Duchy minionych lat, tom 2: Letnie przesilenie - Joanna Jax - ebook + audiobook
BESTSELLER

Duchy minionych lat, tom 2: Letnie przesilenie ebook i audiobook

Joanna Jax

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Epicka opowieść o ludziach żyjących w latach siedemdziesiątych, epoce zmian wartości i nowego spojrzenia na świat. To kolejne pokolenie bohaterów uwielbianej sagi Prawda zapisana w popiołach.

Kinga Dargiewicz, Amelia Chełmicka oraz Kostek Piotrowski, Krzysztof Wielopolski, Grzegorz Łyszkin i Karol Lewin nie pamiętają wojny, jednak ona wciąż powraca za sprawą wspomnień i przeżyć ich rodziców. Rozdarci pomiędzy tym, co prawe i właściwe, a tym, co wygodne i proste, muszą odpowiedzieć sobie na wiele pytań dotyczących moralności, zasad i swojego miejsca na ziemi. Pragną pójść swoimi ścieżkami losu, jednak zagadki z przeszłości nie pozwalają im zapomnieć zarówno o wielkiej namiętności, jak i równie ogromnej nienawiści. To opowieść o miłości, przyjaźni, zdradzie i zemście za zrujnowane dzieciństwo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 437

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 58 min

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,7 (479 ocen)
343
112
20
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Skunkanka

Nie oderwiesz się od lektury

Z książkami Joanny Jax jest tak, że jak już człowiek zaczyna czytać, to nagle znika. Wszystko. Nie ma nic, tylko książka. Nie ma otaczającego świata, nie ma rzeczywistości, jest tylko tamten świat. Świat wykreowany i przywołany wspomnieniami. Jak duchy minionych lat… Kolejna część najnowszej sagi tej Autorki przypomni Wam lata siedemdziesiąte. Przypomni lub pokaże Wam, jak się wtedy żyło. Jak ciężkie to były czasy dla każdego. Po czasach prosperity następuje gwałtowne załamanie. Brak towarów w sklepach, reglamentacja, beznadzieja. Szarość. Kolejne podwyżki skutkują zamieszkami, przede wszystkim w Radomiu, ale i w innych częściach kraju coraz odważniej podnoszą głowy ci, którzy do tej pory jeszcze nie mieli odwagi, by przeciwstawić się systemowi. Powstają ugrupowania, które chcą obalić komunizm. Jednocześnie polski rząd lawiruje pomiędzy zależnością od Moskwy i zachodnich pożyczek wiedząc, że jakakolwiek decyzja zostanie podjęta, będzie brzemienna w skutki, po których już nic nie bę...
30
estrojkowska2023

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda, że nie podawany jest tytuł następnego tomu.
10
nagadowska111

Nie oderwiesz się od lektury

Moje lata młodości.
10
Anetshen44

Nie oderwiesz się od lektury

To moja ukochana seria i bohaterowie a Błażej i Gabrysia to moi ulubieńcy. .Książka dostarcza niesamowitych emocji , a do tego tło historyczne oddane z niesamowitą dbałością.Pani Joanno jest pani jedyna w swoim rodzaju , uwielbiam pani ksiazki i z niecierpliwością czekam na kolejny tom "Duchów minionych lat" choć do września będzie ciężko wytrzymac
10
RenataPilewska

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka, napisana lekkim i pięknym językiem. Główny wątek trzyma w napięciu, ciężko oderwać się od niej. Wszystkie książki są rewelacyjne. Przeczytałam wszystkie powieści pani Joanny Jax. Polecam
10

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Joanna Jax

Fotografie na okładce

© Krzysztof Gach, Masson / shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

Anna Jeziorska

[email protected]

Wydanie I, Chorzów 2021

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 C

tel. 600 472 609, 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

dystrybucja.liber.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020

Tekst © Joanna Jakubczak

ISBN 978-83-7835-872-5

Usta kłamliwe zabijają duszę.

(Mdr 1, 11)

1. Stuttgart/Warszawa,1976

Jednostajny stukot pociągu sprawił, że Grzegorz Łyszkin zaczął powoli odpływać w sen. Nie potrafiłby zliczyć, ile razy jechał tą trasą w ciągu ostatnich trzech lat. Nie skarżył się jednak na swój los, ponieważ miał cel. Wbrew pozorom ów cel nie dotyczył wykonywanej przez niego pracy i chęci wybicia się, jak to było niegdyś, ale najnormalniej w świecie się zakochał. A może bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że zwariował na punkcie kobiety. Jakże on kiedyś wykpiwał ojca, który, chociaż z niejednego pieca jadł chleb i mocno stąpał po ziemi, wciąż wracał myślami do dnia, w którym ujrzał Hankę Lewinównę i od tej chwili świata poza nią nie widział.

W jego przypadku sytuacja wyglądała nieco inaczej. Owszem, Amelia Imhoff spodobała mu się od razu, ale podobnie reagował chyba każdy mężczyzna, który ją zobaczył. Potem stwierdził, że może mu się bardzo przydać, co zresztą okazało się słusznym założeniem, aprzy okazji pragnął dokopać kuzynowi, któremu, jaktwierdzilirodzice, Amelia mocno zawróciła w głowie.

Wydawało się mu, że kalkulował na chłodno, mimo iż Amelia podczas pierwszego ich spotkania zrobiła na nim ogromne wrażenie. Czuł się bezpiecznie. W końcu był twardym facetem, który za nic w świecie nie pozwoliłby, aby jakakolwiek kobieta wodziła go za nos. Sądził, że jeśli mógł się oprzeć ślicznej Kindze Dargiewicz, zapewne potrafi także dać sobie radę z Amelią Imhoff. Tymczasem już po kilku tygodniach pobytu w RFN-ie okazało się, że bardzo się mylił.

Zaraz po przyjeździe do Stuttgartu, na początku siedemdziesiątego trzeciego roku, zadzwonił do biura Imhoffów, w którym funkcję redaktora naczelnego pełniła Amelia, i poprosił ją do telefonu, przedstawiając się jako znajomy z Polski. Odebrała jej sekretarka, niezwykle uprzejma i bardzo oficjalna. Chwilę potem usłyszał cichy głos Amelii Imhoff. Bez wahania zgodziła się na spotkanie, jednak gdy przybyła do kawiarni, wktórej się umówili, zauważył, że była bardzo zdenerwowana.

— A więc jednak się pan odezwał — powiedziała. — Sądziłam, że zapomni pan o mnie.

— Proszę mówić mi po imieniu — wydukał niepewnie, bo Amelia bardzo go onieśmielała.

Sądził, że nie zrobi na nim takiego wrażenia jak w Warszawie, a jednak gdy ją ujrzał po kilku miesiącach, nogi się pod nim ugięły. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie dosięgła go strzała Amora, jak kiedyś jego ojca, ale od razu odsunął od siebie tę myśl. Jego matka potrafiła robić z Igorem Łyszkinem, co jej się żywnie podobało. On nie zamierzał być takim frajerem.

— Grzegorz… — Uśmiechnęła się. — Gdyby mama nie nauczyła mnie polskiego, pewnie miałabym ogromny problem, żeby wymówić to imię. W takim razie proszę mówić mi Amelia. Tylko błagam, nie Amelka, bo brzmi infantylnie.

Zamówiła kawę. Odpowiadała dość zdawkowo na jego kurtuazyjne pytania, a gdy kelner postawił przed nią filiżankę, zaczęła wodzić szczupłym palcem po jej obrzeżu. Po chwili drżącą dłonią podniosła ją do ust.

— Coś cię trapi, Amelio? — zapytał niepewnie po kilku minutach. W końcu prawie wcale się nie znali i nie wiedział, czy wypada zadawać podobne pytanie niemal obcej osobie, ale kobietę najwyraźniej coś dręczyło.

— To, co zwykle — westchnęła. — Sprawy osobiste.

— Powiesz mi coś więcej? — Nie dawał za wygraną, bo spostrzegł, że ona ma ochotę się komuś zwierzyć.

Machnęła ręką.

— Dzień jak co dzień wmałżeństwie Imhoffów. Bardzo trudny dzień.

Zastanawiał się przez chwilę, czy zapytać, dlaczego trwa w takim związku, zwłaszcza że nie dochowuje małżeńskiej wierności, jednak nie wypadało wytykać jej romansu z Lewinem. Powinien się z Amelią zaprzyjaźnić, a nie zrażać ją do siebie. Musiał więc udawać, iż nie ma pojęcia o jej intymnych kontaktach z Karolkiem. Swoją drogą był bardzo ciekawy, czy to był jednorazowy wybryk, czy też Amelia zdradzała małżonka notorycznie. On chyba nie zniósłby myśli, że musi się dzielić taką kobietą z innymi mężczyznami.

— Dlaczego więc się nie rozwiedziesz? — zapytał w końcu, pomijając część dotyczącą jej zażyłości z Karolem.

Zanim mu odpowiedziała, stwierdził, że właściwie było to dość oczywiste. Rodzina Imhoffów była bajecznie bogata izapewne Amelii niełatwo byłoby zrezygnować z takiego luksusowego życia. Poza tym gdyby rzeczywiście rozeszła się z mężem, jego misja w RFN-ie nie miałaby racji bytu.

— To nie takie proste. Mój mąż na swój sposób mnie kocha i nie pozwala mi odejść.

— A mnie się wydawało, że w grę wchodzą duże pieniądze…

— Mam podpisaną intercyzę. W razie rozwodu nie dostanę nic, ale pieniądze niewiele mnie obchodzą — odparła.

Grzegorz miał jednak wrażenie, że nie mówi prawdy. Jej wzrok na jedną krótką chwilę uciekł gdzieś w przestrzeń, a to mogło świadczyć, że właśnie skłamała.

— To dlaczego znim jesteś? — drążył temat.

— Nie po to wychodziłam za mąż, aby się rozwodzić. — Prychnęła nieco urażona.

— Przepraszam — bąknął, chociaż miał wielką ochotę dodać, że nie po to również brała ślub, by zdradzać swojego partnera.

Postanowił zmienić temat na bardziej neutralny i poprosił, by opowiedziała mu trochę o interesach Imhoffów, w które się angażuje. Oczywiście najbardziej zależało mu na informacjach o fabrykach, które wykonywały zlecenia dla niemieckiego rządu i Bundeswehry, ale Amelia skupiła się na spółkach medialnych. A było tego sporo. Dzienniki, kolorowe magazyny, a nawet udziały w sieciach telewizyjnych świadczyły o tym, że rodzina Imhoffów nie tylko musiała być niezwykle bogata, ale także mogła mieć wpływ na kształtowanie opinii publicznej. Polityka jednak niezbyt interesowała Amelię, która obśmiewała tak zwaną zimną wojnę, uznając, że każdy kraj ma prawo mieć ustrój taki, jaki mu się podoba. Nie chciał prostować jej naiwnych wypowiedzi, wręcz przeciwnie, starał się omijać podobne tematy. Uznał, że jej lekkie podejście do pewnych spraw ułatwi mu zadanie irychło przekona ją, by dostarczyła mu kilku cennych informacji na temat zamówień realizowanych przez Imhoffów dla Bundeswehry. A musiał coś podrzucić swoim szefom, jeśli chciał pozostać w RFN-ie na dłużej.

Tego dnia, gdy ich znajomość przerodziła się w romans, spacerowali po jednym z parków i rozmawiali. W pewnej chwili zaczął padać rzęsisty deszcz. Gdyby było lato, mogłoby się to wydać nawet romantyczne, ale nastała wczesna wiosna, temperatura oscylowała wokół zera, a chwilami krople wody przeplatały się z płatkami topniejącego śniegu.

Złapał ją za rękę i powiedział:

— Zaraz będziemy cali mokrzy, taksówek jak na złość ani widu, ani słychu, atwój samochód stoi przy dworcu. Do mnie jest bliżej, chodźmy.

— Moja mama tak poznała swojego drugiego męża. — Roześmiała się. — Też padał deszcz.

— Ty masz już męża — mruknął.

— Ona też miała. — Amelia nie przestawała chichotać.

Do jego niewielkiego mieszkania dotarli w ciągu dziesięciu minut. Mimo tego oboje nawet bieliznę mieli mokrą. Grzegorz podał jej swój kąpielowy szlafrok.

— Mam tylko jeden. Damy mają pierwszeństwo.

To mogło być idealne popołudnie. Ona niekompletnie ubrana i rozbawiona, a on nastrojony romantycznie, bo oto znaleźli się sami w jego garsonierze, nie zaś w knajpie czy parku, gdzie zazwyczaj kręciło się mnóstwo ludzi. I wtedy zapytała drżącym głosem. Chciała, by brzmiało to beztrosko, a może nawet kurtuazyjnie, ale za cholerę jej ta sztuka nie wyszła.

— A co słychać u twojego brata, Karolka?

Zacisnął zęby.

— Karol jest moim kuzynem iraczej nie nazywam go bratem — wycedził. — Nasze relacje nie należą do najlepszych, więc nie wiem, co u niego słychać. Ale chyba wszystko dobrze, bo w przeciwnym razie rodzice albo siostra coś by mi powiedzieli.

— Ma kogoś? — zapytała cicho.

Zdenerwował się.

— On zawsze kogoś ma. Zazwyczaj dziwki. Co tydzień inną. Zadowolona?

— Nie złość się, po prostu pomógł mi, gdy przyjechałam do Polski, więc interesuje mnie, jak mu się wiedzie.

— Zapewniam cię, że dobrze — syknął.

— Grzegorz, czy ty jesteś zazdrosny? — zapytała cicho.

— Dlaczego miałbym być zazdrosny? — prychnął. — Przecież ty i ja jesteśmy jedynie przyjaciółmi. Po prostu nie lubimy się z Karolem i wkurza mnie rozmowa o nim.

— A dlaczego się nie lubicie? Igor mówił, że wychowywaliście się razem.

— Tak bywa, nawet jeśli mieszka się z kimś pod jednym dachem. Ty chyba powinnaś wiedzieć to najlepiej.

Źle to rozegrał. Mógł wmawiać jej, że nie jest zazdrosny, ale jego głos i każde wypowiadane przez niego zdanie świadczyły oczymś zgoła innym. Amelia podeszła do niego i nagle rozsunęła poły szlafroka. Po chwili mógł dokładnie obejrzeć jej drobne piersi, płaski brzuch i kępkę włosów na jej łonie.

— Przyjaciółmi? — Uniosła brwi. — My nie będziemy przyjaciółmi.

Nie chciał się zastanawiać, przed iloma mężczyznami Amelia się rozbierała ani nad tym, co wyprawiał z nią ten zwyrodnialec, Karolek. Dotknął opuszkiem jej sterczącego sutka, a potem stało się to, na co czekał przez tyle miesięcy. Kochali się zapamiętale na jego wąskim i twardym łóżku, ale żadne z nich nie zwracało uwagi na podobne niedogodności.

W pewnej chwili Amelia zerwała się z posłania i zaczęła nerwowo kręcić się po pokoju. Nago wyglądała jak bogini.

— Muszę jechać do domu. Mój mąż wraca wieczorem zMediolanu. Ubrania mam jeszcze trochę mokre… Co robić? Przecież nie pojadę w szlafroku. — Amelia zaczęła panikować.

— Nie wracaj do domu. Zostań ze mną. Na zawsze — odparł odurzony jej ciałem, zapachem i głosem.

— Nie wygłupiaj się, Grzegorz. Nic o sobie nie wiemy. Poza tym… to nie jest takie proste, jestem przecież mężatką — burknęła.

Zazwyczaj to on odpowiadał w podobny sposób swoim kochankom, a tymczasem teraz usłyszał coś takiego od kobiety, która tak bardzo namieszała mu w głowie.

— Nie spotkamy się więcej? — zapytał trochę przerażony.

Podeszła do niego i pocałowała go w usta.

— Spotkamy się. Wiem, że to, co zrobiłam, było złe, ale jesteś taki słodki…

— Czyli mam być twoją zabaweczką? — obruszył się.

— Grzegorz, posłuchaj, nie wiem, co będzie. Nie znamy się zbyt dobrze, ale bardzo, bardzo cię polubiłam. No i bardzo mi się podobasz. — Uśmiechnęła się, mrużąc oczy.

Patrzył na nią icoś ściskało go za gardło. Chciałby mieć Amelię tylko dla siebie, ale w tym momencie był gotów zgodzić się na każdy układ. Tłumaczył sobie, że Amelia ma rację. Niedawno się poznali, pierwszy raz poszli ze sobą do łóżka i naprawdę to nie był czas na planowanie wspólnej przyszłości. W normalnych okolicznościach zachowałby się dokładnie tak samo, ale sytuacja była niecodzienna, bo sama Amelia nie należała do kobiet, z którymi idzie się wieczorem do łóżka, a o poranku już się o nich nie pamięta.

Kobieta założyła wilgotne jeszcze ubrania, a potem zapytała ze śmiechem:

— Nie odprowadzisz mnie na taksówkę?

Był skupiony na obserwowaniu Amelii, więc nie pomyślał otak oczywistej sprawie, jak odprowadzenie kochanki na postój.

— Oczywiście, zaraz… Zaraz się ubiorę — wymamrotał i podniósł się z łóżka.

***

Od momentu, kiedy po raz pierwszy wylądował w łóżku z Amelią, minęły prawie trzy lata, a on właśnie jechał do Warszawy, ani na chwilę nie przestając o niej myśleć. Nie miał pojęcia, jak pani Imhoff tego dokonała, ale dosłownie jadł jej z ręki. Owszem, dostarczyła mu kilku cennych informacji i dokumenty zfabryk uzbrojenia Imhoffów, ale zrobiła to tylko dlatego, by został w RFN-ie. Zależało jej na Grzegorzu, ale widocznie nie aż tak bardzo, jak by sobie tego życzył, bo wciąż nosiła na palcu obrączkę i w dodatku dwa razy w tygodniu uczęszczała wraz z Andreasem Imhoffem na terapię małżeńską. Wściekał się na siebie, że godzi się na podobny układ, ale jaki miał wybór? Żadnego, bo nie wyobrażał sobie, że nagle przestaje widywać się z Amelią. Musiał nawet przełykać gorzką pigułkę za każdym razem, gdy wracał z Warszawy, a kochanka nie przestawała pytać o jego cholernego kuzyna.

Pociąg relacji Frankfurt nad Menem — Warszawa zatrzymał się we Wrocławiu iod razu jego przedział wypełnił się ludźmi. Ocknął się z drzemki, licząc, że gdy tylko skład ruszy ze stacji, ponownie będzie mógł oddać się rozmyślaniom o Amelii, a potem zaśnie i obudzi się dopiero w stolicy. Niestety, naprzeciwko niego usiadł jegomość, który najwyraźniej miał ochotę trochę sobie ponarzekać. Grzegorz nie palił się do rozmowy, więc ostentacyjnie wziął do ręki gazetę, tym samym dając do zrozumienia współpasażerowi, by ten poszukał sobie innego kompana do dyskusji.

Nie był w domu od czterech miesięcy, ale już po kwadransie rozmowy gadatliwego gościa z pozostałymi osobami z przedziału doszedł do wniosku, że sprawy w kraju idą coraz gorzej. Po dość krótkiej prosperity za pożyczone zzagranicy pieniądze, teraz nastąpiło tąpnięcie. Pojawiły się braki w zaopatrzeniu, przestoje na budowach się przeciągały, a zapowiadane trzy tysiące kilometrów autostrad miało ograniczyć się jedynie do dwupasmowej jezdni wiodącej z Warszawy do Katowic. Zatrudniono nawet żołnierzy przy jej budowie, by w końcu można było się nią poruszać. Ludzie byli już lekko rozgoryczeni i nie zważali na wypowiadane słowa.

— Gierek buduje sobie drogę do domu, żeby szybciej mu mijała podróż — warknął jegomość. — Co z tego, że mam samochód, jeśli jazda autem do Warszawy zajmuje mi trzy razy więcej czasu niż pociągiem? Pani kochana, jak człowiek się wpakuje do Łodzi, to nic tylko sobie może kamień u szyi uwiązać. To miasto jakby końca nie miało.

