Smak dojrzałych jabłek - Karolina Wilczyńska - ebook + audiobook + książka

Smak dojrzałych jabłek audiobook

Karolina Wilczyńska

4,6
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Całe życie poświęciła innym… Teraz przyszedł czas, aby pomyśleć o sobie.

Czy warto przekreślić przeszłość i zacząć wszystko od nowa?

Lidia zbliża się do pięćdziesiątki. Córka mieszka w Londynie, mąż Maciej żyje głównie pracą, a ona coraz częściej czuje się samotna. Kiedy Maciej w ostatniej chwili odwołuje ich wspólne wyjście, na które tak długo czekała, coś w niej pęka. Po latach poświęceń postanawia w końcu zrobić coś dla siebie. Wyjeżdża na wieś i wprowadza się do Bogumiły, emerytowanej pianistki, która szuka towarzystwa. Nie wie jeszcze, że ta decyzja odmieni jej życie.

Witold ma dwoje małych dzieci, pracę, która go wypala i poczucie, że ciągle musi być dla kogoś dostępny. Zmęczony życiem, w którym próbuje pogodzić obowiązki zawodowe, rodzinne i narastający stres, coraz częściej odwiedza ciotkę Bogumiłę. To właśnie w jej domu znajduje upragniony spokój. Tam też poznaje Lidię.

Witold i Lidia zaczynają się zastanawiać, czego tak naprawdę chcą od życia. Ich relacja rodzi się z prostych rozmów, ale prowadzi do pytań, które zbyt długo odkładali. Czy to początek nowego rozdziału, czy tylko chwilowe zauroczenie?

Smak dojrzałych jabłek to historia o relacjach i uczuciach zarówno tych wygasłych, jak i tych, które dopiero się rodzą. O niełatwych, ale koniecznych decyzjach oraz o dojrzewaniu do wyboru odmieniającego wszystko.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 10 min

Lektor: Joanna Domańska

Oceny
4,6 (25 ocen)
17
7
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eniuela

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna , wzruszająca. Bardzo polecam ❤️
00
MalgorzataGallas

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, mądra, mowiąca o prawdziwym życiu książka.
00
O-l-a

Nie polecam

Przesłodzona momentami,przegadana. Pani uderza w tony luryczno-dramatyczno-filozoficzne. Nuda. Lektorka okropna
00
BeataMon

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Anna-60

Nie oderwiesz się od lektury

polecam. wspaniała ksiazka.
00



Opieka redakcyjna: DOMINIKA WRESIŁO

Redakcja: MARIA ROLA

Korekta: KAMIL BOGUSIEWICZ, AGNIESZKA MAŃKO, ANNA POINC-CHRABĄSZCZ

Projekt okładki i stron tytułowych: MAGDALENA PALEJ

Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

© Copyright by Karolina Wilczyńska © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2025

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-08-08777-0

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: [email protected] tel. (+48 12) 619 27 70

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawca zakazuje eksploatacji tekstów i danych (TDM), szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji w odniesieniu do wszelkich materiałów znajdujących się w niniejszej publikacji, w całości i w częściach, niezależnie od formy jej udostępnienia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

1

Lidia Wrzesińska obudziła się, zanim na dobre rozproszył się mrok. W sypialni panowała cisza zakłócana jedynie miarowym oddechem śpiącego obok mężczyzny. Przez kilka chwil Lidia leżała nieruchomo, wsłuchując się w ten znany, uspokajający rytm, jakby próbując zsynchronizować z nim własne myśli. Spojrzała na Macieja – jego twarz była spokojna i nieruchoma. Spał głęboko, jak zawsze po późnych powrotach z dyżuru.

Poprzedniego dnia zjawił się prawie o północy, zmęczony, ale jak zwykle spokojny. Szybko zjadł zupę, którą zostawiła mu w podgrzewaczu, i bez słowa pocałował ją w czubek głowy, zanim zniknął w łazience. Nie rozmawiali – nie z braku chęci, ale z przyzwyczajenia. Bo o czym mieli mówić? Ten schemat powtarzał się od lat, więc mąż nie musiał się usprawiedliwiać czy tłumaczyć. Wiedziała, że dziś znów będzie operował, i nie miała serca go budzić. Leżała jeszcze chwilę, po czym ostrożnie odrzuciła kołdrę i usiadła na brzegu łóżka. Stopy zetknęły się z miękkim wełnianym dywanikiem, który przyjemnie łaskotał podeszwy.

Wstała i podeszła do okna. Rozsunęła ciężkie zasłony – gruby grafitowy materiał zaszeleścił cicho w półmroku. Za szybą światło wschodzącego słońca rozlewało się nieśmiało po ogrodzie, barwiąc trawę na kolor ciemnego złota, a liście na jabłoni i starej hortensji przy płocie malując przygaszonymi tonami czerwieni i bursztynu. Wrzesień dopiero się zaczynał, ale jesień już mówiła swoim językiem – delikatnym, stłumionym, pachnącym wilgotną ziemią i przetworami.

