Sixteen souls - Rosie Talbot - ebook + audiobook + książka

Sixteen souls ebook i audiobook

Talbot Rosie

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Młodzieżowa powieść grozy i romans fantasy w jednym.

Połączenie zapierającej dech w piersiach przygody i romantycznych uniesień serca!

W nawiedzonym Yorku nawet śmierć ma się czego bać.

Szesnastoletni Charlie ma w życiu same problemy. Jest jasnowidzem w Yorku, najbardziej nawiedzonym mieście w Europie, a wszyscy jego przyjaciele są duchami. W sferze uczuć też nie idzie mu najlepiej – obiekt jego westchnień znów spotyka się z kimś innym.

Jakby tego było mało, sławne zjawy zaczynają znikać w tajemniczych okolicznościach z ulic i zaułków Yorku. Charlie nie chce się w to mieszać, ale Sam, nowy – i okropnie irytujący! – jasnowidz w mieście, koniecznie chce, by razem sprawdzili, kto, lub co, za tym stoi.

Gdy duch, któremu Charlie wiele zawdzięcza, także znika bez śladu, chłopak nie ma wyboru, musi stawić czoła cieniom. I rodzącemu się uczuciu do Sama. Chłopcy powinni być gotowi, by zaryzykować wszystko dla duchów Yorku, bo ich przeciwnik nie zawaha się przed niczym, by wcielić w życie swój mroczny plan. Stawką jest życie pozagrobowe, a czasu jest coraz mniej…

Rosie Talbot jest zaangażowaną i uwielbianą BookTokerką ze125 tysiącami followersów i prawie 4 milionami lajków na koncie.
#SixteenSouls ma już ponad 1,5 miliona odsłon na TikToku, a ta liczba ciągle rośnie.
Powieść Sixteen Soulsma już grupę tysiąca oddanych czytelników na Goodreadsie – jeszcze przed oficjalną publikacją.
Idealna dla fanów Jonathana Strouda, Kendare Blake, Cassandry Clare i V.E. Schwab.
„Heartstopper z duchami” – takie porównanie przewija się na Tok-Toku.
Dla wielbicieli powieści Young Adult z intrygującą zagadką fabularną, starannie wykreowanym światem przedstawionym i fantastyczną różnorodnością postaci.
Jeśli spodobał wam się serial „Lockwood i spółka” na Netflixie, a teraz chcecie więcej i lepiej, to Sixteen souls jest właśnie dla was!

Rozkosznie mroczny debiut Rosie Talbot. Wyzywam was: spróbujcie nie zakochać się w Charliem i jego duchach – w sercu nawiedzonego miasta York!

Cynthia Murphy, autorka książki Wygraj, przegraj, zabij, zgiń

Sixteen souls to idealne połączenie niesamowitości i uroczego romantyzmu. Dzięki wyrazistym postaciom, przyjaźniom na śmierć i życie i niespodziewanym zwrotom akcji ta książka całkowicie mnie pochłonęła – śmiałam się, płakałam i nie mogłam się od niej oderwać. Czytelnicy fantasy YA i miłośnicy opowieści o duchach będą zachwyceni!

H.M. Long, autorka powieści Hall of Smoke i Temple of No God

Urzekająca opowieść o stracie, przyjaźni i miłości, która trzymała mnie w napięciu od początku do końca. Skończyłam z uśmiechem na ustach i łezką w oku.

Menna van Praag, autorka książki The Sisters Grimm

Znakomicie napisany debiut, który bez reszty mnie pochłonął. Rosie Talbot stworzyła cudownie przerażający świat z postaciami, w których się zakochacie.

Amy McCaw, autorka książki Mina and the Undead

Wyobraź sobie historię, która idealnie oddaje charakter Yorku, a następnie wypełnij ją wszystkimi tamtejszymi duchami… Kiedy już to robisz, spraw jeszcze, by była queerowa… Rosie Talbot opracowała przepis na powieść idealną!

Rory Michaelson, autor książki Lesser Known Monsters

Sixteen souls to niezwykle inteligentna i szczera queerowa interpretacja historii o wrażliwym nastolatku, który widzi zmarłych. Talbot stworzyła coś absolutnie zachwycającego! Lekturę idealną dla każdego miłośnika upiorów.

Adam Sass, nagradzany autor 99 chłopaków Micaha Summersa

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 54 min

Oceny
4,0 (70 ocen)
26
20
20
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ma_nysz

Całkiem niezła

Całkiem niezła młodzieżówka. Nic odkrywczego, ale jako luźniejsza lektura pomiędzy innymi daje radę. Bardzo fajnie przestawiony świat przeżyć dorastającego chłopca :)
10
agviki025

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam <3
10
Malissi

Z braku laku…

Charlie to nastolatek, który w efekcie poważnej choroby stracił nogi i omal nie pożegnał się z życiem. Nie jest to jednak koniec następstw, które spotkały go po tych strasznych przeżyciach, ponieważ chłopak stał się tak zwanym widzącym. Umiejętność ta pozwala mu nie tylko widzieć duchy, ale może również się z nimi kontaktować. A tak się składa, że Charlie mieszka w Yorku, czyli jednym z najbardziej nawiedzonych miast. Pewnego dnia Charlie poznaje nowego widzącego w mieście, Sama, który prosi go o pomoc w rozwiązaniu tajemnicy znikających duchów. "Sixteen Souls" to pierwszy tom młodzieżowej serii o tym samym tytule autorstwa popularnej booktokerki. Już po skończeniu książki mogę stwierdzić, że moje odczucia co do tego tytułu są mieszane. Z jednej strony dostałam to czego oczekiwałam, czyli lekką powieść z romansem oraz dreszczykiem grozy. Natomiast z drugiej nie do końca mogłam zaangażować w opisaną historię oraz niestety nie zżyłam się z bohaterami. Sam pomysł na fabułę, w której mam...
00
kindle200

Nie oderwiesz się od lektury

Kilka dni temu zauważyłam „Sixten Souls” przeglądając Internet. Przykuła moją uwagę jej niesamowicie wykonana okładka, która robi wrażenie. Ciekawa fabuła. Nikogo pewnie już nie zdziwi, że zaplątane są w nią duchy. Czysta uczta dla amatorów literatury fantasy. Szesnastoletni Charie, po zapaleniu opon mózgowych umiera. Jednak lekarze jakimś cudem przywracają go do życia. Wówczas okazuje się, że Charie widzi duchy. Oli to jeden z jego nieżyjących przyjaciół, mieszka u niego w pokoju. Drugą przyjaciółką jest zmarła lekarka, która go uratowała po wypadku. Z obojgiem bohater utrzymuje kontakt, jak że zwyczajnym śmiertelnikiem. Kiedy Charie poznaje Sama zakochuje się w nim i we czwórkę z pomocą innych duchów szukają porywacza dusz. Czy im się uda rozwiązać tą tajemniczą zagadkę? Czy Charie odważy się na miłość? Czy Charlie’mu uda się pokonać porywacza dusz? Co Sam będzie chciał poświecić dla Chariego ? Tego dowiecie się sami jeśli przeczytacie tą pozycje. Jest to Młodzieżowa powieść grozy...
00
kasiaczyta12

Dobrze spędzony czas

4,5/5 ⭐ dobrze spędzony czas
00

Popularność




W NAWIEDZONYM YORKU NAWET DUCHY MAJĄ SIĘ CZEGO BAĆ…

Charlie nie ma w życiu łatwo. Po groźnej chorobie, z której cudem go odratowano, stał się widzącym – potrafi kontaktować się z duchami. A tak się składa, że mieszka w najbardziej nawiedzonym mieście w Europie. Nic dziwnego, że wielu jego przyjaciół to… umarli. W sferze uczuć też nie idzie mu najlepiej, bo obiekt jego westchnień znów spotyka się z kimś innym.

Jakby tego było mało, z ulic i zaułków Yorku w tajemniczych okolicznościach znikają sławne duchy. Charlie nie chce się w to mieszać, ale Sam, nowy – i okropnie irytujący! – widzący w mieście, koniecznie chce, by razem sprawdzili, kto, lub co, za tym stoi.

Gdy duch, któremu Charlie wiele zawdzięcza, także znika bez śladu, chłopak nie ma wyboru i musi stawić czoła zagrożeniu. I rodzącemu się uczuciu do Sama. Obaj będą zmuszeni zaryzykować wszystko dla duchów Yorku, nawet miłość – bo ich przeciwnik nie zawaha się przed niczym, a stawką jest życie pozagrobowe…

ROSIE TALBOT

Rosie jest miłośniczką mrocznych i misternie skonstruowanych historii. Inspirują ją dziwaczne przedmioty znajdowane w sklepach ze starociami, nawiedzone domy i magia. Ukończyła kurs pisania Curtis Creative Brown. W dzień pracuje w księgarni, wieczorami szyje długie spódnice ze skandalicznie dużymi kieszeniami i zastanawia się, dlaczego jej rodzina ma podejrzanie dużą kolekcję kociołków. Obecnie mieszka w tajemniczej okolicy w hrabstwie Sussex, razem z jej bardzo cierpliwym małżonkiem oraz dwoma kotami.

Rosie to bardzo aktywna i uwielbiana booktokerka z niemal 150 tysiącami followersów i prawie 5 milionami lajków.

www.rosietalbot.co.uk

Tytuł oryginału:

SIXTEEN SOULS

Copyright © Rosie Talbot 2022All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Robert Waliś 2023

Redakcja: Justyna Techmańska

Projekt graficzny okładki oryginalnej: Andrew Davis

Projekt mapy: Rosie Talbot

Opracowanie graficzne okładki polskiej: PLUS 2 Witold Kuśmierczyk

ISBN 978-83-8361-042-9

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Jan Żaborowski

woblink.com

To niedawno zmarli najbardziej mnie niepokoją. Starsze duchy nie są takie złe. Zawsze mają na sobie kamizele, obcisłe spodnie, gorsety albo szerokie suknie, więc łatwo ich uniknąć – wystarczy spuścić wzrok i założyć słuchawki, a nie zorientują się, że mogę je zobaczyć. Ale świeżo zmarli nie wyróżniają się wyglądem i właśnie to sprawia, że są tak niebezpieczni.

Nie włóczę się bez potrzeby po starej części Yorku, a już na pewno nie chodzę tam sam. Dzisiaj, gdy ostrożnie przemierzam The Shambles, towarzyszy mi Heather, a jej stetoskop zaplątuje się w żółtą smycz, na której wisi szpitalny identyfikator. Nie zmieniła się w ciągu sześciu lat, które upłynęły od jej śmierci: ma takie same potargane warkoczyki, ładną pulchną buzię i nosi szare spodnie z podwyższoną talią oraz wygniecioną koszulę z podwiniętymi rękawami, niezależnie od pogody. Papla swoim słodkim głosikiem, a ja niemal jej nie słucham, ale pozwalam, by jej słowa płynęły swobodnie. Nie zatrzymuję się i próbuję ukryć lekkie utykanie, które nie daje mi spokoju od czasu autobusu.

Protezy zaczęły mnie uwierać. Powinienem był założyć podwójne skarpety, ale wtedy gniazda stają się zbyt ciasne i pod koniec dnia jestem obolały. Teraz już nic na to nie poradzę. Nigdy nie zdejmuję dolnej części nóg w miejscach publicznych, zwłaszcza od czasu, gdy bliźniaczki dorwały się do nich i potraktowały je brokatowymi lakierami mamy. Teraz osłony mienią się na różowo i fioletowo.

Idziemy po bruku. Stare budynki o drewnianych konstrukcjach pochylają się, jakby walczyły o dostęp do światła dziennego. Mam wrażenie, że obie strony ulicy zbliżają się do siebie, jakby zakład jubilerski chciał wyszeptać jakiś sekret sklepikowi z krówkami. Nic tutaj nie jest równe, ani ściany, ani węgary, ani przysadziste drzwi, ani szyby w staroświeckich wiktoriańskich witrynach sklepowych. Nad niektórymi z nich widzę metalowe szyldy w kształcie ciast albo tarcz z kunsztownie zdobionymi metalowymi mocowaniami, dzięki którym trzymają się cegieł, polepy i drewna na ścianach nieczyszczonych od setek lat.

Historia wisi w powietrzu, jak smród, przed którym nie mogę uciec. Tutaj urodził się Guy Fawkes, tutaj powiesili Dicka Turpina, a święta Małgorzata Clitherow została zmiażdżona drzwiami własnego domu. Nic więc dziwnego, że duchów jest tu niemal tak dużo jak turystów.

Często słyszę, że mam starą duszę jak na szesnastolatka, ale to nieprawda. Nie jestem Starą Duszą. Szczerze mówiąc, staram się ich unikać.

Muszę ominąć ducha w obszytym futrem płaszczu, więc udaję nagłe zainteresowanie wystawą śpioszków i kaftaników dla niemowląt. Potem obracam się gwałtownie, jakby ktoś zawołał mnie po imieniu, tak że o mało nie wpada na mnie kobieta w krezie. W odróżnieniu od pozostałych żywych ludzi na ulicy byłbym dla niej równie realny jak ona dla mnie.

Taka jest cena widzenia zmarłych. Potrafią przechodzić przez ściany i przenikać przez żywych, ale ja jestem dla nich istotą z krwi i kości. Mogą mnie dotknąć. Mogą zrobić mi krzywdę. Potrafią być bardzo wymagający oraz niebezpieczni, jeśli ogarnie ich zbytni entuzjazm, a ja nie jestem w stanie im uciec, zanim poleje się krew.

Pieprzyć to.

Wolałbym pojechać autobusem do galerii handlowej Monk’s Gate, gdzie posadzki są gładsze i nie ma tylu duchów, ale tutaj znajduje się sklep, który Heather koniecznie chce odwiedzić.

– Co sądzisz o zakładkach do książek z różnymi motywami? – Idzie pół kroku za mną i zachowuje się jak zagubiony duch, który rozpaczliwie próbuje się skomunikować z żyjącymi. Umarli nawiedzają ludzi równie często jak miejsca. W końcu nie mają zbyt wiele do roboty poza snuciem się i narzekaniem, nawet jeśli nie może ich usłyszeć nikt poza mną.

Nie odpowiadam na pytanie; rozmowa z duchem na tak nawiedzonej ulicy byłaby głupotą. Jeszcze przez chwilę trajkocze, wyliczając rozmaite pomysły na prezenty, a ja wciąż udaję, że nie zauważam zbłąkanych dusz, dopóki Heather nie milknie w połowie zdania. Wbrew sobie podążam wzrokiem za jej spojrzeniem i widzę chłopca, który opiera się o futrynę drzwi pobliskiego sklepu. To dziecko ze slumsów, z odmrożonymi palcami, bez butów i z chudym jak szkielet ciałem owiniętym cuchnącymi szmatami.

Nie odzywa się we mnie szósty zmysł, nie czuję delikatnego stukania wewnątrz czaszki ani nie mam niepokojącego wrażenia, że w pobliżu czai się coś nie z tego świata. Takie doznania pojawiają się w książkach i filmach. Dziecko wygląda w moich oczach jak żywy człowiek, ale po chwili czyjeś sportowe buty przenikają przez nie, a ono częściowo blaknie.

Obmywa mnie fala lodowatego strachu. Heather zasłania mi chłopca i zagaduje mnie, tak że po chwili już nie słyszę bicia własnego serca.

Z trzech typów duchów: wolnych, uwiązanych i zapętlonych, najgorsze są te ostatnie. Zamknięte we wspomnieniu swojej śmierci, nie zdają sobie sprawy, że nie żyją, i istnieją poza naszą czasoprzestrzenią, we własnej bańce. Ale czasami ich rzeczywistość przesącza się do naszego świata, a to dla mnie zła wiadomość.

Odwracam się, poczucie winy ściska mi serce.

Muszę pamiętać, co jest rzeczywiste.

Potykam się o krawężnik i niemal upadam. Heather chwyta mnie za rękę i podtrzymuje, zataczając się w głąb brukowanego przejścia między budynkami. Rozglądam się po ulicy, mając nadzieję, że nikt nie zauważył, jak właśnie oszukałem grawitację. Kiedy widzę, że wśród umarłych nie zapanowało nagłe poruszenie, wypuszczam powietrze z płuc.

– W porządku? – pyta Heather.

Kiwam głową, najdelikatniej, jak jestem w stanie, a ona puszcza moją rękę, choć wciąż ma mocno zaciśnięte usta i zatroskaną minę.

Musimy bardziej uważać.

Przestępuję z nogi na nogę i przeglądam się w ciemnym oknie sklepu z podarunkami, który zamknięto z powodu remontu. Heather stoi tuż obok, ale widzę tylko siebie. Umarli nie mają odbić. Wyglądam jak kawał łobuza – kwadratowa twarz, pękaty nos, barczyste i muskularne ciało o grubych kościach – zupełnie jak mój tata.

Powoli ruszamy dalej. Rozpoznaję sklep, gdy tylko dostrzegam książkę i pióro nad wejściem. Mimo że czuję się nieswojo, szeroko się uśmiecham.

Wewnątrz zielone ściany i regały są wypełnione najróżniejszymi towarami, od gier planszowych i wyszukanej papeterii po kolekcjonerskie repliki Jedynego Pierścienia i kija baseballowego Harley Quinn. Sklep jest zatłoczony i zagracony, ale Heather potrafi poruszać się między ludźmi w taki sposób, by nikt przez nią nie przenikał. Nieśpiesznie oglądamy asortyment, ale muszę przez cały czas pamiętać o tym, by się nie zdradzić. Łatwo jest zapomnieć, że nikt inny jej nie widzi ani nie słyszy.

– Charlie, nie odwracaj się – dobiega mnie żeński głos, ale to nie Heather. Ta kobieta mówi z wyszukanym akcentem, jakby długo nad nim pracowała. – Masz ogon.

Powoli się obracam, dumny ze swojej samokontroli, i staję oko w oko z blondynką po trzydziestce, która tkwi między ubranymi w suknie manekinami na środku sklepu. Sznur naturalnych pereł, krój sukienki i starannie upięte loki sprawiają, że Audrey Nightingale wygląda jak na zdjęciu z lat czterdziestych. Jak z obrazka.

Zaciska usta.

– Mówiłam, żebyś się nie odwracał.

– Co tutaj robisz, Nightingale? – pyta Heather, krzyżując ręce na piersiach.

– Uważam na naszego chłopca, rzecz jasna. – Audrey omija młodą parę robiącą selfie, ponownie wbija we mnie wzrok i sięga po zabawkowego trzygłowego psa, którego trzymam w dłoniach.

Szybko uciekam spojrzeniem. Jak w przypadku wszystkich duchów, jej ręka przenika ciała stałe. Zawsze, kiedy to widzę, mam dreszcze. Chociaż Audrey nie znosi moich zasad, zazwyczaj ich przestrzega, więc dziś musi być w paskudnym nastroju.

– Mam sobie pójść czy chcesz się dowiedzieć, kto cię śledzi? – Moja mina zapewne wystarcza za odpowiedź, ponieważ dodaje: – Na zewnątrz, ciemne włosy, zielona kurtka.

Heather udaje, że ogląda repliki mieczy, ale tak naprawdę chce przyjrzeć się naszemu ogonowi.

– Jesteś pewna?

– O tak. Uważa, że jest bardzo subtelny.

Ostre wiosenne słońce oświetla twarz za szybą. Odwracam się w tej samej chwili co on. Mój rówieśnik, może o rok czy dwa młodszy, ale ubrany, jakby udawał starszego – w chinosy, sweter robiony ściegiem warkoczowym i nową woskowaną kurtkę.

Nie wątpię, że mnie śledzi. Audrey rzadko się myli. Oglądam się. On również ryzykuje kolejne spojrzenie na naszą trójkę, na chwilę zatrzymuje wzrok na Audrey, a następnie wchodzi do sklepu naprzeciwko.

Jeśli widzi Heather i Audrey, to znaczy, że jest duchem. Sądząc po ciuchach, odszedł niedawno. Może chce, żebym skontaktował się z jego bliskimi i przekazał im wiadomość, czego nigdy nie robię. Nie jestem chłopcem na posyłki dla umarłych.

Doświadczenie podpowiada mi, że się mylę. Po pierwsze, chłopak nie sprawia wrażenia uradowanego tym, że ktoś jest w stanie go zobaczyć. Po drugie, wyraz twarzy Audrey – jej poważna mina i czujny wzrok – przyprawia mnie o dreszcze.

Audrey zerka na ulicę.

– Musisz stąd wyjść.

Znów dostrzegam u niej cień lęku. Stara się to ukryć, ale wyraźnie się boi, a niełatwo ją przestraszyć. Możliwe, że mamy do czynienia z Wygłodniałym, duchem, który uważa, że posmakowanie ciała i krwi medium przywróci go do życia.

Boże. To ostatnie, czego potrzebuję.

– Widział nas razem – mówi Heather bardziej piskliwie niż zwykle. – Powinniśmy się rozdzielić.

– Spotkajmy się na przystanku autobusowym, dobrze? – rzucam szeptem.

Niechętnie kiwa głową, posyła surowe spojrzenie Audrey, ściska moją dłoń i odchodzi. Sklepikarz patrzy na mnie podejrzliwie, co jest dosyć zabawne, zważywszy na to, że sam ma na sobie skórzany ubiór Dothraków. Podchodzę do kasy, po drodze biorąc ze stojaka papier do pakowania, i pośpiesznie płacę za zabawkowego psa.

Co mam zrobić, żeby Woskowana Kurtka za mną nie poszedł?

– Wyjdźmy tyłem – szepcze Audrey i wskazuje mi drogę do składziku. – Kod to cztery-pięć-trzy-jeden-igrek.

– Skąd wiesz?

– Co wiem? – pyta gość przy kasie, zakładając, że mówię do niego.

– Och… – Czuję, że czerwienieją mi policzki. – Nic, nic.

Wciskam zabawkę do plecaka, a sprzedawca zwija papier do pakowania w rulon. Trzymam go jak miecz, gdy kieruję się na tyły sklepu do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony, nie licząc spraw imprezowych.

Od potu mam śliskie palce, ale udaje mi się wpisać kod i otworzyć drzwi bez nerwowego oglądania się przez ramię.

Audrey czeka na mnie po drugiej stronie.

– Idź szybko, ale nie za szybko – poucza. – Głowa do góry, jakbyś był u siebie.

Pośpiesznie mijam półki pełne towarów i wstrzymuję oddech, gdy słyszę czyjś głos dobiegający z niewielkiego aneksu kuchennego. Przygotowuję się na konfrontację z rozwścieczonym pracownikiem, który spyta, co tutaj robię, ale bez przeszkód docieram do wyjścia ewakuacyjnego.

– Drzwi uruchomią alarm – ostrzega Audrey.

Krzywię się, kładę dłonie na dźwigni i mocno naciskam.

Po chwili pośpiesznie przemierzam targ, wciąż słysząc dzwonienie w uszach. Potrzebuję kwadransa, żeby wrócić do centrum. Idę na północ w cieniu katedry, bo wokół Clifford’s Tower kręci się zbyt wielu niespokojnych umarłych. Szalonej Alicji nie ma w jej uliczce, więc przemykam przez Lund Court do Swinegate, ledwie unikając zderzenia z przewodnikiem w cylindrze i jego grupą ochoczych łowców duchów.

Zaczynam kuleć, kiedy przekraczam rzekę przy Memorial Gardens i idę wzdłuż muru starego miasta w stronę dworca kolejowego. Gdy w końcu zatrzymuję się, by odetchnąć, Audrey już przy mnie nie ma. Jestem sam. Nikt za mną nie podąża. Wkładam do ust gumę do żucia, żeby pozbyć się posmaku lęku.

Heather opiera się o przystanek i obserwuje mnie, kiedy szukam biletu w kieszeniach puchowej kurtki. Boli mnie lewy kikut. Kiedy tylko wsiądę, będę musiał zdjąć protezy. Chcąc złagodzić ból, siadam na metalowej ławce i opieram plecy o szklaną wiatę. Heather siada obok mnie, a ponieważ w pobliżu nie ma nikogo, lekko się do niej nachylam.

Wracam myślami do chłopaka, który wciąż na nowo umiera na zimnie. Chciałbym mu pomóc, ale ostatnim razem…

Nie, nie mogę myśleć o ostatnim razie.

Trzymając rolkę papieru pod pachą, wyciągam zabawkę z plecaka. Nagle zaczynam się martwić, że dokonałem błędnego wyboru.

Odwracam się do Heather.

– Myślisz, że mu się spodoba?

– Będzie zachwycony. – Słyszę w jej głosie napięcie, jakby czegoś mi nie mówiła, ale nie mam siły drążyć.

Pojawia się nasz autobus, tylko w połowie wypełniony, dzięki czemu będziemy mogli pojechać do domu razem. Ulga dodaje mi energii. Wstajemy. Autobus się zatrzymuje, a ja pokazuję bilet znudzonemu kierowcy. Prawie na niego nie patrzy, ale ożywia się, kiedy spostrzega zabawkowego psa.

– Kupiłem takiego synowi pod choinkę. To strażnik podziemnego świata.

Kiwam głową z uśmiechem.

Heather i ja siadamy przy oknie z przodu, dzięki czemu mogę się rozprostować. Kiedy autobus rusza, zauważam jakąś postać, która patrzy w naszą stronę spod muru naprzeciwko dworca. Woskowana Kurtka musi być pewny siebie, skoro stoi w pełnym słońcu. Zupełnie jakby chciał, bym wiedział, że tam jest. Heather go nie zauważyła. To dobrze, tylko by się zmartwiła.

Nagle gwałtownie się prostuję, bo w mojej głowie pojawia się mrożąca krew w żyłach myśl.

On mnie nie śledził; Audrey by go zauważyła. A zatem wiedział, dokąd idę. Dotarł tutaj pierwszy i czekał.

Szarpnięcie w żołądku, które czuję, nie ma nic wspólnego z dudnieniem i wyciem silnika. Autobus jedzie Queen Street i skręca w Blossom. To nie szósty zmysł, ale mam wrażenie, że moje kości stały się cięższe, a w czaszce czuję pulsowanie, jakbym bronił się przed odpowiedzią na pytanie, którego nigdy nie chciałem usłyszeć.

Po raz pierwszy od dawna czuję się nawiedzony.

Tam, gdzie mieszkamy, jest mniej duchów, ale też można je spotkać – snują się alejkami lokalnego sklepu budowlanego, z sentymentu stoją w kolejce po frytki albo krążą po dzielnicy willowej, narzekając na stan swoich drogocennych róż.

– Oni mają to gdzieś, chłopcze! – krzyczy pan Broomwood, a poły jego szlafroka ciągną się za nim, gdy przechodzi przez ulicę i idzie w naszą stronę. Jego twarz składa się niemal wyłącznie z brwi i zmarszczek nad opadającymi ustami. – Na mszyce wystarczy zwykła woda z mydłem, ale oni zostawiają kubły na ulicy przez kilka dni po odjeździe śmieciarki. Kilka dni! To był mój dom przez czterdzieści lat, a ci lokatorzy od Davida wcale go nie szanują, ani trochę. Wystarczyłby list, nawet anonimowy…

– To nie moja sprawa, panie Broomwood – protestuję, jak niemal każdego dnia od jego śmierci w październiku zeszłego roku.

– Więc czyja, co? – Staruszek się nadyma i macha na mnie palcem, jakbym był niegrzecznym szczeniakiem albo jednym z radnych. – Jeśli możesz naprawić jakieś zło, staje się to twoim obowiązkiem.

Wkładam ręce do kieszeni. Jest wiosna, ale w powietrzu czuć chłód.

– Wyszedłbym na dziwaka.

– Jakie to ma znaczenie? Zawsze byłeś dziwnym chłopcem.

– A jakie znaczenie mają pana róże?

W bungalowie naprzeciwko poruszają się firanki. Pani Ginty zapewne zastanawia się, dlaczego chłopak Frithów znów kłóci się sam ze sobą na chodniku.

– Odmówił, więc daj mu spokój. – Heather bierze mnie pod rękę i zostawiamy pana Broomwooda za sobą.

Nie zawsze ich widziałem. Moje wczesne dzieciństwo było szczęśliwie wolne od widm, dopóki nie zachorowałem w wieku dziewięciu lat. Zapalenie opon mózgowych miało szybki i gwałtowny przebieg i kosztowało mnie utratę obu nóg pod kolanami. Potem mnie zabiło. Lekarzom udało się przywrócić mnie do życia, co według mojej babci było cudem Bożym.

Świat, do którego wróciłem, był znacznie bardziej zatłoczony niż ten, który opuściłem.

Taksówka taty stoi na podjeździe. W domu pali się światło, a ja wciągam w nozdrza znajomy zapach. Buty i płaszcze przy drzwiach, rysy od wózka inwalidzkiego i odkurzacza na podłodze w przedpokoju, plama na suficie – pamiątka po tym, jak tata próbował sam załatać pękniętą rurę – niebieska wykładzina, wytarta na środku, ale wciąż gruba na obrzeżach.

Mama woła, że mój podwieczorek grzeje się w piekarniku. Gra telewizor i słyszę, jak ustawiona kłótnia w studiu osiąga punkt kulminacyjny, a czajnik wyje, zachęcając do zaparzenia herbaty w przerwie na reklamę.

– Cześć! – wołam i idę do swojego pokoju.

Kiedy tylko wchodzę do środka, Dante, duch collie, unosi uszy, a ja pośpiesznie go drapię. Jego radosny pisk niemal wystarczy, bym ucieszył się, że mogę dotykać zmarłych.

Chudy rudowłosy dzieciak siedzi ze skrzyżowanymi nogami na moim łóżku. Kiedy się poznaliśmy, wyglądaliśmy jak rówieśnicy, ale ja dorastam, a Ollie zawsze będzie jedenastolatkiem. Mój własny Piotruś Pan.

Pokazuje kserówki przyczepione do ścian.

– Gdzie byłeś? Przeczytałem to wszystko dwa razy.

– Zobaczysz, staruszku – odpowiada Heather.

Chcę od razu dać mu prezent, ale muszę się przenieść na wózek. To jak zmiana uwierających butów na wygodne kapcie. Podwijam spodnie od dresu, odpinam zapięcia łączące silikonowe wkładki z gniazdami i kolejno zdejmuję obie protezy, a po nich wkładki i skarpety. Ollie wciąga powietrze, a Heather się krzywi. Skóra w kilku miejscach jest podrażniona. Solidnie się spociłem, więc czuję pieczenie.

Wsuwam się na swój wózek – ultralekki, z niskim oparciem i bez rączek. Ten pokój kiedyś należał do mojej babci i ma dużą łazienkę. Potrzebuję kilku minut, żeby się umyć i opatrzyć otarcia gazą. Potem szoruję wkładki i wieszam je, by wyschły.

Kiedy wjeżdżam do pokoju, Ollie gawędzi z Heather o najnowszym komiksie na ścianie. W bibliotece skserowałem Hellboya. Prawą rękę zniszczenia i poprzypinałem poszczególne strony do ściany jak scenorys, żeby chłopak miał co czytać po moim wyjściu, chociaż podejrzewam, że przez większość dnia nawiedzał sale wykładowe na uniwerku. Za życia nie miał wielu okazji do nauki, więc nadrabia zaległości po śmierci.

Większa część mojego pokoju jest poświęcona jego pasjom. Półki nad biurkiem to miejsce kultu naszych ulubionych Avengersów: Thora, którego uwielbia Ollie, i mojego faworyta Spider-Mana. Heather nie zdradza swoich preferencji, ale obaj jesteśmy przekonani, że ma słabość do Scarlet Witch. Na wszystkie wolne miejsca na ścianach trafiają stale zmieniające się kolaże powieści graficznych, komiksów i książek.

Ollie ostatnio wciągnął się w starożytnych klasyków: Homera, Eurypidesa i Owidiusza. Panie w lokalnej bibliotece mają mnie za intelektualistę. Mama mówi, że przy takiej liczbie książek, jaką wypożyczam co tydzień, powinienem mieć dużo lepsze stopnie. Kiedyś całkiem dobrze sobie radziłem, gdy Ollie chodził ze mną do szkoły i szeptał mi odpowiedzi do ucha. Nauczyciele przypisują mój nagły kryzys w nauce przeżytej traumie, a ja nie wyprowadzam ich z błędu. Tak naprawdę bez Olliego jestem zwykłym przeciętniakiem. Lubię opowieści, ale wolno czytam, a gdybym nie musiał mu przewracać kartek, nie skończyłbym żadnej z książek, które każe mi przynosić do domu.

