Skutek - Jerzy R. Szulc - ebook
NOWOŚĆ

Skutek ebook

Jerzy R. Szulc

0,0

Opis

„Antek, powodów na psucie się relacji między dwojgiem ludzi jest wiele, ale ten, który ty sugerujesz… nie musi być, snujesz domysły. To, co się stało, to już skutek. Cholerny skutek. Powodu, Antek, szukaj u siebie. Tam szukaj!”

Jerzy R. Szulc powraca z kolejnym zbiorem życiowych scenek opowiedzianych z przymrużeniem oka. Znajdziemy tu jedno o koniarzach i kilka z życia policji i nieudolnych, na szczęście, złodziejaszków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by W. L. Białe Pióro & Jerzy R. Szulc

Warszawa 2025

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Obrazy na okładkę i we wnętrzu: Helena Garczyńska

Redakcja: Agnieszka Kazała

Skład i łamanie: WLBP

Wydanie: I, Warszawa 2025

ISBN: 978-83-67788-84-7

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www. wydawnictwobialepioro.pl

MOKRA WŁOSZKA

Musiała sprawdzić tę swoją „mokrą Włoszkę”. To już trzecia witryna, a wszystkie zapewniały, że jest absolutnie do przyjęcia.

W każdym z tych trzech lustrzanych obrazów jakiś kawałek za ową „mokrą” fryzurą występowała także niebieska bejsbolówka razem z głową wysokiego człowieka.

Wszystkie wystawy sklepowe mają teraz czapeczki w jednym kolorze i fasonie? – przedrzeźniała się ze sobą. – Nie może to być!

Może w kolejnej zobaczy? Nie mogła się już doczekać, więc idąc chodnikiem, wypatrywała. Zaraz też się okazało, że o fryzurę dawno jej przestało chodzić, tę już oceniła, a każde szkło powtarzało poprzednią opinię. Dodawało też bejsbolówkę, która tym razem odwrócona plecami razem z właścicielem przeglądała się w witrynie po drugiej stronie ulicy. Ale, czy przeglądała się? Gdzie tam! Dziewczyna czuła wzrok na sobie. Zawirowany trochę przez tę migoczącą odblaskami odległość trzymał się jednak blisko niej, jeżeli można tak powiedzieć o oczach zza szerokości jezdni. Ta głowa w czapeczce nie zamierzała jej zgubić z pola widzenia. Spojrzała powoli na tę drugą stronę, a „czapeczka” odwróciła się także do niej. Spotkali się wzrokiem.

– Chodzisz za mną? – powiedziała do siebie głośno. W ulicznym gwarze mogła sobie na to pozwolić, bo kto ją tu usłyszy? Wszędzie pośpiech. No, nie tak wszędzie; postać z czapeczką była na swoim miejscu i akurat w bezruchu jak właścicielka fryzury.

Próbowała teraz ustalić kilka szczegółów. Dała się przecież wciągnąć do zabawy, bo jak to inaczej nazwać.

Przysiadła na ławce, a wybrała stojącą dość samotnie. W zasięgu wzroku nie było innej i miała trochę kłopotu ze sprawdzeniem, co z bejsbolówką. Ostentacyjnie wiercić się i rozglądać może i nie wypadało. Ale, co tam!

Podniosła się i zwyczajnie szerokim spojrzeniem spenetrowała wszystko dookoła. Właściwie wcale nie musiała szukać. Na odległej i też pojedynczej ławeczce ON siedział sobie w swojej niebieskiej czapce i bez udawania patrzył wprost na nią. Niczego więcej nie robił, tylko siedział, mając słońce za plecami. Wygodnie oparty patrzył i już.

Usiadła tak, by go widzieć. Miał lepszą pozycję, bo ona musiała mrużyć oczy, a on ani trochę. Złościła się na siebie, bo w końcu sama wybrała ten przystanek.

Założyła nogę na nogę, a tamten wnet zrobił to samo. Siedzieli – ona pod słońce, on nie.

Widzi mnie lepiej, niż ja jego – dołożyła sobie w myślach.

Spojrzała na zegarek i w tej chwili tamten także właśnie odsuwał mankiet.

Zadowolona z pomysłu, przysunęła torebkę i na wyjętej kartce zrobiła zapisek, po czym kartkę wsunęła między szczeble oparcia. Ten etap wygrała, właściciel bejsbolówki nie miał torebki – ha!

Wstała i powoli ruszyła placykiem. Człowiek z tamtej ławki wstał także, ale skierował się do „jej” ławki. Tam usiadł, wyjął zwiniętą kartkę i przeczytał: „O co chodzi?”.