Ogród nie należał do dużych, ale był zadbany. Lidia od lat starała się, by przez cały rok coś tam kwitło. Teraz dominowały astry i dalie, wyniosłe i odrobinę melancholijne w swoim jesiennym rozkwicie. W kącie, przy kompostowniku, rozsiadła się bujna rudbekia, której żółte płatki przypominały promienie słońca. Wszystko tonęło jeszcze w nocnej ciszy – nawet zwinne wróble buszujące po krzakach jakby ćwierkały szeptem.

Sypialnia Wrzesińskich była urządzona w klasycznym stylu – meble z jasnego drewna, tapicerowane krzesło przy toaletce, ciężkie, rzeźbione wezgłowie łóżka, a nad nim akwarela przedstawiająca nadmorski krajobraz, prezent od Pati sprzed kilku lat, gdy jeszcze fascynowało ją malowanie. Nad komodą wisiało lustro w zdobionej ramie, w którym Lidia dostrzegła swoje odbicie. Twarz, nieumalowana, ale jeszcze niezmęczona dniem, miała w sobie coś łagodnego.

Westchnęła cicho i ruszyła do łazienki, po drodze poprawiając szlafrok, który zsunął jej się z ramienia.

Łazienka była jasna i uporządkowana. Na półkach panował idealny ład – każdy kosmetyk stał na swoim miejscu, szczotki i ręczniki poukładane równo. Lidia o to dbała – nie z perfekcjonizmu, ale z potrzeby harmonii.

Odkręciła kran i przez chwilę wpatrywała się w srebrzystą strużkę. Umyła twarz, której świeżość sprawiła, że bardziej poczuła swoje ciało. Później wzięła szybki prysznic. Lubiła te poranne rytuały, ich przewidywalność dawała jej spokojny start w nowy dzień.

Kiedy wróciła do sypialni, Maciej nadal spał. Cicho otworzyła szafę i wyciągnęła prostą, szarą dzianinową sukienkę z długim rękawem – jej ulubioną na chłodniejsze dni. Włożyła ją bez pośpiechu. Tkanina otuliła ciało, nie opinając go, ale też nie ukrywając kształtów. Lidia weszła ponownie do łazienki, żeby się uczesać.

Jej włosy miały kolor kasztanów – tych świeżych, błyszczących, które dopiero wydostały się z zielonych kolczastych skorupek. Farba była koniecznością – siwizna zaczęła się pokazywać coraz śmielej, Lidia jednak wolała nie myśleć o tym jak o przegranej walce z czasem, ale raczej jak o kompromisie z nim.

Patrzyła na siebie w lustrze, lecz widziała coś więcej niż odbicie – widziała mijające dni, poranki podobne do tego, noce, kiedy czekała, aż Maciej wróci albo na wiadomości od Pati, które z czasem przychodziły rzadziej, niż Lidia by chciała. Myśl o córce wywołała znajome ciepło w okolicach serca. Ciekawe, co córka dziś będzie robić. Czy zadzwoni? Czy opowie coś interesującego o życiu w Londynie?

Pati była jedynaczką, a ich relację należy uznać za skomplikowaną i czułą zarazem. Lidia tęskniła, ale się nie narzucała – nie chciała być matką osaczającą swoje dziecko, taką, która dzwoni co dzień i o wszystko wypytuje. Czekała cierpliwie, choć z każdym dniem trudniej było czekać. Może dziś córka się odezwie... Może.

Wzięła do ręki flakonik perfum i psiknęła lekko za uszy. Zapach był delikatny – trochę waniliowy, trochę ziołowy, przypominał późne lato. Potem znów spojrzała w lustro i uśmiechnęła się do siebie. Nie radośnie, ale z życzliwością. Dla siebie, dla tej chwili, dla wrześniowego dnia, który właśnie się budził.

Czas zejść na dół. Pora zaparzyć kawę – pomyślała.

W kuchni panowały spokój i porządek. Cicho, ciepło, bez pośpiechu – jakby czas jeszcze nie zdążył się rozpędzić. Lidia zapaliła światło nad blatem, mimo że za oknami było już całkiem widno. Wrześniowe światło bywało kapryśne – przytłumione, rozproszone, jakby przechodziło przez warstwę mlecznej mgły. Blat, bladoróżowy marmur z delikatnym żyłkowaniem, połyskiwał czystością. Lidia odsunęła lnianą serwetkę z koszyka na pieczywo i sięgnęła po bochenek chleba na zakwasie, który poprzedniego dnia kupiła u pana Adama na rogu. Lubiła ten rytuał – chleb z prawdziwą skórką, chrzęszczący przy krojeniu, pachnący mąką i ogniem. Zachowywał świeżość nawet przez kilka dni.