Wyjmuję z plecaka prezent i podaję mu go. Jestem zadowolony z tego, jak go zapakowałem, zwłaszcza że robiłem to w autobusie.

– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy śmierci, staruszku.

Ollie się szczerzy.

– Nie musiałeś niczego mi kupować.

– Chcieliśmy coś ci dać – odpowiada Heather.

Ollie był zbyt chory, by zapamiętać cokolwiek z dnia swojej śmierci, nie licząc tego, że był to wyjątkowo zimny dzień jak na wiosnę. W zeszłym roku zajrzałem do akt i go znalazłem: Oliver John Shuttleworth, zmarły jedenastego kwietnia na grypę. Wtedy postanowiłem, że będziemy obchodzić tę rocznicę.

Zrobiłbym to samo dla Heather, ale ona wolałaby zapomnieć, co ją spotkało.

Ollie wygląda, jakby za chwilę miał pęknąć.

– Odpakuj wreszcie.

Ostrożnie rozdzieram papier zgodnie z jego instrukcjami, najpierw na rogu, potem wzdłuż łączeń. Kiedy naszym oczom ukazuje się trzygłowy pies, Ollie radośnie szczerzy zęby.

– Cerber! Stary, ale czad, dzięki! Wiedziałeś, że u Hezjoda miał pięćdziesiąt głów, a nie trzy?

Nagle czuję, że moja wyprawa na The Shambles, pieczenie podrażnionej skóry, a nawet wpadnięcie na Wygłodniałego były tego warte.

Dante trąca moją dłoń, przypominając mi, że ma ochotę wyjść i poszczekać na wiewiórki.

– Wyprowadzę go – proponuje Heather.

Tak pewnie będzie najlepiej. Nie mam żadnej dobrej wymówki na wieczorną włóczęgę.

Heather czeka, aż otworzę drzwi, w przeciwnym razie będzie musiała wyjść przez ścianę, a to wbrew jednej z moich zasad.

Zasada numer jeden: żadnego przenikania przez stałe obiekty, ściany i żywopłoty.

Zasada numer dwa: żadnego unoszenia się w powietrzu ani łamania prawa powszechnego ciążenia w inny sposób.

Zasada numer trzy: żadnego znikania ani pojawiania się znikąd.

Odprowadzając Heather i Dantego do drzwi wyjściowych, zaglądam do pokoju bliźniaczek. Poppy, zwinięta pod kocem z królową Elsą, macha do mnie nieprzytomnie. Lorna na chwilę podnosi wzrok znad książki i mówi, że śmierdzę, jakbym puścił bąka. Dzieli posłanie z naszą kuzynką Danielle. Chłopcy, Anton i Jamie, leżą na wysuwanym łóżku. Witają mnie odgłosami pierdnięć. Czasami czuję się taki osamotniony za sprawą dziesięcioletniej różnicy wieku między mną a pozostałymi dziećmi w rodzinie.

Skoro to straszliwe trio nocuje u nas w środku tygodnia, to znaczy, że ciocia Chrissie źle znosi chemię. Wszyscy lubią narzekać na pecha prześladującego naszą rodzinę – moje zapalenie opon mózgowych, potem niespodziewana śmierć babci, a teraz choroba Chrissie. Ale jednocześnie mówią różne głupie rzeczy, na przykład: „Nic nie dzieje się bez przyczyny” albo: „Jeśli już zachorować na raka, to właśnie na takiego”. Co można na to odpowiedzieć?

Po cichu wypuszczam Heather i Dantego z domu. Kiedy wracam do środka, mama patrzy na mnie bezmyślnym, rozmarzonym wzrokiem zarezerwowanym dla ludzi, których kocha.

– Późno wróciłeś.

Nie lubię odwzajemniać spojrzenia, kiedy ją okłamuję, więc otwieram piekarnik i wyjmuję podwieczorek: zapiekankę z mięsem mielonym i ziemniakami, groszek i marchewkę.

– Byłem w bibliotece.

– Cieszę się, że poważnie podchodzisz do egzaminów. – Podaje mi sztućce, a ja podjeżdżam wózkiem do stołu. Wiem, że zauważyła świeży opatrunek. – Jeśli protezy cię ocierają, używaj wózka poza domem.

Odpowiadam, że tak zrobię, chociaż to nieprawda. Mój wózek jest wygodny, zwrotny i dopisało mi szczęście, że go mam, ale nienawidzę, gdy ludzie gapią się na mnie, ignorują mnie albo pytają osobę, która mi towarzyszy, co mi się stało, jakbym nie mógł sam odpowiedzieć. Protezy pomagają mi wtopić się w tłum, tylko nie mogę nosić ich zbyt długo. Za pięć dni idę na kolejne badanie i dostanę nowe gniazda. Może pomogą mi uniknąć podrażnień, chociaż nie mam wielkich nadziei.

Mama opiera się o blat i trajkocze, podczas gdy ja zajadam podwieczorek. Beżowe linoleum, żółte ściany i żyrandole nie zmieniły się od czasu, gdy mieszkała tu babcia. Kiedy się wprowadziliśmy, zastanawiałem się, czy będzie na mnie czekał jej duch, ale w domu panowała cisza.

Ollie stoi w progu i słucha plotek mamy. Patrzę mu w oczy i uśmiecham się. Mama lekko blednie i podąża za moim wzrokiem, ale powstrzymuje się od komentarza.

Głupio. Nieostrożnie. Mama dostrzega wszystkie moje słabości, niezależnie od tego, jak bardzo staram się je ukryć. A muszę je ukrywać, zwłaszcza przed nią. W salonie doskonale odgrywa swoją rolę – efektowna fryzura, pomalowane paznokcie, uśmiechy i chichoty. Ale ma w domu trójkę dzieci, chorą siostrę i za mało czasu oraz pieniędzy.

Po podwieczorku proponuję, że wyniosę śmieci, a mama dziękuje mi sprzed telewizora, gdzie stoi przed górą ciuchów do prasowania.

Wkładając worek do kubła na kółkach, rozglądam się po naszej ślepej uliczce, wypatrując Woskowanej Kurtki. Pan Broomwood już sobie poszedł, zapewne nęka lokatorów wnuka.

– Nie ma go tutaj.

Obracam się na wózku, cały spięty, ale to tylko Audrey kręci się obok domu.

– Sprawdzałam w okolicy. Nie poszedł za tobą.

– Dobrze. Kim on jest?

– Kimś, od kogo powinieneś się trzymać jak najdalej.

– A więc to Wygłodniały?

Audrey waha się przez chwilę.

– Utrzymam go z dala od ciebie, tylko bądź ostrożny.

Wciąż się boi; chowa to głęboko w sobie, ale nauczyła mnie czytać z ludzkich twarzy, więc nie jest w stanie tego przede mną ukryć.

– Boisz się go.

Posyła mi lodowate spojrzenie.

– Pamiętaj, żeby Ollie został dziś z tobą.

– Czego mi nie mówisz?

– Nie jesteś gotowy.

– Jestem – odpowiadam odruchowo, a nie dlatego, że w to wierzę.

– Widzisz, co się dzieje, ale wcale nie chcesz tego naprawdę zobaczyć.

Policzki pieką mnie ze złości.

– Owszem, ponieważ to spieprzyło mi życie!

Audrey uśmiecha się smutno. Zachowuje się bardzo protekcjonalnie, jakby chciała powiedzieć, że gdybym lepiej sobie z tym radził, podzieliłaby się ze mną wspaniałymi sekretami ze świata duchów. Może wtedy mógłbym przestać się bać zmarłych. A może bałbym się jeszcze bardziej. Sam nie wiem.

Żałuję, że nie mogę wydostać tamtego chłopca z The Shambles z pętli śmierci, w której jest uwięziony. Zapewne wciągnęłaby mnie samego i zamarzłbym samotnie na zaśnieżonej ulicy. Chcę mu pomóc, ale nie potrafię.

Byłoby lepiej, gdybym nie widział duchów.

Dante mija mnie pędem, znika za żywopłotem, a potem wraca z wywieszonym językiem. Obracam się. Heather wciąż stoi w tym samym miejscu i przygryza wargę.

– W porządku? – pytam, żeby cokolwiek powiedzieć, zażenowany swoim wybuchem. Kiedy obracam się w stronę Audrey, podjazd jest pusty.

Ona zawsze łamie zasadę numer trzy.

– Audrey się tym zajmie, Charlie. Spróbuj się przespać. – Heather posyła mi rozczarowany półuśmiech i odchodzi.

Wołam „dobranoc!”, żałując, że nie została. Czułbym się lepiej, gdyby była blisko, ale wiem, że ma swoje zajęcia.

Po powrocie do domu przygotowuję dla Olliego hamak i wypycham go poduszkami, by oszukać mózg i wmówić sobie, że on tam leży, a nie unosi się w powietrzu. Kiedy wślizguję się pod kołdrę, Dante układa się obok mnie. Szkoda, że nie jest lepszym stróżem; jeśli zobaczy obcego ducha, może równie dobrze zbudzić mnie szczekaniem, jak i przewrócić się brzuchem do góry, czekając na pieszczoty. Leżę i udaję, że śpię, ale myślami wciąż krążę wokół Woskowanej Kurtki.

Nie sprawiał wrażenia zdesperowanego, tylko zdeterminowanego.

To mnie przeraża.

Odchrząkuję i siadam na łóżku.

– Ollie, nie widziałeś w okolicy żadnych nowych twarzy? Dzisiaj ktoś śledził mnie w mieście. To pewnie nic ważnego, ale… – Moje słowa zawisają w powietrzu jak przynęta.

Ollie łapie się na nią.

– Na wszelki wypadek stanę na straży. Jak wygląda ten duch?

Opisuję kręcone włosy Woskowanej Kurtki, pochylone ramiona i dłonie tkwiące w kieszeniach. Ciekawość Olliego miesza się z moim lękiem i mam wrażenie, że wszystko jest nie tak.

– Obudź mnie, jeśli pojawi się ktoś zmarły, dobrze? Nie tylko on. – Próbuję mówić swobodnym tonem, a Ollie śmieje się i uprzejmie udaje, że nie wyczuwa we mnie strachu.

Wponiedziałek jestem roztrzęsiony jak cholera. Lekcje, poprawki, czas mija, sekundy zmieniają się w godziny, a ja wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że na coś czekam. Zupełnie jak wtedy, gdy napakowany starszy chłopak grozi, że cię dopadnie. Może to zrobi, a może wróci do żłopania piwa i niszczenia przystanków autobusowych i o tobie zapomni. Tak czy inaczej, tego rodzaju obietnicę niełatwo zignorować.

Moja szkoła jest skupiskiem niskich budynków z szarej cegły, posklejanych ze sobą i ustawionych obok parkingu, boiska i dużej hali sportowej. Nie znam wszystkich uczniów, ale wygląda na to, że oni znają mnie. Mam reputację gościa, który dyskutuje sam ze sobą.

– Ej, Olimpijczyk! – woła Mitch z końca korytarza. Jest chudy, ale barczysty, ma jasną skórę, ładne usta i blond włosy ułożone w falę. Obejmuje jedną ręką swoją dziewczynę, Leonie. Przyciągnęli do siebie grupkę wielbicieli, głównie moich dawnych znajomych. Głowy obracają się w moim kierunku.

Staram się nie jęknąć, ponieważ to głupie uważać, że każdy dzieciak, który nie ma nogi albo dwóch, założy sportowe protezy i będzie śmigał jak Jonnie Peacock, ale ludzie najwyraźniej oczekują, że kiedyś zostanę gwiazdą sportu. Mają nadzieję, że pewnego dnia będą mogli powiedzieć: „Tak, chodziłem do szkoły z Charliem Frithem. Już wtedy był dziwakiem, mówił do siebie, a kiedyś podczas szkolnej wycieczki całkowicie odleciał i się pociął”.

Mógłbym zignorować Mitcha. Zazwyczaj to robię, nawet kiedy udaje, że wciąż mnie lubi. Już wcześniej zapraszał mnie do swojego stolika, ale był na miejscu, kiedy to się stało, podobnie jak Leonie. Pamiętam strach na ich twarzach i to, jak rozmawiali o mnie szeptem.

No a potem doszło do tamtego pocałunku.

Może już zapomniał albo mi przebaczył.

A może próbuje mnie pogrążyć. Moja pozycja towarzyska tego nie zniesie. Dlatego udaję, że go nie słyszę, i wyjmuję telefon. Mitch podbiega korytarzem i posyła mi swobodny uśmiech. Podziwiam jego nastawienie, jakby wiedział, że wszyscy go kochają. Zresztą tak jest. Zawsze tak było, już w podstawówce.

– Ej… Charlie – cicho wypowiada moje imię. – Jakiś nowy chłopak pytał o ciebie dziś rano.

Nowy chłopak… Kto zmienia szkołę tak blisko końca roku? No i kto może mnie znać? Przez jakiś czas chodziłem na spotkania grupy wsparcia dla młodych osób po amputacjach i przez dwa lata byłem skautem. Próbuję sobie przypomnieć imiona innych dzieciaków, ale mam pustkę w głowie.

Potem zaczynam się zastanawiać, po co Mitch miałby się fatygować, żeby mi o tym mówić, zupełnie jakbyśmy byli kumplami, którymi nie jesteśmy. Już nie. Może to jakiś podstęp, tylko go nie dostrzegam.

– Cześć, Charlie. – Leonie sunie korytarzem razem z resztą paczki. Sprężyste kręcone włosy spięła na czubku głowy, a boki ozdobiła zygzakiem ze spinek. Za tydzień wszystkie dziewczyny będą kopiowały ten styl.

Mitch zaborczo obejmuje ją ramieniem, upewniając się, że na nią zasługuje, choć z pewnością tak nie jest. Każda dziewczyna w szkole chce być przyjaciółką Leonie, a każdy chłopak – oprócz mnie – chce się z nią całować. Rozumiem, że jest piękna – krągłe policzki, drobna, kształtna figura, ciemnobrązowa skóra i długie rzęsy. Jest przewodniczącą klasy i ma najlepsze wyniki z przedmiotów ścisłych. Kiedyś będzie pracowała dla jakiegoś miliardera i założy kolonię na Marsie albo coś w tym rodzaju. Kurczę, pewnie sama zostanie miliarderką.

Mitch z kolei nie jest nikim wyjątkowym.

Więc dlaczego, kiedy widzę, jak ją obejmuje, czuję się, jakby ktoś rozrywał mnie na strzępy?

– Jasne – odpowiadam pośpiesznie. – Dzięki za informację.

A potem podnoszę wzrok i za ich plecami w głębi jasnego korytarza widzę postać, która mnie obserwuje.

Nie tyle zamieram, ile opadam z sił. Leonie zwraca się do mnie i pyta o coś, ale jej nie słucham. Rzucam półgębkiem, że się śpieszę, i szybko odchodzę.

Duchy przemieszczają się bezgłośnie. Nie usłyszę, czy sunie za mną.

Kiedy otwieram pchnięciem podwójne drzwi i wytaczam się na parking, ryzykuję rzut oka przez ramię. Leonie patrzy na mnie, jakbym był okazem w muzeum. Mitch po prostu jest oszołomiony.

Woskowana Kurtka szybko się do nich zbliża. Wreszcie mnie namierzył i już mu nie ucieknę.

Północny wiatr przenika przez moją szkolną bluzę. Nie wiem, dokąd idę – jak najdalej od niego. Rozlega się dzwonek. Nikt mnie nie zatrzymuje, kiedy pośpiesznie okrążam pracownię przedmiotów ścisłych.

Moje protezy nie zostały stworzone z myślą o ucieczce. Nie są wystarczająco elastyczne, żebym mógł w nich biegać. Muszę zwolnić i skręcam w ścieżkę za budynkiem, gdzie roślinność wyrwała się spod kontroli. Nie ma stamtąd wyjścia, ale czuję się bezpieczniej, gdy otacza mnie woń świeżych liści i wilgotnej ziemi. Zamykam oczy i liczę oddechy.

Audrey wiedziałaby, jak go zgubić, ale jestem sam i mam mętlik w głowie.