Uśmiechnął się i zrobił swój dopisek, a papier wcisnął w poprzednie miejsce. Poszedł na „swoją” ławkę.

„O ciebie!” – przeczytała, wróciwszy. Spojrzała w jego stronę, a on lekko podniósł dłoń, zdjął czapkę i położył obok.

Nie miała pojęcia, jak się zachować, ale coś jej w środku krzyczało: Nie odchodź! Siedź głupia! Siedź i czekaj, skoro sama nie możesz niczego zrobić.

Nie ruszyła się i wyglądało to coraz gorzej, kiedy tak tkwi naprzeciw nieznajomego faceta oddzielona kilkoma metrami trawnika z dojściem półkolistą ścieżką i korespondencją gryzmoloną na zmianę na paragonie ze spożywczaka.

Siedzieli nieruchomo i spoglądali na siebie z daleka. Przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Próbowała sobie przypomnieć, od jakiego czasu zwróciła na tego faceta uwagę. Wczoraj?… Przedwczoraj?…

Takie odnosiła wrażenie, ale z całkowitą pewnością było już gorzej. Może, kiedy w tramwaju położyła na chwilę torebkę na ławce, a gość się przesunął. Czapeczki nie było, ale te oczy, kiedy przelotnie zerknął… Ani to było natarczywe, ani tym bardziej przykre.

Co on też teraz robi, skoro siedzi plecami do słońca. Otworzyła oczy i spod zmrużonych powiek spojrzała na tamtą ławkę. Była pusta.

Poczuła przykre zaskoczenie. Jeszcze pośpiesznie ogarnęła wzrokiem najbliższe alejki i ławki – nie było go.

Ej, nieznajomku! – pomyślała. – Ej! Nie dokończyłeś pomysłu!– Podniosła się powoli i poszła parkiem, wybierając najdłuższą drogę do domu. Nigdzie jednak nie pojawiała się bejsbolówka. – Pewnie zawsze będzie mnie zaskakiwał! – przeleciało jej w myślach.

Następnego dnia ledwie drzwi marketu zamknęły się za nią, już go zobaczyła u dołu schodów. Mając obie ręce zajęte, zrobiła z trudem kilka kroków.

– Nie gap się tak, tylko pomóż mi z tymi reklamówkami! – odezwała się wesoło.

Wszedł na schody, złapał torby i cały czas się uśmiechał. Poszedł przodem, oglądając się przez ramię.

– Które auto? – zapytał, zatrzymując się.

– Ponieś kawałek do dojazdówki za rogiem, skoro czekałeś, a chodzisz za mną już cztery dni.

– Trzy – poprawił.

– Cztery.

– Trzy, bo dzisiejszego nie liczę, przecież ledwo co stanąłem przy tych schodach. Dopiero za chwilę zacząłbym za tobą chodzić.

– Czekałeś tam?

– Czekałem. Podobasz mi się. Atrakcyjna z ciebie dziewczyna.

– Ej, wolnego! Może zgaga ze mnie?

– Ale atrakcyjna! Od czegoś trzeba zacząć. Musiałem to raz dwa powiedzieć, bo zaraz odjedziesz razem z tymi siatami. Potem kto wie, ile przyjdzie mi czekać.

– By wygłosić komplement na zaczepkę?

– Żaden komplement. To przecież prawda. Taka zaczepka jest też dobra.

– A fryzura – nie mogła się powstrzymać od tego pytania – podoba ci się?

– U ciebie tak.

– U innych nie?

– U innych… – poczekał trochę na jej uśmiech i dołączył swój – u innych, to tylko fryzura.

„to tylko fryzura” – powtórzyła sobie w myślach i oceniła, że może to potraktować jako ładnie sformułowany komplement; dopisała mu więc jeszcze kilka „punktów”.

Popatrywali na siebie ukradkiem, trochę niepewnie. W końcu zdobył się na odwagę.

– Jestem Szymon. – Wyciągnął rękę.

– Magda. – Podała mu dłoń, a on przytrzymał ją chwilę dłużej.

– Czy zakupom nie zaszkodzi, jeśli zgodzisz się wypić ze mną kawę? Tu gdzieś blisko.

Przyznać do tego mogła się tylko przed sobą – chciała usiąść z nim przy kawie. Co teraz?

– Jedźmy. Zawiozę torby, a ty poczekasz.

– Tu?

– Na trzecim przystanku. Ja podrzucę ciotce zakupy, potem pójdziemy na kawę, na bardzo dobrą kawę, dość często tam zachodzę.

W tramwaju stanęli na tylnym pomoście, bo w środku był tłok. Szymon postawił torby między rozstawionymi nogami i na pionowej rurze przesunął swoją dłoń, by i ona mogła się lepiej chwycić.