Na kuchence postawiła patelnię i zaczęła ją rozgrzewać. Po chwili tłuszcz zasyczał delikatnie, kiedy wrzuciła na nią pokrojony w kostkę boczek. Lubiła ten zapach, choć sama wolała lżejsze jedzenie. Jednak dla Macieja przygotowywała jajecznicę na boczku, taką, jaką lubił. Uważała, że powinien zjeść porządne śniadanie – przecież przez resztę dnia zapewne nie znajdzie nawet chwili, by sięgnąć po cokolwiek do zjedzenia. Wiedziała, jak to wygląda – sala operacyjna, raporty, konsultacje, prywatny gabinet. Tyle lat, a nadal zastanawiało ją, jak człowiek może wytrzymać takie tempo. A może nie wytrzymywał, tylko o tym nie myślał albo to lekceważył.

Wbiła trzy jajka na skwierczący boczek. Żółtka rozlały się jak małe słońca – żółte i gęste. Mieszała je drewnianą szpatułką, aż wszystko połączyło się w miękką, kremową masę, lekko ściętą i błyszczącą od tłuszczu. Posoliła delikatnie, dodała odrobinę pieprzu.

W międzyczasie zaparzyła kawę w ekspresie przelewowym, który miał już swoje lata, ale napar z niego smakował obojgu. Aromat kawy mieszał się z zapachem boczku, tworząc domową, przytulną atmosferę. Gdy kawa skapywała do dzbanka, Lidia przygotowała też kanapki – dwie z serem żółtym, jedną z szynką, jedną z pastą jajeczną. Starannie zawinęła je w papier śniadaniowy i włożyła do plastikowego pojemnika. Wiele razy rozpakowywała go wieczorami, wyjmując nietknięte kanapki. Prawie zawsze nietknięte, czasem tylko delikatnie przesunięte, jakby Maciej otworzył pudełko, ale nie zdążył nawet ich wyjąć, bo musiał nagle wracać do pracy.

Z westchnieniem ułożyła wszystko na stole. Przez chwilę wahała się, czy zawołać męża. Już miała to zrobić, ale wtedy usłyszała skrzypnięcie schodów.

Maciej zszedł bez pośpiechu, ubrany jak zawsze – czarne spodnie, jasna koszula i wełniana grafitowa marynarka. Nie miał krawata, nigdy go nie nosił, mówił, że go dusi. W dłoni trzymał telefon, który odłożył dopiero, gdy wszedł do kuchni. Spojrzał na stół, uśmiechnął się lekko.

– Pachnie cudnie – powiedział, odsuwając krzesło. – Jak zawsze.

Usiadła naprzeciwko niego, stawiając przed sobą miseczkę z musli i mlekiem. Jadła powoli, rozdzielając każdy płatek łyżką, jakby to była jakaś specjalna ceremonia. Maciej pochłaniał posiłek szybko i automatycznie – jak człowiek, który musi, nie jak ten, który celebruje. Pochwalił smak, jak każdego ranka.

– Pyszna, naprawdę – mruknął z pełnymi ustami.

Ale Lidia widziała, że nie patrzy na jajecznicę, że jego myśli są gdzie indziej, że już mentalnie jest w szpitalu, w tej jasnej, sterylnej przestrzeni, gdzie wszystko ma swój kod, swój rytm, swój sens. Gdzie nikt nie pyta o emocje, tylko o wyniki badań, poziom leukocytów czy wskaźnik kreatyniny. Patrzyła, jak mąż przesuwa widelec po talerzu, dopija kawę i jednocześnie sprawdza godzinę na zegarku.

Z cichym westchnieniem spuściła wzrok. Nie miała mu tego za złe – wiedziała, że to nie z braku uczucia, ale z tej nieustannej konieczności działania i pośpiechu. Tylko czasem marzyła, by choć raz spojrzał na nią tak uważnie jak na pacjenta i monitory podczas operacji. Żeby to, co ma przed oczami, było czymś naprawdę istotnym.

– Mam trzy operacje dzisiaj – powiedział nagle, jakby na potwierdzenie jej domysłów. – Jedna bardzo trudna. Możliwe, że się przedłuży. Nie czekaj z obiadem.

Wstał. Odstawił filiżankę, złożył serwetkę, podszedł do niej i – jak co rano – pochylił się, by pocałować ją w czubek głowy.

– Miłego dnia, Lidko.

Zrobił to z wyćwiczoną delikatnością. Nie było w tym nic nowego, nic zaskakującego. Ale Lidia, choć znała ten gest na pamięć, uśmiechnęła się do męża. Nie chciała, by wychodził z domu bez odrobiny ciepła, które zabierze ze sobą.

– Tobie też, Maćku – odpowiedziała cicho.

Patrzyła, jak wychodzi. Jego sylwetka zniknęła za drzwiami, a chwilę później Lidia usłyszała odgłos otwieranych drzwi samochodu i ciche zamknięcie bramy pilotem. Mercedes odjechał prawie bezszelestnie. W kuchni zapadła cisza, którą przerywał tylko zegar ścienny spokojnym „tik-tak”, jakby przypominał, że dzień się zaczął.

Została sama z filiżanką kawy i myślami, które zaczynały krążyć jak liście w ogrodzie na lekkim wrześniowym wietrze.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki