pawłowi Płaczkowi na dwudziestolecie naszej znajomości
OŚWIADCZENIE
Przy tej książce chciałbym z wyjątkową mocą podkreślić, że wszystkie opisane wydarzenia powstały tylko w mojej głowie. Konklawe nie da się (zapewne) tak łatwo sfałszować, a papieżami zawsze zostają przyzwoici duchowni, a nie ci z podejrzaną moralnością. Tak więc nie traktujcie wydarzeń, opisanych dalej, zbyt serio. Jeszcze raz podkreślę, że moje książki powstają po to, abyście się dobrze bawili, a nie traktowali je jako podręcznik albo wiadomości z serwisu Polskiej Agencji Prasowej. Niby powinno to być jasne, ale dziesięcioletnie doświadczenie uczy mnie, że nie dla wszystkich. A więc głębszy oddech, odrobina dystansu i... lecimy!
Co napisawszy, życzę Wam dobrej lektury
i dużo (u)śmiechu
Wasz Alek
POSTACI
Maja Wrzesińska – teściowa numer jeden, mająca nadzieję, że wyjazd do Rzymu będzie dla niej okazją do dolce vita, odwiedzenia kilku polecanych na Tripadvisorze restauracji oraz zrobienia zakupów w jej ulubionych sklepach vintage.
Kazimiera Niedzielska – teściowa numer dwa, szykująca się na niezwykłe przeżycia natury duchowej w czasie pierwszego pojawienia się na balkonie bazyliki Świętego Piotra nowego papieża, który co prawda jej zdaniem jest odrobinę za młody, za przystojny i zbyt postępowy jak na głowę Kościoła, ale za to bardzo ładnie śpiewał w kościelnym chórze za młodych czasów i przede wszystkim znał język polski, co jako tako równoważyło jego wady.
Amelia Niedzielska – córka Mai, przekonana, że zarówno jej mamę, jak i teściową należałoby dla ich własnego dobra zamknąć – i to dożywotnio – w jakichś kazamatach, bo inaczej przyjdzie dzień, kiedy wespół wysadzą w kosmos całą planetę.
Janusz Niedzielski – mąż Amelii, podzielający co prawda jej zdanie w kwestii Mai i Kazimiery, ale za to ciągle mający nadzieję, że przyjdzie dzień, w którym obie się opamiętają i przypomną sobie, że należy „starzeć się z godnością”, cokolwiek by to oznaczało.
Marcin Marcinkowski – przyjaciel Mai, pragnący sprowadzić na złą drogę co przystojniejszych papieskich gwardzistów.
Marc Lacroix – kanadyjski kardynał, mimo młodego wieku i różnych wybryków na koncie wybrany, ku zaskoczeniu wszystkich, na papieża.
Angelo Spiteri – włoski kardynał mający opinię szarej eminencji i człowieka, któremu w Watykanie nie warto podpadać.
Lorenzo Gotano – także kardynał z Italii, przyjaciel i poplecznik Angela.
Otto Fischer – arcybiskup Moguncji, który gdyby nie był księdzem, na pewno zasiliłby szeregi kryminalistów.
Michał Niewiarowski – ksiądz, który uważał, że opieka nad Mają i Kazimierą będzie najbardziej banalnym zajęciem w jego życiu, a potem żałował, że zamiast tego nie przyjął propozycji przełożonego i nie pojechał nawracać na chrześcijaństwo najbardziej dzikich afrykańskich plemion.
Michalina Stocka – gospodyni pensjonatu na Zatybrzu, zdziwiona, że jej spokojny zazwyczaj dom zamienił się nagle w miejsce zbrodni.
Lucjusz Stocki – syn Michaliny, miłośnik twórczości Dana Browna, wniebowzięty, że może wziąć udział w akcji kojarzącej się z fabułą książek jego idola.
Julia Farina – głowa mafijnej rodziny kontrolującej Zatrzybrze mniej więcej od czasów Nerona.
Giuseppe Farina – wnuk Julii, marzący o tym, aby „rodzinny interes” jak najszybciej upadł, a on sam mógł otworzyć własną restaurację i dostać gwizdkę Michelina.
Jan Lewandowski – polski archeolog, mimo wykształcenia będący fanem rozmaitych sensacyjnych teorii dotyczących jego fachu.