Siedząca obok kobieta kiwała ze zrozumieniem głową, chociaż ją trapiły zgoła inne problemy.

— Ja, proszę pana, to rzadko podróżuję, ale co się wystoję w kolejkach, to moje. Dobrze, że już jestem na emeryturze, bo inaczej nie byłoby co do garnka włożyć. Wczoraj, przykładowo, pięć godzin urzeźnika stałam i kupiłam tylko kilogram serdelowej i jakiegoś lichego kurczaka. Jakby mnie było stać, to na rynku bym kupiła, ale tam to już powariowali z tymi cenami.

— Tylko patrzeć, jak wszystko podniosą do góry. Za Gomułki też tak było. Najpierw pustki w sklepach, a potem jak przysolili z cenami, to człowiek nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać.

— Ja mam tysiąc dwieście emerytury, kilo szynki kosztuje osiemdziesiąt złotych, a i tak nie można dostać — utyskiwała kobieta.

W pewnej chwili mężczyzna nachylił się wstronę swojej rozmówczyni i powiedział cicho:

— Pani kochana, jak to zaraz wszystko pierdolnie, to nie będzie co zbierać. Ludzie w końcu wyjdą na ulice, a całe KC wywiozą z Warszawy na taczkach.

Grzegorz udawał, że nic nie słyszy. Starał się skupić na artykułach w gazecie. Jeden z reportaży opisywał kolejne etapy wojny w Libanie. Najpierw chrześcijanie napadli na muzułmanów, potem ci drudzy wzięli odwet. Nie miał pojęcia, dlaczego ten cudowny kraj, otwarty na zmiany, nazywany wrotami do Europy i tak tolerancyjny, że mógł stanowić dla wszystkich przykład, nagle stał się zarzewiem konfliktu. Cały Bliski Wschód drżał w posadach, zwłaszcza po wojnie Jom Kipur, kolejnej, która wybuchła pomiędzy Izraelem apaństwami arabskimi. Te ostatnie zaś coraz bardziej odsuwały się od Związku Radzieckiego, bo czuły się dużo pewniej w tamtej części świata. Można byłoby to nazwać lokalnymi konfliktami, ale te zbierały swoje żniwo także w Europie Zachodniej, w postaci ataków terrorystycznych. Grzegorz był na bieżąco, bo siedział w RFN-ie i widział, z jakimi problemami borykają się Niemcy, Włosi czy Francuzi. Tymczasem w Polsce jego rodacy mieli zupełnie inne bolączki.

Przewrócił kolejną stronę i przeczytał o wizycie Edwarda Gierka wRepublice Federalnej Niemiec, gdzie pierwszy sekretarz PZPR podpisał szereg umów i ściskał wiele dłoni, byle tylko Zachód udzielił Polsce kolejnych pożyczek. Jego plany wielkich inwestycji, rozwoju kraju, by „Polakom zaczęło żyć się lepiej”, legły w gruzach, a pierwszy sekretarz zdawał się widzieć tylko jedno rozwiązanie — następne pożyczki. Jednak jego ukłon w kierunku państw zza żelaznej kurtyny ani też list otwarty wielu polskich intelektualistów nie powstrzymały go, by umieścić w konstytucji punkt o wielkiej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim.

Grzegorz nie próbował nawet czekać na taksówkę, bo na postoju przed dworcem było już jakieś dwadzieścia osób. Pogoda była piękna, więc postanowił zrobić sobie długi spacer. Co prawda nie nadeszło jeszcze kalendarzowe lato, ale była już połowa czerwca i Łyszkin wolał przejść się do domu, aniżeli tłoczyć się w tramwaju albo stać godzinę na postoju. Jego walizka była dość ciężka, bo miał zamiar spędzić w Warszawie trzy tygodnie swojego urlopu iłudził się, że w tym czasie nie nastąpią żadne zmiany, a on będzie mógł bez przeszkód powrócić w lipcu do RFN-u. Podobało mu się tam nie tylko dlatego, że po ulicach jeździły auta, o jakich Polacy mogli pomarzyć, a sklepowe półki uginały się pod ciężarem towaru, ale tam przecież mieszkała i żyła kobieta jego życia, Amelia. Obiecała, że wyrwie się na kilka dni do Polski, by spędzić z nim trochę czasu, bo jak dotychczas łapali jedynie chwile. Spotykali się na godzinę, dwie, czasami na kilka, ale nigdy nie udało im się wyrwać życiu całego dnia czy nocy.

Wgapiał się w witryny i ogarnęło go przerażenie, ponieważ wszędzie tłoczyli się ludzie inarzekali, że nie dowieźli jeszcze cukru albo masła. Najgorzej wyglądało to przed sklepami mięsnymi. Półki i haki były puste, zaś klienci ustawiali się w wielometrowych kolejkach, żywiąc nadzieję, że zaraz coś „rzucą”. On będzie miał przywilej kupowania w resortowych sklepach, gdzie zaopatrzenie było o wiele lepsze niż w normalnych, i nawet poczuł się nieco głupio, patrząc na zmęczonych i załamanych ludzi. Wychodzili z pracy i zamiast odpoczywać stali wogonkach. A co będzie, gdy nastanie zima i nadejdzie wielostopniowy mróz? Widział udręczone twarze matek z małymi dziećmi i starców opierających się o swoje laski i wyciągających głowy, by dostrzec, co właśnie przywieziono do sklepu. „Kolejka dla uprzywilejowanych”, tak to nazywano, była równie długa, co ta normalna. I nagle następowało poruszenie, tłum zaczynał się ścieśniać i napierać na sklepową ladę, bo właśnie sprzedawczynie zaczęły ustawiać metalowe kosze z mięsem iwędliną.

Dotarł do swojego mieszkania, w którym nie był od tak dawna, i położył się na tapczanie. Pomyślał, że jeśli Amelia w końcu rozejdzie się z mężem i zwiąże z nim, nigdy więcej nie będzie musiał oglądać podobnych obrazków, jak te dzisiaj, bowiem pewnego dnia zostanie na Zachodzie na zawsze. Miał w nosie, co powie na to ojciec albo jak zareagują jego zwierzchnicy. Chyba pierwszy raz postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Na miłość.

2. Warszawa,1976

Eulalia Wielopolska położyła siatkę na kuchennym stole i powiedziała do siedzącego przy nim Krzysztofa:

— Kupiłam żeberka itrochę salcesonu. Coraz marniejsze to zaopatrzenie…

— Powinnaś być wdzięczna ojcu, że nie musisz stać w tych gigantycznych kolejkach, jak inni — burknął pod nosem.

Od prawie trzech lat byli małżeństwem i wychowywali wspólnie małego Łukasza, którego Eulalia spłodziła nie wiadomo z kim. Być może ona doskonale to wiedziała, ale nigdy nie podzieliła się tą informacją ani z mężem, ani chyba też ze swoimi rodzicami.

Żyli osobno, sypiali w różnych łóżkach, a Krzysztof jedynie udawał męża i ojca. Nie traktował chłopca źle, w końcu to nie była jego wina, że matka puszczała się na prawo ilewo, ale nie okazywał mu przesadnej czułości. Tylko czasami, gdy dzieciak lgnął do niego, brał go na kolana albo siadał z nim na dywanie i bawił się klockami. Pozę dobrego i oddanego męża przybierał, gdy razem wychodzili do Kesslingów, jego rodziców albo do znajomych. Ten dziwny małżeński kontrakt miał trwać co najmniej pięć lat i Krzysztof odliczał dni, kiedy w końcu będzie mógł wystąpić o rozwód. Taką umowę zawarł nie ze starym Kesslingiem, ale z Eulalią, która zdawała się męczyć z nim równie mocno, co on z nią.

Wdniu ich ślubu, gdy stanęła przed nim w długiej białej sukience i welonie, wyglądała przepięknie. Miał wrażenie, że za chwilę pęknie mu serce, bo gdyby Eulalia miała inny charakter i kochała go, jak przystało na pannę młodą, byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Tymczasem miał zostać zakładnikiem rodziny Kesslingów zamiast radosnym małżonkiem.

— Przepraszam, Krzysiu — powiedziała cicho.

Popatrzył na nią. Broda zaczęła jej drżeć, a w oczach pojawiły się łzy.

— Przestań, rozmażesz się — mruknął wówczas, chociaż nawet mu trochę żal zrobiło się tej dziewczyny. Ona także musiała pójść do urzędu stanu cywilnego i przyrzekać mężczyźnie, którego nie lubiła, a nawet którym chyba trochę pogardzała.

— Posłuchaj, będziesz mógł mieć romans z Gosią… Wiem, że chciałeś do niej wrócić. Słowa nie powiem — wyszeptała drżącym głosem.

— Ona nie jest taka wyzwolona jak ty — warknął. — Zresztą twój stary obdarłby mnie ze skóry.

— Krzysiu, wytrzymaj chociaż kilka lat. Obroń dyplom, apotem coś wymyślę, żebyśmy mogli się rozwieść. Potraktuj to jako szansę na spokojne studiowanie, aplikację… Będę dla ciebie dobra. — Eulalia chyba dopiero w tym momencie zrozumiała, jak wielką krzywdę mu zrobiła.

Dotrzymała słowa. Mógł robić, co chciał, a ona bez szemrania dbała o niego i dom. Tylko niekiedy, gdy patrzył na nią, a ona tego nie widziała, dostrzegał, jak bardzo gaśnie w oczach. Z radosnej, żywiołowej dziewczyny stała się zgorzkniałą młodą kobietą, której życie wywróciło się do góry nogami. Skończyły się imprezy, beztroska egzystencja, a pojawiły się obowiązki i małżonek, który jej nienawidził. Właściwie to nie była prawda, nie potrafił jej nienawidzić, chociażby zuwagi na to, co kiedyś razem przeżyli, ale nigdy nie zdobył się, by powiedzieć jej coś miłego. Albo zaprzeczyć, gdy mówiła mu o tym, że rozumie jego złość i pogardę do niej. Czuł jednak tak ogromny żal do swojej żony, że nie potrafił okazać jej sympatii, nawet gdy widział, jak bardzo się stara.