Obok nich na rozstawionych nogach bujał się podpity facet. Wiadomo, że na ciasnych zakrętach tyłem tramwaju ostro zarzuca. Trzymali się mocno, ale ów podchmielony lekceważył takie zabezpieczenie i na jednym z zakrętów pomost uciekł mu spod nóg i gość przez rozsunięte drzwi wyleciał na ulicę. Podniósł się krzyk, tramwaj stanął. Pechowy pasażer podniósł się jakoś z klęczek, wytarł brudne dłonie o brudne spodnie i wgramolił się z powrotem na pomost. Prawą stronę twarzy miał szarą od ulicznego wilgotnego kurzu, zabrudzone też było po tej stronie jego ubranie. Zdawał się nic sobie z tego nie robić.

– Niezniszczalny, co? – zauważyła poważnie.

– Dzisiaj miał szczęście, ale jego pech cierpliwie czeka za winklem.

Na przystanku wziął torby, wysiadł i podał jej rękę, gdy wysiadała.

– Gdzie zanieść?

– Tam. – Wskazała w kierunku szeregowca z białym tynkiem. Przy wejściu wzięła zakupy i zniknęła za ciężkim drzwiami z trójkątną szybą.

On wrócił kilkadziesiąt metrów na przystanek i usiadł. Obserwował drzwi domu, a kiedy się pojawiła podszedł.

– Czekamy na tramwaj?

– To blisko, przejdziemy tylko ten wąski kawałek parku.

Szedł obok dość blisko, kilka razy ich dłonie zetknęły się na krótko, ale żadne nie wykonało dodatkowego ruchu.

W kawiarni usiedli na stołkach przy bufecie. Zamówiła dwie kawy i, pochylając się, coś jeszcze powiedziała do bufetowej.

Pani za ladą rozpoczęła swoje czary, przesuwając wahadłowo niklowane pojemniki na podgrzanym blacie. Potem odmierzyła porcje kawy, wsypała do ekspresu i z sykiem pary napełniła oba pojemniki. Zostawiła je na gorącym blacie i co jakiś czas lekko mieszała.

– Nie ma co pani przeszkadzać, to musi trochę potrwać – odezwała się półgłosem – warto jednak, bo kawa wychodzi niesamowita. Sam się przekonasz.

Obserwował poczynania kawiarki, patrzył na jej celowe spokojne ruchy. Pierwszy raz brał udział w takim widowisku.

– Widzisz gościa przy stoliku obok stojącej lampy? – wyrwała go z zamyślenia. – Kilka dni temu zwróciłam na niego uwagę, siedział przy kawie z jakąś panią i opowiadał.

– Podsłuchiwałaś? – podniósł brwi.

– Nie żartuj. Nieważne, co mówił, ale jak! Jak on mówił! Pili kawę i jedli ciasto. W pewnej chwili facet podniósł dłoń i zaczął coś opowiadać. Przy stoliku zapanowała taka atmosfera, że pani jakby przestała być obecna. Widelczyk z ciastem trzymała przy ustach, ale nie było wątpliwości, że o tym całkiem zapomniała. Patrzyła na pana i czasami podnosiła brwi lub je ściągała groźnie, jakby nadążając za klimatem opowiadania. Pan zrobił małą pauzę, popił łyczek z filiżanki i pani wtedy oprzytomniała, spojrzała na widelczyk i już miała zjeść ten zapomniany kawałek słodyczy, ale gość wrócił do opowieści i jego towarzyszka już tylko przesunęła swoją filiżankę o nieważny centymetr, widelczyk znowu zawisł, pani bowiem była już znowu w innym świecie. Powiadam ci, to trwało i trwało, a ja nie mogłam oczu od nich oderwać. Żeby umieć tak trzymać w napięciu słuchacza, zamarzyło mi się.

– Czy ty wiesz, jak pięknie i obrazowo to przedstawiłaś? Marzenia się spełniają – dodał, przesuwając palec do jej dłoni. Pomyślał też z przyjemnością, że „bowiem” w zdaniu podrzędnym postawiła na właściwym miejscu, przemilczał to jednak, by nie wyjść na przemądrzałego,

– Ja mam gadkę obrazową? Podlizujesz się – uśmiechnęła się i poczekała z dłonią.

– Dobrze, że miałaś ochotę na kawę ze mną. – Spokojnie cofnął rękę nie chcąc być nachalnym.

– Jak kawa? – Ujęła swoją filiżankę i pijąc, patrzyła mu w oczy.