Kacper Panek – student archeologii przebywający w Rzymie w ekipie Jana i marzący o sławie à la Indiana Jones.
Malwina Rudzka – dziewczyna kolegi Kacpra, mająca fatalną, jak się okazało, słabość do przystojnych Włochów.
Alain Patti – francuski archeolog pragnący jako pierwszy rozwikłać zagadkę inskrypcji na starożytnym artefakcie.
Oraz gościnnie:
Klaudia Hutniak – diwa polskiej piosenki, przygotowująca się w Rzymie do występu na koncercie z okazji inauguracji pontyfikatu i pragnąca zaskoczyć nowego Ojca Świętego swoją wersją „Ave Maria” w stylu groove-jazzy-beat z elementami trip-hopu i polki-galopki.
PROLOG
Rzym, 11 marca 221 roku naszej ery
– Panie!
Zamyślony chłopak idący wąską palatyńską uliczką, wiodącą wzdłuż pałacu Flawiuszy, drgnął i obejrzał się za siebie, skąd doszedł go ów okrzyk. Eskortujący go pretorianie zareagowali natychmiast, podbiegając do próbującego podejść do chłopaka, mocno wychudzonego, siwego starca, ubranego w łachmany i trzymającego w rękach coś, co wyglądało jak gruby kawałek drewna. Młodzieniec popatrzył uważnie na starszego mężczyznę i dostrzegł w jego spojrzeniu błaganie oraz przedziwną determinację. Skinął palcami na swoją eskortę, dając jej znać, aby nie czyniła starcowi krzywdy.
– Słucham? – zapytał, starając się zapanować nad głosem, który co i rusz ostatnio płatał mu figle, raz brzmiąc piskliwie jak koguci, a raz głęboko jak bawoli. – Czego chcesz?
– Tyś, o najmiłościwszy z miłościwych, jest Aleksjan? – zapytał starzec, próbując przygładzić jedną ręką swoje, miotane wiatrem na wszystkie strony, długie białe włosy. – Brat imperatora?
– Owszem – potwierdził chłopak, po czym powtórzył: – Czego chcesz?
– Przestrzec cię – rzekł siwowłosy, patrząc na niego przenikliwie.
– Przed czym? – zdumiał się Aleksjan.
– Twój brat, Sardanapal...
– Powinieneś go tytułować cezar Marek Aureliusz Antoninus August – pouczył go młodzieniec.
– Nie jest godny żadnego z tych imion! – wykrzyknął z gniewem starzec. – Cezar i August są ojcami naszego kraju. Marek Aureliusz sprawił, że do Rzymu wróciły złote czasy, a Antoninus zasłynął jako władca prawy i odważny. Sardanapal nie jest im godny nawet stóp lizać! Choć znając jego ciągoty, sprawiłoby mu to przyjemność! Najgorsza kurtyzana w Rzymie więcej ma od niego moralności!
– Jak śmiesz? – Jeden z pretorianów wyciągnął miecz i zrobił kilka kroków w stronę bluźniącego jego zdaniem człowieka.
– Poczekaj! – bardziej poprosił, niż rozkazał Aleksjan, po czym wrócił wzrokiem do staruszka. – Zdajesz sobie sprawę, że to, co powiedziałeś, jest oszczerstwem i zdradą? I że będziesz musiał ponieść za to karę?
– Bluźnierstwem? – Starzec wzruszył ramionami. – Bluźnić można przeciw bogu, a nie przeciw komuś, przy kim nawet prostytutki jawią się statecznymi matronami!
Aleksjan przez chwilę wahał się, jak postąpić. Wiedział, że jeśli daruje starcowi owe słowa, jutro dotrze to do jego niezrównoważonego ciotecznego brata, który z radością wykorzysta to, aby i jego oskarżyć o przestępstwo.
Szaleństwo Awitusa, zwanego nieco pogardliwie przez Rzymian Sardanapalem albo Asyryjczykiem, pogłębiało się z dnia na dzień. Nie wystarczyła mu już zamiana pałacu w dom publiczny. Nie bawiło go występowanie tam w roli prostytutki, i to najgorszego sortu, bo czekającej całkiem nago na kolejnych, narajonych jej przez sługi, „klientów”. Nie dawały mu już satysfakcji niekończące się uczty, zamieniające się szybko w wyuzdane orgie. Nie wystarczyło mu rzucanie dzikich węży w tłum i obserwowanie ludzkiej paniki. Nie! Tego wszystkiego było mu za mało. Teraz znalazł kolejną podnietę: zadawanie śmierci.
Aleksjan był świadkiem tego, jak Awitus zabił kogoś po raz pierwszy. To było w Nikomedii, w której zatrzymali się w drodze z Antiochii do Rzymu po tym, jak pokonali samozwańczego imperatora Makrynusa. Zwycięstwo odnieśli dzięki geniuszowi Gannysa, wiernego dowódcy ich wojsk. Kiedy wkroczyli do Antiochii, tłum wiwatował na ich cześć, ludzie sypali im kwiaty pod rydwany, skandowali ich imiona, życzyli im, aby żyli wiecznie. A potem...
Aleksjan pamiętał, jak Awitus zmusił go, aby wziął udział w jego uczcie. Poza swoją świtą zaprosił na nią też gladiatorów, których odkupił w Antiochii i Nikomedii od ich właścicieli, kierując się przy wyborze tylko jednym kryterium, a mianowicie wielkością ich przyrodzeń i mięśni. Zbudowani jak herosi młodzieńcy byli wyraźnie skrępowani, zwłaszcza kiedy tuż po wejściu na salę usłyszeli od jego brata polecenie, aby rozebrali się do naga. A potem...
Aleksjan wolał nie przywoływać scen, których był świadkiem. Mniej więcej po godzinie do komnaty, gdzie wszyscy, upojeni winem i kadzidłami, oddawali się wyuzdanej rozpuście, wszedł Gannys. Słynący z ascezy i surowości dowódca na widok tego, co się tam wyprawiało, wybuchnął niepohamowanym gniewem i wrzasnął na zabawiającego się naraz z trzema gladiatorami Awitusa, aby się opamiętał i nie hańbił swego rodu. A przede wszystkim zdał sobie sprawę, kim teraz jest: panem całego świata.
– Zachowuj się tak, jak przystoi na twoim miejscu! Pamiętaj, że dzisiaj jesteś imperatorem, ale jutro twoje sponiewierane truchło mogą rozdziobać dzikie ptaki! Tak jak wielu przed tobą! – krzyknął na koniec.
Aleksjan pamiętał wzrok, jakim patrzył na zagniewanego żołnierza Awitus. Tylko przez pierwszych kilka sekund można było wyczytać w jego oczach zawstydzenie i obawę, a potem pojawiło się w nich coś dziwnego, czego Aleksjan nie umiał zinterpretować. Teraz już wiedział, jak to nazwać: szaleństwo.
Awitus kiwnął na Gannysa palcem, każąc mu podejść do siebie, a kiedy ów spełnił jego polecenie, wstał, cały taki, jakim go Jowisz stworzył, i wyciągnął przed siebie dłoń w geście, który nakazywał dowódcy, aby złożył na niej pocałunek.
– Nie żartuj! – prychnął lekceważąco Gannys.
Na sali zapanowała cisza. Wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę.
– Jestem twoim bogiem – rzekł Awitus. – Musisz mnie adorować. Złóż mi hołd!
Gannys roześmiał się głośno.
– Jesteś rozkapryszonym bachorem – stwierdził twardo – którego powinienem przerzucić przez kolano i wymierzyć kilka solidnych klapsów.
Przez moment imperator i dowódca mierzyli się wzrokiem. Aleksjan, jako jedyny poza Gannysem trzeźwy i w pełni ubrany, poczuł, że lada chwila stanie się coś przerażającego. I niestety się nie pomylił.
– Całuj! – krzyknął histerycznie Awitus. – Albo...
– Albo co? – W głosie Gannysa słychać było kpinę. – Pogniewasz się? Popłaczesz? Pójdziesz ze skargą do swojej babci? Zrób to! Ona jest bardziej mężczyzną niż ty!
Awitus spurpurowiał. Po czym rozejrzał się po sali i zanim ktokolwiek zdołał przewidzieć, co chce zrobić, podbiegł do zdziwionego Gannysa, szybko wyjął z pochwy jego miecz i przejechał nim po gardle generała. Ten chwycił się za szyję, ale było za późno. Zachłysnął się krwią, upadł na posadzkę, przez chwilę jeszcze głośno rzęził, usiłując złapać powietrze, po czym skonał u stóp wyraźnie rozkoszującego się tym widokiem Awitusa.