Kiedy wprowadzili się do ich nowego mieszkanka, za które niejedna para dałaby się pokroić, Eulalia nie miała pojęcia ani o gotowaniu, ani też o innych zajęciach w domowym gospodarstwie, bowiem dotychczas we wszystkim wyręczała ją matka albo gosposia. Ona jednak nakupiła sobie książek kucharskich, jak również poradnik Gumowskiej —ABC dobrego wychowania, z którego uczyła się, jak zostać idealną panią domu.

— Od prawie trzech lat nie robię nic innego, tylko jestem wdzięczna. Tobie, bo się ze mną ożeniłeś, ojcu, że nas utrzymuje, matce, bo pomaga mi przy dziecku, sąsiadowi, ponieważ codziennie znosi mi wózek na parter, i Adelci, że udziela mi telefonicznych porad, jak zrobić galantynę albo klarowny rosół! — krzyczała Eulalia. — Ale ani razu nikt się nie zastanowił, co ja czuję. Niczego nie widzisz, chociaż codziennie masz obiad podstawiony pod nos, a twoje koszule wtajemniczy sposób lądują w szafie uprane i wyprasowane. Nie martw się, twoje więzienie niedługo się skończy i myślę sobie, że łatwiej byłoby nam przez to wszystko przejść, gdybyśmy chociaż odrobinę się lubili. Nie wiem, jak jeszcze mogłabym ci wynagrodzić to, co się stało… Jeśli ty masz jakiś pomysł, powiedz mi o tym.

Zostawiła nierozpakowaną siatkę i zdziwionego wybuchem matki Łukaszka, po czym uciekła do pokoju, który dzieliła z synem, i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Mówiła prawdę. Oprócz dnia, w którym się pobrali, Krzysztof ani razu nie pomyślał o jej uczuciach. Uznał, że Kesslingowie zbudowali im złotą klatkę, wktórej Eulalia musi się odnaleźć, chociaż zapewne nie jest to życie, o jakim marzyła.

Spojrzał na Łukasza, który chyba wystraszył się krzyków, i wziął go na ręce. Zaczął przechadzać się z nim po pokoju i jakby dopiero teraz dostrzegł panujący wokół porządek, gustowne bibeloty, dobry telewizor i połyskujące w słońcu meble, na których próżno było szukać chociażby pyłku. Nawet gdy od czasu do czasu odwiedzali ich znajomi z jego uczelni i zachwycali się mieszkaniem, nie potrafił tego wszystkiego docenić. Nagle dotarło do niego, że właściwie Eulalia mogłaby uchodzić za wzór małżonki. I miała rację, jeśli będą podchodzili do siebie zsympatią i szacunkiem, łatwiej im będzie znieść ich niechciane małżeństwo.

Chłopiec był chyba zmęczony, bo po kilku minutach zaczął trzeć oczy. Krzysztof otworzył cicho drzwi do małego pokoju i ułożył Łukasza w łóżeczku. Zerknął na tapczan. Eulalia leżała i przytulała do siebie poduszkę, jakby chciała w tym miękkim przedmiocie odnaleźć odrobinę ciepła. Usiadł przy niej i powiedział:

— Masz rację. Jeśli się polubimy, nasze życie może być całkiem przyjemne.

Odwróciła się do niego plecami.

— Dzisiaj nie będzie obiadu — mruknęła.

— Nie szkodzi. Gdy mały wstanie, możemy pójść coś zjeść do baru… Albo wiesz, co, zaproszę was do restauracji. Nigdzie razem nie wychodzimy. Co ty na to?

Eulalia zerwała się z tapczanu i zaczęła się rozglądać po pokoju.

— Coś się stało? — zapytał zdziwiony.

— No masz! Przecież muszę włosy umyć i wysuszyć… Iwyprasować sukienkę. Pójdę w tej niebieskiej… Albo nie, w żółtej. Dzisiaj jest taka piękna pogoda.

Uśmiechnął się do niej.

— To leć do łazienki, a ja zajmę się małym, gdyby się obudził.

Cmoknęła go w policzek.

— Kochany jesteś — powiedziała, a potem wybiegła z pokoju.

Kiedy wyszli z domu, postanowił, że to on będzie prowadził wózek, Eulalia zaś ma trzymać go pod rękę. Zgodziła się bez wahania i posłała mu pełny wdzięczności uśmiech. A on poczuł się jak ostatnia świnia, bo jego żonie tak niewiele było trzeba, by szczęście odmalowało się na jej twarzy, on zaś robił wszystko, by nie była szczęśliwa ani przez chwilę. Stwierdził także, że swoim chłodnym zachowaniem karał nie tylko swoją małżonkę, ale również siebie, każdego dnia powtarzając sobie, jak wielką krzywdę mu uczyniono. Inie chodziło o Gosię, bo po kilku miesiącach już nawet o niej nie myślał, ale o to, że ktoś zmusił go do niechcianego małżeństwa i wychowywania cudzego syna.

Niemal każdy mężczyzna zerkał na Eulalię pożądliwym wzrokiem. Może dlatego, że jego żona była naprawdę piękną kobietą. Ona jednak zdawała się tego nie zauważać, koncentrując na zdawkowej rozmowie z Krzysztofem. W pewnej chwili powiedziała:

— Wiesz, odkąd jesteśmy małżeństwem, z nikim nie spałam.

— Po co mi to mówisz? — burknął, bo on także postanowił być wierny Eulalii. I nie dlatego, że czuł się do tego zobowiązany, ale najnormalniej w świecie bał się starego Kesslinga. Gdyby przespał się zjakąś dziewczyną, a jego teść dowiedziałby się o tym, z pewnością miałby ogromne kłopoty. Jednak Eulalia wcale nie musiała o tym wiedzieć.

— Bo brakuje mi tego. — Zmarszczyła nos.

— Uwodzisz mnie? — W końcu się roześmiał.

— No wiesz! Minęło dwa i pół roku, a ty dopiero to zauważyłeś — westchnęła.

— W łóżku jest najpiękniej, kiedy dwoje ludzi się kocha. — Spoważniał.

— Kiedyś się kochaliśmy, możemy sobie wyobrazić, że to dopiero nasz pierwszy raz…

— Zdradzałaś mnie — odparł zupełnie spokojnie.

— Byłam głupia.

— Ale nadal mnie nie kochasz.

— Ty mnie też nie, więc jesteśmy kwita. A właściwie dokąd idziemy?

— Zapraszam cię, moja piękna żono, do Soplicy.

— Do hotelu Forum? — zdziwiła się i zapytała przewrotnie: — Piękna żono? Od kiedy?

— Piękna zawsze byłaś, tylko charakter masz paskudny. — Roześmiał się.

Doszedł do wniosku, że może sobie pozwolić na takie szaleństwo, zwłaszcza iż nigdy nie zabrał Eulalii w podobne miejsce. Noc poślubną jego żona przepłakała, a on przesiedział na krześle, upijając się do nieprzytomności. Podróż poślubna także nie odbyła się, bo oboje mieli zajęcia na uczelni. Tylko że on studiował nadal, ona zaś wzięła urlop dziekański, potem zaś na studia już nie wróciła.

Zajęli stolik. I tutaj, w luksusowej restauracji, podobnie jak to było na ulicy, widział spojrzenia mężczyzn. Patrzyli na jego żonę z zachwytem, a na niego z zazdrością. Dawno nie czuł się tak dobrze i pomyślał, że poprawne relacje z Eulalią mogą wpłynąć na jego nastrój, a ostatnio był mocno przygnębiony. I nie tylko zuwagi na udawane małżeństwo, ale także zagryzał się wciąż faktem, że potrącił człowieka i uciekł z miejsca wypadku, tym samym skazując go na śmierć.

— Eulalia, Krzysiek! — Usłyszeli głos jednego z ich znajomych.

Odkąd przestali bywać na szalonych imprezach dzieci dygnitarzy partyjnych czy szefów zjednoczenia, nie mieli kontaktu z nikim z tego towarzystwa.

— Cześć, miło cię widzieć, Marek — powiedział Krzysztof.

— Jesteście nam winni imprezkę, w końcu tak po cichu się hajtnęliście, że nawet nie było kiedy tego opić. A ty, Krzychu, nawet żeś kawalerskiego nie zorganizował — wytknął mu.

— W ciąży nie nadawałam się do niczego. — Eulalia machnęła ręką.

— Wyglądasz jak milion baksów, Eulalio. Małżeństwo i macierzyństwo wyraźnie ci służą. Jakbyś się nudziła, to wiesz, gdzie możesz mnie znaleźć.

— Nie nudzę się. — Uśmiechnęła się promiennie. — Przy takim brzdącu to po prostu niemożliwe. Jeśli jednak będziemy mieli zKrzysiem jakąś wolną sobotę i wyślemy małego do dziadków, to może się odezwiemy.

Markowi zniknął uwodzicielski uśmiech z twarzy. W końcu swoje zaproszenie skierował jedynie do Eulalii, ta jednak podkreśliła, że w jej życiu coś się jednak zmieniło. Krzysztof był jej za to wdzięczny, bo nie lubił uchodzić za rogacza i frajera, nawet jeśli jego małżeństwo z Eulalią funkcjonowało jedynie na papierze.

— Pewnie — bąknął pod nosem Marek, po czym pożegnał się pośpiesznie i wrócił do stolika, który dzielił z kilkoma kompanami.

Eulalia dotknęła dłoni Krzysztofa i powiedziała:

— Przepraszam, nie powinnam wypowiadać się za ciebie, ale chciałam, żeby już sobie poszedł. To nasz dzień.

— Nie przepraszaj. To ja powinienem ci podziękować… Za lojalność.

— Widzisz, nie jestem taka zła. — Puściła do niego oko.

***

Krzysztof Wielopolski nie miał pojęcia, czy sprawiła to romantyczna atmosfera czy też uciążliwy celibat, ale tego dnia, gdy zabrał Eulalię do hotelu Forum, zapragnął się z nią kochać. Nie tylko dlatego, że wyglądała — jak to określił jej znajomy — jak milion dolarów, ale okazała się całkiem fajnym kompanem. Dziewczyna naprawdę się zmieniła. Nie była już rozkapryszonym, roszczeniowym dzieciakiem bogatego ojca, ale młodą kobietą, która próbowała odnaleźć się w niezwykle trudnej sytuacji.

Kiedy wracali do domu, zdecydował po raz pierwszy zadać jej pytanie, które od czasu do czasu go nurtowało.

— A ojciec Łukasza nie wyraża chęci, by się z nim widywać?

— Ojciec Łukasza jest draniem i ma w nosie mojego synka. Ma swoją rodzinę, od mojej niech lepiej trzyma się z daleka — wycedziła.

— Ale wie, że to jego syn?

Eulalia pokiwała głową.

— Powiedziałam mu… Ale jemu wygodniej sądzić, że ojcem jest ktoś inny. Musiałabym wypowiedzieć mu wojnę, ale nie chcę tego. Łukaszek po prostu nie będzie miał ojca, a wpapierach ty nim jesteś. Nie wiem, co mu powiem, jak podrośnie — westchnęła. — Chyba prawdę, bo jakże mu wytłumaczę, że rozstałeś się nie tylko ze mną, ale także z nim?

— Twój synek nie jest winny temu, że obaj jego ojcowie to dranie. — Uśmiechnął się smutno i dodał: — Eulalio, naprawdę staram się go pokochać, ale ta cała sytuacja… To jest dla mnie za trudne.

— Wiem, że się starasz. Widzę to i doceniam, ale nie mogę mieć do ciebie pretensji, że nie okazujesz mu tyle czułości, ile bym chciała. W końcu on nie jest twój.

— Ale fajny z niego dzieciak. I bardzo mądry jak na swój wiek. — Uśmiechnął się, by jakoś pocieszyć Eulalię.

— Po mamusi, bo przecież po kim innym by taki był. — Zmarszczyła nos.

Wrócili wtedy do domu w doskonałych nastrojach i chyba pierwszy raz, odkąd się pobrali, spędzili wieczór razem. Siedzieli na kanapie w dużym pokoju, która była jego miejscem do spania, ioglądali telewizję, od czasu do czasu zajmując się na zmianę Łukaszkiem. A kiedy ten w końcu zasnął, Eulalia zapytała:

— Mogę się do ciebie przytulić? Jak do męża?

— Pewnie, w końcu nim jestem. Trochę wybrakowanym, ale jednak.

— Jedyną twoją wadą jest to, że mnie nie kochasz, z resztą jakoś sobie poradzę — powiedziała i oparła głowę o jego ramię.

Objął ją i poczuł zapach szamponu, którego Eulalia używała, odkąd sięgał pamięcią. Od razu przypomniał sobie ich szalone noce i rzeczy, jakich nigdy wcześniej ani później nie robił z żadną dziewczyną. Pomyślał, że jest kompletnym idiotą, bo miał przy boku idealną kochankę, zktórą nie chciał przez prawie trzy lata figlować tylko dlatego, iż czuł się urażony i wykorzystany.

— Zrzuć z siebie tę elegancką sukienkę, Eulalio — szepnął.

— Musisz wiedzieć, że mam rozstępy po ciąży, a moje piersi nie są tak jędrne, jak kiedyś — jęknęła.

— Za to masz fajniejszy charakter, przy którym twoje rozstępy nic nie znaczą — powiedział.

— Ja jedynie próbuję być szczęśliwa…

— Spróbujmy więc tego razem. Zobacz, ile młodych par może pochwalić się własnym mieszkaniem, samochodem i zagranicznymi ciuchami? Niewiele… Cieszmy się, że nie musimy borykać się z problemami, które są udziałem wielu innych ludzi. Zwłaszcza że za dwa lata minie nasz termin ważności.

— Właśnie — wtrąciła. — Wykorzystajmy te dwa lata najlepiej jak potrafimy.

Po chwili zdjęła z siebie sukienkę i pozostała w samej bieliźnie. I jak zawsze wyglądała bajecznie.

***

Nazajutrz rano, zaraz po przebudzeniu, Krzysztof Wielopolski zadzwonił do swoich rodziców. Była sobota, więc miał nadzieję, że zastanie któreś z nich w domu.

— Mamo… — powiedział, gdy usłyszał w słuchawce głos Zofii Wielopolskiej. — Mogę dzisiaj przywieźć do was Łukaszka? Muszę nadrobić zaległości, a pierwszy egzamin mam we wtorek.

Matka zgodziła się bez wahania. Uwielbiała Łukasza, żyjąc w przekonaniu, że jest jej prawdziwym wnukiem. Zaakceptowała także Eulalię, w przeciwieństwie do ojca, który nigdy nie nazywał jej synową, ale „córką partyjnego kacyka”. Oczywiście gdy ta nie słyszała. Krzysztof nigdy nie bronił żony, ponieważ nie traktował jej w ten sposób. I nie zamierzał, nawet jeśli od czasu do czasu spędzą ze sobą noc.

— Naprawdę będziesz się uczył? — zapytała zaspanym głosem Eulalia, gdy skończył rozmowę z matką. — Przecież bez przerwy siedzisz nad książkami…

— Nie takie zaległości miałem na myśli. — Zaśmiał się i przyciągnął do siebie żonę.

— Zaraz wstanie Łukasz. — Ziewnęła.

— Może zdążymy — szepnął.

Uśmiechnęła się i przytuliła do niego. Po chwili usłyszeli głos Łukasza wołającego mamę. Dziewczyna westchnęła i sięgnęła po szlafrok.

— Weź mamie te żeberka, co wczoraj kupiłam. I kilka konserw turystycznych. Ona na pewno nie ma czasu stać w ogonkach.

— Ucieszy się, ale dzisiaj razem do nich pojedziemy. Nie chcę, żeby myśleli, że między nami jest coś nie tak.

— Twój ojciec mnie nie cierpi — westchnęła.

— No cóż, twoi starzy też za mną nie przepadają, chociaż sami wybrali mnie na zięcia.

Zofia Wielopolska rzeczywiście ucieszyła się, gdy synowa wręczyła jej siatkę z wiktuałami. Do mięsa i puszek Eulalia dorzuciła jeszcze kawałek szynki konserwowej i pętko kiełbasy podwawelskiej. Kobieta przytknęła szynkę do nosa i wymruczała:

— Nie pamiętam, kiedy jadłam szynkę. Zanim wogonku przyjdzie moja kolej, zostają tylko jakieś ochłapy.

— Towary ze sklepu z żółtymi firankami — mruknął Szymon Wielopolski, nawiązując do miejsc, w których zaopatrywali się dygnitarze partyjni i wojskowi i gdzie nigdy nie brakowało towarów dla zwykłych śmiertelników zazwyczaj niedostępnych bez kolejki.

Wielopolska szturchnęła go łokciem i żeby uciszyć małżonka, zaprosiła Krzysztofa i Eulalię do pokoju i poczęstowała ciastem drożdżowym.

— Wyglądacie jak dwa gołąbki — powiedziała czule. — Aż miło popatrzyć.

— Nic dziwnego, skoro nie mają żadnych zmartwień — burknął Szymon.

— Naprawdę wolałbyś, żebyśmy je mieli, tato? — obruszył się Krzysztof.

— Nie, synu, ale to nie jest prawdziwe życie. Jak macie nauczyć się walczyć o byt, jeśli Kesslingowie wszystko podstawiają wam pod nos?

— Tylko na czas studiów i aplikacji Krzysia — bąknęła niepewnie Eulalia.

— Boję się, moja droga, że wtedy wasza piękna miłość się skończy, bo na początku Krzysiek będzie zarabiał grosze, aty nie nawykłaś do skromnego życia — odparł zupełnie spokojnie Szymon.

Eulalia zerknęła na męża, bo jej teść był bliski prawdy. Jednak ich rozstanie miało nie mieć nic wspólnego z sytuacją materialną.

— Trochę optymizmu, tato — powiedział Krzysztof bez przekonania. — Może nie będzie tak źle.

Stary Wielopolski już nic więcej nie dodał, ale chyba tylko dlatego, że kolejny raz oberwał kuksańca od swojej żony. A Krzysiek poczuł się, jakby ojciec w niego nie wierzył. Może słusznie, bo on i matka musieli wychowywać dziecko, mieszkając w ciasnym pokoju w akademiku i wyżyć ze stypendium. On miał o niebo lepiej, a jednak chwilami miałby wielką ochotę znaleźć się wsytuacji swoich rodziców. Może byli biedni i musieli ciężko pracować na każdą łyżkę czy talerz, bo nie mieli nikogo, kto mógłby ich wesprzeć, ale przynajmniej posiadali coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze. Miłość.

3. Warszawa,1976

—Panie, co się pan tak pchasz. Podobam się panu czy co? — zrugała Kostka leciwa kobieta.

Kolejny raz w tym tygodniu próbował kupić chociaż kawałek wędliny. Marzyła mu się pachnąca kiełbasa, najlepiej krakowska sucha albo jałowcowa, chociaż tej drugiej od dawna nie widział na sklepowych hakach.

— Bardzo mi się pani podoba, ale wcale się nie pcham, tylko ci z tyłu na mnie napierają — jęknął i otarł pot z czoła.

Była połowa czerwca, tego dnia panował wyjątkowy upał i kiedy w końcu udało mu się wejść do sklepu, poczuł, jak wielki zaduch w nim panuje.

— To jak pan tak już tu stoisz, zobacz, co rzucili, bo ja za niska jestem inic nie widzę — powiedziała kobieta.

Kostek wyprostował się i usiłował dostrzec, czym wypełniono pojemniki, które właśnie przytargały sprzedawczynie.

— Jakieś mięso i jakąś kiełbasę.

— Panie, tyle to i ja wiem, w końcu u rzeźnika stoimy. Ale jakie mięso? Może łopatka? Albo karkówka?

Nie miał pojęcia, jak wygląda łopatka albo karkówka. Nawet jeśli udawało mu się dostać jakiś kawałek mięsa, najczęściej brał to, co podała mu ekspedientka, a potem i tak wymieniał się z sąsiadką na wędlinę. Obiady jadał w stołówce, a posiłki przygotowywane przez Bożenkę, jego bratową, pozostały jedynie mglistym wspomnieniem.

— Nie wiem — powiedział rozpaczliwie. — Przecież każde wygląda tak samo.

— Ot, żona musi mieć zpana pociechę. — Kobieta zarechotała.

— Nie mam żony — mruknął.

— To co pan będziesz z tym mięsem robił, jak pan nawet nie wiesz, co kupujesz?

— Zamienię na konserwy.

— Dobrze, to ja panu powiem, co masz pan kupić i się zamienimy. Przecież znowu pod wydział dają, a ja mam czworo dzieci. Na mięsie przynajmniej gar zupy ugotuję albo gulasz przyrządzę.

— Tylko nie na parówkową, bo mi już bokiem wychodzi. Tak jak twaróg i dżem śliwkowy.

— Ja to pierogi z twarogiem robię, moje dzieci bardzo lubią.

— Pani, kiedy ja nie wiem, jak schab w całości wygląda, to myśli pani, że mam pojęcie, jak zrobić pierogi? — Roześmiał się.

— Musi się pan ożenić.

— To już wolę wtryniać ten twaróg — westchnął.

W końcu nadeszła jego kolej i zrobił zakupy według wskazówek kobiety stojącej obok.

— Kilogram karkówki — wysapał Kostek.

Ekspedientka rzuciła na wagę kawałek mięsiwa, ale stojąca obok niego kobieta krzyknęła:

— Przecież to sam tłuszcz! Jak chłop stoi w kolejce, to myśli pani, że można mu byle gówno wcisnąć.

Udręczona sprzedawczyni nie powiedziała ani słowa, tylko wyjęła zpojemnika kolejny kawałek.

— Może być? — zapytała, trzymając w dłoni rzeźnicki nóż w taki sposób, jakby zamierzała potraktować nim niesforną klientkę.

— No, już lepszy — burknęła kobieta. — I kilo podgardla da pani. Tylko ładne jakieś…

Kostek wyszedł z mięsnego półżywy. I pełen podziwu dla tych, którzy niemal każdego dnia musieli stoczyć podobną batalię. A z tygodnia na tydzień sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna.

— Wszystko do ruskich wysyłają, a my musimy żreć ochłapy — warknęła kobieta, która pomagała mu w zakupach, az którą właśnie dokonywał wymiany mięsa na wędlinę.

Jakiś mężczyzna stojący w ogonku jeszcze na zewnątrz sklepu zarechotał i powiedział:

— Pani, mięsa nie ma, bo mamy Świnoujście, a nie mamy Świniodojścia.

— Uuu… — Kobieta pokręciła głową. — Dla pana to chyba tylko kości i salceson zostanie.

— Dobre i to. — Wzruszył ramionami. — Chociaż wolałbym polędwicę i cielęcinę.

— Panie, cielęciny to ja od miesięcy nie widziałam.

— A Gierek tyle nam naobiecywał… — westchnął mężczyzna.

— Oni tylko obiecują, a potem wszystko na Wschód pchają itrochę zostawiają dla swoich. A reszta niech żre kartofle.

— Święte słowa, pani kochana — odrzekł mężczyzna i zapalił papierosa, by jakoś rozproszyć nudę podczas stania w kolejce.

Takie sceny coraz częściej można było oglądać przed stołecznymi sklepami i niewiele osób miało jeszcze jakieś złudzenia, że może być lepiej. Propaganda robiła swoje, a Gierek nawet składał wizyty na Zachodzie, by zdobyć kolejne środki finansowe dla kraju, ale nikt już chyba nie wierzył w jego zapewnienia o „przejściowych trudnościach”. Nagle ta rozpędzona przez niego machina zaczynała wytracać swój impet i było kwestią tygodni, jeśli nie dni, gdy zupełnie się zatrzyma.

W jego redakcji szeptano, że lada chwila rząd ogłosi podwyżki ibędą one jeszcze większe niż te, które zaserwował im Gomułka w siedemdziesiątym roku. A wywnioskowano to po tym, bo na komendach milicji utworzono specjalne sztaby, które szykowały się do tłumienia ewentualnych protestów robotniczych. Podobnie wyglądało to w wojsku i w ZOMO. Organizowano manewry i wszyscy byli postawieni w stan najwyższej gotowości.

Po powrocie do domu Kostek otworzył okno, a potem padł na tapczan. Zdołał jedynie wyciągnąć z siatki kawałek zwyczajnej izjadł go na zimno i bez chleba. Od razu pomyślał o Kesslingu, który zapewne zaopatrywał się w specjalnych sklepach, a nawet jeśli i tam bywało krucho z zaopatrzeniem, przywoził z zagranicy puszki z szynką, niedostępne w Polsce salami czy inne rarytasy, októrych on mógł jedynie pomarzyć. A najgorsze było to, że mimo zgromadzonego przez Kostka materiału dowodowego na przekręty Kesslinga, ten wciąż miał się dobrze. I nie dlatego, że ktoś na bardzo wysokim szczeblu postanowił uratować tyłek temu przestępcy, ale to dziennikarz pewnego dnia sobie odpuścił. Nie wystraszył się rzezimieszków Kesslinga, ale zrobił to z uwagi na Szymona Wielopolskiego. Córka Kesslinga została bowiem synową mecenasa, a zatem Kesslingowie i Wielopolscy stali się poniekąd rodziną. Jakże więc mógł podłożyć świnię zacnemu adwokatowi i zrobić krzywdę jego synowi i wnuczkowi? Szymon pomógł mu kiedyś, tak samo jak Bożence, która od dwóch lat nosiła dumnie nazwisko Piotrowska i urodziła Ludwikowi syna. Stwierdził, że jest tyle innych afer w Polsce, iż nie musi zajmować się akurat tą. Zwłaszcza że nie było dnia, żeby któraś zgazet nie donosiła o jakimś szwindlu. Partia przestała oszczędzać nawet swoich, bowiem należało znaleźć winnych zaistniałej sytuacji, a ta prezentowała się nieciekawie. Dlatego w dobrym tonie było mieć w swoim mieście czy wsi jakąś aferę gospodarczą, by rząd mógł oskarżycielsko wskazać: „To oni przyczynili się do kryzysu gospodarczego, a nie my”.

Dał sobie więc spokój z Kesslingiem, tym bardziej że Stroński podsunął mu pewien ciekawy temat i Kostek pomiędzy pisaniem artykułów o drobnych łapówkarzach i nierzetelnych księgowych zajął się naprawdę grubą sprawą, bowiem dotyczyła ona przestępców ściganych przez władze zachodnioniemieckie iInterpol, którzy znaleźli schronienie w Polsce.

Z Beatą rozstał się definitywnie. Tym razem nawet nie chciał usprawiedliwiać jej paskudnego czynu. Chciała wrobić w kradzież jego przyszłą bratową, podejrzewając, że ma romans z Kostkiem. Gdyby nie czujność Bożenki, mogło to się bardzo źle skończyć. Narzeczona Ludwika nie tylko straciłaby pracę, ale także stanęłaby przed sądem.

Nic nie tłumaczyło Santorskiej. Ani chora namiętność, ani też troska o niego. Próbowała go przepraszać. Jak zawsze, gdy zrobiła coś głupiego, ale nie chciał jej słuchać. Odchorował rozstanie z nią, ale postanowił, że ta kobieta już nigdy nie będzie wodziła go za nos i wtrącała się wjego życie. Chyba w ogóle miał dosyć kobiet. Wszystkich. Od czasu do czasu mógł się z jakąś przespać, ale żaden poważny związek nie wchodził w grę. Nie chciał kolejny raz zostać zniewolony przez jakieś chore uczucie. Ludwik, jego brat bliźniak, próbował go przekonać, że Beata jest przykrym wyjątkiem i warto mieć przy boku ukochaną, ale dla Kostka każda dziewczyna miała twarz Santorskiej i niczym się od niej nie różniła.

***

Sprawa, którą podsunął mu Stroński, wyglądała naprawdę ciekawie. Dziwił się jednak, że milicja sama się nią nie zajęła. Śledczy westchnął wówczas i odrzekł:

— Ktoś próbuje to zatuszować. Pewnie umoczeni są jacyś oficjele. Musiałem odpuścić, ale może panu się uda…

— Obawiam się, że będzie jak z podobnymi tego typu sprawami. Wezwą mnie na dywanik i nakażą, bym wyjechał do jakiegoś PGR-ui opisał tamtejszego prezesa, który ukradł pięćdziesiąt kilogramów mięsa albo tonę zboża — westchnął Kostek.

— Może zanim się dowiedzą, czego pan szuka, dadzą panu pewną swobodę. Władza potrzebuje afer, a ta będzie się do tego świetnie nadawała.

— A co pan o niej wie?

— Jest takich trzech braci. Janoszowie się nazywają. Od lat sześćdziesiątych przebywali w RFN-ie. Jeden z nich nadal tam siedzi, dwaj strasznie nawywijali i gdzieś się ulotnili. Najpewniej do Polski. Jednak nie to jest w całej sprawie najistotniejsze. Dowiedziałem się nieoficjalnie, że ów człowiek pod koniec lat sześćdziesiątych wwiózł na teren naszego kraju przynajmniej dwa wagony klejnotów, złota i innych luksusowych dóbr. Przez jakiś czas stały na bocznicy wKatowicach, a potem w czarodziejski sposób wyparowały. Dasz pan wiarę? Dwa wagony… I nie przeczyta pan o tym w żadnej gazecie. Ich nadawcą był podobno jeden z braci Janoszów, o którym z kolei pisała prasa niemiecka. Rzekomo dopuścił się na terenie RFN-u szeregu przestępstw. Niby to kraj zza żelaznej kurtyny, ale do licha, Gierek był tam ostatnio iściskał dłonie niemieckim oficjelom. Z pewnością taka sprawa nie przyniosłaby korzyści w normalizacji stosunków z RFN-em.