– To całe misterium i spotkanie… Ludzie! Gdzie ja byłem do tej pory? – Upił i czekał, aż spotkają się wzrokiem. – Nie znałem takiego smaku kawy. Łatwiej, jak się okazuje, robić w pośpiechu i nazywać to kawą.

– Tylko tu przychodzę, by poczekać i widzieć, jak powstaje ten szczególny smak.

Siedzieli chwilę, uśmiechając się do siebie, trzymali filiżanki blisko ust i popijali małymi łyczkami.

Z kawiarni przeszli za ścianę budynku. Zatrzymała się przy skrzyniowym Tarpanie, szukając w dżinsach kluczyków.

– Myślałeś, że wsiądziemy do limuzyny? Mieszkam w Słomiankach Dolnych, kawałek za pętlą tramwajową. Tym steranym samochodem nie odważyłabym się pchać w większy ruch. Zasuwam z ojcem na roli i dobrze mi idzie. Sam zobaczysz, jak u mnie ładnie. Na razie dziwisz się, czym jeżdżę, co? Ten dostawczak jest w gospodarstwie nieoceniony.

– Co mam się dziwić. Urodziłem się i dorastałem na wsi. Do tego Tarpana nie pasuje mi twoja fryzura – uśmiechnął się – dlatego mnie zaskoczyłaś.

– Nie mogę być elegancka za kierownicą ciągnika albo w Tarpanie?

– Jeździsz traktorem?!

– Jeżdżę wszystkim, co potrzebne w gospodarstwie. A z ciągnikiem zaliczyłam na samym początku nielichą przygodę jako dwunastolatka. Poprosiłam kiedyś ojca, by dał mi spróbować, no i po kilkunastu metrach wjechałam do stawu. Wylazłam z kabiny, a tato cofnął na łąkę. Mama wnet zrobiła awanturę. Milczeliśmy oboje, ale cicho odezwałam się: „mamo, przecież nic się nie stało”. „No nic”, zgodziła się i udobruchana dodała jeszcze: „W tym stawie kąpałaś się już tyle razy, co ci raptem przyszło do smarkatej główki, by wziąć ze sobą traktor?” i uśmiechnęła się odrobinę. Jednak z jeżdżeniem musiałam długo poczekać, tato był nieugięty. Ale, ale… – spojrzała na Szymona – jeżdżę też furmanką. No wiesz… jak to na wsi. – Roześmiała się. – Tato z bratem prowadzą gospodarkę, a ja im pomagam. – Patrzyła, jak w zamyśleniu pociera brodę.

Szli powoli skrajem chodnika, ulicą przejeżdżał policyjny radiowóz. Kierujący włączył na moment koguta i pomachał.

– Cześć, Magda! – krzyknął wesoło. Dziewczyna pomachał mu w odpowiedzi.

– Ma się te znajomości, co? – Szymon spojrzał na nią z ukosa.

– To syn gospodarza z sąsiedztwa, często wpada do rodziców.

– Ja w wakacje zawsze siedzę u brata przy koniach.

– Tam za górką? Pan Rosicki to twój brat?

– Starszy ode mnie i stary koniarz.

– Wpada czasami do mojego ojca. Wspomniałeś coś o wakacjach. Wakacje?

– Uczę polskiego.

– O, pan nauczyciel! Zadowolony?

– Lubię swoją pracę i staram się nie przynudzać.

– Jak na ciebie mówią, bo pewnie od razu młodzież coś wymyśliła.

– Ponury.

– ??? – Z niedowierzaniem odchyliła głowę.

– Może za rzadko się uśmiecham. – Zrobił minę, szczerząc zęby.

– Jedźmy już. – Też wyszczerzyła zęby. – Wskakuj! – Z chrzęstem otworzyła drzwi ze swojej strony, poczekała, aż wsiądzie drugimi, potem wyjechała na ulicę. – Walnij jeszcze dla pewności, zamek nie zawsze zaskakuje. O! Teraz w sam raz. Skręcę jeszcze w uliczkę, podjedziemy do magazynów po saletrzak, bo tato zamówił.

Cofnęła do bramy magazynu i po chwili dwaj mężczyźni załadowali kilka worków.

– Wspomniałaś o zaprzęgu, siedziałaś pewnie na koniu?

– Wiele razy. Dlaczego pytasz?

– Jak mówiłem, brat hoduje konie i prowadzi szkółkę jeździecką. Dasz się zaprosić?

– Ludzie! Gdzie ja byłam…! – powtórzyła jego powiedzenie. – Ale zaproszenie!

– Tam najczęściej spędzam czas wolny no i wakacje.

Wsiedli do samochodu i wyjechali na ulicę.