– A teraz trafisz prosto do Hadesu – rzekł ten z satysfakcją, po czym skinął na osłupiałych służących, pokazując palcem na trupa. – Wynieście go za mury miasta. Skoro tak się spieszył karmić dzikie ptaki, to niech już dłużej, biedactwa, nie czekają. No, biegiem! Biegiem! – Następnie wrócił do ogłupiałych gladiatorów, aby po chwili kontynuować z nimi to, co zostało przerwane przez Gannysa.
Aleksjan odczekał trochę, po czym po cichu wymknął się z sali i pospieszył do komnat swojej babki, aby uprzedzić ją o tym, co się stało, i zastanowić, co zrobić, aby żołnierze Gannysa nie pomścili śmierci swojego dowódcy.
– Złoto – westchnęła Julia Meza, kiedy skończył sprawozdanie. – Obiecamy każdemu z nich po tysiąc sesterców i jutro nikt nie będzie już pamiętał o tym biedaku.
– Ale nie sądzisz, że Awitus... – zaczął Aleksjan, jednak babcia nie pozwoliła mu skończyć.
– Jest jaki jest – rzekła, patrząc na niego uważnie. – Nikt nie jest w stanie zmienić jego natury. Ale jest też imperatorem, kapłanem Baala i naszą jedyną nadzieją na dostatnie życie i władzę. Jego zachcianki, jakkolwiek wydałyby ci się niegodziwe, spodobają się w Rzymie. Uwierz mi, spędziłam tam długie lata. Rzymianie to zdeprawowany motłoch, który możesz trzymać w ryzach albo dzięki wojsku, albo pieniądzom. W pierwszym przypadku nie będą cię kąsać ze strachu, w drugim dla własnej wygody. Ja zamierzam zastosować obie te recepty. Będą nas kochali, ale i czuli respekt. I uwierz mi, poradzę sobie z Awitusem. To duże dziecko, dzikie i rozpustne, ale łatwe do sterowania.
Przez kilka kolejnych lat Aleksjan przyznawał babci rację. Rzym przyjął ich z równym entuzjazmem, co wszystkie miasta, w których gościli w drodze z Antiochii. Kiedy Awitus po triumfalnym wjeździe do stolicy, który odbył na złotym rydwanie, ubrany w szaty ozdobione połyskującymi w słońcu i czyniącymi go jakby nieziemską istotą szlachetnymi kamieniami, a do tego z wymalowanym na złoto ciałem, ogłosił trzymiesięczne igrzyska, tłum wręcz oszalał z radości.
I tak naprawdę nikt się nie przejął wieściami o tym, że nowy imperator wziął za żonę westalkę, czym złamał najświętszą zasadę, głoszącą, że owe kapłanki bogini Westy są nietykalne. Nikogo też nie zainteresowało, że pohańbioną dziewczynę po kilku tygodniach odesłał do świątyni, twierdząc, że ma paskudne znamię na ciele, które sprawia, że nie może na nią patrzeć, o obcowaniu z nią już nawet nie wspominając.
Darowano mu także groteskową zdaniem Aleksjana scenę w czasie igrzysk, kiedy to urodziwy gladiator wygłosił przed walką tradycyjną formułę: „Witaj, o panie, pozdrawia cię idący na śmierć!”, na co Awitus zatrzepotał zalotnie rzęsami i odparł: „Nie nazywaj mnie swoim panem! Chcę być twoją panią!”, a następnie kazał czym prędzej odprowadzić młodziana do swojej sypialni. Nic nie robiono sobie także z jego najnowszej rozrywki: zapraszania ludzi, którzy mu się czymś narazili, na ucztę, a następnie podtruwania ich tak, aby nie mieli siły się poruszyć, a potem spuszczania na nich ton róż, pod którymi nieszczęśnicy powoli się dusili.
Tak, Awitus miał coraz okrutniejsze pomysły, a lud zdawał się doskonale nimi bawić, ogłupiony darami, które hojnie rozdawały mu babka i matka imperatora, czczone przez Rzymian bez mała jak boginie.