— Myśli pan, że wierchuszka nie słyszała o tej sprawie? — zdziwił się Kostek.

— Nie wiem, naprawdę trudno mi powiedzieć, ale poprzednie afery, w których uczestniczyli funkcjonariusze SB, zakończyły się dla nich wydaleniem ze służby i wyrokami więzienia. Może i teraz jakaś grupa z tego resortu postanowiła się wzbogacić. — Stroński wzruszył ramionami.

— Może wywiad? — zapytał ściszonym głosem.

— A któż inny mógłby swobodnie poruszać się za granicą? — odpowiedział pytaniem Stroński. — Ale, panie Kostku, bardzo proszę, jeśli okaże się, że władze MSW otym wiedziały i nie reagowały, niechże pan się od razu wycofa.

— Bo znowu ukręcą łeb aferze?

— Bo mogą ukręcić go panu — zakończył złowróżbnie Stroński.

***

Naczelny na początku nie był zbytnio zadowolony, bo zbadanie sprawy wiązało się z delegacją do RFN-u, a wiadomo, że na takie podróże patrzono niechętnie. Przede wszystkim dlatego, iż złotówka miała bardzo kiepski przelicznik w stosunku do dolara czy marki niemieckiej.

— Takie coś może zaszkodzić dobrym stosunkom między Polską a RFN-em. — Kostek postanowił użyć argumentu politycznego.

— Dobrze, przemyślę to. Ale nie wcześniej niż przed rozliczeniem drugiego, a może nawet trzeciego kwartału. Wtedy będę wiedział, na czym stoimy — oznajmił naczelny.

Kostek odliczał więc dni, by móc ruszyć ze sprawą, bowiem jej źródeł należało poszukać w RFN-ie, a dopiero potem wPolsce. Tłumaczenia z zagranicznej prasy wiele mówiły o działalności przestępczej jednego z braci Janoszów, Mieczysława. Traktowano go jako pospolitego bandytę, rabował sklepy, a nawet wspominano o zabójstwie. Pytanie jednak brzmiało, dlaczego polskie władze chroniły tego rzezimieszka i kto wziął za to w łapę?

— Poczekam — mruknął Kostek.

— Teraz zajmij się artykułem na temat bezrobocia w Ameryce i Europie Zachodniej oraz owzroście cen żywności na światowych rynkach — powiedział naczelny.

— A więc jednak… — Kostek uśmiechnął się kwaśno.

— Tak, lada chwila rząd ogłosi podwyżki, a my musimy przygotować na to społeczeństwo.

— Zdaje się, że milicja i wojsko już od jakiegoś czasu pilnie ćwiczą — parsknął Piotrowski.

— Nie do ciebie należy ocena działań rządu — warknął naczelny i zakończył rozmowę.

Kostek miał ochotę powiedzieć, że właśnie do niego i reszty społeczeństwa należy wystawianie rządowi i partii cenzurek, ale ugryzł się w język. Jeśli wypowiedziałby podobne zdanie, z pewnością mógłby pożegnać się z zagraniczną delegacją.

***

Pod koniec czerwca, konkretnie dwudziestego czwartego, cała Polska wsłuchiwała się w przemówienie Piotra Jaroszewicza, ówczesnego premiera. Kostek także. I aż jęknął, gdy usłyszał, że podwyżki będą sięgały średnio siedemdziesięciu procent. Już i tak cena kilograma szynki w porównaniu z przeciętną pensją wydawała się astronomiczna, ale teraz stać się miała wręcz absurdalna. Przy trzech tysiącach poborów mało kogo będzie stać, by wydać sto trzydzieści złotych na ten frykas. Inne produkty, jak ryż i cukier, także miały podrożeć niewyobrażalnie. Co prawda premier zapowiedział rekompensaty, ale okazało się, że najmniejsze otrzymają ci kiepsko opłacani.

Nie musiał być prorokiem, żeby wiedzieć, iż przemówienie Jaroszewicza nie pozostanie bez echa. Spodziewał się, że nastąpi powtórka z grudnia siedemdziesiątego roku, i wieczorem spakował ortalionową torbę, by rano wyruszyć na Wybrzeże. Pomylił się jednak, bo przed południem wezwał go naczelny i nakazał wyjazd do Radomia.

4. Stuttgart,1976

Amelia Imhoff miała plan. I była zdeterminowana, żeby go zrealizować. Nie spodziewała się jednak, że mimo licznych zabiegów nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymyśliła.

Odkąd powróciła z Polski, jej mąż, którego szczerze nie znosiła, ani razu nie podniósł na nią ręki, na co w skrytości liczyła. Była przygotowana, że kiedy coś takiego nastąpi, ona niezwłocznie uda się na obdukcję, a przy okazji wykorzysta sprytne małe urządzenie, na którym nagra wyzwiska, jakimi ją raczył podczas awantur. Jednak Andreas rozpoczął terapię, zaczął przyjmować leki uspokajające i chociaż przez większość czasu chodził nieco ospały, minęła mu chęć na zabawy w damskiego boksera. Owszem, zdarzało mu się, że był już bliski tego, by kolejny raz podnieść na nią rękę, ale w ostatniej chwili się wycofywał i po prostu wychodził zdomu, a kiedy doń wracał, zachowywał się, jakby w ogóle nie zauważał żony.

Kiedy sądziła, że gorzej być nie może, Andreas zaproponował jej udział w terapii małżeńskiej. Pragnął, by urodziła mu dziecko. Ona także chciała zostać matką, jednak na ojca swojego potomstwa wybrała kogoś innego i zamierzała przy następnym spotkaniu z Karolem Lewinem począć z nim słodkiego bobasa. Planowała, że wówczas będzie wolną kobietą i na tyle zamożną, by zaoferować swojemu wybrankowi luksusowe życie na Zachodzie. Wierzyła, że Karol, wychowany w zgrzebnym komunizmie, da się na to namówić. Tymczasem nawet nie odpisywał na jej listy, mąż walczył zażarcie o ich związek, ana domiar złego w Stuttgarcie pojawił się kuzyn Karola, Grzegorz Łyszkin. Ten ostatni najwyraźniej stracił dla niej głowę, nie mając pojęcia, że w jej sercu jest tylko jeden mężczyzna. Zupełnie zgłupiała na punkcie Lewina i ani przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, że jego ojciec zamordował z zimną krwią Juliana Chełmickiego. Bo jakież to miało w tej chwili znaczenie? Dla niej żadne. Zapewne gdyby jej matka wciąż żyła, nie podarowałaby Amelii takiego kochanka, ale na szczęście Weronika Durand nie musiała już patrzyć, jak jej córka pogrąża się w tym nieco destrukcyjnym uczuciu.

Zamierzała kilka razy spotkać się z młodym Łyszkinem, ale tylko po to, by dowiedzieć się czegoś o Karolu, od którego nie miała żadnych wieści, mimo że wysłała do niego co najmniej kilkanaście listów. Odpisał jej tylko raz. Nie wyznał jej miłości, nie napisał, że tęskni, a jedynie poprosił ją, by onim zapomniała. Wiedziała, że zrobił to dla jej dobra, bo uznał, że ich związek nie ma szans, ale ona nie chciała i nie mogła z niego zrezygnować.

Nie poszła z Łyszkinem do łóżka, bo chciała się odegrać. Po prostu pewnego dnia wpadła na szatański pomysł i uznała, że wykorzysta tego zakochanego w niej durnia.

***

Pewnego dnia, gdy siedziała w salonie pogrążona w marzeniach o wspólnym życiu zLewinem, z zamyślenia wyrwał ją głos męża:

— I jak podoba ci się doktor Glick?

— Cierpliwy człowiek. — Uśmiechnęła się nieszczerze.

— Myślę, że mogłabyś się przed nim bardziej otworzyć — wytknął jej, bo w istocie podczas kilku sesji, które odbyli u doktora Glicka, Amelia głównie milczała.

— Ty chodzisz do niego od niemal trzech lat, ja byłam u niego zaledwie kilka razy — westchnęła.

— Rozumiem, kochanie, ale wiesz, jak bardzo zależy mi na naszym małżeństwie.

— A ty zrozum mnie. Nie wiem, czy mogę ci znowu zaufać. Bierzesz leki, chodzisz na terapię, ale co będzie, jeśli któregoś dnia znowu obudzą się w tobie stare demony?

— Mam nadzieję, że one nie śpią, a zostały na zawsze unicestwione. — Uśmiechnął się do niej czule.

— Daj mi trochę czasu — odparła na odczepnego.

— Oczywiście, kochanie. Wybacz, że jestem taki niecierpliwy. Jutro lecę do Paryża. Może wybierzesz się ze mną? W końcu to miasto kochanków…

— Będziesz zajęty, a ja mam w biurze masę pracy — skłamała. — Pojedziemy tam innym razem, przecież jesteś teraz we Francji częstym gościem.

— Dobrze, ale obiecaj, że następnym razem mi nie odmówisz.

Nie odpowiedziała. Najchętniej stanęłaby pośrodku ich pięknego nowego domu i krzyknęła, żeby zostawił ją w spokoju i przestał pieprzyć o romantycznych wyjazdach. A potem dodałaby, że go nienawidzi i kiedy się z nim kocha, ma ochotę zwymiotować. Milczała jednak, bo gdyby doszło do rozwodu z jej inicjatywy, pozostałaby zniczym.

Andreas tak bardzo ufał swojemu terapeucie, że gdy ten powiedział mu, iż dla poprawy stosunków małżeńskich powinien wyprowadzić się z rodzinnej posiadłości, mąż niemal natychmiast zakupił dla nich luksusową willę. Jeszcze nie tak dawno ucieszyłaby się, mając nadzieję, że uda im się posklejać to, co tak drastycznie zniszczył Andreas, ale teraz już jej na tym nie zależało.

Kiedy wyjechał, włączyła muzykę na cały regulator i tańczyła w samej bieliźnie. Wyobrażała sobie, że za chwilę zejdzie z góry Karol Lewin i weźmie ją w ramiona. A potem razem będą oglądać zachód słońca i opowiadać sobie, jak bardzo się kochają.