Nie mogę iść do domu. Tata dzisiaj późno zaczyna pracę. Jeśli teraz wrócę, na pewno się wkurzy. W szkole mam akurat przerwę na samodzielną naukę, więc przez godzinę nikt nie zauważy mojego zniknięcia. Skoro nie mogę uciec, muszę się schować w lepszym miejscu niż to.

Kiedy rozlega się dzwonek, kieruję się w stronę boiska. Przy jego południowej krawędzi stoi stary pawilon, w którym kiedyś składowano sprzęt sportowy. Jest na tyle daleko od głównego budynku, że nikt nie zobaczy, jak chodzę po otwartej przestrzeni, a uczniowie nie wypatrzą mnie z sal lekcyjnych. Poza tym jest tam na tyle sucho, że się nie przeziębię. Mogę przeczekać i wrócić do klasy później. Drzwi są uchylone i właśnie mam je otworzyć, ale nagle się waham.

Jeśli Woskowana Kurtka mnie tutaj złapie, nie będę miał którędy uciec. Nie potrafię przenikać przez ściany. Okrążam budynek i docieram do miejsca, gdzie trawę wydeptały niezliczone stopy, pozostawiając pas błota usiany niedopałkami.

Przychodzą tutaj palacze oraz pary, które chcą się całować między lekcjami. Gdybym posłuchał Heather i nie pojechał na tamtą cholerną szkolną wycieczkę do Saint-Lô w Normandii, być może cały czas pojawiałbym się tu w tym celu.

Ale w końcu to wszystko też zaczęło się we Francji, więc może niekoniecznie.

Mitch i ja nigdy później o tym nie rozmawialiśmy, ani o pocałunku, ani o tym, co się ze mną stało następnego dnia, ani o tym, co powiedział wszystkim. Zapewne nigdy tego nie zrobimy. Pamiętam, jak na mnie patrzył, zanim się pocałowaliśmy. Teraz tak samo patrzy na Leonie.

Mniejsza z tym.

W pawilonie rozlega się głuchy huk. Czyżby ktoś był w środku? Cofam się, nie odrywając wzroku od okienka. Nade mną trzeszczy i drży potężny kasztanowiec. Coś uderza mnie w tył głowy. But oblepiony błotem, brązowe sztruksy, bez skarpetek…

Mężczyzna ma wzdętą twarz, a jego opuchnięty język sterczy spomiędzy wykrzywionych ust. Ciało kołysze się w powietrzu, a sznur mocno zaciska się na szyi. Uderza mnie smród jego jelit. Krew szybciej krąży mi w żyłach, kiedy chwiejnie się cofam.

Nie powinno go tutaj być.

W szkole jest bezpiecznie. Heather skrupulatnie sprawdziła cały teren. Ani śladu uwiązanych, a tym bardziej zapętlonych duchów. Ten mężczyzna jest taki sam jak chłopiec na śniegu. Nie wie, że umarł, i raz za razem przeżywa ostatnie chwile swojego życia. W każdym momencie mogą mnie dopaść jego wspomnienia. Muszę stąd odejść.

Przekrwione oczy mężczyzny gwałtownie się otwierają.

Szkoła rozpływa się w powietrzu i stoję przed ścianą z białych płytek, poprzecinaną dziwacznymi rdzawymi symbolami. Kilka świec tkwi w płytkich glinianych naczyniach porozstawianych po dużym pomieszczeniu. Wyczuwam zatęchłe powietrze i pleśniejącą żywność. Na blacie długiego stołu leżą okulary o szkłach w kształcie półksiężyca. Jestem pod ziemią, może w jakiejś piwnicy? Widzę stary sprzęt laboratoryjny, zwoje gumowych rurek i umieszczone na stojakach dwie pękate butelki, w których wiruje coś, co wygląda jak fragmenty ciała.

Muszę się wydostać. Muszę się wydostać, zanim…

Mężczyzna pojawia się w połowie schodów ze zwojem liny w rękach. Jest biały, w średnim wieku, ma krótko ostrzyżone włosy. Łzy płyną z jego opuchniętych oczu. Zapala ogień w głębokiej umywalce, wrzuca w płomienie sterty ręcznie zapisanych kartek i podlewa je whisky. Jako ostatnia płonie stara czarno-biała fotografia przedstawiająca mężczyznę i małą dziewczynkę. Nie mam czasu dokładnie się jej przyjrzeć, gdyż zdjęcie wybrzusza się i zwija pod wpływem gorąca.

Jestem zbyt przerażony, by się ruszyć. Nawet gdybym mógł to zrobić, nie miałbym dokąd uciec, musiałbym krążyć w tej bezkresnej pętli. Czuję przyciąganie i próbuję z nim walczyć, ale jestem równie słaby jak wtedy, kiedy miałem czternaście lat. Mężczyzna otwiera usta i odzywa się głosem, który brzmi jak powietrze wydmuchiwane przez pęknięty miech. A wtedy otacza mnie woń potu, chemikaliów i smutku tak dojmującego, że nie mogę go znieść.

Rachel.

Coś się porusza.

Szorstki sznur dotyka mojej dłoni. Przytłacza mnie zniechęcenie. Przygotowuję pętlę. Wspinam się na stół. Wchodzę wyżej. Krzesło się chwieje. Odpycham je nogą.

W dół.

Czuję ciężar na żołądku, serce przyśpiesza. Ból. Ale mój kark nie pęka. Przez chwilę czuję nadzieję, a po niej duszący ucisk. Kurczowo szarpię palcami swoje gardło. W piersi wzbiera bolesne ciśnienie. Mężczyzna patrzy na mnie z dołu. Ciemność strzępi krawędzie mojego pola widzenia. Płuca domagają się powietrza.

Będziemy to robić raz za razem, dopóki moje ciało nie umrze, a mój duch nie dołączy do niego na wieczność.

Coś we mnie uderza. Czyjeś ręce chwytają mnie pod pachami i ściągają. Pętla zaciska się, a następnie zsuwa. Resztka powietrza ucieka z moich płuc, kiedy padam na wilgotną ziemię. Jakiś ciężar miażdży mi żebra, a potem stacza się ze mnie.

Mam słaby puls i spowolnione, lepkie myśli. Dźwigam się na łokciach i pluję na trawę. Rozkoszuję się każdym haustem powierza. Woskowana Kurtka stoi obok mnie i dotyka mojej ręki.

– To było albo bardzo odważne, albo bardzo głupie. – Ma wyszukany akcent, jak goście z BBC.

Nie mam siły uciekać.

– Ejże, chłopcy, co się dzieje? – Podnosimy wzrok i widzimy dyrektora, który idzie w naszym kierunku. Pan Farrell lubi tutaj zaglądać i łapać ukrywających się palaczy. Wiedziałem o tym. Wiedziałem, ale zapomniałem, ponieważ nigdy tu nie przychodzę.

Woskowana Kurtka nie czeka, tylko puszcza się biegiem, a ja widzę, że pan Farrell zastanawia się, czy go gonić. Najwyraźniej uświadamia sobie, że jestem łatwiejszym celem, ponieważ już po chwili stoi nade mną i wyrzuca z siebie pytania.

Czuję w gardle smak żółci i wymiotuję lunchem na jego buty.

Nagle to do mnie dociera. Pan Farrell zawołał: „chłopcy”, więc widział nas obu. A pod woskowaną kurtką duch miał na sobie szkolny mundurek taki jak mój: wygnieciony szary sweter, pasiasty krawat i spodnie, które sprawiały wrażenie za długich, jakby znalazł je w koszu ze zgubionymi ciuchami.

A to oznacza… że wcale nie jest duchem.

Wktórymś momencie zsikałem się w spodnie. To się zdarza wisielcom. Teraz siedzę przed gabinetem dyrektora z ręcznikiem zakrywającym plamę na kroczu. Czuję się, jakby Hulk zdzielił mnie pięścią w krtań. Zadają mi pytania, ale z moich ust wydobywa się tylko rzężenie.

To dobrze. Nie mam ochoty mówić, a zresztą i tak by mi nie uwierzyli. Uważają, że Woskowana Kurtka i ja wdaliśmy się w bójkę o dziewczynę albo o coś innego, o co zwykle kłócą się chłopcy. Nikt nie wie, kim on jest, a ja nie znam jego imienia. Kiedy udało mi się wykrztusić, że to nowy uczeń, odpowiedzieli, że szkoła nikogo nowego nie przyjęła, co oznacza, że gość równie dobrze mógłby być duchem, ponieważ i tak bym go nie wytropił. Nawet gdybym chciał go znaleźć. A nie chcę.