– Starcze! – Aleksjan wciąż nie wiedział, jak postąpić, aby nie zginąć w płatkach róż na najbliższej uczcie swego brata. – Nie chcę słyszeć ani słowa więcej o naszym imperatorze i bogu. Za to, co już powiedziałeś, spotka cię kara, ale możesz ocalić choć życie, jeśli się ze słów swoich wycofasz i skruchę okażesz. Jak cię zwą?
– Kalikstus – odparł starzec. – Wiem, że być może będziesz chciał mnie zabić albo ukarać w inny sposób, ale najpierw pozwól, że coś ci wręczę. – Mężczyzna zrobił krok w stronę Aleksjana, ale na drodze stanął mu jeden z pretorianów.
Brat cezara dał znak, żeby żołnierz usunął się na bok. Czuł, że nie grozi mu nic złego ze strony staruszka.
– Nie wierzę, panie, w boskość twojego brata – rzekł starzec, kiedy stał już przy Aleksjanie i tylko on mógł usłyszeć jego ciche słowa – ani w boskość żadnego innego imperatora, dlatego że mam w sercu tylko jednego Boga.
– To tak jak mój brat. – Aleksjan uśmiechnął się lekko. – On też wierzy tylko w El Gabala.
– Mój Bóg nie jest czarnym kamieniem, wokół którego pląsa Sardanapal – wyjaśnił Kalikstus z pogardą. – Mój Bóg jest wszędzie. W każdym człowieku, nawet jeśli ów o tym nie wie, w każdej roślinie, w myśli, w słowie...
– Brzmi groźnie. – Aleksjan nadal nie pojmował, o co chodzi starcowi. Jeśli zamierzał nawracać go na jakąś nową wiarę, to chyba nie trafił na odpowiedniego człowieka. Chłopak, choć składał ofiary bóstwom olimpijskim i gorliwie, acz tylko na pokaz, czcił ulubieńca swojego brata, El Gabala, to jednak w głębi ducha wątpił w to, czy ktokolwiek z nich ma wpływ na losy świata i jego samego. Być może i bogowie stworzyli to wszystko, co go otaczało, ale potem najwyraźniej o tym zapomnieli i zostawili cały ten bałagan odłogiem. A przynajmniej tak mu się wydawało.
– Moja wiara nie jest groźna – zaprzeczył starzec. – Mój Bóg jest miłosierny. Litościwy. Pełen miłości.
– Niczym Apollo – mruknął Aleksjan.
– Uwierz mi, panie, kto raz poznał mego Boga, ten nie ma już innych przed nim – wyjaśnił Kalikstus. – Ja zaś jestem opiekunem jego wyznawców, którzy wiele już razy prześladowani byli przez imperatorów.
– Chwila! – Aleksjan pstryknął palcami. – Wiem! Jesteś z tej sekty... Jak to ją nazywają...? Christiani!
– Tak. – Kalikstus pokiwał głową. – Chrystus był naszym największym prorokiem i nauczycielem. Jego uczniowie przekazali nam mądrość, którą Bóg przez niego nam zesłał. Naszym głównym przykazaniem jest miłość, którą mamy sobie okazywać.
– I z tej miłości spaliliście Rzym? – zdziwił się Aleksjan.
– Niczego takiego nie zrobiliśmy – zaprotestował Kalikstus. – To było kłamstwo cesarza Nerona, który potrzebował pretekstu, aby na popiołach starego miasta wybudować nowe, nazwane jego imieniem. Neropolis. A kiedy ten plan mu się nie udał, zrzucił winę na nas. Zawsze trzeba znaleźć jakąś ofiarę, aby zakamuflować własne grzechy.
– Uczono mnie, że było inaczej – rzekł Aleksjan – ale to już teraz nieważne. Rzym przetrwał, Neron nie. Było, minęło. Nadal nie mogę pojąć, czego chcesz ode mnie.
– Wiem, że za sprawą twojego szalonego brata skarbiec powoli zaczyna świecić pustkami. A kiedy nie można dać ludowi igrzysk, szuka się kozła ofiarnego i wskazuje się go, żeby motłoch mógł się na nim wyżyć i w tym znaleźć rozrywkę – wyjaśnił starzec. – Boję się, że wcześniej czy później ktoś podpowie mu, że idealnie się do tego nadajemy. Jestem pasterzem mojej trzódki i dbam o to, aby nic złego jej nie spotkało. Dlatego przyszedłem do ciebie, aby prosić cię o wstawiennictwo w naszej sprawie u twojej babki, która, nie oszukujmy się, rządzi całym naszym imperium i, jak udało mi się dowiedzieć, gotowa jest znów rzucić nas motłochowi na pożarcie.