Kiedy zmieniała kasetę w magnetofonie, usłyszała dzwonek przy drzwiach. Ich gosposi, Marceli, nie było już wdomu, więc musiała sama otworzyć drzwi. Narzuciła na siebie jedwabny szlafrok i przeszła do holu. Przekręciła zamek i zobaczyła na progu adwokata jej męża.

— Wiem, że Andreas poleciał do Paryża, ale prosił, bym dostarczył mu do domu kopię tych dokumentów. — Mecenas podał jej tekturową teczkę.

— Dobrze, położę mu na biurku — powiedziała grzecznie i szybko się pożegnała, nawet nie proponując gościowi herbaty.

Być może pomyślał, że nie jest sama i zabawia się z kochankiem, ale miała to w nosie. Chciała nacieszyć się samotnością i oddać się w spokoju marzeniom. Weszła do gabinetu i już miała odłożyć dokumenty, gdy nagle postanowiła je przeczytać. Otworzyła teczkę izobaczyła, że ma przed sobą kopię testamentu Andreasa. Serce zaczęło walić jej jak szalone. Czyżby jej małżonek zapadł na jakąś śmiertelną chorobę i postanowił sporządzić testament? A może zrobił to, co wszyscy bogaci ludzie, mimo że nie spodziewał się swojego rychłego odejścia z tego świata?

Zaczęła czytać i aż zakryła dłonią usta. Andreas postanowił, że cały jego majątek odziedziczy po nim Amelia i ich wspólne dzieci, jeśli takowe pojawią się na świecie. Od razu pomyślała, że gdyby umarł, ona stałaby się bajecznie bogata. I to bez najmniejszego wysiłku. Był tylko jeden problem… Jej mąż wciąż żył i miał się całkiem dobrze.

Schowała kopię testamentu do teczki i włożyła do szuflady. Nie zamierzała informować małżonka, że zapoznała się z dokumentami przyniesionymi przez jego mecenasa. Nigdy tego nie robiła imiała nadzieję, że i tym razem Andreas nie będzie jej o coś podobnego podejrzewał.

W istocie nawet jej o to nie zapytał, a ona patrzyła wówczas na męża i myślała tylko o tym, by ten nagle dostał zawału, osunął się na podłogę i nigdy więcej się z niej nie podniósł. Jednak Andreas był zdrowy, uprawiał sport ibardzo dbał o siebie. Patrząc na nestorów rodu Imhoffów, którzy w dobrym zdrowiu dożywali dziewięćdziesiątki, chyba nie mogła liczyć na przedwczesną śmierć swojego małżonka. A potem pomyślała: „A gdyby tak mu w tym pomóc?”.

Zdawała sobie sprawę, że stałaby się pierwszą podejrzaną. W końcu niedawno małżonek spisał testament, na mocy którego była jego głównym spadkobiercą, więc gdyby potem nagle zszedł z tego świata, otruty albo zaczadzony, nikt nie miałby wątpliwości co do osoby sprawcy. Nie, to by nie wyszło. Andreas musiałby zginąć z rąk kogoś, kogo nigdy nie spotkał istać się przypadkową ofiarą jakiejś bójki czy napadu. Tylko, u licha, kto miałby tyle determinacji, by zasadzić się na jednego z najbogatszych biznesmenów w Stuttgarcie?

I wtedy zadzwonił do niej niejaki Grzegorz Łyszkin. Silny, wysportowany i w dodatku oficer wywiadu. Od razu domyśliła się, dlaczego tak bardzo zależało mu na znajomości z nią, nie była głupia. Po kilku spotkaniach uznała, że byłby idealnym kandydatem, by zgładzić jej małżonka, a potem zniknąć za żelazną kurtyną. Nikt nie będzie go tam szukał, a jeśli nawet, władze polskie zapewne nie zechcą wydać złym imperialistom swojego człowieka. Zdawała sobie sprawę, że nie wystarczy pójść znim na współpracę, by pewnego dnia zgodził się na zabicie człowieka. Nawet za ciężkie pieniądze. Grzegorz Łyszkin musiał mieć inny motyw.

***

Rozegrała całą sprawę po mistrzowsku, bo Grzegorz Łyszkin po kilku miesiącach znajomości dostał kompletnego świra na jej punkcie. Miała nadzieję, że któregoś razu sprowokuje Andreasa na tyle skutecznie, by ten kolejny raz ją pobił, a ona wówczas pobiegnie zapłakana do swojego kochanka i poskarży się na brutalnego małżonka. Liczyła na to, że zakochany i rozwścieczony Łyszkin dopadnie Andreasa i dokona na nim surowej zemsty.

Już nie chciała tych ochłapów, które w przypadku rozwodu zamierzali rzucić jej Imhoffowie. Mogła przecież dostać wszystko, co należało do Andreasa, a to były udziały w kilku spółkach Imhoffów, pokaźne konto w banku ikilka atrakcyjnych nieruchomości. Pieniądze, które jej zaoferowano w intercyzie, przy takim bogactwie nie znaczyły kompletnie nic. Cóż jednak z tego, jeśli Andreas zrobił się potulny jak baranek i miała problem, by doprowadzić między nimi do jakiejś awantury. Do cholery, miała sama się pobić, a potem oskarżyć Andreasa? Nie tak to sobie wymarzyła. Nie zastanawiała się nad tym, że właśnie planuje zbrodnię. Nie czuła najmniejszych wyrzutów sumienia, gdy myślała o Andreasie jak o nieboszczyku. Po latach upokorzeń, które musiała znosić, wizja jego śmierci była wręcz kojąca, bo już nigdy więcej nie musiałaby się go bać.

Na szczęście Grzegorz Łyszkin był czarujący, przystojny i doskonały w łóżku. W przeciwnym razie uwodzenie go sprawiłoby jej dużo większą trudność. Jednak mimo wielu zalet nie potrafił zastąpić jej Karola. Przy nim nie czuła takiej ogromnej namiętności, jak przy Lewinie, ani też podobnej tkliwości. Gdyby musiała porównać te dwa romanse iużyła metafory, Łyszkin był zaledwie letnim deszczem, a Karol burzą z piorunami po upalnym męczącym dniu.

— W czerwcu wyjeżdżam do Polski. Na trzy tygodnie, a może nawet na dłużej, bo nie wiem, co wymyślą dowódcy. Nie mogłabyś się wyrwać na kilka dni? Mam już dosyć łapania tych ulotnych chwil. Kocham cię i chciałbym chociaż raz spędzić z tobą całą noc — powiedział Grzegorz pewnego popołudnia.

— Nie wiem, czy mi się uda — bąknęła.

— Proszę, kilka dni. Zabiorę cię do Zakopanego. Albo nad morze. Powiedz mężowi, że musisz pojechać do Londynu albo Berlina. Albo że jedziesz na grób ojca — westchnął.

— Dobrze, postaram się — odparła. — I wolę morze. Zaraz zacznie się prawdziwe lato.

— Jest mi to kompletnie obojętne, bylebyś była ze mną. Chcę zasypiać przy tobie i budzić się obok ciebie.

— O poranku kobiety nie wyglądają tak atrakcyjnie, jak wieczorami. — Zachichotała.

— Ty zawsze wyglądasz pięknie. — Pocałował ją wusta.

— A jeśli niemiecki kontrwywiad zacznie się mną interesować?

— Przestań, ostatni raz byłaś w Polsce prawie trzy lata temu i masz tam grób ojca, a tutaj od niemal dwóch lat jesteśmy tak ostrożni, jak to tylko możliwe. Samochód zostawiasz na dworcowym parkingu, nie pokazujemy się już w kawiarniach czy parkach, a taksówki zatrzymujesz kilka przecznic dalej.

— Sypiasz ze wszystkimi swoimi informatorkami? — zapytała.

— Nie, tylko z tymi najładniejszymi. — Zaśmiał się rubasznie.

— Powinnam być zazdrosna?

— Nie, Amelio. Jesteś tą jedyną i chcę, żeby tak pozostało. Życzyłbym sobie jednak, abym i ja był dla ciebie kimś wyjątkowym.

— Jesteś…

— Więc rozwiedź się zmężem i wyjdź za mnie — powiedział z naciskiem.

Odsunęła się od niego.

— Grzegorz, to bardzo romantyczne, co mi proponujesz, ale czy będzie równie romantycznie na twoich trzydziestu metrach w Warszawie albo w wynajętym mieszkaniu w jakimś niemieckim mieście? Co będziesz tu robił, jeśli tylko szpiegować potrafisz? — prychnęła.

— Kiedy ludzie się kochają, nie zastanawiają się nad takimi rzeczami — odburknął. — Gdy się poznaliśmy, twierdziłaś, że nie zależy ci na majątku męża.

Gdyby powiedział to Karol, przyznałaby mu rację, ale w ustach Grzegorza zabrzmiało to nad wyraz naiwnie.

— Kochanie, ale teraz twardo stąpam po ziemi. Nie mogę zostać bez marki przy duszy, bo kiedy porzucę Andreasa, żadna szanująca się gazeta nie zechce mnie u siebie zatrudnić na jakimś poważnym stanowisku. Będą woleli nie wchodzić Imhoffom w drogę — powiedziała ciepło i zaczęła głaskać go po podbrzuszu.

Wiedziała, że ta pieszczota sprawi, iż za chwilę młody Łyszkin zapomni ocałym świecie i przestanie namawiać ją na rozwód. Czuła, że za kilka miesięcy będzie miała nad nim władzę absolutną. A wtedy Łyszkin dowie się, czego od niego oczekuje. Kiedy zaś popełni dla niej zbrodnię i opuści RFN, ona ściągnie tutaj Karola i rzuci mu całe swoje bogactwo do stóp. Pewnego dnia doszła do wniosku, że jednak dobrze byłoby począć najpierw dziecko z Karolem, a potem wdrożyć swój szatański plan. Zdawała sobie sprawę, że swojemu mężowi odbierze życie, a Łyszkinowi złamie serce, ale zamierzała to zrobić tylko z jednego powodu. Z miłości do Karola Lewina.