Tylko że jeśli nie jest duchem, to musi być widzącym.

Jako dzieciak myślałem, że mnóstwo ludzi widzi umarłych. Myliłem się. Mimo wszystko zawsze miałem nadzieję, że jakiś lekarz wytłumaczy moim rodzicom, że ich syn widzi duchy, co jest rzadką konsekwencją zapalenia opon mózgowych, i nie należy się tym niepokoić.

Oczywiście nic takiego się nie stało, ponieważ nie chodzi o to, jak umarłem, tylko jak powróciłem, a w ogóle tego nie pamiętam.

Jestem okryty kocem, ale i tak marznę. Chłód przenika mnie do szpiku kości i nie mogę się rozgrzać. Na chwilę wracam do pomieszczenia wyłożonego płytkami. Czuję smród papierów płonących w umywalce, szorstki sznur, a potem…

Rozlega się dzwonek, z sal lekcyjnych wylewają się strumienie uczniów. Duże okna oddzielają pomieszczenie administracyjne od głównego korytarza. Ciekawskie twarze zaglądają przez szybę, jakbym był zwierzęciem w zoo. Leonie i Mitch stoją tuż za drzwiami wahadłowymi. Nie chcę, żeby Mitch zobaczył mnie w takim stanie. Mogę tylko schylić się i schować twarz w dłoniach, żeby ukryć wstyd.

W jego miejsce pojawia się jednak gniew. Audrey mnie okłamała. Gdybym wiedział, że Woskowana Kurtka nie jest duchem, nie próbowałbym uciec, nie schowałbym się za tym przeklętym pawilonem i nie wpadłbym w pętlę śmierci.

Drzwi skrzypią i wchodzi Leonie. Robi zaskakująco imponujące wrażenie jak na kogoś tak niewysokiego. Wiercę się na krześle. Jeśli podejdzie bliżej, wyczuje szczyny i pot. Boże, na pewno strasznie cuchnę. Mitch wciąż stoi po drugiej stronie szyby i gapi się na mnie, jakby chciał coś rozwalić, a tym czymś mógłbym być ja.

– Charlie – odzywa się Leonie cichym głosem. – Co się stało?

Wciąż wbijam wzrok w swoje stopy. Nigdy nie dadzą mi o tym zapomnieć. Pewnie już jestem na ustach całej szkoły.

Znowu to zrobił, tak samo jak podczas wycieczki do Normandii… „Nie było mnie przy tym, ale Alyssa mówiła…” Bla, bla.

Odwalcie cię!

Nie mogę przestać się trząść. Oddycham z ulgą, kiedy pojawiają się sanitariusze i tata, a Leonie i Mitch znikają w tłumie i nie mają okazji mnie dręczyć wydarzeniami z przeszłości, które zamierzali wywlec na światło dzienne.

Tata kuca i patrzy na mnie szarymi oczami. Jest potężnym gościem o szerokiej piersi i grubych rękach. Ma zakola i łysieje na czubku głowy. Ściska mnie za ramię i szepcze coś pocieszającego, zanim pani Prabakar, dyrektorka, i pan Farrell zabierają go na prywatną rozmowę. Dwaj sanitariusze badają mnie i podłączają do przenośnych urządzeń, które mają zbadać mi ciśnienie albo coś w tym rodzaju. Kiedy tata wychodzi z gabinetu, ma zbolałą minę.

Chcę go przeprosić za to, że musi przez to przechodzić.

Chcę się dowiedzieć, dlaczego Audrey nie powiedziała mi, że Woskowana Kurtka jest widzącym.

Chcę porozmawiać z Olliem i Heather, ponieważ tamtej pętli nie powinno tam być.

Kiedy w nią wpadłem – udręczony duch, bolesny strach, bezradna panika – poczułem się tak samo jak poprzednio. Nasza klasa pojechała na wycieczkę do Normandii w ramach zajęć o drugiej wojnie światowej. Odwiedzaliśmy pola bitew, muzea i miejsca pamięci. Jakimś cudem udawało mi się unikać pętli śmierci aż do ostatniego dnia. Poczułem się zbyt pewnie i dałem się zaskoczyć. Minęły dwa lata, a ja wciąż jestem równie słaby i bezużyteczny jak wtedy. Gdyby Audrey mnie nie wyciągnęła…

A jeśli coś się zmieniło i wszystkie pętle w Yorku się przemieściły? Ulice zmieniłyby się w cholerne pole minowe.

Obraz rozmywa mi się przed oczami. Zimno mnie paraliżuje. Jeden z sanitariuszy o coś mnie pyta, ale jestem w stanie tylko pokręcić głową.

– Ciśnienie krwi gwałtownie spada.

Otwieram usta, żeby powiedzieć, że nic mi nie jest, ale wtedy pokój wiruje, powietrze ucieka, a mój mózg się wyłącza.

Kiedy się budzę, Woskowana Kurtka siedzi na krześle obok mojego szpitalnego łóżka i pisze coś w oprawionym w skórę notesie. Próbuję usiąść, kipiąc ze złości. On nawet tego nie zauważa. Po prostu tam siedzi i wygląda jak idiota w bladoczerwonych chinosach i staroświeckim swetrze. Na nogach ma znoszone buty z brązowej skóry z wytłoczonymi wzorami, jakby był starym prykiem.

Przynajmniej nie nosi mokasynów z frędzlami. Babcia zawsze ostrzegała, żeby nie ufać ludziom, którzy mają frędzle przy mokasynach.

– Co tutaj robisz? – wystękuję obolałym głosem.

– Przyszedłem cię odwiedzić.

– Nie należysz do rodziny. – Mam za sobą wiele operacji, które umożliwiły mi noszenie protez. Znam zasady odwiedzin w szpitalu.

Zatrzaskuje notes.

– Powiedziałem pielęgniarkom, że jestem twoim potajemnym chłopakiem, więc mnie wpuściły.

– Co takiego?

– Spokojnie, przecież mówię, że potajemnym. Przy okazji: przed chwilą wyszła twoja mama.

– Nie powiedziałeś jej, że jestem gejem…

– A jesteś? Aha. Nie, oczywiście, że nie powiedziałem. Udawałem, że się przyjaźnimy. Sprawiała wrażenie zachwyconej, że może mnie poznać, i powiedziała, żebym został tak długo, jak zechcę.

– Uważają, że mnie zaatakowałeś – mówię.

– Serio? – Unosi brew, jakbyśmy wspólnie spiskowali. – Pielęgniarki powiedziały mi, że to jakiś uczeń z York Secondary, a ja chodzę do St Matthews, więc nie miałem z tym nic wspólnego. – Jest z siebie wyraźnie zadowolony.

Napuszony palant.

Pielęgniarz wpada do sali, głośno wyraża zadowolenie z tego, że się obudziłem, bada mnie i dodaje, że niedługo odwiedzi mnie lekarz. Wychodząc, zerka znacząco na Woskowaną Kurtkę, puszcza do niego oko i zaciąga zasłonę przy łóżku.

Od kilku dni widzę twarz tego gościa za każdym razem, gdy zamykam oczy, ale naprawdę wygląda inaczej, mniej złowieszczo. Jest raczej irytujący niż groźny. Ma szczupłe ciało, jasnobrązową skórę, długi prosty nos i dołeczek w brodzie. Pośród brązowych loków nad lewą skronią rzuca się w oczy biały kosmyk, zupełnie jakby trafił go tam piorun.

Uzmysławiam sobie, że się na niego gapię. Ale on odwzajemnia się tym samym i przygląda mi się uważnie, jakby nigdy wcześniej mnie nie widział. Jest w jego spojrzeniu coś, co mi się nie podoba – z pewnością ciekawość, ale także współczucie. Kusi mnie, żeby go wyprosić, ale muszę się dowiedzieć, o co mu chodzi, ponieważ nie ulega wątpliwości, że czegoś ode mnie chce.

Nie jestem jedynym widzącym.

– Kim jesteś? – pytam.

– Samuel Harrow, ale możesz do mnie mówić Sam.

– Dlaczego mnie śledzisz?