Aleksjan chciał zaprzeczyć, ale po chwili doszedł do wniosku, że nie ma to sensu. Nie było to żadną tajemnicą, że zajęty adoracją El Gabala, przyjęciami i orgiami Awitus ma mały wpływ na to, co się dzieje w rządzonym przez niego państwie. Babcia za to władała Rzymem pewną ręką. Niestety, Kalikstus nie kłamał też, kiedy stwierdził, że Julia ma coraz mniej pieniędzy. Wybryki jego brata były kosztowne. Nie dalej jak miesiąc wcześniej kazał sprowadzić z Afryki słonie do swojego rydwanu, a kiedy przejeżdżał nim przez Rzym, rozrzucał garściami złote monety, aby tylko usłyszeć od ludu, jaki jest wspaniały i piękny, tudzież jak bardzo go wszyscy kochają i podziwiają. Uparł się też, aby doprawiać ryby perłami, oraz chciał wybudować pałac w całości z kości słoniowej. Julia nie ryzykowała dyskusji z nim w żadnej z tych kwestii. Chciała mieć święty spokój i gotowa była zapłacić za to każdą cenę. Tyle że coraz częściej zadawała sobie pytanie, skąd pozyskać nowe fundusze. I faktem jest, że kilka razy wspomniała, że ludowi Rzymu przydałoby się zapewnić jakąś mało kosztowną rozrywkę. Prześladowanie sekt samo nasuwało się na myśl jako pierwsze.
– Czemu miałbym to zrobić? – zapytał powoli.
Na twarzy starca pojawił się uśmiech.
– Jeśli zapewnię, że dzięki temu trafisz po śmierci do królestwa mego Boga, gdzie spędzisz wieczność w szczęśliwości, to pewnie cię nie przekonam...
– No nie – przyznał Aleksjan.
– W takim razie – Kalikstus wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał domniemany kawałek drewna – może to sprawi, że zmienisz zdanie.
Chłopak przejął z jego rąk coś, co okazało się małym srebrnym pojemnikiem. Gdyby było większe, można byłoby to nawet nazwać szkatułką.
– Otwórz, proszę – wyszeptał starzec.
Brat imperatora zajrzał do środka, aby zobaczyć dwa cienkie zwoje srebra z wyrytymi na nich napisami.
– Na pierwszym znajdziesz naszą modlitwę – wyjaśnił Kalikstus. – Przyda się, kiedy przeczytasz to, co znajduje się na drugim.
Aleksjan zmarszczył brwi i wyciągnął najpierw zwój z modlitwą, a potem drugi. Przebiegł go wzrokiem i poczuł, jak po plecach przebiega mu dreszcz.
– Teraz rozumiesz, dlaczego dałem to tobie? – chciał wiedzieć starzec.
Aleksjan pokiwał głową.
– Jesteś pewny, że to o mnie? – zapytał cicho, łapiąc się na niepokojącej myśli, że jego racjonalny umysł nie umie znaleźć wytłumaczenia na to, co właśnie ma miejsce.
– Wszystko na to wskazuje – odpowiedział Kalikstus, po czym ściszył głos jeszcze bardziej i dodał: – O ile, oczywiście, zostaniesz kolejnym imperatorem. Ale wiem, że tak będzie.
– Byłbym ostrożny w formułowaniu takich myśli. Nasz czcigodny Cezar ma się znakomicie.
– Już niedługo – rzekł Kalikstus. – Wspomnisz moje słowa!
Aleksjan nie wygłosił żadnego komentarza, choćby dlatego, że w głębi ducha podzielał zdanie swojego rozmówcy. Można było znosić wybryki jego brata długo, ale przecież nie w nieskończoność. Historia pokazywała, że wszyscy jego szaleni poprzednicy, Kaligula, Neron, Kommodus, kończyli żywot bardzo szybko.
– Kiedy to ma się wydarzyć? – zapytał cicho, przebiegając ponownie zawartość srebrnych zwitków.
– Tego nie wie nikt. – Kalikstus rozłożył ręce. – Dwadzieścia pięć po zerze może oznaczać, że wkrótce, a może że za wiele, wiele piasku przesypanego w klepsydrze. Ale wiem, że się wydarzy. W tym mieście. Być może nawet w tym miejscu, gdzie teraz stoimy.
– Dwadzieścia pięć po zerze... – Aleksjan przez chwilę rachował w głowie, po czym wrócił spojrzeniem do swojego rozmówcy. – Skąd to masz?
– Lata temu cesarz Tytus kazał obrabować Wielką Świątynię Jerozolimską i zagarnął z niej wszystkie skarby. Łącznie z tymi, których nie należało stamtąd ruszać. Nawet pochwalił się tym na swoim łuku. Nie wiem, czy kiedykolwiek miałeś okazję przyjrzeć mu się dokładnie...
Aleksjan pokręcił głową.
– Widać tam scenę, jak jego żołnierze wynoszą ze świątyni wielką menorę i ogromną skrzynię. W tej ostatniej znajdowało się to, co jest źródłem boskiego prawa na świecie. Ale nie tylko. Było tam też to, co teraz trzymasz w dłoniach. To znaczy nie dokładnie to, tylko te słowa. Wyryte na kamiennej tablicy. To tylko kopia, wykonana przez jedną z naszych wyznawczyń.
– Musi być bogata – mruknął Aleksjan.
– Owszem, to patrycjuszka – przyznał starzec. – Ową tablicę ukradł ze skrzyni jeden ze sług Tytusa. I spotkała go za to kara. Tablica zaś trafiła do naszego ówczesnego wielkiego kapłana Anakleta. A potem do jego następcy. To najcenniejsza pamiątka po świątyni. Niestety, z czasem słowa wyryte na niej zaczęły się zamazywać. I wtedy przenieśliśmy je na srebro. Najwytrzymalsze.
– A teraz dajesz ją mnie? – zdumiał się Aleksjan.
– Niekoniecznie – zaśmiał się Kalikstus, po czym pokazał palcem coś na jednym ze zwojów. – Nikt nie wie, co to oznacza. Staramy się jakoś to odkryć. Wertujemy stare księgi, szukamy odpowiedzi. Jeśli tylko się to uda, natychmiast dam ci znać. I liczę na to, że teraz, kiedy znasz już prawdę, zwrócisz mi ów skarb i zrobisz wszystko, aby nikt się o nim nie dowiedział. Bo jak widzisz, tylko my możemy to powstrzymać. A poza tym...
– Tak? – Aleksjan popatrzył na niego uważnie.
– Dokładnie za trzysta sześćdziesiąt pięć dni twój szalony brat będzie chciał cię zgładzić – rzekł spokojnie Kalikstus. – Pamiętaj, aby mieć wtedy przy sobie miecz. Obronisz nim siebie i swoją matkę.
– Zabiję go? – zdziwił się Aleksjan.
– Nie – starzec zaprzeczył. – Inni zrobią to za ciebie. Ty zaś zostaniesz imperatorem. Ale tylko wtedy, jeśli nie zapomnisz o mieczu. Inaczej przesądzisz los swój i Rzymu. Choć Rzym już i tak jest stracony.
– Jak i cały świat – rzekł Aleksjan, patrząc znacząco na pudełko.
– Nie – szepnął Kalikstus. – Dla świata jest jeszcze nadzieja. Zawsze jest. Nadzieja to najpotężniejsza broń, jaką posiadają ludzie. Kiedy umiera, wszystko przestaje mieć sens. A więc...? Jaka jest twoja decyzja?
Dokładnie rok później chcący zabić swego brata i odstraszony przez niego mieczem, Awitus został zasiekany przez pretorianów.
Aleksjana obwołano imperatorem.
Kalikstus spotkał się z nim jeszcze tylko jeden raz.
Srebrne puzderko zostało nieco później zabrane z rąk umierającego Kalikstusa przez jednego z wyznawców nowej wiary, który następnego dnia wyruszył krzewić swoją religię wśród dzikich plemion Germanii.
Rychło wszyscy zapomnieli o istnieniu owego skarbu.
Na ponad tysiąc osiemset lat.